W którą stronę?
: 14 kwie 2017, 19:52
Kochani,
jest tu wiele mądrych osób, więc liczę na Waszą pomoc. Pogubiłam się kompletnie, w życiu, w małżeństwie...
Jesteśmy ponad 10 lat sakramentalnym małżeństwem, mamy 2 dzieci w wieku szkolnym.Pobraliśmy się z wielkiej miłości. Byłam szczęśliwa. Pamiętam, gdy pierwsze dziecko się urodziło - leżałam wtulona w śpiącego męża, patrzyłam na dziecko i pomyślałam "Boże, dziękuję, jaka jestem szczęśliwa". Niestety, po roku zaczęło wszystko się psuć. Byłam przerażona, ze popełniłam największy w życiu. Teraz widzę, że byłam niedojrzała, obiektywnych problemów nie było, tylko takie do przepracowania - a to mąż się odezwał zbyt szorstko, a to wrócił nie w humorze, za mało czułości okazał, obowiązki z domem i dzieckiem mnie przytloczyły. Dziecinna byłam i rozpuszczona. Zaczęły mnie prześladować myśli, że nie kocham męża, ze powinnam iść przed Trybunał Kościelny i powiedzieć, że to pomyłka i chcę unieażnienia. Co najważniejsze to w tamtym czasie zaczęłam się oddalać od Boga. Coraz rzadziej na mszę, Komunii, spowiedzi...Mąż jest niewierzący, ale z początku towarzyszył mi i we mszy i w Komunii (wiem, ze dziwne). Potem pojawiło się kolejne dziecko i znowu jazda w dół. Kłotnie, awantury (mąż przerażony pytał mnie czy ja go przestałam kochać, bo jak się kogoś kocha to sie tak nie zachowuje). Pomagał we wszystkim, w nocy wstawał do dzieci, zakupy, zajmował się dziećmi, niebyło ani razu sytuacji, zeby czegoś odmówił. Złoty ojciec. Tylko ja usychałam - bo brakowalo mi uczuc, lubie to słyszeć i lubię dotyk, a mąż mi mówił, że on nie umie (jest DDA, a ja DDD - nieobecny ojciec tyran, przemoc, kłotnie, matka ofiara). I tak trwaliśmy 10 lat, od awantury do awantury. Zwróciłam tu uwagę na wątek Maliny, bo ona tak podsumowała, że caly związek albo błagała o miłość albo robiła awantury z powodu braku miłosci, no to to jest w punkt o mnie. Przyczepiałam się o wszystko. Teraz widzę, ze nie miał w domu kochającej i łagodnej żony tylko jakiegoś wstrętnego babona. Najgorsze, że mialam okropne myśli - np. wyobrażałam sobie, że maż ma wypadek, albo chciałam, zeby cos sie stało, zeby to się tylko skonczyło...Probowałam męża własnymi siłami naprawiać, ciągle mi się wydawało, że jesteśmy kompletnie różni, że to pomyłka, myślałam o swoich byłych chłopakach, że z nimi na pewno byłoby mi lepiej. Ale bałam się powiedzieć mężowi, że go nie kocham. Mąż to czuł, bo stale mi mówił, że w końcu przegnę i on tego nie wytrzyma i zniszczę rodzinę. Ja płakałam i mówiłam, że chcę dobrze, żebyśmy się kochali. I za parę dni znowu stare koleiny...
Teraz widzę, że zabrakło w tym Boga, wszystko sama ja, kontroler wszechświata, sama się postawiłam w mce Boga i oto efekt. Teraz najgorsze, mąż pare mcy temu po kolejnej awanturze zamknał się w sobie, ale tak na amen. Płakał i mówił, że on przeprasza, ale przestał mnie kochać, że stało się i on już nie może. Dla mnie szok, bo przeciez zawsze był mój, to ja go nie chciałam a teraz co. Tak, taka byłam pyszna. Nie mogłam uwierzyć. Myślałam, że zartuje, ale przez kolejny miesiąć konsekwentnie pokazywał mi swoje odcięcie. Powiedział, że on musi teraz zacząć dbać o siebie, zaczał sie modnie ubierać, cwiczyć, potem powiedział, że kogoś poznał. To był największy szok. Bardzo to przeżyłam, tygodniami płakałam i rozpaczałam. Nie mogłam uwierzyć. Mowił, że tylko piszą i spotykają się, to wszystko. ALe jak jest naprawdę nie wiem. I dopiero jak dostałam taki strzał w łeb nastąpiła we mnie zmiana o180st., co ja zrobiłam, zaniedbałam i okłamałam o swojej miłości meża nie szanując go i bedąc okropna, zaprzepaściłam małżenstwo, okłamałam i zawiodłam Pana Boga, siebie, oszukałam wszystkich wkoło. Skrzywdziłam dzieci. Dostałam myśli, że będe się za to smażyc w piekle, ba , ja już w nim byłam i to od lat, za życia i co najważniejsze sama się tam wtrąciłam Myślałam, że umrę. ALe zrozumiałam wiele. Poprosiłam męża, żeby sie zatrzymał, że chcę naprawiać, on powiedział, ze już nie chce, że już mi nie wierzy, że już w nim nic nie ma do mnie, nie czuje juz nic, nie kocha, nie chce ze mną być, ale nie che się wyprowadzac. Przeprosił, że się poddał w moim życiu. Widząc moj stan i pod wpływem moich rozmów zerwał z tamtą dziewczyną (chyba,opieram się tylko na tym co mi mówi), ona podobno jest po rozwodzie, też z 2 dzieci, poznali się w necie, gdzie szukał znajomosci z kobietami. Jak mi o niej opowiadał to też płakał i mówił jakie to dla niego jest cieżkie. Ja też płakałam jak tego słuchałam, pękało mi serce. Mówił, że najbardziej mu się podobało w niej, że w koncu ktoś się z niego cieszy, biega, rozumie a przede wszystkim nic nie chce. Zabolało jak ogien, bo przecież ja taka nie byłam.
Stan na dziś jest taki, że mieszkamy razem, mąż cały czas uparcie powtarza, że nic do mnie nie czuje, że jestem dla niego tylko matką dzieci i żoną, z która spędził ponad 10 lat. Najchętniej by mi zapronował otwarty zwiazek ( ) żebyśmy żyli dla dzieci w szacunku. Jestem zdruzgotana i nie wiem co robić. Wyszłam z rozpaczy już, pojednałam się z Panem Bogiem, co dało mi wielką siłę, której już od lat nie czułam. I poczułam mega spokój, nawet nie wiem jak to nazwać. Na spowiedzi wyznałam wszystko szlochając i blokując konfesjonał na poł godziny. Pan Bóg mi przebaczył, ale ja sobię nie potrafie tego przebaczyć, mam wielkie poczucie winy, które mnie spala od srodka. Ilekroć spojrzę na męża i dzieci to widzę wszystkoco złe bardzo wyraźnie. I wiecie co, modlitwy zawsze są wysłuchane. Pamiętam jak kilka lat temu wyłam w poduszkę, że jest mi tak źle, i Panie Boże spraw, aby mnie coś wyciągnęło z tego stanu, chcę być szczesliwa a nie ciągle płakać, Boże Pomóż, Ratuj, tak sie modliłam, i proszę, stal sie cud. Tylko nie taki jak chciałam. Ja chciałam, żeby ktoś mojego męża cudownie zmienił, w kochającego, uczuciowego, uśmiechniętego faceta, a nie tak. Nie w ten sposób. Teraz widzę swoją naiwnosć, niedojrzałość (chodzę na terapię DDD i terapeutka mi mówi, ze przez problemy w domu nie mogłam wydorośleć, zatrzymałam się emocjonalnie na małej dziewczynce w srodku (choć w pracy jestem twardym zawodnikiem). Dużo czytam, modlę się, tylko dzięki temu nie rozsypałam się. Ale widzę, że takie zawieszenie męża nie sprzyja niczemu dobremu, jest mi strasznie cieżko żyć w takiej attmosferze, unika mnie jak może, rozmawiamy tylko co na obiad, zakupy i takie tam. Coraz gorzej to znoszę. W nocy nie spię, myślę, że to kara za grzechy. Moje piekło za życia. Pomozcie, poradzcie.
jest tu wiele mądrych osób, więc liczę na Waszą pomoc. Pogubiłam się kompletnie, w życiu, w małżeństwie...
Jesteśmy ponad 10 lat sakramentalnym małżeństwem, mamy 2 dzieci w wieku szkolnym.Pobraliśmy się z wielkiej miłości. Byłam szczęśliwa. Pamiętam, gdy pierwsze dziecko się urodziło - leżałam wtulona w śpiącego męża, patrzyłam na dziecko i pomyślałam "Boże, dziękuję, jaka jestem szczęśliwa". Niestety, po roku zaczęło wszystko się psuć. Byłam przerażona, ze popełniłam największy w życiu. Teraz widzę, że byłam niedojrzała, obiektywnych problemów nie było, tylko takie do przepracowania - a to mąż się odezwał zbyt szorstko, a to wrócił nie w humorze, za mało czułości okazał, obowiązki z domem i dzieckiem mnie przytloczyły. Dziecinna byłam i rozpuszczona. Zaczęły mnie prześladować myśli, że nie kocham męża, ze powinnam iść przed Trybunał Kościelny i powiedzieć, że to pomyłka i chcę unieażnienia. Co najważniejsze to w tamtym czasie zaczęłam się oddalać od Boga. Coraz rzadziej na mszę, Komunii, spowiedzi...Mąż jest niewierzący, ale z początku towarzyszył mi i we mszy i w Komunii (wiem, ze dziwne). Potem pojawiło się kolejne dziecko i znowu jazda w dół. Kłotnie, awantury (mąż przerażony pytał mnie czy ja go przestałam kochać, bo jak się kogoś kocha to sie tak nie zachowuje). Pomagał we wszystkim, w nocy wstawał do dzieci, zakupy, zajmował się dziećmi, niebyło ani razu sytuacji, zeby czegoś odmówił. Złoty ojciec. Tylko ja usychałam - bo brakowalo mi uczuc, lubie to słyszeć i lubię dotyk, a mąż mi mówił, że on nie umie (jest DDA, a ja DDD - nieobecny ojciec tyran, przemoc, kłotnie, matka ofiara). I tak trwaliśmy 10 lat, od awantury do awantury. Zwróciłam tu uwagę na wątek Maliny, bo ona tak podsumowała, że caly związek albo błagała o miłość albo robiła awantury z powodu braku miłosci, no to to jest w punkt o mnie. Przyczepiałam się o wszystko. Teraz widzę, ze nie miał w domu kochającej i łagodnej żony tylko jakiegoś wstrętnego babona. Najgorsze, że mialam okropne myśli - np. wyobrażałam sobie, że maż ma wypadek, albo chciałam, zeby cos sie stało, zeby to się tylko skonczyło...Probowałam męża własnymi siłami naprawiać, ciągle mi się wydawało, że jesteśmy kompletnie różni, że to pomyłka, myślałam o swoich byłych chłopakach, że z nimi na pewno byłoby mi lepiej. Ale bałam się powiedzieć mężowi, że go nie kocham. Mąż to czuł, bo stale mi mówił, że w końcu przegnę i on tego nie wytrzyma i zniszczę rodzinę. Ja płakałam i mówiłam, że chcę dobrze, żebyśmy się kochali. I za parę dni znowu stare koleiny...
Teraz widzę, że zabrakło w tym Boga, wszystko sama ja, kontroler wszechświata, sama się postawiłam w mce Boga i oto efekt. Teraz najgorsze, mąż pare mcy temu po kolejnej awanturze zamknał się w sobie, ale tak na amen. Płakał i mówił, że on przeprasza, ale przestał mnie kochać, że stało się i on już nie może. Dla mnie szok, bo przeciez zawsze był mój, to ja go nie chciałam a teraz co. Tak, taka byłam pyszna. Nie mogłam uwierzyć. Myślałam, że zartuje, ale przez kolejny miesiąć konsekwentnie pokazywał mi swoje odcięcie. Powiedział, że on musi teraz zacząć dbać o siebie, zaczał sie modnie ubierać, cwiczyć, potem powiedział, że kogoś poznał. To był największy szok. Bardzo to przeżyłam, tygodniami płakałam i rozpaczałam. Nie mogłam uwierzyć. Mowił, że tylko piszą i spotykają się, to wszystko. ALe jak jest naprawdę nie wiem. I dopiero jak dostałam taki strzał w łeb nastąpiła we mnie zmiana o180st., co ja zrobiłam, zaniedbałam i okłamałam o swojej miłości meża nie szanując go i bedąc okropna, zaprzepaściłam małżenstwo, okłamałam i zawiodłam Pana Boga, siebie, oszukałam wszystkich wkoło. Skrzywdziłam dzieci. Dostałam myśli, że będe się za to smażyc w piekle, ba , ja już w nim byłam i to od lat, za życia i co najważniejsze sama się tam wtrąciłam Myślałam, że umrę. ALe zrozumiałam wiele. Poprosiłam męża, żeby sie zatrzymał, że chcę naprawiać, on powiedział, ze już nie chce, że już mi nie wierzy, że już w nim nic nie ma do mnie, nie czuje juz nic, nie kocha, nie chce ze mną być, ale nie che się wyprowadzac. Przeprosił, że się poddał w moim życiu. Widząc moj stan i pod wpływem moich rozmów zerwał z tamtą dziewczyną (chyba,opieram się tylko na tym co mi mówi), ona podobno jest po rozwodzie, też z 2 dzieci, poznali się w necie, gdzie szukał znajomosci z kobietami. Jak mi o niej opowiadał to też płakał i mówił jakie to dla niego jest cieżkie. Ja też płakałam jak tego słuchałam, pękało mi serce. Mówił, że najbardziej mu się podobało w niej, że w koncu ktoś się z niego cieszy, biega, rozumie a przede wszystkim nic nie chce. Zabolało jak ogien, bo przecież ja taka nie byłam.
Stan na dziś jest taki, że mieszkamy razem, mąż cały czas uparcie powtarza, że nic do mnie nie czuje, że jestem dla niego tylko matką dzieci i żoną, z która spędził ponad 10 lat. Najchętniej by mi zapronował otwarty zwiazek ( ) żebyśmy żyli dla dzieci w szacunku. Jestem zdruzgotana i nie wiem co robić. Wyszłam z rozpaczy już, pojednałam się z Panem Bogiem, co dało mi wielką siłę, której już od lat nie czułam. I poczułam mega spokój, nawet nie wiem jak to nazwać. Na spowiedzi wyznałam wszystko szlochając i blokując konfesjonał na poł godziny. Pan Bóg mi przebaczył, ale ja sobię nie potrafie tego przebaczyć, mam wielkie poczucie winy, które mnie spala od srodka. Ilekroć spojrzę na męża i dzieci to widzę wszystkoco złe bardzo wyraźnie. I wiecie co, modlitwy zawsze są wysłuchane. Pamiętam jak kilka lat temu wyłam w poduszkę, że jest mi tak źle, i Panie Boże spraw, aby mnie coś wyciągnęło z tego stanu, chcę być szczesliwa a nie ciągle płakać, Boże Pomóż, Ratuj, tak sie modliłam, i proszę, stal sie cud. Tylko nie taki jak chciałam. Ja chciałam, żeby ktoś mojego męża cudownie zmienił, w kochającego, uczuciowego, uśmiechniętego faceta, a nie tak. Nie w ten sposób. Teraz widzę swoją naiwnosć, niedojrzałość (chodzę na terapię DDD i terapeutka mi mówi, ze przez problemy w domu nie mogłam wydorośleć, zatrzymałam się emocjonalnie na małej dziewczynce w srodku (choć w pracy jestem twardym zawodnikiem). Dużo czytam, modlę się, tylko dzięki temu nie rozsypałam się. Ale widzę, że takie zawieszenie męża nie sprzyja niczemu dobremu, jest mi strasznie cieżko żyć w takiej attmosferze, unika mnie jak może, rozmawiamy tylko co na obiad, zakupy i takie tam. Coraz gorzej to znoszę. W nocy nie spię, myślę, że to kara za grzechy. Moje piekło za życia. Pomozcie, poradzcie.