Kilka pytań o separację

Refleksje, dzielenie się swoimi przeżyciami...

Moderator: Moderatorzy

Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

No i mam wolną chwilę...

Na wstępie zaznaczę, że to co napiszę jest moją własną perspektywą, przyjmuję z góry, że mogę się mylić, coś źle postrzegac. Że to co widzę na dziś, w przyszlosci ja sama mogę zobaczyć jeszcze inaczej. Niemniej jednak w moim odczuciu nieco przybliżyłam się do prawdy.

Odkryłam jak mocno małżonkowie są ze sobą złączeni. Dotąd nie zdawałam sobie z tego sprawy. Niby wiedziałam, ale jednak nie dochodziło do mnie jak bardzo, ale to bardzo mocno. I jaką siłę ma ta więź. To jest wiązanie silniejsze niż atomowe. Spędziłam 10 dni na modlitwie i rozmowach z innymi małżonkami, usłyszałam tak wiele historii, świadectw, czasem z najgłębszych kryzysów, a czasem z pięknej jedności.

Odkryłam też, że każde z małżonków może z tej więzi sakramentalnej korzystać...lub nie...i miałam okazję przekonać się, jakie cuda mogą się zadziać, gdy choćby jeden małżonek w stronę tej więzi się zwraca: cuda uzdrowień, cuda uwolnień, cuda uzdolnień, cuda nawróceń, cuda powrotu do jedności. Sakrament to jest potęga. Ale nawet tu, gdzie jesteśmy tak mocno związani, Bóg daje nam calkowitą wolność.

Długo też zastanawiałam się, co to znaczy kochać męża w kryzysie. Jak to robić? Jak wypełniać przysięgę małżeńską w relacji z mężem, który jest daleko? Kocham męża, ale nie tylko w kryzysie, również przed, nie zawsze wiedziałam, jak miłość okazywać, jak wypełniać przysięgę, co to dokładnie znaczy. Teraz wiem trochę więcej.

Odkryłam, że miłość w kryzysie warto okazywać tak samo, jak wtedy gdy mąż (żona) jest blisko: poprzez miłość, wierność i uczciwość. Nawet gdy nie ma się z mężem kontaktu. Sama wierność to mało. Jednym z ważnych sposobów realizacji tej milości jest modlitwa i blogoslawienie małżonka. Zwracanie uwagi na to jak mówię i mysle o małżonku, o moim mężu, żonie. Powstrzymywanie się od działań na szkodę małżonka, od złych myśli. Mam tu sporo pracy przed sobą.

Ale też wypelniam przysięgę każdego dnia potwierdzając swoją wolę. Potwierdzam ją odpowiadając tak na każde z pytań, które zadaje małżonkom ksiądz tuż przed złożeniem przysięgi: chcę dobrowolnie i bez przymusu pozostawać w związku małżeńskim, chcę trwać w nim w zdrowiu i chorobie, dobrej i złej doli do końca życia, chcę z miłością przyjmować i po katolicku wychowywać potomstwo, którym Bóg nas obdarzył i w przyszłości może obdarzyć. Potomstwo to także wnuki :)

Były takie dni i w kryzysie i przed gdy na jedno lub nawet na wszystkie trzy pytania odpowiadałam "nie". I wypełnianie przysięgi to także praca nad tym, by odpowiadać na te pytania: tak. I tu mam sporo pracy.

Uslyszałam też, jak bardzo w perspektywie duchowej małżonkowie są zniechęcani nie tylko do wspólnej modlitwy ale i modlitwy wzajemnej. Mam takie okresy, gdy modlę się za męża i ta modlitwa płynie i bardzo trudne, gdy "nie idzie". Już wiem, że nie trzeba się wtedy poddawać, zniechęcać. Ale też, gdy poznałam kolejne świadectwa jak bardzo wytrwała modlitwa małżonka jest skuteczna, mam więcej poweru. Potęga dzielenia się, świadczenia o Bożej Miłości - bardzo się tym umocniłam.

Kiedyś na naszych sycharowskich rekolekcjach ksiądz Kałaska mówił o warunkach spełnionej modlitwy. Zauważyłam, że tam, gdzie modlitwy małżonków były słuchane niemal ekspresowo (a takich małżonków też poznałam), tam paliwem było właśnie wypełnianie w pełni przysięgi małżeńskiej przez małżonka, który się modlił. Czyli jakby pierwszym warunkiem modlitwy małżonka jest jego własna chęć wypełniania w małżeństwie Woli Bożej. Najpierw ja potrzebuję wypełniać Bożą Wolę, poprzez realizację mojej przysięgi, potem mogę wyciągać drugiego. Małżeńska belka i drzazga.

Poznałam też małżonków, ktorzy mimo cierpienia w kryzysie, zdrady, przemocy, nie oceniali drugiego, nie mówili źle o mężu, o żonie. Mój mąż się pogubił, moja żona pobłądziła. Słowa wypowiadane z ogromną miłością, troską. Czasem z głębi kryzysu. Bez oceny, urazy, gniewu. To nie znaczy, że nie stawiali granic, czy godzili się na krzywdę. Dla mnie niesamowite. Pełne wyjście poza własne ego, własne zranienia. Ogrom milości i wiary.

Tak sobie myślę, że byli zdolni tak to widzieć, bo patrzyli z perspektywy duchowej, przez pryzmat wiary. Tu wróciły do mnie slowa Pana Pulikowskiego, gdy komentował przypowieść o synu marnotrawnym. Tam było dwóch synów: gdy marnotrawny wrócił, ten wierny nie chciał wejść na ucztę. Pan Pulikowski powiedział ostro: zazdrościł bratu łajdactwa. Zastanowiłam się, ile we mnie było takiej postawy: mój mąż się dobrze bawi, jest szczęśliwy, a ja tu z obowiązkami. Z perspektywy duchowej, to właśnie zazdroszczenie łajdactwa. Ja żyję, mój brat (mąż, żona) zmierza do śmierci. Czego tu zazdrościć? Był umarły, a ożył. Jak można się tym nie ucieszyć i domagać się wyrównania rachunków i własnej sprawiedliwości? Ile razy kopnęłam leżącego?

Dowiedziałam się też, czym jest zadośćuczynienie w małżenstwie, które wraca do jedności. Miałam kompletnie zły obraz. Sądziłam, że wymaga to jakichś nadzywczajnych działań, przyslowiowego noszenia na rękach. To jednak ani mniej, ani więcej, niż wypełnianie przysięgi małżenskiej. Wyjaśniono mi to na przykladzie relacji z dzieckiem: gdyby ojciec pił i potem przestał, i zaczął swoje dziecko dla zadośćuczynienia rozpieszczać, pobłazać mu, wynagradzać, zniszczy nie tylko relację, ale i samo dziecko. Jedyna forma zadośćuczynienia, to że konsekwentnie, kazdego dnia, kazdej nocy będzie dobrym ojcem. To samo zdaje się dotyczyć małżonków.

Cieszę się z tych wszystkich odkryć. Widzę ile jeszcze pracy przede mną. Cieszę się, że mogłam wyspowiadać się z tych myśli, słów uczynków i zaniedban, które tej miłosci przeczyły. Tak mi się teraz mojego męża kocha lżej :) Fajnie jest wzrastać w miłości :)
zuziza
Posty: 30
Rejestracja: 24 sie 2022, 22:15
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: zuziza »

Jakie piękne są Twoje przemyślenia. Cieszę się, że o tym napisałaś, to bardzo wzmacniające. Życzę Ci dużo siły w tej miłości, która wcale nie jest łatwa (zresztą chyba nigdy nie jest, tylko czasami nam się wydaje, że jest).
Monti
Posty: 1260
Rejestracja: 21 mar 2018, 18:14
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Mężczyzna

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Monti »

Zastanawiam się, czy to jest droga dla wszystkich. Był tu swego czasu forumowicz Ukasz, który pisał, że codziennie zasypia, myśląc o swojej żonie. Wielu z nas wydawało się to nieco dziwne, w każdym razie nie do zastosowania u wszystkich. Niektórzy w procesie zdrowienia potrzebują radykalnego odcięcia się. Inni tak jak Ruta czy właśnie Ukasz podsycają uczucia w imię pielęgnowania sakramentu. Wydaje mi się, że każdy jest inny i musi znaleźć swoją drogę. Ja idę pewnie jakąś pośrednią.
"Szukaj pokoju, idź za nim" (Ps 34, 15)
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

Monti pisze: 21 wrz 2022, 7:43 Zastanawiam się, czy to jest droga dla wszystkich. Był tu swego czasu forumowicz Ukasz, który pisał, że codziennie zasypia, myśląc o swojej żonie. Wielu z nas wydawało się to nieco dziwne, w każdym razie nie do zastosowania u wszystkich. Niektórzy w procesie zdrowienia potrzebują radykalnego odcięcia się. Inni tak jak Ruta czy właśnie Ukasz podsycają uczucia w imię pielęgnowania sakramentu. Wydaje mi się, że każdy jest inny i musi znaleźć swoją drogę. Ja idę pewnie jakąś pośrednią.
Monti, zaprotestuję. Nie podsycam w sobie uczuć, to byłoby w mojej ocenie głupie. Sama należałam do osób, które postawa Ukasza dziwiła. W mojej ocenie nie w sentymentach droga. Oczywiście mogę sobie nakręcić każde uczucie, od motylków po skrajną nienawiść. Tylko po co?
Mogę też się radykalnie odciąć i uczucia stłumić. Ale znowu pytanie - po co?

Wolę, by moje uczucia były adekwatne do sytuacji. Pozwalam sobie czuć to, co czuję. Ani tego nie rozkręcam, ani nie tłumię. A paleta tych uczuć zwiększa się z dnia na dzień. Lubię mieć uczucia. I powoli się uczę co te uczucia znaczą. A czasem także gdzie jest ich źródło. Bo czasem jakieś mylne przekonanie, oczekiwanie, projekcja może być źródłem bardzo trudnych uczuć, nieprzyjemnych - i zupełnie nieadekwatnych. Albo bardzo miłych i nieadekwatnych - kiedyś ucieszyłam się, że mąż wpłacił alimenty, zinterpretowałam to sobie, że mąż zaczyna być odpowiedzialny. Projekcja własnych oczekiwań. W rzeczywistości mój mąż złożył wtedy pozew rozwodowy, i tak doradziła mu adwokat, by płacił alimenty, by dobrze wypaść w sądzie. Żródłem emocji była projekcja, moje wyobrażenie o rzeczywistosci i oczekiwania.

Ale odcięcie się od emocji też nie jest dobre, no bo tak jak wykręcenie czujników bezpieczeństwa. Lepiej czujnik wyregulować, choćby przez pracę z przekonaniami, oczekiwaniami, projekcjami, niż czujnik wykręcać.

Myślę też, że skonczenie z oburzaniem się na małżonka, jak on mógł, jak ona mogła, przyjęcie prostego faktu, że błądzi może być pomocne, właśnie w wyregulowaniu emocji. Stałe tkwienie w oburzeniu na postępowanie męża czy żony raczej nikomu nie służy. Jakieś wrzody z tego mogą być czy nadciśnienie.

Natomiast wypełnianie przysięgi raczej nie ma nic wspólnego z emocjami. Pewnie łatwiej jest ją wypełniać, gdy emocje nie tańczą techno, może jakiś stateczny walc. Ja ślubowałam mężowi miłośc i chcę kochac. Nawet gdy emocje nie są najprzyjemniejsze.

Można się odciąć i przysięgi nie wypełniać. Można lecieć też programem minimum. Nie ma tu przymusu. Można sobie przysiąść w kąciku i być miernym, ale wiernym... a można też zostać wojownikiem i podjąć walkę duchową o małżonka. Poznałam osoby, które zawalczyły. I mi się to podoba... Ale ta ich walka nie miała nic wspólnego z rozkręcaniem emocji...
Ewuryca

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ewuryca »

Ruto, o ile zgadazam sie z większością to jednak ten fragment do mnie nie przemawia: "...o warunkach spełnionej modlitwy. Zauważyłam, że tam, gdzie modlitwy małżonków były słuchane niemal ekspresowo (a takich małżonków też poznałam), tam paliwem było właśnie wypełnianie w pełni przysięgi małżeńskiej przez małżonka, który się modlił. Czyli jakby pierwszym warunkiem modlitwy małżonka jest jego własna chęć wypełniania w małżeństwie Woli Bożej". Dla mnie to nadal życzeniowe albo magiczne podejście do modlitwy. Ja Panu Bogu dam jedno a za to Pan Bóg mi pobłogosławi i odda mi to co potrzebuje. Jak dla mnie najważniejszą częścią modlitwy jest jednak, 'Twoja wola niech się stanie', bo to uczy najwięcej pokory. Moje bardzo osobiste uzdrowienie fizyczne, które miało miejsce w trakcie modlitwy kapłana nade mną miało miejsce kiedy nie wypełniałam przysięgi małżeńskiej ale jednocześnie miałam ciężki okres i wydarzyło się w najmniej spodziewanym przeze mnie momencie. I nie ma to być zachętą do nie wypełniania przysięgi, ale pokazało mi że Pan Bóg nie jest Bogiem, który czeka tylko czy spełniamy jakieś oczekiwania, bo łaska jest za darmo. Jest na forum wielu uzytkowników którzy pozostali wierni przysiędze od wielu lat a jednak ich małżeństwo nie zostało uzdrowione.
No i osobiście również, tak jak Monti, widzę podobieństwo w twoich postach i Ukasza co do zachwytu nad miłością do małżonka.Dla mnie stanowisko Ukasza nie bylo może dziwne, ale odbierające żonie wolność i każde działanie które opisywał było w jakiś sposób nieustanną próbą do przymuszenia jej do powrotu.
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

Ewuryca pisze: 21 wrz 2022, 12:45 Ruto, o ile zgadazam sie z większością to jednak ten fragment do mnie nie przemawia: "...o warunkach spełnionej modlitwy. Zauważyłam, że tam, gdzie modlitwy małżonków były słuchane niemal ekspresowo (a takich małżonków też poznałam), tam paliwem było właśnie wypełnianie w pełni przysięgi małżeńskiej przez małżonka, który się modlił. Czyli jakby pierwszym warunkiem modlitwy małżonka jest jego własna chęć wypełniania w małżeństwie Woli Bożej". Dla mnie to nadal życzeniowe albo magiczne podejście do modlitwy. Ja Panu Bogu dam jedno a za to Pan Bóg mi pobłogosławi i odda mi to co potrzebuje. Jak dla mnie najważniejszą częścią modlitwy jest jednak, 'Twoja wola niech się stanie', bo to uczy najwięcej pokory. Moje bardzo osobiste uzdrowienie fizyczne, które miało miejsce w trakcie modlitwy kapłana nade mną miało miejsce kiedy nie wypełniałam przysięgi małżeńskiej ale jednocześnie miałam ciężki okres i wydarzyło się w najmniej spodziewanym przeze mnie momencie. I nie ma to być zachętą do nie wypełniania przysięgi, ale pokazało mi że Pan Bóg nie jest Bogiem, który czeka tylko czy spełniamy jakieś oczekiwania, bo łaska jest za darmo. Jest na forum wielu uzytkowników którzy pozostali wierni przysiędze od wielu lat a jednak ich małżeństwo nie zostało uzdrowione.
No i osobiście również, tak jak Monti, widzę podobieństwo w twoich postach i Ukasza co do zachwytu nad miłością do małżonka.Dla mnie stanowisko Ukasza nie bylo może dziwne, ale odbierające żonie wolność i każde działanie które opisywał było w jakiś sposób nieustanną próbą do przymuszenia jej do powrotu.
Rozumiem twoje wątpliwości, bo sama je mam: jak to jest z tymi modlitwami. Mój sposób myślenia, postrzegania szuka schematów. Wiem przy tym doskonale, że Bóg wszelkim schematom się wymyka.

Brakuje mi słów w odniesieniu do życia duchowego, trudno mi się precyzyjnie wyrazić, opisać. Ale się postaram.

Obserwuję, że istnieją pewne prawidła życia duchowego, określone uczynki mają określone konsekwencje w sferze duchowej. To z kolei znajduje odzwierciedlenie w świecie materialnym, czasem skryte, czasem spektakularne. Dotyczy to zarówno zdarzeń pozytywnych, jak i tych, które z naszej perspektywy oceniamy jako negatywne lub jako konsekwencje, czy nawet kary.

Szukałam schematu uzdrowienia z nałogu. Początkowo nie dla siebie, dla męża. Ale w tych poszukiwaniach zdałam sobie sprawę z tego, że sama jestem w nałogu: palę. Czytałam wszystko na ten temat w obrębie Kościoła Katolickiego, rozmawiałam z osobami, które zostały od swoich nałogów uwolnione. I doszłam do etapu, gdy postanowiłam sama poprosić w swojej sprawie. Poprosiłam i otrzymałam.

Na dalszej drodze zrozumialam, że uzdrowienie to nie do końca to samo co uwolnienie. Zostalam uwolniona od przymusu, a dalsze postępowanie jest moją częścią pracy i ode mnie zależy, co zrobię. Ode mnie zależy czy będę zdrowa. Nadal mam wolną wolę, mogę nie palić i mogę palić. Ale przymusu, który moją wolę paraliżował już nie mam. I zaliczyłam jeszcze parę razy upadek. I potrzebowałam poprosić ponownie, bo wracał przymus. Za każdym razem zostałam wysluchana. Nie palę.

To nie oznacza, że moja droga jest jedyna. Mnóstwo osób przestaje palić w zupelnie inny sposób. Ale to oznacza, że istnieje droga współpracy z łaską otwarta dla wszystkich, opisana, którą przemierzyło ileś osób. I działa.

W ten sposób dowiedziałam się też, że Bóg nie ma nic przeciwko takim poszukiwaniom, a nawet eksperymentom. Więc szukam dalej.

To czego szukam to know-how na uwolnienie małżonka i na uzdrowienie mojego małżeństwa. Kocham mojego męża, chcę naszego powrotu do wspólnego życia, chcę tez powrotu mojego męża do Boga, na drogę życia. Właśnie dlatego, że go kocham. To co opisałam jest drogą, którą podzieliły się ze mną osoby, które podjęły aktywną drogę na ścieżce duchowej, drogę modlitwy w intencji swojego małżonka i to o co prosiły otrzymaly. Napisalam, że w ekspersowym tempie, ale ten ekspres przyjęłam w skali wszystkich znanych mi kryzysów. Ekspres, czyli nawet i kilka lat, dwa, trzy.

I wcale nie oznacza to, że osoby które wciąż palą, są w innych nałogach, czy nie mają uzdrowionego małżeństwa za mało się starają, lub nie są wierne przysiędze. Każdy człowiek ma swoją drogę do przejścia. Ja szukam swojej i dzielę się tym, co aktualnie widzę.

Zdałam sobie też po tych rozmowach sprawę, że nie wypełniam jeszcze przysięgi małżeńskiej w pełni, a do tego się zobowiązałam. Mam sporo do pracy. I tym zajmę się w pierwszej kolejności.

Droga walki duchowej o której sluchalam nie jest łatwa. Podziwam osoby, które na tej drodze otrzymały uzdrowienie relacji małżenskich, uwolnienie małżonka z nałogów i potrzebne w danym małżeństwie łaski. Mam też taką obserwację, że jest to droga starotestamentowa, która wciąż działa, to zresztą mówił Jezus. Trudna droga i ja nawet nie wiem, czy mam na nią siły. Raczej nie. Poznałam osoby, które tą drogę przeszły. Jestem dla nich pełna podziwu, ale nie mam tyle wewnętrznych zasobów i wewnętrznej dyscypliny. Na dziś nie dam rady i wiem o tym. Ale jest też droga opisana w Nowym Testamencie. Która też działa. Choć mniej informacji o niej znajduję. Ale są też osoby, które poszły tą drogą. Jest taki obraz ewangeliczny gospodarza, który czerpie ze swojego skarbca rzeczy stare i nowe. To w moim odczuciu jest po części i o tym.

Co do mojej relacji z mężem, nie podjmuję działań, które mialyby zmusić mojego męża do powrotu lub do jakiejkolwiek innej decyzji. To nie bylaby milość. Milość zaklada uszanowanie wolności drugiej osoby. Więc kocham na odległość. Ja się nauczyłam szanować wolność mojego męża, bo uczę się kochać. Nie tylko męża, także i siebie. No i Boga.

Ale sama miłość do męża jest dla mnie źródłem w moim życiu. Także źródłem siły do pozostania w wierności. Nie wiem, czy dałabym rady żyć w wierności bez miłości, chyba czułabym się jak w więzieniu. A ja nie lubię tak się czuć, załącza mi się wtedy lęk, potrzeba uwolnienia się. Z początku kryzysu tak właśnie się czułam, jak zepchnięta do klatki samotnosci decyzją mojego męża. Ale teraz widzę to inaczej. To mój wybór, że pozostaję wierna przysiędze i tylko mój. Jest mi dobrze z tym wyborem, choć ma także trudne dla mnie konsekwencje i bywa, że boli.
Ale znów - mam wybór, co ja z tym bólem robię.
dabo
Posty: 49
Rejestracja: 25 lut 2017, 11:56
Jestem: już po kryzysie
Płeć: Mężczyzna

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: dabo »

Nic nie zadne poszalales ino mam troche wiecej czasu i zwyczajnie zauwazylem pozytywna krzywa rosnaca emocji malrzenskich. A zgodnie z zabobonami rodzinnymi " jak sie dzieje zbyt dobrze ,to uwarzaj bo sie zepsuje" no i widze ze zesliznolem sie ze sciezki Bozej. Wiec wracam.
Wracam bo nakonsumowalem sie szczescia zdobytego dzieki rozmowom i pisaniu tutaj, ktorego niechce stracic.
Zalocha to zaliczka( dialekt branzowy)
A te siekierke to zbyt mocno nie trzymaj, od toporka to zdaleka. Moze niech Aniol Stroz trzyma siekierke a Duch Swiety walnie jak bedzie trzeba. ONI umieja lepiej.
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

dabo pisze: 22 wrz 2022, 23:27 Nic nie zadne poszalales ino mam troche wiecej czasu i zwyczajnie zauwazylem pozytywna krzywa rosnaca emocji malrzenskich. A zgodnie z zabobonami rodzinnymi " jak sie dzieje zbyt dobrze ,to uwarzaj bo sie zepsuje" no i widze ze zesliznolem sie ze sciezki Bozej. Wiec wracam.
Wracam bo nakonsumowalem sie szczescia zdobytego dzieki rozmowom i pisaniu tutaj, ktorego niechce stracic.
Zalocha to zaliczka( dialekt branzowy)
A te siekierke to zbyt mocno nie trzymaj, od toporka to zdaleka. Moze niech Aniol Stroz trzyma siekierke a Duch Swiety walnie jak bedzie trzeba. ONI umieja lepiej.
Ha, jednak zaliczka :) Co do siekierki masz rację... Ja się ciągle na tym łapię, że chcę o własnych siłach. Mam w pamięci przypadek świętego brata Alberta, który próbował się nawrócić i żyć po Bożemu dyscypliną i dobrze mu szło do czasu aż znalazł niedopałek. Rzucił się wtedy na niego, wypalił do cna a potem wszedł w głęboki kryzys z pobytem w szpitalu psychiatrycznym włącznie. A potem zaczął współpracę z łaską - i został świętym. Śpiewam sobie nawet, ku lepszej formacji: "nie siłą nie mocą naszą...", ale głowa zakuta no i pychy całe pokłady, ja sama...i samochód sama zrobię i z wszystkim poradzę sobie, kto by się tam uczył pytał, dowiadywał się i czytał, kto by sobie głowę łamał, kiedy mogę sama. Sama. Toś ty taka mądra dama? - że powtórzę za poetą...

Dopiero co trzasnęłam mocno o glebę, po raz kolejny odkrywając, co ja mogę sama. No nic nie mogę, chyba że narozrabiać i głupot narobić. Jeszcze mogę głupio myśleć i być w błędzie. Doczłapałam się do konfesjonału, nie znam innego miejsca w którym mogę się podnieść... Teraz sobie siedzę spokojnie, rozglądam się i pokornie szukam łaski :) Ale główka już pracuje: wstawaj, co nie dasz rady sama :) Mam sentyment do takich małych uparciuchów, mam nadzieję, że i na mnie Bóg patrzy wyrozumiale...

No a budowę to wygląda na to, że na razie będę klientowi finansować, nawet za materiały skromnej zalochy może nie być... ale tak jak napisałeś, może to i ryzyk fizyk, ale gdzieś z tam tyłu glowy się kalkulacja robi, i wychodzi, że dobrze będzie przytulić całość. No a po drodze klient sie moze stawi na czesciowych odbiorach, zobaczy ze budowa niezle idzie to i może sie klient zaangażuje, czy tam uzna, że dodatkowe środki mogą przydać splendor :)
Na razie klient chyba podjerzewa, że buduję za jego plecami na jakiejś obcej ziemi do spółki z innym klientem w jakims wrażym konsorcjum i się ostro, jak mówią moje dzieci, rejdżuje (piękne słowo: wścieka, złości, wkurza, aż do tańca i podskoków włącznie, coś jak rodzic próbujący odebrać synowi konsole po powrocie z wywiadówki). Na forum jeszcze klient nie bywał, nie pisał, nie czytał, nie wie co to projektowanie i kręcenie filmów... No to kręci...Duchu Święty przyjdź, trzaśnij tu nas obuchem, bo znowu na piasku zaczniemy budowe...
dabo
Posty: 49
Rejestracja: 25 lut 2017, 11:56
Jestem: już po kryzysie
Płeć: Mężczyzna

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: dabo »

Ruta, nawet taki cwaniak jak ja trzaska mocno o glebe, zasada jest prosta. Im większy cwaniak tym bardzeiej musi walnąć, a ból musi być mocniejszy. Bozia sprawiedliwa. Pokora to dla mnie osobiscie najtrudniejsze pojęcie,.
Bodajrze w 6 klasie podstawówki Pani napisala w wezwaniu do rodziców ze> syn jest zdolny i pracowity aczkolwiek krnombrny i nieposluszny. Psia [...].... Zostało mi .
Mówie ci coś czego sam nie lubie, POKORA, im wiecej ugniesz karku, tym wiecej dostaniesz od życia, Boga, rodziny, męza.
Ostatnio zmieniony 24 wrz 2022, 14:34 przez Nirwanna, łącznie zmieniany 2 razy.
Powód: ona właśnie. Ciach.
dabo
Posty: 49
Rejestracja: 25 lut 2017, 11:56
Jestem: już po kryzysie
Płeć: Mężczyzna

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: dabo »

Ruta , ja swoim pracownikom powtarzam jak mantre to co Pan od Technolgii nam klepał 25 lat temu. Karzdy produkt i usługa musi być Mocna, stabilna i bezpieczna.
Reszte dopowiesz sobie sama.\
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

Tęsknię. Młody jest zadowolony, podoba mu się nowa szkoła, dobrze się czuje, cieszy się z czasu, jaki spędza z tatą. Rozmawiamy, piszemy do siebie. Czekam z radością na nasze spotkanie. Choroby popsuły plany, najpierw chorował młody, teraz rozłożyło mnie. Nigdy jeszcze nie spędziłam tyle czasu bez młodego. Ale też czuję spokój, wiedząc, że młody jest zadowolony i spokojny. Spędzimy też niedługo razem weekend.

Ja jestem dalej w procesie zastanawiania się co dalej. Trochę się martwię, bo zdarza mi się coraz częściej kompulsywnie podjadać. Na razie się obserwuję.

Ale czas się za to zabrać. Nie pomaga mi to. Zajadam głównie tęsknotę i trochę niepewność. Mam ufność w Bogu, ale też mam ludzkie emocje. Z którymi nie zawsze sobie potrafię poradzić. Mam w sobie też równocześnie sporo spokoju, mimo tęsknoty i niepewności.
Mam też plany. Ale jeszcze je negocjuję, sama ze sobą i z Bogiem. Nie jestem niczego pewna. Nie sądziłam, że jeszcze kiedykolwiek w życiu będę podejmowac takie decyzje. Gdzie zamieszkać, gdzie pracować. I to sama. Myslałam, że wychodzę za mąż i dalej już wspólne życie i decyzje wspólne... No to się można zdziwić :shock: Powoli dopiero dociera do mnie skala zmian jakie już zaszły. Oswajam się z nimi. Na razie to, co sobie zaplanowałam nie idzie, miałam już się przeprowadzać, a się pochorowałam...dostaję co i raz propozycje, by zostać w moim mieście... Nie jestem dobra w rozeznawaniu... Na razie potrzebuję wyzdrowieć do końca.

Dziś już wstałam z łóżka, byłam na Mszy Świętej. Ale jeszcze jestem taka pochorobowa, pewnie jeszcze z parę dni będę do siebie dochodzić. Na Mszę szłam z takim wewnętrznym pomieszaniem. Modliłam się mówiąc, że chyba zaczynam sobie nie radzić, że czuję się zmęczona, że nie wiem do końca, co mam robić. Albo może i całkiem nie wiem. Że też martwię się o finanse. Ufam. Ale zaczynam się niepokoić. No i na koniec Mszy Świętej dostałam piękny prezent. Duchowy. Nieoczekiwany, ale zdecydowanie przygotowany dla mnie. I razem z prezentem dostałam tyle radości i nową porcję ufności :) Chociaż w sumie dopiero teraz uświadomiłam sobie, że prosiłam o wskazówki. Których w sumie nie dostałam. A i tak się cieszę :lol: Ach, ta Boża pedagogika :D

Z mężem nie mamy kontaktu. Odzywa się w sprawach młodego, jakiegoś mojego podpisu, takich tam, a rzadko jest taka potrzeba. W ostatniej rozmowie doświadczyłam bojowego nastawienia męża wobec mnie i oskarżeń, że ograniczałam mężowi kontakty i jeszcze chciałam alimenty i było mu trudno. I teraz też jest, bo ma ze sobą syna. Nie rozkręcałam tematu. Co w sumie jest ilustracją pewnych postępów, bo mnie jednak trochę korciło, by wdać się w polemikę. Albo zareagować awanturką. Ale w sumie bez sensu. Skoro mój mąż lubi być poszkodowany przeze mnie zawsze i w każdej sytuacji, to w sumie dlaczego mam mu tą przyjemność odbierać? Oczywiście jakąs tam starą częścią siebie wdałabym się też w rozważania, czy mój mąż wierzy w to co mówi. Ale jakoś nie mam do tego wszystkiego entuzjazmu.

Zapytałam zamiaat tego wszystkiego, czy mąż ma jakieś bieżące żale do mnie, bo rozmowa nie jest dla mnie przyjemna. Uslyszałam, że w sumie nie, tylko jest chory. No fakt, pochorował się. No i skończyłam rozmowę, bo nie miała sensu, życząc mężowi zdrowia. W końcu aspiruję do bycia dobrą żoną :D

Mam taką intuicję, że mój mąż uważa, że mam romans. I dlatego zgodziłam się, żeby opiekował się na co dzień synem. To nie projekcja, raczej żonina intuicja. Jak dotąd raczej niezawodna.

W zasadzie sama jeszcze nie wiem, jak w tej nowej sytuacji z mężem się odnaleźć. W sensie na siłę kontaktu szukać nie zamierzam. Ani raczej tłumaczyć się też nie zamierzam. Wychodzi, że najlepiej będę robić, robiąc to, co dotąd. Zajmować się sobą i swoją naprawą. Tyle tego, że nudy nie ma i nie będzie. Ale szczerze mówiąc, trochę mi czasu jaki spędzaliśmy z mężem brakuje. Może to i były namiastki, ale fajnie czasem było pogadać, zjeść razem posiłek, dostać od męża obiad, albo jemu podać kolację, poradzić się, dostać pomoc w czymś, posłuchać męża, pośmiać się, a ma fajne poczucie humoru, posłuchać jak opowiada. Kocham tego mojego męża. I trochę mi smutno, że jest na mnie taki wściekły (tak wiem, wiem...no wiem...ale to już ta część miesiąca, kiedy albo się nad sobą użalam, albo piszę mężowi litanie...). Parę dni i będę bardziej zrównoważona :) Jak to mój mąż stwierdził któregoś miesiąca, gdy dostał kolejną serię moich smsów, przynajmniej cieszmy się, że mam regularny cykl. Zawsze jakieś plusy są. Mąż przeżył tą wypowiedź tylko dlatego, że mnie rozśmieszyła nieco bardziej od tego jak bardzo mnie wkurzyła. Nie róbcie tego w domu :o

Chyba zajadam i brak czasu z mężem. Czas i to oddać Panu Bogu. Naszykować nową paczkę. Dobrze, że Bóg jest Wszechmogący, bo ja daję i daję tego mojego męża i ciągle w kawałkach. A dokąd trzymam niektóre u siebie, to się chyba nie może rozpocząć szycie :lol: Niedawno upierałabym się, że już nic sobie nie chowam...
...na rower za zimno, chyba zacznę pływać, albo się na jakieś ćwiczenia zapiszę, czy coś...jakos te emocje spalić potrzebuję przepracować...lepiej tak, niż w kuchni...

Jest w kinach nowy film o Świętym Michale Archaniele. Kiedyś pewnie poszlibyśmy z moim mężem na ten film razem...no tęskno mi dziś za nim...kino z mężem też zapakuję do paczki, a na film pójdę sama...albo z moim Aniołem Stróżem :) po co sama...

Czas też odświeżyć listę Zerty. Dostosować do nowych warunków... No i tak to właśnie wygląda...

Nie palę za to nadal i nie chce mi się palić. No to i z nawrotem podjadania sobie poradzę. Właśnie mi przyszło do głowy, że ja tak reaguję na poczucie opuszczenia.
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

Uczę się nowej rzeczy. Uczę się robić to, co czuję, zamiast się frustrować.

Sfrustrowane, niedopuszczone uczucie, uczucie na które nie odpowiadam, któremu nie daję przestrzeni, przeradza się u mnie w kompulsję. Nie mam już ich tak wiele jak kiedyś, gdy piłam alkohol, paliłam papierosy, i robiłam mnóstwo innych rzeczy, które przynosiły ulgę i maskowały to, czego nie chciałam czuć, dając inne znacznie milsze uczucia. Zostało w sumie podjadanie. Wszystko to jest i było o zasypywaniu braku.

Myślałam z początku, że podjadam, kiedy czuję się smutna i opuszczona. Ale to nieprawda. Jem kompulsywnie, kiedy staram się nie dopuścić do siebie uczucia opuszczenia.

Przyjrzałam się krytycznie sobie z ostatnich lat i bardzo wiele w moim życiu było o zapełnianiu pustki i kurczowym trzymaniu się najróżniejszych osób i rzeczy, byle nie poczuć się opuszczoną.

Potrzebę relacji, bycia z innymi rozpoznaję jako obiektywnie zdrową. Natomiast u mnie brak relacji, zagrożenie jej utratą, osamotnienie wywoływały cierpienie. Na tyle intensywne, że byłam gotowa znieść wiele bólu, dyskomfortu, upokorzenia, by oddalić ten większy, wewnętrzny ból.

Zaczynam rozumieć na jakiej bazie budowałam swoje dwa bożki: pełną rodzinę oraz mojego męża w roli bożka.

Mój syn zakopał sobie kiedyś łopatkę. Miał może trzy lata. Ulubioną łopatkę, do której był przywiązany. Nie powiedział, że ją zakopał, tylko zrozpaczony przyszedł nam powiedzieć, że ją zgubił. Motywowani jego łzami, szukaliśmy po całym ogrodzie, krzaczek po krzaczu, kępka po kępce. Łopatki nie było. Gdy zbliżaliśmy się do piasku płakał bardziej i mówił, że tam jej na pewno nie ma.

W swoim widzeniu świata był logiczny, przeszukał samodzielnie piasek, nie było tam łopatki. Więc musiała być gdzie indziej. I po to potrzebni byli rodzice, by tą niezrozumiałą rzecz pomogli ogarnąć. Gdy szukaliśmy w piasku jego zdaniem szukaliśmy na darmo. A ulubiona łopatka potrzebowała natychmiastowego ratunku.

W końcu się połapaliśmy i zamiast biegać po ogrodzie, przekopaliśmy piasek, triumfalnie wydostając z niego ulubioną łopatkę.

Zakopałam swoją łopatkę. Szukałam jej po całym ogrodzie. A teraz ją odkopuję.

Odkryłam też nową dla mnie rzecz. Uczucia to nie tylko informacje o tym, co się dzieje, ale też ogromne zasoby sił. Uczucia mogą być napędem. Jeśli uczucia są zdrowe mogą być zdrowym napędem. Jeśli są represjonowane lub w inny sposób deformowane, stają się siłą niszczycielską we mnie, głównie autodestrukcyjną w moim przypadku. Choć potencjalnie, a czasem czynnie, destrukcyjną także dla innych.
***

No więc poszłam za tym, co czuję. Wsiadłam wczoraj w pociąg. Spotkałam się z moimi teściami. Spędziłam dzień z synem. Widziałam się z mężem.
***

Mam o czym myśleć. Na razie dopływa do mnie ogromna ilość emocji. Przetwarzam je, przyjmuję, zastanawiam się. Potrzebuję czasu, by się ułożyły. Nawet dobrze, że jestem po chorobie, bo wyjazd mnie wyczerpał. Potrzebuję odpocząć, więc nie mam siły na pochopne działania.

Myślę też o kazaniach, jakie ostatnio słyszałam. Co to znaczy czynić miłość? I jak się to różni od "dobrego uczynku"?
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

Na dziś w moim życiu pewne jest tylko to, że nic nie jest pewne. Wszyscy moi chłopcy, z mężem na czele dobrze sobie radzą. Beze mnie. Co z jednej strony mnie cieszy, i czuję się dumna...z drugiej trochę niepotrzebna...

Nadal nie podjęłam decyzji gdzie będę. W sensie mam obrany kierunek. Trochę trudności finansowych. Trochę dylematów. Moja mama nieoczekiwanie zaproponowała mi wspólne zamieszkanie. U niej. W pierwszej chwili się ucieszyłam nawet. Widzę, że nie chce też zostać sama. Wnuki teraz ma daleko. Ale potem się zaczęły warunki, manipulacje. Nie jestem na to gotowa. Zrezygnowałam, choć finansowo byloby korzystniej. Łatwiej. No i nie zmieniałabym miasta. I miała bliżej do syna, niż będę mieć. No ale nie. Niby łatwiej, ale trudniej. Widzę lęk mojej mamy, niepewność i nawet szczerą chęć pomocy. Ale tez widzę jej trudności, z którymi trudno by mi było żyć na codzień. Raniące słowa, gdy coś robię nie po jej myśli. Usłyszałam między innymi, że "oddałam dziecko". No i jednak stwierdzilam, że ja nie dam rady z nią być.
Pisząc w innym wątku, myśląc, uświadomiłam sobie, że to mieszkanie z moją mama bylaby to taka pomoc-kontrola.

Po wizycie u teściów zmartwiłam się, jak sobie będą dawać radę. Mój mąż nie jest z nimi i z synem cały czas. Czasem jest cały tydzień. A czasem jedzie do pracy i nie ma go parę dni. Myślałam o tym, by się bardziej zaangażować, i więcej czasu spędzać u nich z czasem, gdy się z moimi przyjazdami oswoją, by coś pomóc. Pewnie gdybym została z mamą mogłabym trochę być z nią, potem z synem i z teściami. Przy niższych kosztach życia mogłabym sobie na to pozwolić. I tak naprzemiennie...

Zaczęłam spokojnie analizować sytuację. Nikt mnie o pomoc bezpośrednio nie prosi, choć pewnie by się przydała. Ja mam potrzebę spędzać więcej czasu z synem. Jednak jakoś wszystko beze mnie działa. Zdaje się, że dobrze działa.
To jest też trochę tak, że ja jestem, odkąd byłam małą dziewczynką, przyzwyczajona, że za kogoś odpowiadam, mam kogoś pod opieką. I nie miałam takiego czasu w życiu, gdy tak nie było. I zastanawiam się na ile jest realna potrzeba, bym się zajmowała, pomagała, a na ile to mój lęk przed zmianą, że będę mieszkać pierwszy raz w życiu sama i funkcjonować bez żadnej osoby zależnej. Wydaje mi się też, że to będzie taki egoizm, tak żyć dla siebie. Choć przecież moja praca będzie też na alimenty, na potrzeby dzieci, więc nie wszystko tak tylko dla mnie. A przecież moje relacje się nie zerwą, tylko będą większe odległości.
Pewnie też martwię się trochę, czy dam rady finansowo, wynajem mieszkania, owszem koszt mniejszy niż w moim mieście, ale nadal spory, alimenty, koszt dojazdów do syna, a mam na utrzymaniu jeszcze jedną osobę. Do tego jeszcze mam wciąż trochę długów. No i w nowym miejscu nie mam jeszcze pracy. A koszty czekać nie będą. A ja oszczędności nie mam. Więc czeka mnie trochę spina. Wyzwanie jest spore.

No ale też pomyślalam, że przecież dziś jeszcze i moja mama i teściowie są wciąż samodzielni. I że może przyjść czas, gdy nie będą i wtedy ta opieka będzie im potrzebna i niezbędna. A na dziś nie jest. I że może to jednak jest teraz czas dla mnie.

Podoba mi się za to, że nie ma we mnie lęku. Dawna ja nie dałaby rady funkcjonować bez dzieci, bez osobistej opieki na synem, stale bym się zamartwiała, niepokoiła, pewnie i nadmiernie dzwoniła, pisała. Czułabym się winna. Fajnie jest też mieć kontakt z bliskimi taki, który sami inicjują. Ja też, ale to jest na zmianę, a nie tylko ja.

Sama nie wiem. Mam w głowie przypowieść o pannach mądrych i swój szok, że nikt ich nie ukarał, gdy nie podzieliły się oliwą. Myślę też o szansie wyjścia poza schemat. I poczuciu winy na samą myśl, że mogę taką decyzję podjąć, żeby ze schematu wyjść. Może naprawdę nie jestem potrzebna jeszcze dziś i czas dla mnie na kolejny skok w nieznane?

Pytam Boga, ale nie mam tu żadnych wskazówek, podpowiedzi. Szkoła odpowiedzialności i decyzyjności? Nie wiem. Ale widzę, że ja bym chciała, żeby decyzja została podjęta za mnie. Nie ma tu we mnie chęci pełnienia Woli Bożej, tylko chęć zwolnienia z odpowiedzialności. Tak to nie ma. Mam też w głowie słowa Księdza Grzywocza, że mistrzowie życia podejmują 20 procent dobrych decyzji. To mistrzowie. Pozostałe decyzje to decyzje błędne. I że nie trzeba się bać błędów.

Staram się ufać, że Bóg przy mnie będzie także jak się wplątam w tarapaty i jak podejmę decyzje niewłaściwe też będzie. Zasze można przecież każdą decyzję skorygować. Nie miałam zwykle problemów z decyzjami. Mój styl to był zwykle skok na główkę, nawet bez badania gruntu. Nie raz się poobijałam. Ale też nawet przy głupich decyzjach mialam w sobie pewność, że są okej. A jak nie są, no to trudno. A tu nagle taki paraliż decyzyjny, dylematy, rozmyślania...Zaczynam się czuć sobą znudzona :roll: Może się starzeję...a może tylko dojrzewam :lol:
Jadę w przyszlym tygodniu obejrzeć mieszkanie, które być może wynajmę 8-)

Podjadanie staram się opanować praktyką postu. Tak zalecali średniowieczni mistrzowie życia duchowego, że aby zwalczyc jakis nawyk lub pokusę warto ćwiczyć się w cnocie jej przeciwnej. Zobaczymy co z tego wyjdzie.

Emocje staram się dopuszczać i oglądać. Nie jest źle.
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

Kręci się ten mój rollercoaster... :D dni mam prędkie, z niczym nie nadążam...

No i jadę oglądać to mieszkanie... Wstałam jeszcze ciemną nocą, piękny księżyc nad miastem... widziałam wschód słońca, podnoszące się mgły, a teraz wszystko się skrzy w porannym słońcu, promienie prześwietlają drzewa, rosa błyszczy jak małe diamenciki. I wszystko ma takie niesamowite kolory. Dostaliśmy taki piękny świat...
Kiedy tak na niego patrzę, zastanawiam się, po co nam te spory... Tak się tym pięknem i bogactwem nasyciłam, że odpuściłam dziś kilka kolejnych żali, które w sobie trzymałam... Przy takim bogactwie z radością darowuję, to co mi tam kto kiedyś wyrwał, zabrał, przywłaszczył...na zdrowie :lol:
Sama sobie wydałam się jak dziecko, co się uparło przy łopatce, którą wziął kolega, mając do dyspozycji mnóstwo pięknych zabawek...
Coś mi ta łopatka po głowie chodzi, zakopana łopatka, zabrana łopatka...widać dalej w piaskownicy siedzę...może czas z niej jednak wyjść...

Wczoraj byłam na urodzinach Świętego Zygmunta Szęsnego-Felińskiego :) To taki mój Święty, którego relikwie były w mojej parafii. Nie znałam go, ale jak prosiłam swoich zaprzyjaźnionych świętych, to i jego prosiłam. I zawsze mówiłam mu, że nie znam go i jego historii życia, ale kiedyś znajdę chwilę i się zapoznam. W nowej parafii modliłam się o to żebyśmy też mieli relikwie moich świętych, no i umodliłam... cały ogromny relikwiarz do nowego ołtarza chrzcielnego... w tym i relikwie Świętego Zygmunta, o którym nie wspominałam... No i wróciłam do dawnej praktyki... Aż w końcu któregoś dnia Święty sam mi się przedstawił... gdy opowiadałam całą historię nowego ołtarza, okazało się, że koleżanka parę dni wcześniej niosła jego relikwie w procesji. I z tej okazji zapoznała się ze Świętym Zygmuntem i mi o nim opowiedziała :) Zafascynował mnie, zaczęłam o nim czytać i odkryłam, że mam z nim dużo wspólnego, między innymi miłość do nabożeństwa majowego...
A teraz przypadkiem, a raczej całym splotem przypadków, trafiłam na obchody jego urodzin i piękny koncert z tej okazji...i dowiedziałam się nowych rzeczy o moim Świętym...cieszę się, że mnie zaprosił na swoje urodziny...
Dowiedzialam się też więcej o jego mamie, która była bardzo mądrą kobietą, bardzo odważną i patriotką. Jej historia i historia całej rodziny wplecionej w losy historii rozdziera serce. A była wspaniałą mamą...Wczoraj dowiedziałam się, że zbierała co wieczór swoje dzieci i rozmawiała z nimi o tym, co im się w ciągu dnia przytrafiło. Jaki piękny zwyczaj...dowiedziałam się też, że był to święty bardzo ceniony przez błogosławionego Kardynała Wyszyńskiego. Mam ostatnio "miętę" do świętych zwiazanych z Kardynałem.
Polecam Świętego Zygmunta z całego serca, niesamowity piękny człowiek, mężny i z bardzo trudną, ale piękną drogą. W sumie nie wiem, czemu jest tak mało znany.

A mąż z własnej inicjatywy napisał mi wczoraj sms-a. Formalnie poprawny, w praktyce średnio przyjemny. W pierwszej chwili się zbulwersowałam i oburzyłam, ale tylko na chwilę. Bardziej nawykowo, niż z rzeczywistej potrzeby. Nie chce mi się wkręcać w takie emocje. Przyjrzałam się jeszcze raz tej wiadomości, a tu mój mąż szuka kontaktu, zaczepia, czuje się niepewnie... i wysuwa jakieś zawoalowane oskarżenia. Mój mąż ma teraz trudno, ma na sobie dużą odpowiedzialność, nie bardzo rozumie, co ja robię, co planuję, na ile może na mnie liczyć... ...Odpisałam czule i z humorem. Dziś dostałam milsze wiadomości w duchu ugodowym...kocham tego mojego męża...

Widzę, że mniej się teraz uruchamiam... Goją się moje rany, jestem znacznie mniej tkliwa, znika nadwrażliwość, potrzeba obrony... Ale też nie traktuję już siebie z takim namaszczeniem i powagą...mniej ego, mniej problemów...
Dobrego błogosławionego tygodnia...
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

Mam już wynajęte mieszkanie, w listopadzie zacznam życie w nowym miejscu. Na razie pakuję i domykam swoje stare życie. Sporo tych spraw. Sytuacja zdecydowanie sprzyja podsumowaniom i refleksjom.

Całe moje życie stale się przeprowadzałam. Co dwa trzy lata całe moje życie ulegało całkowitej zmianie, szkoła, znajomi, relacje, przyzwyczajenia, ulubione miejsca, wszystko trzeba było zostawiać i zaczynać od nowa. To było trudne. W mojej rodzinie przeprowadzka symbolicznie była rodzajem ucieczki. Zostawiamy wszystko i zaczynamy od nowa. Był w tym też rodzaj gry - nie mówiło się o przeszłości, wręcz należało o niej zapomnieć. Ja się takiego sposobu postrzegania i myślenia o rzeczywistości nauczyłam. Moje życie nie wydawało się płynne, składało się z luźnych, niepowiązanych sekwencji. Myślę, że dlatego marzyłam o swojej rodzinie, domu. Chciałam być gdzieś osadzona, chciałam gdzieś przynależeć, coś posiadać, mieć coś stałego, chciałam, by moje życie przypominało rzekę, miało swój bieg, by nie było jak kilka rozrzuconych bezładnie jezior.

Pracując nad sobą odkryłam, że to nie były i nie są osobne jeziora. To strumyczki. Każdy z nich zaczyna się w innym miejscu. Ale wszystkie zasilają tą samą rzekę i w niej się zbiegają. Udało mi się ją odnaleźć.

Dzięki temu jest inaczej, nigdzie nie uciekam. Zabieram siebie ze sobą, całe moje doświadczenie, całą moją historię. Nie mam potrzeby zostawiania siebie za sobą.
Udało mi się też osadzić siebie. Kiedyś sądziłam, że potrzebne jest do tego jakieś konkretne miejsce, wszystkie te nawyki, których nabywamy, żyjąc długo w jednym miejscu. Bardzo mi tego brakowało. Bolałam zawsze tracąc miejsca, relacje, to do czego się przywiązywałam.

W zasadzie znów taką stratę ponoszę. Teraz jednak jestem wewnętrznie osadzona, a w moim sercu osadzona jest moja rodzina, osoby które kocham, osoby na których mi zależy, osoby z którymi się przyjaźnię. Nie tracę więc niczego z tego, co jest najważniejsze. Razem z bliskimi mi osobami czuję się osadzona w Sercu Boga. To jest moje mieszkanie. Takie mieszkanie w którym zawsze mogę pozostawać.

Dostałam też ładny prezent od Boga. Oglądałam sobie jakiś czas temu on-line Kościoły w nowym miejscu. Zastanawiałam się kto ze świętych mnie przygarnie tym razem. Znalazłam jeden Kościół, który można było obejrzeć dokładnie na wirtualnym spacerze i bardzo mnie zachwycił, bo dużo w nim zapisów i obrazów, odnoszących się do mojej osobistej historii. No i jest bardzo piękny. Ale też pomyślałam sobie, że dobrze bym się czuła w Parafii Serca Jezusowego, taka przytulona do Jego Serca, gdyby to właśnie On mnie przygarnął. No i okazało się, że mieszkanie, które wynajmuję jest w równej odległości tych właśnie Kościołów, które mi się spodobały. I jest to calkowity przypadek, bo mieszkanie wynalazla dla mnie osoba, która nie miała pojęcia o moich "parafialnych preferencjach". Nie wiem jeszcze, do której parafii będę należeć. Ale tą parafialną geografię traktuję jako takie oczko od Pana Boga, taki czuły gest: jestem z tobą, jestem w twojej historii, Jestem.
ODPOWIEDZ