Czy można jeszcze żyć po tym wszystkim?
: 07 lip 2019, 10:58
Dzień dobry!
Wyrzuciłam męża z domu. Chciałam, żeby się zmienił, zaczął żyć ze mną, a nie obok mnie, żeby ze mną był rozmawiał, żeby mnie potrzebował do życia a nie tylko do...wiadomo. Nasze życie wyglądało tak, że on ciągle w pracy od 6.00 do 19.00, a ja w pracy, w domu i wszystko na mojej głowie. W domu musiałam wszystko zrobić co męskie i wszystko pozałatwiać. Dzieci wychowywałam sama, ale jak coś było nie tak, to było wszytko moja winą. Mamy też ogród. Praca jeszcze i tam już przerastała moje siły. Mąż jest taki, że jak on coś wymyśli to ma do tego zapał, a moje wszelkie pomysły są głupie. Ja wszystko robiłam źle, a on nic. Nawet zaczął już przyjeżdżać i nosił się z zamiarem powrotu do domu. Ale jednak stwierdził, że samemu mu dobrze, że będąc sam wszystko sobie przemyślał, że zawsze mu było ze mną źle, ale dzieci były małe, a teraz są dorosłe /obydwoje studiują i mieszkają ze mną/, więc może już odejść. Nie jestem też ideałem broń Boże. Po przejściu raka i innych chorób jestem bardzo delikatna psychicznie, jestem otyła, ostatnio po lekach antydepresyjnych jeszcze przytyłam. I zastanawiam się..czy ja w ogóle mam prawo żyć? Po co ja w ogóle zabieram powietrze na tym świecie? Jak mąż k stwierdził, ze taniec ze mną to dla niego katorga, jakby meble przesuwał, postanowiłam, że pójdę na operację bariatryczną. Wydarł się na mnie jak zwykle i zablokował telefon, żebym więcej nie dzwoniła. Potem jak przyjechał do dzieci przyszedł i do mnie. Zapytał o czym chcę porozmawiać. W takich momentach ściska mi gardło i łzy same napływają. Mój płacz działa na niego w taki sposób, że znów się na mnie drze i wychodzi obrażony, zanim powiem słowo. Na szczęście mam dobry kontakt z dziećmi i żyję tylko dla nich. Mam pracę, pieniądze tez nie są problemem. Jak żyć dalej, i czy w ogóle trzymać się tak kurczowo tego zycia i walczyć?
Wyrzuciłam męża z domu. Chciałam, żeby się zmienił, zaczął żyć ze mną, a nie obok mnie, żeby ze mną był rozmawiał, żeby mnie potrzebował do życia a nie tylko do...wiadomo. Nasze życie wyglądało tak, że on ciągle w pracy od 6.00 do 19.00, a ja w pracy, w domu i wszystko na mojej głowie. W domu musiałam wszystko zrobić co męskie i wszystko pozałatwiać. Dzieci wychowywałam sama, ale jak coś było nie tak, to było wszytko moja winą. Mamy też ogród. Praca jeszcze i tam już przerastała moje siły. Mąż jest taki, że jak on coś wymyśli to ma do tego zapał, a moje wszelkie pomysły są głupie. Ja wszystko robiłam źle, a on nic. Nawet zaczął już przyjeżdżać i nosił się z zamiarem powrotu do domu. Ale jednak stwierdził, że samemu mu dobrze, że będąc sam wszystko sobie przemyślał, że zawsze mu było ze mną źle, ale dzieci były małe, a teraz są dorosłe /obydwoje studiują i mieszkają ze mną/, więc może już odejść. Nie jestem też ideałem broń Boże. Po przejściu raka i innych chorób jestem bardzo delikatna psychicznie, jestem otyła, ostatnio po lekach antydepresyjnych jeszcze przytyłam. I zastanawiam się..czy ja w ogóle mam prawo żyć? Po co ja w ogóle zabieram powietrze na tym świecie? Jak mąż k stwierdził, ze taniec ze mną to dla niego katorga, jakby meble przesuwał, postanowiłam, że pójdę na operację bariatryczną. Wydarł się na mnie jak zwykle i zablokował telefon, żebym więcej nie dzwoniła. Potem jak przyjechał do dzieci przyszedł i do mnie. Zapytał o czym chcę porozmawiać. W takich momentach ściska mi gardło i łzy same napływają. Mój płacz działa na niego w taki sposób, że znów się na mnie drze i wychodzi obrażony, zanim powiem słowo. Na szczęście mam dobry kontakt z dziećmi i żyję tylko dla nich. Mam pracę, pieniądze tez nie są problemem. Jak żyć dalej, i czy w ogóle trzymać się tak kurczowo tego zycia i walczyć?