coś się stało, oj będzie bolało..
: 14 paź 2018, 18:48
Proszę Was o modlitwę...wierzę, że Duch Święty poprowadzi Was w niej dlatego nie podaję konkretnej intencji, ale krótko opiszę co się stało...
Jesteśmy z mężem niedługo po rozwodzie. Rozwodu zażądał mój mąż ponad rok temu. Twierdził, że nie pasujemy do siebie, że uczucie wygało i że jest nieszczęśliwy z powodu sprzeczek ( które w jego oczach urastały do rangi wielkiej afery)..że ja go nie wspieram w jego pogoni za kasą, że nawet ciężko mu się ze mną modlić ( jest bardzo religijny, praktykujący i z tzw."dobrego domu").. Twierdził, że nie jest mu ze mną dobrze i że to już kolejny kryzys jaki przechodzimy- wiec widocznie Bóg ma plan,żebyśmy nie byli razem (!) Zaczął nawet coś mamrotać, że może sakrament jest nieważny, bo on był wtedy "zbyt zakochany" i nie mógł realnie ocenić, że po prostu do siebie nie pasujemy ( oczywiście nie mieszkaliśmy razem, dopiero po ślubie).. Rzecz jasna- cały czas zarzeczał, jakoby znalazł sobie kogoś innego...
Oficjalnie każde z nas było samo, Po niemlże roku batalii sądowych w końcu zgodziłam się na rozwód cywilny. Krótko przed tym spotkałam go z kobietą, z którą ( jeszcze kiedy mieszkaliśmy razem) miewał okazjonalne spotkania na gruncie zawodowym. Twierdził, że to koleżanka
Ostatnio w końcu wydusił z siebie że jednak NIE i chyba się w niej zakochał (?) ze zwzajemnością a ponadto poszli już do łóżka. Nie pochwalił się wprwadzie, czy miało to miejsce przed czy już po rozwodzie....ale jakie to może mieć znaczenie...? Powiedział, że jest mu z nią dobrze i że to "coś poważnego" ( tak jakby nasz ślub 10 lat temu nagle przestał być poważny..) i że "chciałby spróbować" ( ha ha ha...co za określenie!)
Przyznam, że jakoś czułam,że coś jest na rzeczy chociaż on bardzo ładnie się kamuflował. Ja z resztą też.
Też nie byłam wierna złożonej przysiędze ( generalnie to stało się "to" już po naszym rozstaniu) Przynaję się przed Wami i przed nim też to miało ( po jego wyznaniu) miejsce, chociaż wiem, że nie powinno.
Czemu o tym piszę...? BO PROSZĘ WAS O MODLITWĘ...i zasługujecie na poznanie minimum kontekstu mojej nędznej sytuacji życiowej.
Wiem,że zaraz posypią się na mnie gromy..."że przecież on nie wepchnął mnie siłą na kowalskiego" itd... Jestem gotowa, przeżyję te słowa, więc piszcie śmiało. Nie pogniewam się
Może będzie to dla mnie lekcja pokory...? Nie wiem
Wiem jedno- moja zdrada była incydentalna, aczkolwiek ten człowiek ( skądinąd kawaler,bezdzietny od długiego czasu zakochany we mnie i odrzucany z powodu wymówki jaką był mąż) nie żyje ze mną w żadnym stałym związku, nie mieszkamy razem...nawet z racji odległości- widujemy się rzadko. Mogłabym częściej, ale nie chcę- trzymam go na dystans ostatkiem moich sił.
Czuję, że jestem już jedną nogą za krawędzią, z której spadam w przepaść.
Mogłabym pisać wiele, ale szkoda Waszego czasu na czytanie o mojej nędzy i poranieniu.
Kiedyś czytałam rozważania Męki Pańskiej i tam był opis biczowania Pana Jrzusa, kiedy to bicze z haczykami wyszarpywały (!) kawałeczki Ciała i rozbryzgiwały wraz z Krwią wokoło...
Tak właśnie się czuję- jakiś demoniczny bat wyszarpał mojego męża i mnie- rozłączył nas od siebie (a przecież byliśmy jako małżonkowie jednym ciałem) i ciężki grzech cudzołóstwa oddzielił nas od Boga ( ja wprawdzie dość szybko poszłam do spowiedzi...no ale jednak przez jakiś czas żyłam w stanie tego grzechu!) Czuję się wyszarpana i rzucona dokładnie w przeciwnym kierunku od mojego męża- prosto w błoto, piach i brud, który momentalnie mnie oblepia. Wiem, że z nim jest podobnie. Paradoksalnie- ale w tym całym grzechu jeszcze bardziej go rozumiem i.... kocham...
Nie będę nigdy miała argumentu i "pały" żeby go nią okładać, że on mnie zdradził a ja byłam święta i nieskazitelna. .. Takiej pychy na szczęście Bóg mi oszczędził, ale czuję, że w to miejsce czai się jakieś inne zło.
Dziękuję każdemu, kto dotrwał do końca. Proszę Was o modlitwę- tylko tyle. Odwdzięczam się tym samym...
Jesteśmy z mężem niedługo po rozwodzie. Rozwodu zażądał mój mąż ponad rok temu. Twierdził, że nie pasujemy do siebie, że uczucie wygało i że jest nieszczęśliwy z powodu sprzeczek ( które w jego oczach urastały do rangi wielkiej afery)..że ja go nie wspieram w jego pogoni za kasą, że nawet ciężko mu się ze mną modlić ( jest bardzo religijny, praktykujący i z tzw."dobrego domu").. Twierdził, że nie jest mu ze mną dobrze i że to już kolejny kryzys jaki przechodzimy- wiec widocznie Bóg ma plan,żebyśmy nie byli razem (!) Zaczął nawet coś mamrotać, że może sakrament jest nieważny, bo on był wtedy "zbyt zakochany" i nie mógł realnie ocenić, że po prostu do siebie nie pasujemy ( oczywiście nie mieszkaliśmy razem, dopiero po ślubie).. Rzecz jasna- cały czas zarzeczał, jakoby znalazł sobie kogoś innego...
Oficjalnie każde z nas było samo, Po niemlże roku batalii sądowych w końcu zgodziłam się na rozwód cywilny. Krótko przed tym spotkałam go z kobietą, z którą ( jeszcze kiedy mieszkaliśmy razem) miewał okazjonalne spotkania na gruncie zawodowym. Twierdził, że to koleżanka
Ostatnio w końcu wydusił z siebie że jednak NIE i chyba się w niej zakochał (?) ze zwzajemnością a ponadto poszli już do łóżka. Nie pochwalił się wprwadzie, czy miało to miejsce przed czy już po rozwodzie....ale jakie to może mieć znaczenie...? Powiedział, że jest mu z nią dobrze i że to "coś poważnego" ( tak jakby nasz ślub 10 lat temu nagle przestał być poważny..) i że "chciałby spróbować" ( ha ha ha...co za określenie!)
Przyznam, że jakoś czułam,że coś jest na rzeczy chociaż on bardzo ładnie się kamuflował. Ja z resztą też.
Też nie byłam wierna złożonej przysiędze ( generalnie to stało się "to" już po naszym rozstaniu) Przynaję się przed Wami i przed nim też to miało ( po jego wyznaniu) miejsce, chociaż wiem, że nie powinno.
Czemu o tym piszę...? BO PROSZĘ WAS O MODLITWĘ...i zasługujecie na poznanie minimum kontekstu mojej nędznej sytuacji życiowej.
Wiem,że zaraz posypią się na mnie gromy..."że przecież on nie wepchnął mnie siłą na kowalskiego" itd... Jestem gotowa, przeżyję te słowa, więc piszcie śmiało. Nie pogniewam się
Może będzie to dla mnie lekcja pokory...? Nie wiem
Wiem jedno- moja zdrada była incydentalna, aczkolwiek ten człowiek ( skądinąd kawaler,bezdzietny od długiego czasu zakochany we mnie i odrzucany z powodu wymówki jaką był mąż) nie żyje ze mną w żadnym stałym związku, nie mieszkamy razem...nawet z racji odległości- widujemy się rzadko. Mogłabym częściej, ale nie chcę- trzymam go na dystans ostatkiem moich sił.
Czuję, że jestem już jedną nogą za krawędzią, z której spadam w przepaść.
Mogłabym pisać wiele, ale szkoda Waszego czasu na czytanie o mojej nędzy i poranieniu.
Kiedyś czytałam rozważania Męki Pańskiej i tam był opis biczowania Pana Jrzusa, kiedy to bicze z haczykami wyszarpywały (!) kawałeczki Ciała i rozbryzgiwały wraz z Krwią wokoło...
Tak właśnie się czuję- jakiś demoniczny bat wyszarpał mojego męża i mnie- rozłączył nas od siebie (a przecież byliśmy jako małżonkowie jednym ciałem) i ciężki grzech cudzołóstwa oddzielił nas od Boga ( ja wprawdzie dość szybko poszłam do spowiedzi...no ale jednak przez jakiś czas żyłam w stanie tego grzechu!) Czuję się wyszarpana i rzucona dokładnie w przeciwnym kierunku od mojego męża- prosto w błoto, piach i brud, który momentalnie mnie oblepia. Wiem, że z nim jest podobnie. Paradoksalnie- ale w tym całym grzechu jeszcze bardziej go rozumiem i.... kocham...
Nie będę nigdy miała argumentu i "pały" żeby go nią okładać, że on mnie zdradził a ja byłam święta i nieskazitelna. .. Takiej pychy na szczęście Bóg mi oszczędził, ale czuję, że w to miejsce czai się jakieś inne zło.
Dziękuję każdemu, kto dotrwał do końca. Proszę Was o modlitwę- tylko tyle. Odwdzięczam się tym samym...