Kryzys w malzenstwie...wizja rozwodu...nowa znajomosc zony
: 21 kwie 2018, 19:40
Dobry wieczor.
Od jakiegos czasu czytam te forum i w koncu odwazylem sie napisac o swoim problemie.
Z moja zona wspolnie jestesmy ponad 7 lat w tym ponad 4 lata po slubie. W chwili obecnej przezywamy gleboki kryzys. Od 2 mscy czuje ze oddalamy sie z zona od siebie. Ostatnio mielismy powazna rozmowe na temat naszego zwiazku i ona zaczela myslec o rozwodzie. Swoja decyzje argumentowala brakiem chemii miedzy nami i uczucia ktore wg niej bardzo oslablo. Oczywiscie zaprzeczylem i powiedzialem ze bardzo ja kocham i nie widze innego wyjscia jak naprawic nasze stosunki i trwac przy sobie dalej. Tym bardziej ze mamy malego synka (1rok i 8 miesiecy). Ale ona nie widzi sensu naprawiania tego co jest i ze jest ciut za pozno bo ona wiele razy dawala znaki ze cos nie gra ale ja jak to facet uznawalem to za zwykle narzekanie kobiety. Zarzucala mi ze ja wiele razy odtracalem i nie chcialem uprawiac seksu, ze czesto nie panowalem nad soba i krzyczalem lub ze malo ja adorowalem przez co zaczela czuc sie nie atrakcyjna i bezwartosciowa. Tak trwaly 4 lata malzenstwa ze ona "narzekala" a ja niby sluchalem. Ale zycie toczylo sie dalej odnosilismy sukcesy, pieniedzy nie brakowalo a syn rosl jak na drozdzach. Wszystko zmienilo sie w zeszlym roku kiedy zona po macierzynskim wrocila do pracy. Ostrzegla mnie ze jesli sie nie zmienie to zle sie to dla mnie skonczy. Ale po tej rozmowie zylismy nadal normalnie tzn tak jak dotychczas. Dopiero 2 msce temu cos sie zmienilo. Zona zaczela powoli odsuwac sie ode mnie. Coraz rzadziej rozmawiala o wspolnej przyszlosci, zaczela byc coraz mniej uczuciowa nawet w smsach przestala buzki wysylac, itd. Ale najdziwniejsze w jej zachowaniu bylo to ze telefon stal sie dla niej guru. Kiedys mogl lezec na stole przez caly dzien i nic, a teraz caly czas go miala. Jej pojscia do toalety zaczely sie wydluzac, kapiele trwaly nawet po 1.5h a na kazde znikniecie telefonu reagowala agresywnie.
Wiadomo co zaczalem sobie myslec, ale wypieralem te mysl poniewaz kiedys obiecalismy sobie, ze nie zdradzimy sie w zwiazku. Jesli, ktores z nas sie sdecyduje ma najpierw zakonczyc zwiazek. Wiec zycie toczylo sie nadal. Az ktoregos razu powiedziala zebym wzial syna na kilka dni do babci bo ona musi sobie wszystko przemyslec. Wtedy juz bylem pewny ze kogos ma. Ale wyjechalem bo akurat babcia b.dlugo nie widziala sie z wnukiem wiec uznalem to za dobry pomysl. W tym czasie nie proznowalem. Ze bylem osoba ktora zajmowala sie naszym domem, rachunkami, dzieckiem i praca to mialem dostep do wszystkich naszych kont i rachunkow. Przejrzalem wszystkie billingi i w nich pojawial sie jeden i ten sam nr. Z kont znikaly pieniadze na niewiadome wydatki a podczas tego pobytu prawie caly czas milczala. Wiec prowadzilem sledztwo dalej i okazalo sie ze nr nalezy do mlodego chlopaka, ktory pracuje w tej samej firmie co moja zona. Bylem zdruzgotany i od razu zapytalem sie czy ma kogos ale po dluuugim czasie odpisala ze nie.
Po kilku dniach wrocilem z synem i od razu przystapilem do rozmowy. Pod moim naporem przyznala sie ze kogos poznala i ze mnie ostrzegala ale rowniez ze.mnie jeszcze nie zdradzila. Ze tylko flirtuja itp. W tym momencie stracilem grunt pod nogami.
Po jakims czasie wrocilismy do rozmowy i zapytalem jak ona to sobie wszystko wyobraza. Nie potrafila mi nic powiedziec tylko ze potrzebuje czasu na zastanowienie.
Dalem jej kilka dni i w tym czadie zaczalem analizowac co zrobilem zle. I jak grom z jasnego niena uswiadomilem sobie ze jestem sam sobie winien. Ze ona prosila i blagala ale ja tego nie chcialem sluchac. Dopiero teraz do mnie dotarlo jak wieliki blad popelnilem i jakim egoista bylem. Zawsze kochalem, kocham i bede kochal moja zone ale nie wiem dlaczego dopuscilem do takiej sytuacji.
Zaczalem ja przepraszam i prosic o ost szanse ale ona mi juz nie wierzy i nie ufa. Mowi ze wie ze ja kocham ale chyba nasze drogi sie rozeszly. Wiec zapytalem co moglbym uczynic aby ja uszczesliwic. Zaproponowala krotka separacje a ja w tym czasie wyjechalem na wies do mojej mamy. Ona miala sie zastanowic czego chce i ja rowniez.
Do mnie wszystko dotarlo. Zauwazylem swoje bledy i powoli zaczalem sie naprawiac. Tzn poszedlem do psychologa i zaczalem sie nawracac w kierunku Boga bo z wielkim wstydem musze przyznac ze po slubie totalnie Go odrzucilem pomimo tego ze kiedys bardzo wierzylem. Podejmujac probe naprawy samego siebie trafilem na Sychar i dowiedzialem sie ze mam syndrom DDA.
Jest jeszcze wiecej rzeczy o ktorych chcialbym napisac ale nie chce was zanudzic swoja historia. W chwili obecnej jestesmy w separacji i na etapie zastanawiania sie. Czy myslicie ze uda mi sie zatrzymac zone przy sobie? Licze na wasze wsparcie
Od jakiegos czasu czytam te forum i w koncu odwazylem sie napisac o swoim problemie.
Z moja zona wspolnie jestesmy ponad 7 lat w tym ponad 4 lata po slubie. W chwili obecnej przezywamy gleboki kryzys. Od 2 mscy czuje ze oddalamy sie z zona od siebie. Ostatnio mielismy powazna rozmowe na temat naszego zwiazku i ona zaczela myslec o rozwodzie. Swoja decyzje argumentowala brakiem chemii miedzy nami i uczucia ktore wg niej bardzo oslablo. Oczywiscie zaprzeczylem i powiedzialem ze bardzo ja kocham i nie widze innego wyjscia jak naprawic nasze stosunki i trwac przy sobie dalej. Tym bardziej ze mamy malego synka (1rok i 8 miesiecy). Ale ona nie widzi sensu naprawiania tego co jest i ze jest ciut za pozno bo ona wiele razy dawala znaki ze cos nie gra ale ja jak to facet uznawalem to za zwykle narzekanie kobiety. Zarzucala mi ze ja wiele razy odtracalem i nie chcialem uprawiac seksu, ze czesto nie panowalem nad soba i krzyczalem lub ze malo ja adorowalem przez co zaczela czuc sie nie atrakcyjna i bezwartosciowa. Tak trwaly 4 lata malzenstwa ze ona "narzekala" a ja niby sluchalem. Ale zycie toczylo sie dalej odnosilismy sukcesy, pieniedzy nie brakowalo a syn rosl jak na drozdzach. Wszystko zmienilo sie w zeszlym roku kiedy zona po macierzynskim wrocila do pracy. Ostrzegla mnie ze jesli sie nie zmienie to zle sie to dla mnie skonczy. Ale po tej rozmowie zylismy nadal normalnie tzn tak jak dotychczas. Dopiero 2 msce temu cos sie zmienilo. Zona zaczela powoli odsuwac sie ode mnie. Coraz rzadziej rozmawiala o wspolnej przyszlosci, zaczela byc coraz mniej uczuciowa nawet w smsach przestala buzki wysylac, itd. Ale najdziwniejsze w jej zachowaniu bylo to ze telefon stal sie dla niej guru. Kiedys mogl lezec na stole przez caly dzien i nic, a teraz caly czas go miala. Jej pojscia do toalety zaczely sie wydluzac, kapiele trwaly nawet po 1.5h a na kazde znikniecie telefonu reagowala agresywnie.
Wiadomo co zaczalem sobie myslec, ale wypieralem te mysl poniewaz kiedys obiecalismy sobie, ze nie zdradzimy sie w zwiazku. Jesli, ktores z nas sie sdecyduje ma najpierw zakonczyc zwiazek. Wiec zycie toczylo sie nadal. Az ktoregos razu powiedziala zebym wzial syna na kilka dni do babci bo ona musi sobie wszystko przemyslec. Wtedy juz bylem pewny ze kogos ma. Ale wyjechalem bo akurat babcia b.dlugo nie widziala sie z wnukiem wiec uznalem to za dobry pomysl. W tym czasie nie proznowalem. Ze bylem osoba ktora zajmowala sie naszym domem, rachunkami, dzieckiem i praca to mialem dostep do wszystkich naszych kont i rachunkow. Przejrzalem wszystkie billingi i w nich pojawial sie jeden i ten sam nr. Z kont znikaly pieniadze na niewiadome wydatki a podczas tego pobytu prawie caly czas milczala. Wiec prowadzilem sledztwo dalej i okazalo sie ze nr nalezy do mlodego chlopaka, ktory pracuje w tej samej firmie co moja zona. Bylem zdruzgotany i od razu zapytalem sie czy ma kogos ale po dluuugim czasie odpisala ze nie.
Po kilku dniach wrocilem z synem i od razu przystapilem do rozmowy. Pod moim naporem przyznala sie ze kogos poznala i ze mnie ostrzegala ale rowniez ze.mnie jeszcze nie zdradzila. Ze tylko flirtuja itp. W tym momencie stracilem grunt pod nogami.
Po jakims czasie wrocilismy do rozmowy i zapytalem jak ona to sobie wszystko wyobraza. Nie potrafila mi nic powiedziec tylko ze potrzebuje czasu na zastanowienie.
Dalem jej kilka dni i w tym czadie zaczalem analizowac co zrobilem zle. I jak grom z jasnego niena uswiadomilem sobie ze jestem sam sobie winien. Ze ona prosila i blagala ale ja tego nie chcialem sluchac. Dopiero teraz do mnie dotarlo jak wieliki blad popelnilem i jakim egoista bylem. Zawsze kochalem, kocham i bede kochal moja zone ale nie wiem dlaczego dopuscilem do takiej sytuacji.
Zaczalem ja przepraszam i prosic o ost szanse ale ona mi juz nie wierzy i nie ufa. Mowi ze wie ze ja kocham ale chyba nasze drogi sie rozeszly. Wiec zapytalem co moglbym uczynic aby ja uszczesliwic. Zaproponowala krotka separacje a ja w tym czasie wyjechalem na wies do mojej mamy. Ona miala sie zastanowic czego chce i ja rowniez.
Do mnie wszystko dotarlo. Zauwazylem swoje bledy i powoli zaczalem sie naprawiac. Tzn poszedlem do psychologa i zaczalem sie nawracac w kierunku Boga bo z wielkim wstydem musze przyznac ze po slubie totalnie Go odrzucilem pomimo tego ze kiedys bardzo wierzylem. Podejmujac probe naprawy samego siebie trafilem na Sychar i dowiedzialem sie ze mam syndrom DDA.
Jest jeszcze wiecej rzeczy o ktorych chcialbym napisac ale nie chce was zanudzic swoja historia. W chwili obecnej jestesmy w separacji i na etapie zastanawiania sie. Czy myslicie ze uda mi sie zatrzymac zone przy sobie? Licze na wasze wsparcie