Dzień dobry, w końcu odwiedziłam swój wątek
Pomyślałam sobie, że może kogoś zainteresuje, przyda się to co wydarza się u mnie po orzeczeniu rozwodu. Otóż nie miałam siły, żeby pisać o tym tutaj, rozgrzebywać sprawę. Cała sprawa kosztowała mnie bardzo wiele emocji. Dziękuję wszystkim, którzy modlili się za mnie i tym, którzy pisali do mnie wiadomości
Sytuacja u mnie wygląda tak, że przede wszystkim bardzo zmieniam się wewnętrznie, to wszystko niesamowicie przybliża mnie do Boga przez to, że nie mam wyjścia: muszę NAPRAWDĘ Mu zaufać (jak to jest w moim opisie
). Nie jest to tak, że dałabym radę zupełnie sama. Ogromne rolę odgrywa warsztat 12 Kroków, w którym biorę udział. Zaczynamy teraz 11 Krok i to jest dokładnie etap w jaki weszłam od momentu wyjścia z sali rozpraw. Przylgnęłam też mocno do Sycharu Skypowego, nawiązałam przyjaźnie i codziennie się wspieramy, modlitwą, ale też radą dotyczącą konkretów związanych z mierzeniem się z małżonkami, którzy na ten moment są naszymi prześladowcami.
Jeżeli chodzi o sprawę kościelną to jesteśmy już z pewnością na półmetku, a może dalej. We wrześniu były przesłuchania nas - stron, w lutym przesłuchania świadków. Jestem w zupełnie innym miejscu jeśli chodzi o toksyczne więzi z moim meżem, toksyczną miłość i współuzależnienie od niego. Przeszłam baaaaardzo długą drogę i to stwierdzenie nieważności już tak mnie nie boli jak na początku. Właśnie dlatego, że ufam Bogu i chcę pełnić tylko Jego wolę. Staram się nieustanie rozważać w sercu co pochodzi ode mnie "starej" i grzesznej, a co jest wolą Boga. Widzę w sobie nie raz walkę wewnętrzną o taką ludzką, grzeszną, chęć szukania "sprawiedliwości" na własną rękę, a mocnym głosem sumienia, które jasno pokazuje mi, że to nie ja jestem od jej wymierzania.
Obecnie mój mąż przeszedł do walki o majątek. Smutne są dla mnie odkrycia, że jest klamcą, że składa fałszywe świadectwo, że kradnie - tzn. chce okraść mnie. Kiedy po raz pierwszy postawiłam mu jasna granicę i nie pozwoliłam na to, by jak zwykle rozkazywał mi co mam mówić, a czego nie mam prawa mówić, ewidentnie postanowił się zemścić i mimo tego, że niby mówił, że chce dogadać się poza sądem co do podziału, w tajemnicy ten wniosek złożył i okazuje się, że nie dość, że pomija milczeniem mój wkład własny w to mieszkanie, to jeszcze i samochód warty dużo pieniedzy, który zabrał, a także żąda ode mnie prawie 20 tys. za bezumowne korzystanie przeze mnie z mieszkania, z którego został zmuszony przeze mnie do wyprowadzenia się, bo wszczynałam awantury
Nawet tutaj na forum pisałam o tym jak to było. Wszyscy znajomi, rodzina, wiedzą jak było. On też. Wyprowadził się przede wszystkim po to, żeby w sądzie wykazać, że nastąpił między nami trwały rozkład wspólnoty małżeńskiej. A poza tym nie radził sobie z wyrzutami sumienia patrząc na mnie codziennie. Myślę, że to właśnie te wyrzuty powodowały te jego agresywne zachowania.
I tak to wygląda obecnie. Chciałam tylko jeszcze powiedzieć, a propos rozwodu, że moim największym błędem było to, że nie wzięłam adwokata/radcy prawnego. Że dałam się zwieść swojej pysze, że sama sobie świetnie poradzę z uwagi na wykształcenie prawnicze. Uważam przez to, że rozwód bez orzekania o winie jest moją winą. Przez ta właśnie pychę zostałam postawiona, już na rozprawie, w sytuacji absolutnie podbramkowej, która niestety wiązała się z nieznajomością przeze mnie przepisów.
Może później więcej o tym napiszę. Teraz chciałam tylko powiedzieć: każdy, absolutnie każdy kto chce skutecznie bronić swojego małżeństwa powinien mieć pełnomocnika. Bóg działa przez ludzi. Warto szukać takiej osoby, co do której będziemy mieć w sobie zgodę, że tak, to jest właściwa osoba. Ja dopiero teraz na taką trafiłam i będzie prowadziła moją sprawę o podział.
Pozdrawiam Was serdecznie