Blondi pisze: ↑01 sty 2020, 4:29
Umieram w środku, mąż przez cały czas miał kontakt z kowalską. Trzy lata życia w kłamstwie, pernamentnym oszustwie. Jak można?
Blondi, przeczytałam Twoją historię. Najpierw bardzo, bardzo mocno Cię przytulam. Masz piękne serce, wiesz o tym? Dlatego rozpłakałam się czytając, jak źle jesteś traktowana i Ty i dzieci - ze strony najbliższej osoby, męża i ojca. I jak wykorzystywana jest Twoja piękna miłość, gotowość do wybaczenia ogromnych ran, troska.
Wiem, jak zawiedzione zaufanie, ujawnione kłamstwa i manipulacje potrafią rozbić i przygiąć do ziemi. Znacznie bardziej niż sama zdrada czy romans. Wiem, bo doświadczyłam tego i nadal doświadczam w swoim małżeństwie. Wiem też, że powstaje wtedy ogromna mieszanka uczuć, i wśród nich nadal jest także miłość, mimo gniewu, złości, rozczarowania. Oraz chęć chronienia rodziny jako całości. Bardzo trudno wtedy podjąć racjonalne działania, właściwe w danej sytuacji.
Dla mnie punktem zwrotnym było uświadomienie sobie, że jestem od dłuższego czasu krzywdzona. A raczej, że pozwalam się krzywdzić. Nie tylko siebie, ale też nasze dziecko.
To, co robi Twój mąż jest krzywdzeniem. Nie chodzi mi wcale o zdradę, choć to oczywiste, że zdrada jest krzywdą. Ale dzieją się znacznie poważniejsze rzeczy. Pierwszą krzywdą jest szantaż emocjonalny. Przeżyłam straszenie przez męża samobójstwem, wiem jak to boli i paraliżuje. Jeśli w jakikolwiek sposób dotyka to dzieci, ich strach i bezradność mogą być nawet większe niż te, których doświadczasz Ty. Ten strach i takie rany mogą w nas zostać na całe lata. Po drugie manipulacje Tobą, wpływanie abyś nie podjęła terapii, pomysły na to abyś usunęła Facebooka, odmowa współpracy w przepracowaniu kryzysu, jaki dotknął Wasze małżeństwo, wzbudzanie w Tobie poczucia winy i odpowiedzialności za zdradę i postępowanie Twojego męża. Po kilku latach życia w takiej manipulacji, a może nawet i miesiącach, naprawdę trudno rozpoznać siebie, gdzie się kończę, gdzie zaczynam, czego chcę, co myślę i co czuję. Do tego dochodzi ogromny lęk, że jeśli zrobię to, co chyba czuję i chyba uważam za słuszne, to mąż się zabije, stanie mu się coś złego, stanie się coś strasznego i nieodwołalnego.
Jednak jedynym racjonalnym rozwiązaniem w takiej sytuacji jest ochrona siebie - i dzieci.
Wiem, że wiele osób w Twoim wątku podsycało Twój strach przed tym, że mąż może naprawdę popełnić samobójstwo. A jedyna osoba, która racjonalnie stwierdziła, że cokolwiek zrobi Twój mąż to będzie jego odpowiedzialność, została zakrzyczana, że to niechrzescijanskie podejście. Wiem, że wszystko co dotąd zrobiłaś, by uwierzyć mężowi, ratować swoje małżeństwo, zachować
rodzinę było z dobrej woli i miłości. Nie z naiwności. Wiem, że padły też słowa że nikt nie chce być kochany twardą miłością - i oczywiście, to prawda. Ale sprawcy przemocy, a Twój mąż jest wobec dzieci i Ciebie sprawcą krzywdzącej i brutalnej przemocy psychicznej, chcą być kochani miłością naiwną, taką która pozwoli im kontynuować to co robią, czymkolwiek to jest.
Osobą, która pomogła mi wyjść z kryzysu przemocy psychicznej w małżeństwie, w duchu miłości, w zgodzie w tym w co wierzę, bez poczucia, że rozbijam moją rodzinę lub działam przeciwko mężowi jest ksiądz Dziewiecki. Nie poznałam go osobiście, ale obejrzałam wielokrotnie jego konferencje. Jest wspaniałym i mądrym, pełnym miłości człowiekiem, który doskonale zna mechanizmy przemocy, nie tylko po stronie sprawcy, ale też osoby, która przemocy doświadcza. Dlatego jego słowa potrafią dotrzeć do serca, zbudować w sobie siłę i przerwać zło, które nas dotyka, bez naruszania tego na czym nam zależy - istoty małżeństwa i miłości do małżonka. Oraz działać racjonalnie, a nie pod wpływem emocji. Posłuchaj konferencji księdza Dziewieckiego, nie ma ich tak wiele. Jest w nim też tyle Bożej miłości i współczucia, że oglądając je choć trochę się wyciszysz.
Jeśli chodzi o lęk przed samobójstwem męża, byłam tak szantażowana parę lat. Za każdym razem, gdy próbowałam dotknąć sedna problemu, w naszym przypadku nałogów męża. Któregoś dnia postanowiłam więcej się temu nie poddawać, mimo ogromnego lęku. Mąż żyje do dziś. Choć lęk jaki przeżyłam od momentu, gdy stwierdziłam, że to tylko odpowiedzialność męża, to co czułam, gdy nie odbierał telefonu tuż po tym jak powiedział, że to już jego koniec... To jest nie do opisania. Dopiero teraz uczę się być zła na to, że mąż mógł mnie tak podłe traktować i tak wykorzystać moje uczucia... Strach przez wiele lat to zagłuszał. Ten strach nadal mnie więzi, nadal nie umiem jeszcze całkowicie obronić się przed mężem, ani właściwie chronić naszego dziecka...Ale robię postępy.
Żałuję, że nie wpadłam na taki pomysł jak Ty, aby powiadomić bliskich męża o tym, że takie groźby mąż wypowiada i powiedzieć, aby to oni go pilnowali. Jest to wystarczający powód, aby zwrócić się o pomoc, zwłaszcza, że masz pod opieką dzieci i sama nie jesteś w dobrym stanie, co jest zupełnie zrozumiałe. Jednak pamiętaj, że ujawnienie tego co się dzieje, zwłaszcza wobec członków rodziny męża, może wywołać agresję męża, dalsze obwinianie Cię, wiele bardzo raniących słów. Co nie znaczy, że to zły pomysł, tylko że konsekwencje mogą być chwilowo bardzo dotkliwe. Warto też zastanowić się, czy rodzina męża na pewno udzieli ci pomocy. Ja prosiłam o pomoc rodzinę męża, podobnie jak wiele kobiet, pewna, że ją otrzymam - i bardzo się zawiodłam.
Na pewno jednak ważne jest poszukanie pomocy z zewnątrz, kogoś kto nawet przez jakiś czas z Wami zamieszka, lub będzie często obecny. I to niezależnie od tego, czy poprosisz męża o wyprowadzkę, czy nie.
Pamiętaj, że nie jesteś sama. Masz przy sobie Boga. Nie bój się Go prosić, od Niego dostaniesz pomoc, siłę i wsparcie.
Obejmę Cię dziś gorącą modlitwą. Ogromnie podziwiam Twoją siłę, wytrwałość i wierność i wszystko co dotąd zrobiłaś, by ochronić i ratować swoje małżeństwo i rodzinę, ile krzywd i cierpienia zniosłaś. Już więcej nie musisz tego dźwigać, ani Ty, ani dzieci.