Caliope... Jak już minie pierwsza reakcja po tym i innych bardziej lub mniej zdecydowanych postach, przeczytaj to jeszcze raz. I jeszcze. I jeszcze.helenast pisze: ↑17 kwie 2023, 12:21 A mnie już Caliope od dawana zastanawia to ,że mając 2883 posty na forum w różnych watkach przeplata się wciąż ten ogromny pesymizmu i ciągłe stawianie się w roli wiecznej ofiary ... wiecznie pokrzywdzonej i utrapionej osoby ...
Może po prostu zweryfikuj swoje priorytety i postaw na prace nad sobą , nad uzdrowieniem swojej relacji do samej siebie niż marnować czas na forum ... może czas odstawić własne oczekiwania oraz chciejstwa , pogodzić się z tym co masz dzisiaj i dostrzec wreszcie pozytywy , dobre wartości w swoim życiu i to czym Cie Bóg obdarował , jakie błogosławieństwa Ci dał i daje ... warto zostawić przeszłość za sobą i zająć się teraźniejszością oraz przyszłością ...
Zapraszam na 12 kroków ....
Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.
Moderator: Moderatorzy
Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.
Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.
Caliope jest mi ogromnie przykro kiedy czytam jak siebie widzisz przez pryzmat swoich doświadczeń, to jest to że Ty w to wierzysz, jesteś złamana ale Jezus jest w stanie to uzdrowić, co musi być w Twoim sercu że myślisz o tym że te marne 10 tysięcy mają powiedzieć o Twojej wartości. Przed chwilą napisałem Ci że sam Bóg przyszedł na tą ziemię by złożyć swoje życie w ofierze za Ciebie, bo tak Cię kocha, a Ty piszesz o jakiś banknotach, jakieś nic nie wartej kasie, jakiś papierkach po których nie zostanie śladu..Caliope pisze: ↑17 kwie 2023, 11:44 Ozeaszu, ja mam inaczej, nie gorzej, nigdy nie pisałam, że mam gorzej. Wolałabym mieć tak jak ma tu większość, zdrada, kowalska/lski. Widzę, że po zdradzie jest chociaż szacunek, u mnie jest coś dziwnego tak bardzo, że się w tym gubię. Mąż nie szanuje mojej pracy teraźniejszej, nie szanuje i nie docenia mojej pracy wkładanej przez 7 lat małżeństwa, uważa, że to tylko obowiązki i nie miałam prawa nigdy się skarżyć i prosić o pomoc. Teraz wiem jeszcze, że nie jestem mu do niczego potrzebna, tylko do wypełniania obowiązków matki i służby domowej. Co ja mogę czuć? Co ja mogę odczuwać jeśli nie wybierałam pijącego ojca i psychopaty-sadysty kowalskiego matki by mnie bili, znęcali się, a ja potem wpadłam w nałóg? Nie jest ważne, że sobie radzę jakoś, nie piję, nie stosuję przemocy, pracuję. Zawsze słyszałam, że robię za mało, choc płakałam ze zmeczenia, a wcale nie jestem nikomu potrzebna.Tak jest, że nie będę nigdy miała nikogo by mnie kochał, tak po ludzku, bo ja potrafię kochać za bardzo i pragnę zasłużyć na miłość. Nie ma niczego czym mogę zmienić sytuację z mężem. Nie zarobię 10 tysięcy, by mnie szanował. Czasem naprawdę myślę, że Bóg dawno postawił na mnie kreskę, urodziłam się z tą kreską, bo nie mogę się pozbyć bólu i ran które ludzie mi zadają, niby bliscy. Ile lat można w sobie szukać błędu, może cała ja to jeden wielki błąd który wyeliminować można przez śmierć. Brzydota to brzydkie wnętrze, którego nie można zmienić, jestem jaka jestem, nieakceptowana, też brzydota zewnętrzna jest neakceptowalna. Gdybym mogła cofnąć czas, nie popełniłam wielu błędów, nie wiem co mi nie pasowało w wolności i samotności. Mam tak, że czasem myślę, że pójdę zdradzić, ogłoszę to i będę miała spokój. Wezmę na siebie całą winę za wszystko i po sprawie. Tak jest o wiele łatwiej rozwiązać mój problem.
Kto Ci to powiedział że jesteś błędem, kto postawił na Ciebie kreskę, jaka zdrada przynosi spokój?? Zmień "doradcę" masz chyba takiego jak "smoczy język" we 'Władcy pierścieni", dobrze pokazane, ktoś sączy ci Jad do Twego serca, czemu na to pozwalasz, bo sama w to uwierzyłaś?
Oddaj to wszystko Jezusowi.
Czuję się bezsilny wobec takiej percepcji, dziękuję zarazem Jezusowi że daje mi taką łaskę, będę miał Twoją intencję na uwadze, rozumiem że jako dziecko przeżyłaś dramat bo Ci którzy mieli okazać Ci że jesteś cudem, którzy mieli się o Ciebie zatroszczyć i okazać miłość, czułość, troskę zawiedli, ale dzisiaj spójrz na ten świat inaczej, spróbuj chociaż, spróbuj zaprzyjaźnić się z Jezusem, poznać Go, to odmieni Twoje życie na zawsze.
Miłości bez Krzyża nie znajdziecie , a Krzyża bez Miłości nie uniesiecie . Jan Paweł II
Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.
Zdradzający który chce naprawić krzywdę po zdradzie zaczyna szanować zdradzanego, to jest rozwinięcie o które mi chodzi. Wiele o tym tu czytałam.
Re: Popsute relacje z żoną po narodzinach dziecka
Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.
Fajnie, jak u mnie, ale końcówka gdzie małżonek który nie kocha zaczyna się interesować, to abstrakcja. Abstrakcją jest odbudowa kobiecości po zranieniach nie tylko męża, ale ja byłam wykorzystywana jako nastolatka i też poźniej. Przy nim czułam się dobrze, ale to co się stało wpłynęło za bardzo na moje życie. Nie ważny rozwód, nie ważne chciejstwa, czy zasługi, najbardziej ucierpiała kobieta we mnie i widzę, że się w tym nie podniosę. Teraz zrozumiałam po tym nagraniu. Ja nie czuję się kobietą, terapia na to nie działa, za bardzo weszło. Wiedząc że mąż mnie nie kocha i nie chce kobiety, wstając z tą myślą codziennie nie odbuduję swojej kobiecości. Wiedząc, że na świecie mężczyźni mogą mnie tylko wykorzystać i poranić do żywego też nie skłania do budowania i to już nawet nie w imię zasad, a doświadczeń i przeżyć. Kobieta we mnie jest w strzępach, na chwilę poskładana jak byłam bardzo zakochana.
Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.
Caliope, zbieram się by do ciebie napisać od dawna.
Może i dobrze, że wcześniej tego nie pisałem, bo przy lekturze tego co pisałaś sam rozglądałem się po wielokroć za młotkiem (co by ci takie myślenie wybić z głowy).
Nie wiem jak do ciebie pisać, bowiem to jak chciałem to zrobić (takie konkretne, prosto z mostu) widzę niespecjalnie trafia, powoduje mechanizmy ucieczkowe.
Na pewno nie chcę (jak zakładam żaden z piszących) ci dowalić.
Bez wątpienia jesteś głęboko poraniona, masz trudne doświadczenia, tkwisz w maraźmie od długiego czasu.
Obawiam się, że to się nie zmieni do momentu, aż sama postanowisz by to zmienić.
Możesz to zrobić.
Może nie sama, nawet prawdopodobnie nie sama, ale możesz to zrobić.
Ta zmiana nie ma polegać na zmianie w twoim mężu, a w tobie.
Masz wiele fałszywych przekonań na swój temat, na temat swego życia, które wielokrotnie w swoim wątku wygłaszałaś (a które z jednej strony wywoływały we mnie współczucie, a z drugiej sprzeciw).
Warto zacząć je zmieniać, bo bez tego nic się nie zmieni, przynajmniej nie na lepsze.
Cokolwiek twoja mama, mąż czy rodzina (lub ktokolwiek inny) myślą o tobie, ich stosunek do ciebie - to cię nie definiuje w żaden sposób.
Z określonych (warto zgłębić by naprawić) przyczyn dałaś sobie wmówić (lub sama wmówiłaś), że jest inaczej.
Po mojemu najwyższa pora byś wstała z gwoździa i poszukała przewodnika, który nauczy cię pokochać i zaakceptować siebie, swoje życie, swoją przeszłość.
To wg mnie podstawa, bez tego ani rusz.
Rozumiem, że aktualnie to dla ciebie abstrakcja, natomiast bez twojej decyzji, wysiłku, determinacji - nie zmieni się nic.
Jeśli będziesz wciąż szukać powodu, a nie sposobu - nie zmieni się nic.
Z Bogiem wszystko jest możliwe.
To kwestia twojej decyzji, na początek. Nie uważam, że będzie łatwo, bezboleśnie itp.
Uważam jednak, że się da.
Tyle, że samo się nie zrobi.
Może i dobrze, że wcześniej tego nie pisałem, bo przy lekturze tego co pisałaś sam rozglądałem się po wielokroć za młotkiem (co by ci takie myślenie wybić z głowy).
Nie wiem jak do ciebie pisać, bowiem to jak chciałem to zrobić (takie konkretne, prosto z mostu) widzę niespecjalnie trafia, powoduje mechanizmy ucieczkowe.
Na pewno nie chcę (jak zakładam żaden z piszących) ci dowalić.
Bez wątpienia jesteś głęboko poraniona, masz trudne doświadczenia, tkwisz w maraźmie od długiego czasu.
Obawiam się, że to się nie zmieni do momentu, aż sama postanowisz by to zmienić.
Możesz to zrobić.
Może nie sama, nawet prawdopodobnie nie sama, ale możesz to zrobić.
Ta zmiana nie ma polegać na zmianie w twoim mężu, a w tobie.
Masz wiele fałszywych przekonań na swój temat, na temat swego życia, które wielokrotnie w swoim wątku wygłaszałaś (a które z jednej strony wywoływały we mnie współczucie, a z drugiej sprzeciw).
Warto zacząć je zmieniać, bo bez tego nic się nie zmieni, przynajmniej nie na lepsze.
Cokolwiek twoja mama, mąż czy rodzina (lub ktokolwiek inny) myślą o tobie, ich stosunek do ciebie - to cię nie definiuje w żaden sposób.
Z określonych (warto zgłębić by naprawić) przyczyn dałaś sobie wmówić (lub sama wmówiłaś), że jest inaczej.
Po mojemu najwyższa pora byś wstała z gwoździa i poszukała przewodnika, który nauczy cię pokochać i zaakceptować siebie, swoje życie, swoją przeszłość.
To wg mnie podstawa, bez tego ani rusz.
Rozumiem, że aktualnie to dla ciebie abstrakcja, natomiast bez twojej decyzji, wysiłku, determinacji - nie zmieni się nic.
Jeśli będziesz wciąż szukać powodu, a nie sposobu - nie zmieni się nic.
Z Bogiem wszystko jest możliwe.
To kwestia twojej decyzji, na początek. Nie uważam, że będzie łatwo, bezboleśnie itp.
Uważam jednak, że się da.
Tyle, że samo się nie zrobi.
"Bóg nie działa poza wolą człowieka i poza jego wysiłkiem.(...) Założenie, że jeśli się pomodlimy, to będzie dobrze, jest już wiarą w magię." ks. dr. Grzegorz Strzelczyk
Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.
Caliope, jeszcze zanim w ogóle się tu zarejestrowałam, czytałam Twój wątek i miałam wizję Ciebie analogiczną do wizji moich przedmówców. Coś się zmienia, gdy czyta się Twoje komentarze w cudzych wątkach. Jakby pisała je inna osoba. Wiadomo, siebie najtrudniej zobaczyć z boku. Ale tu Ci chyba wszyscy mówią, że jesteś w ślepej uliczce swoich przekonań, że się samobiczujesz i powtarzasz, że się nie da.
Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.
To wszystko co piszesz może wynikać z ogromnego uzależnienia od męża - zawiesiłaś się na nim i Twój świat Ci się na nim zaczynał i kończył , dlatego teraz odczuwasz , jak gdyby to był koniec wszystkiego ... Chcesz z tego wyjść - terapia od uzależnień ... Bóg stworzył Cię taką jaką On chciał ,a Ty swoimi myślami,że nie czujesz się kobietą , nie czujesz się piękna podważasz Jego dzieło tworzenia ...Caliope pisze: ↑18 kwie 2023, 11:22Fajnie, jak u mnie, ale końcówka gdzie małżonek który nie kocha zaczyna się interesować, to abstrakcja. Abstrakcją jest odbudowa kobiecości po zranieniach nie tylko męża, ale ja byłam wykorzystywana jako nastolatka i też poźniej. Przy nim czułam się dobrze, ale to co się stało wpłynęło za bardzo na moje życie. Nie ważny rozwód, nie ważne chciejstwa, czy zasługi, najbardziej ucierpiała kobieta we mnie i widzę, że się w tym nie podniosę. Teraz zrozumiałam po tym nagraniu. Ja nie czuję się kobietą, terapia na to nie działa, za bardzo weszło. Wiedząc że mąż mnie nie kocha i nie chce kobiety, wstając z tą myślą codziennie nie odbuduję swojej kobiecości. Wiedząc, że na świecie mężczyźni mogą mnie tylko wykorzystać i poranić do żywego też nie skłania do budowania i to już nawet nie w imię zasad, a doświadczeń i przeżyć. Kobieta we mnie jest w strzępach, na chwilę poskładana jak byłam bardzo zakochana.
Na FB znalazłam taką strofę :
ABY ZROZUMIEĆ ŻYCIE TRZEBA UDAC SIĘ W TRZY MIEJSCA :
1. SZPITAL - W szpitalu zrozumiesz , że nic nie jest ważniejsze niż zdrowie
2. WIĘZIENIE - W więzieniu zobaczysz , jak wolność jest cenna
3. CMENTARZ - A na cmentarzu uświadomisz sobie wartość życia
Moim zdaniem nie ruszysz z miejsca dopóki będziesz żyć przeszłością ... To wszystko już było - koniec kropka . Nic nie zmienisz , nie wróci żadna sekunda ... zostaw to co było ... Rozpamiętywanie oraz rozkminianie przeszłości zabiera Ci przestrzeń teraźniejszości i czas na myślenie o przyszłości ...
Obudź się Caliope i zrób coś dla siebie ...
Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.
Rozumiem, że po tak traumatycznych przejściach masz zapewne strasznie złe zdanie o sobie. I siebie pewnie obwiniasz o to, co się stało. Jak zapewne większość ofiar agresji, molestowania itd. Przypomina mi się przejmująca scena z filmu "Buntownik z wyboru" z tym zdaniem "To nie Twoja wina" powtarzanym wielokrotnie, z tym uściskiem aż do bólu. Bardzo przejmujący film, może obejrzyj?Caliope pisze: ↑18 kwie 2023, 11:22 ... Abstrakcją jest odbudowa kobiecości po zranieniach nie tylko męża, ale ja byłam wykorzystywana jako nastolatka i też poźniej. Przy nim czułam się dobrze, ale to co się stało wpłynęło za bardzo na moje życie. Nie ważny rozwód, nie ważne chciejstwa, czy zasługi, najbardziej ucierpiała kobieta we mnie i widzę, że się w tym nie podniosę. Teraz zrozumiałam po tym nagraniu. Ja nie czuję się kobietą, terapia na to nie działa, za bardzo weszło. Wiedząc że mąż mnie nie kocha i nie chce kobiety, wstając z tą myślą codziennie nie odbuduję swojej kobiecości. Wiedząc, że na świecie mężczyźni mogą mnie tylko wykorzystać i poranić do żywego też nie skłania do budowania i to już nawet nie w imię zasad, a doświadczeń i przeżyć. Kobieta we mnie jest w strzępach, na chwilę poskładana jak byłam bardzo zakochana.
Rozumiem także, że to Tylko TWOJE subiektywne przekonanie i do tego zupełnie błędne. Może miałaś pecha nie trafić na takiego terapeutę, który po wielogodzinnych spotkaniach tulił by Cię mówiąc "To nie Twoja wina". A może mocniej byłaś "szturchnięta" przez to, co Ciebie spotkało.
Rozumiem także, że Ty nie chcesz, uważasz że nie możesz tego zmienić. Bo to jest Twoje przekonanie i tylko Ty możesz je zmienić. Ale nie musisz.
Twój mąż nie ma tutaj nic do rzeczy, bo skoro nawet terapeuci sobie z tym u Ciebie nie poradzili, to jak ma sobie poradzić Twój mąż?
Więc jest jak jest. Myślisz, że wszystko jest do d... a najbardziej Ty jesteś do d... nic się nie da zrobić i NIC z tym nie zrobisz. Bo NIE.
No i git.
Ale w związku z tym przyjmij te konsekwencje Twojego postępowania, czyli...
- nie będziesz miała szczęśliwego życia
- Twoje dziecko odziedziczy Twoją traumę i zostanie kolejną ofiarą
- nie zbudujesz z nikim fajnej, głębokiej relacji itd itd itd
- i będziesz jojczyć na wszystko do końca.
Tak się da żyć, bo przecież tak żyjesz.
Ty już to wiesz, choć uciekasz od przyjęcia tej prawdy.
Skoro tak wybierasz to weź także tego konsekwencje na siebie.
Nie pisz, że Twój mąż zrobił Ci znowu to, i to, i siamto. Bo Ty tak masz na własne życzenie.
To nie tak, że nie mam empatii dla Ciebie. Współodczuwam, bo przez ileś tam lat i ja żyłam podobnie . Żal mi Ciebie, bo wiem, jak to jest. Ale taki jest TWÓJ WYBÓR.
Przytulam.
św. Augustyn
"W zasadach jedność, w szczegółach wolność, we wszystkim miłosierdzie".
"W zasadach jedność, w szczegółach wolność, we wszystkim miłosierdzie".
Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.
Nie jestem uzależniona od męża, prawie z nim nie rozmawiam, nie spędzam czasu i nie przeszkadzam mu w jego życiu. Staram się być w innym pomieszczeniu. To nie jest uzależnienie.helenast pisze: ↑18 kwie 2023, 18:38To wszystko co piszesz może wynikać z ogromnego uzależnienia od męża - zawiesiłaś się na nim i Twój świat Ci się na nim zaczynał i kończył , dlatego teraz odczuwasz , jak gdyby to był koniec wszystkiego ... Chcesz z tego wyjść - terapia od uzależnień ... Bóg stworzył Cię taką jaką On chciał ,a Ty swoimi myślami,że nie czujesz się kobietą , nie czujesz się piękna podważasz Jego dzieło tworzenia ...Caliope pisze: ↑18 kwie 2023, 11:22Fajnie, jak u mnie, ale końcówka gdzie małżonek który nie kocha zaczyna się interesować, to abstrakcja. Abstrakcją jest odbudowa kobiecości po zranieniach nie tylko męża, ale ja byłam wykorzystywana jako nastolatka i też poźniej. Przy nim czułam się dobrze, ale to co się stało wpłynęło za bardzo na moje życie. Nie ważny rozwód, nie ważne chciejstwa, czy zasługi, najbardziej ucierpiała kobieta we mnie i widzę, że się w tym nie podniosę. Teraz zrozumiałam po tym nagraniu. Ja nie czuję się kobietą, terapia na to nie działa, za bardzo weszło. Wiedząc że mąż mnie nie kocha i nie chce kobiety, wstając z tą myślą codziennie nie odbuduję swojej kobiecości. Wiedząc, że na świecie mężczyźni mogą mnie tylko wykorzystać i poranić do żywego też nie skłania do budowania i to już nawet nie w imię zasad, a doświadczeń i przeżyć. Kobieta we mnie jest w strzępach, na chwilę poskładana jak byłam bardzo zakochana.
Na FB znalazłam taką strofę :
ABY ZROZUMIEĆ ŻYCIE TRZEBA UDAC SIĘ W TRZY MIEJSCA :
1. SZPITAL - W szpitalu zrozumiesz , że nic nie jest ważniejsze niż zdrowie
2. WIĘZIENIE - W więzieniu zobaczysz , jak wolność jest cenna
3. CMENTARZ - A na cmentarzu uświadomisz sobie wartość życia
Moim zdaniem nie ruszysz z miejsca dopóki będziesz żyć przeszłością ... To wszystko już było - koniec kropka . Nic nie zmienisz , nie wróci żadna sekunda ... zostaw to co było ... Rozpamiętywanie oraz rozkminianie przeszłości zabiera Ci przestrzeń teraźniejszości i czas na myślenie o przyszłości ...
Obudź się Caliope i zrób coś dla siebie ...
Nie mogę cofnąć czasu, moja przyszłość to praca, świat zaczynał się i kończył zawsze na mnie samej, za dużo oczekiwałam od sakramentu, przede wszystkim wierzyłam, że to będzie do śmierci i w kryzysach będziemy się wspierać i będziemy razem naprawiać co zepsuliśmy. Życie jednak weryfikuje i jest inaczej, jestem bardzo rozczarowana tym małżeństwem. Wszystkim jestem zmęczona i rozczarowana moimi wartościami i zasadami. Jestem od tej pory co tu piszę rozczarowana sobą, nie czuję się kobietą, nie dałam rady zrobić tak wielu rzeczy. Taka prawda, mnie nikt po głowie nigdy nie glaskał, zawsze musiałam twardo stąpać po ziemi i sobie sama radzić. Ciągle czytam o zmianach, tylko jakie to mają być zmiany? separacja , rozwód, unieważnienie małżeństwa? Czy może poszukanie kowalskiego i odejście do niego. Jestem wypalona zmianami mnie samej, analizowania, wchodzenia wgłąb i szukania we mnie winy. Nie jestem w stanie brać wszystkiego na siebie, całego domu ,dziecka I pracy na raz, bo nie dam rady. Nie jest to bynajmniej powod do tego żeby mąż mnie zauważył.
Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.
Nie zbuduję z nikim fajnej relacji, bo mam męża i jestem wierna. Z nim takiej relacji nie ma i nie będzie. Ponoszę konsekwencje, wiecznie i bez końca.renta11 pisze: ↑18 kwie 2023, 18:46Rozumiem, że po tak traumatycznych przejściach masz zapewne strasznie złe zdanie o sobie. I siebie pewnie obwiniasz o to, co się stało. Jak zapewne większość ofiar agresji, molestowania itd. Przypomina mi się przejmująca scena z filmu "Buntownik z wyboru" z tym zdaniem "To nie Twoja wina" powtarzanym wielokrotnie, z tym uściskiem aż do bólu. Bardzo przejmujący film, może obejrzyj?Caliope pisze: ↑18 kwie 2023, 11:22 ... Abstrakcją jest odbudowa kobiecości po zranieniach nie tylko męża, ale ja byłam wykorzystywana jako nastolatka i też poźniej. Przy nim czułam się dobrze, ale to co się stało wpłynęło za bardzo na moje życie. Nie ważny rozwód, nie ważne chciejstwa, czy zasługi, najbardziej ucierpiała kobieta we mnie i widzę, że się w tym nie podniosę. Teraz zrozumiałam po tym nagraniu. Ja nie czuję się kobietą, terapia na to nie działa, za bardzo weszło. Wiedząc że mąż mnie nie kocha i nie chce kobiety, wstając z tą myślą codziennie nie odbuduję swojej kobiecości. Wiedząc, że na świecie mężczyźni mogą mnie tylko wykorzystać i poranić do żywego też nie skłania do budowania i to już nawet nie w imię zasad, a doświadczeń i przeżyć. Kobieta we mnie jest w strzępach, na chwilę poskładana jak byłam bardzo zakochana.
Rozumiem także, że to Tylko TWOJE subiektywne przekonanie i do tego zupełnie błędne. Może miałaś pecha nie trafić na takiego terapeutę, który po wielogodzinnych spotkaniach tulił by Cię mówiąc "To nie Twoja wina". A może mocniej byłaś "szturchnięta" przez to, co Ciebie spotkało.
Rozumiem także, że Ty nie chcesz, uważasz że nie możesz tego zmienić. Bo to jest Twoje przekonanie i tylko Ty możesz je zmienić. Ale nie musisz.
Twój mąż nie ma tutaj nic do rzeczy, bo skoro nawet terapeuci sobie z tym u Ciebie nie poradzili, to jak ma sobie poradzić Twój mąż?
Więc jest jak jest. Myślisz, że wszystko jest do d... a najbardziej Ty jesteś do d... nic się nie da zrobić i NIC z tym nie zrobisz. Bo NIE.
No i git.
Ale w związku z tym przyjmij te konsekwencje Twojego postępowania, czyli...
- nie będziesz miała szczęśliwego życia
- Twoje dziecko odziedziczy Twoją traumę i zostanie kolejną ofiarą
- nie zbudujesz z nikim fajnej, głębokiej relacji itd itd itd
- i będziesz jojczyć na wszystko do końca.
Tak się da żyć, bo przecież tak żyjesz.
Ty już to wiesz, choć uciekasz od przyjęcia tej prawdy.
Skoro tak wybierasz to weź także tego konsekwencje na siebie.
Nie pisz, że Twój mąż zrobił Ci znowu to, i to, i siamto. Bo Ty tak masz na własne życzenie.
To nie tak, że nie mam empatii dla Ciebie. Współodczuwam, bo przez ileś tam lat i ja żyłam podobnie . Żal mi Ciebie, bo wiem, jak to jest. Ale taki jest TWÓJ WYBÓR.
Przytulam.
Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.
Piszesz tak, jakbyś była na forum nowym użytkownikiem. Tymczasem jesteś tu już kilka lat.
Tak, jesteś zmęczona, bo szukasz niewłaściwej rzeczy. Należy szukać swojej odpowiedzialności.
99.9% Twoich postów zawiera frazy "bo mąż", "ale mąż", "mąż znów", itp. Odseparowanie się w innym pokoju nie świadczy o braku uzależnienia. Mąż cały czas siedzi Ci w mózgu. Jesteś uzależniona od tej relacji. Do poczytania: viewtopic.php?f=10&t=3050 - Relacja jako uzależnienie, albo Inaczej o pomocowości forumCaliope pisze: ↑19 kwie 2023, 2:00 Nie jestem uzależniona od męża, prawie z nim nie rozmawiam, nie spędzam czasu i nie przeszkadzam mu w jego życiu. Staram się być w innym pomieszczeniu. To nie jest uzależnienie.
...
.....
.......
Nie jestem w stanie brać wszystkiego na siebie, całego domu ,dziecka I pracy na raz, bo nie dam rady. Nie jest to bynajmniej powod do tego żeby mąż mnie zauważył.
Twoja relacja z mężem bardzo ładnie też się skleja z uzależnieniem od własnej krzywdy, od bycia ofiarą.
Caliope, na pewno kojarzysz określenie "być pijanym na sucho". Nie pijesz już wiele lat, i chwała Ci za to, masz za sobą konkretną wykonaną robotę. Jednak zatrzymałaś się w ćwierćkroku, bo nie zaczęłaś trzeźwieć, masz wciąż pijane myślenie. Pora najwyższa na powrót na terapię i na mitingi. Pora wytrzeźwieć. Inaczej zadręczysz siebie i wszystkich bliskich.
Nie żyje się, nie kocha się, nie umiera się - na próbę
Jan Paweł II
Jan Paweł II
Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.
Caliope
A ja jeszcze do wypowiedzi Nirwany dodam, że zamieniłaś uzależnienie od alkoholu na:
- uzależnienie od własnej krzywdy, bycia ofiarą
-uzależnienie od męża.
Być może wybrałaś takiego męża, aby podtrzymywał w Tobie uzależnienie od krzywdy, bycia ofiarą. Tak jak wcześniej regulowałaś te emocje alkoholem. Bo to pewnie uzależnienie (bycie ofiarą) wykształciło się najwcześniej, potem był alkoholizm, a następnie uzależnienie od drugiego człowieka.
Żaden człowiek (nawet rycerz na białym koniu) Ciebie nie wybawi. Bo nie zapełni Twoich pustych zbiorników miłości na stałe. Nie ma takiej mocy. To może się udać tylko na krótką metę (jak piszesz tak było na początku związku).
Trwale możesz to jedynie zrobić Ty SAMA, a raczej tylko we współpracy z Bogiem.
Czy obejrzałaś film :Buntownik z wyboru" ? Jakie masz refleksje?
Cały czas na tym forum (i w życiu pewnie także) zachowujesz się jak mała, skrzywdzona dziewczynka, która czeka, aż przyjdzie mama i Cię wyzwoli z Twojego cierpienia. Zatrzymałaś się na etapie małej skrzywdzonej dziewczynki.
Ale czas wydorośleć. Wziąć swoje życie, swoje dobro w swoje ręce. Nikt za Ciebie tego nie zrobi.
Jesteś jak alkoholik, który pije, bo cierpi. Ale czas przestać pić, uzależniać się od innych ludzi, czas przestać żyć na "dupościsku".
Twoja mama Ciebie skrzywdziła, dlaczego Ty cały czas krzywdzisz swoje dziecko? Kolejne pokolenie ma cierpieć za grzechy rodziców?
Tylko Ty w łasce od Boga możesz to zmienić. Może w centrum życia postaw dziecko i dla niego wyzdrowiej? Dla jego zdrowego, szczęśliwego życia.
A ja jeszcze do wypowiedzi Nirwany dodam, że zamieniłaś uzależnienie od alkoholu na:
- uzależnienie od własnej krzywdy, bycia ofiarą
-uzależnienie od męża.
Być może wybrałaś takiego męża, aby podtrzymywał w Tobie uzależnienie od krzywdy, bycia ofiarą. Tak jak wcześniej regulowałaś te emocje alkoholem. Bo to pewnie uzależnienie (bycie ofiarą) wykształciło się najwcześniej, potem był alkoholizm, a następnie uzależnienie od drugiego człowieka.
Żaden człowiek (nawet rycerz na białym koniu) Ciebie nie wybawi. Bo nie zapełni Twoich pustych zbiorników miłości na stałe. Nie ma takiej mocy. To może się udać tylko na krótką metę (jak piszesz tak było na początku związku).
Trwale możesz to jedynie zrobić Ty SAMA, a raczej tylko we współpracy z Bogiem.
Czy obejrzałaś film :Buntownik z wyboru" ? Jakie masz refleksje?
Cały czas na tym forum (i w życiu pewnie także) zachowujesz się jak mała, skrzywdzona dziewczynka, która czeka, aż przyjdzie mama i Cię wyzwoli z Twojego cierpienia. Zatrzymałaś się na etapie małej skrzywdzonej dziewczynki.
Ale czas wydorośleć. Wziąć swoje życie, swoje dobro w swoje ręce. Nikt za Ciebie tego nie zrobi.
Jesteś jak alkoholik, który pije, bo cierpi. Ale czas przestać pić, uzależniać się od innych ludzi, czas przestać żyć na "dupościsku".
Twoja mama Ciebie skrzywdziła, dlaczego Ty cały czas krzywdzisz swoje dziecko? Kolejne pokolenie ma cierpieć za grzechy rodziców?
Tylko Ty w łasce od Boga możesz to zmienić. Może w centrum życia postaw dziecko i dla niego wyzdrowiej? Dla jego zdrowego, szczęśliwego życia.
św. Augustyn
"W zasadach jedność, w szczegółach wolność, we wszystkim miłosierdzie".
"W zasadach jedność, w szczegółach wolność, we wszystkim miłosierdzie".