zniszczyłam swoje małżeństwo
: 15 kwie 2019, 20:23
Witajcie,
Przyszedł czas aby podzielić się z Wami moją historią. Jest mi bardzo cięzko napisać o tym wszystkim co się wydarzyło w moim małżeństwie, a przechodzimy bardzo głęboki kryzys i szczerze mówiąc nie odnajduję już w sobie siły aby walczyć dalej.
Z mężem znamy się 4 lata, małżeństwem jesteśmy od dwóch lat.
Zanim poznałam poznałam męża wpadłam w straszne długi. Było mi z tym bardzo ciężko, nie potrafiłam nikomu o tym powiedzieć, żyłam z tym krzyżem sama, nie potrafiłam się otworzyć, podzielić tym co się stało.
Niestety okłamałam męża pewnego dnia jeszcze zanim zostałam jego narzeczoną powiedziałam że musimy się spotkać i porozmawiać. Chciałam mu powiedzieć o wszystkim ale niestety przyznałam się tylko do części tych długów, resztę zataiłam, Nie byłam w stanie spojrzeć mu w twarz, nie byłam w stanie powiedzieć wszystkiego.
Mąż wtedy stanął po mojej stronie. pomógł mi, wyciągnął do mnie rękę. Nie zostawił w potrzebie.
Niestety mój koszmarny błąd polega na tym że do pozostałej części długów przyznawałam się później jeszcze dwa razy - raz na krótko po ślubie, ostatecznie o wszystkim powiedziałam dopiero po pół roku trwania małżeństwa.
Wiem że to co zrobiłam jest godne potępienia, zyję z ogromnym poczuciem winy. Codziennie patrzę na się i nie mogę znieść tego jaką krzywdę wyrządziłam moim bliskim, rodzicom, mężowi, teściom.
Nie dziwię się że mąż stracił do mnie zaufanie. Pokazał mi swoje serce a go odrzuciłam, Nie wiem dlaczego ? Ze strachu ? Ze wstydu ? Tak bardzo go kochałam i tak bardzo bałam się jego utraty że nie potrafiłam wyjawić mu całej prawdy od początku, a powinnam mu zaufać, otworzyć się. Nie zrobiłam tego
Staraliśmy się jakoś żyć dalej, poróbowałam odzyskać to utracone zaufanie, starałam się być najlepszą żoną ... w moim mniemaniu
Niestety tak nie było. Odsuwaliśmy się od siebie coraz bardziej, mój mąż był taki daleki, nieobecny, odtrącał mnie, milczał, zawsze był cichym i skrytym człowiekiem do którego trudno się przebić. Nie łatwo się otwiera, ma problemy z rozmową.
Tzn. rozmowy nie przychodzą mu łatwo.. Przestaliśmy rozwiązywać problemy, mieliśmy często ciche dni.
Doszło do tego że staliśmy się intruzami we własnym domu.
Dodam że mieszkamy z moimi rodzicami, którzy nawet według mojego męża nigdy nie ingerowali w nas nie wtrącali się.
Doszło do sytuacji że mąż zaczął mnie oskarżać o rzeczy które nie miały racji bytu, zaczął podejrzewać mnie o rzeczy których nie zrobiłam. Zaczęliśmy się męczyć sobą nawzajem.
Bolała mnie bardzo obcość mojego męża, tak bardzo potrzebowałam jego miłości, zainteresowania Dodam że wychowywałam się w domu rodziców emocjonalnie rozwiedzionych.
Ojca nie widziałam całymi dniami. Mama starała się jakoś sobie radzić ale nigdy nie miałam z nią jakichś bliskich relacji.
Zawsze byłam zdana sama na siebie.
Różnimy się bardzo charakterami z mężem. On jest bardzo spokojny, wręcz za bardzo, nie znosi gdy ktoś podniesie głos, nie znosi awantur, krzyków wrzasków. Ja jestem bardziej wybuchowa, głośna, szybko się złoszczę ale też szybko mi przychodzi.
W lutym ... mąż wyprowadził się do swojego w mieszkania w innym mieście. Zrobił to wbrew mojej woli, taką powziął decyzję i tak zrobił. Jednocześnie zaczęliśmy chodzić na terapię małżeńską.
Uczymy się tam prawidłowej komunikacji, docieramy w głąb samego siebie.. jest naprawdę ciężko. Bardzo wiele emocji kosztują mnie te spotkania ale i wiele dają, pomimo że na początku byłam bardzo sceptycznie nastawiona i nie polubiłam terapeutki to dałam szansę jej i sobie aby lepiej się poznać.
Niestety mi jest bardzo ciężko.
Czuję się opuszczona, zostawiona przez męża, nie mam już wsparcia i oparcia w nim. Żyję z poczuciem winy, w samotności.
Dziś powiedziałam mężowi że ja nie potrafię już dłużej tak żyć, Potrzebuję terapii ale potrzebuję też jego i nie wyobrażam sobie aby żyć dalej w takim zawieszeniu.
I czekać miesiącami czy coś w nim w nim drgnie lub nie i stwierdzi że to koniec definitywny. Nie potrafię się na niczym skupić, nie mogę spać, niemogę żyć. Czuję się wypalona, odarta z uczuć.
Mąż powiedział że nie ufa mi i czuje do mnie dystans. A jednocześnie kocha mnie.
Nie rozumiem nic z tego. ..... Nie mam już gdzie czerpać sił. Oboje jesteśmy wierzący. Chodzimy do kościoła.
Jest mi tak rozpaczliwie źle że nie wiem gdzie się podziać, co robić, czuje się tak zmęczona tą walką że mam ochotę nieraz zakończyć to wszytko i żyć w samotności, byleby już nie cierpieć tak bardzo.
Przyszedł czas aby podzielić się z Wami moją historią. Jest mi bardzo cięzko napisać o tym wszystkim co się wydarzyło w moim małżeństwie, a przechodzimy bardzo głęboki kryzys i szczerze mówiąc nie odnajduję już w sobie siły aby walczyć dalej.
Z mężem znamy się 4 lata, małżeństwem jesteśmy od dwóch lat.
Zanim poznałam poznałam męża wpadłam w straszne długi. Było mi z tym bardzo ciężko, nie potrafiłam nikomu o tym powiedzieć, żyłam z tym krzyżem sama, nie potrafiłam się otworzyć, podzielić tym co się stało.
Niestety okłamałam męża pewnego dnia jeszcze zanim zostałam jego narzeczoną powiedziałam że musimy się spotkać i porozmawiać. Chciałam mu powiedzieć o wszystkim ale niestety przyznałam się tylko do części tych długów, resztę zataiłam, Nie byłam w stanie spojrzeć mu w twarz, nie byłam w stanie powiedzieć wszystkiego.
Mąż wtedy stanął po mojej stronie. pomógł mi, wyciągnął do mnie rękę. Nie zostawił w potrzebie.
Niestety mój koszmarny błąd polega na tym że do pozostałej części długów przyznawałam się później jeszcze dwa razy - raz na krótko po ślubie, ostatecznie o wszystkim powiedziałam dopiero po pół roku trwania małżeństwa.
Wiem że to co zrobiłam jest godne potępienia, zyję z ogromnym poczuciem winy. Codziennie patrzę na się i nie mogę znieść tego jaką krzywdę wyrządziłam moim bliskim, rodzicom, mężowi, teściom.
Nie dziwię się że mąż stracił do mnie zaufanie. Pokazał mi swoje serce a go odrzuciłam, Nie wiem dlaczego ? Ze strachu ? Ze wstydu ? Tak bardzo go kochałam i tak bardzo bałam się jego utraty że nie potrafiłam wyjawić mu całej prawdy od początku, a powinnam mu zaufać, otworzyć się. Nie zrobiłam tego
Staraliśmy się jakoś żyć dalej, poróbowałam odzyskać to utracone zaufanie, starałam się być najlepszą żoną ... w moim mniemaniu
Niestety tak nie było. Odsuwaliśmy się od siebie coraz bardziej, mój mąż był taki daleki, nieobecny, odtrącał mnie, milczał, zawsze był cichym i skrytym człowiekiem do którego trudno się przebić. Nie łatwo się otwiera, ma problemy z rozmową.
Tzn. rozmowy nie przychodzą mu łatwo.. Przestaliśmy rozwiązywać problemy, mieliśmy często ciche dni.
Doszło do tego że staliśmy się intruzami we własnym domu.
Dodam że mieszkamy z moimi rodzicami, którzy nawet według mojego męża nigdy nie ingerowali w nas nie wtrącali się.
Doszło do sytuacji że mąż zaczął mnie oskarżać o rzeczy które nie miały racji bytu, zaczął podejrzewać mnie o rzeczy których nie zrobiłam. Zaczęliśmy się męczyć sobą nawzajem.
Bolała mnie bardzo obcość mojego męża, tak bardzo potrzebowałam jego miłości, zainteresowania Dodam że wychowywałam się w domu rodziców emocjonalnie rozwiedzionych.
Ojca nie widziałam całymi dniami. Mama starała się jakoś sobie radzić ale nigdy nie miałam z nią jakichś bliskich relacji.
Zawsze byłam zdana sama na siebie.
Różnimy się bardzo charakterami z mężem. On jest bardzo spokojny, wręcz za bardzo, nie znosi gdy ktoś podniesie głos, nie znosi awantur, krzyków wrzasków. Ja jestem bardziej wybuchowa, głośna, szybko się złoszczę ale też szybko mi przychodzi.
W lutym ... mąż wyprowadził się do swojego w mieszkania w innym mieście. Zrobił to wbrew mojej woli, taką powziął decyzję i tak zrobił. Jednocześnie zaczęliśmy chodzić na terapię małżeńską.
Uczymy się tam prawidłowej komunikacji, docieramy w głąb samego siebie.. jest naprawdę ciężko. Bardzo wiele emocji kosztują mnie te spotkania ale i wiele dają, pomimo że na początku byłam bardzo sceptycznie nastawiona i nie polubiłam terapeutki to dałam szansę jej i sobie aby lepiej się poznać.
Niestety mi jest bardzo ciężko.
Czuję się opuszczona, zostawiona przez męża, nie mam już wsparcia i oparcia w nim. Żyję z poczuciem winy, w samotności.
Dziś powiedziałam mężowi że ja nie potrafię już dłużej tak żyć, Potrzebuję terapii ale potrzebuję też jego i nie wyobrażam sobie aby żyć dalej w takim zawieszeniu.
I czekać miesiącami czy coś w nim w nim drgnie lub nie i stwierdzi że to koniec definitywny. Nie potrafię się na niczym skupić, nie mogę spać, niemogę żyć. Czuję się wypalona, odarta z uczuć.
Mąż powiedział że nie ufa mi i czuje do mnie dystans. A jednocześnie kocha mnie.
Nie rozumiem nic z tego. ..... Nie mam już gdzie czerpać sił. Oboje jesteśmy wierzący. Chodzimy do kościoła.
Jest mi tak rozpaczliwie źle że nie wiem gdzie się podziać, co robić, czuje się tak zmęczona tą walką że mam ochotę nieraz zakończyć to wszytko i żyć w samotności, byleby już nie cierpieć tak bardzo.