Re: Rozwód aby stwierdzić nieważność małżeństwa
: 03 wrz 2020, 14:18
Dziękuję Wam wszystkim za modlitwę! Wczorajszy dzień był wykańczający emocjonalnie, no ale tak to już jest kiedy, sami wiecie najlepiej...
Pierwsza sprawa: Ozeaszu, bardzo dziękuję za to co napisałeś. O tym zatrzymaniu się w rozwoju duchowym, żeby poczekać na współmałżonka.
Ja nie poczekałam. Nie chciałam czekać. Jego chciałam na siłę wciągnąć tam gdzie ja jestem. A on nie był na to gotowy i ostatecznie zamknął się na mnie.
Dużo już mam refleksji na temat naszego małżeństwa. Wczorajsze przesłuchanie też rzuciło nowe światło. Niezbyt optymistyczne.
Nie mogę mówić jakie były pytania, bo zobowiązałam się do tajemnicy pod rygorem nieuzyskania rozgrzeszenia - aż do tzw. publikacji akt (czyli zebrania całego materiału dowodowego).
Mogę tylko powiedzieć, że przesłuchanie trwało 3 godziny i odpowiadałam na pytania przygotowane przez obrońcę węzła małżeńskiego.
Nikt tam nie jest zainteresowany całą prawdą o naszym życiu, bo jak wiecie, wspólne życie jest mocno poplątane, jedne rzeczy wpływają na drugie, małżonkowie "rezonują" ze sobą. I w dobrym i w złym znaczeniu.
A tam zadawane są pytania o, może 1/10, tego co się przez te wszystkie lata między nami wydarzyło.
Nie ma sentymentów, duchowych "rozkmin". Konkret. "Niech pani odpowie krótko: tak, czy nie?"
Ja przynajmniej mam jakieś pojęcie o tym co dla prawnika jest ważne, jak istotne są słowa. Niby znaczą to samo, ale w określonym kontekście nabierają innego znaczenia.
Dlatego zadawałam pytania, żeby doprecyzować o co jestem pytana. Jak prawo kanoniczne rozumie to słowo. I jak mi ten przesłuchujący zaczął wyjaśniać to nagle okazało się, że ja zupełnie inaczej to rozumiałam.
"Najlepsze" było na koniec, kiedy zapytałam czy świadkowie też niedługo będą wzywani (powiedział, że za parę miesięcy, bo jest kolejka). Przeczytał listę świadków i nie było tam ŻADNEGO mojego. Okazało się, że zostało przegapione to, że ja zgłosiłam świadków.
Bóg się troszczy o tę naszą sprawę. Nie wiem dlaczego ksiądz przeczytał kto jest świadkiem. Inaczej nie dowiedziałabym się, że moi nie zostali zauważeni...
Na szczęście ten błąd został naprawiony. Jak również kilka zdań zostało poprawionych (w protokole) po moich uwagach. Przesłuchujący mnie pisał jednocześnie moje odpowiedzi i skracał moje wypowiedzi do konkluzji. Nie zawsze były trafne, bo były zbyt dużym skrótem myślowym i ostatecznie wypaczały sens tego co powiedziałam..
Pozytywne (o ile można tak powiedzieć) z wczorajszego dnia było też zapoznanie się w końcu z aktami sprawy cywilnej. Ulżyło mi, bo w odpowiedzi na moje stanowisko na jego pozew, napisał tylko, że mimo wszystko cały czas podtrzymuje wniosek o rozwód, ale bez orzekania o winie.
Moim zdaniem dlatego, że czuje winę.
W sumie to ciekawa jestem co zrobi sąd: ja nie chcę rozwodu i piszę, że męża kocham, on nie chce ze mną być, ale przyznaje, że jest winny (nie napisał, że nie zgadza się z moim twierdzeniem, że uważam iż całą winę za rozpad małżeństwa ponosi on)...
Ciekawe.
Pierwsza sprawa: Ozeaszu, bardzo dziękuję za to co napisałeś. O tym zatrzymaniu się w rozwoju duchowym, żeby poczekać na współmałżonka.
Ja nie poczekałam. Nie chciałam czekać. Jego chciałam na siłę wciągnąć tam gdzie ja jestem. A on nie był na to gotowy i ostatecznie zamknął się na mnie.
Dużo już mam refleksji na temat naszego małżeństwa. Wczorajsze przesłuchanie też rzuciło nowe światło. Niezbyt optymistyczne.
Nie mogę mówić jakie były pytania, bo zobowiązałam się do tajemnicy pod rygorem nieuzyskania rozgrzeszenia - aż do tzw. publikacji akt (czyli zebrania całego materiału dowodowego).
Mogę tylko powiedzieć, że przesłuchanie trwało 3 godziny i odpowiadałam na pytania przygotowane przez obrońcę węzła małżeńskiego.
Nikt tam nie jest zainteresowany całą prawdą o naszym życiu, bo jak wiecie, wspólne życie jest mocno poplątane, jedne rzeczy wpływają na drugie, małżonkowie "rezonują" ze sobą. I w dobrym i w złym znaczeniu.
A tam zadawane są pytania o, może 1/10, tego co się przez te wszystkie lata między nami wydarzyło.
Nie ma sentymentów, duchowych "rozkmin". Konkret. "Niech pani odpowie krótko: tak, czy nie?"
Ja przynajmniej mam jakieś pojęcie o tym co dla prawnika jest ważne, jak istotne są słowa. Niby znaczą to samo, ale w określonym kontekście nabierają innego znaczenia.
Dlatego zadawałam pytania, żeby doprecyzować o co jestem pytana. Jak prawo kanoniczne rozumie to słowo. I jak mi ten przesłuchujący zaczął wyjaśniać to nagle okazało się, że ja zupełnie inaczej to rozumiałam.
"Najlepsze" było na koniec, kiedy zapytałam czy świadkowie też niedługo będą wzywani (powiedział, że za parę miesięcy, bo jest kolejka). Przeczytał listę świadków i nie było tam ŻADNEGO mojego. Okazało się, że zostało przegapione to, że ja zgłosiłam świadków.
Bóg się troszczy o tę naszą sprawę. Nie wiem dlaczego ksiądz przeczytał kto jest świadkiem. Inaczej nie dowiedziałabym się, że moi nie zostali zauważeni...
Na szczęście ten błąd został naprawiony. Jak również kilka zdań zostało poprawionych (w protokole) po moich uwagach. Przesłuchujący mnie pisał jednocześnie moje odpowiedzi i skracał moje wypowiedzi do konkluzji. Nie zawsze były trafne, bo były zbyt dużym skrótem myślowym i ostatecznie wypaczały sens tego co powiedziałam..
Pozytywne (o ile można tak powiedzieć) z wczorajszego dnia było też zapoznanie się w końcu z aktami sprawy cywilnej. Ulżyło mi, bo w odpowiedzi na moje stanowisko na jego pozew, napisał tylko, że mimo wszystko cały czas podtrzymuje wniosek o rozwód, ale bez orzekania o winie.
Moim zdaniem dlatego, że czuje winę.
W sumie to ciekawa jestem co zrobi sąd: ja nie chcę rozwodu i piszę, że męża kocham, on nie chce ze mną być, ale przyznaje, że jest winny (nie napisał, że nie zgadza się z moim twierdzeniem, że uważam iż całą winę za rozpad małżeństwa ponosi on)...
Ciekawe.