Selecjo, myślę, że się nie zrozumiałyśmy. Pozwolę sobie doprecyzować.
Przede wszystkim:
Przepraszam, ale uważam, że nie powinno się spłycać czyichś odczuć.
nie miałam zamiaru spłycać Twoich odczuć. Jeśli tak się poczułaś, to przepraszam.
Nie stwierdziłam, że
Tak samo mieszkanie z teściową. Dla Ciebie to głupota
Przeczytaj, proszę, mój komentarz tak, jak on precyzyjnie brzmi. Nic nie piszę o głupocie.
Zobacz, zauważasz, że jeśli ktoś kłóci się o głupoty, ale tak naprawdę przyczyna leży głębiej.
Dokładnie tak samo jest z mieszkaniem z teściową. Nie chodzi o to, że mieszkanie z teściową to drobiazg, "głupota", nie ma o czym mówić. I ja tego nie napisałam. Chodziło mi o to, że sam fakt mieszkania z teściową nie musi z automatu oznaczać kryzysu, chodzi o to, że kryzys towarzyszący faktowi mieszkania z teściową ma głębsze przyczyny i nie zawsze zaprzestanie mieszkania z teściową z automatu naprawi kryzys. Bo te głębsze przyczyny pozostaną.
Przykład (nie bierz go do siebie, jest hipotetyczny, aby było czytelniej):
Młode małżeństwo mieszka z teściową. Mąż korzysta z obiadków mamusi, choć żona też gotuje, i to całkiem smacznie i podaje obiad na czas.
Przyczyna widziana płytko: no bo mieszkamy z teściową. Jak zaradzić: wyprowadzić się.
Przyczyna widziana głębiej: mąż jest nieodpępowiony, nie umie sobie postawić granicy, aby zachować właściwą, Bożą hierarchię relacji "najpierw żona, potem matka". Jak zaradzić: mamy wszyscy zacząć pracować nad sobą, własnymi reakcjami, aby nie były nadwrażliwe i nad właściwą hierarchią w relacjach.
Przyczyna widziana jeszcze jeszcze głębiej: JA wybrałam za męża gościa co pępowiny nie odciął, nie odcina i nie zamierza. Jak zaradzić: przyjrzeć się, co jest we mnie takiego, że takiego ktosia wybrałam za męża, zacząć usilnie pracować nad tym co mnie do takiego związku popchnęło, a teraz mnie rani, przyjąć, że po jakimś czasie pracy nad sobą mąż i teściowa dołączą do procesu, a jak nie dołączą, to ja i tak będę patrzeć na nich inaczej, i łatwiej mi będzie się żyć.
Selecjo, zobacz, że mechanizm widzisz:
Na przykład kiedyś jeszcze na początku mojej znajomości z mężem poprosiłam go o to, żeby wieczorem został ze mną 10 minut dłużej mimo, że było już bardzo późno. Jedni powiedzą, że głupota, nie ma się czym przejmować. Dla mojego męża pewnie to nic takiego nie znaczyło, został ze mną. Ale dla mnie to było mega ważne, nigdy nikt wcześniej nie zrobił czegoś takiego dla mnie. Poczułam, że jestem dla niego ważna. Naprawdę.
Nie jest ważny fakt że ktoś został, istotne jest to, że poczułaś się dla tej konkretnej osoby ważna.
Analogicznie kryzys się pojawia nie z powodu faktu, ale jak ja się czuję w okolicznościach faktu, co ten fakt we mnie powoduje. Poczucie bycia nieważną, nieakceptowaną, gorszą, wybrakowaną.... i co tam sobie jeszcze dopiszecie.
Kryzys nie jest stąd, że mąż poszedł na obiadek do mamusi. Chodzi o to, że obieram ten fakt tak, że nie jestem dla męża ważna, i to nie tylko w sferze kulinarnej, ale tak po całości.
Tak też chyba się poczułaś, gdy skomentowałam Twoją wypowiedź - że ją zdeprecjonowałam, a przez to i Ciebie?
Choć nie miałam takiego zamiaru ani na jotę. Zamiarem moim było Twoją wypowiedź potraktować jako cenny punkt wyjścia, rozwinąć i zachęcić do wejścia głębiej