Nie wiem, nie rozumiem zachowania męża. Niby tamtą kocha, a nie odchodzi. Czy to może oznaczać ze jeszcze jest dla nas szansa? Naprawdę dałam mu wolność, powiedziałam że podzielimy utrzymanie i czas z dziećmi na pół i że naprawdę może w każdej chwili wyjść. A on został.
Wiem niestety jedno, że zbliżam się do jakiejś granicy.
Po wyznaniu o zakochaniu, mąż wrócił i powiedział że poprosił kowalską o nie kontaktowanie się z nim.
Nie sprawdzam, nie wiem czy się kontaktuje. Powiedział też, że widzi że emocje zaburzają mu obraz sytuacji. Cała akcja zadziała się po trudnej naszej rozmowie, w której ja powiedziałam że ta relacja też jest zdradą, że boli mnie to, że kiedy byłam w domu z dziećmi i robiłam wszystko żeby udało mu się zakończyć kontrakt, on budował relację z inną kobietą. Ze byłam jego darmową niańką, że bez mojego poświęcenia nie byłoby możliwe, żeby wogole mógł ten kontrakt realizować. Po tej rozmowie była akcja nocna, że kocha inną. A potem wrócił i zaczął mnie przekonywać, że to tak 'samo się stalo', że to wtedy gdy byliśmy w separacji, bo on już nie chciał do mnie wrócić, że gdyby nie nasze problemy to tej relacji by nie było. Więc tak sobie to wszystko usprawiedliwił

No i ze myśli o odejściu ode mnie.
Niby teraz próbujemy coś budować, ale jest jakaś zasłona. Nie potrafię się przełamać. Wycofuje się, zamykam w sobie, bo on wogole nie uznaje, że mnie skrzywdził, że mnie krzywdzi. Czy powinnam mu to powiedzieć? W tym momencie, kiedy właściwie on tak naprawdę myśli, marzy o innej? Nie chcę zniszczyć tej szansy na uratowanie małżeństwa, ale naprawdę nie mam już siły na kolejny cios. I widzę, że jak ja się dystansuję, to mąż też. Czy mówić mu o swoich uczuciach, czy to rzucanie pereł przed wieprze
Modlę się codziennie, o siłę. Nie mam na nic czasu, nie mam jak jechać na spotkanie Sychar, nie mamy kompletnie pieniędzy, nie mam blisko żadnej rodziny. Ze względów finansowych musiałam przerwać terapię. Jak to wszystko unieść...