Kilka pytań o separację

Refleksje, dzielenie się swoimi przeżyciami...

Moderator: Moderatorzy

renta11
Posty: 842
Rejestracja: 05 lut 2017, 19:20
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: renta11 »

Ruto

90 % Twojego postu było o mężu, znowu. O jego zachowaniu, odczuwaniu, myśleniu. O Tobie bardzo niewiele i tylko w związku z tym, co mąż. To jest chore. Spraw, aby proporcje się zmieniły, bo kręcisz się w kołowrotku. Piszesz stale to samo, używając wielu (zbyt wielu) słów.
Kochasz męża i to jest ok. Ale nie musisz robić z niego bożka i centrum swojego życia.
św. Augustyn
"W zasadach jedność, w szczegółach wolność, we wszystkim miłosierdzie".
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

renta11 pisze: 08 maja 2021, 11:05 Ruto

90 % Twojego postu było o mężu, znowu. O jego zachowaniu, odczuwaniu, myśleniu. O Tobie bardzo niewiele i tylko w związku z tym, co mąż. To jest chore. Spraw, aby proporcje się zmieniły, bo kręcisz się w kołowrotku. Piszesz stale to samo, używając wielu (zbyt wielu) słów.
Kochasz męża i to jest ok. Ale nie musisz robić z niego bożka i centrum swojego życia.
Rento w poście do Ewurycy pisałam celowo i świadomie o moim mężu odpowiadając na jej pytanie kim jest mój mąż w kontekście tego jak różnie go opisuję. 100 procent męża w poście.
Natomiast odpowiadając tobie starałam się trochę więcej napisać o sobie i moim codziennym życiu, w którym jest dużo więcej niż moje rozpracowywanie na czynniki pierwsze męża, współuzależnienia, emocji, zależności. Zawsze tak miałam, że życiowo byłam aktywna nawet w szycie wspołuzależnienia. Miałam swoją pracę, zajęcia, pasje, znajomych. I nadal tak mam. Tylko kiedyś w pracy i wszędzie gdzie byłam stale martwiłam się co jest w domu, co z mężem, co z nami. I w sobie cały czas to przeżywałam, choć umiałam tego nie okazywac. Teraz gdy coś robię mogę być w tym całą sobą.

Mam wrażenie że tego męża jednak w tym poście mniej niż 90 procent. Mam taką nadzieję, bo tu celowo nie chciałam pisać o nim. Raczej o tym co robię gdy nie myślę o moim mężu. Czyli już teraz po roku terapii i usilnych modlitw przez całkiem sporą część tygodnia.
Od ostatniego doświadczenia w zasadzie myśli o mężu mam gdy on się realnie pojawia, gdy ma przyjść i są one neutralne, lub w sprawie alimentów i tu emocji mam dużo. Ale też raczej związanych ze mną, moimi wątpliwościami, niz z samym mężem.
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

Myślałam sobie o tym, ile tego męża w mężu, znaczy się w życiu mam i jak ja na męża reaguję. Wczoraj miałam okazję się poobserwować, bo przyszedł. Zapytał, czy mógłby spędzić część popołudnia i wieczór z synem. To nie jego termin, ale dla mnie super, mogłam sobie bez stresu pójść na całą mszę i majowe, bez szukania opieki do syna i jeszcze potem na dłuższy spacer. Mały też był chętny.

Nie mam już żadnych bić serca, wzruszeń i niepokojów przed przyjściem męża, jeśli nie jest w ciągu. Kiedyś każde jego przyjście wiązało się z wieloma objawami somatycznymi i emocjonalną burzą. Na jego widok też reaguję spokojnie. Potrafię upomnieć się o alimenty, bez wpadania w jakiś dziwny ton - ani zbyt przymilny, ani zbyt ostry. Neutralnie. Jasno powiedzieć, że przekazana kwota jest zbyt mała, i spokojnie wyjaśnić, że nie będę dłużej akceptować tej sytuacji. Nie mam też stresu zostawiając syna z mężem - bo teraz nie obawiam się zaczekać z wyjściem do czasu, aż nabiorę pewności że mąż jest trzeźwy i wcale nie muszę tego ukrywać i robić tego niejawnie. Mam też pewność, że syn w razie potrzeby, gdyby coć działo się nie tak - na pewno mnie zawiadomi.
Nie mam też problemu z tym, by zwracać się do męża z prośbami - jak ładnie zawsze pisze Nirwanna - w wolności. Z gotowością przyjęcia odmowy. A zepsuło się nam zamknięcie pralki. Więc o tym powiedziałam. Bez naciskania, i z pełną zgodą na prawo męża do odmowy.
Ucieszyłam się tym - to wszystko ogromne zmiany - w mojej postawie wobec męża. Nie tej zewnętrznej, ale wewnętrznej.

Po powrocie zastałam tymczasowo naprawioną pralkę, potem mąż pomyśli co jeszcze zrobić, do tego pięknie oczyszczoną i wymytą oraz dokończony rosół niedzielny (miałam w planach dokończyć po powrocie). I tu spektakularnie kapituluję. Mój mąż mnie takimi drobnymi gestami rozbraja. Często robi tak po zakończeniu ciągu. Kiedyś dużo czasu spędzałam na rozmyślaniu, po co mój mąż tak robi. Przypisywałam mężowi dość wyrachowane intencje - bo moja reakcja zawsze była na takie gesty taka, że czułam, że nie mogę się na niego gniewać, złościć. Nawet gdy w czasie ciągu zachowywał się bardzo destrukcyjnie, zawsze mnie rozbrajał. Gdzieś tam wewnętrznie budzi to we mnie poczucie bycia kochaną przez męża, mimo całej tej powalonej sytuacji. To zawikłane. Jednak widzę, że to nie mąż dokonuje manipulacji mną, ale ja sobą maniupuluję w reakcji na konkretne wyzwalacze. I wcale nie wykuczam, że mąż używa ich celowo - na ale nie ma to w zasadzie znaczenia. W sumie gdybym niewielkim wysiłkiem mogła ułagodzić osobę, którą wkurzyłam, skrzywdziłam - też bym z tego korzystała, zawsze lepiej jak nie ma napięcia, niż jak jest. Ma za to znaczenie proces, który zachodzi we mnie. Mój mąż nie ma wpływu na procesy we mnie, tylko ja mogę je zmienić i urealnić. I widzę, że to wszystko kręci się wokół mojej złości, wypierania jej i tłumienia.
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

Myślę dalej i analizuję. Bardzo intensywnie. Odkryłam, że trudno mi przyjąć myśl, że moja mama mnie nie kocha i że nie kocha mnie mój mąż. To ciekawe, bo żadne z nich nie okazuje mi miłości. Nie krzywdzimy osób, które kochamy. Nie manipulujemy nimi. Nie wykorzystujemy. Nie gnoimy. Nie używamy do swoich celów. Dla mojej mamy jestem poligonem jej wewnętrznych rozgrywek i manipulacji. Dla mojego męża podobnie. Tak jakbym w perspektywie mojej mamy istniała jedynie jako lepiej lub gorzej działający konstrukt, którym trzeba sterować, by wypełniał swoją funkcję. W przypadku mojego męża jest inaczej - ale nie umiem tego określić. Żadne z nich nie okazuje mi obecnie miłości. Także w przeszłości żadne z nich nie traktowało mnie z miłością, ani z szacunkiem, raczej służyłam do zaspokajania ich egocentrycznych potrzeb, i byłam wygodna, łatwa w obsłudze i gotowa zrobić wiele, by zasłużyć na miłość.

Odkryłam też, że nie jest wcale tak, że nie umiem sięgać po złość, ani że jej nie odczuwam. Odczuwam ją, choć nie jestem skora do złości. Gdy się pojawia, całkiem dobrze nad tym uczuciem panuję. Umiem też się nim kierować. Gdy złość jest wywołana obserowaną przeze mnie niesprawiedliwością, gdy widzę czyjąś krzywdę - działam. Trudno mi natomiast działać na moją własną rzecz. To dlatego, że mam całe ogromne pokłady złości i żalu w sobie, zamrożone, skondensowane, skroplone- we wszystkich możliwych stanach. Pochowane, pozakopywane. Jak coś pęknie, to pójdą całe gejzery. I mogę bardzo z reakcją przesadzić. Stąd hamulce.
Są rzeczy, które mnie mocno wkurzają. Nie znoszę nieuczciwości intelektualnej i zakłamania - i to budzi we mnie żywe reakcje i emocje. Znacznie żywsze niż to, że ktoś mnie krzywdzi. A myślałam, że z wypieraniem już sobie poradziłam...

Mam problem ze złością w bliskich relacjach. Hamuję ją nie tylko z obawy przed wybuchem. Sądzę, że jeśli ją okażę, to zostanę opuszczona. Boję stracić namiastki miłości i relacji. Hamuję złość ze strachu. Mam też w sobie przekonanie, że okazywanie złości bliskim osobom jest złe. Mam przekonanie, że na miłość trzeba zasłużyć - zasłużyć dosłownie - spełniając życzenia drugiej osoby, służąc jej całą sobą, wypełniając pokornie polecenia i zalecenia, przejmując obowiązki tej osoby, wyręczając ją, pracując dla niej, oddając jej siebie, swój czas, siły, zasoby i niczego nie chcąc. Mam w sobie przekonanie, że miłość nie ma prawa niczego dla siebie chcieć. Ani niczego odmawiać. I że tylko służąc tą miłość można otrzymać. Nauczyłam się tego od mamy, korzystał na tym mój mąż.
Tak definiowałam bezinteresowność miłości - jako gotowość do poświęcenia siebie bez żądania niczego w zamian. Choć z drugiej strony miało to prowadzić do wzajemności w uczuciach, zasłużeniu na czyjąś troskę i zainteresowanie. Co ciekawe - nie uważałam że wzajemność ma oznaczać równie ofiarną postawę po drugiej stronie. Raczej właśnie takie ochłapy - przytulenie, miłe słowo, uznanie.

Jakiekolwiek przejawy miłości siebie lub własne potrzeby to z kolei egoizm i krzywdzenie innych - i to przekonanie też wyniosłam z relacji z mamą. Byłam też z powodu moich potrzeb wyszydzana przez nią i wyśmiewana albo obrażana. Czułam się winna z ich powodu. Albo dziwna. Albo inna. Albo niemoralna, zimna i egoistyczna. Więc trudno mi było nawet przed sobą przyznać, że jakieś potrzeby mam. Chęć widywania się z koleżankami była egoizmem i brakiem serca wobec siostry. Chęć wyglądania ładnie to był przejaw demoralizacji - moja mama nie miała zbyt dobrego zdania o kobiecych zalotnych kobietach - i moje próby bycia ładną były przez nią mocno krytykowane. Kobiecość w oczach mojej mamy była podejrzana. I zakazana. Moja kobiecość, bo siostra była wręcz zachęcana do tego, by być ładną. Moja potrzeba poznawania świata - zwiedzania, wyjeżdżania to było włóczęgostwo, niesubordynacja, przejaw buntu i narażanie się na niezbepieczeństwo. Pisanie czegokolwiek było podejrzane, zarówno pamiętnika, opowiadań, jak i listów - zarówno ich otrzymywanie jak i wysyłanie. Wymagało kontroli mojej mamy- czytania wszystkiego bez mojej zgody i upokarzania mnie za każdą myśl, każde słowo, które moja mama oceniła krytycznie. Prywatność także była podejrzana. Moja mama nie była żadną purytanką, osobą religijną. Wręcz przeciwnie, jeśli poza przywiązaniem do praktyk religijnych (co też jak nie służyło wygodzie mojej mamy - że prowadzę siostrę przed komunią do koscioła - było krytykowane), jeśli zdradzałam przejawy wiary - byłam bardzo mocno krytykowana, że wierzę w zabobony. Każdy przejaw wiary w uzdrowienie, w objawienie, w działanie Boże, Bożą pomoc były przez moją mamę dyskredytowane. Mnie to wszystko raniło wewnętrznie. Moja mama uciekała zawsze w pracę i praca była jej religią. Myślałam o mojej mamie jako o osobie niedostępnej - a jednak znajdowała czas, by mnie kontrolować, upokarzać, zawstydzać i mną sterować. Nie wiedziałam wtedy, że to coś krzywdzącego, sądziłam, że tak powinni robić rodzice dla dobra dzieci, że tak objawia się troska. I miłość.

Nie chodzi mi o to, żeby obwiniać moją mamę. Być może mnie na swój pokręcony sposób nawet kocha. Po prostu na etapie dorastania, gdy kształtowała się moja osobowość, moja opinia o sobie samej, jedyną osobą z którą miałam kontakt była moja destrukcyjna mama. To fakt. I była ona dla mnie jedynym punktem odniesienia. Ale też wzbudzała we mnie nieufność wobec innych osób, jeśli tylko jakoś znalazłam się pod ich wpływem. Księża byli albo cynikami, którzy nie wierzyli w co mówią, albo odrealnionymi wyznawcami zabobonów, siostry zakonne były naiwne, święci to były legendy i zmyślenia, bohaterowie literaccy zmyśleni, nauczycielce od polskiego też coś zarzuciła, że potem już nie wydawała mi się taka wspaniała. Mama koleżanki była "prostaczką". Ciocia którą gdzieś wynalazłam i z którą zaczęłam spędzać czas była "nieszczera". Z czasem siła nastoletniego rozwoju zrobiła swoje, zerwałam wszystkie te pęta - nawiązałam swoje relacje i zaczęłam realizować niektóre swoje potrzeby. Ale nie zdawałam sobie sprawy ile tego wszystkiego we mnie zostało: poczucie winy na pewno. Nieprzychylna opinia o sobie. Głód miłości i potrzeba zasługiwania na nią.

Rozumiem dlaczego miałam poczucie, że moja mama wszystko niszczy i bezcześci. Ona to robiła. Gdy urodził się mój synek błagałam męża, by trzymał ją ode mnie z daleka. Wiedziałam, że potrzebuję dużo siły, mój maleńki synek walczył o życie, potrzebowałam modlitwy, zawierzenia, nadziei, wiary. Siły. I bałam się, że moja mama przyjdzie i sprawi, że ja poczuję się winna całej sytuacji, głupia w mojej wierze i że tego nie udźwignę, załamię się.


Mniej więcej wiem, co zrobić z głodem miłości - wiem czym jest absolutnie bezwarunkowa Miłość Boga i to pozwala mi obracać ze spokojem myśl: mąż cię nie kocha, mama cię nie kocha. Nie wiem tak naprawdę, czy moja mama mnie kocha. Może na swój pokręcony sposób tak. Wiem, że mój mąż mnie kocha - w tych wszystkich swoich poranieniach i trudnościach. Potrzebuję jednak tej myśli, by przestało to być dla mnie odniesieniem. Nie jestem kochana przez bliskie osoby - i żyję dalej, świat się nadal kręci, Bóg kocha mnie nadal, nadal żyję, nadal kocham, nadal świeci słońce. Nie muszę więc o miłość bliskich osób zabiegać. Rozumiem jak wyjśc z tego kołowrotka, ale jeszcze muszę z niego wyjść.
Rzadko udaje mi się czuć, że jestem kochana przez Boga, choć doświadczyłam kiedyś takiego ogromu Miłości, że nie potrafię tego opisać. Czułam, że Bóg kocha wszystkich, każdego z nas. Dzięki temu wiem, że jestem kochana i mogę się tym karmić, także wtedy, gdy tej miłości nie czuję.

Nie mam pojęcia natomiast, co zrobić z pokładami złości. Wiem jak działa złość, po co jest, rozumiem ją coraz lepiej. Ale jak to wszystko uruchomić, odmrozić, powypuszczać? Jeśli ktoś litościwy ma jakieś doświadczenia, mąrdą literaturę, będę zobowiązana za podzielenie się, wskazówki - cokolwiek. Stoję jak naprzeciwko wielkiej lodowej góry.
Awatar użytkownika
Nirwanna
Posty: 13317
Rejestracja: 11 gru 2016, 22:54
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Nirwanna »

Nie żyje się, nie kocha się, nie umiera się - na próbę
Jan Paweł II
nałóg
Posty: 3318
Rejestracja: 30 sty 2017, 10:30
Jestem: szczęśliwym mężem
Płeć: Mężczyzna

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: nałóg »

Ruta? a co z ojcem w Twoim życiu?
PD
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

nałóg pisze: 10 maja 2021, 13:15 Ruta? a co z ojcem w Twoim życiu?
PD
Złożona historia. Bywał obecny. Gdy bywał to krzywdził z jednej strony, z drugiej dawał bardzo dużo uwagi i aprobaty, można z nim było robić niesamowite rzeczy. Uchodził za wyjątkowego zaangażowanego ojca. Nie umiałam sobie z tym poradzić. Na zmianę się zamrażałam wobec niego emocjonalnie lub go nienawidziłam lub kochałam. Miał niesamowitą osobowość, mnóstwo fanów, w tym kobiet, z którymi się wiązał. Miał jeszcze jedną rodzinę, której nie poznałam i dzieci, których także dotąd nie znam. Pocieszał mnie, gdy płakałam. Czasem stawał po mojej stronie, gdy mama była wobec mnie surowa. Ale razem z nią brał udział w nadkontroli, także zmuszał do opieki nad rodzeństwem, brał upokarzaniu mnie za to co pisałam na swój użytek, przeszukiwaniu moich osobistych rzeczy. Zajmował się okultyzmem, wróżył z kart, studiował religie wschodu i chętnie mnie tego i wszystkich wokół uczył. Zniechęcał mnie do Kościoła. Był w swoim środowisku bohaterem, bo nie dał się złamać komunistycznym władzom, mimo dużych kosztów dla swojego życia. Był torturowany. Do dziś cieszy się szacunkiem wielu osób. Także z tego powodu, że zawsze wszystkim pomagał i wszystkich wspierał. Miał też kryzysy i załamania. Ja nie umiałam sobie z tym wszystkim radzić. Wolałam te okresy, gdy go w moim życiu nie było.
Gdy był, trzymałam duży dystans do niego. Był czas, że próbował mnie przekupywać, ale ja się nie dawałam. O ile pamiętam, częściowo za namową babci, która mi tak doradzała. Z wiekiem złagodniał, jeśli tak to mogę ująć, ale w okresie mojego dorastania znęcał się nade mną psychicznie na różne sposoby. Nie umiałam się przed tym obronić. Zdarzało się, że mnie wyzywał. Gdy wyszłam z wczesnego wieku nastoletniego skończył także z tym, choć miewał okresy, gdy się na mnie upierał i mnie psychicznie zamęczał, mówił mi straszne rzeczy o mnie. Ja się tym przejmowałam. Mama mi nie wierzyła. Mówiła, że jestem niewdzięczna i wymyślam, bo się mszczę. Robił też coś, czego nie znosiłam. Zaprzyjaźniał się z moimi znajomymi. Wszyscy byli pod jego urokiem i zazdrościli mi takiego nowoczesnego i otwartego ojca. Wszystkim kazał mówić do siebie po imieniu. Był bardzo przystojny i romantyczny, gdy miał lepsze okresy w życiu, moje koleżanki się w nim kochały. Flirtował z każdą ładną kobietą.

Moja mama bardzo zakłamywała rzeczywistość, narzucała swoją obowiązującą wizję, wbrew faktom. Długo wierzyłam jej, że miałam wspaniałego ojca, który równocześnie nie był wspaniały bo bardzo krzywdził moją mamę, bo nie był wystarczająco odpowiedzialny. Jej krzywda była tak duża, że nie było miejsca na krzywdę moją, czy mojego rodzeństwa. Wobec tego uważałam się za niewdzięczną osobę, która bez powodu ma dystans do ojca i czuje wobec niego agresję. Wyprowadziłam się z domu niedługo po osiągnięciu pełnoletności. Potem kiedy miałam około 21 lat poszłam na pierwszą terapię, żeby to jakoś ogarnąć. Nic mi się nie kleiło, rzeczywistość budowana przez moją mamę się waliła, a ja martwiłam się, że wariuję. Bo wydawało mi się, że mama nie była świętą, ojciec nie był cudownym ojcem, ale też to nie mój ojciec zniszczył mojej mamie życie. Sama je sobie niszczyła. Zresztą ona cały czas straszyła mnie chorobą psychiczną, na która zapadnę jeśli będę dalej w terapii. Ojciec wtedy już nic nie mówił - bo on zaczął chorować. Przez jakiś czas zresztą moja mama obwiniała mnie za jego chorobę - jej zdaniem zachorował, bo się wyprowadziłam z domu.

Od lat mój tata jest ciężko chory i niesamodzielny. Nigdy nie zerwałam z nim relacji, ale przez długi czas potrafiłam się zdobyć tylko na pokrywanie jego kosztów. Z poczucia obowiązku parę razy w roku brałam go do siebie do domu, także po zamążpójściu, także na święta. Byłam zawsze troskliwa. Ale nadal trzymałam dystans. Każdy jego pobyt kosztował mnie dużo emocjonalnie, bo otwierały się stare rany. Jego stan się z czasem pogarszał. Trudno mi powiedzieć od jak dawna, ale rozmawiam z nim regularnie i buduję sobie z nim swoją relację. Gdy zaczynałam z nim rozmawiać, w zasadzie był już w takim stanie, że mówił tylko tak i nie. I nic poza tym. Czytałam mu, opowiadałam. Poświęcałam mu dużo czasu. Stopniowo mówił coraz więcej. Teraz rozmawiamy. Wybaczyłam mu. Radykalnie. Do cna. To co wycierpiałam z jego powodu, ofiarowałam na jego rzecz. Nie przeprosił mnie. Ale wolę usłyszeć od ojca historię dnia w którym się urodziłam, albo słowa które są dla mnie ważne, na przykład: jestem z ciebie dumny, niż czekać na przeprosiny, które mogą nigdy nie nastąpić. Może to także namiastka miłości, nie wiem. Ale nie czuję się w tej relacji źle i lubię z moim tatą rozmawiać.

Moja mama nie jest zadowolona z takiego obrotu spraw. Teraz i ona więcej rozmawia z moim ojcem i próbuje go też rozgrywać, żeby mi "coś powiedział", czy na mnie "wpłynął". Zapewne też go wypytuje - i jestem pewna, że on jej zaczął wszystko powtarzać. Bo potem ona mnie tym atakowała. Co zresztą spowodowało, że znów zwiększyłam dystans i nie rozmawiam z nim już tak swobodnie. Ona nie znosi nie mieć czegoś pod kontrolą. Toksyczna DDA bez żadnej refleksji na swój temat. Dla mnie przykazanie z numerem cztery jest dużym wyzwaniem. Pracuję nad tym, by się wkurzyć - i chyba na początek spróbować wywalić mamę z mojej relacji z tatą.
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

Nirwanna pisze: 10 maja 2021, 11:57 Ruto, może na początek to:
https://wydawnictwowam.pl/prod.kobieta- ... ?sku=82314 ?
Dziękuję, zamówiłam :)
Nowiutka

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Nowiutka »

Ruto, gdy tak opisujesz zakłamanie rzeczywistości (ubarwienie że był dobrym ojcem bo tak to zrozumiałam) nie wiem jak to się ma do zaleceń psychologa. Wszyscy mówią o tym, że rozwodzisz się z partnerem nie dzieckiem, że ojciec w oczach dziecka to pierwowzór Boga i powinno mówić się tylko dobrze. Też w to wpadamy. Nie chcę zrobić dziecku krzywdy ale też zakłamuje rzeczywistość chociaż czasem staram się po prostu odbić piłkę (np. nie obiecuję za ojca tylko odsyłam zapytaj taty - też przynajmniej nie mam sama oczekiwań wobec niego).
Jak z rodziną której nie znasz? Mąż mnie straszył reakcją dziecka bo też nie chcę by poznał ewentualną drugą rodzinę ojca... Jak się czujesz z taką świadomością że taka rodzina jest? Czy tamte dzieci uważasz za rodzeństwo dla siebie?
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

Nowiutka pisze: 10 maja 2021, 20:31 Ruto, gdy tak opisujesz zakłamanie rzeczywistości (ubarwienie że był dobrym ojcem bo tak to zrozumiałam) nie wiem jak to się ma do zaleceń psychologa. Wszyscy mówią o tym, że rozwodzisz się z partnerem nie dzieckiem, że ojciec w oczach dziecka to pierwowzór Boga i powinno mówić się tylko dobrze. Też w to wpadamy. Nie chcę zrobić dziecku krzywdy ale też zakłamuje rzeczywistość chociaż czasem staram się po prostu odbić piłkę (np. nie obiecuję za ojca tylko odsyłam zapytaj taty - też przynajmniej nie mam sama oczekiwań wobec niego).
Jak z rodziną której nie znasz? Mąż mnie straszył reakcją dziecka bo też nie chcę by poznał ewentualną drugą rodzinę ojca... Jak się czujesz z taką świadomością że taka rodzina jest? Czy tamte dzieci uważasz za rodzeństwo dla siebie?
W przypadku mojej mamy to było bardzo duże zakłamywanie - pomijanie krzywdzenia i udawanie, że nic się nie dzieje, pomijanie zaniedbywania, całymi miesiącami ojciec się do nas nie odzywał i nie interesował naszym losem, a mama mówiła nam że nas bardzo kocha. Kiedy był na miejscu był bardzo nierówny. Żadne z dzieci nigdy nie dostało wsparcia w bardzo trudnych relacjach z ojcem, wyjaśnienia, nie wolno też było mówić nic niepozytywnego, nie było mowy o tym, by powiedzieć, że z czymś się źle czuję. Mama mieszała nas też w dorosłe sprawy i zwierzała nam się, co było podłe.

Jednak to nie zakłamywanie było w moim odczuciu największym problemem, ale dominowanie relacji. Dzieci nie miały prawa mieć swojego zdania o ojcu i mama bardzo nadzorowała i kontrolowała nasze emocje, odczucia, na to zawsze znalazła czas, by skomentować każde zdarzenie i wyjasnić co ono oznacza. Bardzo też wszystkie jej historie o ojcu koncentrowały się na jej skrzywdzeniu i na tym, jak jej życie z powodu ojca jest trudne i jak ma z nami trudno. I jaki jest zarazem wspaniały jako ojciec. Nie wolno było ani myśleć ani czuć inaczej.

Nie jestem więc entuzjastką okłamywania dzieci i budowania dobrego obrazu ojca wbrew faktom. Ani też izolowania ojca, jeśli tylko nie stanowi zagrożenia dla dzieci. To w moim odczuciu kontrolowanie relacji. Natomiast jeśli ojciec jest trudny, warto dziecku dawać narzędzia do radzenia sobie z tym, włącznie z prawem odmowy kontaktu, jeśli dziecko doznaje krzywdzenia, także przemocy psychicznej. Tu bardzo pomogła mi babcia, która dokładnie to mi powiedziała, że nie muszę nigdzie z ojcem jeździć, ani przyjmować od niego prezentów, jeśli się z tym źle czuję. I że mam prawo się do niego dystansować, jeśli czuję, że chcę się w ten sposób chronić. Ale też mam prawo z nim porozmawiać, jeśli będę miała ochotę. I że zawsze muszę go szanować i nie wolno mi zwracać się do taty bez szacunku, ani mówić o nim bez szacunku - bo zawsze jest i będzie moim ojcem. To było takie stabilizujące dla mnie jako dla dziecka, dające w końcu punkt odniesienia.

Po swoich doświadczeniach sądzę, że dzieci mają prawo wyrobić sobie swoją opinię. Lepiej im towarzyszyć, niż próbować wpływać na ich uczucia czy opinie o ojcu. I tak się staram teraz, jeśli chodzi o relację mojego męża z synem. Choć bardzo błądziłam, bywało że nadmiernie przekonywałam syna do kontaktów z tatą, wręcz przymuszałam, wywierałam presję, nie umiałam też z początku zadbać o to, by mąz był na nich zawsze trzeźwy. Nie wypytuję o przebieg kontaktów, to mały decyduje o czym mi powie, kiedy.

Podobnie jak i ty, nie mówię za męża. Pilnuję, żeby nikt w obecności syna nie mówił źle o mężu, sama też tego nie robię. Ale też jeśli mąż zachowuje się w sposób trudny nazywam to, nie udaję, że nic się nie dzieje. Syn może mówić o swoich uczuciach, nawet trudnych, ale nie pozwalam na brak szacunku, obraźliwe określenia - mówię wtedy, że rozumiem, że obecnie ma silne emocje, ale nie jest to dobry powód by używac takich słów wobec taty - i że chętnie wysłucham, jakie emocje za tym się kryją, jeśli chce mi o tym opowiedzieć. Zwykle chce.


Co do innej rodziny mojego ojca - nie miałam okazji nigdy jej poznać. Nie czuję o to żalu. Dowiedziałam się przypadkiem. O ile dobrze pamiętam, moja siostra wygrzebała w rzeczach taty list od mamy synów mojego taty, były tam tez ich zdjęcia i przyszła mi o tym opowiedzieć. Dla mnie było to wtedy jakąś abstrakcją. Chyba nie do końca to przyswoiłam. Z dorosłymi nie rozmawiałysmy na ten temat. Poznałam natomiast syna ojca z jeszcze jego poprzedniego zwiazku - i to nie był dobry pomysł. Nie dostaliśmy wsparcia jako dzieci, czy raczej początkujący nastolatkowie w nawiązaniu relacji, skończyło się tym, że bardzo się poraniliśmy, nie utrzymujemy kontaktu.

Wolę by syn widywał się z ojcem sam, bo spotkania w obecności kochanki skończyły się szokiem dla dziecka. Ale też ta kobieta zachowywała się wobec dziecka nieprzyzwoicie, za przyzwoleniem męża, skoro nie zareagował. Od tamtej pory jednak po moim zgłoszeniu mąż sam się wycofał z takich propozycji. Bo syn bardzo to przeżył.
Na razie mąż nie ma innych dzieci - więc nie rozważam nic na zaś. Myślę, że wszystko zależy od okoliczności, dojrzałości dziecka. Jestem w stanie dopuścić sytuację, w której syn uczestniczy w życiu ojca, jeśli wyrazi taką chęć. Chyba lepiej iśc tu za dzieckiem i jego potrzebami, niż za swoimi wyobrażeniami.

Zebrałam z forum różne rady ojców dla ojców, spisałam też to co usłyszałam i wysłałam mężowi. Widzę, że się z nimi zapoznał - i widzę, że gdy jest trzeźwy wdraża je w życie. Warto więc wspierać męża jako ojca w tej trudnej sytuacji. Jestem pewna, że tęskni za synem. Staram się przekazywac mu informacje o małym, o tym co się dzieje, włączać męża w decyzje. To procentuje - mąz gdy jest trzeźwy wspiera mnie. Słyszałam ostatnio jak syn kwestionował moje polecenie i ewidentnie oczekiwał od aprobaty taty - i ze zdziwieniem usłyszałam "Logiczne czy nie logiczne, po prostu posłuchaj mamy i zrób o co cię prosi, to mama i powinieneś jej słuchać".
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

Zakręciłam się trochę, nazbierało mi się jakiś różnych spraw, które leżały odłogiem i teraz już gonią mnie terminy. Męża widuję w przelocie, gdy przychodzi, ja wychodzę, gdy tylko się upewnię, że jest przytomny. Jest mi z tym dobrze i jest to w zgodzie ze mną. Wcześniej wychodziłam, by demonstrować odwieszenie, którego nie czułam, albo dlatego, że byłoby mi trudno przebywać z mężem. Teraz jest inaczej. Wychodzę bo mam ochotę wyjść. Jak przyjdzie dzień w którym będę miała ochotę zostać, to zostanę. Ekstra uczucie :)

Wygląda na to, że za mną duży krok w procesie odwieszania. Nie czuję potrzeby przebywania z mężem, wręcz przeciwnie, czuję potrzebę widywania go jak najmniej. Ale nie ze złości. Mój mąż jest w innej relacji. Nie jest wobec mnie w porządku. Jakoś zabieganie o poprawną relację przestało wydawać mi się dobrym rozwiązaniem dla mnie w takiej sytuacji. Nie bardzo więc widzę sens widywania męża, ani rozmawiania z nim - poza sprawami dotyczącymi syna. Odkąd nie mam tego kłębu emocjonalnego jest łatwiej. Teraz nie rozumiem, jak mogłam go tak pielęgnować i bać się jego oddania. Super, że to w końcu zrobiłam i że Bóg go przeciął.

Zrobiłam się odporna nawet na zaczepki męża i mi też przeszła ochota na jakieś gry. Myślałam kiedyś nad idealnym tekstem w odpowiedzi na jakieś mężowskie prowokacje - i brzmiał on: jesteś mi doskonale obojętny. Gdy wikłam się w grę małżeńską moja inteligencja spada do poziomu krewetki i to z tych najmniej rozgarniętych. I tylko to mnie usprawiedliwia, że kiedykolwiek (czyli jeszcze trzy tygodnie temu) uważałam ten tekst za godny wygłoszenia. Przygotowywałam się do tego, że kiedyś go wypowiem, jakbym była Vivien Leigh trenującą kluczową kwestię do Przeminęło z wiatrem. Tymczasem mąż stał mi się na tyle doskonale obojętny, że nawet nie muszę go o tym informować. Tylko Oskara nie zdobędę :)

I jeszcze jeden mały sukces - dziś na wyjściu usłyszałam, że jest bałagan w kuchni. No był. W całym mieszkaniu, nie tylko w kuchni. Mam dużo zajęć i postanowiłam sobie odpuścić trochę. Niepodobne to do mnie, bo staram się zawsze utrzymywać porządek, to znaczy taki nieład artystyczny, ale pod kontrolą. Ale wszystko musi być czyste. A nakryta na bałaganie - normalnie bym się tłumaczyła. Albo została jeszcze by sprzątnąć. Albo warknęła na męża niemiło - gdybym akurat była zła. A tymczasem potwierdziłam, że jest bałagan, bo nie miałam czasu sprzątnąć - i wyszłam. To okazało się uwalniające. I tak naturalnie ze mnie wypłynęło, nie musiałam o tym wcale myśleć. I nie miałam ani jednej myśli o tym, co sobie pomyślał mój mąż, ani jak to odebrał. Kocham męża nadal, ale jakoś lepiej mi się go kocha z dystansu.
Załamana
Posty: 240
Rejestracja: 03 kwie 2020, 12:55
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Załamana »

Ruto no ja na takie etap czekam u siebie. Narazie wychodzę choć z chęcią bym została w Jego towarzystwie. Nie rozmawiamy tylko o małej . Nie jest mi łatwo ale kolezanka Jego nie będę. Niby jest łatwiej ale uruchamia mi się tęsknota... zobaczymy jak będzie, w modlitwie nie ustaje. Pozdrawiam
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Caliope »

Odwiesisz się jak twoje posty będą tylko tobą, co Ty robisz, co czujesz, bez pisania o mężu. Nadal on jest w twoim życiu, umyśle przed Tobą. A ty daleko z tyłu, bo nie piszesz o sobie, a o tym że nie czujesz potrzeby przebywania z mężem, ale czujesz, bo byś nie pisała o nim. Ja bym napisała inaczej, że jestem sama i jest mi tak dobrze. Mój bałagan jest mój i nikomu nic do tego, są granice do postawienia. Nie musisz się tłumaczyć, że nie miałaś czasu, to jest twoja sprawa i wcale nie musiałaś wychodzić.
Bławatek
Posty: 1625
Rejestracja: 09 maja 2020, 13:08
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Bławatek »

Ruta pisze: 13 maja 2021, 1:14 Zakręciłam się trochę, nazbierało mi się jakiś różnych spraw, które leżały odłogiem i teraz już gonią mnie terminy. Męża widuję w przelocie, gdy przychodzi, ja wychodzę, gdy tylko się upewnię, że jest przytomny. Jest mi z tym dobrze i jest to w zgodzie ze mną. Wcześniej wychodziłam, by demonstrować odwieszenie, którego nie czułam, albo dlatego, że byłoby mi trudno przebywać z mężem. Teraz jest inaczej. Wychodzę bo mam ochotę wyjść. Jak przyjdzie dzień w którym będę miała ochotę zostać, to zostanę. Ekstra uczucie :)

Wygląda na to, że za mną duży krok w procesie odwieszania. Nie czuję potrzeby przebywania z mężem, wręcz przeciwnie, czuję potrzebę widywania go jak najmniej. Ale nie ze złości. Mój mąż jest w innej relacji. Nie jest wobec mnie w porządku. Jakoś zabieganie o poprawną relację przestało wydawać mi się dobrym rozwiązaniem dla mnie w takiej sytuacji. Nie bardzo więc widzę sens widywania męża, ani rozmawiania z nim - poza sprawami dotyczącymi syna. Odkąd nie mam tego kłębu emocjonalnego jest łatwiej. Teraz nie rozumiem, jak mogłam go tak pielęgnować i bać się jego oddania. Super, że to w końcu zrobiłam i że Bóg go przeciął.

Zrobiłam się odporna nawet na zaczepki męża i mi też przeszła ochota na jakieś gry. Myślałam kiedyś nad idealnym tekstem w odpowiedzi na jakieś mężowskie prowokacje - i brzmiał on: jesteś mi doskonale obojętny. Gdy wikłam się w grę małżeńską moja inteligencja spada do poziomu krewetki i to z tych najmniej rozgarniętych. I tylko to mnie usprawiedliwia, że kiedykolwiek (czyli jeszcze trzy tygodnie temu) uważałam ten tekst za godny wygłoszenia. Przygotowywałam się do tego, że kiedyś go wypowiem, jakbym była Vivien Leigh trenującą kluczową kwestię do Przeminęło z wiatrem. Tymczasem mąż stał mi się na tyle doskonale obojętny, że nawet nie muszę go o tym informować. Tylko Oskara nie zdobędę :)

I jeszcze jeden mały sukces - dziś na wyjściu usłyszałam, że jest bałagan w kuchni. No był. W całym mieszkaniu, nie tylko w kuchni. Mam dużo zajęć i postanowiłam sobie odpuścić trochę. Niepodobne to do mnie, bo staram się zawsze utrzymywać porządek, to znaczy taki nieład artystyczny, ale pod kontrolą. Ale wszystko musi być czyste. A nakryta na bałaganie - normalnie bym się tłumaczyła. Albo została jeszcze by sprzątnąć. Albo warknęła na męża niemiło - gdybym akurat była zła. A tymczasem potwierdziłam, że jest bałagan, bo nie miałam czasu sprzątnąć - i wyszłam. To okazało się uwalniające. I tak naturalnie ze mnie wypłynęło, nie musiałam o tym wcale myśleć. I nie miałam ani jednej myśli o tym, co sobie pomyślał mój mąż, ani jak to odebrał. Kocham męża nadal, ale jakoś lepiej mi się go kocha z dystansu.
I ja coraz częściej odpuszczam sprzątanie na bieżąco tzn. po obiedzie wolę wykorzystać pogodę i iść z synem na podwórko niż zmywać, bo wolę hurtem wieczorem jak już dziecko śpi pozmywać i posprzątać. Mój mąż tego nigdy nie lubił (sam nigdy nie pozmywal a mi wypominał zawsze - a co zrobić jak mam inny sposób funkcjonowania) i na początku jak wiedziałam, że mąż ma przyjść to sprzątałam, potem przychodził bez zapowiedzi więc sprzątałam na zapas a po jakimś czasie uznałam, że nie będę niewolnikiem męża i już mnie nie interesuje co on sobie pomyśli o talerzach z obiadu zostawionych do mycia na później. Naprawdę wolę z dzieckiem zrobić zadanie lub miło z nim spędzić czas niż ciągle stać przy zlewie lub biegać z miotłą, bo gdzieś coś się wysypało lub spadło - posprzątam na spokojnie wszystkie podłogi wieczorem.

Moje myśli już też coraz mniej krążą wokół męża. Szkoda czasu na zastanawianie się co robi jak spędza czas. On się nami nie przejmuje i o nas nie myśli więc dlaczego ja tracę czas.
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

Załamana pisze: 13 maja 2021, 9:28 Ruto no ja na takie etap czekam u siebie. Narazie wychodzę choć z chęcią bym została w Jego towarzystwie. Nie rozmawiamy tylko o małej . Nie jest mi łatwo ale kolezanka Jego nie będę. Niby jest łatwiej ale uruchamia mi się tęsknota... zobaczymy jak będzie, w modlitwie nie ustaje. Pozdrawiam
Myślę, że w większości przypadków swoje robi czas i wystarczy poczekać. Z czasem uczymy się żyć osobno, emocje słabną, tęsknota blednie. W moim przypadku jednak zależność emocjonalna była oparta na solidnych deficytach i współuzależnieniu - i tu czas nie jest w stanie nic zdziałać, terapia tak i współdziałanie z Łaską tak. Gdy czytam ciebie mam wrażenie, że u ciebie to się dzieje tak powoli i naturalnie, masz do tego zdrowe granice i jasną hierarchię wartości - koleżanką nie jestem, jestem żoną.
MI taka godność żony przyszła przy kolejnym i kolejnym słuchaniu Księdza Dziewieckiego, ale także księdza Guza. Uświadomiłam sobie najpierw, że moje małżeństwo nie wymaga ratowania, bo ono trwa i będzie trwać. Wtedy przestałam panikować i zastanawiać się jak uratowac małżeństwo. Natomiast problem jest w relacji - a tu bez pracy nad sobą i bez Łaski się nie obędzie. W warstwie sakramentalnej jest zawsze dobrze. Z czasem uświadomiłam sobie, że to oznacza, że ja jestem żoną zawsze i bez względu na okoliczności i mam prawo domagać się od męża szanowania mnie jako żony. A ja w drugą stronę - jestem winna mężowi szacunek.
Caliope pisze: 13 maja 2021, 9:38 Odwiesisz się jak twoje posty będą tylko tobą, co Ty robisz, co czujesz, bez pisania o mężu. Nadal on jest w twoim życiu, umyśle przed Tobą. A ty daleko z tyłu, bo nie piszesz o sobie, a o tym że nie czujesz potrzeby przebywania z mężem, ale czujesz, bo byś nie pisała o nim. Ja bym napisała inaczej, że jestem sama i jest mi tak dobrze. Mój bałagan jest mój i nikomu nic do tego, są granice do postawienia. Nie musisz się tłumaczyć, że nie miałaś czasu, to jest twoja sprawa i wcale nie musiałaś wychodzić.
Caliope, trochę inaczej postrzegam odwieszenie.
Jako taki stan w którym mój stan emocjonalny nie zależy od męża, kiedy moje decyzje i moje życie, moje poczucie tego, kim jestem i jaką mam wartość pozostaje w relacji do Boga, a nie do męża. Także jako stan w którym będę potrafiła stawiać w relacji z męzem zdrowe granice, niezależnie od tego, czy akurat w naszej relacji układa się fantastycznie, czy też mój mąż ma trzy romanse na raz i żyje upijając się i ćpając po festiwalach i dowartościowując się poprzez kontakty z młodymi dziewczętami. Także jako stan w którym mogę swobodnie o moim mężu myśleć, rozmawiać z nim, modlić się w jego intencjach - zupełnie niezależnie od okoliczności.

Natomiast ważne jest dla mnie obserwowanie siebie w relacji do męża, tego co się zmienia, a gdzie wymagam naprawy. Bo u mnie ze względu na współuzależnienie czas nie leczy ran i nic samo z siebie nie złagodnieje. I cieszę się tym, że tyle tych zmian we mnie w obszarze mojej relacji do męża jest. Ale też uważnie analizuję i obserwuję siebie, jak reaguję na męża a jak nie.

Dla mnie celem odwieszenia sie od męża nie jest całkowite wyrzucenie go z życia, z myśli, ale uzyskanie wolności w relacji z nim. To, żebym mogła uwzględniać męża i to, że jestem mężatką w moich decyzjach, ale nie kompulsywnie, raniąc siebie, próbując osiągać na oślep jakieś cele, bardziej lub mniej uświadomione - ale w wolności. To żeby mogła spędzić czas w towarzystwie męża bez emocjonalnych jazd i żebym nie miała emocjonalnych jazd, gdy tak się nie dzieje. Żebym kierowała się dobrem swoim, dziecka, męża zgodnie z Bożym porządkiem miłości - a nie cały czas z mężem w perspektywie.

Mam wrażenie, że dopiero wyjście z tej kompulsji i zalezności emocjonalnej w relacji, pozwala wogóle zacząć myśleć o odbudowie relacji. Że dokąd jest to zawieszenie - każda próba odbudowy relacji kończy się katastrofą. Ale to już moje przeczucia i intuicje, jeszcze nie jestem na takim etapie, wtedy się będę martwić.

Natomiast co do wyjścia - właśnie to jest takie ładne i mnie cieszy. Nie musiałam wychodzić, chciałam. I co do tłumaczenia - nie musiałam się tłumaczyć. Powiedziałam dokładnie tyle, ile chciałam powiedzieć, bez chęci i potrzeby wywarcia jakiegokolwiek wpływu na męża, tym co powiem, wewnętrznie dając mu wolnośc do zinterpretowania sobie rzeczywistości tak, jak sam będzie miał ochotę.

To jeszcze jeden element odwieszenia - nie to, że "nie interesuje mnie co mąż myśli", ale że przestaję sobie uzurpować prawo do tego co on myśli, co robi. I że nie wiję się w męczarniach, jeśli nie wiem co mąż myśli.
Bławatek pisze: 13 maja 2021, 9:44 I ja coraz częściej odpuszczam sprzątanie na bieżąco tzn. po obiedzie wolę wykorzystać pogodę i iść z synem na podwórko niż zmywać, bo wolę hurtem wieczorem jak już dziecko śpi pozmywać i posprzątać. Mój mąż tego nigdy nie lubił (sam nigdy nie pozmywal a mi wypominał zawsze - a co zrobić jak mam inny sposób funkcjonowania) i na początku jak wiedziałam, że mąż ma przyjść to sprzątałam, potem przychodził bez zapowiedzi więc sprzątałam na zapas a po jakimś czasie uznałam, że nie będę niewolnikiem męża i już mnie nie interesuje co on sobie pomyśli o talerzach z obiadu zostawionych do mycia na później. Naprawdę wolę z dzieckiem zrobić zadanie lub miło z nim spędzić czas niż ciągle stać przy zlewie lub biegać z miotłą, bo gdzieś coś się wysypało lub spadło - posprzątam na spokojnie wszystkie podłogi wieczorem.

Moje myśli już też coraz mniej krążą wokół męża. Szkoda czasu na zastanawianie się co robi jak spędza czas. On się nami nie przejmuje i o nas nie myśli więc dlaczego ja tracę czas.
Też sprzątałam na zapas, albo przed męża przyjściem i starałam się żeby było ładnie ;) Zależało mi, żeby mąż mnie docenił :lol: I jak się nastarałam i mąż nie przyszedł czułam się rozczarowana. To ja się tak napracowałam, a on sobie w ciągi wpada...Ech... Kiedy czuję się bardziej wartościową osobą, to nie muszę już pokazywać się w ten sposób, że sobie radzę, ani też nic mężowi prezentować, żeby ukazywac się w korzystnym świetle. Jestem równie wartościowa, gdy akurat mam w domu bałagan :) Choć wolę mieć czysto, ale jak nie mam siły lub nie starcza mi czasu, no to nie mam. Zdaje się, że bycie samotną mamą oznacza potrzebę zwiększenia własnej tolerancji na takie rzeczy.

Ale też widzę, że jest to u mnie forma odpuszczenia mężowi - bo nie próbuję już wpływać swoim postępowaniem, czy porządkiem w mieszkaniu na to, co mąż myśli o mnie, jak mnie postrzega.
ODPOWIEDZ