Kilka pytań o separację

Refleksje, dzielenie się swoimi przeżyciami...

Moderator: Moderatorzy

Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Caliope »

Ruta pisze: 13 maja 2021, 12:14
Caliope pisze: 13 maja 2021, 9:38 Odwiesisz się jak twoje posty będą tylko tobą, co Ty robisz, co czujesz, bez pisania o mężu. Nadal on jest w twoim życiu, umyśle przed Tobą. A ty daleko z tyłu, bo nie piszesz o sobie, a o tym że nie czujesz potrzeby przebywania z mężem, ale czujesz, bo byś nie pisała o nim. Ja bym napisała inaczej, że jestem sama i jest mi tak dobrze. Mój bałagan jest mój i nikomu nic do tego, są granice do postawienia. Nie musisz się tłumaczyć, że nie miałaś czasu, to jest twoja sprawa i wcale nie musiałaś wychodzić.
Caliope, trochę inaczej postrzegam odwieszenie.
Jako taki stan w którym mój stan emocjonalny nie zależy od męża, kiedy moje decyzje i moje życie, moje poczucie tego, kim jestem i jaką mam wartość pozostaje w relacji do Boga, a nie do męża. Także jako stan w którym będę potrafiła stawiać w relacji z męzem zdrowe granice, niezależnie od tego, czy akurat w naszej relacji układa się fantastycznie, czy też mój mąż ma trzy romanse na raz i żyje upijając się i ćpając po festiwalach i dowartościowując się poprzez kontakty z młodymi dziewczętami. Także jako stan w którym mogę swobodnie o moim mężu myśleć, rozmawiać z nim, modlić się w jego intencjach - zupełnie niezależnie od okoliczności.

Natomiast ważne jest dla mnie obserwowanie siebie w relacji do męża, tego co się zmienia, a gdzie wymagam naprawy. Bo u mnie ze względu na współuzależnienie czas nie leczy ran i nic samo z siebie nie złagodnieje. I cieszę się tym, że tyle tych zmian we mnie w obszarze mojej relacji do męża jest. Ale też uważnie analizuję i obserwuję siebie, jak reaguję na męża a jak nie.

Dla mnie celem odwieszenia sie od męża nie jest całkowite wyrzucenie go z życia, z myśli, ale uzyskanie wolności w relacji z nim. To, żebym mogła uwzględniać męża i to, że jestem mężatką w moich decyzjach, ale nie kompulsywnie, raniąc siebie, próbując osiągać na oślep jakieś cele, bardziej lub mniej uświadomione - ale w wolności. To żeby mogła spędzić czas w towarzystwie męża bez emocjonalnych jazd i żebym nie miała emocjonalnych jazd, gdy tak się nie dzieje. Żebym kierowała się dobrem swoim, dziecka, męża zgodnie z Bożym porządkiem miłości - a nie cały czas z mężem w perspektywie.

Mam wrażenie, że dopiero wyjście z tej kompulsji i zalezności emocjonalnej w relacji, pozwala wogóle zacząć myśleć o odbudowie relacji. Że dokąd jest to zawieszenie - każda próba odbudowy relacji kończy się katastrofą. Ale to już moje przeczucia i intuicje, jeszcze nie jestem na takim etapie, wtedy się będę martwić.

Natomiast co do wyjścia - właśnie to jest takie ładne i mnie cieszy. Nie musiałam wychodzić, chciałam. I co do tłumaczenia - nie musiałam się tłumaczyć. Powiedziałam dokładnie tyle, ile chciałam powiedzieć, bez chęci i potrzeby wywarcia jakiegokolwiek wpływu na męża, tym co powiem, wewnętrznie dając mu wolnośc do zinterpretowania sobie rzeczywistości tak, jak sam będzie miał ochotę.

To jeszcze jeden element odwieszenia - nie to, że "nie interesuje mnie co mąż myśli", ale że przestaję sobie uzurpować prawo do tego co on myśli, co robi. I że nie wiję się w męczarniach, jeśli nie wiem co mąż myśli.
Bławatek pisze: 13 maja 2021, 9:44 I ja coraz częściej odpuszczam sprzątanie na bieżąco tzn. po obiedzie wolę wykorzystać pogodę i iść z synem na podwórko niż zmywać, bo wolę hurtem wieczorem jak już dziecko śpi pozmywać i posprzątać. Mój mąż tego nigdy nie lubił (sam nigdy nie pozmywal a mi wypominał zawsze - a co zrobić jak mam inny sposób funkcjonowania) i na początku jak wiedziałam, że mąż ma przyjść to sprzątałam, potem przychodził bez zapowiedzi więc sprzątałam na zapas a po jakimś czasie uznałam, że nie będę niewolnikiem męża i już mnie nie interesuje co on sobie pomyśli o talerzach z obiadu zostawionych do mycia na później. Naprawdę wolę z dzieckiem zrobić zadanie lub miło z nim spędzić czas niż ciągle stać przy zlewie lub biegać z miotłą, bo gdzieś coś się wysypało lub spadło - posprzątam na spokojnie wszystkie podłogi wieczorem.

Moje myśli już też coraz mniej krążą wokół męża. Szkoda czasu na zastanawianie się co robi jak spędza czas. On się nami nie przejmuje i o nas nie myśli więc dlaczego ja tracę czas.
Też sprzątałam na zapas, albo przed męża przyjściem i starałam się żeby było ładnie ;) Zależało mi, żeby mąż mnie docenił :lol: I jak się nastarałam i mąż nie przyszedł czułam się rozczarowana. To ja się tak napracowałam, a on sobie w ciągi wpada...Ech... Kiedy czuję się bardziej wartościową osobą, to nie muszę już pokazywać się w ten sposób, że sobie radzę, ani też nic mężowi prezentować, żeby ukazywac się w korzystnym świetle. Jestem równie wartościowa, gdy akurat mam w domu bałagan :) Choć wolę mieć czysto, ale jak nie mam siły lub nie starcza mi czasu, no to nie mam. Zdaje się, że bycie samotną mamą oznacza potrzebę zwiększenia własnej tolerancji na takie rzeczy.

Ale też widzę, że jest to u mnie forma odpuszczenia mężowi - bo nie próbuję już wpływać swoim postępowaniem, czy porządkiem w mieszkaniu na to, co mąż myśli o mnie, jak mnie postrzega.
Odwieszenie polega na tym, by wyrzucić męża z myśli, ale odczuwać emocje wtedy jak jest obok. To jest do zrobienia, bo mi się to udało, niezależnie czy mieszkałby ze mną, czy nie, postąpiłabym tak samo. Mąż jest dorosły, nie trzeba o nim myśleć czy
co gorsza myśleć co on może myśleć. To jest wolność, myślenie tylko o sobie i wtedy wracają też różne emocje i uczucia.
Co do sprzątania, mąż nie doceni, ty sama siebie masz docenić i nie sprzątać dla niego lub kogoś innego, bo będziesz chciała coś w zamian. Nie ma znaczenia czy jest posprzątane, ugotowane czy uprane, ma znaczenie czy tobie się chce. Jak nie, to świat się nie zawali, nie ma znaczenia opinia Twojego męża, bo od tego nie będzie ciebie bardziej lubił.
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

Caliope pisze: 13 maja 2021, 14:30 Odwieszenie polega na tym, by wyrzucić męża z myśli, ale odczuwać emocje wtedy jak jest obok. To jest do zrobienia, bo mi się to udało, niezależnie czy mieszkałby ze mną, czy nie, postąpiłabym tak samo. Mąż jest dorosły, nie trzeba o nim myśleć czy
co gorsza myśleć co on może myśleć. To jest wolność, myślenie tylko o sobie i wtedy wracają też różne emocje i uczucia.
Co do sprzątania, mąż nie doceni, ty sama siebie masz docenić i nie sprzątać dla niego lub kogoś innego, bo będziesz chciała coś w zamian. Nie ma znaczenia czy jest posprzątane, ugotowane czy uprane, ma znaczenie czy tobie się chce. Jak nie, to świat się nie zawali, nie ma znaczenia opinia Twojego męża, bo od tego nie będzie ciebie bardziej lubił.
Ja byłam zawieszona piętrowo, potrafiłam myśleć nie tylko o tym, co mój mąż myśli, ale co mogę zrobić, by mój mąż myślał określone rzeczy... i wiele więcej. A odczuwanie emocji także miałam bardzo zaburzone. Czy mąż był obok czy nie, potrafiłam w sekundę dojść do takiego ich spiętrzenia, że samej ze sobą było mi trudno.

Dużo w tym było absurdów, ale też bezradności, pogubienia, zależności emocjonalnej właśnie. Do tego cały czas między nami toczyła się gra, i tu oboje dobrze sobie "dawaliśmy rady". I oboje podejmowaliśmy próby manipulowania sobą nawzajem. I to też nam dobrze wychodziło, znamy się dość dobrze, przez wiele lat żyliśmy w dużej bliskości, więc każde wiedziało jak wpływać na drugie. Dobrze, że to się oczyszcza powoli.

Dla mnie ważne jest, by moje emocje stały się adekwatne po prostu, ani nie przesadzone, ani nie zamrożone. Największy problem mam teraz ze złością. Czasem mam o co się wkurzać, a się nie wkurzam. Wcześniej miałam problem z karmieniem się nadzieją, mąż ją zresztą podsycał. Był czas, że oskarżałam go o premedytację i złe zamiary w tym. Zdałam sobie sprawę, gdy przeczytałam wypowiedź Nirwanny dotyczącą takich wybuchów nadziei, że to tylko moja interpretacja i że równie dobrze mąż może czasem po prostu mieć przebłysk sentymentu. A nade wszystko uświadomiło mi to, że nie wiem i się nie dowiem - i że nie ma to żadnego znaczenia. Wystarczy, że będę mieć swoje emocje pod kontrolą i reagować w zgodzie ze sobą na to co się dzieje, a nie na to, co myślę, że mąż myśli. To takie moje kamienie milowe w odwieszaniu się. Czasem nie wiem o rzeczach bardzo oczywistych, jakoś udaje mi się je przeoczać.

A co do sprzątania - ja chciałam, żeby mój mąż myślał o mnie, że jestem dobrą żoną. To absurdalne, ale sprawiło mi dużo przyjemności, gdy mój mąż w zeszłym roku pochwalił mój ładny balkon i kwiatki. Fakt, że były ładne 8-) Do momentu uzyskania pochwały po prostu się nimi cieszyłam. A od pochwały czułam się uskrzydlona. Byłam bardzo niedowartościowana i tak jak przez wiele lat zabiegałam o uznanie mamy, tak potem w małżeństwie bardzo zależało mi na uznaniu męża. W sumie niby nic złego - o ile nie jest się akurat w relacji z osobą uzależnioną i nie wchodzi się na całego we współuzależnienie. I o ile za to uznanie nie zaczyna się być gotową działać na swoją niekorzyść, odchodzić od swoich zasad i biegać jak pies za patykiem. Ja byłam gotowa - i to jeszcze jak.

Mam jeszcze jedną skłonność - która zresztą wychwyciłaś. Pomijanie, że mój mąż jest uzależniony. I traktowanie go w okresach abstynencji, jakby nie był. A potem dziwienie się, że zawiódł, popłynął. Długo miałam wobec niego oczekiwania jak wobec osoby zdrowej. Nie wiem już sama, ile razy cierpliwie mi to tłumaczyłaś - że to tak nie działa. Za co zresztą jestem ci bardzo wdzięczna. Byłam jak w historii o chłopcu, co kochał arbuzy. I zobaczył pole dyń. Z jakiegoś powodu uznał, że to jednak mogą być arbuzy, choć dobrze wiedział, że to dynie. Rozbił pierwszą i okazała się dynią. Nie zrażony niczym, rozbił kolejną. I kolejną. Za każdym razem mając nadzieję, że w końcu trafi się arbuz :)
Teraz to wiem, że o żadnych arbuzach nie mam mowy, ale i tak w lepszych okresach męża nadal zdarza mi się trochę odlecieć. Ale teraz to łapię i staram się korygować. Współuzależnieni też sobie tworzą swoje własne iluzje, często wcale nie mniej odjechane niż uzależnieni. Pewnie jeszcze nieraz sama się zaskoczę, odkrywając kolejną...

Sporo zawieszenia za mną. Z wieloma mechanizmami współuzależnienia sobie także poradziłam. Nie sama, wiele razy dostałam Bożą pomoc i Łaskę. Pewnie nawet znacznie więcej, niż jestem świadoma. Jak ostatnio z tym moim kłębem emocjonalnym, który sama dla eksperymentu rozhulałam na maksa. Ale zapewne, gdy tylko odetchnę odkryję nowe piętra do przepracowania. Przywykłam, że to faktycznie maraton, a nie przebieżka. No i jeszcze trzeba wszystko utrwalać, by nie doszło do powrotu na stare ścieżki. Gdy sobie pomyślę, że mogliśmy tak żyć jeszcze przez wiele lat - to naprawdę się cieszę z kryzysu.

Dziś też mam kolejny mały sukces - mąż dziś odwołał spotkanie z synem, podając powód. W zasadzie wiarygodny. Pierwszą sekundę miałam zacząć się zastanawiać, czy jednak nie popłynął. A potem pomyślałam, że to przecież nie ma dla mnie znaczenia. Ma znaczenie, że mąż w końcu zaczął w razie potrzeby odwoływać spotkania, z czym miał duży problem. Zwykle nie przychodził, nie zawiadamiał, a mały czekał z nosem na szybie. A mąż potrafił przepaść na dłużej i bez słowa. To powodowało duży niepokój syna.
Nie wiem jak kolejne kontakty, a mam już swoje plany, więc napisałam też spokojny i krótki sms mężowi, by potwierdził. Choć tu jeszcze akurat widzę, że trochę też pisałam z intencją, że może sobie uświadomi, że kolejne kontakty są i że, jeśli płynie, to może się zatrzyma. Ach, te arbuzy...
Odnotowałam też od razu w pamięci, że jest to sygnał, by przy kolejnym spotkaniu zwrócić większą uwagę na stan męża, zanim powierzę mu syna. Oraz by znaleźć zapasową opiekę. I już :) Pomyślałam sobie - No kobieto! Nie mogłaś tak reagować już dawno? No nie mogłam... Ale teraz mogę :)
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Caliope »

Ja też stawałam na rzęsach by moja mama doceniła pomoc jaką ode mnie dostaje, pochwaliła i nic takiego nigdy się nie stało. Szukałam to w mężu i też się nie udało, bo przez to też chciałam coś w zamian i miałam podwójny żal do obu, płakałam z niesprawiedliwości. To mi zafundowała mama, że nic nie wskóram kiedy mam najmłodszego brata i on nic nie musi robić by być najlepszy dla niej. Nauczyłam sama siebie doceniać, nie poświęcać, a sobie robić co mi się podoba tak po większej części oprócz tego że nie mam wpływu na wszystko i ludzie podejmują czasem decyzje za mnie. Teraz mi starczy zdrowe "dziękuję ", sama też tak robię i jest lepiej.
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

Caliope pisze: 14 maja 2021, 0:53 Ja też stawałam na rzęsach by moja mama doceniła pomoc jaką ode mnie dostaje, pochwaliła i nic takiego nigdy się nie stało. Szukałam to w mężu i też się nie udało, bo przez to też chciałam coś w zamian i miałam podwójny żal do obu, płakałam z niesprawiedliwości. To mi zafundowała mama, że nic nie wskóram kiedy mam najmłodszego brata i on nic nie musi robić by być najlepszy dla niej. Nauczyłam sama siebie doceniać, nie poświęcać, a sobie robić co mi się podoba tak po większej części oprócz tego że nie mam wpływu na wszystko i ludzie podejmują czasem decyzje za mnie. Teraz mi starczy zdrowe "dziękuję ", sama też tak robię i jest lepiej.
Dużo tego jak funkcjonowałam w małżeństwie ma swoje źródło w dzieciństwie. Gdy siostra Pudełko mówiła, że po to by ruszyć ze swoim życiem dalej, zacząć żyć lepiej, trzeba wewnętrznie uporządkować relacje w rodzinie pochodzenia, nawet jeśli część osób już nie żyje, wydawało mi się to dziwne. Zbyt trudne. Ale teraz rozumiem to coraz lepiej.

Moi rodzice żyją, mam z nimi kontakt. Nie zmienia to tego, że są i możliwe, że pozostaną, toksyczni i trudni. Uczę się jak sobie z tym radzić. Uczę się nie mieć oczekiwań. Uczę się ich szanować. Pracuję z czwartym przykazaniem i pracuję. Myślę drugi rok czym jest cześć dla rodzica gdy ten rodzic nie jest najlepszym rodzicem. I jak to się ma przejawiać, jak mam na codzień radzić sobie w relacjach z nimi. Jest lepiej, ale to jeszcze nie jest to. Choć coś niecoś już osiągnęłam.

Pomógł mi w tym Ksiądz Dominik Chmielewski
https://www.youtube.com/watch?v=-92nsHQyozg

Podobnie jak ty pracuję też nad tym, by przestać ganiać za uznaniem bliskich. Na innym mi nie zależało na tyle, by za nim ganiać, ale okazując mi uznanie, którego mi brakowało od bliskich łatwo było mną manipulować. W jakimś sensie byłam uzalezniona od uznania i było dla mnie wazne by je otrzymać. No ale na tym polegało sterowanie mną przez mamę, by mnie łamać do posłuszeństwa, i wypełniania posłusznie wszystkiego co na mnie nałożyła, że miałam nigdy uznania nie dostawać, by starać się jeszcze mocniej.

Natomiast potrzeba uznania przez rodziców jest naturalna. Ale jeśli go nie ma - chyba trzeba to po prostu wewnętrznie w sobie przepracować, wybaczyć rodzicom. Ojcu wybaczyłam. Mamie jeszcze nie umiem. Podobno wiele kobiet szuka u mężów deficytów które ma w relacji z ojcami. Ale ja szukałam ewidentnie przede wszystkim tego czego nie dostałam od mamy.
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Caliope »

To się też ciągnie z pokolenia na pokolenie, babcia też mojej mamie tego nie robiła, była osobą psychopatyczną, po cichu nadużywała alkoholu. Nie wiem jak było wcześniej, bo to już czasy po pierwszej wojnie światowej. Teraz trzeba tylko to przerwać by dalej nie szło, staram się by syn robił i myślał zdrowo.
Tak teraz myślę, że najpierw powinnam iść na terapię DDA, zanim poznałam męża, bo ma wiele cech mojej matki i teraz mi ojcuje, a ja nie potrzebuję już ojca, ani matki.
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

Eksperymentuję z używaniem gniewu i złości. Bardzo ostrożnie - na razie w reakcji na bieżące zdarzenia. Pozwalam sobie je odczuć. I pozwalam je sobie wyrazić. To coś innego niż działanie z poziomu gniewu. Inaczej jest kiedy się wściekam i po prostu na kogoś krzyczę. A inaczej kiedy mówię komuś - słuchaj to co zrobiłeś/powiedziałeś wzburzyło mnie i czuję gniew, sądzę/czuję to i to, natomiast mam ochotę wobec tego/nie mam ochoty na... I dlatego zrobię/nie zrobię. Super sprawa. I cały czas pozwala być w obrębie pilnowania własnych granic i nie naurzucania niczego drugiej osobie, nie manipulowaniu swoim gniewem, by na kogoś wpłynąć. Czad.
Takie pojawiające się na bieżąco uczucie gniewu lub złości jako pojawiająca sie emocja często informuje mnie o potrzebie postawienia granicy (choć czasem oznacza inne rzeczy i służy innym sprawom - trzeba to rozpoznawać). Jeśli pozwalam sobie je czuć, daje też siłę by tą granicę postawić. Sobie. Ale też by wyrazić te emocje w zdrowy sposób, jeśli uznam, że jest sens to zrobić. Nie zawsze jest.

Paradoksalnie wyrażenie złości lub gniewu, wymaga dużego otwarcia, nawet gdy wymaga okazania drobnej złości, niewielkiego wkurzenia. Zaczynam rozumieć czemu ksiądz Grzywocz mówił, że agresja (w rozumieniu emocji i zdrowego jej wyrażania) jest niezbędna do tworzenia relacji i służy zbliżeniu. I czemu nie wyrażanie jej nasze relacje niszczy. Ukrywanie i tłumienie takich emocji i reakcji to ukrywanie siebie, budowanie nieautentycznego obrazu siebie, lęk przed pokazaniem siebie.
Rozumiem już też czemu dopiero teraz mogę ze złością pracować. Wcześniej nie byłabym w stanie tak się otworzyć, zbyt niepewnie sie czułam. Teraz, gdy jestem wzmocniona, lepiej siebie postrzegam i bardziej sobie ufam, mam większą łatwość w byciu autentyczną i reagowaniu w zgodzie ze sobą, ale bez naruszania cudzych granic. Takie wyrażanie na bieżąco - wobec siebie przede wszystkim daje uczucie dużego odprężenia. Nie buduje się napięcie.

Do uwolnienia zaległych, starych pokładów złości we mnie jednak bardzo mi daleko. I widzę już że one mają inne źródło, niż te bieżące codzienne wkurzenia. Choć zalegają tam też takie. Czytam nową ksiązkę o złości - Kobietę z płonącym nosem, jak coś zrozumiem, chętnie się podzielę :)

Dobrej Bożej Niedzieli wszystkim :)
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

Wyrażanie siebie na bieżąco jest super. Jak się zacznie, potem jest łatwiej. Oczywiście nie cały czas, nie w każdej sytuacji i nie zawsze wobec drugiej osoby - czasem wystarczy wobec siebie. Mam wrażenie, jakby zaczynała płynąć we mnie nieco żwawiej rzeka, na której wcześniej było mnóstwo zapór, przeszkód, blokad. To daje taki przypływ sił także, które motywują do działania.

Stłumienie w sobie uczucia złości, dyskomfortu, niezadowolenia tłumi zarazem energię potrzebną do działania, reakcji. Wyrażenie tego (nawet wobec samej siebie), ale też uznanie, że to moje uczucia i ja za nie odpowiadam - pozwala temu płynąć, a razem z nim, właśnie takiej energii, która daje siłę, by coś zmienić, zlikwidować dyskomfort, albo jeśli trzeba, by go znieść i przetrzymać.

Tłumienie bardzo wszystko rozmywa, nie potrafię wtedy dokładnie określić przyczyny swojego dyskomfortu, złości, niezadowolenia. Gdy ich nie tłumię, mogę je lepiej dostrzec i lepiej sformułować czego oczekuję, od siebie lub od innej osoby. Gdy tłumię moje komunikaty są niekonkretne - wiadomo tylko, że jestem rozczarowana, niezadowolona lub zła, ale nie wiadomo dlaczego.

Ponieważ potrafię teraz znacznie lepiej niż kiedyś komunikować swoje potrzeby i uczucia, nie obawiam się już tak bardzo wyrażania swoich potrzeb, ani trudnych uczuć. Wiem że mogę i potrafię to zrobić w sposób akceptowalny. I nikogo nie raniąc.

To była chyba jedna z moich ważniejszych blokad. W moim domu rodzinnym złośc wyrażało się głównie krzycząc lub dyskredytując kogoś, raniąc. I nigdy nie mówiąc o co chodzi. Po prostu wylewało się na kogoś swoje uczucia. Nie chciałam tak robić, ani nikogo ranić - i zablokowałam wszystkie takie rzeczy w sobie. Stąd też przekonanie we mnie, że to bardzo źle się złościć.

Aczkolwiek potrzebuję w tym zdrowym wyrażaniu trudnych uczuć czy oczekiwań wobec kogoś praktyki. Mam w sobie skłonność do takiego kpiarskiego tonu, żarcików, ironizowania - to bywa zabawne w odpowiednich okolicznościach, czasem dzięki temu piszę dobre teksty satyryczne, ale łatwo może się to przeradzać w złośliwość. Mam też skłonność do ostrej i radykalnej formy, co nie jest samo w sobie złe, ale coś w tej mojej ostrej formie jest nie tak. Jeszcze nie wiem co.

Zaliczyłam niedawno trochę zbyt ostry wjazd wobec mojego męża. Pokusa powtarzania takich zachowań jest silna, bo mój mąż zadziwiająco dobrze reaguje na ostre komunikaty. I tym razem także zareagował. Przypuszczam, że to - podobnie jak w przypadku moich problemów - także kwestia funkcjonowania w rodzinie pochodzenia. W rodzinie męża można wszystko ignorować i nie reagowac na nic - dopóki teściowa nie wpadnie w szał. Wtedy za to każdy musi pokornie schylić głowę i nie ma szansy na dyskusję. To jeden z powodów dla którego moja teściowa postanowiła o tym, że jej syn się ze mną rozwiedzie - ja tego nie kupowałam. Nawet nie złośliwie. Po prostu nie umiałam tak sprawnie jak jej rodzina rozpoznać, że to już "ten moment" i jeśli czułam potrzebę, nie zgadzałam się z czymś, dyskutowałam czy rozmawiałam dalej i dalej wyrażałam swoje własne zdanie. NIe bałam się, bo nie wiedziałam, że powinnam. Inna sprawa, że powinnam, bo cena jaką zaczęłąm płacic była wysoka - systematyczne nastawianie męża przeciwko mnie, kopanie pod moim małżeństwem. Rodzina wiedziała, jakie są koszty i dlatego reagowali od razu. Rozumiem też już przerażenie rodziny, gdy osmieliłam się parę razy przeciwstawić juz poza granicą, gdy tego robić nie wolno. Moja teściowa to wysokiej klasy tyran.
Utrzymanie władzy w rodzinie opartej na czymś takim wymaga zdecydowania radykalizmu. Aczkolwiek nie polecam, stoi za tym tyle lęku i smutku, że tak naprawdę bardzo mi mojej teściowej żal.

Inna sprawa, że myślę teraz, że po takim treningu moja postawa nie wyrażania złości mówiła męzowi, że jeszcze nie przegiął i może dalej postępowac jak postępuje. Skoro ja nie wpadam w szał ostateczny, jak jego mama, to wszystko jest dobrze.

Nigdy nie próbowałam w relacji z mężem korzystać z takiej jego słabosci. Teraz też nie miałam takiego zamiaru. Po prostu jasno, ale dobitnie wyraziłam swoje oczekiwanie. Nie wiem jeszcze jak pogodzić tu nasze sprzeczne problemy i doświadczenia. Ale pomyślę.
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

Mąż pomagał mi dzisiaj przy instalacji nowej pralki. W zasadzie nie pomagał, tylko podłączył. Ja się na tym kompletnie nie znam i mój wkład polegał tylko na tym, że przed przyjściem męża próbując sobie poradzić sama omal nie zepsułam sprzętu. Są takie zabezpieczenia transportowe, które trzeba wykręcić. I ja o tym nie wiedziałam. Efekt uruchomienia pralki z zabezpieczeniami spektakularny i bardzo głośny, pralka fajnie skacze, ale nie raczej róbcie tego sami w domu ;) Więc mąż naprawił co zepsułam, wykręcił co nie wykręciłam i potem podłączył wszystko jak trzeba. Pokłóciliśmy się przy tym, wściekliśmy się na siebie oboje nawzajem, było przez moment ostro, ale bez wrzasków i awantur, odstąpiliśmy od siebie - w sumie zgodnie - na chwilę, by z nas zeszło. I potem się pogodziliśmy. Pożegnaliśmy się w zgodzie. Wiem, że nie brzmi to zachęcająco - kłótnia. Ale uważam to za postęp w naszej relacji. To była dobra solidna kłótnia, a przy tym kulturalna. Każde z nas powiedziało co powoduje wściekłość na to drugie, bez obwiniania się nawzajem, i czego czekuje. Jak z podręcznika psychologii. A jak daliśmy sobie czas, by napięcie spadło to jeszcze chwilę pogadaliśmy o tym zdarzeniu, już spokojnie. Nawet z humorem. To dla mnie nowość, że możemy się spierać, wyrażać wkurzenie, nawet silne - ale bez agresji.
Można by powiedzieć, szkoda, że trwa sprawa rozwodowa, gdy robimy takie postępy i zaczynamy się uczyć konstruktywnego kłócenia się i wyrażania trudnych uczuć oraz przyjmowania trudnych uczuć współmałżonka. Inna sprawa, że mój mąż raczej nie wydaje się zainteresowany powrotem do rodziny, do mnie tym bardziej. Przykro mi z tego powodu.

Dziś na Mszy Świętej się bardzo popłakałam, jeszcze przed kłótnią. Bo tak w sercu mówiłam Jezusowi o mojej tęsknocie za mężem. I coś mi pękło, poleciały łzy. Kocham męża nadal, mimo tych wszystkich rzeczy, mimo kryzysu. W sercu wciąż mam dużo nadziei na nasze pojednanie - mimo, że po ludzku nie wygląda to wcale jakoś obiecująco. I ja już tylko w Bogu pokładam nadzieję, że może coś dla nas zrobić. Jezu, ufam Tobie.

Kłótnia ewidentnie jest efektem tego, że reaguję, a nie zaciskam zęby. Ale to nie jest reakcja furiacka. Równocześnie wzrosła mi tolerancja na to, że mąż też się wścieka. Widzę, że gdy hamowałam swoją złość, oczekiwałam, że mąż będzie hamował swoją i też nie będzie jej wyrażał. I często jego próby wyrażania tego rodzaju uczuć od razu klasyfikowałam jako agresję - chociaż uczciwie przyznaję mąż nie zawsze był agresywny. Bywał, ale czasem był po prostu zły lub niezadowolony. Teraz widzę różnicę.

Dość ciekawe doświadczenie życiowe, pokłócić się z własnym mężem. I jeszcze się pogodzić. Ożywcze. Lepsze, niż taka poprawność wzajemna, za którą jest mnóstwo napięcia. I narastającej wrogości. Muszę jednak uważać, bo takie puszczenie emocji swobodniej ma też inne konsekwencje. Miałam ochotę przez moment także męża przytulić... czułam się bezradna z tą pralką, zła, że nie umiem sobie z tym poradzić, wdzięczna, że mąż jednak pomógł. Teraz sobie po cichu płaczę - dawno tak nie miałam. Ale ten mój płacz jest teraz innny, nie taki rozpaczliwy jak kiedyś, bardziej oczyszczający. Ale smutek i tęsknotę czuję.
Avys
Posty: 220
Rejestracja: 21 cze 2020, 8:31
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Avys »

Ruta, „źle jest człowiekowi być samemu” to mi się nasunęło czytając Twój post. I czytając to co teraz piszesz mam też wrażenie, że nie robisz sobie złudnych nadziei. O wiele ciężej jest nie robiąc sobie ich a z drugiej strony wewnętrznie czuję, że życie w prawdzie i realizmie jest jedynym prowadzącym do prawdziwego szczęścia, ale to wąska wyboista droga, często pod górę, łzy czasem niestety płyną ale w oddali czuć też czasem zapach słodkości i powiewy „wiatru” przynoszą czasem ukojenie. W Twojej sytuacji bardzo ciężkie wydaje mi się to, że Twój mąż potrafi czasem zachować się w sposób pomocny i pociągający, przypominający Ci dlaczego właśnie w Nim się zakochałaś....i z Twojej strony wybór i uczucie do Niego pozostało a On pomimo zewnętrznego wrażenia, że Cię nawet lubi, że dobrze się czuje spędzając z Tobą czas jest w swoim życiu w zupełnie innym miejscu. Ty przeżywasz spotkanie z Nim, a On realizuje cele swojego nowego życia, w którym Ciebie nie ma i traktuje spotkania z Tobą w zupełnie inny sposób- wydaje mi się że to właśnie dla „Żony” jest niezrozumiałe jak on w ogóle tak potrafi. Ale potrafisz się z tej złudnej tworzącej się w Tobie nadziei szybciutko otrzepać i mówisz wprost, że on nie wróci. Oczywiście przyszłości nie znamy ale człowiek ma wolną wolę i żaden największy nawet cud nie pogwałci tej wolnej woli i wyboru człowieka. Ruta jest mi bardzo przykro, że małżonkowie łamią śluby wierności i odchodzą i przestają kochać i ranią. Wydaje mi się, że większość małżeństw gdyby tylko wspólnie zawalczyła o pokonanie kryzysu, poszła na terapię to wyszłaby z tego zwycięsko. Tylko jak jedna strona nie chce - to nic z tego i nie można z tym nic zrobić :-( Życzę Ci abyś ciągle się wzmacniała - tak jak to robisz, abyś kochała dalej tak jak to robisz. Może Twój mąż musi bardzo nisko upaść i bardzo daleko odejść, aby docenić jaki skarb zostawił. Może zajmie Mu to rok, dwa, dziesięć a może nigdy się nie zorientuje- po co w sumie gdybać jak kompletnie nie wiadomo i dlatego też pozostaje to „czekanie nie czekając” które jest Twoim pięknym i świętym wyborem!! Jak sama wiesz większość osób na około tego nie rozumie i zaleca poznanie „nowego partnera”. Ruta dziękuję Ci bardzo za Twoją postawę która dodaje sił wielu osobom tutaj.
Nie wiem czy Ci to pomoże, ale dla mnie w najcięższych chwilach pocieszeniem jest to, że nasza sytuacja i życie się zmienia i za kilka miesięcy mogę być psychicznie w o wiele lepszej sytuacji lub też w gorszej oczywiście. Ale z doświadczenia jest to jednak sinusoida i po najgorszych chwilach przychodzą lepsze. Przychodzą zmiany które dają wytchnienie, ulgę i radość. Powinnam na pierwszym miejscu napisać o Bogu i Jego Pocieszycielu, bo przecież mam takie doświadczenie w życiu, ale teraz w temacie wiary Bogu jest mi bardzo ciężko ale Bóg- Jego Wieczne Istnienie i Miłość to jedyny przekonujący mnie sens życia i warto się tego trzymać.
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

Wchodzę chyba w fazę akceptacji tego co jest. Decyzji męża do życia poza naszą rodziną. Bo prawda jest taka, że on na dziś tak właśnie decyduje i każdego dnia to potwierdza, żyjąc jak żyje - poza rodziną. Trudno mi to przyjąć i boli, ale tak jest. Ja z kolei mogę zdecydować, że mimo wszystko żyję w wierności - i jest to mój wybór i moje prawo. I mogę nadal decydować, że nie chcę wiedzieć nic o życiu męża obecnie - widzę, że to mi pomaga, że jest mi tak łatwiej. Wcześniej służyło to wypieraniu przeze mnie obecnej sytuacji, ucieczce od tego - ale może też służyć po prostu ochronie mnie. To zależy tylko ode mnie.
Uznanie, że mój mąż tak decyduje pomaga mi także przestać obwiniać różne osoby za sytuację w naszym małżeństwie. Jest prawdą, że są osoby, które wspierają taką decyzję męża. Zapewne mają mnóstwo własnych powodów by tak robić. Zapewne też część z nich jest mi wroga i jednym z motywów jest niechęć do mnie. Ale jakby traci to na znaczeniu - bo ostatecznie osobą podejmującą decyzję jest mój mąż. Nie jego mama, nie jego tata, nie jego znajomi, nie kochanka i nie żadne inne kobiety, koledzy ani nawet nie księża, którzy wspierają związki niesakramentalne.
Jasne, otoczenie wspierające małżeństwa zapewne mogłoby skłonić mojego męża do refleksji, urealnić obraz mnie, jaki mąż sobie obecnie tworzy - ale mój mąż w takim otoczeniu nie funkcjonuje. Właśnie dlatego, że nie chce. Gdy ja chcę być wierna - funkcjonuję w otoczeniu, które mnie w tym wspiera, a unikam osób, które próbują mnie od tego odwodzić, które w jakiś sposób próbują podsycać mój żal do męża i rozważać, jak on tak może. No może. Po co się w to wkręcać? Więc znów - decyzje dotyczące małżeństwa są wyłącznie nasze - moje i męża.

Dużo mi się udało puścić - i wybaczyć. Nawet nie wiedziałam jak bardzo mnie to trzymało i więziło, nie pozwalało pójść dalej.

Mogę też zdecydować, że w tej sytuacji izoluję się od męża, nie wspieram go, nie szukam u niego okruchów miłości, akceptacji. Z tym wciąż mam problem. Ale zrobiłam postępy. Uznałam, że mam prawo czuć się dobrze, gdy w czasie, gdy się widzimy mąż jest wobec mnie miły i otwarty i źle, gdy jest chłodny i odrzucający. Mam w sobie więcej pojemności na uczucia i mogę przyjąć te i te. I stawiać granice tam, gdzie je mam. Uczucia mnie o tych moich granicach informują.
Mogę nie pozwalać na nadmierną bliskość, do której mąż czasem dąży w sferze emocjonalnej. Takie chwile choć są źródłem chwilowej radości, zostawiają mnie smutną, tęskniącą, rozżaloną i rozbitą. Ale mam też prawo poczuć na przykład potrzebę przytulenia się do męża, jest naturalna. Mam też prawo postawić sobie granicę i pozostać przy tym uczuciu, nie realizując go, ale się za nie nie winiąc. I mam prawo czuć smutek, że mój mąż obecnie wobec mnie takich uczuć nie okazuje. Bez wchodzenia w jego głowę, czy w nim takie potrzeby czasem się pojawiają, czy się nie pojawiają. Dla mnie liczy się to, co mąż mi okazuje. I na to mogę reagować. Zgoda na te moje trudne uczucia, na uznanie ich w sobie pomaga. Także na uczucie żalu i zawodu. Mogę też nie pozwalać na wyrażanie przez męża jego uczuć do mnie - i tych przyjemnych i tych trudnych - w sposób, który mnie rani. I tu stawiać granicę - sobie. Wychodząc, otwarcie mówiąc co mi nie odpowiada, izolując się. Czyli zostawiając sprawczość sobie - po mojej stronie. Wtedy to ja mam kontrolę nad tym co się dzieje, nie jestem zdana na męża, bo także ja jestem tu wtedy osobą sprawczą.
Powoli uczę się też, że mogę czuć złość na postępowanie męża - i także tą złość wyrazić, albo skorzystać z energii jaką niesie, by wprowadzać zmiany choćby w mojej własnej postawie. O ile będę to robić szanując granice męża. I innych osób. Złość używana w ten sposób pozwala mi nie kulić się, gdy jestem źle traktowana, ale stanąć z podniesioną głową i powiedzieć - nie chcę byś tak robił, wychodzę, ty wyjdź, zakończmy rozmowę. Gdy to uczucie tłumię - zamieniam się w taką bezradną dziewczynkę, która tylko wszystko znosi, choć w środku się gotuje. Wtedy ta złość zamienia się w uczucie bezgranicznego smutku i bezradności. Ale uczę się też, że czasem moja złość płynie z braku akceptacji dla rzeczywistości: że nie jest tak, jak ja bym chciała. To bardzo bezproduktywne i marnujące siły.

Wciąż pozostajemy rodzicami. Decyzja męża o wycofaniu się z odpowiedzialności rodzicielskiej także mnie obciąża. Bo mąż jest tu bardzo nierówny. Duży wpływ na to mają cykle męża - jego trzeźwości i nietrzeźwości. Ale to wcale nie znaczy, że ja mam z tego powodu wszystko dźwigać na sobie. Nauczyłam się teraz przy każdym spotkaniu, niezależnie od tego w jakim mąż jest natroju, otwarcie mówić, że wciąz zalega z alimentami. Nie proszę. Informuję. Także o potrzebach syna. Bardzo pilnuję, by ten temat nie był nigdy poruszany przy synu. Efekt jest taki, że mąż często coś przekazuje - 50 zł, 100 zł. To więcej niż nic. Gdybym nie przypominała - tyle by było - nic. Nadal mam w sobie opór załatwiania sprawy aliemntów przez prokuraturę, otwarcie powiedziałam mężowi, że traktuję to jako ostateczność i wolę by płacił alimenty dobrowolnie, ale też, że nie zrezygnuję z dochodzenia zaległości. Które są potwierdzane formalnie miesiąc po miesiącu, bo sprawa jest nadal u komornika.

Mojemu mężowi komornik także zaczyna w końcu przeszkadzać w życiu - bo ostatnio miał propozycję dobrej legalnej pracy. Ale jeśli by ją podjął, większość pensji przez wiele miesięcy zajmowałby komornik. Znam męża a mąż mnie i wiem, że informował mnie o tym z nadzieją, że słysząc to sama zaproponuję, że wycofam sprawę, żeby on mógł podjąć legalną pracę. Nie zrobiłam tego. To mój mąż zdecydował o tym, że będzie unikać alimentów i pracować na czarno, likwidować konta i kupować samochód na podstawione osoby, to on się wpędził w tą sytuację - więc niech sam się z niej wyciąga. Nie oznacza to, że nie byłabym gotowa do ustęptw i wycofania sprawy - ale nie na takich głupich naiwnych warunkach. Jak zaproponuje otwarcie coś, co będę w stanie przyjąć to się zastanowię - nie muszę za niego wymyślać rozwiązań i za nim chodzić, by mu pomóc. To jego problem, który ma na własne życzenie. Skoro ja mając na utrzymaniu dziecko dawałam i nadal daję radę spłacać długi, jakie mi mój mąż uprzejmie mi zostawił, on też może sobie jakoś poradzić. W takich sytuacjach widzę, że moja praca nad sobą przynosi efekty. Ale też cieszę się, że życie w końcu choć trochę zderza męża z konsekwencjami jego decyzji. Witamy w świecie w którym nie ma już współuzależnionej żony, która będzie męża przed tymi konsekwencjami chronić.
Równolegle wciąż pracuję nad sobą i nad swoimi oporami dotyczącymi złożenia zawiadomienia do prokuratury. Choć wciąż liczę na to, że mąż koniec końców sam zdecyduje o systematycznej alimentacji i spłaceniu zadłużenia jakie ma z tego tytułu. I mam w sobie jeszcze gotowość, by trochę zaczekać. Myślę nad tym by samej sobie powiedzieć dokładnie ile czekania, na co dokładnie czekam, by tego nie rozmywać. Bo bez warunków brzegowych mogę czekać jeszcze wiele lat.

Postanowiłam też w czasie, gdy będzie akurat otwarty klimat porozmawiać z mężem, czyli niekonieczenie dziś czy jutro, i zapytać go o zakres odpowiedzialności rodzicielskiej jaki obecnie chce realizować. Bo tak, gdy jest jakaś potrzeba dziecka, wychowawcza, organizacyjna, ja jestem wobec męża petentem. Zawsze w pozycji proszącej. Nigdy nie wiem, na co mogę liczyć. Czasem mąż się angażuje, czasem nie. Niech mój mąż przemyśli i zadeklaruje, w co obecnie chce się angażować, o czym mam go informować, o czym nie. Ja wtedy też będę mogła przemyśleć i zgłosić swoje uwagi i zastrzeżenia, z założeniem, że mąż je przyjmie lub nie. Może da to efekt, może nie, ale ja poczuję się lepiej poruszając ten temat.

Na razie mam też spokój z lękami i paniką związaną z ciągami męża, to odbierało mi mnóstwo energii. Wiem, że we współuzaleznieniu są nawroty. Ale na razie to się we mnie skończyło. Bardzo ciężko na to pracowałam i proces był bardzo bolesny i trudny. Ale jest lepiej. I nagle mam mnóstwo wolnej energii. Nie wyczerpuję się już lękiem i paniką, niezależnie od stanu w jakim jest mój mąż. Zostawia mi to wolne zasoby sił.

Zapisałam się na prawo jazdy. Znalazłam szkołę jazdy, której właścicielka zgodziła się, bym płaciła za kurs w niewielkich ratach przez cały kurs, ważne bym opłaciła całość do końca jazd. To będzie dla mnie duży wysiłek, ale też mam poczucie, że zrobię coś dla siebie. Lubię podróżować, a samochód to nowa jakość tych podróży i większa swoboda. Na razie jest poza zasięgiem moich możliwości finansowych, ale zbliżam się do dnia, gdy spłacę wszystkie długi. Więc się cieszę. Zaczynam kurs 10 czerwca, gdy tylko mały zakończy egzaminy po nauczaniu domowym. Mamy za sobą połowę - wszystkie z sukcesem. Druga połowa przed nami.

Doszłam też już do siebie na tyle, by zacząć myśleć o podjęciu na nowo stałej pracy. Mam ograniczone możliwości z uwagi na bycie samotną mamą, więc szukam pracy zdalnej, lub o mieszanym charakterze. Ilość takich miejsc pracy się w ostatnim roku mocno powiększyła, więc jestem dobrej myśli :) Z tego powodu potrzebuję pomyśleć o fryzjerze i czymś porządnym do ubrania - więc szukam też dodatkowego zlecenia, które pomoże mi na to zarobić. Zaraz wakacje, odpadnie nauka, zyskam trochę więcej czasu.

W moim dołku życiowym, dołku zasobów życiowych i sił do życia pojawiła się w końcu drabinka, po której mogę zacząć się wspinać :) Czuję wewnętrznie, że kończę okres żałoby związany z opuszczeniem mnie przez męża, że wchodzę w fazę akceptacji, reorganizacji. I mam już w sobie siły na to, by tak szczebelek po szczebelku zacząć wychodzić. To był bardzo trudny okres w moim życiu - pod każdym względem: i emocjonalnym, bo porzucenie przez męża jest ciężkim doświadczeniem, i organizacyjnym - ze względu na te długi z którymi zostawił mnie mąż, na utratę pracy, na trudności logistyczne związane z godzeniem pracy z opieką nad synem, jego rehabilitacją, nauczaniem domowym, i życiowym - bo mierzyłam się z tym wszystkim będąc w złym stanie psychicznym i fizycznym. Cieszę się, że zdecydowałam się na poświęcenie się w tym trudnym okresie terapii, wyciszeniu się, odejściu od świata, ograniczeniu potrzeb, ułożeniu swojej relacji z Bogiem. To wszystko pomogło mi odnowić moje zasoby sił życiowych. Nie mam ich jeszcze dużo, ale wystarczająco, by wejść na pierwszy szczebelek. Nie wiem ile tych szczebelków jest, ale też wiem już, że nie muszę wiedzieć.

W najgorszym dołku oddałam się w prowadzenie Maryi, i od tego momentu zawsze miałam Jej wsparcie, prowadziła mnie za rękę, krok po kroku. Zbliżyłam się też dzięki Niej do Świętego Józefa. Mam teraz dwójkę wspaniałych rodziców, którzy pomagają mi dojrzeć, dorosnąć, którzy mnie wspierają. Jestem pod dobrą opieką.
Nie wahajcie się zwracać do Maryi i do Świętego Józefa, wsparcie od nich jest realne, doświadczalne, a bywa tak cudowne, że aż trudno w nie uwierzyć, nawet gdy doświadcza się go bezpośrednio, tu i teraz :) To moje świadectwo - skrajnej racjonalistki, która musi mieć wszystko czarno na białym, przeanalizowane, sprawdzone, wytłumaczone i zracjonalizowane. Mój racjonalizm w oparciu o moje doświadczenia ostatnich trzech lat może powiedzieć tylko jedno - Bóg jest wspaniały i może działać i działa poza granicami naszego pojmowania, naszej racjonalności, i naszych wyobrażeń. Wiele lat sądziłam, że Bóg jest, ale jest odległy, że dał nam wolną wolę i nas zostawił, ale teraz wiem już, że tak nie jest. Jest także naszym czułym rodzicem i możemy mieć z Nim bliską relację.

Wzmocniło mnie też to, że sobie uświadomiłam, że ja przez to wszystko przeszłam i że nie byłam w tym nigdy sama, że zawsze znalazł się na mojej drodze ktoś, także tu na forum, kto podał mi rękę, napisał ciepły mail, post, porozmawiał, wsparł modlitwą, zachęcił do udziału w rekolekcjach, do terapii, do zadbania o swoje potrzeby, podsunął lekturę, konferencję, ktoś kto zwrócił mi uwagę, gdy się zapętlałam. Forum i cała społeczność wokół forum była dla mnie ogromnym wsparciem przez cały ten trudny czas, szczególnie w najcięższych dołkach. Wiele się nauczyłam - o komunikacji, o istocie małżeństwa, o miłości, o relacji z Bogiem, o życiu, o Krzyżu, o radości życia i o tym, jak mierzyć się z trudnościami, jak opiekować się sobą. I wiele więcej.

Chcę bardzo podziękować wszystkim, którzy mnie wspierali tu na forum, nie tylko bezpośrednio, ale też dzieląc się swoimi historiami, przemyśleniami. Dziękuję także naszemu wspaniałemu zepołowi moderacji za cierpliwość do mnie, za informacje zwrotne, wskazówki.


Przede mną mnóstwo wyzwań, więc postanowiłam ograniczyć swoją aktywność na forum. Tych sił przybywa mi powoli, muszę nimi rozsądnie gospodarować. Postanowiłam za wyjątkiem awaryjnych sytuacji, pisać w swoim wątku nie częściej niż raz w tygodniu. I przeglądać forum, forumową pocztę i odpisywać na posty w innych wątkach nie częściej niż dwa razy w tygodniu. Przytulam wszystkich mocno i jeszcze raz z całego serca dziękuję całej społeczności forumowej. Jesteście wszyscy wspaniali - i dobrze, że jesteście :)

Z modlitwą :)
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Caliope »

Gratuluję, zdecydowałaś się na prawko :) będziemy się wspierać, ja jakoś nie mogę zdać, ale się nie poddaję. Pomyśl jakby twój umysł odpoczął gdybyś odpuściła wszystko o czym piszesz w ostatnim poście. Jak ja analizowałam wszystko, to nawet nie mogłam skupić się na przeczytaniu książki. Warto naprawdę przestać, bo można się zajechać psychicznie.
elena
Posty: 427
Rejestracja: 14 kwie 2020, 19:09
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: elena »

Ja też Ci gratuluję tych nowych decyzji :) widać u Ciebie dużo spokoju, super :) powodzenia we wszystkich Twoich planach!
„Kocha się nie za cokolwiek, ale pomimo wszystko, kocha się za nic”. Ks. Jan Twardowski
Melisa
Posty: 70
Rejestracja: 12 sty 2021, 21:54
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Melisa »

Ruto, kochana,
zmartwiłam się czytając Twój post bo wszystko zmierzało do tego, że żegnasz się z forum definitywnie. Odetchnęłam z ulgą, że "tylko" ograniczasz aktywność. Jesteś jedną z kilku osób, które po mojej kilkumiesięcznej bytności na forum są mi jakoś szczególnie bliskie. I mnóstwo czerpię z Twojego pisania. Nie chodzi mi tylko o dzielenie się sobą, ale o konkretną wiedzę.
Niech Cię dobry Bóg prowadzi i uściskaj małego od wirtualnej cioci, jestem jego fanką :)
Aniołom swoim każe cię pilnować, Gdziekolwiek stąpisz, którzy cię piastować Na ręku będą, abyś idąc drogą Na ostry krzemień nie ugodził nogą.
J.Kochanowski, Psałterz Dawidów
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

Caliope pisze: 27 maja 2021, 18:19 Gratuluję, zdecydowałaś się na prawko :) będziemy się wspierać, ja jakoś nie mogę zdać, ale się nie poddaję. Pomyśl jakby twój umysł odpoczął gdybyś odpuściła wszystko o czym piszesz w ostatnim poście. Jak ja analizowałam wszystko, to nawet nie mogłam skupić się na przeczytaniu książki. Warto naprawdę przestać, bo można się zajechać psychicznie.
Razem damy radę :) Jeszcze rajd objazdowy urządzimy - po Polsce to na pewno, a może i po Europie :) Bo kto nam zabroni :)

Odpuszczam powoli, ale ja bez tych analiz nie umiem nigdy pójść dalej, najpierw muszę mieć wszystko przeanalizowane, przemyślane. Ale mi to tak w życiu nie przeszkadza bardzo. Chyba, że zamiast myśleć i analizować wpadam w takie błędne myślenie, które do niczego nie prowadzi, jest tylko zadręczaniem siebie. Ale od dawna mi się nie przytrafiło z jakimś dużym stopniem nasilenia wejść w taką pętlę.

Myślę, że jak się trochę jeszcze bardziej naprawię i poczuję lepiej ze sobą, lepiej siebie poznam, to i analizy nie będa mi potrzebne, będę mogła sobie wtedy analizować dla przyjemności zupełnie inne rzeczy :)
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

elena pisze: 27 maja 2021, 23:37 Ja też Ci gratuluję tych nowych decyzji :) widać u Ciebie dużo spokoju, super :) powodzenia we wszystkich Twoich planach!
Dziękuję Eleno. Jestem na takiej przejściówce, kończę stare rzeczy i przymierzam się do nowych. Nie mogę się doczekać kursu na prawo jazdy, i będę za kierownicą, nieźle :) Czuję takie nowe zasoby sił i spokój właśnie. Znacznie więcej niż dotąd.
Melisa pisze: 28 maja 2021, 14:19 Ruto, kochana,
zmartwiłam się czytając Twój post bo wszystko zmierzało do tego, że żegnasz się z forum definitywnie. Odetchnęłam z ulgą, że "tylko" ograniczasz aktywność. Jesteś jedną z kilku osób, które po mojej kilkumiesięcznej bytności na forum są mi jakoś szczególnie bliskie. I mnóstwo czerpię z Twojego pisania. Nie chodzi mi tylko o dzielenie się sobą, ale o konkretną wiedzę.
Niech Cię dobry Bóg prowadzi i uściskaj małego od wirtualnej cioci, jestem jego fanką :)
Dziękuję za twoje wspierające słowa. Mały uściskany :)
ODPOWIEDZ