Post
autor: Dotka » 12 cze 2017, 8:46
Karolina, oczywiście że dziękuję, zawsze to robiłam, ale z racji tego że wcześniej mało co dla mnie robił to nie było okazji.
Co do pasji, to już chyba nie mam żadnej, a już na pewno takiej która zajmowałaby mało czasu. Bo teraz tego czasu jeszcze mniej.
Ja wiem, że ja nie jestem bez winy, i wiem co trzeba by było naprawić w naszych wspólnych relacjach, teraz to widzę. Wiele rzeczy sobie uświadomiłam, że nieodpowiednio reagowałam na to jak mnie mąż traktował. A to tylko nakręcało nasze wzajemne niezrozumienie i oddalało nas od siebie. Nie potrafiłam mu powiedzieć co mi się nie podoba w jego podejściu do mnie, i tak z czasem narosło we mnie poczucie krzywdy i pojawiła się myśl dlaczego zawsze to ja mam ustępować. Zaczęłam się buntować ale robiłam to nieodpowiednio, odsuwając się od niego, myśląc że wtedy coś zrozumie. A tak naprawdę potrzeba było szczerej spokojnej rozmowy i przezwyciężenia we mnie lęku że mój mąż i tak ma zawsze na wszystko gotową odpowiedź na swoja obronę, zawsze umiał obrócić kota do góry nogami, że ja traciłam argumenty, bo akurat w tym czasie nie przyszło mi to czy tamto do głowy. Zawsze był w rozmowach, a raczej w próbach rozmów mocniejszy ode mnie, co powodowało moją blokadę i nigdy tak naprawdę mu nie powiedziałam co mnie boli. Wydaje mi się że on mógł te próby rozmowy traktować jako mój atak na niego i dlatego tak bardzo asertywnie podchodził do tego co próbowałam mu powiedzieć. A ja zazwyczaj wybuchałam płaczem i na tym się kończyło.
Poczucie własnej wartości zawsze miałam bardzo niskie, jak w ogóle je miałam. Teraz widzę że to mąż mi dawał te poczucie wartości, chodzi mi o to że skoro on mnie chciał, ja mu się podobałam, i dalej mu się podobam podobno, to znaczy że jestem ładna i wartościowa. Rozumiecie o co mi chodzi...?
Nie potrafię tego inaczej wytłumaczyć.
Gdy byłam nastolatką myślałam o sobie - mała, z małymi cyckami, z cera trądzikową, nieśmiała, trudno nawiązująca nowe kontakty i wycofana w rozmowie z osobami które mało zna. nie potrafię rozmawiać ze wszystkimi i o niczym. Nigdy nie byłam osobą która przyciąga do siebie inne osoby (kowalska podobno jest tak dobra i miła, że wszyscy do niej ciągną), byłam taką szarą myszką.
Aż poznałam mojego obecnego męża (dopiero co wkroczyłam w pełnoletność). Był we mnie szaleńczo zakochany, godzinami w nocy rozmawialiśmy przez telefon jak nie mogliśmy się spotkać. Z nim potrafiłam rozmawiać o wszystkim. On teraz tego nie pamięta. Wyznawaliśmy wspólne wartości, to samo było dla nas ważne, tak samo widzieliśmy nasze wspólne życie. Wtedy poczułam się wyjątkowa (mój mąż jest bardzo przystojnym facetem, i z wiekiem coraz przystojniejszym, umie urzekać rozmową, z każdym, bez względu na jego wiek, porozmawia na każdy temat - nawet z kobietą sprzedającą w cukierni, którą widzi pierwszy raz w życiu)
Ale gdzieś po drodze o tym wszystkim zapomnieliśmy.
Nigdy nie kłóciliśmy się o ważne sprawy, nawet przez budowę domu przebrnęliśmy bez kłótni, a budowaliśmy systemem gospodarczym, więc wszystkie decyzje trzeba było podejmować razem. Ostatnio mi powiedział, że nic przy budowie domu nie zrobiłam. Zabolało, bo fizycznie może nie było mojego wkładu zbyt dużo, bo akurat byłam w ciąży z drugim dzieckiem, a potem było malutkie więc to na nim musiałam się skupić, ale wszystkie decyzje co do materiałów i inne podejmowaliśmy wspólnie, składy budowlane wspólnie odwiedzaliśmy, ja prowadziłam sprawy finansowe. nie był z tymi problemami sam.
Dało nam w kość to że siedziałam 3 lata w domu, ciąża z 3 dzieckiem była zagrożona i od razu poszłam na L4, potem nie miał się kto nią zająć i musiałam pójść na wychowawczy. I tego oboje nie udźwignęliśmy. On zły ze ja "siedze w domu i nic nie robie", a on do pracy musi chodzić, ja zła że on ma do tego takie podejście, a przecież 3 dzieci w domu, szkoły (do tego dwie starsze córki chodzą jeszcze popołudniami do szkoły muzycznej, więc 4 popołudnia musiałam je wozić dodatkowo na zajęcia do innej miejscowości, do tego angielski każda 2 razy w tygodniu - też musiałam wozić, bo na naszej wsi to nic nie ma. I wszędzie z tą najmłodsza, bo nie było z kim zostawić. Sprzątanie domu, niekończące się historia z praniem, zakupy, wszystko na mojej głowie. Nie miałam za bardzo chwili na dla siebie, nawet na kawę z koleżanką. A mój mąż, że pracował i był zmęczony, a do tego bardzo dba o swój wygląd (kiedyś miał nadwagę, dosć sporą i teraz nie chce do tego dopuścić), chodził na treningi, basen rower i dodatkowo na angielski.
I tak to ostatnio wyglądało. Pojawiły się przez to tez kłótnie o byle co. A coraz częściej wybuchałam krzykiem. Do tego i dzieciom się "dostawało" ode mnie rykoszetem gdy byłam zdenerwowana, a byłam chyba cały czas.
Dużo w tym winy jest mojej, ja wiem.