Myślę, że zanim znajdzie się skuteczne rozwiązanie - to pozostaje metoda prób i błędów. Warto zacząć od tego na co mamy wpływ.lustro pisze: ↑23 kwie 2021, 11:08Blondynka55Blondynka55 pisze: ↑23 kwie 2021, 9:03
Ruto jak najbardziej próbuję zachować od niej dystans, tylko jak pisałam ostatnio ona sama zaczęła pisać z telefonu mojego męża.
A te kontakty męża z dziećmi są naprawdę bardzo ubogie i niestety nawet tego nie potrafi wykorzystać w jak najlepszy sposób. Oczywiście zwróciłam uwagę nie raz żeby ta kobieta się nie wtrącała w nasze sprawy, nie przyjeżdżała z mężem po dzieci, ale bez skutku.
Oni oboje nie potrafią uszanować czyjegoś zdania i przez to wprowadzają tylko zamęt w naszym życiu.
A jak można się przed tym bronić?
Chyba nie ma złotej recepty na takiego rodzaju schematy i zachowania.
Ty nie próbuj, tylko się odetnij od niej.
Skoro ona pisze z tel twojego męża, to zmień kontakt z nim na rozmowy przez tel. Poinformuj go o tym.
Niestety, skoro jesteście po rozwodzie, to twój mąż może i ma prawo przyjedzac z nią po dzieci.
Sąd tego nie wykluczył. Więc tobie też się raczej nie uda.
Modlitwa o Pogodę Ducha się kłania
Mi bardzo pomogło i nadal dla mnie pracuje trzymanie kowalskiej poza moją przestrzenią myśli i serca. Z początku nie jest to łatwe. Ale wpływ na te przestrzenie mam tylko ja. Dla mnie pracowały wszystkie moje mechanizmy obronne, wzmocnione radykalnie w ramach rozwoju współuzależnienia - głównie wyparcie problemu i niedopuszczanie do siebie emocji. To oczywiście nie jest zdrowy sposób poradzenia sobie, ale przynajmniej nie powstały u mnie takie utrwalone ścieżki myślenia o kowalskiej, czy czucia o kowalskiej. Są sytuacje, gdy mechanizmy współuzależnienia działają na korzyść osoby u której powstały - jednak szkód jest więcej, nie jest to więc zachęta, by iśc w tym kierunku.
Z czasem jednak nauczyłam się bardziej świadomie wpływać sama na siebie i teraz na mocy swojej decyzji nie myślę o kowalskiej, ani nie rozkręcam w sobie emocji z nią związanych. Przyjmuję fakt jej istnienia. Na świecie istnieje mnóstwo rzeczy, które z jakiś powodów mi nie odpowiadają. Nie muszę się przejmować ani oburzać czy wzburzać każdą z nich, ani nawet żadną z nich. Mogę wybrać inaczej. Praktyka czyni mistrza. Praktyka obejmuje m.in.: wybaczenie, akceptację rzeczywistości i pogodzenie się z nią, oglądanie swoich myśli i emocji, modlitwę, zawierzenie. Jest to praca - ale taka, którą warto moim zdaniem wykonać.
Takie oczyszczenie wewnętrznej przestrzeni pomaga w zmierzeniu się z tym, co na zewnątrz, podjęciu decyzji adekwatnych do sytuacji, służących dobru dzieci, które potrzebują ochrony przed krzywdą i stabilnego środowska, ale też dobru wszystkich osób zaangażowanych w sytuację.
O ile więc zgadzam się z tobą lustro, że warto jasno stawiać granice, gdy kowalska narusza przestrzeń żony i nie wchodzić jako żona w interakcje z kowalską, o tyle nie zgadzam się z dalszą częścią postu - że pan ma prawo. Nawet w świetle regulacji prawnej.
Naczelną zasadą wszystkich przepisów prawa dotyczących dzieci, jest zasada ochrony dobra dziecka. Jest tak, ponieważ dzieci nie są w stanie chronić siebie same. W tym jest jeszcze jeden imperatyw - ochrona dziecka przed krzywdą. W tym wypadku nie działa więc zasada, że "wolno czynić wszystko, co nie jest zakazane". Sąd nie wskazuje w postanowieniach czego robić nie wolno - gdyż wyrażając zgodę na kontakty, ustanawiając je, przyjmuje, że ojciec jest osobą, która jest zdolna realizować dobro dzicka - nie tylko nie krywdzić, ale wręcz wnosić pozytywne wartości, realizując to, co jest zapisane w przepisach jako prawo i obowiązek rodzica lista jest tu długa i obejmuje także wychowanie w wierze, dbałość o rozwój duchowy dziecka, jego integralność.
Oznacza to, że w każdej sytuacji, gdy postawa ojca (lub matki), jego (jej) działania lub zaniechania szkodzą dziecku - każdy może wystąpić do sądu o ich ochronę i służy temu całkiem rozbudowana lista różnorakich procedur.
Problemem jest jak sądzę to, o czym pisze profesor Łętowska - wielu sędziów nie porusza się wcale w sferze wartości, zajmuje sie prawem powierzchownie, nie wnikając w to, jakie właściwie dobro chroni. I często okazuje się, że chroni dobro ojca, np. prawo do swobody zachowania, przychodzenia z kochanką po dzieci, czy prawo realizowania kontaktów "jak chce", czyli na przykład z kochanką.
Oznacza to, że występując do sądu o ochronę zagrożonego lub realnie naruszanego dobra dziecka - często spotykamy się właśnie z odpowiedzią "pan ma prawo". I rodzic czuje się wtedy bezradny - chce chronić dziecko, które ochrony potrzeuje, a jest oskarżany o próbę ingerecji w sferę wolności drugiego rodzica. Wtedy potrzebujemy sądowi wykazać, że nie, pan (pani) nie ma prawa, często niestety przy pomocy prawnika - bo pan (pani) ma przede wszystkim obowiązek. Bo nie jest przypadkowym panem (panią), ale ojcem (matką). I prawo ustanawia dla ocja czy matki znacznie wyższy próg staranności, niż dla przechodnia z ulicy. W tym dbałość o rozwój moralny i społeczny dziecka. I ochronę dziecka przed szkodą - także ze strony samego siebie.
Oczywiście problemem może być kwestia tego, co uznamy za normę społeczną. Nie sądzę jednak, by zbyt wielu sędziów miało odwagę napisać, uzasadniając stanowsko, że "pan ma prawo", że spotkania z kochanką realizowane jawnie wobec dzieci są już społeczną normą i zachowaniem nie godzącym w dobro dziecka, jego integralność i rozwój. Szczególnie w systemie prawnym, w którym jedną z wartości nallepiej chronionych jest dobro rodziny oraz małżeństwo. Ochrona to także nie godzenie w obraz rodziny, małżeństwa, formowanie dzieci do prawidłowego jej postrzegania. Mamy też osobne przepisy chroniące dzieci przed demoralizacją. A prowadzanie się z kochanką na oczach dzieci jest demoralizacją. Tym bardziej gdy obejmuje to czynienie dzieci świadkami kontaktów i gestów o charakterze seksualnym.
Oczywiście można powiedzieć, że ta ochrona jest iluzoryczna - ale jest iluzoryczna właśnie dlatego, że sędziowie nie odnoszą się do wartości chronionych, więc tej ochrony nie realizują - choć są do tego własnie powołani. Ale wielu sądzi, że są urzędnikami od rozwodów, i dzielenie dzieci między rozwiedzionych małżonków.
I wcale nie uważam, że żona ma się pokornie godzić na to, by pan prowadzał się na jej oczach z kochanką i by narażał dzieci na demoralizację, czy czynił je świadkami swojego życia seksualnego.
Jednak, by móc taką niezgodę wyrazić wobec męża w sposób skuteczny, żona najpierw potrzebuje poczuć się żoną. Rozwód nie zmienia rzeczywistości sakramentalnej. Małżeństwo nadal istnieje. A wobec tego istnieje prawo żony do bycia traktowaną z godnością i szacunkiem. Oraz domagania się przez nią tego, by ojciec wypełniał swoje ocjcowskie zobowiązanie - wychowania dzieci po katolicku.
Blondynko, czy ty czujesz się sakramentalną żoną?
Kowalska jak sądzę nieprzypadkowo uderza właśnie w sakrament, mówiąc o jego nieważności. To, że jest to skuteczne, bo wywołuje w tobie zamęt, możesz potraktować jako cios i się skulić - ale też jako zdarzenie ujawniające twój słaby punkt. A słaby punkt zawsze można umocnić. W jakimś sensie jest to także jej słabym punktem w jej ocenie ta wązność sakreamentu jest przeszkodą do jej szczęścia. Widocznie twój mąz daje sygnały, że jest to dla niego ważne. Lub na przykład - okłamuje kowalską, że "nieważność ma", bo jest to ważne dla niej - i ona żyje w przekonaniu, że nie jesteście związkiem sakramentalnym. Nie ma co zakładać określonych scenriuszy - bo możliwych wariantów jest mnóstwo.
Kowalska mojego męża histerycznie pisała mi swojego czasu, że mój mąz nie chce mnie widywać, nie kocha mnie i już nigdy nie będzie się ze mną widział. Jako wróżka fortuny nie zarobi. No i to jest jej słaby punkt - bo mój mąż stale ma wobec mnie wiele dobrych uczuć, które ujawnia także wobec mnie. Nie dziwię się, że czuje się tym zagrożona. Wyśmiewa także moją wiarę, podkreśla, że jestem obciachowa i robię się zdewociała, a ona taka nowoczesna i młoda. Niestety nie jestem głupia i słyszę jak mąż mówi do mnie cytatami z niej. Przyjmuję. Do wiadomości. Czego obawia się kowalska. Ale nie idę na wojnę z nią. Po co? Pilnuję tylko swoich granic.