Taka faza, odwracania winy...
: 07 maja 2017, 18:31
Witajcie:)
Człowiek to się jednak uczy całe życie:)
Nabrałam już świadomości, że nie znałam siebie i męża...
Praca nad sobą przede wszystkim!!! W ramach 2 lat pracy nad sobą ( po zdradzie męża i jego odejściu) dostałam łaskę cieszenia się życiem, niepłakania, nie użalania sie nad sobą i swoim losem, oddania wszytkiego dobrego i złego JEZUSOWI!!! Przy tym wszystkim okazuje się, że patrząc "po ludzku" osiągnęłam sukces zawodowy.
Wiecie dla mnie to wszystko, tak jak mój kryzys jest jednym wielkim DAREM OD PANA i daleko mi do obnoszenia się z sukcesem czy powodzeniem (tak mi sie wyjade).
Mój mąż nie mieszka z Panią X, być może się spotykają a może jest inna - nie wiem...W każdym razie nie deklaruje bycia moim mężem, czy nawet chęci rozmowy na ten temat. Ucieka...
Mąż natomiast robi/mówi takie rzeczy żeby teraz nijako odsunąć/zmniejszyć swoją "winę" (bardzo nie lubię tego określenia, nie ma tu winnego...).
Np. że ja już sobie ułożyłam swoje życie, to on też musi i prosi np o podział majątku...
Punktuje mnie za każdym razem, łapie za słówka, szuka zwady...nie daję się:)
Wiecie i tu nie chodzi o to, co ja myślę, bo na te same rzeczy patrzymy po prostu inaczej i myślę, że dla mnie "sukces i powodzenie" nie mają takiego znaczenia jak dla mojego męża.
Ja nie zaogniam, zgodziłam się na podział majątku, ok. Podskórnie czuję, że to kolejna rzecz którą muszę odpuścić, nie wkręcać się itd.
Kocham mojego męża miłością dojrzałą ale i nauczyłam się wyznaczać mu granice - być może tu też jest na to miejsce...
Czy ktoś z was przeżywał swój kryzys w podobny sposób?
Człowiek to się jednak uczy całe życie:)
Nabrałam już świadomości, że nie znałam siebie i męża...
Praca nad sobą przede wszystkim!!! W ramach 2 lat pracy nad sobą ( po zdradzie męża i jego odejściu) dostałam łaskę cieszenia się życiem, niepłakania, nie użalania sie nad sobą i swoim losem, oddania wszytkiego dobrego i złego JEZUSOWI!!! Przy tym wszystkim okazuje się, że patrząc "po ludzku" osiągnęłam sukces zawodowy.
Wiecie dla mnie to wszystko, tak jak mój kryzys jest jednym wielkim DAREM OD PANA i daleko mi do obnoszenia się z sukcesem czy powodzeniem (tak mi sie wyjade).
Mój mąż nie mieszka z Panią X, być może się spotykają a może jest inna - nie wiem...W każdym razie nie deklaruje bycia moim mężem, czy nawet chęci rozmowy na ten temat. Ucieka...
Mąż natomiast robi/mówi takie rzeczy żeby teraz nijako odsunąć/zmniejszyć swoją "winę" (bardzo nie lubię tego określenia, nie ma tu winnego...).
Np. że ja już sobie ułożyłam swoje życie, to on też musi i prosi np o podział majątku...
Punktuje mnie za każdym razem, łapie za słówka, szuka zwady...nie daję się:)
Wiecie i tu nie chodzi o to, co ja myślę, bo na te same rzeczy patrzymy po prostu inaczej i myślę, że dla mnie "sukces i powodzenie" nie mają takiego znaczenia jak dla mojego męża.
Ja nie zaogniam, zgodziłam się na podział majątku, ok. Podskórnie czuję, że to kolejna rzecz którą muszę odpuścić, nie wkręcać się itd.
Kocham mojego męża miłością dojrzałą ale i nauczyłam się wyznaczać mu granice - być może tu też jest na to miejsce...
Czy ktoś z was przeżywał swój kryzys w podobny sposób?