Avys pisze: ↑11 lip 2020, 16:30
A co do tej medytacji którą polecasz. Znalazłam pogłębiarkę
Znalazłam medytacje on-line z lektorem ale nie znalazłam żadnej z 5 stycznia 2017?? Jest z 1,8 i 15 stycznia 2017.
Oj, przepraszam! Rzeczywiście, to medytacja z 8 stycznia.
https://www.youtube.com/watch?v=84lB79TY8cI
Pavle, gdybyś był tak uprzejmy i edytował mój post z datą, żeby ludzie nie tracili niepotrzebnie czasu na poszukiwania nieistniejącej medytacji... dziękuję.
Jeszcze raz przepraszam, mogłam to sprawdzić.
Dziękuję Wam za miłe słowa. Też dodajecie mi otuchy, choć może nie zdajecie sobie z tego sprawy. Czasami przychodzą przeróżne wątpliwości, trwają sekundę-pięć, ale są i myśl, że nie jestem sama w swoim myśleniu (nierozerwalność małżeństwa), zdecydowanie pomaga trzymać pion. <3
Nie pomaga np. swatanie mnie przez koleżanki i brak zrozumienia dla faktu, że ja ciągle jestem żoną. Niektóre znajomości musiały wygasnąć - to też jakieś pokłosie rozwodu. Mam wrażenie, że mogłabym dać od siebie coś komuś, tak w życiu. Wsparcie, właśnie moją przyjaźń. No ale wiadomo, szacunek do poglądów, nawet jeśli są odmienne, musi być. Zrozumiałam to, jak podczas niby niewinnej kawy z koleżanką, na spotkanie "przypadeczkiem" przyszedł jej brat, po czym koleżanka się zorientowała, że "zostawiła żelazko na gazie" i zostawiła nas ze sobą. No jak tak można.
Avys, pytałaś o mamę. Niestety - mama narcystyczna i krytyczna, więc tato budował, ona w jakiś sposób niszczyła. Ale nie obwiniam jej za swoje wybory czy życie, poza tym jej wpływ bardziej może zaważył na moim życiu zawodowym - to, jaką się jest kobietą, to i tak zadanie ojca. Czyli jestem niepewna siebie np. w pracy, podczas jakichś zadań, nie wierzę siebie i obniżam swoją wartość. Jako kobieta - mam wrażenie, że nie mam kompleksów, choć daleko mi do ideału. Lubię tę Asię-kobietę. Odkąd to wiem, po prostu inaczej patrzę na siebie, swoje życie, decyzje, także męża, którego w jakimś stopniu wybrałam takiego, którego podejście do życia, mnie, uczuć było podobne do postawy mojej mamy. Bo te schematy znałam i akceptowałam jako normalne. Poza tym skoro mój mądry ojciec był (i jest ciągle od 46 lat) z mamą, musiał w niej widzieć coś dobrego.
Mama wdrukowała we mnie pewne kwestie, które potem na pewno przyczyniły się do kryzysu małżeńskiego (np. unikanie bolesnych rozmów, niemówienie o swoich potrzebach, tłumienie stresu, chowanie urazy, małostkowość. No trudno.
Kłapouszku, 4 miesiące to bardzo wcześnie. Ten czas pamiętam jako notoryczny ból brzucha z powodu tego, że wracam do domu, gdzie już nie ma większości rzeczy męża. Jadąc autem do pracy, czułam, że jest mi źle i gonitwa myśli: Co jutro, co pojutrze, co za tydzień, rok, Boże, Boże, ja nie wiem, co robić??
Starałam się wtedy pamiętać słowa Jezusa, by nie martwić się dniem jutrzejszym i że zawierzenie MU to zawierzenie. A nie zawierzenie i kłopotanie się przyszłością. Mam do zagospodarowania teraźniejszość i tak też robiłam. Aha, ok. Teraz jadę do pracy. W pracy mam to i to do zrobienia. Potem obiad. Co na obiad. Ok. Wieczór - muszę zrobić porządek tu i tu. Poszukać czegoś w sklepie, co mi jest gdzieś tam potrzebne. Dalej. I tak godzina za godziną. Kąpiel w pianie. Potem film. Coś dobrego na przekąskę do filmu. Albo adoracja NS (polecam!!!!!). Miałam plan, który nie uwzględniał męża, nie musiał. Wyjechał. Ma "wyładowany telefon" i jest na Alasce (duchowej), więc nie mogę dzwonić, mogę mu na odległość błogosławić. Więc sama muszę sobie ten dzień zagospodarować i zapełniałam go. I jakoś polubiłam ten czas ze sobą. To bardzo dobrze pobyć ze sobą i poznać siebie też, czego pragniemy, o czym marzymy (niezwiązanego z mężem), co możemy zrobić fajnego, na co oszczędzać, gdzie wyjechać, czego się nauczyć itd. Ja np. odkryłam w sobie chęci do majsterkowania i robię sobie komodę z 37 szufladami. Sama. Modlę się śpiewając, np. korzystając z dziecięcej pieśni: Za to, że dałeś mi.... (i tu wpisuję sobie, wszystko, nawet jakieś imię koleżanki, często śpiewam, że za to, że dałeś mi Sychar
, a nawet urodę, a co!), dzięki o Panie, składamy dzięki, o Wszechmogący nasz Królu w Niebie. Ja tak budowałam swojego Ducha. I tak dzień za dniem, tydzień za tygodniem, a czas działa na naszą korzyść. Myślę, ba - nie myślę. Wiem. Wiem, że takie odwieszone od swoich mężów, niezależne duchowo, kochające, ale nie bluszczowate - jesteśmy o wiele bardziej interesujące. A żyć przecież trzeba, więc jak żyć, skoro to, co nas boli, kompletnie od nas nie zależy i nie mamy na to większego wpływu? Jak są dzieci - to jest i łatwiej i trudniej jednocześnie. Ale też można wspaniale żyć, przykład Ani Jednej z tego forum (nie wiem, czy jest na nowym forum) jest dobitnym tego przykładem. Uwielbiałam ją czytać, słuchać jej historii na konferencjach. Została porzucona z gromadką małych dzieci, a jednak dała radę i nie jako cierpiętnica! To mnie zawsze tak podnosiło na duchu.
Pozdrawiam Was wszystkich serdecznie.