Przytłaczające poczucie winy

Refleksje, dzielenie się swoimi przeżyciami...

Moderator: Moderatorzy

Jackina
Posty: 2
Rejestracja: 02 wrz 2019, 20:57
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Przytłaczające poczucie winy

Post autor: Jackina »

Od dawna zabierałam się do napisania tego postu, w końcu przyszedł czas. Pokrótce opiszę swoją sytuację, nie zagłębiając się na razie we wszystkie jej aspekty, a koncentrując się właściwie na tu i teraz.
Jesteśmy małżeństwem od 15 lat, w związku 21, mamy dwoje dzieci- nastolatków. Kryzys mogę podzielić na takie etapy: 1. Cichy, którego istnienie odkryłam niedawno- to jakieś 3-4 lata temu, 2. Rozkręcanie, 3. Apogeum- kiedy ponad rok temu dowiedziałam się, że mąż mnie zdradza emocjonalnie, 4. Wyprowadzka męża 5 miesięcy temu.

Tak, byliśmy w moich oczach wzorowym małżeństwem. Dzieciaki pojawiły się w naszym małżeństwie dość szybko, wpadliśmy razem w wir życia rodzinnego. Ważne było dla mnie, żebyśmy trzymali się razem, bo ja tego z dzieciństwa nie wyniosłam. W związku z tym, że mieszkamy w dość dużej odległości od jednej i drugiej rodziny, nikt nam nigdy w niczym nie pomagał. Jestem z tego dumna, ale jednocześnie skutki tego są takie, że dzieci nie mają więzi z dziadkami, a my nie mieliśmy czasu dla siebie. Sporadycznie zdarzało się, że coś robiliśmy z mężem sami (kino, wspólne wyjście). Oboje pracujemy zawodowo, do czasu gdy dzieciaki tego potrzebowały, ja pracowałam krócej. Podział obowiązków przy dzieciach i w domu wydawał mi się w miarę sprawiedliwy, chociaż z czasem coraz mniej, jednak nie było to dla mnie żadne wyrzeczenie, tak jak pisałam wcześniej, ważne było dla mnie, żebyśmy wszyscy mieli normalny dom.

Kilka lat temu mąż pomału, po cichu, zaczął się od nas odsuwać. Mimo że dzieciaki były już starsze, mogliśmy poświęcić sobie więcej czasu, tego czasu dla mnie było coraz mniej. Trwało to od tych 3- 4 lat, potem zaczął się kolejny etap wycofywania męża i jego nieobecności mentalnej w domu. Po przyjściu z pracy, zjedzeniu obiadu, szedł do sypialni i oglądał tv, albo przygotowywał się do następnego dnia pracy (jest nauczycielem). Na początku mnie to wściekało i nie rozumiałam tego, z czasem pomyślałam, że po prostu potrzebuje spokoju, że jest zmęczony, nie dziwiłam się. Codziennie przychodziłam do niego do tej sypialni, pogadać, spytać, pobyć, ale w sumie nie widziałam po nim, że potrzebuje mojej obecności. Tak wyglądały tygodnie, weekendy spędzaliśmy „normalnie”, aktywnie, z dzieciakami, najczęściej poza domem.

W międzyczasie doszło kolejne „dziwne” zachowanie męża- blokowanie telefonu, ukradkiem wysyłanie wiadomości, czy przesiadywanie do późna przed komputerem i ewidentne wysyłanie sms. Coraz częściej słyszałam od niego, że nic w domu nie robię, że nie zajmuję się dziećmi, że nie gotuję obiadów, że odmawiam seksu (były to niesprawiedliwe zarzuty, w końcu przestałam się nimi przejmować, bo wiedziałam, że jest to nieprawda). Mam jego obraz przed oczami, jest ciemno w pokoju, a on siedzi w fotelu w takiej pozycji, żebym ja nie widziała, a ja jednak widzę, że wysyła sms, czy w jakiś inny sposób kontaktuje się z kimś telefonicznie. Wiele razy go w takiej sytuacji nakryłam. Były awantury, a właściwie moje krzyki. Mniej więcej rok czasu trwało to zwodzenie, kłamanie, udawanie przez niego, że nic nie robi. Zdarzały się ze 2-3 takie razy, że próbowałam z mężem na spokojnie o tym rozmawiać, on ciągle utrzymywał, że nic złego nie robi, wydawało mi się, że dochodziliśmy do porozumienia. Ale on był coraz bardziej nieobecny… Ponad rok temu w końcu, którejś nocy nie wiem w jaki sposób, odgadłam hasło do jego telefonu i znalazłam niewykasowane ostatnie sms do koleżanki z pracy, z wyznaniem miłości, jego i jej. Środek nocy, awantura, żal, rozpacz, dzieciaki… Kazałam mu się wynosić z domu, on na to, że nie ma dokąd iść… Został, zaufałam po cichu, że skoro zostaje, będzie chciał poukładać to wspólne życie ze mną odnowa. Myślę, że ze zdradą już sobie poradziłam. Nastąpił dla mnie czas również odbudowy naszego związku. Niestety, długo patrzyłam na męża swoimi oczami, wydawało mi się, że skoro ja chcę, to on też. Po kilku miesiącach usłyszałam, że został w domu dla dzieci. Po kilku następnych, że mnie nie kocha. Doszła kompletna obojętność z jego strony, bał się obok mnie w domu przechodzić, bał się wracać do domu, bo będę krzyczeć. A ja po prostu co jakiś czas chciałam usłyszeć od niego cokolwiek, co się dzieje, co będzie. A on milczał… Im bardziej ja potrzebowałam jego słowa, tym bardziej on zamykał się w sobie. Finał historii jest taki, że od 5 msc nie mieszkamy razem. Dzieci są ze mną, mąż stara się je odwiedzać (choć na początku słyszałam, że nie ma czasu ich odwiedzać, bo pracuje, bo ma obowiązki), przyjeżdża do naszego domu i pod moją nieobecność i kiedy jestem, nawet spędzamy wspólnie czas, wychodząc na spacery, z dzieciakami. Mąż dzwoni do mnie codziennie, wieczorem, na kilka minut. Opowiada o swojej pracy, prawie nie pyta mnie o moje sprawy. Czasem z nim się spotykam, ale najczęściej kończy się to moim „zrzędzeniem”, jak to nazywa.

Na jakim etapie dziś jestem ja? Zaglądam na tę stronę internetową. Przeczytałam: „5 języków miłości”, „Miłość potrzebuje stanowczości” i moje objawienie „Granice w relacjach małżeńskich”. Odbyłam 2 spotkania z psychologiem, ale nic mi one nie dają, więcej sama jestem w stanie wypracować. Pracuję nad sobą. W wakacje pomyślałam, że moją ostatnią deską ratunku jest Nowenna Pompejańska- aby mąż wrócił do domu. Ale w dniu rozpoczęcia Nowenny, pojawiła się w sercu inna intencja- o rozeznanie tego kryzysu. I bardzo szybko je otrzymałam. Dotarło do mnie, że mąż czuł się opuszczony i odstawiony na boczny tor, ponieważ ja poświęcałam się dzieciom. Nigdy nie powiedziałabym o sobie, że jestem matką- kwoką i nie do końca się zgadzam z jego (o ile w ogóle) spojrzeniem na tę sytuację, ale coś w tym było. Starałam się dzieciom, ale i mężowi zapewnić to, czego sama w dzieciństwie nie miałam- zainteresowanie, bezpieczeństwo, po prostu miłość. To, czego nie dostałam sama, dawałam dzieciom. Przy tym wydawało mi się, że jestem też dobrą żoną-wypełniałam obowiązki, interesowałam się mężem, jego sprawami, starałam się go wspierać w jego sprawach, szczególnie zawodowych. Tyle razy powtarzałam mu, że jestem z niego dumna. Dbałam, żeby czuł się dobrze w naszym związku- spotykał się z kolegami, wyjeżdżał z nimi nawet na egzotyczne wycieczki. Długo by pisać i o mnie i o moim mężu… Teraz jestem w trakcie drugiej Nowenny, modlę się otwarcie serca dla męża, żeby pozbył się nerwów i złości, żeby otworzył się i bez lęku potrafił powiedzieć, co czuje. Tyle że to otwarcie serca wraca do mnie- spoglądam na siebie i docierają do mnie za pośrednictwem książek prawdy, że zawaliłam, że cały czas gadałam (ale ja potrzebowałam, żeby on cokolwiek powiedział, co czuje), że go to dobijało, że powinnam sama radzić sobie ze swoimi uczuciami, a jemu zostawić jego uczucia. Czasem wymieniamy się z mężem sms, bywa że coś z głębi serca napisze, bo mi tego nie mówi- że nigdy nie wróci do domu, że ze mną nie wie, jak rozmawiać, że jestem mu bliska, ale nie tak, jak kiedyś.

Wierzę, że można to wszystko odbudować, wierzę, choć rozum pokazuje inaczej. Że jest tak niewiele do zrobienia, ale patrzę na to z mojej perspektywy. Chciałabym, żebyśmy byli rodziną, być może też honorowo, bo to sobie przysięgaliśmy. Jestem akurat po Misjach św. W mojej parafii. Odnowiłam przyrzeczenie małżeńskie, z Bogiem, widziałam mojego męża obok mnie, tych 15 lat temu. Staram się myśleć w końcu o sobie, nie zatracam się w rodzinie, jak było jeszcze do niedawna. Ale zdaję też sobie sprawę, że jestem sama z tym wszystkim. Rodzina daleko, zresztą w niej nigdy nie miałam wsparcia. Nawet ostatnio od mamy usłyszałam, że ona wiedziała, że nie będziemy ze sobą, bo zobaczyła to na ślubie, że jak zagrała muzyka, mąż poszedł w jedną stronę, a ja w drugą. I że to było dla niej jasne… Z mamą jest wiele takich niedopowiedzianych i niewypowiedzianych spraw, które powodują, że jesteśmy od siebie bardzo daleko. Chcę to nie tyle naprawić, co pokazać, że nie jest mi wszystko jedno. Bo ta relacja, to też był klucz do mojego rozeznania kryzysu. Czytam polecane lektury i pojawiają się tam rady, żeby wspierać się u przyjaciół. Ja mimo że mam koleżanki i myślę, dla innych jestem wsparciem, nie otrzymuję tego z ich strony. Mam poczucie, że nikogo los mojego małżeństwa nie obchodzi. Wiem, że z takimi myślami zmaga się również mój mąż.

Ostatnia rzecz, która mi przychodzi do głowy, to to, że i do mojego męża i do mnie wróciło dzieciństwo. Moje, poniekąd opisałam. A mąż- syn alkoholika, mówię mu, że jest dziś małym chłopcem. Że miał i ma ogromną potrzebę, żeby ktoś go zauważył. Mimo że odnosi sukcesy w pracy, ma ciągłą potrzebę udawadniania czegoś innym i sobie, oczekuje też bezwzględnego zainteresowania swoimi sprawami, uwagi, wolności- „nikt mi nie będzie mówił, co mam robić”. Myślę, że tego właśnie dawno temu nie zaznał, tego jeszcze będę chciała się dowiedzieć. Jednocześnie wiem, że on sam musi sobie ze swoimi uczuciami poradzić. A ja, im bardziej jestem świadoma swoich, a szczególnie tego, co spowodowało lub mogło spowodować kryzys, jestem zdołowana, nie mam sił… Poczucie winy, choć częściowe, bardzo mnie w tym momencie dołuje.

Nie do końca potrzebuję jakiś rad, a może. Chciałam się wygadać, napisać, jak sobie radzę. Może komuś moje świadectwo pomoże. Czuję obecność Boga w moim życiu. Kiedy jeszcze nie do końca widziałam, że jest kryzys, Pan Bóg bardzo wyraźnie przychodził do mnie w innych ludziach i mówił mi, że jest ze mną. Teraz też czuję, jestem jeszcze bliżej Niego. I zawsze będę powtarzać, mimo ogromnego bólu- ten kryzys to najlepsze, co mnie w życiu spotkało. W końcu i mnie Bóg doświadczył i mogę podnieść głowę wysoko i pokazać Mu, że jestem przy Nim i codziennie powtarzam „niech mi się stanie, według Twego słowa”.
Al la
Posty: 2738
Rejestracja: 07 lut 2017, 23:36
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Przytłaczające poczucie winy

Post autor: Al la »

Witaj Jackina na naszym forum,
Dobrze, że opisałaś swoją sytuację, pierwszy krok ku zdrowieniu, to wyjść z ukrycia i zacząć mówić o tym, co boli.
Odbyłam 2 spotkania z psychologiem, ale nic mi one nie dają, więcej sama jestem w stanie wypracować.
Tak zdecydowałaś, jednak psycholog ma wiedzę, która pozwoli dać odpowiedzi na Twoje pytania.

Pokonywanie kryzysu polega na zdobywaniu wiedzy i inwestowaniu w swój własny rozwój.
Bowiem możesz zmieniać tylko siebie, drugiej osoby nie zmienisz.

Posłuchaj rekolekcji na naszej stronie http://sychar.org/pomoc/
Zapoznaj się też z listą Zerty viewtopic.php?f=10&t=282

Na pewno nie zostaniesz bez pomocy, pamiętaj jednak o nie podawaniu charakterystycznych szczegółów,
internet nie jest anonimowy.

Serdecznie Cię pozdrawiam
Z Panem Bogiem
Ty umiesz to, czego ja nie umiem. Ja mogę zrobić to, czego ty nie potrafisz - Razem możemy uczynić coś pięknego dla Boga.
Matka Teresa
Pustelnik

Re: Przytłaczające poczucie winy

Post autor: Pustelnik »

Jackina pisze: 12 lis 2019, 10:23 Od dawna zabierałam się do napisania tego postu, w końcu przyszedł czas. Pokrótce opiszę swoją sytuację, nie zagłębiając się na razie we wszystkie jej aspekty (...)
I zawsze będę powtarzać, mimo ogromnego bólu- ten kryzys to najlepsze, co mnie w życiu spotkało. W końcu i mnie Bóg doświadczył i mogę podnieść głowę wysoko i pokazać Mu, że jestem przy Nim i codziennie powtarzam „niech mi się stanie, według Twego słowa”.
Witaj Jackina,
dużo zauwazasz i potrafiłaś to zgrabnie (w sposób uporządkowany) opisać ...
"Rozkminiasz" Bożą Opatrzność we własnej historii życia :roll: , przyjmujesz (w boleści, to naturalne) błogosławieństwo kryzysu (swojego kryzysu).
Trzymaj się, dobrych wyborów w coraz lepszym życiu ! ;)
Pustelnik

Re: Przytłaczające poczucie winy

Post autor: Pustelnik »

Nie do końca potrzebuję jakiś rad, a może. Chciałam się wygadać, napisać, jak sobie radzę.
Jasne,
ale jak chcesz to z czasem napisz o tym "przytłaczającym poczuciu winy" (obrany przez Ciebie tytuł wątku) to prawdopodobnie dostaniesz zwrotne informacje jak "anologiczne" (?) poczucie winy potrafi "pokopać" i innych forumowiczów.
I czy to "dobrze" czy "niedobrze" ... :idea: :?:
jacek-sychar

Re: Przytłaczające poczucie winy

Post autor: jacek-sychar »

Jackina

Jako Jacek czuję się zobligowany napisać coś do Ciebie. ;)

Na początku kryzysu zapadłem się w sobie. Tak mnie ta sytuacja rozwaliła, że na pewno nie byłem w tym okresie dobrym ojcem. Przypuszczam, że i żona nie miała ochoty przebywać z rozhisteryzowanym facetem.
Gdy się pozbierałem, to dzieci z chęcią ze mną przebywają. Myślę że obecnie byłbym i ciekawszym dla żony.
Warto więc obecnie nie przejmować się mężem, bo na niego nie masz wpływu, ale zająć się sobą, żeby złapać jak najszybciej równowagę duchową i radość życia.

Siły i odwagi do pracy nad sobą.
Wiedźmin

Re: Przytłaczające poczucie winy

Post autor: Wiedźmin »

Jackina pisze: 12 lis 2019, 10:23
[...] 4. Wyprowadzka męża 5 miesięcy temu. [...]

[...] Sporadycznie zdarzało się, że coś robiliśmy z mężem sami (kino, wspólne wyjście).

[...] Kilka lat temu mąż pomału, po cichu, zaczął się od nas odsuwać.

[...] słyszałam od niego, że nic w domu nie robię, że nie zajmuję się dziećmi, że nie gotuję obiadów [...].

[...] Dotarło do mnie, że mąż czuł się opuszczony i odstawiony na boczny tor, ponieważ ja poświęcałam się dzieciom. [...]

[...] Dbałam, żeby czuł się dobrze w naszym związku- spotykał się z kolegami, wyjeżdżał z nimi nawet na egzotyczne wycieczki. [...]

[...] jesteśmy od siebie bardzo daleko. [...]

[...] A mąż- syn alkoholika, mówię mu, że jest dziś małym chłopcem. [...]
Hej,

Nie wiem, czy jest na świecie mąż, który chciałby słyszeć od żony, że jest małym chłopcem.
Dbałaś, aby dobrze się czuł... - mi też się wydawało, że dbałem o żonę, aby dobrze się czuła - jednak jej brakowało czegoś zupełnie innego niż to, co jej ofiarowałem...

Trudne sytuacje są rozwojowo stymulujące - jak życie pokazuje, bez bólu rzadko kiedy następuje motywacja do pracy.
Fajnie, że ową pracę podejmujesz! :)
Pustelnik

Re: Przytłaczające poczucie winy

Post autor: Pustelnik »

Wiedźmin pisze: 12 lis 2019, 14:02 "mi też się wydawało, że dbałem o żonę, aby dobrze się czuła - jednak jej brakowało czegoś zupełnie innego niż to, co jej ofiarowałem..."
Zgodzę się na to spostrzeżenie Wiedźminie ale raczej potrzebowałem doczytać to co "masz" w swojej stopce (motto), wtedy: OK (jak dla mnie ;) ).

Warto widzieć oczekiwania (zarówno swoje, jak i bliskich, jak i ... "obcych" bliźnich w ... odpowiedniej perspektywie (nie wiem czy "perspektywa" jest odpowiednim słowem, ale na tę chwilę nie znalazłem nic lepszego)).

Mam nadzieję, że i to moje dopowiedzenie Droga Autorko Wątku pomoże uporządkować Twoje (chwilowo nadmierne? a może nie?) poczucie winy ...
ODPOWIEDZ