krople rosy pisze: ↑12 lut 2020, 11:43
Ruto, kolejne odsłony Twojej historii to totalny hardkor. Niewiele ma wspólnego z pierwszym postem w Twoim wątku. Zacytuję jego fragment:
,,
Nie chcę jednak, aby ktokolwiek postrzegał mojego męża jako narkomana,alkoholika i erotomana, choć we wszystko to jest uwikłany. Mąż jest wspaniałym, choć bardzo poranionym wewnętrznie człowiekiem i jest w nim ogromny potencjał do bycia dobrym mężem i ojcem.
Przez większość czasu, gdy byliśmy razem, mąż ten potencjał na wielu polach realizował. Nawiązał wspaniałą więź z dzieckiem, nauczył się nim opiekować, rozwijał się jako ojciec. Także jako mąż przez wiele lat był uważny, okazywał mi miłość i przyjmował moją miłość, był moim wsparciem, w wielu aspektach przewodnikiem i nauczycielem. Dzięki mężowi jestem lepszą sobą, lepiej radzę sobie z emocjami, jestem pewniejsza siebie, stabilniejsza. Nasz dom był ciepły i dobry, nasza rodzina i przyjaciele lubili w nim gościć, spędzać czas z nami, sycić się tym co nas łączyło, patrzeć na nas - i było to naprawdę wyjątkowe. Mam wiele wspaniałych wspomnień z naszej wspaniałej magicznej codzienności, z rozmów, spojrzeń, wspólnie przygotowanych posiłków, sprzątania domu, z każdej chwili jaką razem spędzaliśmy, z czasu spędzanego z dzieckiem, z tego jak było wspaniale dzielić się radością i dumą i miłością do naszego dziecka. I bardzo, bardzo mocno i bardzo boleśnie za tym wszystkim tęsknię.''
Jesli dobrze zrozumiałam Twoje ostatnie posty to dopiero teraz konfrontujesz się z prawdą o Twoim mężu i Waszym małżenstwie, tak?
A jak było przed zawarciem małżeństwa? Nie widziałaś w mężu zalążków opisywanych nałogów?
Krople Rosy, tak, stopniowo dojrzewam, sądzę, że nie tyle do prawdy o moim mężu, bo od dawna przecież wiem, że jest uzależniony, ale do prawdy o sobie - o tym co ja z tym uzależnieniem robiłam, czego nie robiłam, co do siebie dopuszczałam a czego nie - i co mną w tym wszystkim powodowało. Mój mąż jest nadal tą samą osobą - to moje iluzje nie jego staram się rozwiać. Przed zawarciem małżeństwa widziałam niepokojące sygnały i to mimo zakochania. Po kilku rozmowach z mężem postanowiłam uwierzyć mu i zaczęłam je ignorować. Pomijam, że nie widziałam wtedy nic złego ani w alkoholu, w tym w upijaniu się, ani w popalaniu trawki. Miłość wszystkiemu wierzy - tak sobie to tłumaczyłam. Inna sprawa, że niepokojących incydentów było kilka, a tych wspaniałych i dobrych mnóstwo, jak to u zakochanych. Zamieszkaliśmy razem dopiero po ślubie, widywaliśmy się często, ale oboje mieliśmy pracę obowiązki, swoich znajomych - więc łatwo też było mężowi wiele rzeczy ukryć a mi ich nie dostrzegać. Nawet gdybym miała wtedy całą wiedzę świata o uzależnieniach, nie odwiodło by mnie to od decyzji o związaniu się z mężem. Tak myślę. Nie byłam też na tyle pewna siebie, aby postawić granice - odkładamy ślub, idziesz na terapię, robisz ze sobą porządek. No i dochodzi naiwność, mąż powiedział, że wyrzuca swoje filmy porno (niepokoiło mnie że je ma, ale uwierzyłam, że dla samotnego mężczyzny to norma i nic nie złego i cieszyłam się, że je wyrzuca, nie wiem w jakim świecie żyłam, ale nie miałam pojęcia co jest w internecie), że nie czuje potrzeby palenia marihuany (no i super, bardzo się ucieszyłam, jak dobrze na swojego ukochanego wpływam). Wierzyłam (słusznie), że miłość małżonków może ich uzdrowić. Nie miałam tylko pojęcia, że potrzebna jest miłość mądra i dojrzała - a nie byłam ani mądra, ani dojrzała by tak kochać. Zresztą większość z nas nie jest idąc przed ołtarz, dojrzewamy zwykle dopiero w małżeństwie.
Myślę, że gdy pisałam swój pierwszy post, wciąż byłam bardzo skupiona na tym, by nikt nie postrzegał źle mojego męża. Przez wiele lat o to dbałam, broniłam go, ukrywałam wiele rzeczy - także sama przed sobą. I dość trafnie to ujęłam - nie chcę, aby ktokolwiek postrzegał mojego męża... i nadal nie chcę. Bo mimo wszystko nałogi nie są moim mężem, tylko tym co go zniewala. Siostra Anna Bałchan ładnie to ujęła, że jeśli w coś wdepniemy, nie stajemy się tym, w co wdepnęliśmy.
Co do pozytywnej historii i dobrych rzeczy w moim małżeństwie, wszystko co napisałam jest prawdą. Mąż nawiązał więź z synem, opiekował się nim, spędzał z nim wiele czasu, od samego początku, gdy maluch pojawił się w domu, i dość szybko zaczął to robić z własnej potrzeby serca, nie dlatego, że żona kazała. Ta więź nadal jest obecna i wiem, że mężowi na niej zależy. Mąż nie mieszka w domu już prawie półtora roku, ale mimo wszystkich wzlotów i upadków gdy jest trzeźwy stara się jak najwięcej czasu spędzać z synkiem, przychodzi także w święta, z nami spędził swoje urodziny. Gdy jest w ciągu znika - i to jest dobra postawa, gorzej, gdy nadal domaga się wtedy kontaktów, tak też bywa. Na głodzie i podczas odstawiania przychodzi - ale wtedy jest źle. Sporo jest w tym mojej pracy, od opłacania terapii dziecka, której częścią jest pomoc w budowie pozytywnego obrazu taty, po stałe informowanie męża o tym co dzieje się w życiu dziecka, jakie ma osiągnięcia, z czym się mierzy, co robi, czekanie z ważnymi decyzjami i uwzględnianie zdania męża, zapraszanie na wszystkie wizyty lekarskie synka, terapię, rehabilitację, zgodę na kontakty bez ograniczania ich (pod jednym jedynym warunkiem trzeźwości), po sposób w jaki rozmawiam z synkiem o tacie - staram się przywoływać miłe rzeczy, pokazywać dobre strony taty, opowiadać o tym co tata robił, gdy synek był malutki. Od terapeutki synka nauczyłam się też, żeby rozmawiać także o rzeczach trudnych, o tym czym jest uzależnienie (na miarę dziecka i jego zdolności zrozumienia tego oczywiście) i rozmawiać także o trudnych emocjach, które się pojawiają. To nie jest proste - wymaga i wymagało ogromnej pracy ze sobą - opanowania emocji, złości, frustracji, radzenia sobie z nadzieją, beznadzieją i całym pakietem podobnych spraw. Czasem chcesz zrzucić męża ze schodów a piszesz, żeby przyjechał do dziecka i jak przyjedzie otwierasz drzwi i proponujesz herbatę...Czasem także znoszenia różnych złośliwości, przykrości. A w moim przypadku - także radzenia sobie ze strachem, z awanturami, z lękiem o dziecko - ale odkąd uczę się stawiać granice i rozpoznawać, kiedy powinnam stanąć w obronie dziecka, a kiedy nie jest to konieczne oraz reagować na bieżąco na to, co się dzieje - takich rzeczy jest zacznie mniej.
Jest też bardzo duża część pracy, którą wykonuje mój mąż. Wielu mężczyzn odchodzi - i izoluje się także od swoich dzieci. Zdarza się, że do odejścia od dzieci przyczynia się także postawa żony, nie zawsze płynąca z nienawiści, czasem ze strachu. Ale żaden mężczyzna nie jest bezsilny i jeśli zależy mu na kontaktach z dzieckiem, są gotowi przestać walczyć z żoną - to zwykle pomaga uspokoić sytuację. Czasem jednak mężczyźni traktują opuszczenie dzieci jako jeszcze jeden sposób na upokorzenie żony i sprawienie jej bólu. Mój mąż stara się i gdy nie jest z nim źle, przychodzi do syna dwa trzy razy w tygodniu zwykle na dwie godziny i stara się być także chociaż jeden dzień co drugi weekend, wtedy nawet trzy lub cztery godziny. Nie wiem co wpłynęło na to, że mąż mimo wyroku sądu nie zabiera dziecka z domu, może po części to wygoda, nie wiem też jakie warunki mąż ma tam, gdzie mieszka, ale myślę jednak, że po części przynajmniej mąż sam wie, że dopóki nie zaczęłam wyrażać stanowczego sprzeciwu wobec kontaktów z dzieckiem w stanie nietrzeźwym, mąż bardzo mocno przestraszył synka przynajmniej kilka razy, nie kontrolował też przynajmniej parę razy agresji do dziecka w stanie odurzenia - i jest gotowy odbudować zaufanie swojego dziecka, zamiast działać siłą.
Co do pozostałych dobrych rzeczy, one także miały miejsce. Podobnie jak hardkory. Jeśli spleść je razem, wyjdzie dość typowa historia życia z osobą uzależnioną. Gdy słucham czasem dziewczyn na grupie, z których część robi to samo co ja - czyli mocno idealizuje swoich mężów - łapię się nad tym, że zastanawiam się w czym właściwe jest problem, skoro ci mężowie są tacy wspaniali. Czemu się to robi? Bo inaczej nie da się żyć, trzeba więc jak najszybciej wybaczać złe i zapominać. Wtedy co prawda każdy nowy ciąg i agresja są zaskoczeniem, ale nie pamiętasz poprzednich, więc masz teoretycznie za sobą tylko wspaniałe wspólne życie - i jest to powód, żeby wytrwać. Ze wstydu - przed rodziną, przed znajomymi i przed sobą. Z chęci obrony męża. Z poczucia bezradności - bo jeśli skonfrontujesz się z tym co się dzieje, będziesz musiała coś zrobić. Z wiary, że mąż dostając miłość, albo solidną porcję ochrzanu, się ocknie. Z błędnego pojmowania wiary i niewiedzy o tym, że rozwód nie jest jedyną drogą i przekonania, że trzeba za wszelką cenę trwać przy mężu, jaki by nie był. Z nieumiejętności, własnych problemów. Z miłości, która choruje - gdy wierzysz, że umrzesz bez swojego męża i że on umrze bez ciebie (często zresztą sam mąż szantażuje, że jeśli odejdziesz, to się zabije). To nie wszystkie powody, ale te najważniejsze chyba tak.
Nie wiem jak to jest w przypadkach wszystkich osób uzależnionych, zapewne uzależniają się i dobre osoby i te złe, egoistyczne, sadystyczne. Mój mąż jest bardzo poraniony i zniewolony, ale nie jest zły i nie ma w nim zła. Jest miłość. Jest wstyd za to co robi i co się z nim dzieje. Jest niedojrzałość, nieumiejętność poradzenia sobie z relacją z matką i tęsknota za ojcem. Jest rozczarowanie sobą. Staram się unikać przypisywania mężowi motywacji, uczuć, emocji - bo nie jestem nim i nie mogę ich znać. Ale jestem jego żoną, przeżyłam z nim 10 lat starając się budować bliskość i czasem ją odnajdując - poznałam jego serce i te rzeczy w nim widzę.
Są też rzeczy które płyną wprost z nałogu - kłamstwa, manipulacje, przypisywanie tego co złe płynie z nałogów (frustracja, depresje, rozpacz, cierpienie) żonie, pogodzie, matce, znajomym, urodzeniu w złym mieście, złym nauczycielom, nie takiej szkole - a nie stosowanym używkom. Jest agresja, nieodpowiedzialność, niezdolność do kontroli nad swoim zachowaniem i do kontrolowania swoich emocji, obwinianie innych za wszystkie swoje niepowodzenia (z żoną na czele - i dodajmy z pełnym wewnętrznym przekonaniem). Uzależnione osoby podobno wierzą w swoje iluzje - co trudno mi pojąć, ale przecież ja w swoje wierzyłam. I to jak. Prosty przykład - zarówno osoby uzależnione od seksu, jak i ich żony mówią o tym, jakich ekscesów dopuszczają się seksoholicy i że porno to zwykle czubek góry lodowej. Ja jednak byłam przekonana, że mój mąż jest wyjątkiem i cieszyłam się jaki jest inny. Mając jasne dowody na co dzień, że nie jest, widząc jak traktuje kobiety w mojej obecności, co wyprawia po alkoholu, kiedy puszczają mu hamulce. Słyszałam, że panowie wyrabiając różne rzeczy obawiają się zarazić żony, więc unikają intymności - ale przecież nie mój mąż, moim zdaniem unikał mnie z innych powodów, a że znał lokalizację pobliskich domów publicznych i treści różnych ogłoszeń, to przypadek. Podobnie jak lęk przed chorobą weneryczną. Na Skypie też przez przypadek wyświetlały mu się jakieś kamerki i zachęty do kontaktu. Ja nawet martwiłam się, że mąż myśli, że może mieć chorobę weneryczną przeze mnie i nie miałam pomysłu jak go mogę przekonać o mojej wierności (ale na moją korzyść można zapisać, że bardzo się starałam - żartuję). Jak poziom niepokoju miałam już tak wysoki, że nie byłam w stanie go wytrzymać, to zakończyłam dalsze pogłębianie tematu seksoholizmu, pozostałam przy pornografii i tak sobie stworzyłam bezpieczną banieczkę. Więc powinnam zrozumieć, że można sobie wmówić wszytko, nawet, że w pokoju nie ma słonia, chociaż trąbi ci właśnie do ucha.
Są też zniszczenia, które powoduje nałóg - gdy stale unikasz konfrontacji z rzeczywistością, frustracją i cierpieniem - nie umiesz jej znieść z czasem nawet w niewielkich dawkach. Nie rozumiałam, czemu wyprowadzka męża mimo mojego cierpienia, tęsknoty i rozpaczy oraz lęku przyniosła także atmosferę ulgi. Przy uzależnionym wszyscy w domu w jakimś sensie chodzą na palcach, aby go nie zdenerwować. Życie składa się z małych frustracji, czasem coś się nie udaje, czasem jest się zmęczonym i trzeba coś zrobić - osoba uzależniona zwykle wtedy wybucha, bo sobie z tym nie radzi. Jest też ogromne poczucie niższości - swoją wartość chyba jednak w dużej mierze budujemy na swoich osiągnięciach, satysfakcji z pracy, z tego co dajemy innym. Gdy jest się uzależnionym unika się obowiązków, pracy, odpowiedzialność przerzuca na innych. Inni w tym czasie odnoszą sukcesy, cieszą się efektami swojej pracy w rodzinie, osiągnięciami sportowymi, we wspólnocie - każdy w jakimś tam swoim obszarze. Uzależniony nic takiego dla siebie nie ma - jest pustka. Mój mąż o tej pustce mówił i często zarzucał mi, że ja mam coś dla siebie, a on nie. Ja takich rzeczy mam nawet sporo i czułam się winna, więc próbowałam coś mężowi wymyślić, zajmować mu czas, szukać hobby, nie trudno się domyślić, że to nie działało. Myślę, że dla mężczyzny jest też upokarzające, gdy żona utrzymuje rodzinę, czy sama podejmuje decyzje dotyczące rodziny, robi remont - rzecz w tym, że żona nie bardzo ma wybór. Ja brałam na siebie wszystko, co mąż z siebie zrzucał, nie robiłam tylko remontów - chociaż po wyprowadzce męża okazało się, że niesłusznie, bo umiem i malować i gwoździe wbijać i szlifierkę obsłużyć (żartuję oczywiście, to znaczy umiem, ale dobrze, że chociaż tego nie robiłam, choć fajnie się tego nauczyć). Patrząc na męża myślę też, że nałóg zabija też radość i zdolność do jej odczuwania. Nie pamiętam, kiedy mój mąż ostatnio szczerze się śmiał. Na pewno nałóg zabija zdolność do bliskości z drugim człowiekiem - i tej fizycznej i tej opartej na miłości, przyjaźni, szacunku, ciekawości wobec innych. Tu też często słyszałam, że mamy głównie moich znajomych, że ja mam sporo wokół siebie znajomych, że mam przyjaciół - no mam. Mój mąż nie umie podtrzymywać więzi, nie ma przyjaciela, ani nawet bliskiego kolegi, z kobietami mąż nie ma neutralnych seksualnie relacji - więc z żadną kobietą także się nie przyjaźni. Są znajomi od picia i narkotyków. Też czułam się winna i próbowałam podtrzymywać relacje z jego znajomymi, zapraszaliśmy ich do domu, nawet miło spędzało się czas, wielu alkoholików to weseli ludzie, nie agresywni wobec znajomych, zwłaszcza gdy ci karmią i stawiają, chociaż paru pijących mężczyzn przez trzy kolejne w domu i coraz bardziej pijany mąż przy małym dziecku to trudne wyzwanie. No ale i tak się mi oberwało, bo mąż któregoś dnia przyprowadził mi dodatkowo parę kompletnie pijanych osób spod sklepu - i obraził się, że śmiałam ich wyprosić, bo "nie pozwalam mu na kontakty".
Staram się pokazać, że w dużej mierze, nie chodzi o to, co robił mój mąż, bo robił to co każda uzależniona osoba - ale o to, co ja wyrabiałam - i co przestałam robić. Boli mnie to, ale rozumiem, że jak przestałam, to mąż odczuł taką pustkę, że kowalska stała się w zasadzie niezbędna, bo on na razie nie umie funkcjonować sam. Inaczej musiałby iść na terapię, a terapeuci już poprzednio sugerowali ośrodek, a mąż nawet nie bierze pod uwagę takiej opcji. Musi więc mieć kogoś, kto wszystko ogranie, kto zapewni podziw, kto podtrzyma iluzję, na kogo można zrzucić swoje problemy. Kowalska się do tej roli trochę nadaje - bo jest osobą, która jest wiecznie skrzywdzona i uwielbia cierpieć, cały świat jest zawsze przeciwko niej - więc jest pierwszorzędną ochotniczką. Są też przeszkody, bo ona stale próbuje robić z siebie księżniczkę, ale wychodzi jej z tego skrzyżowanie ciamajdy z kimś kogo ma się ochotę mocno strzelić, żeby się ogarnął, a do tego bokami wychodzi niezła żmijka. A do tego jest nudna. Myślę, że to jeden z powodów dla których mąż tak często widuje się z dzieckiem a święta i urodziny spędza z nami. Nigdy nie lubił tego rodzaju osób. Nie narzekam. Pani ma za sobą kilka związków z okropnymi mężczyznami i jest chyba jedyną kobietą o której pomyślałam, że celowo prowokuje mężczyznę, żeby ją pobił (wtedy jeszcze trzymała się od mojego męża z daleka i on od niej też, więc można powiedzieć, że byłam obiektywna - a gdy w końcu została poszarpana i uderzona opowiadała o tym, jakby właśnie dostała medal). Tych parę chwil, które poświęciłam tej (potencjalnej przecież) relacji martwiłam się, że także mój mąż ją kiedyś pobije i że jak straci hamulce, a czasem je traci totalnie, to zrobi jej krzywdę. To niestety realna obawa - teraz już znacznie lepiej umiem oceniać zagrożenia związane z mężem, rzadziej zdarza mi się je wyolbrzymiać albo ich nie dostrzegać. Pani pławi się w tym, że ktoś ją krzywdzi i potem ktoś inny może ją ratować, choć nie zawsze są chętni, wtedy stara się o jeszcze więcej krzywdy i gra bardziej bezradną. To inny rodzaj współuzależnienia i jeszcze bardziej destrukcyjny - tak uzależnione od mężczyzn kobiety często giną z rąk swoich partnerów, mężów, kochanków, czasem synów. Wina jest zawsze agresora, nie chcę w żaden sposób sugerować, że kobiety są winne przemocy, jakiej doznają. Pozostaje mi mocno się modlić za męża, aby nie wchodził w takie zło (i za kowalską też powinnam, ale jeszcze nie dorosłam do tego - choć parę razy poświęciłam jej intencję, aby spotkała kogoś, kto może zostać jej mężem i niech to będzie ktoś dobry).
To jest też odpowiedź na to, czemu osoby żyjące z osobą uzależnioną stają się współuzależnione i po co cały ten cyrk - żeby nie zostać pobite, nie zginąć, żeby dom nie został zdemolowany, żeby w domu nie było awantury, żeby nie było awantury u znajomych, na ulicy, albo sceny w szkole dziecka, w sklepie, na wakacjach, czy gdzie tam akurat się jest.
Swoją drogą jest jeden ogromny plus mojego współuzależnienia - pisałam o tym, że dziwi mnie, że mimo, że wiem o kowalskiej, to tak jakbym nie wiedziała i nic w związku z tym nie czuję. Lata praktyki - i jestem w stanie kompletnie jej nie widzieć, nie myśleć, a ewentualne rozważania jak powyżej prowadzić całkowicie bez angażowania emocji - więcej emocji miałabym z wyliczenia równania z dwiema niewiadomymi i nie żartuję, tak jest. A jestem dość emocjonalna, nad co dziesiątym postem na forum płaczę, moje też często opłakuję. Oczywiście żartuję, że to plus - to pokazuje, jak bardzo nadal potrafię odcinać się od swoich emocji i negować rzeczywistość - ale jest to strategia przetrwania. Terapeutka powiedziała, że same strategie nie są złe, tylko że nie pracują na naszą korzyść w relacji z osobą uzależnioną - ani na korzyść tej osoby. Coś w tym jest - bo niewidzialność kowalskiej jest dla mnie dobra (chyba, może kiedyś dojdę do innych wniosków, ale na razie nie muszę się przejmować osobą, której w mojej rzeczywistości nie ma).
Pomalutku mi się rozplata, zarówno uzależnienie męża od męża, jak i skutki od przyczyn, jak i moje zachowania od zachowań męża i moje iluzje od jego iluzji. Myślę, że na razie postawię stop, żeby wszystkie te swoje odkrycia przetrawić, obejrzeć i przemyśleć...