Jak intruz w trójkącie...

Refleksje, dzielenie się swoimi przeżyciami...

Moderator: Moderatorzy

jacek-sychar

Re: Jak intruz w trójkącie...

Post autor: jacek-sychar »

mysikrolik pisze: 11 kwie 2019, 18:13 Na ten moment fakt - usłyszałam to, czego raczej nie spodziewałam się usłyszeć że mam zaakceptować to jak jestem traktowana i udawać, że jestem szczęśliwa w takim układzie dla dobra ogółu...
Wiesz Mysikrolik, a ja wyczytałem w Twoim wątku dużo o stawianiu granic. :lol:
mysikrolik
Posty: 62
Rejestracja: 25 sty 2018, 8:48
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Jak intruz w trójkącie...

Post autor: mysikrolik »

jacek-sychar pisze: 11 kwie 2019, 19:13
mysikrolik pisze: 11 kwie 2019, 18:13 Na ten moment fakt - usłyszałam to, czego raczej nie spodziewałam się usłyszeć że mam zaakceptować to jak jestem traktowana i udawać, że jestem szczęśliwa w takim układzie dla dobra ogółu...
Wiesz Mysikrolik, a ja wyczytałem w Twoim wątku dużo o stawianiu granic. :lol:
To Jacku odnieśliśmy inne wrażenie... Ja bym podsumowała te posty raczej tak - stawiaj granice, ale jak się nie da to zaakceptuj to jak to wygląda. Weszłas w te rodzinę, więc to ty musisz się dostosować.
Chyba, że masz na myśli stawianie granic opisane przeze mnie... To to zatem nazwała bym "próba stawiania granic", która nie ma sensu w takim stanie rzeczy.
rak
Posty: 995
Rejestracja: 30 wrz 2017, 13:41
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Mężczyzna

Re: Jak intruz w trójkącie...

Post autor: rak »

Witaj mysikrolik,

przyznam się, że mi osobiście bliski jest Twój problem z rodziną pierwotną partnera i chciałem się podzielić jak to wygląda z mojej strony.
Moja żona też wydaje się przyspawana do swojej rodziny, szczególnie kobiet. Ta relacja niespecjalnie przyponina więż, raczej więzy, skutecznie hamujące wszelkie przejawy niezależności i wolności.
Na zewnątrz najukochańsza rodzina pod słońcem, członkowie potrafią się super przymilać i ugłaskiwać, ale tylko do czasu kiedy wszystkie ich potrzeby są zaspokajane i z czasem teatrzyk się kończy a zakumulowane w jego czasie napięcie musi gdzieś znaleźć ujście. Relacje te też są na tyle żarłoczne, że nie tylko nie dopuszczają, ale też tępią zaangażowanie członków w inne kontakty. A osoby z boku często są wykorzystywane jako swoiste worki treningowe, bo na swoich nie można być przecież złym, a sprzeciw wobec jakby tego nie nazwać manipulacji (też samego siebie) przecież gdzieś trzeba wyładować.

Ja przez większą część małżeństwa, a wcześniej związku ignorowałem te problemy, a teraz widzę, że narastały - zawsze potrafiłem sobie znaleźć jakieś inne frapujące zajęcie. Wystarczył mi ten teatrzyk, bo mój dom nie był specjalnie emocjalny, więc takie przymilne kreacje b. mnie pociągały. Dla mnie to była pierwsza informacja, że przede wszystkim ja powinien uporządkować swoje emocje i wzorce, bo jakoś w ten układ wsiąkłem i to na wiele lat. Potrzebowałem potężnego kopa, żeby się otrząsnąć i jako tako ogarnąć sytuację.
Super widoczny był brak pewnych umiejętnosci z mojej strony np. stawiania granic, chodziaż w stawianiu na swoim to niby nie miałem problemu - taki paradoks dysfunkcjonalnej rodziny.
U Ciebie jest może inaczej, ale może warto się przyjrzeć, czemu mąż Tobie wydał się atrakcyjny i weszłaś w tej układ.

Pytasz się o stawianie granic.
Zgadzam się z Nałogiem, że z tym może być trudno, bo to Wy jako małżeństwo musielibyście wspólnie postawić te granice, żeby miały jakiś sens działać i nie być obchodzone, ignorowane lub wyśmiewane.
Szczególnie iż cały ten układ rodzinny przypomina silnie wielowątkowe uzależnienie. Raz każdej z osób od zaspokajania swoich potrzeb i zasilanie emocji na zewnątrz, dwa od innych osób uzależnionych lub współuzależnionych wspierających ten model. Układy takie często wciągają całe rodziny, a osoby niezgadzające się są po prostu izolowane przez resztę.
Każdy z zewnątrz kto próbuje zagrozić lub chodźby podważyć ten model jest wrogiem publicznym i cała rodzina występuje przeciw niemu jak jeden mąż, bo w tym układzie mało jest miejsca na własne zdanie i niezależność (częstp są jednak jednostki dominujące do których dopasowuje się reszta).
Również pozwolenie na dojrzewanie jednego członka takiej rodziny grozi innym, że będą postrzegani jak dzieci w piaskownicy okładające się lopatkami po głowach, więc też jest często torpedowane...

Mogę podzielić się jak ja podeszłem do tematu. Jak już zorientowałem się o co chodzi i trochę poprzerabiałem temat (to wcale nie jest takie oczywiste nie tylko z zewnątrz, ale też czasem ze środka szczególnie dla osób wpasowanych w deprywację emocjonalną, które łatwo w to wpadają) to działania podjąłem dwa.
Pierwsze budowa relacji z żoną, polegająca też na tworzeniu większej wspólnej przestrzeni i budowaniu przyjemnych chwil, ale też oddzielaniu swoich potrzeb, emocji i pragnień jako dwóch dojrzałych osób.
Drugie dużo trudniejsze to oddzielanie potrzeb i celów naszej rodziny od jej i tutaj jest dużo, dużo trudniej. Bo przecież oni b. mnie kochają, chcą tylko dobrze i w ogóle są najlepsi, tylko wszyscy inni ich nie rozumieją ... Wiele czasu spędziliśmy na szczerych, trudnych rozmowach, konferencjach, lekturach, uczestnictwach w grupach wsparcia, itd... B. dobrze działają historie i ich konsekwencji osób pochodzących z podobnych rodzin, dość dobrze otwierają oczy, czy nawet lektury opisujące te historie, u mojej żony silnie zarezonowały i rozpoczęły proces zmian, terapii, powolnego odsuwania się od toksycznych więzów.

Po dwóch latach "zabawy" przyznam, że to jest emocjonalna orka, są pewne sukcesy i dają satysfakcję nie powiem, ale jest ciężko dwa kroki do przodu i jeden do tyłu. Jak w każdym uzależnieniu wydaje mi się, że utarte mechanizmy pozostaną do końca życia, ale z ich znajomością i samozaparciem (jeśli się chce) można cieszyć się każdym kolejnym dniem.
Nieważne jest, gdzie jesteś, ale wszędzie tam, gdzie przyjdzie ci się znaleźć, ważne jest, jak żyjesz - Henri J.M.Nouwen
nałóg
Posty: 3357
Rejestracja: 30 sty 2017, 10:30
Jestem: szczęśliwym mężem
Płeć: Mężczyzna

Re: Jak intruz w trójkącie...

Post autor: nałóg »

Mysikrólik, a może zacząć o poznania zasad porozumiewania się bez przemocy?Odpowiesz ,że to nie Ty a mąż.To że wydaje Ci się jak jesteś traktowana wcale nie koniecznie może być faktem a Twoimi odczuciami.A gdybyś miała napisaç do męża list opisujący Twój/ Wasz problem to jak byś go napisała? Sprubujesz ?.PD
mysikrolik
Posty: 62
Rejestracja: 25 sty 2018, 8:48
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Jak intruz w trójkącie...

Post autor: mysikrolik »

rak pisze: 11 kwie 2019, 21:07 Witaj mysikrolik,

przyznam się, że mi osobiście bliski jest Twój problem z rodziną pierwotną partnera i chciałem się podzielić jak to wygląda z mojej strony.
Moja żona też wydaje się przyspawana do swojej rodziny, szczególnie kobiet. Ta relacja niespecjalnie przyponina więż, raczej więzy, skutecznie hamujące wszelkie przejawy niezależności i wolności.
Na zewnątrz najukochańsza rodzina pod słońcem, członkowie potrafią się super przymilać i ugłaskiwać, ale tylko do czasu kiedy wszystkie ich potrzeby są zaspokajane i z czasem teatrzyk się kończy a zakumulowane w jego czasie napięcie musi gdzieś znaleźć ujście. Relacje te też są na tyle żarłoczne, że nie tylko nie dopuszczają, ale też tępią zaangażowanie członków w inne kontakty. A osoby z boku często są wykorzystywane jako swoiste worki treningowe, bo na swoich nie można być przecież złym, a sprzeciw wobec jakby tego nie nazwać manipulacji (też samego siebie) przecież gdzieś trzeba wyładować.

Ja przez większą część małżeństwa, a wcześniej związku ignorowałem te problemy, a teraz widzę, że narastały - zawsze potrafiłem sobie znaleźć jakieś inne frapujące zajęcie. Wystarczył mi ten teatrzyk, bo mój dom nie był specjalnie emocjalny, więc takie przymilne kreacje b. mnie pociągały. Dla mnie to była pierwsza informacja, że przede wszystkim ja powinien uporządkować swoje emocje i wzorce, bo jakoś w ten układ wsiąkłem i to na wiele lat. Potrzebowałem potężnego kopa, żeby się otrząsnąć i jako tako ogarnąć sytuację.
Super widoczny był brak pewnych umiejętnosci z mojej strony np. stawiania granic, chodziaż w stawianiu na swoim to niby nie miałem problemu - taki paradoks dysfunkcjonalnej rodziny.
U Ciebie jest może inaczej, ale może warto się przyjrzeć, czemu mąż Tobie wydał się atrakcyjny i weszłaś w tej układ.


Dziękuję za ten post.
U mnie jest jednak trochę inaczej. Oni nie robią przedstawień, nie ma takiej emocjonalnosci, choć u mnie w domu faktycznie, rzadko dochodziło do kłótni i nie jestem oswojona z agresja słowna. Nie znaczy, że dom mój był idealny, myślę, że emocji właśnie było zbyt mało, ale na pewno było dużo oglady i nie mówiliśmy sobie rzeczy, które mogły by zranić kogoś na wskroś. Staraliśmy się być subtelni w krytykach i taka też ją jestem. Przynajmniej byłam, bo frustracja i gorycz trochę mnie zmieniają... Nawet najłagodniejszy koń kopnie jak się go ciągle szczypie.
Myślę, że w męża rodzinie spodobała mi się ta miłość właśnie między nimi, tylko nie zdawalamsobie sprawy z tego jak bardzo jest chora i egoistyczna, dostrzegam to później. u męża spodobała mi się tez miłość i szacunek do matki. Myślałam, że skoro ja tak traktuje, to mnie też będzie. Ze skoro do niej jest tak przywiązany, to podobnie będzie ze mną. O jakże się myliłam...

Pytasz się o stawianie granic.
Zgadzam się z Nałogiem, że z tym może być trudno, bo to Wy jako małżeństwo musielibyście wspólnie postawić te granice, żeby miały jakiś sens działać i nie być obchodzone, ignorowane lub wyśmiewane.
Szczególnie iż cały ten układ rodzinny przypomina silnie wielowątkowe uzależnienie. Raz każdej z osób od zaspokajania swoich potrzeb i zasilanie emocji na zewnątrz, dwa od innych osób uzależnionych lub współuzależnionych wspierających ten model. Układy takie często wciągają całe rodziny, a osoby niezgadzające się są po prostu izolowane przez resztę.
Każdy z zewnątrz kto próbuje zagrozić lub chodźby podważyć ten model jest wrogiem publicznym i cała rodzina występuje przeciw niemu jak jeden mąż, bo w tym układzie mało jest miejsca na własne zdanie i niezależność (częstp są jednak jednostki dominujące do których dopasowuje się reszta).
Również pozwolenie na dojrzewanie jednego członka takiej rodziny grozi innym, że będą postrzegani jak dzieci w piaskownicy okładające się lopatkami po głowach, więc też jest często torpedowane...

Mogę podzielić się jak ja podeszłem do tematu. Jak już zorientowałem się o co chodzi i trochę poprzerabiałem temat (to wcale nie jest takie oczywiste nie tylko z zewnątrz, ale też czasem ze środka szczególnie dla osób wpasowanych w deprywację emocjonalną, które łatwo w to wpadają) to działania podjąłem dwa.
Pierwsze budowa relacji z żoną, polegająca też na tworzeniu większej wspólnej przestrzeni i budowaniu przyjemnych chwil, ale też oddzielaniu swoich potrzeb, emocji i pragnień jako dwóch dojrzałych osób.
Drugie dużo trudniejsze to oddzielanie potrzeb i celów naszej rodziny od jej i tutaj jest dużo, dużo trudniej. Bo przecież oni b. mnie kochają, chcą tylko dobrze i w ogóle są najlepsi, tylko wszyscy inni ich nie rozumieją ... Wiele czasu spędziliśmy na szczerych, trudnych rozmowach, konferencjach, lekturach, uczestnictwach w grupach wsparcia, itd... B. dobrze działają historie i ich konsekwencji osób pochodzących z podobnych rodzin, dość dobrze otwierają oczy, czy nawet lektury opisujące te historie, u mojej żony silnie zarezonowały i rozpoczęły proces zmian, terapii, powolnego odsuwania się od toksycznych więzów.

Po dwóch latach "zabawy" przyznam, że to jest emocjonalna orka, są pewne sukcesy i dają satysfakcję nie powiem, ale jest ciężko dwa kroki do przodu i jeden do tyłu. Jak w każdym uzależnieniu wydaje mi się, że utarte mechanizmy pozostaną do końca życia, ale z ich znajomością i samozaparciem (jeśli się chce) można cieszyć się każdym kolejnym dniem.
Wszystko co napisałeś jest bardzo prawdziwe. Oni bardzo kuleja jako rodzina, ich relacje raczej i kazda próba wyjaśnienia im, że gdzieś nawalili wiąże się z fochem nie przyjmowaniem tego do wiadomości.
Jeszcze w okresie "narzeczeństwa" gdy z mężem rozmawialiśmy o naszych rodzinach szczerze dosyć mąż sobie uzmysłowil, że jego rodzice zrobili z jego brata inwalide, bo facet jest już naprawdę dojrzały, a nie radzi sobie w życiu, boi się ludzi, jest rozpieszczany przez rodziców, kontrolowany jak kilkunastoletnie dziecko. I kiedyś powiedział w jakiejś kłótni o tym rodzicom. Skończyło się obrazeniem. Są zupełnie bezkrytycznie wobec siebie, a teściowa często mnie wręcz zdumiewa jak bardzo jest oporna na krytyke.

Tak jak piszesz - do tanga trzeba dwojga.
Ja przez jakiś czas dbałam o rozwój naszego małżeństwa, by zbudować coś na nowo (pisałam tu kiedyś o kryzysie) i wydawało mi się, że jesteśmy na dobrej drodze. I mąż ewidentnie poczuł się zbyt pewnie, bo zaczął znów ich zawzięcie bronić a mnie deprymowac, oskarżać o kłamstwa i rzeczy, które nie miały miejsca. Czyli u nas to zadziałało na chwilę. Dopóki on nie dojrzy problemu jakim jest nic się nie zmieni.
mysikrolik
Posty: 62
Rejestracja: 25 sty 2018, 8:48
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Jak intruz w trójkącie...

Post autor: mysikrolik »

nałóg pisze: 11 kwie 2019, 21:50 Mysikrólik, a może zacząć o poznania zasad porozumiewania się bez przemocy?Odpowiesz ,że to nie Ty a mąż.To że wydaje Ci się jak jesteś traktowana wcale nie koniecznie może być faktem a Twoimi odczuciami.A gdybyś miała napisaç do męża list opisujący Twój/ Wasz problem to jak byś go napisała? Sprubujesz ?.PD
Może ja swoim milczeniem i zamykaniem się też stosuje jakiś rodzaj przemocy, bo gdy zostaje zaatakowana przez niego momentalnie tak właśnie się dzieje. On wtedy reaguje jeszcze większą agresja, bo wie, że może mi wszystko powiedzieć i ja i tak nic nie odpowiem. Słyszę wtedy, że mam sobie ryczeć jak chce, bo ja to tylko ryczeć umiem, i że mam się leczyć, bo chyba nie do końca jestem normalna, że powinnam być wdzieczna rodzicom jego za to, że pomagają (na swoich warunkach, często na siłę... ja osobiscie parę razy tylko poprosiłam o pomoc, dosłownie parę, gdy dzieci były chore i musiałam do lekarza iść...A ile się nasluchalam potem..), że ja ich po prostu nienawidzę, że potrafię tylko wykorzystywać ludzi, wymyśla kłamstwa, wierzy im nie mi... No a przecież oni serce mi oddali itp.
Już wielokrotnie próbowałam mu uzmysłowić co czuje i jak to wygląda z mojej perspektywy, ale on się zamyka na to co mówię. Niby chce rozmawiać jak jest już źle, ale to wygląda tak, że nie słucha co mówię, albo przytakuje bezmyślnie po to, by szybko skończyć temat.
Parę razy już usłyszałam, że rodzice będą z nim na zawsze przecież, a żona przecież może być tylko na chwilę, że Bóg wyraźnie mówi, że trzeba czcić rodziców i być im wdzięcznym za to, że byli i są... W drugą stronę to nie działa... Jakoś nie widzę, by dziękowali mu jakoś szczególnie jak zostawia wszystko i leci co rusz naprawiać im jakieś sprzęty albo pomagać w innych sprawach. To jest już naturalne dla niego.
happybean

Re: Jak intruz w trójkącie...

Post autor: happybean »

mysikrolik pisze: 11 kwie 2019, 16:22
JolantaElżbieta pisze: 11 kwie 2019, 14:52 Nieptrzebnie się na tym skupiasz i fiksujesz na to jak to zmienić. Przemódl to :-)
Modlę się w tej sprawie od dawna.
Nic to... jeśli nie ma nikt wskazówek jakich argumentów użyć, by mąż zrozumiał, że to my powinniśmy grać w jednej drużynie, nie pozostaje mi nic innego jak usuwać się w cień, teraz już chyba celowo, by unikać kłótni... Najwyżej jak nie wytrzymam już psychicznie przestanę utrzymywać kontakt z tamtą rodzina, mąż będzie sam tam chodził z dziećmi...
PS. Coraz mniej rozumiem o co chodzi w tym całym małżeństwie, kiedy jest normalne, a kiedy coś nie gra, kiedy walczyć o poprawę, a kiedy akceptować te nienormalność......
Jak maz jest wierzacy to mozesz puszczac Pulikowskiego lub innych w temacie, probowac tez zaciagnac go do jakiegos ksiedza na rozmowe.
Ja walczylam z czyms podobnym i niby on wszystko rozumial, i przynawal mi racje a potem przy kazdej okazji i tak byla wazniejsza matka ktora mnie nie znosila, i jej zdanie. Walka bardzo trudna. Do slubu nie doszlo i dzieki Bogu. Poki on sam nie dojrzeje i czegos nie pojmie jestes troche na straconej pozycji. To trudny temat
rak
Posty: 995
Rejestracja: 30 wrz 2017, 13:41
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Mężczyzna

Re: Jak intruz w trójkącie...

Post autor: rak »

Wiesz mysikrolik,

o trudnych sprawach wydajesz się pisać nadspodziewanie spokojnie. Tak sobie myślę, że albo w pełni to już przerobiłaś w sobie i postanowiłaś się zdystansować, albo po prostu oddzywa się twój mur DDX-owca i umiejętność chowania do szafy własnych emocji. Jeśli to ostatnie, to te zakumulowane i spiętrzone przez lata emocje zazwyczaj znajdują jakieś wyjście z tej szafy...
mysikrolik pisze: 12 kwie 2019, 8:22 Tak jak piszesz - do tanga trzeba dwojga.
Ja przez jakiś czas dbałam o rozwój naszego małżeństwa, by zbudować coś na nowo (pisałam tu kiedyś o kryzysie) i wydawało mi się, że jesteśmy na dobrej drodze. I mąż ewidentnie poczuł się zbyt pewnie, bo zaczął znów ich zawzięcie bronić a mnie deprymowac, oskarżać o kłamstwa i rzeczy, które nie miały miejsca. Czyli u nas to zadziałało na chwilę. Dopóki on nie dojrzy problemu jakim jest nic się nie zmieni.
Pozwól, że podzielę się czymś więcej.
Podobny problem myślę, że dobrze opisał Szustak w "Rozplątanych", czyli jak zbliżyć się do człowieka z trudną przeszłością i weprzeć go w procesie dojrzewania.
Te współtowarzyszenie w trudnej historii zostało podzielone na trzy kroki. Najpierw należy podejść (zbliżyć się do człowieka, spróbować go zrozumieć, przyjąć jego historię jak jest wg. niego, a nie jak my przyzwyczailiśmy się ją widzieć), ująć za rękę (okazać szacunek i czułość, wesprzeć w jego historii nawet jak budzi nas sprzeciw) i podnieść (wesprzeć w rozwoju i wyjściu spoza ciężaru jego zranień i deficytów).

Do praktycznego wykonania tych kroków potrzeba dość dużo własnej siły i dojrzałości psychicznej.
Podchodzenie do drugiego człowieka często oznacza współodczuwanie jego trudnych uczyć, bólu, smutku, straty i towarzyszenie mu w tych uczuciach mimo własnego sprzeciwu wobec takiego obciążenie (długotrwale psychicznie to ciągnie w dół). Ujęcie za ręke to pokazywawanie swojego wsparcia i szacunku wobec jego trudnej historii, mimo że to może być też nasza trudna historia, więc okazywanie szacunku czy czułości wobec działań powodujących naszą krzywdę może nas odrzucać. A podniesieniu do nieustanne motywowanie do pracy i rozwoju, też jak się samemu już do tego nie ma sił.

Praca ta (współtowarzyszenie) jest jeszcze trudniejsza kiedy do przerobienia ma się swoje własne deficyty, które zresztą b. często się zazębiająje z deficytami partnera, więc kroczenie z nim to ciąglę przypominanie sobie o swoich słabościach i stratach.
Kolejnymi wyzwaniem jest nie wsiągnięcie w tą pracę za bardzo, czyli nie popadanie we współuzależnienie od problemów innych i potrzeby rozwiązania ich za nich, co w praktyce często oznacza uciekanie od naszych wyzwań i odpowiedzialności.
Nieważne jest, gdzie jesteś, ale wszędzie tam, gdzie przyjdzie ci się znaleźć, ważne jest, jak żyjesz - Henri J.M.Nouwen
nałóg
Posty: 3357
Rejestracja: 30 sty 2017, 10:30
Jestem: szczęśliwym mężem
Płeć: Mężczyzna

Re: Jak intruz w trójkącie...

Post autor: nałóg »

Mysikrólik, pominęłaś moją sugestię o liście do męża opisującym problem. Specjalnie? odrzucasz tę formę komunikacji?
Pamiętam jak kilkanaście lat temu byliśmy ze współmałżonką na 3 dniowym "Weekendzie małżeńskim " w Laskach i na tych spotkaniach była zasada, że pisało się o swoich odczuciach i pojmowaniu podanych zagadnień (dotyczyły relacji w małżeństwie) i oddawało się współmałżonkowi do przeczytania z sugestią aby nie wchodzić w dyskusje nad tym co napisał współmałżonek.
Taka nauka słuchania poprzez czytanie.
W małżeństwach największym problemem jest to, że współmałżonkowie nie słuchają siebie i tego co do nich mówi współmałżonek. Przerywanie w połowie zdania tekstami w stylu "wiem co chcesz powiedzieć" .
Jako ludzie jesteśmy "wyposażeni" w dwoje uszu i jedne usta, czyli z racji ilości powinniśmy 2x więcej słuchać jak mówić. A jak jest w rzeczywistości????? Pomyśl... umiesz słuchać z ukierunkowana uwagą tego co mówi do Ciebie maż?, dzieci? teściowa? teść? czy np. z taka uwagą słuchasz męża jak słuchasz swojego lekarza podczas wizyty?

Na mityngach AA często pada takie określenie: "wyjmij watę z uszu i włóż do ust". Co to znaczy? aby więcej słuchać ze "słyszeniem" czyli ze skupieniem się na tym co mówi druga strona a mniej rozmyślać w trakcie rozmowy jak "zripostować" rozmówcę.

Mysikrólik, masz świadomość że zapewne Twoja reakcja na męża i jego rodzina nosi znamiona alergii? że rozmowa z mężem o jego rodzinie jest alergenem bo Wasze relacje są bardzo napięte?

Ja stosuję i sugeruję innym , że w kryzysie gdy jest ten problem z dialogiem lepiej sprawy drażliwe próbować załatwiać w formie pisanej np.listów pisanych w 1.o.l.p zgodnie z zasadami porozumienia bez przemocy:
- czuję , że potrzebuję
-potrzebuje bo czuję

Rozumiesz cos z tego?PD
Jonasz

Re: Jak intruz w trójkącie...

Post autor: Jonasz »

mysikrolik pisze: 12 kwie 2019, 9:21 Może ja swoim milczeniem i zamykaniem się też stosuje jakiś rodzaj przemocy, bo gdy zostaje zaatakowana przez niego momentalnie tak właśnie się dzieje.
Jeżeli mogę podzielić się swymi myślami to był taki czas u mnie kiedy coś odpychało mnie od zony.
Powodowało uczucie złości, gniewu.
Miałem wrażenie ze ze ożeniłem się z...własną mamą. Coś jak wpadłem z deszczu pod rynnę.
Wychowywałem się bez siostry w domu.
Jedynym wzorem kobiecości przy którym mogłem wzrastać to była mama - i ten wzorzec okazał się zniekształcony, nieprawdziwy, toksyczny.
Moja mama też była w pewnym względzie osobą toksyczną.
Manipulowała mną. A ja chociaż czułem to to za uszami też miałem 4 przykazanie, trudno mi było to rozdzielić.
I o ile czułem to -z nią byłem związany więzami naturalnymi (i niezdrowymi) a przez to trudniejszymi do zerwania.
I decyzja o ich rozerwaniu myślę należała do mnie.
Co najciekawsze widząc identyczne zachowanie u żony tłumaczyłem sobie ze to tez manipulacja.
Tymczasem myślę ze zona wyrażała w ten sam sposób zupełnie coś innego - i tego właśnie nie rozumiałem i nie potrafiłem rozróżnić.

Nie wiem o ile jest to do wzięcia pod uwagę w Twojej sytuacji.
Dzielę się tym, czego doświadczyłem.
Pustelnik

Re: Jak intruz w trójkącie...

Post autor: Pustelnik »

Jonasz pisze: 12 kwie 2019, 12:57 A/
Moja mama też była w pewnym względzie osobą toksyczną.
Manipulowała mną.
B/
A ja chociaż czułem to to za uszami też miałem 4 przykazanie, trudno mi było to rozdzielić.
(...)
A/ dobrze, że to widzisz ...
Ja też w wieku 50 + distrzegłem "mamę-manipulantkę"

B/ tak myślę : czaami za szacunek wystarcza (no ma więcej ... nie starcza .. materiału ... na dany moment):
- brak pogardzania
- brak wyśmiewania/piętnowania
- brak gorszenia się
- i ... parę tam jeszcze ...
mysikrolik
Posty: 62
Rejestracja: 25 sty 2018, 8:48
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Jak intruz w trójkącie...

Post autor: mysikrolik »

rak pisze: 12 kwie 2019, 11:20 Wiesz mysikrolik,

o trudnych sprawach wydajesz się pisać nadspodziewanie spokojnie. Tak sobie myślę, że albo w pełni to już przerobiłaś w sobie i postanowiłaś się zdystansować, albo po prostu oddzywa się twój mur DDX-owca i umiejętność chowania do szafy własnych emocji. Jeśli to ostatnie, to te zakumulowane i spiętrzone przez lata emocje zazwyczaj znajdują jakieś wyjście z tej szafy...
O których trudnych sprawach piszesz? Ja odnoszę wrażenie, że w moich wpisach jest mnóstwo emocji i przez to i chaosu... Nie widzę tu spokoju... We mnie nie ma spokoju-jest duże poczucie niesprawiedliwości i bezsilności.

Pozwól, że podzielę się czymś więcej.
Podobny problem myślę, że dobrze opisał Szustak w "Rozplątanych", czyli jak zbliżyć się do człowieka z trudną przeszłością i weprzeć go w procesie dojrzewania.
Te współtowarzyszenie w trudnej historii zostało podzielone na trzy kroki. Najpierw należy podejść (zbliżyć się do człowieka, spróbować go zrozumieć, przyjąć jego historię jak jest wg. niego, a nie jak my przyzwyczailiśmy się ją widzieć), ująć za rękę (okazać szacunek i czułość, wesprzeć w jego historii nawet jak budzi nas sprzeciw) i podnieść (wesprzeć w rozwoju i wyjściu spoza ciężaru jego zranień i deficytów).

Do praktycznego wykonania tych kroków potrzeba dość dużo własnej siły i dojrzałości psychicznej.
Podchodzenie do drugiego człowieka często oznacza współodczuwanie jego trudnych uczyć, bólu, smutku, straty i towarzyszenie mu w tych uczuciach mimo własnego sprzeciwu wobec takiego obciążenie (długotrwale psychicznie to ciągnie w dół). Ujęcie za ręke to pokazywawanie swojego wsparcia i szacunku wobec jego trudnej historii, mimo że to może być też nasza trudna historia, więc okazywanie szacunku czy czułości wobec działań powodujących naszą krzywdę może nas odrzucać. A podniesieniu do nieustanne motywowanie do pracy i rozwoju, też jak się samemu już do tego nie ma sił.

Praca ta (współtowarzyszenie) jest jeszcze trudniejsza kiedy do przerobienia ma się swoje własne deficyty, które zresztą b. często się zazębiająje z deficytami partnera, więc kroczenie z nim to ciąglę przypominanie sobie o swoich słabościach i stratach.
Kolejnymi wyzwaniem jest nie wsiągnięcie w tą pracę za bardzo, czyli nie popadanie we współuzależnienie od problemów innych i potrzeby rozwiązania ich za nich, co w praktyce często oznacza uciekanie od naszych wyzwań i odpowiedzialności.
To wszystko jest bardzo piękne i wzniosłe i zapewne prawdziwe, zapewne tak ma wyglądać małżeństwo. Ale na takie trochę i heroiczne "wydobywanie" kogoś z jego dysfunkcji trzeba mieć duuużo siły. I być wewnętrznie poukladanym, zdystansowanym do tego. Ja napisałam tutaj dlatego, że jestem przytloczona tym wszystkim naprawdę mocno już. Naprawdę ta sytuacja jest dla mnie destrukcyjna, przede wszystkim ze względu na dzieci. Każda matka myślę mnie zrozumie. Próbowałam sienzdystansowac setkę razy, ale nie potrafię. Nie mam siły bawić się w coach'a mojego męża, gdy wszystkie konsekwencje akurat tej jego dysfunkcji spadaja na moje barki. Nie mam siły już ciągnąć tego tak jak jest z myślą, ze może jak będę wystarczająco idealna żona to on kiedys zobaczy, że nasze relacje są najważniejsze. Próbowałam, ale zakończyło się fiaskiem. Straciłam wiarę już, że on cokolwiek dostrzeże.
mysikrolik
Posty: 62
Rejestracja: 25 sty 2018, 8:48
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Jak intruz w trójkącie...

Post autor: mysikrolik »

nałóg pisze: 12 kwie 2019, 11:42 Mysikrólik, pominęłaś moją sugestię o liście do męża opisującym problem. Specjalnie? odrzucasz tę formę komunikacji?

Nie odrzucam, nie myślałam, że oczekujesz odpowiedzi czy to zrobię.
Pisałam już kiedyś list do męża, gdy miałam chaos w głowie i wiedziałam, że nie dam rady przekazać mu wervalnie tego co chciałam. Przeczytał, nawet odpisał... Ale potem za każdym razem jak mówiłam mu w klotniach czy bezcelowych rozmowach o tym, że napiszę mu to wszystko w liście słyszałam, że to dziecinne i ma dosyć tych moich listów. I nie pisałam nic w efekcie koncowym. On twierdzi, że tylko rozmowa może rozwiązać problemy. Ciągle nacisk na rozmowę. Tylko, że on mnie nie słucha. Słucha, ale nie słyszy co Jana prawdę do niego mówię. Cedzi słowa na wygodne i pasujące do tego co ma w głowie i na te do odrzucenia. Próbowałam rozmawiać również na kilka sposobów. To sie ciągnie 7lat, próbowałam wszystkiego. On nie jest empatyczna osoba, gdy jest mowa o jego rodzinie, więc sformułowania "boli mnie jak...", "potrzebuje by..." itp. zupełnie się nie sprawdzają.

Jako ludzie jesteśmy "wyposażeni" w dwoje uszu i jedne usta, czyli z racji ilości powinniśmy 2x więcej słuchać jak mówić. A jak jest w rzeczywistości????? Pomyśl... umiesz słuchać z ukierunkowana uwagą tego co mówi do Ciebie maż?, dzieci? teściowa? teść? czy np. z taka uwagą słuchasz męża jak słuchasz swojego lekarza podczas wizyty?


Staram się. Pewnie nie uwierzysz, ale staram się. Jednak jest we mnie więcej empatii niż w Mężu. I nie boję się tego powiedzieć, bo to fakt. Gdy coś go trapi naprawdę się przejmuje tym i słucham go, staram się mu pomóc. W analogicznych sytuacjach gdy w moim rodzinnym domu mu coś nie pasowało,
ZAWSZE (nie jest to przesadzone) stawałam po jego stronie, nawet jak nie do końca się z tym zagadzalam. Szanowalam jego lęki, potrzeby i niepokoje wiedząc, że sama też mam swoje skrzywienia i potrafiłam się wczuć w to co w nim siedzi... Naprawdę.
Maz kiedy chodzi o jego rodzinę staje się naprawdę wredny i okrutny. Mówi dokładnie to, co wie, że mnie zaboli na wskroś. Tylko po to, by mnie "zamknąć na siebie" . A potem jest zdziwiony, że jednak zamknięta jestem i obraca to znów na swoją korzyść twierdząc, że zrobiłam mu awanturę o jego rodziców. A te awantury w praktyce wyglądają tak, że jest temat na tapecie zw. z treściami itp. ja zadaje zwykle pytanie np." a o której wrócimy?". I jest atak... Krzyki, że coś znowu mi nie pasuje, że on nie wie dlaczego ja taka jestem,.........., i się zamykam. Nie odzywam się, często płaczę. Więc jest jeszcze gorzej. Więc milczenie trwa czasem i kilka dni, bo mnie to serio boli. I na końcu dowiaduje się, że zrobiłam mu awanturę. Tadam!



Mysikrólik, masz świadomość że zapewne Twoja reakcja na męża i jego rodzina nosi znamiona alergii? że rozmowa z mężem o jego rodzinie jest alergenem bo Wasze relacje są bardzo napięte?

Tak to na ten moment już wygląda. Jedyny temat, który tak bardzo niszczy nasze relacje. Resztę mamy jako tako poukładaną.


Rozumiesz cos z tego?PD
😯
Sam zdecyduj
Jonasz

Re: Jak intruz w trójkącie...

Post autor: Jonasz »

Ależ absolutnie
To jego problem A Ty nie jesteś i nie możesz byc jego trenerem osobistym ratownikiem itp.
Nie masz problemu z obroną granic swoich ale może przekraczasz cudze - sprawdź proszę u siebie ten kierunek.
Pewne działania mogą albo utwierdzac zastany stan albo blokować przed działaniem druga stronę.
A idealna żona to według Ciebie...?
mysikrolik
Posty: 62
Rejestracja: 25 sty 2018, 8:48
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Jak intruz w trójkącie...

Post autor: mysikrolik »

Jonasz pisze: 12 kwie 2019, 12:57
mysikrolik pisze: 12 kwie 2019, 9:21 Może ja swoim milczeniem i zamykaniem się też stosuje jakiś rodzaj przemocy, bo gdy zostaje zaatakowana przez niego momentalnie tak właśnie się dzieje.
Jeżeli mogę podzielić się swymi myślami to był taki czas u mnie kiedy coś odpychało mnie od zony.
Powodowało uczucie złości, gniewu.
Miałem wrażenie ze ze ożeniłem się z...własną mamą. Coś jak wpadłem z deszczu pod rynnę.
Wychowywałem się bez siostry w domu.
Jedynym wzorem kobiecości przy którym mogłem wzrastać to była mama - i ten wzorzec okazał się zniekształcony, nieprawdziwy, toksyczny.
Moja mama też była w pewnym względzie osobą toksyczną.
Manipulowała mną. A ja chociaż czułem to to za uszami też miałem 4 przykazanie, trudno mi było to rozdzielić.
I o ile czułem to -z nią byłem związany więzami naturalnymi (i niezdrowymi) a przez to trudniejszymi do zerwania.
I decyzja o ich rozerwaniu myślę należała do mnie.
Co najciekawsze widząc identyczne zachowanie u żony tłumaczyłem sobie ze to tez manipulacja.
Tymczasem myślę ze zona wyrażała w ten sam sposób zupełnie coś innego - i tego właśnie nie rozumiałem i nie potrafiłem rozróżnić.

Nie wiem o ile jest to do wzięcia pod uwagę w Twojej sytuacji.
Dzielę się tym, czego doświadczyłem.
Hmmm.... Noooo, mąż na pewno nie widzi tego, że zamykam się na niego po atakach słownych i krzykach. Myślę, ze żaden normalny człowiek nie pastwil by się nad kimś, kto jakoś cierpi w danym momencie. Chyba jest wielce prawdopodobne, że uważa mnie za manipulantke, choć wiele razy obrazowalam mu jak to wygląda.
ODPOWIEDZ