Ewuryca pisze: ↑07 maja 2021, 16:27
Ruto właśnie to miałam na myśli pisząc ze przedstawiasz swojego męża w diametralnie rożny sposób:
Twoj cytat na temat męża z 29 kwietnia, kiedy mąż był w ciągu i zakładam ze go nie było przy tobie:
..mój mąż nie chce obecnie być odpowiedzialnym mężem i ojcem.. Może lepiej zamiast tego poprosić Boga, bym mogła mieć w Nim oparcie i pomoc.
Twoj cytat z dziś, kiedy z mężem masz kontakt:
...w marcu postawa mojego męża się nieznacznie zmieniła: mąż w pewnym ograniczonym zakresie zaczął wykazywać się inicjatywą, odpowiedzialnością...
W kwietniu pisałaś ze mąż jest zły, nieodpowiedzialny. Dziś piszesz ze od marca zaczyna być odpowiedzialny. Kwiecień był po marcu, czyli te zmiany już następowały ale ich nie widziałaś, widzisz je dziś kiedy mąż znowu jest w twoim życiu. Zastanawiam się gdzie leży prawda co do twojego męża.
Ewuryco,
mój mąż jest uzależniony. Funkcjonuje od wielu wielu lat w cyklach. Ma okresy, gdy jest trzeźwy, takie gdy korzysta z używek sporadczycznie i takie gdy wpada w ciąg. I jego funkcjonowanie w zależności od tego się zmienia.
Natomiast ja jestem współuzależniona - i każdy z tych stanów nadinterpretowuję. Wpadnięcie męża w sporadyczne używanie i potem ciąg interpretuję przez swój i dziecka pryzmat - na przykład, że mąż nie chce być wtedy odpowiedzialnym mężem i ojcem. Wyjście męża z ciągu i okresy jego trzeźwości także nadinterpretowuję, jako powrót chęci do bycia odpowiedzialnym mężem i ojcem.
Wiedza o tym, że tak jest nie zmienia tego, że ja tak właśnie to odczuwam - a zapisuję nie moją wiedzę, ale to co czuję, jak to wewnętrznie odbieram. Te moje odczucia powoli się urealniają, z naciskiem na powoli. Kiedyś uważałam, że koniec ciągu oznacza możliwy koniec problemu z uzaleznieniem i odczuwałam nadzieję, że nic tak strasznego już się w naszym życiu nie powtórzy.
Z drugiej strony w miarę gdy uczę się stawiać granice mężowi, mój mąż uczy się je respektować. Gdy moją granicą jest separacja od męża do czasu, aż nie podejmie on prawdziwej pracy nad sobą, mąż powoli zaczyna się tą granicę respektować. To trudne dla mnie, z początku było mi bardzo trudno nie reagować na wszelkie przejawy adoracji ze strony mojego męża, nie odpowiadać na nie, a wręcz się wycofywać. I nie okazywać takich moich uczuć mężówi. Gdy moją granicą w powierzaniu mężowi opieki nad dzieckiem stała się jego trzeźwość, też z czasem mąż nauczył się tego przestrzegać. Gdy moją granicą stał się brak zgody na doświadczanie przeze mnie i przez dziecko przemocy ze strony męża - tego także mąż powoli uczy się respektować.
I to są realne postępy, które robimy oboje. Ogromnym kosztem, bo mnie stawianie tych granic boli, ale mojego męża także. Z jego perspektywy on jest wykluczany, izolowany, doświadcza "abstarkcyjnych" wymagań, czasem zderza się z konsekwencjami, takimi jak spotkanie z policją, sprawa u komornika. Przez wiele lat byłam osobą, która go przed konsekwencjami chroniła, nie stawiała żadnych wymagań, i nie stawiała żadnych granic. Z perspektywy mojego męża moje działania w ostatnich latach są niezrozumiałe, nieuzasadnione i wrogie. I jak powiedział ksiądz Marek Dziewiecki pozostaje rodzinie tylko to przyjąć, bo przekonywanie uzależnionego o swojej miłości, gdy stawiamy granice jest z góry skazane na niepowodzenie.
Postawienie granicy wobec osoby uzależnionej wiąże się więc dla uzależnionego z frustracją. Uzależnieni źle znoszą frustrację. Część reaguje agresją. Mój mąż reaguje agresją. Gdy jest trzeźwy potrafi ją hamować - wyraża ją biernie, staje się wtedy ciężki, trudno z nim przebywać, ale nie dopuszcza się ataków, gróźb, wyzwisk. Gdy działają na niego używki - hamulce przestają istnieć i zarówno ja jak i dziecko mierzymy się z agresją bezpośrednią.
Stawianie granic w przypadku osoby uzależnionej jest trudne - ponieważ nie ma tu chęci współpracy, osoba taka ma zaburzony obraz siebie i nie jest świadoma swojego postępowania, do tego uważa że sprawczość jest poza nią i na to wszystko jeszcze nie potrafi w swoim postępowaniu kierować się dobrem innych. Stan uzależnienia jest stanem bardzo egocentrycznym. Dostrzeżenie granicy jest możliwe wtedy, gdy jej przekroczenie wiąże się z określonymi, negatywnymi konsekwencjami dla samego uzależnionego. A powtarzalność tego doświadczenia może doprowadzić do zmiany zachowania i przestrzegania granicy. Ale każde opuszczenie gardy wiąże się z powrotem przez uzależnionego do zachowań, które nie wymagają od niego wysiłku, samokontroli, panowania nad sobą.
Na przykładzie: rozmowy z moim mężem o tym, jak się czujemy ja i dziecko gdy stosuje przemoc, nawet gdy był podczas rozmowy trzeźwy, nic nie dawały. Mój mąż nie przyjmował tego: części zachowań nie pamiętał, część wypierał, część usprawiedliwiał, resztę tłumaczył tym, że jestem nadwrażliwa i robię z syna nadwrażliwca. Żadne inne metody, które miałyby szansę wpłynąć na osobę zdrową także nie działały. Natomiast konsekwentne wzywanie policji, moja gotowość do nagrywania takich zdrarzeń i zgłaszania ich, spowodowały, że mężowi przestały się takie zachowania opłacać. I tak jest w zasadzie z każdą granicą - progiem od którego zaczyna się respektowanie granic jest zawsze dotkliwy, przewidywalny i zarazem powtarzalny skutek ich przekraczania.
To trudne i męczące. Dlatego jest to twarda miłość. Twarda także dla tego, kto uczy sie mądrze kochać osobę uzależnioną.
Natomiast jest jeszcze jeden aspekt - to wszystko co opisałam brzmi dość mechanicznie. W praktyce i ja i mąż jesteśmy żywymi czującycmi ludźmi, a wszystkie te zmiany odbywają się w przestrzeni naszej relacji, naszego małżeństwa i naszej rodziny. Ogólne zasady są takie jak opisałam, ale tu nie ma matematyki - są kolejne próby, z których wiele kończy się niepowodzeniem. Do tego dochodzi jeszcze nauka stawiania granic z szacunkiem i miłością. To trudne, gdy stawia się je w lęku. Więc jest jeszcze praca z lękiem. Wbrew pozorom, to z czego granice płyną, to ważny aspekt. I te granice, które są stawiane z szacunkiem i miłością mają szansę być lepiej przyjęte przez drugą osobę.
Osobom uzależnionym często odmawia się podmiotowości i o tym ważnym aspekcie się zapomina. Miłość ma być twarda - ale to ma być miłość. Wiele osób uzależnionych doświadcza od swoich bliskich złego traktowania, pogardy, braku szacunku, odrzucenia, raniących słów. I nie ma to nic wspólnego ze zdrowym stawianiem granic. Kocham mojego męża, i wolę czasem jeszcze poczekać, aż się wzmocnię, niż traktować go w taki sposób. Nauczenie się tego, jak okazywać mojemu mężowi szacunek, tak by mój mąż czuł się przeze mnie szanowany, bardzo w tym pomogło. I pomogło obniżyć poziom niepokoju po obu stronach.
W miarę jak w moim małżeństwie pojawiają się zdrowe granice, rozwijamy się i ja i mąż. Mój mąż zaczął stawiać także swoje granice, niewielkie, ale jednak. Ponieważ ja jestem jednoznaczna, mąż nie czuje się już tak przy mnie skołowany jak kiedyś. Mniej jest więc w naszej relacji napięcia - i te zmiany także opisuję. I to jest ta zmiana, którą odczułam w marcu i którą opisałam. Zachowanie mojego męża w ostatnim trzeźwym okresie było znacznie bardziej pozytywnym zachowaniem niż w poprzednich okresach trzeźwości. Nie było w nim tyle ciężkości. Jak będzie dalej nie wiem. Ale takie zmiany widzę. Mogą one pociągnąć za sobą dalsze zmiany ku dobremu, czyli w stronę podjęcia przez mojego męża terapii, ale równie dobrze mogą się skończyć ponowanym załamaniem zachowania. I w tym sensie dla mnie nie mogą mieć one znaczenia - bo moją motywacją i kierunkiem jest nadal stawianie granic i twarda miłość. I nie mogę przekirowywać swojej uwagi nigdzie indziej - bo będzie to ze stratą dla całej naszej rodziny. Bo twarda miłość potrzebuje być twarda - i konsekwentna. Mogę jednak cieszyć się dobrymi owocami.
Natomiast jaka jest prawda o moim mężu? Jest wartościowym i kochającym człowiekiem, solidnym mężczyzną, potrafi być dobrym tatą, kochającym i wspierającym mężem, ma wiele wspaniałych cech, które go wyróżniają, wiele uzdolnień. Potrafi wykonywać wszystkie męskie prace, nie boi się zmęczyć, umie i lubi pracować rzetelenie. Położy kafelki, naprawi pralkę, zmieni kran, wymieni rynnę - nie ma takiej pracy z tej kategorii, której nie potrafi zrobić, lub której nie jest się w stanie nauczyć, chociaż nie wykonuje takich prac zawodowo. Jest też bardzo uzdolniony manualnie, potrafi robić piękne rzeczy, potrafi też wykonywać prace bardzo precyzyjne, ma ogromny talent i zmysł plastyczny. Świat wewnętrzny mojego męża jest fascynujący. Jest w nim dużo takiej męskiej czułości, do świata, do innych ludzi, męskiej wrażliwości, przestrzeni na innych, ma wspaniałe poczucie humoru, dystans do siebie, do innych. Łączyła go głęboka relacja z Bogiem i silna wiara - piszę w czasie przeszłym, nie wiem jak jest teraz, bo kryzys może oznaczać różne rzeczy w tej przestrzeni i nie mi je oceniać. Mąż ma talent do łagodzenia sporów. W sposób naturalny obejmuje przywództwo, inni go słuchają, ale też czują się przy nim dobrze i bezpiecznie. W ważnych sprawach mój mąż nie kłamie, nawet w sądzie mój mąż powiedział prawdę, mimo kryzysu, i mimo że dąży do rozwodu - nie zdecydował się kłamać i mnie fałszywie oskarżać, i powiedział, że jest winny rozpadu małżeństwa. Miny składu sądzącego bezcenne. Taki jest mój mąż.
Wszystko to, i wiele więcej od lat niszczy uzależnienie. Bo mój mąż jest też osobą uzależnioną. Uzależnienie jest czymś przerażającym, bo wielu różnych ludzi - i tych wspaniałych i tych mniej wspaniałych, prawych i zdeprawowanych - sprowadza z czasem do jednego schematu. I wobec uzależnienia wszystkie indywidualne cechy, uzdolnienia i predyspozycje ustępują, redukując życie człowieka, jego głebię do prostego mechanizmu, w którym całość człowieka jest zanagażowana w przyjmowanie kolejnych dawek i podrzymywanie iluzji, że nie niesie to ze sobą konsekwencji. Nawet bardzo inteligentni i wrażliwi ludzie potrafią umierać w stanie całkowitego wyniszczenia organizmu, z butelką w ręku, powtarzając raz po raz, że nie są uzależnieni.
Widzę jak ten proces redukcji zachodzi w moim mężu. Jak jego zachowanie coraz mniej z roku na rok płynie z niego, a coraz bardziej ze stanów chemicznych. Wiem, że jest to stan odwracalny i to daje mi nadzieję. Ale wiem już teraz, że ja mojego męża uratować nie mogę. Próbowałam przez wiele lat. To zadanie dla Boga. I dla mojego męża. Ja mogę im tylko nie przeszkadzać.