Co zrobiłem Margo?
To co probuje od samego początku przekazać Tobie, to o czym wspomniał dzis MareS.
Ja poważnie pisałem wczoraj, że wiem co przeżywasz.
Bo tak jak Ty teraz próbowałem w mimo wszystko trudniejszej sytuacji ratować małżeństwo (nie licytuje się, ale miałem wrażenie graniczące z pewnością, że żona najchętniej wysłałaby mnie w kosmos - nienawiść aż namacalna, brak jakiejkolwiek rozmowy, propozycji, wszystko na nie).
W podobny sposób jak Ty, szarpalem się z nią i samym sobą pół roku, mimo, że na forum pisano mi wyraźnie co i jak mam zrobić.
Wolałem po swojemu - głupiemu.
Działać jak należy zacząłem dopiero wtedy, gdy po ludzku straciłem już niemal całkowicie resztki nadziei.
Mam nadzieję, że okażesz się bardziej pojętna i pokorna niż ja.
Co dokładnie zrobiłem, a co wg mnie warto powielić u Ciebie:
- przestałem probowac zmieniać i ulepszać żonę. Jej rozwój to jej działka. Wpływać warto swoim przykładem. Nawet te cudowne książki i konferencje są szkodliwe, jeśli mają być gwałtem na wolnej woli.
Pamiętaj, że skutecznie można zmieniać tylko siebie. Jeśli chcesz, zerknij w mój wątek i porównaj - też skupiłem się na żonie - ona to, ona tamto, zrobiła to i tamto, nie robi tego i tamtego, a ja tak. To również pycha i brak pokory. Tak, to było również moim udziałem.
- powiedziałem sobie, że podejmę każdy trud zmian w sobie, który jest dobry moralnie i nie krzywdzi żadnej ze stron.
Nie oceniam - ale gdyby moja żona powiedziała, że jak zrobie coś równie trudnego jak przeprowadzka, aby ratować małżeństwo, dać nam chociażby szansę, zrobiłbym to natychmiast.
Zresztą moim zdaniem warto byłoby abyś zamieszkała w domu rodzinnym męża na jakiś z góry ustalony okres - rok lub dwa. Wtedy zapewne zrozumiałabyś co mąż mógł czuć mieszkając u Twoich rodziców. Niemalże daję sobie za to uciąć rękę
Inna sprawa, nie chciałem tego pisać a ta myśl pojawiła się u mnie na początku Twego wątku - nie wiem, czy najkorzystniej dla Waszego małżeństwa nie byłoby po prostu wyjechać za granicę, albo do zupełnie innego miejsca w Polsce.
Nie tylko ja zauważyłem, że oboje jesteście nazbyt "przyspawani" do rodzin pierwotnych. Z negatywnymi skutkami dla relacji.
- czytałem książki i słuchałem konferencje/rekolekcje, ale w celu zmiany i ulepszenia siebie. Aby poznać lepiej siebie, naprawić własne dysfunkcje (oraz podejść z większą empatią dla dysfunkcji żony), poznać żonę jako kobietę, a także dowiedzieć się co robiłem/robiliśmy źle i jak być powinno.
-przestałem oczekiwać, ze skoro ja coś robie, to i ona powinna.
- poskromiłem swoje ego (w zadawalajacym stopniu
)
- uznałem, że relacja jest ważniejsza niż racja.
-powierzyłem małżeństwo Bogu, porządnie zaś pracowałem nad sobą.
Pewnie coś jeszcze ale na teraz więcej nie przychodzi mi do głowy.
I to nie jest tak, że już jestem taki idealny i cudowny. Praca nad sobą to moje zadanie na resztę życia
Tak czy owak - moje tylko zmiany poskutkowały roztopieniem góry lodu w którą zmieniła się żona i pozwoliły dać szansę naszemu małżeństwu które już właściwie spadło w przepaść.
Margo, ja zdaję sobie sprawę, że Twój mąż rownież powinien sie zmienić.
Ale jego tu nie ma.
Jesteś za to Ty. I wieloma środkami masz szansę ratować małżeństwo. Oglądanie się na męża nic Ci nie da, poza frustracją.
"Bóg nie działa poza wolą człowieka i poza jego wysiłkiem.(...) Założenie, że jeśli się pomodlimy, to będzie dobrze, jest już wiarą w magię." ks. dr. Grzegorz Strzelczyk