Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Refleksje, dzielenie się swoimi przeżyciami...

Moderator: Moderatorzy

Mika5
Posty: 36
Rejestracja: 29 maja 2022, 17:34
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Mika5 »

Caliope pisze: 26 wrz 2022, 20:42 Szczerze nie jestem w stanie spełnić jego ogromnych oczekiwań, nie dam rady, bez miłości, wsparcia i bezpieczeństwa z jego strony oraz dlatego, ze jestem sobą. Jemu się wydaje, że wszystko można zrobić, ale jak widać wrócić do siebie to się nie da. Naprawdę jestem zmęczona, pusta i wyświechtana, co zrobić oprócz modlitwy i zawierzenia Bogu? Nawet nie opłaca się sprzedawać mieszkania ,bo na inne nie starczy, a na dwa to już wcale. Czarna rozpacz mnie ogarnia jak mam funkcjonować z tym człowiekiem, jakbym na nic nie zasługiwała, a była jak robot. Rośnie we mnie ogromna niechęć ,frustracja i ogólnie najchętniej bym odeszła, męczy mnie to. A już miałam nadzieję taką trochę większą niż 2%.
Jak ja bardzo Cię rozumiem… Miałam taki stan dość długo. Gdy mąż odszedł wpadłam w rozpacz a potem odżyłam…. Tu nie ma dobrego rozwiązania, sytuacja jest patowa. Modlitwa pomaga ale to strasznie ciężkie
Astro
Posty: 1199
Rejestracja: 17 mar 2018, 15:41
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Mężczyzna

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Astro »

Bławatek pisze: 26 wrz 2022, 21:57 Caliope a czy nie jest tak że ty ciągle byś chciała zmienić męża już i teraz i to tak jak ty chcesz, a on tak samo zawzięty czeka aż to ty się zmienisz na taką "jaką powinnaś" wg niego być?

Macie oboje oczekiwania względem siebie wzajemnie się wykluczające.

Marzyłaś o wyrwaniu się z domu. Udało się 👍 - masz pracę, pieniądze, nowych ludzi wokół, mąż przejął część domowych obowiązków i tych przy synu a dalej masz niedosyt. Ja pracuję już tyle lat a i tak muszę się liczyć z każdą złotówką, w domu furii nieraz dostaję bo wydaje mi się, że ja nic innego nie robię tylko zmywam i sprzątam, prasuję (teraz akurat piszę, ale jedząc jednocześnie kolację), a syn wszedł w taki wiek, że ciągle albo się buntuje albo mi pyskuje - nic tylko udusić 😉. Dzień leci za dniem i coraz szybciej. Ale fajnie jak mogę usiąść na chwilę i sobie coś poczytać. A mój mąż - milszy jest, ale dalej myśli tylko o sobie, fakt, ma przebłyski gdy pomyśli o nas co nieraz powoduje, że myślę "o może już się zmienił", ale od razu się karcę "nie, jest za wcześnie, na wszystko potrzebny jest czas" - i żyję swoim życiem, swoimi potrzebami które są adekwatne do mojej sytuacji. Żyję wg zasady "gdy się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma"😉
Caliope
Na pewno to przeczytasz.
Dokładnie to co Bławatek napisała po oczekiwaniach .
Z tego tekstu bije , spokój , pozytywne myślenie , nieraz radość. Jak będą dwie pierwsze sprawy w twoim , zyciu to trzecia sama się pojawi. Niestety nikt za ciebie tego nie zrobi, to możesz tylko ty sama . Myślę ,że jesteście siebie warci z mężem , tak jak ja z żoną 🤣🤣🤣. Kiedyś na forum pisali ,że ludzie , małżonkowie wracają do tych co są szczęśliwi , pogodni. I to od nich ......bije.
Pytanie brzmi czy chciała byś być z kimś takim jak ty teraz patrząc nie z twojej perspektywy tylko męża .oczywiście on też powinien chcieć się zmienić . Tylko ktoś musi zacząć.
" Każdy z was , młodzi przyjaciele , znajduje też w życiu jakieś swoje Westerplatte.Jakis wymiar zadań , które musi podjąć i wypełnić ... Jakiś obowiązek, powinność, od której nie można zdezerterować. " Ojciec Święty Jan Paweł II
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Bławatek pisze: 26 wrz 2022, 21:57 Caliope a czy nie jest tak że ty ciągle byś chciała zmienić męża już i teraz i to tak jak ty chcesz, a on tak samo zawzięty czeka aż to ty się zmienisz na taką "jaką powinnaś" wg niego być?

Macie oboje oczekiwania względem siebie wzajemnie się wykluczające.

Marzyłaś o wyrwaniu się z domu. Udało się 👍 - masz pracę, pieniądze, nowych ludzi wokół, mąż przejął część domowych obowiązków i tych przy synu a dalej masz niedosyt. Ja pracuję już tyle lat a i tak muszę się liczyć z każdą złotówką, w domu furii nieraz dostaję bo wydaje mi się, że ja nic innego nie robię tylko zmywam i sprzątam, prasuję (teraz akurat piszę, ale jedząc jednocześnie kolację), a syn wszedł w taki wiek, że ciągle albo się buntuje albo mi pyskuje - nic tylko udusić 😉. Dzień leci za dniem i coraz szybciej. Ale fajnie jak mogę usiąść na chwilę i sobie coś poczytać. A mój mąż - milszy jest, ale dalej myśli tylko o sobie, fakt, ma przebłyski gdy pomyśli o nas co nieraz powoduje, że myślę "o może już się zmienił", ale od razu się karcę "nie, jest za wcześnie, na wszystko potrzebny jest czas" - i żyję swoim życiem, swoimi potrzebami które są adekwatne do mojej sytuacji. Żyję wg zasady "gdy się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma"😉
No właśnie Bławatku, my się nie rozumiemy, ja się buntuję przed oczekiwaniami męża, (najlepiej bym sprzątała znów codziennie, a ja nie dam rady i tyle)co on kwituje, że nie ma sensu tego dalej ciągnąć. Chcę żyć jak mi się podoba, sprzątać kiedy mam siłę, jeśli nie mogę, trzeba się rozstać i to widzę coraz bardziej, gdzie jest droga. Mam zero swoich własnych pieniedzy takich jakie zarobię, nic sobie nie kupuję, jestem ze wszystkiego rozliczana. To jest życie? Nie sądzę, a także gadanie, że życie to same obowiązki i praca, to porażka. Nie warto wtedy żyć, tak bez prezentów dla siebie samej, pragnień, hobby i odpoczynku. Tak żyłam do kryzysu i jak nie mieć cały czas depresji, jak nic się nigdy nie osiągnęło i dla drugiej osoby jest się nikim, bo nie zarabiam 10000.
Ja takiego męża nie chcę jaki jest teraz, ja go nie mogę zmienić. Tamten człowiek z przed urodzenia syna już nie wróci.
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Astro pisze: 26 wrz 2022, 23:06
Bławatek pisze: 26 wrz 2022, 21:57 Caliope a czy nie jest tak że ty ciągle byś chciała zmienić męża już i teraz i to tak jak ty chcesz, a on tak samo zawzięty czeka aż to ty się zmienisz na taką "jaką powinnaś" wg niego być?

Macie oboje oczekiwania względem siebie wzajemnie się wykluczające.

Marzyłaś o wyrwaniu się z domu. Udało się 👍 - masz pracę, pieniądze, nowych ludzi wokół, mąż przejął część domowych obowiązków i tych przy synu a dalej masz niedosyt. Ja pracuję już tyle lat a i tak muszę się liczyć z każdą złotówką, w domu furii nieraz dostaję bo wydaje mi się, że ja nic innego nie robię tylko zmywam i sprzątam, prasuję (teraz akurat piszę, ale jedząc jednocześnie kolację), a syn wszedł w taki wiek, że ciągle albo się buntuje albo mi pyskuje - nic tylko udusić 😉. Dzień leci za dniem i coraz szybciej. Ale fajnie jak mogę usiąść na chwilę i sobie coś poczytać. A mój mąż - milszy jest, ale dalej myśli tylko o sobie, fakt, ma przebłyski gdy pomyśli o nas co nieraz powoduje, że myślę "o może już się zmienił", ale od razu się karcę "nie, jest za wcześnie, na wszystko potrzebny jest czas" - i żyję swoim życiem, swoimi potrzebami które są adekwatne do mojej sytuacji. Żyję wg zasady "gdy się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma"😉
Caliope
Na pewno to przeczytasz.
Dokładnie to co Bławatek napisała po oczekiwaniach .
Z tego tekstu bije , spokój , pozytywne myślenie , nieraz radość. Jak będą dwie pierwsze sprawy w twoim , zyciu to trzecia sama się pojawi. Niestety nikt za ciebie tego nie zrobi, to możesz tylko ty sama . Myślę ,że jesteście siebie warci z mężem , tak jak ja z żoną 🤣🤣🤣. Kiedyś na forum pisali ,że ludzie , małżonkowie wracają do tych co są szczęśliwi , pogodni. I to od nich ......bije.
Pytanie brzmi czy chciała byś być z kimś takim jak ty teraz patrząc nie z twojej perspektywy tylko męża .oczywiście on też powinien chcieć się zmienić . Tylko ktoś musi zacząć.
Ironicznie napiszę Astro, nie chciałabym być z osobą która mało zarabia, nie ma czasu na rozwój, a tylko zajmuje się dzieckiem i domem, a to nie praca, poza tym źle zajmuje się tym dzieckiem. Mówi jeszcze, że nie potrafi spełnić moich oczekiwań, bo nie da rady lub jej się nie chce bo jest zmęczona po pracy. Tak to widzi mąż, bo mi to dziś powiedział.
Dzięki terapii mam swoje zdanie i stawiam granice, kiedyś bym w tym dalej była i próbowała zasłużyć na miłość bardzo ciężką pracą i zarzynaniem siebie samej. Nie warto Astro iść w takim kierunku, chcę kiedyś ucieszyć się z życia . Nie da się być szczęśliwym i pogodnym jeśli celem życia jest samo wypełnianie obowiązków 24/7, tu tylko jest depresja i była.
Melania
Posty: 2151
Rejestracja: 30 lis 2021, 6:47
Jestem: w trakcie rozwodu
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Melania »

Caliope pisze: Tak to widzi mąż, bo mi to dziś powiedział
Caliope
A Ty jak to widzisz?
"Dobrze jest czekać w milczeniu ratunku od Pana” (Lm 3, 26).
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Melania pisze: 27 wrz 2022, 8:59
Caliope pisze: Tak to widzi mąż, bo mi to dziś powiedział
Caliope
A Ty jak to widzisz?
Ja widzę brak docenienia tego co zrobiłam przez 8 lat dla dziecka i rodziny przypłacając to depresją po porodzie i kosztem mojego ogólnego zdrowia. Znikał w pracy zostawiając mnie samą i tylko robił kontrolę, a ja miałam ochotę umrzeć, bo siedziałam tylko w domu z dzieckiem. Bałam sie prosić rodzinę o pomoc, żeby nie było źle, bo jego matka wiedziała lepiej jak się zajmować dzieckiem, za błędy miałam awantury i straszenie rozwodem. Są braki na wszystkich płaszczyznach, uczuciowych, bezpieczeństwa, wsparcia w trudnych chwilach. Teraz też finansowych, bo nie znam dnia ani godziny gdzie mi też zabierze mieszkanie lub będę zmuszona się wyprowadzić, bo psychicznie nie dam rady. Wiedział doskonale, że dla mnie ważni są ludzie, nie pieniądze i kariera. Cały czas chciał i chce mnie zmieniać, nie akceptując mnie w żaden sposób. Rozwój widzi tylko tam gdzie on chce, nie tam gdzie ja chcę sie rozwijać.
Postanowiłam mieć swoje zdanie i może pisać pozew rozwodowy, a wiem, że nawet nie pomyśli nigdy, że stracił rodzinę, bo kasa jest najważniejsza. Datego mu wygodnie, bo się odczepiłam i nie potrzebuję czasu który on może spozytkowac na pracę lub wycieczki z kolegą. Pracuję i jest 100 razy gorzej jak nie pracowałam, kompletny brak szacunku dla mnie, mojej pracy i moich wyborów. Kim jest ten człowiek, ja go nie znam, gdzie mężczyzna którego wychodziłam? zniknął.
Firekeeper
Posty: 802
Rejestracja: 24 maja 2021, 19:46
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Firekeeper »

Trochę to jest zakręcone.

Mogłabyś konkretnie napisać jakie ma oczekiwania mąż wobec Ciebie?
Wnioskuję z wpisów:
- dbanie o dom i dziecko
- rozmowa o wydatkach

Jakiego docenienia oczekujesz konkretnie teraz?

Jak Ty okazujesz docenienie mężowi?

W jaki sposób okazuje Ci brak szacunku do Twojej pracy i do Ciebie?

W jaki sposób okazujesz mężowi szacunek do jego pracy i jego osoby?

Tylko chodzi mi teraz dziś. Nie 8 lat temu.
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Ruta »

Caliope pisze: 26 wrz 2022, 23:47 Ironicznie napiszę Astro, nie chciałabym być z osobą która mało zarabia, nie ma czasu na rozwój, a tylko zajmuje się dzieckiem i domem, a to nie praca, poza tym źle zajmuje się tym dzieckiem. Mówi jeszcze, że nie potrafi spełnić moich oczekiwań, bo nie da rady lub jej się nie chce bo jest zmęczona po pracy. Tak to widzi mąż, bo mi to dziś powiedział.
Dzięki terapii mam swoje zdanie i stawiam granice, kiedyś bym w tym dalej była i próbowała zasłużyć na miłość bardzo ciężką pracą i zarzynaniem siebie samej. Nie warto Astro iść w takim kierunku, chcę kiedyś ucieszyć się z życia . Nie da się być szczęśliwym i pogodnym jeśli celem życia jest samo wypełnianie obowiązków 24/7, tu tylko jest depresja i była.
Caliope, napisałaś, że chcesz kiedyś ucieszyć się z życia. Ale czemu kiedyś, a nie dzisiaj?

Jedną z tych rzeczy, których się uczę jest dziękczynienie za to, co mam. Co mam?

Mam męża. Może i jesteśmy w kryzysie, żyjemy osobno, jesteśmy w środku sprawy rozwodowej, nie rozmawiamy ze sobą i nic nie wiadomo mi na razie o tym, by miało się to zmienić, ale też doświadczyłam wspólnego życia, małżeństwa, przeżyliśmy z mężem razem wiele pięknych chwil. Nawet jeśli wiele trudnych, to te dobre też były. Wiele kobiet jest współcześnie samotnych, nie mają okazji poczuć się wybrane, przejrzeć w oczach narzeczonego, który się o nie stara, przyjąć zaręczyn, założyć białej sukienki, zostać żoną, mamą. A ja to wszystko mam. Mam też nadzieję na nasze pojednanie. Mam męża z którym mogę się pojednać i któremu mogę codziennie błogosławić.

Mam dzieci. Obecnie daleko. Ale zdrowe. Samodzielne. Rozwijają się. Mam je w sercu. Bardzo ich kocham. Mam dzieci, do których mogę zadzwonić, o których mogę pomyśleć, z którymi mogę się spotkać, za które mogę się modlić. Mam dzieci, dla których mogę pracować, by mieć udział w ich utrzymaniu. Nie żyję tearz z moimi dziećmi na codzień, ale dzieci mam. To piękny dar, dzieci, wiele osób go nie ma. A ja mam.

Mam wiarę. Życie z wiarą jest o wiele piękniejsze. Tak wiele osób takiej łaski jeszcze nie doświadcza. Jeśli wsłuchamy się uważnie w liturgię, to jesteśmy wybrani, zaproszeni. To piękny dar i ja go już mam.

Nie mam obecnie majątku, mieszkania, stałej pracy. Mam trochę książek na przechowaniu. Resztę rzeczy rozdałam, bo nie miałam gdzie zabrać. Ale mam zarazem wszystko. Mam wokół siebie wspaniałe osoby, które mnie wspierają. Mam Boga, który na różne sposoby codziennie mówi mi, że mnie kocha. Mam cały piękny świat. Mam chmury, pachnące rosliny, mam deszcz, mam słońce. Codziennie. Mam też swoje ukochane góry, nie mam ich dziś, ale wystarczy, że zamykam oczy i mogę je sobie przywołać. I może jeszcze nieraz w tych moich górach się znajdę fizycznie. Czuję się bogata. Tak dużo mam.

Mam talenty, które pozwalają mi pracować. Mam zdrowie. Mam swoją historię, trudną, czasem bolesną, ale moją i niepowtarzalną
Mam doświadczenie, którym mogę się dzielić.

Niby tak po ludzku nie mam obecnie nic, a już na pewno nic z tych rzeczy, na które wiele lat pracowałam, którym tyle czasu i uwagi poświęcałam: małżenstwo, pełna rodzina, kariera zawodowa, powodzenie, ładne mieszkanie, remoncik, jakieś tam dobra materialne, wyjazdy, wakacje, wygodny tryb życia. To wszystko miałam w trzydzieste urodziny, które obchodziłam hucznie, zapatrzona w siebie i swoje sukcesy. Nie zostało z tego nic... Jednak nadal mam tak dużo, że wciąż mam czym się dzielić.

Tak sobie pisząc, pomyślałam o tym, co oznaczają słowa: Kto ma, będzie mu dane. I co oznacza: Kto nie ma, zabiorą mu nawet to, co wydaje mu się, że ma.
Nie miałam...wydawało mi się, że mam. No i jak dym wszystko się rozwiało. A teraz uczę się mieć.

Caliope, zobacz co tam masz, zrób listę i podziękuj dobremu Bogu. I nie czekaj z cieszeniem się tym do jutra, a tym bardziej do "kiedyś". Ciesz się tym już dziś. Szkoda każdego dnia.

A teraz trochę na wesoło będzie.

Napisałaś, jak mąż widzi ciebie. Jako osobę mało zarabiajacą, która nie ma czasu na swój rozwój, zajmuje się tylko dzieckiem i domem i to źle się zajmuje i która nie chce spełniać oczekiwań męża, bo jest zmęczona i nie daje rady. Nie jest to zbyt miły obraz osoby. Z drugiej strony mężowie w kryzysie tak mają, że obraz żony za przyjazny nie jest. To raczej redukcja do nieprzyjemnych cech. Zresztą żony też tak robią w kryzysach, redukując obraz męża do asympatycznego pakietu.

Mój mąż w pierwszym stadium kryzysu widział we mnie potwora, od którego musiał jak najszybciej się uwolnić :) Obraz był tak przekonujący, że mąż całkiem spanikował i uciekł. Widział też zdaje się księżniczkę na horyzoncie. I piękne życie u jej boku. No i wyfrunął z zamku na łeb na szyję, dobrze chociaż, że nie był w tym czasie na wieży. Mógłby się na dole zdziwić. Bajki się temu mojemu mężu pomieszały: książę, co ucieka od smoka do księżniczki :lol: za dużo widać szacowny mój mąż w tamtym czasie zażywał tych swoich magicznych eliksirków ;)

Teraz nie wiem, co mąż we mnie widzi, a czego nie widzi i ile księżniczek mu się zwiduje. I mi z tym całkiem dobrze. Ja wiem, że jestem księżniczką, no bo taki tutuł noszą córki Króla. Może jeszcze trochę zaniedbaną, ale jednak księżniczką :)

Może i twój mąż żyje w jakiejś bajeczce z łączonym scenariuszem żona ze stepford G.I. Jane i jeszcze o jakiejś sprawnej buizness woman - w jednym. Ale ty przecież w tej bajce żyć nie musisz. Tak jak ja nie muszę żyć w bajce o potworze. Chociaż w sumie mogę. Mąż-książę jak to w bajce po wielu perypetiach mnie mnie pocałuje, a tu ja-księżniczka, a wokół ropuchy :lol: W sumie i ty możesz. Jeden dzień żona ze stepford, podająca obiad w koronkach, drugi G.I Jane, co na prośbę o obiad wyjeżdża mężowi bez uprzedzenia z karata, na trzeci zaś business woman, co wchodzi na szpilkach, w pełnym garniturze i koniecznie ze skórzaną teczką, siada i mówi: stary, to teraz robimy bilans dziesięcioletni, bo coś to zarządzanie finansami rodziny ci nie idzie, wychodzi mi, że przy naszych dochodach w aktywach powinniśmy mieć obecnie około 240 tysięcy zlotych, oszczędności ulokowane w złocie na kolejne 240 kafli i ukryty w raju podatkowym fundusz zapasowy. Odpalaj komputer, szukamy wycieków. Jak znajdę najmniejsze dowody niegospodarności, albo co gorsza sprzeniewierzeń, czuj się już teraz zwolniony...A kolejnego dnia znów lądujemy w stepford... Słodko, nokaut, bilans i tak do skutku :) jak się bawić, to się bawić... 8-)

A jak ty sama siebie widzisz?
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Firekeeper pisze: 27 wrz 2022, 11:03 Trochę to jest zakręcone.

Mogłabyś konkretnie napisać jakie ma oczekiwania mąż wobec Ciebie?
Wnioskuję z wpisów:
- dbanie o dom i dziecko
- rozmowa o wydatkach

Jakiego docenienia oczekujesz konkretnie teraz?

Jak Ty okazujesz docenienie mężowi?

W jaki sposób okazuje Ci brak szacunku do Twojej pracy i do Ciebie?

W jaki sposób okazujesz mężowi szacunek do jego pracy i jego osoby?


Tylko chodzi mi teraz dziś. Nie 8 lat temu.
Mąż oczekuję, że będę pracowała na cały etat, wracała rześko do domu i sprzątała codziennie, gotowała obiady i syn będzie je jadł, a oprócz tego będę miała codziennie 8 godzin na naukę i rozwój. Nie dam rady sprostać tym oczekiwaniom, nie chce dać rady, próbowałam, ale to niemożliwe.
Oczekuję docenienia w świętym spokoju jak wracam z pracy i nie zmuszaniu mnie do rzeczy wtedy kiedy jestem zmęczona. Zaprzestanie mówienia o przeszłości i obwiniania za wszystko.
Mężowi trzeba mówić, czyny nic nie znaczą, być może jego językiem jest afirmacja.
Mąż nie okazuje szacunku, w formie zastraszania, pogardliwych słów, ataków na moją osobę.
Ja okazuje mu szacunek dając mu spokojnie pracować, nie przeszkadzając mu w życiu i mówiąc to, że szanuje jego pracę, bo czyny takie jak obiad czy uśmiech, nic nie znaczą.
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Ruta pisze: 27 wrz 2022, 11:38 Caliope, napisałaś, że chcesz kiedyś ucieszyć się z życia. Ale czemu kiedyś, a nie dzisiaj?
Wiesz dla czego Ruto? Bo uważam, że nie jestem w niczym dobra, nie potrafię spełnić czyichś oczekiwań i nigdy nic nie jest wystarczające. Doceniam siebie na 50%, wszystko jest na te 50%, nigdy więcej procent. Cieszę się życiem też na połowę, tak mam od zawsze, cieszę się z tego, że mam syna,zwierzęta, gdzie mieszkać,ale też połowę, mając z tyłu głowy zawsze, że można mi wszystko zabrać. Nie czuję się też bezpiecznie co powoduje, że żyję z dnia na dzień i nie znam dnia ani godziny kiedy wszystko się sypnie ma amen.
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Sytuacja jest taka, w końcu zrozumiałam i wiem o co chodzi. Mąż ma etat, pytał pracodawcy czy może robić nadgodziny, bo on lubi dużo pracować i tutaj jest problem. Teraz go do cna wykorzystują, a wszystkie frustracje z tego powodu wywala na mnie. Tym samym niszczy za sobą mosty do końca, a ja mu nie mogę pomóc, bo nie posłucha. Mieszkamy w kraju gdzie takich rzeczy się nie mówi, bo zajadą w pracy. To nie mój problem, a jestem niszczona i nie moja wina, że mąż sobie nie radzi.
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Ruta »

Caliope pisze: 28 wrz 2022, 5:45 Sytuacja jest taka, w końcu zrozumiałam i wiem o co chodzi. Mąż ma etat, pytał pracodawcy czy może robić nadgodziny, bo on lubi dużo pracować i tutaj jest problem. Teraz go do cna wykorzystują, a wszystkie frustracje z tego powodu wywala na mnie. Tym samym niszczy za sobą mosty do końca, a ja mu nie mogę pomóc, bo nie posłucha. Mieszkamy w kraju gdzie takich rzeczy się nie mówi, bo zajadą w pracy. To nie mój problem, a jestem niszczona i nie moja wina, że mąż sobie nie radzi.
Caliope,
To co napisałaś rozumiem tak: twój mąż jest bardzo obciążony w pracy i sfrustrowany z tego powodu. Tą frustrację rozładowuje w domu. Na tobie. Nie bardzo możesz cokolwiek z tym zrobić. Jesteś ofiarą tej sytuacji i jesteś niszczona, nie ze swojej winy.

Ja to widzę inaczej: twój mąż relacjonuje, że ma trudności w pracy. Jest też osobą sfrustrowaną. Jest to widoczne w tym, że rozładowuje na tobie swoją frustrację. Ciebie to rani. Nie umiesz się obronić. Sądzisz, że gdyby mąż rozwiązał problem w pracy, także twój problem bycia obiektem rozładowywania frustracji na tobie by się skończył. Ale nie umiesz rozwiazać problemu męża w pracy, więc przyjmujesz, że tak już musi zostać.

***

Niekoniecznie układa się to w ciąg logiczny trudności w pracy - frustracja - gnębienie żony. Po drodze jest wiele zmiennych. Tyle, że szkoda czasu na ich zgłębianie.

Nie masz wpływu na męża. Nie masz też wpływu na jego relacje i problemy w pracy.

Nie dlatego nie możesz mężowi pomóc, że cię nie posłucha. Gdyby cię posłuchał, mogłoby się okazać, że nie tylko nie pomogło, ale nawet jest gorzej. Ale też nie oznacza to, że nie można w takiej sytuacji pomóc. Często jednak zamiast pomóc, wpadamy w schematy "pomocy" jakie znamy ze swojej rodziny.

Ja w tym, co napisałaś widzę schemat "pomocy" mojej mamy. Który bardzo mnie ranił i zniechęcał do szukania u niej pomocy w trudnych sytuacjach. Twój mąż może odbierac to podobnie i mimo twoich intencji czuć się obwiniony i zostawiony sam sobie. Schemat ten widzę tak:

1. Diagnoza w formie reguły generalnej, za którą kryje się obwinienie:
"Mieszkamy w kraju, gdzie nie mówi się takich rzeczy, bo zajadą".
Ja to odbieram jako zawoalowany, ale jasny komunikat: nie byłoby problemu, gdybyś czegoś takiego nie powiedziała, wszyscy wiedzą, że tak się nie robi. Czyli: sama spowodowałaś problem, który teraz masz.

2. Ja mam receptę, tylko musisz mnie posłuchać, znam się na tym. Nie słuchałaś mnie, to masz. Nie posłuchasz mnie, to na własne życzenie dalej będziesz w tym tkwić.

"Teraz go do cna wykorzystują" "Nie mogę mu pomóc, bo nie posłucha".

3. To nie mój problem i nie moja wina, co się z tobą dzieje. Ale jestem tego ofiarą.

Z tego powodu nie zwracam się już po pomoc do mojej mamy. Bo zawsze się okazuje, że gdybym jej posłuchała, to by się tak nie stało. Ona ma rozwiązania, ale ja i tak nie chcę jej słuchać. Czasem ma, tylko, że takie które nie są w zgodzie ze mną. Czasem nawet nie ma, tylko twierdzi, że ma. A koniec końców ona jest ofiarą całej sytuacji, ja ją obwiniam i zrzucam na nią mój problem...

Kiedyś tego nie rozumiałam. Ja szukałam bliskości, rozmowy, empatii, kończyło się obwinieniem mnie za mój problem i za to jak czuje się moja mama. Teraz wiem, że to schemat reagowania DDA: obwinić, sfrustrować, zdystansować się i wejść w bezpieczną znaną sobie rolę bezradnej i bezwolnej ofiary.

Ja teraz nie proszę mamy o pomoc, a gdy jest mi szczególnie trudno i jestem słaba, jej słowa mogłyby mnie szczególnie dotknąć, zranić, izoluję się. Gdy urodził się mój młodszy syn, nie wiedziałam czy przeżyje. A ja wiedzialam, że "nie przeżyję" takiej reakcji mojej mamy, obwinienia mnie, recepty wstecz (wszyscy wiedzą, że w ciąży się nie...coś tam coś tam) i na koniec pretensji, że teraz jeszcze śmiem mieć trudno i ją obciążać. Na szczęście mój mąż utrzymał moją mamę na dystans do czasu, aż ja się ustabilizowalam. Możliwe, że moja mama była dotknięta i czuła się odrzucona, ale ja potrzebowałam siebie ochronić, a nie chronić moją mamę.

Czy masz pomysł, jak inaczej mogłabyś wesprzeć męża, w trudnej obiektywnie sytuacji przepracowania i nadmiernego obciążania pracą, poza podawaniem mu rozwiązań, których "nie posłucha"? I bez obwiniania go?

Czy masz pomysł jak mogłabyś chronić siebie w sytuacjach, w których mąż rozładowuje swoją frustrację na tobie? Jakie granice SOBIE wtedy możesz stawiać, by nie stawać się obiektem do rozładowywania trudów męża pracowych i pozapracowych też? Mi się wydawało to niemożliwe, bo nawet gdy mieszkalismy już oddzielnie to się nadal działo, ale koniec końców z Bożą pomocą i wydatną pomocą cierpliwych forumowiczów, zaczęłam się tych granic uczyć. No i nie ma już rozładowywania frustracji na mnie.

Caliope, napisałaś też, że doceniasz siebie w 50 procentach i żyjesz w stałym lęku, że możesz stracić to, co masz. Może czas zacząć z tym lękiem pracować? Ja często odbieram twoje posty tak, że boisz się stawiać granic, bo mąż się rozwiedzie.

Ja też się bałam. Mąż się rozwodzi. Ja żyję. Znacznie lepiej, niż gdy się nie rozwodził. Nie jestem już obiektem jego frustracji. I nie trzymam się niczego kurczowo. Zaczynam doceniać siebie na 100 procent i na 100 procent cieszyć się tym, co mam. Wcale nie stałam się lepsza. Wręcz przeciwnie, jestem teraz bardziej świadoma swoich deficytów, wad, trudnosci, słabości. Ale jestem zarazem dzieckiem Bożym. Kochanym na 100 procent. Ty też. Świetna z ciebie dziewczyna. Ja mam takie odczucie, że jeszcze krok, dwa i przekroczysz siebie, wszystkie te lęki. Zaczniesz się cieszyć i żyć. Wszystko przed tobą. A zacząć możesz w każdej chwili.

Najtrudniej jest wyjść. Potem idzie. Może warto zapisać się na Kroki? Ja jestem na ostatnim odcinku. Ale za jakiś czas pewnie zacznę nowe kółko, bo wyjdą kolejne rzeczy do pracy. Jak nie Kroki, to może jakieś rekolekcje? Może jakaś grupa wsparcia? Coś tam zawsze da się znaleźć, by nie stać w miejscu. Wiem, że jestes po terapiach. Ale to nie znaczy, że nie można kontynuować pracy nad sobą.
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Ruta pisze: 28 wrz 2022, 13:21
Caliope pisze: 28 wrz 2022, 5:45 Sytuacja jest taka, w końcu zrozumiałam i wiem o co chodzi. Mąż ma etat, pytał pracodawcy czy może robić nadgodziny, bo on lubi dużo pracować i tutaj jest problem. Teraz go do cna wykorzystują, a wszystkie frustracje z tego powodu wywala na mnie. Tym samym niszczy za sobą mosty do końca, a ja mu nie mogę pomóc, bo nie posłucha. Mieszkamy w kraju gdzie takich rzeczy się nie mówi, bo zajadą w pracy. To nie mój problem, a jestem niszczona i nie moja wina, że mąż sobie nie radzi.
Caliope,
To co napisałaś rozumiem tak: twój mąż jest bardzo obciążony w pracy i sfrustrowany z tego powodu. Tą frustrację rozładowuje w domu. Na tobie. Nie bardzo możesz cokolwiek z tym zrobić. Jesteś ofiarą tej sytuacji i jesteś niszczona, nie ze swojej winy.

Ja to widzę inaczej: twój mąż relacjonuje, że ma trudności w pracy. Jest też osobą sfrustrowaną. Jest to widoczne w tym, że rozładowuje na tobie swoją frustrację. Ciebie to rani. Nie umiesz się obronić. Sądzisz, że gdyby mąż rozwiązał problem w pracy, także twój problem bycia obiektem rozładowywania frustracji na tobie by się skończył. Ale nie umiesz rozwiazać problemu męża w pracy, więc przyjmujesz, że tak już musi zostać.

***

Niekoniecznie układa się to w ciąg logiczny trudności w pracy - frustracja - gnębienie żony. Po drodze jest wiele zmiennych. Tyle, że szkoda czasu na ich zgłębianie.

Nie masz wpływu na męża. Nie masz też wpływu na jego relacje i problemy w pracy.

Nie dlatego nie możesz mężowi pomóc, że cię nie posłucha. Gdyby cię posłuchał, mogłoby się okazać, że nie tylko nie pomogło, ale nawet jest gorzej. Ale też nie oznacza to, że nie można w takiej sytuacji pomóc. Często jednak zamiast pomóc, wpadamy w schematy "pomocy" jakie znamy ze swojej rodziny.

Ja w tym, co napisałaś widzę schemat "pomocy" mojej mamy. Który bardzo mnie ranił i zniechęcał do szukania u niej pomocy w trudnych sytuacjach. Twój mąż może odbierac to podobnie i mimo twoich intencji czuć się obwiniony i zostawiony sam sobie. Schemat ten widzę tak:

1. Diagnoza w formie reguły generalnej, za którą kryje się obwinienie:
"Mieszkamy w kraju, gdzie nie mówi się takich rzeczy, bo zajadą".
Ja to odbieram jako zawoalowany, ale jasny komunikat: nie byłoby problemu, gdybyś czegoś takiego nie powiedziała, wszyscy wiedzą, że tak się nie robi. Czyli: sama spowodowałaś problem, który teraz masz.

2. Ja mam receptę, tylko musisz mnie posłuchać, znam się na tym. Nie słuchałaś mnie, to masz. Nie posłuchasz mnie, to na własne życzenie dalej będziesz w tym tkwić.

"Teraz go do cna wykorzystują" "Nie mogę mu pomóc, bo nie posłucha".

3. To nie mój problem i nie moja wina, co się z tobą dzieje. Ale jestem tego ofiarą.

Z tego powodu nie zwracam się już po pomoc do mojej mamy. Bo zawsze się okazuje, że gdybym jej posłuchała, to by się tak nie stało. Ona ma rozwiązania, ale ja i tak nie chcę jej słuchać. Czasem ma, tylko, że takie które nie są w zgodzie ze mną. Czasem nawet nie ma, tylko twierdzi, że ma. A koniec końców ona jest ofiarą całej sytuacji, ja ją obwiniam i zrzucam na nią mój problem...

Kiedyś tego nie rozumiałam. Ja szukałam bliskości, rozmowy, empatii, kończyło się obwinieniem mnie za mój problem i za to jak czuje się moja mama. Teraz wiem, że to schemat reagowania DDA: obwinić, sfrustrować, zdystansować się i wejść w bezpieczną znaną sobie rolę bezradnej i bezwolnej ofiary.

Ja teraz nie proszę mamy o pomoc, a gdy jest mi szczególnie trudno i jestem słaba, jej słowa mogłyby mnie szczególnie dotknąć, zranić, izoluję się. Gdy urodził się mój młodszy syn, nie wiedziałam czy przeżyje. A ja wiedzialam, że "nie przeżyję" takiej reakcji mojej mamy, obwinienia mnie, recepty wstecz (wszyscy wiedzą, że w ciąży się nie...coś tam coś tam) i na koniec pretensji, że teraz jeszcze śmiem mieć trudno i ją obciążać. Na szczęście mój mąż utrzymał moją mamę na dystans do czasu, aż ja się ustabilizowalam. Możliwe, że moja mama była dotknięta i czuła się odrzucona, ale ja potrzebowałam siebie ochronić, a nie chronić moją mamę.

Czy masz pomysł, jak inaczej mogłabyś wesprzeć męża, w trudnej obiektywnie sytuacji przepracowania i nadmiernego obciążania pracą, poza podawaniem mu rozwiązań, których "nie posłucha"? I bez obwiniania go?

Czy masz pomysł jak mogłabyś chronić siebie w sytuacjach, w których mąż rozładowuje swoją frustrację na tobie? Jakie granice SOBIE wtedy możesz stawiać, by nie stawać się obiektem do rozładowywania trudów męża pracowych i pozapracowych też? Mi się wydawało to niemożliwe, bo nawet gdy mieszkalismy już oddzielnie to się nadal działo, ale koniec końców z Bożą pomocą i wydatną pomocą cierpliwych forumowiczów, zaczęłam się tych granic uczyć. No i nie ma już rozładowywania frustracji na mnie.

Caliope, napisałaś też, że doceniasz siebie w 50 procentach i żyjesz w stałym lęku, że możesz stracić to, co masz. Może czas zacząć z tym lękiem pracować? Ja często odbieram twoje posty tak, że boisz się stawiać granic, bo mąż się rozwiedzie.

Ja też się bałam. Mąż się rozwodzi. Ja żyję. Znacznie lepiej, niż gdy się nie rozwodził. Nie jestem już obiektem jego frustracji. I nie trzymam się niczego kurczowo. Zaczynam doceniać siebie na 100 procent i na 100 procent cieszyć się tym, co mam. Wcale nie stałam się lepsza. Wręcz przeciwnie, jestem teraz bardziej świadoma swoich deficytów, wad, trudnosci, słabości. Ale jestem zarazem dzieckiem Bożym. Kochanym na 100 procent. Ty też. Świetna z ciebie dziewczyna. Ja mam takie odczucie, że jeszcze krok, dwa i przekroczysz siebie, wszystkie te lęki. Zaczniesz się cieszyć i żyć. Wszystko przed tobą. A zacząć możesz w każdej chwili.

Najtrudniej jest wyjść. Potem idzie. Może warto zapisać się na Kroki? Ja jestem na ostatnim odcinku. Ale za jakiś czas pewnie zacznę nowe kółko, bo wyjdą kolejne rzeczy do pracy. Jak nie Kroki, to może jakieś rekolekcje? Może jakaś grupa wsparcia? Coś tam zawsze da się znaleźć, by nie stać w miejscu. Wiem, że jestes po terapiach. Ale to nie znaczy, że nie można kontynuować pracy nad sobą.
Muszę wszystko zacytować, za co przepraszam szanowną moderacje :)
Właśnie ja nie mogę mężowi pomóc, więc tylko stawiam granice i mówię co czuję. Nie powiem mu, że go zajadą, a odeprę ataki na moją osobę I wyrażę swoje zdanie na ten temat. On sam musi sobie poradzić ze sobą, choć naprawdę jest na prostej drodze by wszystko zniszczyć do końca. Jego wybór, jego wola, tylko mógłby z łaski swojej mnie nie obwiniać za swoje błędy i się nie wyżywać.
Al la
Posty: 2671
Rejestracja: 07 lut 2017, 23:36
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Al la »

Ruta pisze: 28 wrz 2022, 13:21 Teraz wiem, że to schemat reagowania DDA: obwinić, sfrustrować, zdystansować się i wejść w bezpieczną znaną sobie rolę bezradnej i bezwolnej ofiary.
Caliope, czy odnajdujesz w tym zdaniu siebie?
Ty umiesz to, czego ja nie umiem. Ja mogę zrobić to, czego ty nie potrafisz - Razem możemy uczynić coś pięknego dla Boga.
Matka Teresa
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Al la pisze: 28 wrz 2022, 20:27
Ruta pisze: 28 wrz 2022, 13:21 Teraz wiem, że to schemat reagowania DDA: obwinić, sfrustrować, zdystansować się i wejść w bezpieczną znaną sobie rolę bezradnej i bezwolnej ofiary.
Caliope, czy odnajdujesz w tym zdaniu siebie?
Siebie nie, nie jestem ofiarą, cala rozmowa była przez telefon i nie wracaliśmy na żywo do tego. Mąż tak reaguje, ja wyraziłam swoje zdanie i na tym się skończyło.
ODPOWIEDZ