Nirwanna pisze:
(...) ale brakuje opisania Twojej reakcji, co wtedy mówisz i robisz. Kiedy o tym wspomnisz, będzie łatwiej pokazać Ci, że jest - być może, tego nie wiem - możliwe inne spojrzenie na tę sytuację, że jest możliwe inne myślenie, i że tu jest właśnie obszar do pracy nad sobą
Rozumiem teraz.
Więc generalnie mam tak, że niewiele trzeba by pojawiła się u mnie nadzieja. Ogólnie jestem osobą pozytywnie myślącą, zawsze byłam tą, która zagrzewa innych do walki, liderką, która nie odpuszcza. I teraz pewnie to mam nadal. Czyli podjęłam wszystkie (tak sądzę) możliwe środki naprawy sytuacji (propozycja psychoterapii par, rekolekcje małżeńskie, miliony rozmów, propozycje pomocy, w końcu twarda miłość i niezgoda na sytuację). Ten stan zawieszenia i takiego totalnego braku inicjatywy ze strony męża mnie dołuje. Tracę wtedy siły. Czuję się jak owa liderka, której zespół postanawia zejść z boiska, bo nie wierzą w sukces.. Ale wystarczy jeden błysk nadziei, jakiś ruch ze strony męża bym się zapaliła i uwierzyła, że to zwiastun zmian. I potem mocno się rozczarowuję, bo okazuje się, że to był słomiany zapał.
Wiem już, że powinnam po prostu poczekać na efekty zmiany, a nie na nią samą. Że sama deklaracja zmiany niewiele znaczy. Że muszą za nią iść konkretne działania. Uczę się tego, ale jednocześnie łapię na tym, że przychodzi do mnie myśl, że nie wszystko stracone po jakimś jednym dobrze spędzonym czasie z mężem (np. wspólny spacer z dzieckiem, jakaś rozmowa). Potem pojawia się jakiś "kwiatek" i opadam z sił i myślę, że to wszystko nie ma sensu, załamuję się, że dałam się znów omotać..
Po prostu nie wiem jak rozpoznać kiedy intencje mojego męża są naprawdę szczere, a kiedy znów kłamie, żeby coś uzyskać, ugrać bez wysiłku. Tyle było kłamstw, że moje zaufanie jest naprawdę poważnie nadszarpnięte, żeby nie napisać, że zerowe...