Trufla pisze: ↑26 maja 2023, 8:58
Nałóg,
uważasz, ze powinien odbyć się rozwód? Bo to jest konsekwencja moich działań?
Nie rozmawiałam wczoraj z mężem. Pozno wróciłam do domu. Byłam na Mszy Św. przy relikwiach Św. Rity i Nabożeństwie o uwolnienie, przebaczenie.
Jutro wyjeżdżamy do hotelu na jedną noc. Może tam na spokojnie porozmawiamy. Sama nie wiem… Chciałabym, aby był to wyjazd miły.
W początku kryzysu obsesyjnie bałam się rozwodu. Oczekiwałam też cudu naprawy. Że ta naprawa zadzieje się w jednym momencie. Jedną rozmową. Jedną Bożą interwencją. I to próbowałam umodlić. Spieszyłam się. I widzę, czytając twoje wpisy, jak się spieszysz.
Gdy czytałam na forum, że naprawa relacji to nie bieg krótkodystansowy, a maraton i to po górach, że naprawia się tyle czasu, ile się psuło, nie chciałam tyle czekać. Chciałam biegu na 100 metrów. Natychmiastowego cudu. Jestem prymuską. U mnie "musiało" zadziać się szybciej. Miałam w głowie takie natychmiastowe uzdrowienia, opisane w Ewangeliach. Dopiero potem zrozumiałam, że one wcale nie były natychmiastowe. Że każda osoba uzdrowiona, zanim została uzdrowiona, przeszła długą drogę, aż do spotkania Jezusa, otworzenia się na Niego, zdania się na Niego. Drogę rozwoju wiary i porzucenia przekonania, że to ja coś mogę zrobić.
Z tego co opisujesz wnioskuję, że twoim mężem targają silne emocje. Tobą także. Na dziś widzicie różne rozwiązania kryzysu z którym się mierzycie. Mąż chce rozwodu, ty nie. Ty chcesz przeprowadzić swój plan naprawy, w dużej mierzy oparty na zmianach w postawie męża. Bo tak trzeba. Bo tego pragniesz. Bo się obawiasz rozwodu. Dużo jest w was lęku. Trudno w takim czasie, by było miło. Trudno o spokojną rozmowę. Trudno o porozumienie. Nie nauczysz się w jedną dobę lepszej komunikacji, słuchania, otwierania się na drugą osobę, odpuszczania kontroli. Pracuję nad tym w sobie od kilku lat i wciąż mam wiele lekcji do opanowania.
Ale sytuacja nie jest beznadziejna. Mamy jako małżonkowie sakramentalni ukrytą broń. Ostatnią część przysięgi, którą czasem latami pomijamy, traktujemy jako ozdobnik, po tekście ślubowania (ślubuję Ci: miłość, wierność i uczciwość małżeńską, oraz że Cię nie opuszczę aż do śmierci) stawiając kropkę. W przekonaniu, że jestem w stanie sama i o własnych siłach to wypełnić.
A jednak przysięgę małżeńską kończymy słowami: Tak mi dopomóż, Panie Boże Wszechmogący, w Trójcy jedyny i wszyscy święci.
Wypełnienie przysięgi małżeńskiej jest tak trudne, że nawet sam Bóg wziął do niego pomocników

A poważnie - możemy prosić o pomoc, mamy pomocników i wstawienników. I oni pomagają, doświadczam tego. Wtedy, kiedy się o tą pomoc zwracam. Z początku nie rozumiałam, co to znaczy poprosić. Zamiast tego także świętym dyktowałam, co mają dla mnie zrobić. Albo próbowałam ich przekupić, ja coś dam, a ty dla mnie zrobisz to, o co proszę. Jest taka książka Tajemniczy Ogród. I tam jest mała dziewczynka, która nie lubiła siebie, ani nikogo nie lubiła, za to wszystkich traktowała jak służbę, która miała spełniać jej żądania. To byłam ja.
Z czasem to się zaczęło zmieniać. Zaczęłam się świętym zwierzać, opowiadać im o tym, z czym sobie nie radzę. O sobie. Powierzać różne sprawy. Prosić o pomoc w nich. Zaczęłam też świętych poznawać. Każdy z nich ma swoją historię życia, swoją osobowość. Nauczyłam się też zawierzać, oddawać, wychodzić z poczucia, że ja muszę mieć wpływ i kontrolę. I naprawdę zaczęłam dostawać pomoc od świętych. Konkretną pomoc. I zawarłam z nimi wiele przyjaźni. Przyjrzyj się, jak wyglądała twoja rozmowa ze świętą Ritą.
Może też postaraj się zostawić na chwilę swoje plany, zawierzyć kryzys, nadchodzący wieczór i wszystko co dasz radę Bogu i świętym. Kompletnie nie wiedziałam jak z tym zacząć. I tu przyszły mi z pomocą doświadczone forumowiczki. Zaproponowały, bym spakowała męża do paczki dla Pana Boga. W wyobraźni więc pakowałam w nią męża, wiązałam ją kokardką i wysyłałam do nieba. To był początek mojej nauki zawierzania i oddawania kontroli. Ciągle mi te moje paczki spadały na głowę, nie chciały latać, były za ciężkie, a jak już latały, to wciąż odnajdywałam rzeczy, których nie dopakowałam. Niewiarygodne, że to zadziałało. Ale zadziałało. To zabawne ćwiczenie to prosta, miła i zaskakująco skuteczna lekcja zawierzania Bogu.