Pavle, SaroPavel pisze: ↑08 wrz 2021, 8:51Mam przekonanie graniczące z pewnością, że niekoniecznie.Ruta pisze: Widzisz już gdzie jest problem.
Bo cały wątek skupia się na mężu.
Gdybym ja na takim ja etapie poprzestał, byłbym zapewne w...głębokiej otchłani.
Bo to, że i obiektywnie moja żona była dużo bardziej pogubiona niż ja, nie oznaczało, że to na zmienianiu żony powinienem się skupiać.
Moim zadaniem było zmienianie siebie, nauczenie się, że od zmieniania żony...jest ona sama.
Wg mnie próby zmiany osób trzecich, bez względu na to jak szlachetnymi intencjami je obudujemy (warto przyjrzeć się i tym intencjom, bo możliwe, że szlachetne są tylko pozornie), są najcześciej próbą ucieczki od zajęcia się sobą.
Współuzależniona żona zawsze skupia się na uzależnionym mężu. Wyjście z takiego stanu to długi proces.
Początkiem tego procesu jest dostrzeżenie dwóch problemów: uzależnienia męża i tego, że zagraża to jego życiu oraz swojego współuzależnienia, co niszczy moje życie.
W przypadku współuzależnionej żony to bardzo duży postęp, bo tak jak alkoholik nie wie o swojej chorobie, tak jego żona, która z nim żyje też często nie wie ani o chorobie męża (bo chłop, no to pije), ani o tym, jak bardzo niszczy to życie rodziny.
Podjęcie terapii to kolejny krok. Znalezienie grupy wsparcia jeszcze jeden. Na taką bitwę w pojedynkę nie ma co się wybierać.
Natomiast akurat w przypadku, gdy współuzależniona żona mieszka z uzależnionym mężem i jest wiele powiązań i zależności, jak choćby finansowych to pierwsze działania żony będą nakierowane w stronę męża. I będą powolną i nieustanną próbą stawiania granic, stosowania twardej miłości. Nikt z początku nie robi tego dobrze. Uczymy się na błędach. Jeśli tylko sobie na to pozwolimy.
Nie ma natomiast możliwości odcięcia się od uzależnionego męża i robienia swojego gdy wspólnie się z nim mieszka. Mąż to taki byt interaktywny. Gdy jest uzależniony i żona wprowadza zmiany, choćby tylko po prostu się odsuwając, by mąż ponosił konsekwencje, reaguje. Najczęściej presją psychiczną, awanturami, szantazami emocjonalnymi, tworzeniem zastępczych problemów. Jego celem jest wtedy żeby było tak jak było.
Osoba pijąca stosuje wobec rodziny najrozniejsze metody manipulacji. I nawet jeśli nie stosuje bezpośredniej przemocy, to od czasu do czasu coś w domu rozwala, awanturę urządzi. W domu jest stałe napięcie, nieważne czy mąż jest trzeźwy, pijany czy w jakimkolwiek innym stanie. To razem składa się na przemoc, i temu trzeba nauczyć się stawiać tamę. Trudny proces, bo w jego trakcie przemoc często się nasila.
Postawienie warunku podjęcia leczenia jako warunku wspólnego życia nie jest wcale nadmiernym wpływaniem na uzależnioną osobę. Jest zdrową granicą.
Podjęcie procedury uzyskania sądowego zobowiązania do leczenia, bo tak teraz ta procedura się nazywa, także jest wyraźnym postawieniem granicy. I nazwaniem problemu. Jeśli jest stan zagrażający życiu, to taka procedura może to życie uratować, pomóc przerwać ciąg. Nie zawsze jednak skutkuje osiągnięciem stanu trzeźwości.
Nie jest też prawdą, że osobę uzależnioną należy zostawić samej sobie i ona wtedy od tego wyzdrowieje. Osobę uzależnioną trzeba nauczyć się kochać mądrze. Miłością, ktora stawia granice. Jedną z ważnych granic w uzależnieniu jest warunek podjęcia leczenia. Także przez uzyskanie sadowego zobowiązania do leczenia. Osoba uzależniona ma wybór. Może się wyprowadzić. Nie podjąć się leczenia nawet ze zobowiązania.
Oba rozwiązania są dobre i pomocne. Zarówno, gdy uzależniony podejmie leczenie. Jak i wtedy gdy uzależniony leczenia nie podejmie i się wyprowadzi. Żadnego z nich nie trzeba się obawiać.
Każda współuzależniona żona obawia się wyprowadzki uzależnionego męża. Jak ja sobie poradzę z dziećmi, finansowo itd. Odpowiedź jest jedna. Znacznie lepiej niż dotąd, gdy mąż jest jak kula u nogi. A czynnie uzależniony mąż jest jak cały łańcuch ciężkich kul. Oczywiście emocjonalnie jest trudno najpierw, bo tęsknota i tak dalej. Ale to mija. A rodzina ma szansę wyzdrowieć. A mąż wytrzeźwieć.
Dokąd myślenie żony jest wokół byle nie odszedł, byle rodzina była cała, dotąd żona wcale tego nie chcąc wspiera męża picie.
A co do postawy jest dorosły i niech robi co chce, to choć brzmi dobrze, nie zawsze obrazuje dobrą postawę.
Jeśli oznacza jest dorosły i niech robi co chce, w rozumieniu niech pije w domu, to jest to destrukcyjne dla całej rodziny. To przyzwolenie na picie. Tak się można zapić na oczach żony i dzieci.
Jeśli oznacza jest dorosły więc niech sam ponosi konsekwencje swojego picia (czyli także, że nikt z domowników nie musi na to patrzeć, bo w domu nie pijemy) to jest to postawa zdrowa.
Tyle że dla pijącego niewygodna. Obieca wszystko, a potem zagrozi wszystkim, byle żona z takiej postawy wyszła. I temu trzeba umieć się oprzeć. Nie wkręcając przy tym w spiralę agresji.
Natomiast nie jest wspoluzaleznioną postawą dążyć do tego by uzależniony podjął leczenie. To zdrowa postawa. Tylko trzeba się nauczyć jak osiągnąć ten cel w zdrowy sposób. To się nazywa twarda miłość. Jeszcze raz: to nie jest łamanie cudzej woli. Uzależniony w obrębie nałogu nie ma już swojej woli. To nie jest tak, że on chce pić, a my mu chcemy zepsuć zabawę. On musi pić, ale o tym nie wie. Naszym zadaniem jest wyjść poza jego orbitę i zacząć patrzeć trzeźwo. Ale nie wycofując ani miłości, ani troski, ani szacunku.