Kilka pytań o separację

Refleksje, dzielenie się swoimi przeżyciami...

Moderator: Moderatorzy

annes
Posty: 57
Rejestracja: 04 sie 2017, 23:04
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: annes »

Chciałabym zwrócić uwagę moderatora na posty tata999, który w obraźliwy sposób, wielokrotnie sugerował, że chronienie własnej rodziny jest mściwością ze strony kobiety.
W przypadku nieszczęścia, do którego dojdzie, gdy dziecko będzie przebywać pod opieką uzależnionego ojca, matka, która wiedziała o uzależnieniu, również ponosi odpowiedzialność,nie sądzę, żeby kiedykolwiek mogła sobie wybaczyć więc rzucanie tekstu o poznawaniu owoców jest nie na miejscu.
Avys
Posty: 220
Rejestracja: 21 cze 2020, 8:31
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Avys »

O ile można chciałam napisać, że ogromnie lubię czytać Rutę i Keirę (która niestety się teraz nie odzywa na forum). Te ich posty bardzo mi pomagają.
Ruta, bardzo m się podoba, że piszesz takie długie posty- dla mnie są one całkowicie spójne i często bardzo piękne- tak, że zdarzyło mi się popłakać kilka razy. Wiele Twoich wniosków pokrywa się z moimi, ale chyba jeszcze więcej jest takich które dopiero dzięki Tobie odkrywam. Dziękuję.
Nie wyobrażam sobie, żeby nie było w Twoich postach tego co niektórzy nazywają „otoczką...” - dla mnie to nie jest otoczka ale sedno sprawy, kamień węgielny który nadaje sens wszystkiemu co piszesz. Bez tego „Sensu, Miłości” Twoje wpisy byłyby jak cymbał brzmiący.
I muszę jeszcze dodać, że na maxa zauroczyłam się Twoim wpisem „o czasie, o przeszłości, o fizyce”. Bardzo lubię słuchać fizyków Meissnera i Hellera. Ich wiara i wiedza są dla mnie bardzo pociągające ku Bogu. Ale coś z tą fizyką i wiarą jest niesamowitego w Wyznaniach Św. Augustyn też prowadzi niesamowite rozważania o czasie. Pomimo tego, że moja historia jest inna niż Twoja, to ja czuję, że mam teraz do przejścia podobną drogę jak Ty (i wszyscy inni tutaj) pokochania Boga, siebie i Bliźnich oraz rozwoju a Twoje podejście do tego jest bardzo bliskie mojemu sercu.
Awatar użytkownika
Nirwanna
Posty: 13316
Rejestracja: 11 gru 2016, 22:54
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Nirwanna »

annes pisze: 27 sie 2020, 8:26 Chciałabym zwrócić uwagę moderatora na posty tata999, który w obraźliwy sposób, wielokrotnie sugerował, że chronienie własnej rodziny jest mściwością ze strony kobiety.
W przypadku nieszczęścia, do którego dojdzie, gdy dziecko będzie przebywać pod opieką uzależnionego ojca, matka, która wiedziała o uzależnieniu, również ponosi odpowiedzialność,nie sądzę, żeby kiedykolwiek mogła sobie wybaczyć więc rzucanie tekstu o poznawaniu owoców jest nie na miejscu.
Moderacja w przyszłości zwróci uwagę, dziękujemy.
Nie żyje się, nie kocha się, nie umiera się - na próbę
Jan Paweł II
lustro
Posty: 1499
Rejestracja: 02 sie 2017, 22:37
Jestem: szczęśliwą żoną
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: lustro »

Ruta pisze: 26 sie 2020, 10:31 Oczywiście, że ma być na równi. Jeśli chcę od męża abstynencji, sama podjęłam abstynencję, chcę nawrócenia, to się nawracam, chcę pracy w terapii, to pracuję w terapii, chcę miłości to kocham, chcę wierności, jestem wierna.
W sumie rozumiem, że z perspektywy osoby uzależnionej, to jakieś karkołomne wymogi, jednak z drugiej strony kocham, jestem wierna, pracuję w terapii, podjęłam całkowitą abstynencję i się nawracam. Jestem szczęśliwa.
Nie chcę od męża niczego, co mogłoby go unieszczęśliwić. Chcę jego dobra.
Ruto

Podkresle po raz kolejny, miło by mi było gdyby osoby to czytające zwróciły na to uwagę, ze doskonale Cie rozumiem, twoje decyzje i stawianie granic. Jest to dla mnie całkiem oczywisty sposob ochrony siebie i dziecka. Nigdy i nigdzie nie napisałam, że nie masz moim zdaniem prawa do takich zachowań.


Zacytowałam powyżej fragment Twojej wypowiedzi w tym wątku.
I niby myslimy tak samo, ale...

Ja to widzę tak i taki jest moj porzadek myslenia - nieprzypadkowa kolejnośc.
Nie mam prawa oczekiwać od innych czegoś, czego sama od siebie nie oczekuje, wymagam, czemu nie potrafie sprostać.
O ile wogóle mamy prawo oczekiwac od innych tego, co my uważamy za słuszne? Sa teorie, które mowią, że nie powinniśmy nic oczekiwac. A to, co dobrego dajemy innym ze swojej strony, jest naszym wyborem. Moze nikt tego nie chciał ani nie oczekiwał po nas? Wiec zrobilismy w wolności to, co sami uznalismy za słuszne i dobre, ale czy to naprawde jest dobre i słuszne z punktu widzenia innych?
Konfrontacja bywa zaskakująca. Wiec lepiej z tym ostrożnie.

Natomiast oczekiwanie po innych, że bedą potrafili zrobic i zrobią cos, co my potrafimy, wydaje mi sie nadużyciem.
Czyli:
Podejmuje sie abstynencji i potrafię ja utrzymać - czyli mam prawo oczekiwać, że mąż zrobi to samo?
Potrafie wstrzymać oddech pod woda przez 5 min. - czyli mam prawo oczekiwać, że inni zrobia to samo?
Nauczyłam sie gry na skrzypcach w wielku 8 lat - czyli mam prawo oczekiwac tego samego od 8 letniego dziecka?
Nawracam się - mam prawo oczekiwać, że mąż sie nawróci?
Chodze na własna terapie - mam prawo oczekiwać, że mąż podejmie własną?
Jestem wierna, pracuję w terapii, podjęłam całkowitą abstynencję i się nawracam. Jestem szczęśliwa - mam prawo oczekiwać, że maż bedzie szczesliwy w taki sam sposób?
Nie chcę od męża niczego, co mogłoby go unieszczęśliwić. Chcę jego dobra - to Twoj punkt widzenia, mąż ma prawo widziec to zupelnie inaczej.
Rozumiem, że z perspektywy osoby uzależnionej, to jakieś karkołomne wymogi - ale mam prawo oczekiwać, że spełni moje oczekiwania i bedzie z tym szcześliwy?
Napewno rozumiesz, że to karkołomne wymogi a mimo to, tak naprawdę, w tym momencie pozbawiasz męża prawa do wolności i nawet autodestrukcji w tej wolności? Bo wiesz, co dla niego dobre?
Chcę miłości to kocham, chcę wierności, jestem wierna - ale wiesz, że to tak nie działa?

Takie stawianie spraw niestety nie przynosi oczekiwanych skutków.
I to tak naprawde budzi ogromny opór - podporządkowanie jednej strony oczekiwaniom drugiej.

Jezeli mogę, to ja bym ułozyła to ciut inaczej:
Chce dla siebie trzezwego męża, wiec pokazuje mu, że mogę życ w abstynencji i moze on tez by potrafił?
Chce miec wierzącego męża, wiec pokazuje mu, że jestem szczesliwa będąc osobą nawróconą i moze on tez był by szczesliwy nawrócony?
Chcę, żeby mąż poddał sie terapii, to sama pokazuje, że dzieki terapii ja sie zmieniam na lepszą ( pod warunkiem, że mąż moze to poczuc, że jestes lepsza niz byłaś, inaczej to nie zadziała).
Ale nie oczekuję od męża. On jest wolny.
Takie drobne przesuniecie punktu cięzkości.



I mam jeszcze jedno pytanie do Ciebie dotyczace egzekwowania od dziadków alimentów na wnuczka:
napisałaśw pierwszym swoim poście na tym watku
Ruta pisze: 26 sie 2020, 10:31 Nasze małżeństwo było i nadal jest obciążone nałogami męża, które rozwinęły się u niego, gdy był nastolatkiem i do których w trakcie małżeństwa powrócił. Pornografia, nadużywanie alkoholu, narkotyki.
Nie wiem, czy dobrze to rozumiem.
Ale czy nie jest tak, że twoi teściowie mają do Ciebie zal, że twoj maz powrócił do nałógów, z których niejako wyszedł przed slubem - w małżeństwie? I uważają, że ponosisz za to częśc winy?
Nie chcę Cie urazić, to tylko pytanie, bo chciała bym dobrze rozumieć sytuację.
Bo mnie sie wydaje, że lepiej z dziadkami na spokojnie porozmawiać i poprosić ich o pomoc w utrzymaniu wnuka, niż ciągać ich po sądach. Co i tak moze sie okazać daremne, bo jak wykażesz ubóstwo dziecka, skoro nawet dla Funduszu Alimentacyjnego nie spełniacie kryteriów wystarczająco niskich dochodów?


Masz w sobie wewnetrzna potrzebe "rozminiania" wszystkiego na wszelkie mozliwe sposoby. Czemu dajesz tu wyraz w ilości i długości postów. Wiec to taka moja "wrzutka" do rozkminiania.
acine
Posty: 127
Rejestracja: 26 lip 2018, 23:35
Płeć: Mężczyzna

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: acine »

Ruto, jakby dalej nie widzisz tego co staram Ci sie przekazac. Ja mysle ze ta "twarda miloscia" ks Dziewieckiego ( Nie Dobsona bo ja jego ksiazki przepelnione miloscia i troska o malzenstwo znam) i tych pomocowych istytucji ktore Ci tak doradzaja mozesz w cudzyslowie "ukatrupic" meza. Zostaniesz czysta nieskalana ale bez malzonka a z tego co piszesz on ma dusze tylko jest mocno zagubiony. Sama jakby rozumiesz ze najpierw trzeba zrozumic by wybaczyc, by kochac tez trzeba najpierw zrozumiec. On faktycznie "nie bawi sie" na tych narkotykach tylko to jest jego tragiczne zagubienie i on napewno to wie tylko moze nie wie jak sie z tego wykaraskac bo to faktycznie jest ogromnie trudne i Ty juz zdazylas zauwazyc ze to nie "beztroska" nim kieruje biorac. Moze wasze malzenstwo tak sie rozbija bo on "nie znal instrukcji obslugi" zony. Moze mu tu trzeba pomoc. Dostalas rok od polskiego sadu,moze to opatrznosc. On, juz widzialas na ostatniej rozprawie jaki mial stosunek do Ciebie a to nie byl ten sam stosunek jaki byl na poprzedniej rozprawie i moze to jest wlasnie ten rezultat zastowowania tych wskazowek "twardej milosci" ala ks. Dziewiecki i rozne AA|Alanon i pokrewne organizacje promujace rozne formy podbicia dna. Dobson ze swoja twarda miloscia to nie te metody ktore slysze stosuja i zalecaja jakies osrodki pomocowe ktorymi sie wspomagasz. Ja mysle ze o tej twardej milosci juz przestane pisac i skupie sie na celu ktory chce Ci przekazac a celem jest zeby pokazac mezowi ze go kochasz, "twardo kochasz" bo on chyba widzi ze Ty juz go nie kochasz i jestes dla niego obca osoba a to najgorsze dla kryzysowego malzenstwa. Proponuje wiec abys siegnela po inna pozycje Dobsona wydana w Polsce rok wczesniej bo w 1992 pt "co kazda zona chcialaby aby jej maz wiedzial o kobiecie", przeczytala ja i przekazala z jakas forma listu do meza bo to jest ksiazka dla mezow. Dobson w niej przedstawil wszystkie kobiece bolaczki w malzenstwie o ktorych mezowie najczesciej nie maja bladego pojecia. Uparlas sie na tego Dziewieckiego a ja uparcie mowie o Dobsonie. Czas plynie nieublaganie na Twoja i malzenstwa niekorzysc. Najlepiej przeczytaj te dwie pozycje "Milosc potrzebuje stanowczosci" i ta druga powyzsza i zapewniam Cie ze pomoga Ci one bardziej niz niejedna sesja terapeutyczna czy 100 konferencji ks. Dziewieckiego. Na koniec dodam ze ja kiedys uczeszczalem na al anon jako osoba ktora ma niezaleczony problem z niezyjacym ojcem alkoholikiem i slyszalem wlasnie kobiety ktore zastosowaly owa twarda milosc do meza alkoholka i ci mezowie... juz nie zyli. Ja sluchalem tych historii i Ci powiem ze nie przez nalog (wg mnie) ale ta okropna surowosc tych kobiet postepowania ktora wlasnie ktos im zalecil i to byly bardzo rozgorycznone kobiety...
tata999
Posty: 1172
Rejestracja: 29 wrz 2018, 13:43
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Mężczyzna

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: tata999 »

Nirwanna pisze: 27 sie 2020, 10:30
annes pisze: 27 sie 2020, 8:26 Chciałabym zwrócić uwagę moderatora na posty tata999, który w obraźliwy sposób, wielokrotnie sugerował, że chronienie własnej rodziny jest mściwością ze strony kobiety.
W przypadku nieszczęścia, do którego dojdzie, gdy dziecko będzie przebywać pod opieką uzależnionego ojca, matka, która wiedziała o uzależnieniu, również ponosi odpowiedzialność,nie sądzę, żeby kiedykolwiek mogła sobie wybaczyć więc rzucanie tekstu o poznawaniu owoców jest nie na miejscu.
Moderacja w przyszłości zwróci uwagę, dziękujemy.
Można zgłosić post do moderacji prywatnie. Można przytoczyć cytaty, które epitetuje się obraźliwymi. Można napisać bez manipulacji, eskalacji, rozdmuchiwania (a gdyby doszło do hipotetcznego nieszczęścia), prób wpędzenia w poczucie winy, za to po prostu i merytorycznie. Do tego zachęcam i zwracam uwagę w odpowiedzi również publicznej. Uprzedzam, że więcej publicznie nie będę wypowiadał się na temat tych zagrywek.
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

lustro pisze: 27 sie 2020, 12:00
Ruta pisze: 26 sie 2020, 10:31 Oczywiście, że ma być na równi. Jeśli chcę od męża abstynencji, sama podjęłam abstynencję, chcę nawrócenia, to się nawracam, chcę pracy w terapii, to pracuję w terapii, chcę miłości to kocham, chcę wierności, jestem wierna.
W sumie rozumiem, że z perspektywy osoby uzależnionej, to jakieś karkołomne wymogi, jednak z drugiej strony kocham, jestem wierna, pracuję w terapii, podjęłam całkowitą abstynencję i się nawracam. Jestem szczęśliwa.
Nie chcę od męża niczego, co mogłoby go unieszczęśliwić. Chcę jego dobra.
Ruto

Podkresle po raz kolejny, miło by mi było gdyby osoby to czytające zwróciły na to uwagę, ze doskonale Cie rozumiem, twoje decyzje i stawianie granic. Jest to dla mnie całkiem oczywisty sposob ochrony siebie i dziecka. Nigdy i nigdzie nie napisałam, że nie masz moim zdaniem prawa do takich zachowań.


Zacytowałam powyżej fragment Twojej wypowiedzi w tym wątku.
I niby myslimy tak samo, ale...

Ja to widzę tak i taki jest moj porzadek myslenia - nieprzypadkowa kolejnośc.
Nie mam prawa oczekiwać od innych czegoś, czego sama od siebie nie oczekuje, wymagam, czemu nie potrafie sprostać.
O ile wogóle mamy prawo oczekiwac od innych tego, co my uważamy za słuszne? Sa teorie, które mowią, że nie powinniśmy nic oczekiwac. A to, co dobrego dajemy innym ze swojej strony, jest naszym wyborem. Moze nikt tego nie chciał ani nie oczekiwał po nas? Wiec zrobilismy w wolności to, co sami uznalismy za słuszne i dobre, ale czy to naprawde jest dobre i słuszne z punktu widzenia innych?
Konfrontacja bywa zaskakująca. Wiec lepiej z tym ostrożnie.

Natomiast oczekiwanie po innych, że bedą potrafili zrobic i zrobią cos, co my potrafimy, wydaje mi sie nadużyciem.
Czyli:
Podejmuje sie abstynencji i potrafię ja utrzymać - czyli mam prawo oczekiwać, że mąż zrobi to samo?
Potrafie wstrzymać oddech pod woda przez 5 min. - czyli mam prawo oczekiwać, że inni zrobia to samo?
Nauczyłam sie gry na skrzypcach w wielku 8 lat - czyli mam prawo oczekiwac tego samego od 8 letniego dziecka?
Nawracam się - mam prawo oczekiwać, że mąż sie nawróci?
Chodze na własna terapie - mam prawo oczekiwać, że mąż podejmie własną?
Jestem wierna, pracuję w terapii, podjęłam całkowitą abstynencję i się nawracam. Jestem szczęśliwa - mam prawo oczekiwać, że maż bedzie szczesliwy w taki sam sposób?
Nie chcę od męża niczego, co mogłoby go unieszczęśliwić. Chcę jego dobra - to Twoj punkt widzenia, mąż ma prawo widziec to zupelnie inaczej.
Rozumiem, że z perspektywy osoby uzależnionej, to jakieś karkołomne wymogi - ale mam prawo oczekiwać, że spełni moje oczekiwania i bedzie z tym szcześliwy?
Napewno rozumiesz, że to karkołomne wymogi a mimo to, tak naprawdę, w tym momencie pozbawiasz męża prawa do wolności i nawet autodestrukcji w tej wolności? Bo wiesz, co dla niego dobre?
Chcę miłości to kocham, chcę wierności, jestem wierna - ale wiesz, że to tak nie działa?

Takie stawianie spraw niestety nie przynosi oczekiwanych skutków.
I to tak naprawde budzi ogromny opór - podporządkowanie jednej strony oczekiwaniom drugiej.

Jezeli mogę, to ja bym ułozyła to ciut inaczej:
Chce dla siebie trzezwego męża, wiec pokazuje mu, że mogę życ w abstynencji i moze on tez by potrafił?
Chce miec wierzącego męża, wiec pokazuje mu, że jestem szczesliwa będąc osobą nawróconą i moze on tez był by szczesliwy nawrócony?
Chcę, żeby mąż poddał sie terapii, to sama pokazuje, że dzieki terapii ja sie zmieniam na lepszą ( pod warunkiem, że mąż moze to poczuc, że jestes lepsza niz byłaś, inaczej to nie zadziała).
Ale nie oczekuję od męża. On jest wolny.
Takie drobne przesuniecie punktu cięzkości.



I mam jeszcze jedno pytanie do Ciebie dotyczace egzekwowania od dziadków alimentów na wnuczka:
napisałaśw pierwszym swoim poście na tym watku
Ruta pisze: 26 sie 2020, 10:31 Nasze małżeństwo było i nadal jest obciążone nałogami męża, które rozwinęły się u niego, gdy był nastolatkiem i do których w trakcie małżeństwa powrócił. Pornografia, nadużywanie alkoholu, narkotyki.
Nie wiem, czy dobrze to rozumiem.
Ale czy nie jest tak, że twoi teściowie mają do Ciebie zal, że twoj maz powrócił do nałógów, z których niejako wyszedł przed slubem - w małżeństwie? I uważają, że ponosisz za to częśc winy?
Nie chcę Cie urazić, to tylko pytanie, bo chciała bym dobrze rozumieć sytuację.
Bo mnie sie wydaje, że lepiej z dziadkami na spokojnie porozmawiać i poprosić ich o pomoc w utrzymaniu wnuka, niż ciągać ich po sądach. Co i tak moze sie okazać daremne, bo jak wykażesz ubóstwo dziecka, skoro nawet dla Funduszu Alimentacyjnego nie spełniacie kryteriów wystarczająco niskich dochodów?


Masz w sobie wewnetrzna potrzebe "rozminiania" wszystkiego na wszelkie mozliwe sposoby. Czemu dajesz tu wyraz w ilości i długości postów. Wiec to taka moja "wrzutka" do rozkminiania.
Jeśli chodzi o moją relację z mężem, to ja to widzę tak: swoje wzajemne oczekiwania wobec siebie sfromułowaliśmy dość jasno, decydując się na zawarcie ślubu i udzielając sobie nawzajem sakramentu małżeństwa. Moje oczekiwania wciąż są takie same i nie obejmują łamania przysięgi małżeńskiej, odejścia od wiary, niewolenia siebie nałogami i zdrad. Mąż przysięgę małżeńską składał dobrowolnie i w stanie świadomości umożliwiającym swobodne podejmowanie decyzji.

Natomiast mój mąż jest dorosłym człowiekiem i może podejmować swoje decyzje, w tym decyzję o rezygnacji z wypełniania przysięgi małżeńskiej. Ja z kolei mam pełne prawo warunkować powrót do wspólnego życia gotowością męża do wypełniania przysięgi. Na to się umówiliśmy. Dożywotnio. Moje prawo płynie także z tego, że ja swoją przysięgę zachowuję.

Natomiast do chwili w której mój mąż takiej gotowości w sobie nie ma, nie jest obiektem mojego zainteresowania jako współtowarzysz życia, wychowania dzieci, codzienności, choć wciąż pozostaje podmiotem mojej troski i miłości. Zapewne także większej lub mniejszej tęsknoty.

Co do wolności męża do autodestrukcji, tu jestem ostrożna. Z mojej perspektywy, gdybym kiedyś zagubiła się w nałogu takim jak alkoholizm, nie chciałabym, aby wszyscy ze mnie zrezygnowali i dali mi tak rozumianą "wolność". Natomiast jest to pole minowe, na którym łatwo przekroczyć granice swoje oraz osoby uzależnionej. Póki co, jakąś ogólną mapę zarysowują zasady twardej miłości wobec osoby uzależnionej. A i tak wymagają one weryfikacji w każdym indywidualnym przypadku.

Mój mąż nie powrócił do nałogów w małżeństwie, tylko wszedł z nałogami w małżeństwo. (W kontekście ważności małżeństwa: samo istnienie nałogu nie wyklucza swobody w podjęciu decyzji o małżeństwie ani umiejętności rozpoznania czym małżeństwo jest, to bardzo indywidualne sprawy). Gdy pisałam pierwsze posty na forum, miałam błędne przekonanie, że nałóg to coś, co się pojawia i znika. W okresie narzeczeństwa nie mieszkałam wspólnie z mężem, sygnałów, że coś jest nie tak w tym jak mąż pije i czego używa, było niewiele i wszystkie ignorowałam, jak już pisałam palenie trawki w moim środowisku nie było uważane za jakiś wielki problem i sama okazyjnie z niej korzystałam. Potem był okres starania się o dziecko i naszej abstynencji, mojej na pewno, na ile dochowywał jej mąż nie wiem. Gdy zaszłam w ciążę bańka prysła... tylko ja wtedy nie byłam w stanie dostrzec uzależnienia w uzależnieniu. Przez ładnych parę kolejnych lat gotowałam się jak żaba.

Tesciowie mają do mnie ogromny żal. Teściowa przede wszystkim o to, że mąż się ze mną ożenił i że przestał spędzać z nią wszystkie wakacje, święta i weekendy i że poświęcał jej mniej czasu i uwagi, o co zresztą zawsze walczyła bardzo podlymi metodami. Gdy tylko gdzieś jechaliśmy dzwoniła, że ona lub mąż właśnie są w stanie agonalnym, urzadzala awantury, że gdzieś jedziemy i wydamy niepotrzebnie pieniądze gdy moglibyśmy przecież spędzić całe wakacje u nich. Zadreczala mojego męża na różne sposoby, mimo, że mąż poświęcał jej dużo czasu i uwagi, również całą rodziną spędzaliśmy u teściów sporo czasu, poświęcając im czas, uwagę, troskę, zawsze będąc gotowi do pomocy dla nich i wsparcia. Co prowadzilo tylko do jej dalszych roszczeń. Na miejscu ma kochającego i troskliwego męża, ale najwyraźniej nie wystarczało jej to do szczęścia.
Oboje teściów ma do mnie pretensję, że "zrobiłam z ich syna narkomana", czyli w ich rozumieniu tego terminu - przekonałam go do podjęcia leczenia. Decyzja męża o zakończeniu terapii w dużej mierze wynikała z nacisku jego rodziców, którzy bali się, że się wyda, że syn się leczy "z narkomanami". Był to czas w którym zaczęli rozmowy z moim mężem o rozwodzie i nigdy już od nich nie odstąpili.

Jest mi ich bardzo szkoda, są dwójką starzejacych się ludzi, teraz faktycznie wymagających coraz więcej pomocy, czasu i uwagi. Ich wizja życia mojego męża po rozwodzie była dość jasna, mąż zamieszka z nimi i jak się da, to z naszym synkiem. Oni zajmą się dzieckiem, mąż bedzie ogarniał to z czym oni przestają dawać radę i wszyscy będą szczęśliwi. Przeliczyli się. Mąż prawie się z nimi nie kontaktuje, chyba, że potrzebuje pieniędzy. Święta spędzają samotnie. Kupują sobie uwagę syna pieniędzmi. Z drugiej strony będę nieuczciwa nie mówiąc, że mnie taki obrót spraw nie cieszy. Tak, mam satysfakcję, bo byłam zła i niedobra, bo mąż zamiast 4 weekendów w miesiącu spędzał u nich dwa, bo zamiast całych świąt spędzał część, bo nie we wszystkie urlopy byliśmy u nich. I to była moja wina, bo ograniczałam synkowi kontakty z mamą. Co zresztą nie jest prawdą, bo za radą mądrej kobiety, nie walczyłam z teściową. Nigdy nie protestowalam, gdy mąż mówił że jedzie do mamusi, albo teściowa mówiła, żeby przyjechał. Ja swój limit wizyt u teściów ustawilam na trzy razy w miesiącu, dzieli nas jednak spora odległość, część każdych świąt i część każdych ferii i wakacji. Oraz kontakty telefoniczne. Mąż najpierw jeździł do mamy jak szalony, a potem sam zaczął zmniejszać ilość czasu spędzanego z mamą, jeżdżąc nieco częściej niż ja.
Obecnie jestem samym złem, bo nie daję synkowi rozwodu i do tego jeszcze żądam alimentów. No i wciąż robię z niego narkomana.

Oczywiście, że najpierw zadzwonię do teściów i porozmawiam o ustaleniu dobrowolnej alimentacji, wobec postawy ich syna.
Co do spełniania warunków do uzyskania alimentów, w przypadku niealimentacji ze strony rodzica, gdy dochody drugiego rodzica nie wystarczają na samodzielne zaspokojenie potrzeb dziecka i wymagają nadmiernego uszczerbku w utrzymaniu dla tego rodzica, alimentacja ze strony dziadków jest orzekana. Nikt nie jest zobowiązany do pracy ponad siły, a alimentacja polega także na osobistej opiece. Jeśli mam 100 procent alimentacji jako opieki i 100 procent utrzymania, wobec tego, że nie da się wyegzekwować alimentów od ojca, a się nie da, mam prawo do skorzystania z alimentacji posiłkowej. I jestem przekonana, że z chwilą otrzymania przez teściów pozwu mąż zacznie nagle płacić alimenty. Mają wpływ na syna, a nie będą chcieli mieć takiego wyroku.
Awatar użytkownika
ozeasz
Posty: 4368
Rejestracja: 29 sty 2017, 19:41
Jestem: w separacji
Płeć: Mężczyzna

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: ozeasz »

40 A Król im odpowie: "Zaprawdę, powiadam wam: Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili". Mt 25,40
12 To jest moje przykazanie, abyście się wzajemnie miłowali, tak jak Ja was umiłowałem. J 15,12
Przykazanie nowe daję wam, abyście się wzajemnie miłowali tak, jak Ja was umiłowałem; żebyście i wy tak się miłowali wzajemnie. Po tym wszyscy poznają, żeście uczniami moimi, jeśli będziecie się wzajemnie miłowali. (J 13, 34-35)
8 Bóg zaś okazuje nam swoją miłość [właśnie] przez to, że Chrystus umarł za nas, gdyśmy byli jeszcze grzesznikami. Rz 5,8
Te kilka tekstów przytoczyłem aby wskazać gdzie szukam wskazówek jak kochać i co dla mnie jest źródłem. Oczywiście jest tak, że każdy interpretuje to na swój sposób, ja zaś myślę że poniższe moje podzielenie się przybliży trochę kontekst mego ich rozumienia. Sam impuls do napisania mimo jakiś oporów udziału w dyskusji wziął się z przeczytania rozmów stricte na temat twardej miłości, nie wiem czy miejsce jest odpowiednie ,jednak autorka wątku-Ruta była jedną ze stron tej polemiki więc tu też uznałem to zamieścić.

Przez jakiś czas wizja ks.Dziewieckiego była dla mnie pociągająca, jednak zauważyłem że taki sposób rozumienia miłości nie daje mi żadnej szansy poza cudem na odbudowę małżeństwa. Zgadzam się, że dla związków wyjątkowo patologicznych ma to prawo bytu i może dać możliwość zabezpieczenia, przeniesienie tego na grunt kryzysu wynikającego przede wszystkim z braku dobrej komunikacji który eskaluje w różne kierunki do cudzołóstwa włącznie mnie nie przekonuje, na pewno nie w sposób automatyczny i bezrefleksyjny jako remedium na wszystko , a tak odbieram ostatnie wpisy m.in. w tym wątku.

W sytuacji naszego małżeństwa mimo że żona wielokrotnie i na różne sposoby przez lata wiązała się z innymi "mężczyznami" do dzisiaj nie usłyszałem słowa przepraszam które odwoływało by się do tych faktów, wręcz słyszałem zwykle że Ona nie ma sobie nic do zarzucenia...

Wprowadzany na początku sposób twardej miłości tylko pogorszył nasze i tak już wątłe, przez separację nieformalną, więzi i stworzył większy dystans, każdy z nas zaczął się okopywać na własnej pozycji, szukając winy po drugiej stronie w zaistniałej sytuacji.

Przełomem okazały się rekolekcje z ks.Dziewieckim których co prawda treść mnie poruszyła, jednak prawdziwą rewolucję (w mojej percepcji i potwierdzeniem moich nieświadomych w pełni dążeń które później się skonkretyzowały ) zrobiły słowa współbrata który prowadził grupę dzielenia po konferencji, a powiedział że po całkowitym rozpadzie więzi, na tamten czas byli już z żoną, początkiem ponownego budowania więzi, na nowo stała się karma dla kota... :D
Ja mimo że kota nie posiadam, żona tym bardziej, musiałem wymyślić inny plan niż powyższy, więc od tego czasu tym bardziej przyłożyłem się do budowania na nowo poziomu na którym moglibyśmy się porozumieć z żoną w taki sposób by każdy z nas miał poczucie równości i godności oraz doświadczył szacunku, można powiedzieć że polegał on na tym że każdy z nas jest niepoznany w większości, jest może niekoniecznie czystą kartą, ale kartą przeczytaną wcześniej pobieżnie,tendencyjnie, stereotypowo.

Tu taka moja dygresja , bardzo nie podoba mi się często stosowany na tym forum epitet -"zdradzacz" którego pejoratywny wydźwięk od początku wprowadza w błąd i determinuje (zwykle) swym brzmieniem percepcję czytelnika.
Skoro tak wiele razy tutaj na forum odnosimy się do Pisma Świętego i miłości bliźniego to jak się to ma do szufladkowania naszych bliźnich w wierze?

Tak dla jasności każde cudzołóstwo jest z definicji zdradą, jednak w drugą stronę to tak nie działa, nie każda zdrada to cudzołóstwo, a tak ściślej, cudzołóstwo jest tylko jednym ze sposobów zdrady, można zdradzić współmałżonka "opuszczając go" mentalnie, można iść w stronę doskonałości porzucając tego który nie nadąża w związku, można być po prostu egoistą, można zdradzać na wiele sposobów, to wszystko można, czego efektem może być też przelanie tej przysłowiowej kropli i przekroczenie granicy którą może być niestety często cudzołóstwo, jednak jak czytamy tu nieraz naznaczony i stygmatyzowany jest w moim odbiorze od wielu lat ten jeden nurt zdrady-cudzołóstwo.


Wracając do relacji z żoną, stosowanie przeze mnie sposobów które rozumiałem jako "twarda miłość" tworzyła aurę nierówności i winy, ta zaś nie sprzyjała w żaden (widoczny) sposób na poprawie relacji ze współmałżonką.

Dopiero wyjście z tego kręgu winny, niewinny które znalazło u mnie niejako potwierdzenie w metodzie PBP Rosenberga pomogło powoli na spotkanie z drugim człowiekiem, w tym przypadku żoną, na warunkach równości, choćby co do godności i otwarcie się na dialog, dzielenie emocjami nawet tymi bardzo przykrymi, trudnymi.
Dopiero kiedy żona zauważyła, poczuła, że nie stawiam siebie wyżej ze względu na przeszłość, że nie ma w tym co robię i mówię moralizatorstwa, wyższości człowieka który nie cudzołożył na tym który to zrobił, dopóki nie zobaczyła że szanuję Ją bez względu na to co robi i jak się do mnie odnosi, zaczęła się powolutku przełamywać bariera nieufności, która pewnie się łączyła i ze wstydem za to, co się podziało i może z jakąś porażką z którą się trudno pogodzić, poczuciem zwykłej ludzkiej dumy, a może jak głosi autor PBP dramatycznym sposobem komunikowania potrzeb?

I znów chcę się podzielić kolejną dygresją, czytałem wiele na forum stwierdzenie że samemu trudno się kłócić, zgadzam się z tym w stu procentach, konwertując tę myśl można by powiedzieć że (w moim pojmowaniu twardej miłości) nie sposób budować więzi budując mur z zasad twardej miłości o który często słaby, upadający, błądzący współmałżonek może się rozbić, bo On najzwyczajniej również może to widzieć tak, że przestał być kochany, bo przecież nie trudno o taką myśl zarówno po jednej jak i po drugiej stronie, bez względu na to jak to opisują fakty które najczęściej są mylone z tym jak każdy z uczestników je postrzega.

Nie sposób budować relację samemu, a dzieje się tak zwykle, gdy zasady drugiego są nie do przeskoczenia i to dotyczy obu stron.


Ja tak próbuję, to zaczyna przynosić wymierne efekty, myśl PBP Rosenberga mimo że po jej pogłębianiu okazuje się wręcz antychrześcijańska w sposobie definiowania zachowań człowieka, w sensie nie nadawania mu wartościowania wynikającego z religii, która (jeśli dobrze zrozumiałem) w wizji autora jest przemocotwórcza, może być doskonałym narzędziem dla tych którzy chcą ją wykorzystać do poprawy komunikacji z drugim jako narzędzie, do szukania bogactwa we wzajemnym obdarowywaniu się, do szukania dróg przede wszystkim do serca człowieka bez oceniania jego zachowań, które najczęściej ,jeśli nie zawsze wynikają z potrzeb (tych spełnionych i niespełnionych).

Z góry tłumaczę że powyższa treść jest oczywiście subiektywna i wzięła się z mojego postrzegania które jest sumą moich(i nie tylko) doświadczeń i refleksji i bardziej pasuje do określenia przekonanie niż prawda, co nie zmienia faktu że mogę to wyrazić tak jak każdy inny, pozdrawiam serdecznie .
Miłości bez Krzyża nie znajdziecie , a Krzyża bez Miłości nie uniesiecie . Jan Paweł II
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

acine pisze: 27 sie 2020, 13:18 Ruto, jakby dalej nie widzisz tego co staram Ci sie przekazac. Ja mysle ze ta "twarda miloscia" ks Dziewieckiego ( Nie Dobsona bo ja jego ksiazki przepelnione miloscia i troska o malzenstwo znam) i tych pomocowych istytucji ktore Ci tak doradzaja mozesz w cudzyslowie "ukatrupic" meza. Zostaniesz czysta nieskalana ale bez malzonka a z tego co piszesz on ma dusze tylko jest mocno zagubiony. Sama jakby rozumiesz ze najpierw trzeba zrozumic by wybaczyc, by kochac tez trzeba najpierw zrozumiec. On faktycznie "nie bawi sie" na tych narkotykach tylko to jest jego tragiczne zagubienie i on napewno to wie tylko moze nie wie jak sie z tego wykaraskac bo to faktycznie jest ogromnie trudne i Ty juz zdazylas zauwazyc ze to nie "beztroska" nim kieruje biorac. Moze wasze malzenstwo tak sie rozbija bo on "nie znal instrukcji obslugi" zony. Moze mu tu trzeba pomoc. Dostalas rok od polskiego sadu,moze to opatrznosc. On, juz widzialas na ostatniej rozprawie jaki mial stosunek do Ciebie a to nie byl ten sam stosunek jaki byl na poprzedniej rozprawie i moze to jest wlasnie ten rezultat zastowowania tych wskazowek "twardej milosci" ala ks. Dziewiecki i rozne AA|Alanon i pokrewne organizacje promujace rozne formy podbicia dna. Dobson ze swoja twarda miloscia to nie te metody ktore slysze stosuja i zalecaja jakies osrodki pomocowe ktorymi sie wspomagasz. Ja mysle ze o tej twardej milosci juz przestane pisac i skupie sie na celu ktory chce Ci przekazac a celem jest zeby pokazac mezowi ze go kochasz, "twardo kochasz" bo on chyba widzi ze Ty juz go nie kochasz i jestes dla niego obca osoba a to najgorsze dla kryzysowego malzenstwa. Proponuje wiec abys siegnela po inna pozycje Dobsona wydana w Polsce rok wczesniej bo w 1992 pt "co kazda zona chcialaby aby jej maz wiedzial o kobiecie", przeczytala ja i przekazala z jakas forma listu do meza bo to jest ksiazka dla mezow. Dobson w niej przedstawil wszystkie kobiece bolaczki w malzenstwie o ktorych mezowie najczesciej nie maja bladego pojecia. Uparlas sie na tego Dziewieckiego a ja uparcie mowie o Dobsonie. Czas plynie nieublaganie na Twoja i malzenstwa niekorzysc. Najlepiej przeczytaj te dwie pozycje "Milosc potrzebuje stanowczosci" i ta druga powyzsza i zapewniam Cie ze pomoga Ci one bardziej niz niejedna sesja terapeutyczna czy 100 konferencji ks. Dziewieckiego. Na koniec dodam ze ja kiedys uczeszczalem na al anon jako osoba ktora ma niezaleczony problem z niezyjacym ojcem alkoholikiem i slyszalem wlasnie kobiety ktore zastosowaly owa twarda milosc do meza alkoholka i ci mezowie... juz nie zyli. Ja sluchalem tych historii i Ci powiem ze nie przez nalog (wg mnie) ale ta okropna surowosc tych kobiet postepowania ktora wlasnie ktos im zalecil i to byly bardzo rozgorycznone kobiety...
Świecka twarda miłość to w praktyce często odcięcie się od uzależnionej osoby i wycofanie miłości. Ja tak nie robię. Mam podobne obserwacje jak ty, co do skutków tak rozumianej twardej miłości. Także poznałam dwie kobiety, których mężowie już nie żyją.
Mąż wie, że go kocham. Nie tylko mu to mówię, ale także wtedy, gdy tylko mam okazję, to miłość tą okazuję. Gdy mąż w trudnych sytuacjach zwraca się do mnie o pomoc, udzielam mu jej, jeśli tylko nie jest to wsparcie nałogu. Mąż zawsze ma wstęp do domu, gdy jest trzeźwy, jest zawsze zapraszany na święta i ważne uroczystości rodzinne i z tych zaproszeń korzysta.
Informuję go o wszystkich ważnych sprawach naszego synka, czekam, czasem bardzo długo na jego opinię, gdy potrzebne są decyzje dotyczące dziecka. Przypominam, że jest dla nas ważny i jest nam potrzebny.
Gdy mąż jest agresywny bronię się, ale naprawdę dokładam starań, by nie wykraczalo to poza granice działań potrzebnych do obrony i by zachować postawę szacunku wobec męża. Mimo wielu podpowiedzi nie nagrywam męża, nie zbieram na niego haków, podczas procesu mówię prawdę, także jeśli nie jest dla mnie korzystna.
Mój mąż szarpie się bardzo między bardzo wrogą postawą wobec mnie, odcinaniem się, a byciem wobec mnie miłym i uprzejmym, niezwykle rzadko postawą okazywania miłości.
Mąż z dużym prawdopodobieństwem ma kowalską, którą starannie ukrywa i prawdopodobnie to jego decyzja o związaniu się z nią wpłynęła na zmianę postawy mojego męża wobec mnie. Nie interesuję się tym, nie wchodzę w to, nie szpieguję go. Ma prawo do takich decyzji, a także do ukrywania tego przede mną. Niezależnie od motywów jakie nim kierują. Ze spokojem znoszę także wszystkie nieprawdziwe informacje, jakie mąż rozpowszechnia na mój temat.
Co do zmiany postawy przy sprawach, na pierwszej mąż miał nadzieję, że zgodzę się na rozwód. Wychodząc z sądu był wściekły. Na drugiej rozprawie był agresywny i wrogi wobec wszystkich, nie tylko wobec mnie. Jest w ciągu i ma w sobie to coś, co się fachowo nazywa niehamowaniem afektu. Bardzo przykre dla otoczenia coś.
Jeśli robię cokolwiek, co mąż może odebrać jako atak, uprzedzam go o tym, wyjaśniam powody, daję czas na zmianę zachowania.
Mąż dość jasno komunikuje, że wszystkie problemy w jego życiu są moją winą, z utratą wiary włącznie. I że musi się ode mnie odciąć. Myślę, że na ogół w to wierzy. To fachowo ma nazwę "przeniesienie". Z narkotyków na żonę. Zły wpływ wszystkich substancji na siebie mąż kompletnie neguje.

Przeczytam Dobsona :)
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

ozeasz pisze: 27 sie 2020, 18:21
40 A Król im odpowie: "Zaprawdę, powiadam wam: Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili". Mt 25,40
12 To jest moje przykazanie, abyście się wzajemnie miłowali, tak jak Ja was umiłowałem. J 15,12
Przykazanie nowe daję wam, abyście się wzajemnie miłowali tak, jak Ja was umiłowałem; żebyście i wy tak się miłowali wzajemnie. Po tym wszyscy poznają, żeście uczniami moimi, jeśli będziecie się wzajemnie miłowali. (J 13, 34-35)
8 Bóg zaś okazuje nam swoją miłość [właśnie] przez to, że Chrystus umarł za nas, gdyśmy byli jeszcze grzesznikami. Rz 5,8
Te kilka tekstów przytoczyłem aby wskazać gdzie szukam wskazówek jak kochać i co dla mnie jest źródłem. Oczywiście jest tak, że każdy interpretuje to na swój sposób, ja zaś myślę że poniższe moje podzielenie się przybliży trochę kontekst mego ich rozumienia. Sam impuls do napisania mimo jakiś oporów udziału w dyskusji wziął się z przeczytania rozmów stricte na temat twardej miłości, nie wiem czy miejsce jest odpowiednie ,jednak autorka wątku-Ruta była jedną ze stron tej polemiki więc tu też uznałem to zamieścić.

Przez jakiś czas wizja ks.Dziewieckiego była dla mnie pociągająca, jednak zauważyłem że taki sposób rozumienia miłości nie daje mi żadnej szansy poza cudem na odbudowę małżeństwa. Zgadzam się, że dla związków wyjątkowo patologicznych ma to prawo bytu i może dać możliwość zabezpieczenia, przeniesienie tego na grunt kryzysu wynikającego przede wszystkim z braku dobrej komunikacji który eskaluje w różne kierunki do cudzołóstwa włącznie mnie nie przekonuje, na pewno nie w sposób automatyczny i bezrefleksyjny jako remedium na wszystko , a tak odbieram ostatnie wpisy m.in. w tym wątku.

W sytuacji naszego małżeństwa mimo że żona wielokrotnie i na różne sposoby przez lata wiązała się z innymi "mężczyznami" do dzisiaj nie usłyszałem słowa przepraszam które odwoływało by się do tych faktów, wręcz słyszałem zwykle że Ona nie ma sobie nic do zarzucenia...

Wprowadzany na początku sposób twardej miłości tylko pogorszył nasze i tak już wątłe, przez separację nieformalną, więzi i stworzył większy dystans, każdy z nas zaczął się okopywać na własnej pozycji, szukając winy po drugiej stronie w zaistniałej sytuacji.

Przełomem okazały się rekolekcje z ks.Dziewieckim których co prawda treść mnie poruszyła, jednak prawdziwą rewolucję (w mojej percepcji i potwierdzeniem moich nieświadomych w pełni dążeń które później się skonkretyzowały ) zrobiły słowa współbrata który prowadził grupę dzielenia po konferencji, a powiedział że po całkowitym rozpadzie więzi, na tamten czas byli już z żoną, początkiem ponownego budowania więzi, na nowo stała się karma dla kota... :D
Ja mimo że kota nie posiadam, żona tym bardziej, musiałem wymyślić inny plan niż powyższy, więc od tego czasu tym bardziej przyłożyłem się do budowania na nowo poziomu na którym moglibyśmy się porozumieć z żoną w taki sposób by każdy z nas miał poczucie równości i godności oraz doświadczył szacunku, można powiedzieć że polegał on na tym że każdy z nas jest niepoznany w większości, jest może niekoniecznie czystą kartą, ale kartą przeczytaną wcześniej pobieżnie,tendencyjnie, stereotypowo.

Tu taka moja dygresja , bardzo nie podoba mi się często stosowany na tym forum epitet -"zdradzacz" którego pejoratywny wydźwięk od początku wprowadza w błąd i determinuje (zwykle) swym brzmieniem percepcję czytelnika.
Skoro tak wiele razy tutaj na forum odnosimy się do Pisma Świętego i miłości bliźniego to jak się to ma do szufladkowania naszych bliźnich w wierze?

Tak dla jasności każde cudzołóstwo jest z definicji zdradą, jednak w drugą stronę to tak nie działa, nie każda zdrada to cudzołóstwo, a tak ściślej, cudzołóstwo jest tylko jednym ze sposobów zdrady, można zdradzić współmałżonka "opuszczając go" mentalnie, można iść w stronę doskonałości porzucając tego który nie nadąża w związku, można być po prostu egoistą, można zdradzać na wiele sposobów, to wszystko można, czego efektem może być też przelanie tej przysłowiowej kropli i przekroczenie granicy którą może być niestety często cudzołóstwo, jednak jak czytamy tu nieraz naznaczony i stygmatyzowany jest w moim odbiorze od wielu lat ten jeden nurt zdrady-cudzołóstwo.


Wracając do relacji z żoną, stosowanie przeze mnie sposobów które rozumiałem jako "twarda miłość" tworzyła aurę nierówności i winy, ta zaś nie sprzyjała w żaden (widoczny) sposób na poprawie relacji ze współmałżonką.

Dopiero wyjście z tego kręgu winny, niewinny które znalazło u mnie niejako potwierdzenie w metodzie PBP Rosenberga pomogło powoli na spotkanie z drugim człowiekiem, w tym przypadku żoną, na warunkach równości, choćby co do godności i otwarcie się na dialog, dzielenie emocjami nawet tymi bardzo przykrymi, trudnymi.
Dopiero kiedy żona zauważyła, poczuła, że nie stawiam siebie wyżej ze względu na przeszłość, że nie ma w tym co robię i mówię moralizatorstwa, wyższości człowieka który nie cudzołożył na tym który to zrobił, dopóki nie zobaczyła że szanuję Ją bez względu na to co robi i jak się do mnie odnosi, zaczęła się powolutku przełamywać bariera nieufności, która pewnie się łączyła i ze wstydem za to, co się podziało i może z jakąś porażką z którą się trudno pogodzić, poczuciem zwykłej ludzkiej dumy, a może jak głosi autor PBP dramatycznym sposobem komunikowania potrzeb?

I znów chcę się podzielić kolejną dygresją, czytałem wiele na forum stwierdzenie że samemu trudno się kłócić, zgadzam się z tym w stu procentach, konwertując tę myśl można by powiedzieć że (w moim pojmowaniu twardej miłości) nie sposób budować więzi budując mur z zasad twardej miłości o który często słaby, upadający, błądzący współmałżonek może się rozbić, bo On najzwyczajniej również może to widzieć tak, że przestał być kochany, bo przecież nie trudno o taką myśl zarówno po jednej jak i po drugiej stronie, bez względu na to jak to opisują fakty które najczęściej są mylone z tym jak każdy z uczestników je postrzega.

Nie sposób budować relację samemu, a dzieje się tak zwykle, gdy zasady drugiego są nie do przeskoczenia i to dotyczy obu stron.


Ja tak próbuję, to zaczyna przynosić wymierne efekty, myśl PBP Rosenberga mimo że po jej pogłębianiu okazuje się wręcz antychrześcijańska w sposobie definiowania zachowań człowieka, w sensie nie nadawania mu wartościowania wynikającego z religii, która (jeśli dobrze zrozumiałem) w wizji autora jest przemocotwórcza, może być doskonałym narzędziem dla tych którzy chcą ją wykorzystać do poprawy komunikacji z drugim jako narzędzie, do szukania bogactwa we wzajemnym obdarowywaniu się, do szukania dróg przede wszystkim do serca człowieka bez oceniania jego zachowań, które najczęściej ,jeśli nie zawsze wynikają z potrzeb (tych spełnionych i niespełnionych).

Z góry tłumaczę że powyższa treść jest oczywiście subiektywna i wzięła się z mojego postrzegania które jest sumą moich(i nie tylko) doświadczeń i refleksji i bardziej pasuje do określenia przekonanie niż prawda, co nie zmienia faktu że mogę to wyrazić tak jak każdy inny, pozdrawiam serdecznie .
Ozeaszu, bardzo ci dziękuję za podzielenie się twoimi refleksjami. Bardzo mnie poruszyły. Myślę, że rozumiem co masz na myśli, pisząc o etykietkach. Łatwo w nich zgubić człowieka. Myślałam o tym bardzo dużo, kiedy pisałam pierwszy post i jak bardzo martwiłam się, że to co napiszę spowoduje, że sama przykleję mężowi etykietę pijak, narkoman, erotoman. To są jego uwikłania, które zapewne wzięły się z głębokich zranień, trudności. Jest jednak jeszcze mój mąż, ten który zmywał ze mną naczynia, oglądał filmy, przytulał mnie, wspierał wspólnie ze mną różne osoby, przygotowywał ze mną obiady dla rodziny, był dowcipny, dobry, wkurzony, zazdrosny, zmęczony, osamotniony, utulony, stęskniony, przytłoczony, radosny, kochany i kochający. Nieczęsto mam okazję go takim widzieć, ale taki wciąż bywa. Bardzo spodobało mi się użycie czasowników, "mąż pije, ćpa i zdradza". To mówi obiektywnie o czyimś postępowaniu, ale nie zawiera oceny, tylko proste stwierdzenie faktów.

Ksiądz Dziewiecki bardzo mi pomógł. Dzięki niemu ułożyłam sobie znacznie lepiej relacje z Bogiem, bardzo potrzebowałam usłyszeć, że moje cierpienie nie pochodzi od Boga. Że Bóg nie zsyła cierpienia na dzieci. W dużej mierze także dzięki księdzu zaczęłam także bronić się tam, gdzie to było potrzebne. Chociaż nie najlepiej mi to idzie jeszcze...

Napisałeś też, że okopywanie się i próby twardej miłości obejmowały nierówność i winę. Początkowo sądziłam, że winę za stan w jakim jest obecnie nasze małżeństwo ponosi mój mąż. Teraz także tak uważam. Nie odeszłam, nie łamałam brutalnie przysięgi małżeńskiej. Ale wiem też, że ja także mam swój udział w kryzysie do jakiego doszło. Nie czuję się jednak lepsza, nie czuję przewagi, ani potrzeby wałkowania w kółko winy. Myślę, że twarda miłość ponieważ jest miłością, nie przewiduje winy, tego kto lepszy, kto bardziej się zachował. Myślę też, że to co piszesz o zbudowaniu rodzaju poczucia bezpieczeństwa, szacunku, nie wywyższania się, jest takim bardzo empatycznym sposobem spojrzenia na małżonka który brnie w kryzys. Czasem myślę, a bardziej czuję, że poczucie wstydu, myśli, że trzeba by wiele rzeczy poodkręcać, lęk przed atmosferą oskarżenia, tłumaczenia się, jest jedną z tych rzeczy, które gaszą w moim mężu myśli o powrocie. Na pewno zdolność rozbrojenia takich przeszkód mogłaby pomóc w nawiązaniu dialogu.

Tak jak ty, zastanawiam się także, co poza cudem mogłoby natchnąć mojego męża do samego pomysłu powrotu, gdy już zbudowany zostanie mur doskonały. Dlatego cały czas myślę, jak trochę tą twardą miłość zmiękczyć. I dlatego tak się tej twardej miłości boję.
Z początku byłam w tym bardzo słaba. Cokolwiek robiłam, miało zawsze ukryte drugie dno, nie chodzi o złe intencje, ale o oczekiwania, zauważ mnie, wróć do mnie, pomyśl o mnie, nie krzywdź mnie. Postanowiłam przyjąć taką postawę wobec męża jak wtedy, gdy decyduję się komuś pomóc, bezinteresownie i bez oczekiwań. I tu jest coraz lepiej.

Co do Rosenberga, często czytając go zastanawiałam się, czy był osobą wierzącą, wiem, że pochodził z żydowskiej rodziny, ale czy był religijny, a może był ateistą, zawsze mnie to zastanawiało. Jakiś czas temu kupiłam najnowsze wydanie PBP. I tam na końcu jest przepiękna historia o Jezusie i jego babci, nie pamiętam jej z wydania, które miałam poprzednio. Oraz o sile jaka płynie ze słów Jezusa. On te słowa interpretuje tak, by nie patrzeć, kim "jest" dany człowiek, ale co czuje i jakie ma potrzeby. Nakarm głodnych.

Prawdę mówiąc nie wiem, czego potrzebuje obecnie mój mąż. Na pewno, jak każdy człowiek, potrzebuje szacunku, miłości, traktowania z godnością. Nie wiem także jeszcze, co mogłoby się stać dla nas płaszczyzną porozumienia. Jeszcze nie mamy swojej karmy dla kota.
Wiedźmin

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Wiedźmin »

Ruta pisze: 28 sie 2020, 2:03 [...] Napisałeś też, że okopywanie się i próby twardej miłości obejmowały nierówność i winę. Początkowo sądziłam, że winę za stan w jakim jest obecnie nasze małżeństwo ponosi mój mąż. Teraz także tak uważam. [...]
Ruta - lubię Cię czytać, mimo Twoich tasiemcowatych wywodów ;)

Jednak uwierz proszę z doświadczenia mojego skromnego bądź co bądź... ale wina za stan małżeństwa naprawdę w WYJĄTKOWYCH przypadkach ponosi jedna strona. Zwykle jest to wynikiem współdziałania.

Wybrałaś sobie takiego męża (przecież nikt Ci pistoletu do głowy nie przystawiał) ... nie bez przyczyny.

Połączyliście się ze sobą - nie bez powodu. Przerzucenie całego ciężaru winy na szanownego Twojego małżonka, uważam za swojego rodzaju ucieczkę od siebie samej.
Ewuryca

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ewuryca »

ozeasz pisze: 27 sie 2020, 18:21
40 A Król im odpowie: "Zaprawdę, powiadam wam: Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili". Mt 25,40
12 To jest moje przykazanie, abyście się wzajemnie miłowali, tak jak Ja was umiłowałem. J 15,12
Przykazanie nowe daję wam, abyście się wzajemnie miłowali tak, jak Ja was umiłowałem; żebyście i wy tak się miłowali wzajemnie. Po tym wszyscy poznają, żeście uczniami moimi, jeśli będziecie się wzajemnie miłowali. (J 13, 34-35)
8 Bóg zaś okazuje nam swoją miłość [właśnie] przez to, że Chrystus umarł za nas, gdyśmy byli jeszcze grzesznikami. Rz 5,8
Te kilka tekstów przytoczyłem aby wskazać gdzie szukam wskazówek jak kochać i co dla mnie jest źródłem. Oczywiście jest tak, że każdy interpretuje to na swój sposób, ja zaś myślę że poniższe moje podzielenie się przybliży trochę kontekst mego ich rozumienia. Sam impuls do napisania mimo jakiś oporów udziału w dyskusji wziął się z przeczytania rozmów stricte na temat twardej miłości, nie wiem czy miejsce jest odpowiednie ,jednak autorka wątku-Ruta była jedną ze stron tej polemiki więc tu też uznałem to zamieścić.

Przez jakiś czas wizja ks.Dziewieckiego była dla mnie pociągająca, jednak zauważyłem że taki sposób rozumienia miłości nie daje mi żadnej szansy poza cudem na odbudowę małżeństwa. Zgadzam się, że dla związków wyjątkowo patologicznych ma to prawo bytu i może dać możliwość zabezpieczenia, przeniesienie tego na grunt kryzysu wynikającego przede wszystkim z braku dobrej komunikacji który eskaluje w różne kierunki do cudzołóstwa włącznie mnie nie przekonuje, na pewno nie w sposób automatyczny i bezrefleksyjny jako remedium na wszystko , a tak odbieram ostatnie wpisy m.in. w tym wątku.

W sytuacji naszego małżeństwa mimo że żona wielokrotnie i na różne sposoby przez lata wiązała się z innymi "mężczyznami" do dzisiaj nie usłyszałem słowa przepraszam które odwoływało by się do tych faktów, wręcz słyszałem zwykle że Ona nie ma sobie nic do zarzucenia...

Wprowadzany na początku sposób twardej miłości tylko pogorszył nasze i tak już wątłe, przez separację nieformalną, więzi i stworzył większy dystans, każdy z nas zaczął się okopywać na własnej pozycji, szukając winy po drugiej stronie w zaistniałej sytuacji.

Przełomem okazały się rekolekcje z ks.Dziewieckim których co prawda treść mnie poruszyła, jednak prawdziwą rewolucję (w mojej percepcji i potwierdzeniem moich nieświadomych w pełni dążeń które później się skonkretyzowały ) zrobiły słowa współbrata który prowadził grupę dzielenia po konferencji, a powiedział że po całkowitym rozpadzie więzi, na tamten czas byli już z żoną, początkiem ponownego budowania więzi, na nowo stała się karma dla kota... :D
Ja mimo że kota nie posiadam, żona tym bardziej, musiałem wymyślić inny plan niż powyższy, więc od tego czasu tym bardziej przyłożyłem się do budowania na nowo poziomu na którym moglibyśmy się porozumieć z żoną w taki sposób by każdy z nas miał poczucie równości i godności oraz doświadczył szacunku, można powiedzieć że polegał on na tym że każdy z nas jest niepoznany w większości, jest może niekoniecznie czystą kartą, ale kartą przeczytaną wcześniej pobieżnie,tendencyjnie, stereotypowo.

Tu taka moja dygresja , bardzo nie podoba mi się często stosowany na tym forum epitet -"zdradzacz" którego pejoratywny wydźwięk od początku wprowadza w błąd i determinuje (zwykle) swym brzmieniem percepcję czytelnika.
Skoro tak wiele razy tutaj na forum odnosimy się do Pisma Świętego i miłości bliźniego to jak się to ma do szufladkowania naszych bliźnich w wierze?

Tak dla jasności każde cudzołóstwo jest z definicji zdradą, jednak w drugą stronę to tak nie działa, nie każda zdrada to cudzołóstwo, a tak ściślej, cudzołóstwo jest tylko jednym ze sposobów zdrady, można zdradzić współmałżonka "opuszczając go" mentalnie, można iść w stronę doskonałości porzucając tego który nie nadąża w związku, można być po prostu egoistą, można zdradzać na wiele sposobów, to wszystko można, czego efektem może być też przelanie tej przysłowiowej kropli i przekroczenie granicy którą może być niestety często cudzołóstwo, jednak jak czytamy tu nieraz naznaczony i stygmatyzowany jest w moim odbiorze od wielu lat ten jeden nurt zdrady-cudzołóstwo.


Wracając do relacji z żoną, stosowanie przeze mnie sposobów które rozumiałem jako "twarda miłość" tworzyła aurę nierówności i winy, ta zaś nie sprzyjała w żaden (widoczny) sposób na poprawie relacji ze współmałżonką.

Dopiero wyjście z tego kręgu winny, niewinny które znalazło u mnie niejako potwierdzenie w metodzie PBP Rosenberga pomogło powoli na spotkanie z drugim człowiekiem, w tym przypadku żoną, na warunkach równości, choćby co do godności i otwarcie się na dialog, dzielenie emocjami nawet tymi bardzo przykrymi, trudnymi.
Dopiero kiedy żona zauważyła, poczuła, że nie stawiam siebie wyżej ze względu na przeszłość, że nie ma w tym co robię i mówię moralizatorstwa, wyższości człowieka który nie cudzołożył na tym który to zrobił, dopóki nie zobaczyła że szanuję Ją bez względu na to co robi i jak się do mnie odnosi, zaczęła się powolutku przełamywać bariera nieufności, która pewnie się łączyła i ze wstydem za to, co się podziało i może z jakąś porażką z którą się trudno pogodzić, poczuciem zwykłej ludzkiej dumy, a może jak głosi autor PBP dramatycznym sposobem komunikowania potrzeb?

I znów chcę się podzielić kolejną dygresją, czytałem wiele na forum stwierdzenie że samemu trudno się kłócić, zgadzam się z tym w stu procentach, konwertując tę myśl można by powiedzieć że (w moim pojmowaniu twardej miłości) nie sposób budować więzi budując mur z zasad twardej miłości o który często słaby, upadający, błądzący współmałżonek może się rozbić, bo On najzwyczajniej również może to widzieć tak, że przestał być kochany, bo przecież nie trudno o taką myśl zarówno po jednej jak i po drugiej stronie, bez względu na to jak to opisują fakty które najczęściej są mylone z tym jak każdy z uczestników je postrzega.

Nie sposób budować relację samemu, a dzieje się tak zwykle, gdy zasady drugiego są nie do przeskoczenia i to dotyczy obu stron.


Ja tak próbuję, to zaczyna przynosić wymierne efekty, myśl PBP Rosenberga mimo że po jej pogłębianiu okazuje się wręcz antychrześcijańska w sposobie definiowania zachowań człowieka, w sensie nie nadawania mu wartościowania wynikającego z religii, która (jeśli dobrze zrozumiałem) w wizji autora jest przemocotwórcza, może być doskonałym narzędziem dla tych którzy chcą ją wykorzystać do poprawy komunikacji z drugim jako narzędzie, do szukania bogactwa we wzajemnym obdarowywaniu się, do szukania dróg przede wszystkim do serca człowieka bez oceniania jego zachowań, które najczęściej ,jeśli nie zawsze wynikają z potrzeb (tych spełnionych i niespełnionych).

Z góry tłumaczę że powyższa treść jest oczywiście subiektywna i wzięła się z mojego postrzegania które jest sumą moich(i nie tylko) doświadczeń i refleksji i bardziej pasuje do określenia przekonanie niż prawda, co nie zmienia faktu że mogę to wyrazić tak jak każdy inny, pozdrawiam serdecznie .
Ozeaszu bardzo trafnie to napisałeś, zresztą ja zauważyłam zmianę w twoich postach. Kiedyś właśnie tak je odbierałam jako wywyższanie się i brak miłości do żony pod przykrywką wiary, i według mnie to co piszesz jest świadectwem, że oprócz wiary potrzebna jest tez pokora i miłość. W innym wątku ktoś kiedyś napisał żeby z ofiary nie stać się katem, i na to według mnie trzeba właśnie uważać.
Ewuryca

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ewuryca »

Ruta pisze: 27 sie 2020, 17:40
lustro pisze: 27 sie 2020, 12:00
Ruta pisze: 26 sie 2020, 10:31
Mój mąż nie powrócił do nałogów w małżeństwie, tylko wszedł z nałogami w małżeństwo. (W kontekście ważności małżeństwa: samo istnienie nałogu nie wyklucza swobody w podjęciu decyzji o małżeństwie ani umiejętności rozpoznania czym małżeństwo jest, to bardzo indywidualne
Ruto ten fragment jakby dalej pokazuje mi że tak chcesz właśnie wszystko napisać żeby wyszło na twoje. Pisząc ze mąż wszedł w małżeństwo z nałogiem odrazu dodajesz notatke aby nikt czasem nie pomyślał że twoje małżeństwo było niewaznie zawarte, bo przecież jak kiedyś pisałaś masz już to przemodlone. To czy twoj mąż będąc uzależniony od porno, alkoholu i narkotyków był świadomy przysięgi małżeńskiej i zdolny do wypełnienia jej wie on sam i z pewnością i Bóg, ale na szczęście małżeństwo jest ważne dopóki sąd nie orzeknie inaczej wiec nie musisz bronić jego ważności chyba że kiedyś przed sądem jeśli twoj mąż takowy proces by rozpoczął.
Ostatnio zmieniony 28 sie 2020, 10:49 przez Nirwanna, łącznie zmieniany 1 raz.
Powód: poprawiono cytowanie
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

Wiedźmin pisze: 28 sie 2020, 3:36
Ruta pisze: 28 sie 2020, 2:03 [...] Napisałeś też, że okopywanie się i próby twardej miłości obejmowały nierówność i winę. Początkowo sądziłam, że winę za stan w jakim jest obecnie nasze małżeństwo ponosi mój mąż. Teraz także tak uważam. [...]
Ruta - lubię Cię czytać, mimo Twoich tasiemcowatych wywodów ;)

Jednak uwierz proszę z doświadczenia mojego skromnego bądź co bądź... ale wina za stan małżeństwa naprawdę w WYJĄTKOWYCH przypadkach ponosi jedna strona. Zwykle jest to wynikiem współdziałania.

Wybrałaś sobie takiego męża (przecież nikt Ci pistoletu do głowy nie przystawiał) ... nie bez przyczyny.

Połączyliście się ze sobą - nie bez powodu. Przerzucenie całego ciężaru winy na szanownego Twojego małżonka, uważam za swojego rodzaju ucieczkę od siebie samej.
Ja lubię z kolei twoje krótkie i celne pytania :)
Mam duży, bardzo duży udział w kryzysie. To nie tylko kwestia moich działań i zaniechań, ale także tego jaka jestem, moich reakcji, moich przekonań, poglądów, zdolności radzenia sobie z emocjami, komunikacyjnych. Widzę to i pracuję nad tym.

Nie jest tak, że zaczęłam pracę nad sobą w kryzysie. W trakcie małżeństwa, gdy wychodziły na jaw moje mankamenty, prawdziwe lub urojone, to radośnie zbierałam się do pracy. W małżeństwo weszłam jako bardzo nadreaktywna osoba, moje reakcje na emocje były zawsze bardzo silne, łatwo się czerwieniłam, wzruszałam do łez, rozbawiałam, wpadałam w stan bliski histerii, rozplakiwałam się. Dużo pracy włożyłam w panowanie nad takimi reakcjami i naprawdę je opanowalam. Teraz trochę to przepracowuję od nowa. Pracuję nad samymi emocjami, i uczę się kontrolować swoje reakcje, a nie je hamować i tłumić. To fajne znów wzruszyć się do łez na filmie, czy przy muzyce, czy poczuć się wściekła. Oraz wiedzieć, że moja reakcja, nawet bardzo emocjonalna, mną nie rządzi.

Natomiast jestem po trzech dużych rachunkach sumienia, dwóch związanych z gruntowną spowiedzią, jedną dotyczącą mojego życia, jedną małżeństwa, oraz jednym rachunku świeckim, związanym z odpowiedzią na pozew męża. Nie znalazłam w sobie winy, choć szukałam.

Może to kwestia tego, jak winę rozumiem i tu jest problem? Według mnie wina oznacza, że celowo i świadomie łamię jakieś zasady, że nie wycofuję się, gdy zorientuję się, że jestem w błędzie, dopuszczam się zaniechań, wpadam w egoizm i kieruję się tylko swoim dobrem.
Na ile jestem w stanie ocenić to z tego miejsca w którym jestem, nie zdarzyło mi się ani razu świadome i celowe złamanie przysięgi małżeńskiej, podjęcie działań niszczących moją relację z mężem, czy celowe i świadome działanie przeciwko mężowi. Od czasu narzeczeństwa, aż do dziś.

Ponoszę natomiast winę w sensie duchowym i jest to bardzo poważne wykroczenie przeciwko Bogu. Miałam dwóch bożków, małżeństwo i męża. Byłam w stanie poświęcić dla nich moją relację z Bogiem, no i kawałek po kawałku to robiłam.

Może jednak, gdy inaczej spojrzę na to, czym wina jest lub nie jest, lub gdy upłynie więcej czasu zacznę oprócz mojego udziału w kryzysie dostrzegać także i moją winę.

Natomiast, takiego gruntownego rachunku mojego sumienia dokonał także mój mąż. Gdy nie zgodziłam się na rozwód bez orzekania o winie, mój mąż musiał wnieść o rozwód z mojej winy. Jego reprezentantka od razu to zrobiła. Taki jest wymóg prawny. Mąż powiedział mi jednak, że nie ma czego mi zarzucić i nie zdecydował się wnieść pisma z oskarżeniem wobec mnie i wskazaniem mojej winy. Także na sprawie mąż powiedział, że jest winny i nie wnosił o orzekanie rozwodu z winy mojej ani z obojga stron, tylko ze swojej. (Powstał chyba jakiś bałagan, bo według mojej wiedzy rozwód nie powinien być wtedy dalej procedowany, ale na razie nie ma to znaczenia, skoro rozprawa jest odroczona o cały rok. Szkoda chyba martwić się tym teraz).

Szanuję męża za jego stanowisko i za to, że nie zdecydował się na fałszywe oskarżanie mnie, zwłaszcza, że mąż wydaje się być wewnętrznie zdecydowany na rozwód, jako na sposób rozwiązania swoich problemów życiowych i bardzo mocno do rozwodu dąży. Tym bardziej zasługuje na uznanie, że jest w tej najgłębszej warstwie uczciwy.

Nie jest wcale tak, że taka sytuacja, w ktorej ani ja ani mąż nie potrafimy się dopatrzeć mojej winy mnie cieszy. Jeśli ktoś czuje się całkiem i wyłącznie winny, trudno jest mu wrócić, łatwiej jest chyba wracać z pozycji, okej schrzanilem, ale ty też. Przy osobach pokręconych i poturbowanych przez życie, równowaga haków i wzajemnych win zapewnia często pokój na lata. Może powinnam dla ratowania małżeństwa, porzucić synka i uciec z jakimś fajnym kochankiem na jakąś egzotyczną wyspę, żeby wyrównać stawki? Żartuję, ale gdzieś wewnątrz mnie rodzi się jakaś mocno jeszcze nieokreślona koncepcja. Jak nowy wszechświat :)

Może gdybyśmy wspólnie z mężem urządzili sobie wspolne sesje i napisali 7 tomów "W poszukiwaniu straconych win"... i te moje winy wygrzebali, byłoby nam obojgu łatwiej?
A może łatwiej zdjąć tyle winy, ile się da z mojego męża. Bo mój mąż także za wiele rzeczy winy nie ponosi, także tych za które się obwinia...
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

Ewuryca pisze: 28 sie 2020, 9:39
Ruto ten fragment jakby dalej pokazuje mi że tak chcesz właśnie wszystko napisać żeby wyszło na twoje. Pisząc ze mąż wszedł w małżeństwo z nałogiem odrazu dodajesz notatke aby nikt czasem nie pomyślał że twoje małżeństwo było niewaznie zawarte, bo przecież jak kiedyś pisałaś masz już to przemodlone. To czy twoj mąż będąc uzależniony od porno, alkoholu i narkotyków był świadomy przysięgi małżeńskiej i zdolny do wypełnienia jej wie on sam i z pewnością i Bóg, ale na szczęście małżeństwo jest ważne dopóki sąd nie orzeknie inaczej wiec nie musisz bronić jego ważności chyba że kiedyś przed sądem jeśli twoj mąż takowy proces by rozpoczął.
Z kwestią nieważności małżeństwa musiałam zmierzyć się wewnętrznie, by szczerze, z pewnością i w zgodzie ze sobą podjąć się dochowania wierności mojej przysiędze. Ostatnio usłyszałam, że sakrament małżeństwa się dzieje i stale odnawia. Potrzebowałam odnowy tego sakramentu w sobie.

Nałóg jest jedną z możliwych przeszkód do zawarcia małżeństwa. I gdzieś w głębi siebie bardzo się tego obawiałam. Kocham mojego męża, moje małżeństwo było i jest dla mnie ważne. Nie odczułabym ulgi, słysząc: teraz to co was łączyło nie ma już znaczenia, możecie się wiązać z kim chcecie, to już anulowane.

Bardzo dużo na ten temat czytałam, aby te kwestie rozstrzygnąć. Nie jest wcale tak, jak napisałaś, że ważność zna tylko Bóg i mój mąż. Ja w moim małżeństwie żyłam, ja z moim mężem byłam przy ołtarzu. Nie tylko wiem, że gdy mąż udzielał mi sakramentu i gdy przyjmował go ode mnie, był świadomy co się dzieje i czego się podejmuje, ale że miał w sobie szczerą wolę, by swoją przysięgę wypełniać. To prawda mojego serca.

Jest też jednak kryterium obiektywne. Dowiedziałam się fantastycznej i prostej rzeczy: zdolność do wypełniania przysięgi małżeńskiej można ocenić bardzo łatwo: jeśli mąż ją wypełniał, to był zdolny do jej wypełniania. Prosto, krótko.

Czemu napisałam ten fragment o ważności? Nie chciałam prowadzić kolejnej dyskusji o tym, czy moje małżeństwo jest ważne. Gdy pojawia się hasło nałóg w kontekście zawierania małżeństwa, dyskusja łatwo skręca w tą stronę.

Chcę sprostować też jeszcze jedną rzecz: małżeństwo może być zawarte ważnie lub nie zostać zawarte wcale.
Istnieje domniemanie ważności sakramentu, nie oznacza to jednak ważności małżeństwa do czasu stwierdzenia jego nieważności, czy jak piszesz dopóki sąd nie orzeknie inaczej.
To domniemanie jest potrzebne po to, aby nie wprowadzać bałaganu. Każde małżeństwo traktujemy jako zawarte ważnie.
Nie ma też czegoś takiego, jak obrona ważności małżeństwa przez małżonka przed sądem. Na procesie małżonek ma obowiązek mówić prawdę, a nie czegokolwiek bronić. Jest za to instytucja obrońcy węzła małżeńskiego, ale nie jest nim małżonek.

Nie sądzę, aby mój mąż kiedykolwiek zdecydował się na pozew o stwierdzenie nieważności małżeństwa. Myślę, że podobnie jak ja, po rozstrzygnięciu sprawy wewnętrznie, dla siebie wie, że nasze małżeństwo jest ważne. Myślę też, że odejście od Boga i od wiary, to sposób mojego męża na poradzenie sobie z tym. Nie mogę odrzucić małżeństwa, to odrzucę Boga i wiarę, które mówią mi, że to małżeństwo jest ważne.
ODPOWIEDZ