Dziękuję za liczne odpowiedzi!
Co do braku współżycia, to faktycznie na początku kryzysu mąż unikał seksu (twierdzi, że przechodził wtedy stany depresyjne spowodowane stresem w pracy i nie miał ochoty na seks). Obecnie współżyjemy raz na tydzień lub dwa, mąż inicjuje współżycie tylko w weekend, kiedy jest pod wpływem alkoholu (dwa-trzy drinki).
Anno, masz bardzo ciężką sytuację i bardzo Cię podziwiam za siłę i determinację! nie wiem, czy mnie byłoby stać na taką postawę...
Pavel, Ty z kolei masz dużo racji w tym, co piszesz. Wiem, że nie jestem bez winy. Mój mąż nie ma chęci zmiany naszych relacji w celu poprawy małżeństwa, dlatego czytając Wasze Forum, stwierdziłam, że biorę się za siebie. Osobisty wykład p. Pulikowskiego skłonił mnie do przeczytania jego książek. Myślałam, że zrozumiałam, ale faktycznie może nie, skoro nie umiałam zmienić swojej postawy (błaganie o miłość wymiennie z awanturami z powodu braku tej miłości). Pomyślałam sobie, że to nie pomogło, więc zapisałam się na psychoterapię. Ma mi to pomóc w kontrolowaniu swoich emocji. Fakt, tak jak Ty kiedyś, ja jestem nerwusem (choć wolę określenie "włoski temperament"
) Wiem, że to mój problem i mąż wskazuje tę wadę jako źródło naszego obecnego zapętlenia. Nie rozumiemy się z mężem (on tak uważa), więc pewnie mówimy innymi językami (myślę, że od tej lektury zacznę). Mąż twierdzi, że ja nie rozumiem jego, on mnie i nigdy się nie zrozumiemy. Po przeczytaniu książek zamiast awantur czy fochów o jakąś sytuację, mówiłam mu, że np. takie zachowanie mnie boli, bo inaczej do tego podchodzę. Budziło to w nim złość ("już mam dosyć słuchania co cię boli!wszystko cię boli!"). Czy nawet jeżeli ja zrozumiem jego, on zrozumie mnie, jeśli nie chce?
Anusia4, przykre jest to, co napisałaś, dokładnie czuję się samo
Mam poczucie własnej wartości, ale uważam, że mąż jest miłością mojego życia i na samą myśl, że mogę go stracić bezpowrotnie, ogarnia mnie panika.
Kilka dni temu mąż mi powiedział, że myśli, iż nie powinniśmy być razem, że jesteśmy różni i nic nas nie łączy poza dziećmi i wspomnieniami. Nie zgodziłam się z tym i powiedziałam, że takim myśleniem chce się usprawiedliwić przed sobą. Nie było kłótni, tylko rozmowa. Ale ta rozmowa strasznie mnie przybiła. Różne myśli mi krążyły po głowie od tego czasu, do tego doszły ataki paniki, że to koniec.Wczoraj zapytałam go, czy chce się rozstać, bo to ja w razie czego zostanę sama z dziećmi i muszę się na to przygotować. Powiedział, że nie myśli na razie o rozstaniu. Ale nie wierzy już w sens tego małżeństwa. Nie chce się rozstać na dzień dzisiejszy, ale naprawiać też nie chce, bo to nie ma sensu. Wyniknęła z tego znowu dramatyczna akcja z moim płaczem i krzykiem, podczas której usłyszałam, że mam się leczyć, bo jestem niezrównoważona psychicznie. Mąż wyjeżdża za kilka dni na tydzień z naszym synem na narty, potem wraca na kilka dni i leci za granicę na trzydniowy mecz, a stamtąd na kolejny tydzień prosto na drugi koniec świata (dosłownie). Te wycieczki ma sponsorowane przez inne firmy, a ja nie mogę być egoistką i mu nie pozwalać latać po świecie. On się cieszy, że ode mnie odpocznie, bo ma mnie dość. A ja się boję, że na tych wyjazdach najdzie go refleksja, by zakończyć to małżeństwo. Mąż jest hedonistą, jeśli coś się psuje, to należy to wyrzucić. A ja chcę naprawić, dla nas, dla dzieci.
Ale kiedy mu zarzuciłam brak chęci naprawy, to stwierdził, że okazuje chęci naprawy przez to, że jeszcze jest ze mną. I wczoraj się dowiedziałam, że zamówił dla naszej czwórki długi weekend w czerwcu nad morzem (jeździmy tam tradycyjnie co roku na Boże Ciało). Choć jak mi powiedział: na razie zamówiłem dla naszej czwórki, ale rezerwację można zawsze zmienić.