Kilka pytań o separację

Refleksje, dzielenie się swoimi przeżyciami...

Moderator: Moderatorzy

Avys
Posty: 220
Rejestracja: 21 cze 2020, 8:31
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Avys »

Ruta pisze: 05 lut 2021, 14:04
Wiem, że mój mąż nadal nas kocha - i mnie i dziecko. I gdy jest trzeźwy, tak dłużej, czyli bardzo, bardzo rzadko, tą miłość wobec nas okazuje.
To jedno Twoje zdanie dźwięczy mi w uszach i się nad nim zastanawiam. Piszesz, że Twój Mąż będąc trzeźwym nadal Ciebie kocha i okazuje to. W tym samym czasie będąc trzeźwym wraca na noc do kowalskiej, składa pozew rozwodowy, zbiera jakieś dowody pod sąd żeby to Ciebie uczynić winną etc. Jak dla mnie to nie jest absolutnie miłość!
Nie wyobrażam sobie- mieć kochanka, złożyć papiery o rozwód, kłamać, że to wina mojego męża i powiedzieć, że nadal kocham mojego męża bo czynami zaprzeczam temu.
Miłość to jest stanowczy wybór a nie mgliste słodkie uczucia od czasu do czasu. Jeśli on wybiera zdradę, kowalską, rozwód, kłamstwo wobec Ciebie to nie są to wybory miłości.
Może jak jest trzeźwy to okazuje Ci przyjazne uczucia, jest miły, ma w sobie jakieś przywiązanie do Ciebie i Cię lubi....ale nie wybiera kochania Ciebie.
Chłopak bez pamięci zakochany w jakieś dziewczynie niekoniecznie ją już kocha. Może się okazać, że uczucie zakochania minie i nie zostanie nic. W małżeństwie miłość objawia się/widać ją najmocniej w czasie kryzysu- wtedy często wbrew uczuciom mąż czy żona podejmują wręcz heroiczną decyzję kochania małżonka. Uważam, że Ty ją podejmujesz...a Twój Mąż nie.
Avys
Posty: 220
Rejestracja: 21 cze 2020, 8:31
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Avys »

I z tego co piszesz to Twój Mąż stosując taką przemoc (!!) wobec Waszego dziecka nie kocha również swojego dziecka. Może czasem na trzeźwo go pogłaska, przytuli, da odpowiedni prezent i zabierze na spacer- chwilowe przypływy dobrej woli i sympatii wcale nie oznaczają miłości. Jest mi bardzo przykro, że niczemu niewinne dziecko jest tak krzywdzone przez Tatę :-( Słusznie robisz stając w obronie Synka!!!
marylka
Posty: 1372
Rejestracja: 30 sty 2017, 17:01
Jestem: szczęśliwą żoną
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: marylka »

A ja nie widzę żebyś stawała w obronie synka.
Chronisz męża i cały czas patrzysz jak on się aktualnie czuje lub czuł tydzień temu i miesiąc temu i pod niego podsuwasz działania
Jakoś sobie tłumaczysz ten stan i ok.
Natomiast pozwalasz na rozpadanie się dziecka bo kontakty z tatą a nuż będą akurat dobre.
Narażasz go jakby dobro męża było nadrzędne
I potem starasz się dziecko przywrócić do równowagi psychicznej....
czytasz smsy od taty...i to samo....nie wyciągniesz tego na dowód w sądzie......bo?
Bo sąd faktycznie wtedy będzie miał podstawy ograniczyć kontakt z ojcem a dokładniej - z mężem Tobie?
Niebieska karta.....już dawno były podstawy żeby ją założyć?
Mąż się źle poczuje?
Dlatego tego nie robisz?
Piszesz że odizolowanie jest niemożliwe
Jest możliwe
Tylko nie używasz tego....dlaczego?
Wiesz Ruto.....ja nie mam nic do Twojego życia ale coraz bardziej widzę że sama sobie tlumaczysz a pełno w tym niespójności.
Widzę że sama nie jesteś gotowa na radykalne kroki.
Ale spokojnie......ja też musiałam długich lat dożyć żeby w końcu szczerze pogadać że sobą. Więc rozumiem cię. Z perspektywy czasu - szkoda dzieci bo te niewinne istoty miały pelne prawo czuć się bezpieczne w swoim domu. A jeśli jeden biega za nałogami to drugi albo będzie dbał o dzieci albo....biegał za nałogowcem
Pozdrawiam
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Caliope »

Ja bym przyjęła inną strategię ochrony dziecka. Jego telefon przechodziłby zawsze przez moje ręce, bo to byłaby ochrona przed przemocą. Tutaj granice prywatności rządzą sie innymi prawami, dla jego dobra.Dziecko potrzebuje poczucia bezpieczeństwa na codzień, nie tylko w domu, ale i z każdej innej strony, słowa z telefonu też ranią.
Avys ma rację, że mąż w tej chwili nie kocha, bo jest uzależniony. On jest bardzo chory, picie,branie odebrało mu odczuwanie miłości, radości, tak naprawdę to nałogi zabrały prawie wszystko. Dopiero po kilku miesiącach całkowitej abstynencji i terapii zaczyna się proces przypominania emocji i uczuć. Teraz tego nie ma i tyle, zostaw to Bogu. Ruto pomyśl porządnie o sobie, bez tłumaczenia męża i szukania w nim uczuć których nie może Ci teraz dać. Myśl o synu, on potrzebuje bezpiecznie żyć.
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

Przeczytałam wszystkie wasze wypowiedzi i na pewno jest tak, że nie chronię synka dostatecznie, skoro jest on regularnie zastraszany przez tatę, źle przez niego traktowany lub narażony na przebywanie z nim, gdy tata jest na kacu lub odurzony.

Natomiast nie jest tak, że nie podejmuję prób ochrony. Do czasu, aż kontakty były orzeczone sądownie to ode mnie i od męża zależało jak są realizowane. Był czas, gdy uzgodniliśmy to i mąż wykonywał po prostu testy, a gdy wiedział, że nie wyjdą nie przychodził. Czasem długo nie przychodził, ale syn miał kontakt z trzeźwym tatą. A z nietrzeźwym nie. Było to trudne dla dziecka, gdy tata znikał, ale wtedy mąż tłumaczył, że ma pracę dalej - tyle, że w ciągu całkiem się przestawał odzywać. Ale w sytuacji uzaleznienia ojca było to chyba dobrym wyjściem. Innego nie udało się wtedy wymyślić, by syn widywał ojca bezpiecznie.
Potem jednak sie ugięłam i było źle, był czas, że mąż mnie całkiem zdominował, ja uległam i syn ponownie bywał pod opieką taty po narkotykach i/lub alkoholu.
Natomiast gdy wypłynęła sprawa sądowa sąd mi nie uwierzył w nałóg męża, bo mąż zaprzeczał, twierdząc, że skończył terapię, bo ja mu kazałam i nigdy potem nie brał już narkotyków. I orzekł częste kontakty bez mojej obecności, poaz miejscem zamieszkania, bez wskazywania, gdzie kontakty się mają odbywać. Moje wnioski o dokumentację medyczną męża, diagnozę, leczenie, które potwierdzają uzależnienie - do dziś są nierozpatrzone. Złożyłam szereg wniosków - o przesłuchanie dziecka, o zmianę kontaktów i ich formy, o nadzór nad kontaktami o kuratora dla rodziny, a w desperacji nawet dla mnie jako dla matki - jako osby współuzależnionej - częśc wniosków jest odrzucona, część nierozpoznana. Przyprowadziłam do sądu świadków, którzy widują męża po narkotykach, którzy widzieli kontakty, agresję męża do mnie i dziecka, widzieli stres dziecka, jak płacze, którym się synek zwierzał. I znów wnosiłam o zmianę. Nic. Mąz sam potwierdził, że jest uzależniony od czasów nastoletnich, zeznał, że pije alkohol teraz - czyli po terapii - jego świadkowie też tak zeznawali. Nic. Upijanie się po zakończonej terapii uzaleznień a nawet prowadzenie samochodu po alkoholu (to zeznawał świadek męża i moi też) nie oznacza, że nałóg jest nadal w fazie czynnej. Wnosiłam o badanie męża przez biegłych nic. O wspólną terapię z dzieckiem - nic. Nic, nic, nic.

Sędzia mi nie wierzy i uważa, że to moja "strategia", bo jak by mąż był naprawdę uzależniony, to bym zgodziła się na rozwód. A skoro nie chcę rozwodu, to widocznie chcę tak wydłużyć postępowanie - i dopiec mężowie za to, że chce rozwodu. Tak myślę - no bo nie widzę innego uzasadnienia dla takich decyzji, może się mylę.

Byłam załamana wtedy, bo gdy mąż zyskał "papier" zaczął mnie nim szantażować, wróciła jego agresja do mnie i do dziecka. Bo nie miał już powodów by utrzymywac abstynencję i wiedział już że nie mam dowodów a świadkom nikt nie wierzy, a testów nikt mu nie wykona. I tak na nowo zaczął się koszmar synka w wykonywaniu tych kontaktów, ja bałam się kar, którymi sąd postraszył mnie na rozprawie, patrole twierdziły, że nie mają testów i nie ma podstaw ich wykonywać, dopiero gdyby coś się dziec ku stało, bo branie narkotyków nie jest nielegalne. I tkwimy w tym do dziś.

W całym tym szaleństwie udało mi się osiągnąc tyle, że mąz boi się jeździć z dzieckiem samochodem gdy jest odurzony - bo robiłam mu z tego powodu tyle tylko problemów, ile byłam w stanie. Nie z zemsty, ale by chronić dziecko. To z kolei oznacza, że gdy mąż nie jest w stanie nie zabiera dziecka, ale czasem kombinuje jak się z dzieckiem zobaczyć, ale ominąc mnie. Najczęściej wywołuje wtedy syna z domu - mały wychodzi do niego z nadzieją. Zdarza się też, że mi to umyka i choć mąż wchodzi to ja dopiero po jakimś czasie orientuję się, że jest nietrzeźwy - w sensie po narkotykach, nie po alkoholu. To nie zawsze łatwo wykryć. Ale wtedy wychodzi od razu, coraz rzadziej stosuje wtedy groźby i wyzwiska, ale nadal się zdarza. Robi to wtedy publicznie, na cały głos, na klatce, pod domem, na parkingu, by mnie zawstydzić. Wie doskonale, że nikt nie będzie zeznawał nic, kazdy powie, że nie słyszał. Ale na mnie i na dziecko patrzeć będą jak na patologię - a jemu obojętne, bo tu nie mieszka. To znana mi od lat strategia - gdy wypomnisz mi nietrzeźwość zrobię ci z życia takie piekło, że nastęnym razem dziesięć razy się zastanowisz. Ucieka od razu, bym nie zdązyła wezwac policji, a jak na miejscu go nie ma to policja nie chce przyjechac bo nie ma zagrożenia. A na komendę na parę godzin nie mam jak pojechać, bo nie mam z kim zostawić dziecka (pandemia).

Natomiast nie jest tak, że przy kontaktach ja spędzam czas z męzem i dzieckiem. Bywa, że nawet go nie widzę - a to źle, bo powinnam przy przekazywaniu dziecka przynajmniej. Natomiast na takie okazje jak komunia, święta, ważniejsza dla nas msza czy tego rodzaju okazje mąz sam z siebie podejmuje abstynencję - i wtedy sam zagaduje, angażuje się - kulawo, ale jednak. I wtedy jest miło. Mąż zawsze gdy był trzeźwy był dobrym ojcem i dobrym mężem i nadal tak jest - po prostu bardzo rzadko jest w takim stopniu trzeźwy. Bo nie wystarcza parodniowa abstynencja, wręcz przeciwnie po kilku dniach abstynencji jest chyba z męzem najgorzej i jest najbardziej skónny do agresji. Tak samo jest przy długich ciągach.

Wolałabym wcale nie widywać męża i by kontakty męża z synkiem odbywały się pod nadzorem innej niż ja osoby. Ja nie mam tyle przebicia, by móc zawsze sprawdzić w jakim stanie jest mąż, nie zawsze też moja ocena jest dobra, według małego często uznaję, że jest trzeźwy a potem nie jest. Nie wiem, może się odurza potem, jak mnie już nie ma, to przecież jedna chwila. Do tego syn nie chce jeździć do miejsca zamieszkania męża, bo tam jest też często koleżanka z którą mąż mieszka. Mały jej nie lubi. Więc ja mogłabym nawet wychodzić z domu na czas kontaktów. I często wychodzę - bo to lepsza opcja niż zmuszanie dziecka by jeździł z ojcem, tam gdzie nie chce być, gdzie nie ma nic swojego i jest kobieta, której nie lubi. Dla mnie żadna atrakcja takie przymusowe spacery, zwłaszcza, że chodzę dookoła osiedla, bo wolę być blisko na wszelki wypadek, boje sie nawet na msze pójść. I czasem syn dzwoni, bym wróciła, bo tata wybuchowy się robi, albo idzie spać, albo ma gdzieś dziecko i gra sobie na telefonie i wścieka się jak cos do niego mały nawet mówi.

Natomiast co do miłości męża - nie chodzi o to, że jest czasem trzeźwy i jest wtedy miły. Żyliśmy razem 10 lat. Wiem, kiedy mąz okazuje mi i synkowi miłość - to są krótkie mgnienia. Nigdy nie zdarza się to, gdy jest nietrzeźwy. I wiem, że na co dzień on tej miłości nawet nie czuje. I nie chce czuć. Ale wiem też, że ona w nim jest. W każdym nawet najbardziej upodlonym, zniszczonym człowieku jest zdolność by kochać.

Więc podsumowując - ciągle lawiruję między koniecznością zapewnienia dziecku bezpieczeństwa, potrzebą ochrony dziecka i potrzebą widywania ojca, trzeźwego ojca, koniecznością przestrzegania postanowienia sądu o kontaktach. Do dziś nie wiem, co kiedy jest najlepszym wyjściem, więc nie zawsze moje działania są spójne i konsekwentne - a jeszcze wiele zalezy od dnia, okoliczności, jest jak w kalejdoskopie. Co jest dobre dziś za dwa dni nie jest. Mąz jest nieprzewidywalny, zmienny, syn także ma różne okresy - od takich gdy chce widzieć tatę niezaleznie od jego stanu, aż po takie, gdy nie chce z nim rozmawiać nawet przez telefon. W tym wszystkim nawet już nie ma miejsca na mnie i to, czego ja chcę. Orzeczenie sądu sprowadziło mnie do wydawaczki i odbieraczki dziecka, która ma przygotować dziecko i sprawić by z radością witało ojca pod karą grzywny, na którą mnie nie stać. Choć to ja trzeci rok robię wiele żeby mały miał kontakt z tatą i jego dobry obraz. A tata czasem się tym przejmuje, ale częsciej wcale.

Na razie mąż przestał zastraszać synka. Pisałam mu wiele wiadomości, prosząc i starając się mu wytłumaczyć jak bardzo mały się boi i co się z nim dzieje. Albo cos jednak do męża dotarło - albo jest dalej w ciągu i bał się ryzykować, bo pisałam także, że podejmę wszelkie możliwe próby uniemożliwiania mu zastraszania dziecka. Bo podejmę. Albo złożył coś w sądzie i obecna sytuacja jest mu na rękę. Podobno sa adwokaci, którzy pomagają fingować takie sytuacje, że panowie sobie karami za brak kontaktów odbierają alimenty. I mąz już nie raz mi mówił, że będe mu płacic i on się przy takiej ilości kontaktów w zasadzie będzie mógł zwolnić z pracy...

Natomiast do prokuratury nic nie zgłaszam, bo po rozmowie z policjantami, którzy ostatnio do nas przyjechali tak ustaliłam. Powiedzieli, że może być jeszcze gorzej, już samo zgłoszenie sprawy czasem rozkręca agresję, a jak się trafi prokurator co sprawę umorzy, to mąż już całkiem poczuje się bezkarny i dopiero nam się zacznie piekło - mi i dziecku. No to wolę nie pogarszać naszej sytuacji. A raczej boję się, że miałoby być znów gorzej.

Inna sprawa, że nie zawsze mam wpływ na męża i nie zawsze mogę przewidzieć co zrobi. Na przykład że przyjdzie pod moją nieobecność, poza terminem kontaktu, będzie stał na podwórku i wpatrywał się bez słowa przez godzinę w dziecko, wywołując w nim lęk i panikę. Trudno mi więc chronić dziecko przed czymś, czego przewidzieć nie mogę. Uczę małego jak reagować na różne sytaucje, jak siebie chronić, co robić gdy się czuje zagrożony, gdy sytuacja jest całkiem nowa, jak sięgac po pomoc i nie wstydzić się o nią prosić w razie poczucia zagrożenia. Pracuje mały też nad tym w terapii. Myślę też, że część zachowań męża to realizowanie pomysłów "doradców" oburzonych, że "utrudniam"kontakty i wpadających na rózne pomysły jak te kontakty wyegzekwować siłą. Podczas gdy mąz może w każdej chwili wejśc do domu i odebrać dziecko - jeśli tylko będzie trzeźwy... Mój prowadzący grupę wparcia twierdzi że czynni nałogowcy potrzebują tych awantur, i specjalnie ich szukają bo to im wiele spraw wewnętrznych załatwia.

Nie wiem jak z tej matni wybrnąć, my ciągle żyjemy jak kiedyś w rytm męża cyklów, tyle, że nie doświadczamy już agresji i przemocy psychicznej codziennie w domu. Na razie będę się modlić - dużo, bo moje pomysły na rozwiązania w sprawie kontaktów się wyczerpały.
A bardzo sie w tym spalam.
renta11
Posty: 842
Rejestracja: 05 lut 2017, 19:20
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: renta11 »

Ruto

Czytam twoje wypowiedzi wnikliwie. I chciałabym zwrócić Ci uwagę na jedną rzecz. Na manipulowanie sobą.
Jesteś dobrym człowiekiem, głęboko wierzącym i ładnie przeżywającym swoją wiarę. I myślę że z Twojej nadgorliwości religijnej bierze się dużo problemów.

Twoje wypowiedzi kojarzą mi się z Ukaszem (także z jego jego Echem Słowa). U niego często z tego nadprogramu emocji religijnych (wręcz egzaltacji) wpadał w drugą stronę nadprogramu emocji (w ataki na żonę) i robiło się wahadło z dużą amplitudą wahań (wręcz chorobliwą). Ukaszu, jeśli to czytasz, to wróć proszę na forum, bo bardzo mnie Ciebie brakuje i Twojego aktywnego, i dużo wnoszącego dobrego bycia tutaj.

U Ciebie Ruto jest trochę inaczej. U Ciebie widzę (mogę się mylić :!: ) nadprogram dobroci, ubezwłasnowolnienia, współuzależnienia jakby wiążący Ci ręce w kontaktach z głęboko chorym mężem. Tworzysz w swojej głowie jakby równoległą rzeczywistość Twojego chciejstwa, Twoich dobrych intencji, Twojego wpływu na myślenie, zachowanie męża. A z drugiej strony nie ma w Tobie gotowości na realizowanie w sumie prostych, acz bolesnych konkretnych działań w obronie siebie i dziecka. Na pierwszym miejscu stawiasz męża w roli bożka, a to jest głęboko chory człowiek i to ze swojej winy chory (tak ze swojej winy chory). I pozwalasz, aby ten jego wybór niszczył życie Tobie, a co gorsze, niszczył życie Twojemu dziecku. Wiem, że ostro napisane, ale mam nadzieję, że teraz znajdziesz w sobie gotowość do prawdziwie skutecznych działań. To nie Twój syn ma stawiać granice ojcu, co widzę zaczyna w końcu czynić wobec braku tych działań u Ciebie. To jest Twój obowiązek jako matki. Dziecko postaw na pierwszym miejscu. Nie kłóci to się z małżeństwem, bo wobec tak głębokiej choroby Twojego męża, to małżeństwo i tak nie funkcjonuje. Nie myl tego z sakramentem. Sakrament jest, ale związku, małżeństwa nie ma, bo Twój mąż jest tylko/aż głęboko uzależniony i niezdolny do tworzenia małżeństwa. A Ty cały czas szukasz tutaj drugiego dna (że w głębi serca dobry, jak trzeźwy to dobry itd.) Zostaw to, oddaj Bogu Twojego męża.
Dzisiaj nie ma związku z mężem, a jest DZIECKO i jesteś TY. I dla dobra dziecka i siebie postaw bardzo ostre i wyraźne granice choremu/uzależnionemu/niezdolnemu do przeżywania człowieczeństwa mężowi.
Uzgodnij z Bogiem/terapeutą/przewodnikiem duchowym kilka prostych i jasnych sposobów postępowania. Rzucam tak na szybko do przemyślenia:
1. Natychmiast do Komornika po alimenty
2. Zbieranie aktywne dowodów dla sądu w celu ograniczenia/pozbawienia praw rodzicielskich męża. I nie uciekaj od swojego aktywnego działania, nie przerzucaj tego na instytucje, urzędy, abyś Ty miała niby "czyste ręce". Konkretnie to: sms, maile, dyktafon i odpowiednie wnioski do odpowiednich władz i instytucji. Działania systematyczne, nieuchronne, nawet bezwzględne.
3. Zapisanie/oddelegowanie dziecka na Al-Ateen, jako uzupełnienie terapii z psychologiem

To nie Twoje dziecko ma bronić rodziny, to Ty masz chronić swoją rodzinę (dziecko i siebie). W tym stanie uzależnienia Twój mąż jest wrogiem Twojej rodziny, więc nie traktuj go jak przyjaciela i jako kolejnego swojego dziecka i to ważniejszego.
W sumie mniej rozkminiania, więcej działania.
A energię do działania może dać złość, więc dopuść w końcu do siebie morze złości do swojego męża, że zamiast być mężem i ojcem, jest hubą żywiącą się rodziną. Skoro Ty nie wymagasz tego od męża, dlaczego on ma wymagać czegokolwiek od siebie?
św. Augustyn
"W zasadach jedność, w szczegółach wolność, we wszystkim miłosierdzie".
Namiastka
Posty: 59
Rejestracja: 29 sie 2019, 21:08
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Namiastka »

Mój mąż również stosował przemoc psychiczną wobec dzieci i różne manipulacje. Przemoc zdarzyła się raz - padł szantaż ze strony męża, że nie życzy sobie, żeby dzieci miały kontakt z moimi rodzicami i albo on albo dziadkowie. Nie uległam, więc przestał przychodzić. Z kontaktów 3-4 razy w tygodniu, zniknął z zycia dzieci zaznaczając im wcześniej że to dlatego, że kolegują się z dziadkami. Dzieci to przeżyły bardzo. Oto co zrobilam wtedy - najpierw rozmawiałam z przyjaciółką męża, która jest kuratorem sądowym z pytaniami co mam zrobić. Ona próbowała też z mężem rozmawiać - efekt - mąż urwał z nią kontakt natychmiast. Ale za jej radą zrobilam kilka rzeczy - skontaktowałam się z opieką społeczną, przedstawiłam swoją sytuację,pytalam co robić - pani z opieki zaproponowała, że do niego zadzwoni i mu wytłumaczy, że to co robi to przemoc psychiczna. W połowie tej rozmowy mąż się rozłączył. Na ataki męża i manipulacje w stylu :i co, dlugo tak wytrzymasz? Zabrałaś mi dzieci ble ble - odpowiadałam w miarę krótko zgodnie z prawdą - możesz przyjść do dzieci kiedy chcesz, ale na przemoc będę reagować - policja, niebieska karta etc. Nie pisałam nic nie wywoływana przez męża. Nie zdawałam mu żadnych relacji z tego co u dzieci - nie widzę sensu - ktoś chce to się dowie co u dzieci. Gdyby mąż zapytał to bym mu odpowiedziała, ale nie pytał - trudno, jego rzecz. Byłam u psychologa dziecięcego i u swojej terapeutki. Czasem traciłam prawidłowy osąd sytuacji - w sensie,czy ja coś mężowi ograniczam czy nie - manipulacje męża są wybitne. Mąż przestał również płacić na dzieci - wniosłam o separację z winy męża, zabezpieczenie kontaktów i alimentów. W sytuacji, kiedy mąż nie przychodził do dzieci wcale, wniosłam o kontakty raz w tyg. w obecności matki w miejscu zamieszkania dzieci. W odp na pozew mąż stwierdził,że dobrze zarabiam, mam 500 plus - mam się lepiej zorganizować, pomoc od niego jest bezzasadna. Zaprzeczył zdradzie. Na kontakty z dziećmi przystał wg mojej propozycji,o inne nie wniósł. Efekt - sąd wydał postanowienie z takim właśnie zabezpieczeniem kontaktów. Byłam w sądzie zapoznać się z odp męża na pozew - prawie uwierzyłam,że to moja wina że rozpadło się moje małżeństwo. Na kilka dni mnie to połamało. Zdrada męża zaczęła się w trakcie jego pobytu w Norwegii, nie mam twardych dowodów na to. Zaczelam szukać świadków. Kolega męża zgodził się być moim świadkiem. Ta informacja dotarła do męża. Dostałam długą wiadomość od kochanki męża, którą rowniez powołałam na świadka - że za to, że ograniczyłam kontakty mężowi z dziećmi i chcę go zniszczyć finansowo, to oni mnie w tym sądzie zniszczą. Że moja marna przysięga jest nic nie warta i nikt jej nie chce. Mąż taką miał wersję wobec świata - żona wariatka się mści, ograniczyła kontakt z dziećmi, kasy żąda na dzieci a on taki biedny przecież. W emocjach odpieralam te zarzuty kochance tłumacząc oczywistości - że mąż o inne kontalty nie wniósł. Ze mógł zazalic postanowienie sądu, czego nie zrobił. Ze może wnieść o kontakty inne, skoro z tymi się nie zgadza. Że mimo postanowienia może przychodzić do dzieci kiedy chce. Gdzie tu ograniczanie kontaktów? Napisałam zarówno do niej jak i do męża propozycję, że skoro uważają, że coś ograniczam i chcę kogoś zniszczyć finansowo, to proponuję im zamianę. Że udostępnię im swoje mieszkanie, żeby mogli zamieszkać razem z dziećmi, 500 plus oczywiście dla nich, a ja będę wpadać do dzieci raz w tyg na kilka godzinek, może czasem wpadnę też dodatkowo jak mi będzie pasować (tak robił mąż). Mam dużo pracy i nie mogę się określić w jakie dni mogę przychodzić (mąż tak twierdził kiedy prosilam go o jakiś stały plan jego odwiedzin). Kowalska w odp stwierdziła, że co, że jak, że skoro mam dzieci,to mam wziąć odpowiedzialność za nie,a nie zrzucać ją na nią. To mówię - dobrze prawisz. Powiedz to również mężowi memu, że taka sama odpowiedzialność jest na nim. Oczywiście do zamiany nie doszło, bo nie o to chodziło. Mojemu mężowi pasuje to postanowienie, może udawać biednego misia. Nie jestem specjalnie zadowolona z kontaktu z Kowalską, tu jeszcze muszę popracować, żeby nie przejmować się tym co inni o mnie mówią czy myślą. Ale efekt tego był taki, że mąż jednak się określił i sam podał kiedy chce przychodzić. Przychodzi. Jestem też gotowa, że może nie przyjść i odwołać z godziny na godzinę spotkanie, co już się zdarzało. Jeśli się teraz zdarza, to już tego nie komentuję, nie emocjonuje się, nie wylewam zali. Kontakt z mężem tylko techniczny - np mąż pisze sms że dzieci śpią i mogę wracać do domu. Albo pyta czy w jego dzień mogę odebrać synka ze szkoły (jest 200 m od mojej pracy). Jeśli nie mam planów tuż po pracy, to odbieram. Jak mam, to nie odbieram.
Nic mężowi sama od siebie nie piszę. Prawie. Napisałam życzenia urodzinowe - krótkie, w stylu - najlepszego!
Oraz kilka dni temu w rocznicę ślubu życzenia jakie usłyszałam od ks. Dziewieckiego - Zycze Ci Mezu w 9 rocznice naszego slubu, zebys powrocil do wiernosci zlozonej przez siebie przysiegi malzenskiej i zebys dzieki temu byl szczesliwy.
I tyle.
Też robiłam to co ty - odpieranie manipulacji, tłumaczenie etc. To bez sensu. Krótko trzeba. Piszesz zwięźle swoje stanowisko i tyle. Co zrobi mąż to jego rzecz. Po co mu zdawać relacje cotygodniowe co u dziecka?
Będzie chciał, to przyjdzie albo sam zapyta. Nie zapyta-trudno. To jego wybór.
Skoro syn sam nie chce się z nim widywać, to sprawa tym bardziej prosta. To mąż ma się starać o dobrą relację z synem, a nie Ty.
W czym mu utrudniasz kontakty? Sama sobie odpowiedz.
Może warto zmienić tego sędziego.
Może warto z prawnikiem te sprawy prowadzić?
Nie warto rzucać grochem o ścianę. Trzymaj się kochana!
tomko
Posty: 43
Rejestracja: 29 kwie 2020, 15:38
Płeć: Mężczyzna

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: tomko »

Takie mam pytanie do Was. Kiedy jest ok a A kiedy przesada. Bo wszyscy chyba tutaj wierzymy że najważniejszy w naszym życiu jest Bóg w Trójcy Święta. Skoro On jest najważniejszy to nikt inny i nic się nie liczy. Czyli np. Najlepsze jest codzienna Eucharystia, adoracja Najświętszego Sakramentu i modlitwa cały czas. Nic nie robienie po swojemu tylko wg woli Bożej. Co mam na myśli. Teraz zamiast spędzać czas z żoną wolę iść np na Mszę św czy na dłuższą adorację w ciszy. Tylko czy przez to nie zaniedbuję swoich obowiązków. Tylko że dzieci nie mamy to nie wiem jakie obowiązki obecnie miałbym zaniedbywać? Małżeńskie? No ale do takich potrzeba chyba żony która wolny czas woli spędzać smsujac z kowalskim albo oglądając filmy na YouTube. Czy to już fanatyzm religijny z mojej strony? Jak to rozpoznać? Czy lepiej np dla mnie by było spędzać czas na np. Czytaniu książek, spotkanich ze znajomymi, graniu w gry, oglądaniu tv? Chciałbym zapytać też czy można oddzielić życie religijne od życia codziennego. Czy to że jestem katolikiem wpływa na każdą sekundę mojego życia. Bo takie stawianie Boga na pierwszym miejscu(np. wolę przyjąć Eucharystię i umrzeć niż nie zrobić tego I żyć - przykład trochę drastyczny może nierealny ) to taki chyba trochę fanatyzm religijny patrząc z boku. Chyba że się mylę. Proszę o odpowiedzi jeżeli można.
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

Rento,

dziękuję ci za twój post. Czuję, że choć pewne rzeczy widzę inaczej, to udało ci się złapać, znaleźć coś co jest prawdziwe, co jest pomocne i czego ja nie dostrzegam. A czego przecież uparcie szukam, bo zależy mi na tym, by wyjść z tej sytuacji i wyprowadzić z niej także mojego syna - i męża także. Mąż potrzebuje zdrowych granic - więc tylko w tym sensie męża wyprowadzić, nie w żadnym innym, bo każdy inny pomysł na postępowanie wobec męża w tej chwili będzie ze szkodą dla niego i dla nas również.

Co do wściekłości - to jest wciąż obszar do pracy dla mnie. Kiedyś nie czułam jej wcale. Teraz czuję ją częściej i uczę się, by nie przechodziła w gniew i destrukcję, ale by była tak jak piszesz, siłą do konstruktywnego działania. Ale mechanizm hamowania złości na męża, ale na inne bliskie mi osoby także wciąż jest silny. Ja go mam od dzieciństwa. Mam w sobie także całe pokłady złości nie wyrażonej, tłumionej latami. Wypuszczam ją małymi porcjami, bo się jej boję. Nie wiem, co by się stało, gdybym na raz, w jednej chwili dopuściła do siebie całą złość na męża i na wszystko co robił.

Inna sprawa, że hamowanie złości to bardzo złożony mechanizm - staram się go poznać. Każdy podobno robi to na swój sposób, tworzy sobie sam swój własny niepowtarzalny mechanizm. U mnie jest to jak właśnie zobaczyłam częściowo oparte na manipulacji sobą i moim postrzeganiem. Tak jak piszesz - na usprawiedliwianiu innych, na szukaniu w nich dobra. Wpadłam na to właśnie czytając twój post - bo w ramach terapii, pracy nad sobą pracuję właśnie nad tym oglądaniem swojego mechanizmu, rozbrajaniem go. I jak dotąd widziałam tylko zewnętrzną obudowę. Bardzo ci dziękuję.

Wiem już, że hamowanie złości często sprawia, że osoby które ją hamują wydają się spokojne, kochające, wyjątkowo cierpliwe i zdolne do poświęceń. Wydają się jest tutaj słowem kluczem. Wydawałoby się, że jest to niemal ideał osoby religijnej. Ale jest to po porostu obraz osoby chorej, współuzależnionej, kalekiej duchowo, która nie umie się bronić, stawiać zdrowych granic. Która nie kocha innych, ale się ich boi. Która nie jest gotowa poświęcać się dla innych, ale poświęca się, bo nie umie postępować inaczej. Więc nic tu nie płynie z wolnej woli, z wyboru - ale ze strachu, z braku kompetencji, z fałszywych przekonań.

Ja wiem, że takiej postawy nie wymaga ode mnie Bóg. I nie chcę się zasłaniać religią w tym, czego nie potrafię, co jest we mnie do poprawy. Tu ciągle staram się mieć w pamięci ostre ale mądre słowa siostry Anny Bałchan, skierowane do współuzaleznionej żony "Ty sobie Panem Bogiem gęby nie wycieraj". Dla mnie te słowa są ważne.

Ważne jest by nie wpaść w drugą skrajność - bo docelowa, zdrowa postawa jest w zasadzie tym samym, czym jest postawa wyjściowa osoby współuzaleznionej. Ale zarazem czymś zupełnie innym. Z postawy współuzaleznionej nikt niczego się nie uczy, nie czerpie, prowadzi to jedynie do destrukcji, z postawy prawdziwie miłosiernej, opartej na miłości drugiego i siebie - i Boga nade wszystko, a nie na lęku, płynie mnóstwo dobra. Myślę, że to dlatego współuzależnienie bywa określane chorującą miłością. Można i ostrzej - imitacją miłości. To boli, gdy to ja jestem tą, co kocham w sposób współuzależniony - ale dopóki nie kocham mądrze, to imituję miłość i nikt nie ma szansy poczuć się przeze mnie kochany.

Wolno mi to wszystko idzie, ale idzie.
1. Od dawna sprawa jest u komornika, mąż jednak się skutecznie przed komornikiem ukrywa. Nowy samochód kupił na podstawioną osobę. Nie w ma nawet konta w banku. I tu się wkurzyłam, zdrowo. Poinformowałam męża, że wobec jego postawy założę sprawę w prokuraturze. W efekcie otrzymałam w zeszłym miesiącu połowę zasądzonej kwoty alimentów. Mąż uznał, że to wystarczy, bym się na taki krok nie zdecydowała. Gdy podtrzymałam swój zamiar - zaczęło się zastraszanie dziecka i presja na mnie ze strony męża. Nie tylko kijem, ale i budzeniem listości: pisanie, jestem biedny, nic nie mam i pójdę przez ciebie do więzienia. Oraz oskarżaniem mnie - że ja także mam obowiązek alimentacyjny, że ja powinnam więcej zarabiać, bo się dokształcałam.
Cokolwiek zrobi mąż, nie zmieni to mojej decyzji, że sprawę założę. Bo prawda jest taka, że próbuje mną manipulować na bardzo różne sposoby. Ale mąż nie ma zasądzonych alimentów ponad miarę, aczkolwiek na pewno opłacanie alimentów wiąże się wyrzeczeniami. Albo raczej wiązałoby się, gdyby je rzetelnie opłacał. Ale ja także aby utrzymać syna ograniczam swoje potrzeby. Tak robi większość rodziców, niewielu rodziców ma przecież taki komfort, że stać ich na zaspokajanie wszystkich potrzeb, zwykle jednak rodzicielstwo wiąże się ze zgodą na poświęcenie w tym zakresie i uzasadnione potrzeby dzieci mają priorytet.

2. Do tej pory miałam pełne przekonanie, że nagrywanie kogoś, dokumentowanie jego postępowania jest z gruntu niemoralne. To jeszcze jedna ze składowych mojego mechanizmu zatrzaskującego złość, który nagle widzę bardzo wyraźnie. Rento - bardzo ale to bardzo ci dziękuję.
Już jakiś czas temu zaczęłam patrzeć na to, bo wiele osób pytało mnie - czemu nie nagrasz męża. I odpowiedzią było to, że uważam, że nagrywanie z ukrycia kogokolwiek jest złe. Nadal tak uważam. Jednak znalazłam rozwiązanie. Po prostu poinformowałam męża na piśmie, że będę nagrywać i w każdy możliwy sposób dokumentować i zgłaszać każdy akt przemocy z jego strony. I będę to robić.


Wiem, że uprzedzanie męża może być postrzegane jako naiwność. Dużo nad tym myślałam. I to była moja świadoma decyzja, podjęta po gruntownym rozważeniu - że jednak będę męża uprzedzać. Po to by granice stawiać z miłością. Uznałam, że skoro latami postępowałam w określony sposób i mój mąż go doskonale zna, to szacunek do niego wymaga poinformowania, że reguły ulegają zmianie. Oraz, że stworzenie mężowi szansy do poprawy także ma znaczenie. Przecież jeśli na wiadomość, że będzie nagrywany i zgłaszany wycofa się z takich zachowań i ja nie będę miała czego zgłaszać - to będzie bardzo dobre rozwiązanie dla nas wszystkich. Znacznie lepsze niż gdybym nagrała z ukrycia jego groźby i wyzwiska, nie dając mężowi szansy na zmianę.

I tu jest jedyny punkt w którym się nie zgadzam, że mojego małżeństwa nie ma i ono nie funkcjonuje. I że w swoich działaniach powinnam brac pod uwagę tylko siebie i dziecka, a męża nie. Własnie dlatego, że obecnie jest chory, a jego choroba się pogłębia, i dlatego, że jest moim mężem, powinnam brac go pod uwagę we wszystkim co robię - tylko mądrze.

Mądrość oznacza także wiedzę o tym, że mąż widząc świat w krzywym lustrze nałogu, wcale się nie wycofa i tam gdzie postawię skuteczny opór, tam będzie szukał innych dróg dojścia i krzywdzenia nas. I żadne sprawy sądowe czy karne go nie zatrzymają - o tym powiedzieli mi policjanci. Nie mówili, by mnie powstrzymać - ale by mi uświadomić realia. Żadna prokuratura nie osłoni mnie przed przemocą ze strony męża, ani dziecka także. Dlatego muszę wzmacniać i siebie i dziecko, bysmy oboje uczyli się stawiac mądry opór. Mąż może nigdy nie wyjść z nałogu. I my musimy umieć z tym żyć i umieć się chronić.

Co do synka - dotąd był za mały by uczestniczyć w al-teen. Próg to 10 lat i zdaniem terapeutki nadal jeszcze trochę potrzebuje dorosnąć, by korzystać z takiej terapii grupowej. Ale gdy tylko uzna, że jest gotowy - to z takiej formy pomocy na pewno będzie korzystać.
Natomiast kiedyś zalecało się, by zdrowy rodzic chronił dziecko i kontrolował maksymalnie kontakty z rodzicem uzależnionym. Albo je po prostu redukował lub wręcz izolował dziecko, nawet kosztem braku relacji. Teraz to rochę wygląda inaczej - zadaniem trzeźwego rodzica jest pilnowanie bezpieczeństwa dziecka - fizycznego przede wszystkim i towarzyszenie dziecku we wszystkim co się dzieje.

Stąd tyle czasu i wysiłku poświęciłam na doprowadzenie do sytuacji, w której dziecko nigdy nie znajduje się w samochodzie prowadzonym przez ojca, który jest odurzony narkotykami. To był ogromny wysiłek z mojej strony. Bo mąż obecnie nie jest osobą, której mogę powiedzieć - Wiesz, to źle wozić dziecko, będąc pod wpływem narkotyków, bo tworzysz ryzyko dla niego - i mąż wtedy powie - Nie wiedziałem, dziękuję, nie będę tak robić. Musiałam sprawić, by to dla niego przestało byc opłacalne. I przestało. Ale to nie znaczy, że przy najbliższej okazji mąz i tak nie spróbuje. Więc także i syna musze uczyć, że się z tatą nie wsiada do samochodu, dopóki nie ma całkowitej pewności, że jest trzeźwy - a ocena tego należy do mnie. Czyli wsiada tylko, gdy ja się zgodzę. A bez mojej zgody - nigdy.

Zaleca się też, by podążać za dzieckiem, towarzyszyć mu we wszystkich emocjach, pomagać stawiać własne granice rodzicowi i tworzyć cały czas poduszkę bezpieczeństwa. Więc gdy mały chce się widzieć z tatą - ale nie mam pewności w jakim mąż jest stanie, to ja wychodzę z domu, mąż zostaje z małym, a ja jestem tuż obok, chodzę wokół osiedla, by w razie czego wrócić w minutę. I czasem tak jest, a czasem nie. Mały wtedy wie, że mama jest blisko. Ale jestem też po to, by wesprzeć małego, gdy mówi, że tego nie dźwiga i z tatą nie chce się widzieć. I tu go nie zawieść. I po to, by przekazywać mężowi, to czego syn mu się boi powiedzieć. Bo mały bardzo wielu rzeczy mężowi boi się mówić - bo wtedy mój mąż staje się bardzo nieprzyjemny, stosuje różne naciski psychiczne, z którymi mały sobie nie radzi. I ważne, żeby wiedział, że ma prawo sobie z tym nie radzić - a tata nie powinien tak robić. I że wtedy jest mama, by przekazać to, co mały chce przekazać.
W uzależnieniach są też trzeźwe okresy - dłuższe krótsze lub krótsze i dla dziecka jedną z największych trudności jest zmierzenie się, że po tym, gdy jest dobrze, przychodzi czas gdy jest znów źle. Że po czasie, gdy z tatą jest miło, można z nim rozmawiać, póśc gdzieś, w naszym przypadku nawet do taty pojechać, czy pojechac z nim do dziadków - jest znów źle. Oraz, że czasem wydawało się, że będzie dobrze - a okazało się, że nie jest. Tak też już bywało - gdy mąż podczas wizyty u dziadków był wobec małego krzywdzący, a dziadkowie nie reagowali. A mały bał się po mnie zadzownić, bo obawiał się, że tata i dziadkowie go zakrzyczą i się na niego obrażą "na zawsze", gdy ja po niego przyjadę. I w strachu wracał z odurzonym tatą samochodem od dziadków, mi pisząc, że wszystko jest w porządku.

To trudna droga, trudniejsza niż izolacja dziecka od uzależnionego ojca. Ale docelowo podobno zdrowsza dla dziecka - bo pozwala mu na poznanie ojca, na zbudowanie sobie własnego stosunku do niego, na zbudowanie w sobie zdolności do obrony. Podobno też lepiej chroni to dziecko, gdy potrafi się przed ojcem w razie potrzeby obronić. Bo im starsze dziecko, tym większe ryzyko, że dojdzie do sytuacji, gdy ojciec się pojawi, a mamy nie będzie. Ostatnio taka sytuacja się zdarzyła, po raz pierwszy w naszym życiu, na szczęście była inna dorosła osoba. Ale przecież z czasem mały będzie wychodził sam na podwórko na przykład i nie będzie żadnej dorosłej osoby, którą zna. A mąż jeśli będzie chciał przyjść - przyjdzie. I niekoniecznie musi być wtedy trzeźwy, ani w stanie w którym świadomie kontroluje swoje zachowanie. MOże byc realnie groźny. I nie ma znaczenia, że trzeźwy nigdy by nic złego nie zrobił.

Inna sprawa, że na razie ponad miesiąc mąż nie był u syna ani razu. To nagła zmiana, bo ostatnie dwa miesiące kontakty odbywały się regularnie i na ogół w miarę spokojnie - na ile tylko jest to możliwe z uzależnionym człowiekiem. Od stycznia mąż nie przyszedł na ani jeden konakt. Za to z nim pisał - w obrzydliwy sposób i rozmawiał - także w posób przemocowy. Syn jedną taką rozmowę nagrał, pokazał mi nagranie. Rozmawiałam z nim o tym, powiedział, że nagrał, bo tata się potem ze wszystkiego wykręca. I że nikt by mu nie uwierzył co tata mówi. Powiedziałam, że ma prawo się bronić, także w taki sposób.
(Miałam najpierw powiedzieć mu, że nagrywanie bez powiadamiania nie jest w porządku, ale się powstrzymałam - i po przemyśleniu uznałam, że dla dziecka bywa to jedyną dostępną metodą obrony - i nie jest wtedy nieetyczne, tak jak byłoby w przypadku dorosłej osoby. Wyjaśniłam jednak, że dotyczy to wyjątkowych okoliczności i że nadal obowiązują wszystkie zasady - nie nagrywamy nikogo bez jego zgody, nie upubliczniamy niczyich wypowiedzi, prywatnych filmów, nie ośmieszamy nkogo, nie zastraszamy. Czym innym jest obrona siebie lub innej bezbronnej osoby, gdy nie ma innych możliwości).

Mąż przyszedł też raz poza kontaktem i zastraszał dziecko, i raz stał pod blokiem w czasie, gdy kontak miał się odbyć, ale po dziecko do domu nie przyszedł, pisał tylko małemu smsy, by zszedł do niego "na 5 minut". Mały już nie schodzi w takich razach, bo zwykle okazywało się, że gdy mąż nie odbiera syna z domu ode mnie - to jest pod silnym i widocznym wpływem narkotyków. Mały schodził, a potem żałował. Zgodnie z zapowiedzią wezwałam policję, informując co się dzieje. Przyjechali policjanci, mąz zdążył pójść. Wyjasnili, że owszem taki sposób "realizacji kontaktu" jest przemocą, i że w takich razach będą przyjeżdżać, zrobili notatkę, którą w razie czego będę mogła zgłosić w sądzie - bo tylko na prośbę sądu zostanie wydana. Sama natomiast treści notatki nie znam - bo jest ujawniana tylko na prośbę sądu.

Po tym razie z policją mąż na razie się nie pojawił. Ponieważ to co się dzieje od początku roku to nagła zmiana w tym co do tej pory się działo i co znaliśmy, to zapewne nie tylko ja i dziecko czujemy napięcie i niepokój, mąż także. Jedyna różnica polega na tym, że ani ja ani syn nie wiemy co mąz robi i po co. Mąż wie. Stąd wzrost napięcia we mnie i w dziecku - bo nie wiemy czego się spodziewać. I nie wiemy przed czym się bronić. I czy jest przed czym. Dziecko wyciszam. Moje alarmy wyją.

I znów stoję przed dylematem - co jest teraz właściwe. Spróbuję rento zrobic jak piszesz - pozwolę sobie poczuć złość na męża i na tą sytuację. I zobaczyć, co wtedy do mnie przyjdzie i jakie rozwiązania i działania mi to podsunie.

Będę się modlić także o dobre rozeznanie, jak mądrze w tej sytuacji postępować. Bo ja tkwię w błędnym kole - jestem w tej sytuacji, bo nie umiem sobie z nią poradzić, ale dopóki się nie nauczę, to z niej nie wyjdę :?

Rento raz jeszcze ci dziękuję. Twój post i twoje obserwacje bardzo mi pomogły wyjść z pozycji, w której nie widziałam żadnych rozsądnych ruchów w odpowiedzi na to co się dzieje obecnie. Nadal ich nie widzę, ale mam już jakiś kierunek :D

Ukaszu - jak czytasz - przyłączam się do prośby Renty, wróć. Wiem, że jestem jedną z tych osób, które cię zraniły. Nie miałam takiej intencji. Moja intencja nie ma znaczenia, skoro w efekcie poczułeś się dotkliwie zraniony. Jest mi z tego powodu przykro i moje przeprosiny były - i nadal są - szczere i z serca.

renta11 pisze: 07 lut 2021, 7:21 Ruto

Czytam twoje wypowiedzi wnikliwie. I chciałabym zwrócić Ci uwagę na jedną rzecz. Na manipulowanie sobą.
Jesteś dobrym człowiekiem, głęboko wierzącym i ładnie przeżywającym swoją wiarę. I myślę że z Twojej nadgorliwości religijnej bierze się dużo problemów.

Twoje wypowiedzi kojarzą mi się z Ukaszem (także z jego jego Echem Słowa). U niego często z tego nadprogramu emocji religijnych (wręcz egzaltacji) wpadał w drugą stronę nadprogramu emocji (w ataki na żonę) i robiło się wahadło z dużą amplitudą wahań (wręcz chorobliwą). Ukaszu, jeśli to czytasz, to wróć proszę na forum, bo bardzo mnie Ciebie brakuje i Twojego aktywnego, i dużo wnoszącego dobrego bycia tutaj.

U Ciebie Ruto jest trochę inaczej. U Ciebie widzę (mogę się mylić :!: ) nadprogram dobroci, ubezwłasnowolnienia, współuzależnienia jakby wiążący Ci ręce w kontaktach z głęboko chorym mężem. Tworzysz w swojej głowie jakby równoległą rzeczywistość Twojego chciejstwa, Twoich dobrych intencji, Twojego wpływu na myślenie, zachowanie męża. A z drugiej strony nie ma w Tobie gotowości na realizowanie w sumie prostych, acz bolesnych konkretnych działań w obronie siebie i dziecka. Na pierwszym miejscu stawiasz męża w roli bożka, a to jest głęboko chory człowiek i to ze swojej winy chory (tak ze swojej winy chory). I pozwalasz, aby ten jego wybór niszczył życie Tobie, a co gorsze, niszczył życie Twojemu dziecku. Wiem, że ostro napisane, ale mam nadzieję, że teraz znajdziesz w sobie gotowość do prawdziwie skutecznych działań. To nie Twój syn ma stawiać granice ojcu, co widzę zaczyna w końcu czynić wobec braku tych działań u Ciebie. To jest Twój obowiązek jako matki. Dziecko postaw na pierwszym miejscu. Nie kłóci to się z małżeństwem, bo wobec tak głębokiej choroby Twojego męża, to małżeństwo i tak nie funkcjonuje. Nie myl tego z sakramentem. Sakrament jest, ale związku, małżeństwa nie ma, bo Twój mąż jest tylko/aż głęboko uzależniony i niezdolny do tworzenia małżeństwa. A Ty cały czas szukasz tutaj drugiego dna (że w głębi serca dobry, jak trzeźwy to dobry itd.) Zostaw to, oddaj Bogu Twojego męża.
Dzisiaj nie ma związku z mężem, a jest DZIECKO i jesteś TY. I dla dobra dziecka i siebie postaw bardzo ostre i wyraźne granice choremu/uzależnionemu/niezdolnemu do przeżywania człowieczeństwa mężowi.
Uzgodnij z Bogiem/terapeutą/przewodnikiem duchowym kilka prostych i jasnych sposobów postępowania. Rzucam tak na szybko do przemyślenia:
1. Natychmiast do Komornika po alimenty
2. Zbieranie aktywne dowodów dla sądu w celu ograniczenia/pozbawienia praw rodzicielskich męża. I nie uciekaj od swojego aktywnego działania, nie przerzucaj tego na instytucje, urzędy, abyś Ty miała niby "czyste ręce". Konkretnie to: sms, maile, dyktafon i odpowiednie wnioski do odpowiednich władz i instytucji. Działania systematyczne, nieuchronne, nawet bezwzględne.
3. Zapisanie/oddelegowanie dziecka na Al-Ateen, jako uzupełnienie terapii z psychologiem

To nie Twoje dziecko ma bronić rodziny, to Ty masz chronić swoją rodzinę (dziecko i siebie). W tym stanie uzależnienia Twój mąż jest wrogiem Twojej rodziny, więc nie traktuj go jak przyjaciela i jako kolejnego swojego dziecka i to ważniejszego.
W sumie mniej rozkminiania, więcej działania.
A energię do działania może dać złość, więc dopuść w końcu do siebie morze złości do swojego męża, że zamiast być mężem i ojcem, jest hubą żywiącą się rodziną. Skoro Ty nie wymagasz tego od męża, dlaczego on ma wymagać czegokolwiek od siebie?
Sarah
Posty: 372
Rejestracja: 01 maja 2020, 13:46
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Sarah »

Ruta pisze: 07 lut 2021, 1:38 Sędzia mi nie wierzy i uważa, że to moja "strategia", bo jak by mąż był naprawdę uzależniony, to bym zgodziła się na rozwód. A skoro nie chcę rozwodu, to widocznie chcę tak wydłużyć postępowanie - i dopiec mężowie za to, że chce rozwodu.
Jeżeli nie ma innego wyjścia, to może to jest ten moment, kiedy skuteczna ochrona dziecka powinna być ważniejsza niż utrzymywanie na siłę cywilnego małżeństwa? Bo przecież sakrament będzie trwał nadal nawet mimo rozwodu. Sama znam parę, która zeszła się ponownie po 3 latach od rozwodu, urodziło im się potem drugie dziecko i są ze sobą już ponad 12 lat - ale ponownego ślubu cywilnego chyba nie brali ;)
Zresztą - może wystarczy pokazanie sądowi wiadomości pisanych przez męża do syna, w których, jak sama pisałaś, go gnębił.
Ruta pisze: 07 lut 2021, 7:21 coraz rzadziej stosuje wtedy groźby i wyzwiska, ale nadal się zdarza. Robi to wtedy publicznie, na cały głos, na klatce, pod domem, na parkingu, by mnie zawstydzić. Wie doskonale, że nikt nie będzie zeznawał nic, kazdy powie, że nie słyszał. Ale na mnie i na dziecko patrzeć będą jak na patologię - a jemu obojętne, bo tu nie mieszka.
Wyobrażam sobie wstyd, jaki musi czuć w takich sytuacjach Twoje dziecko :( Pewnie niedługo, gdy wejdzie w okres dojrzewania, będzie to dla niego jeszcze cięższe. Pisałaś kiedyś, że masz opory przed nagrywaniem męża z ukrycia. Jeżeli chodzi o jego korespondencję z synem to, jak rozumiem, już się przemogłaś? Ja to rozumiem wszystko, rozumiem Twoje obiekcje, ale "nie czas żałować róż, kiedy płoną lasy". Odwagi, chroń (skutecznie) swoje dziecko!
"Zamiast ciągle na coś czekać, zacznij żyć, właśnie dziś. Jest o wiele później niż ci się wydaje". Ks. Jan Kaczkowski
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

Sarah pisze: 07 lut 2021, 13:14 Jeżeli nie ma innego wyjścia, to może to jest ten moment, kiedy skuteczna ochrona dziecka powinna być ważniejsza niż utrzymywanie na siłę cywilnego małżeństwa? Bo przecież sakrament będzie trwał nadal nawet mimo rozwodu. Sama znam parę, która zeszła się ponownie po 3 latach od rozwodu, urodziło im się potem drugie dziecko i są ze sobą już ponad 12 lat - ale ponownego ślubu cywilnego chyba nie brali ;)
Zresztą - może wystarczy pokazanie sądowi wiadomości pisanych przez męża do syna, w których, jak sama pisałaś, go gnębił.

Wyobrażam sobie wstyd, jaki musi czuć w takich sytuacjach Twoje dziecko :( Pewnie niedługo, gdy wejdzie w okres dojrzewania, będzie to dla niego jeszcze cięższe. Pisałaś kiedyś, że masz opory przed nagrywaniem męża z ukrycia. Jeżeli chodzi o jego korespondencję z synem to, jak rozumiem, już się przemogłaś? Ja to rozumiem wszystko, rozumiem Twoje obiekcje, ale "nie czas żałować róż, kiedy płoną lasy". Odwagi, chroń (skutecznie) swoje dziecko!
Sarah. Pozornie zgoda na rozwód w takich okolicznościach wydaje się być dobrym rozwiązaniem. I nie raz już mi je podsuwano. Także z takim argumentem, że przecież sakramentalne małżeństwo będzie istnieć nadal.

Nie w tym rzecz. Rozwód cywilny jest złem moralnym. Niesie za sobą zło. Osoba wierząca w takie zachowania nie wchodzi. I nie ma tu okoliczności, w których zło przestaje być złem a nieuporządkowanie staje się uporządkowaniem. Pomijam, że wyrażając zgodę na rozwód zaprzeczałabym sobie.

Jest jednak bardziej pragmatyczny powód - wiara jest pragmatyczna. Moja zgoda na rozwód nie zmieni postawy męża. Ani wobec mnie, ani przede wszystkim wobec dziecka. To w niczym nie pomoże.
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

Namiastka pisze: 07 lut 2021, 9:59 Też robiłam to co ty - odpieranie manipulacji, tłumaczenie etc. To bez sensu. Krótko trzeba. Piszesz zwięźle swoje stanowisko i tyle. Co zrobi mąż to jego rzecz. Po co mu zdawać relacje cotygodniowe co u dziecka?
Będzie chciał, to przyjdzie albo sam zapyta. Nie zapyta-trudno. To jego wybór.
Skoro syn sam nie chce się z nim widywać, to sprawa tym bardziej prosta. To mąż ma się starać o dobrą relację z synem, a nie Ty.
W czym mu utrudniasz kontakty? Sama sobie odpowiedz.
Może warto zmienić tego sędziego.
Może warto z prawnikiem te sprawy prowadzić?
Nie warto rzucać grochem o ścianę. Trzymaj się kochana!
Namiastko, dziekuję. Masz rację. Redukcja, redukcja redukcja. Zapisuję sobie w pamięci jako hasło - by je sobie wywoływać, ilekroć przyjdzie mi na myśl o czymś meża zawiadamiać, albo dłużej mu odpisywać lub odpierać absurdalne zarzuty i wciągac się w jego manipulacje.
No i to moje tłumaczenie się bez sensu jest... Bo faktycznie tłumaczę się z rzeczy oczywistych.

Dobrego Bożego radosnego tygodnia :)
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

Avys pisze: 06 lut 2021, 11:32 Może jak jest trzeźwy to okazuje Ci przyjazne uczucia, jest miły, ma w sobie jakieś przywiązanie do Ciebie i Cię lubi....ale nie wybiera kochania Ciebie.
Chłopak bez pamięci zakochany w jakieś dziewczynie niekoniecznie ją już kocha. Może się okazać, że uczucie zakochania minie i nie zostanie nic. W małżeństwie miłość objawia się/widać ją najmocniej w czasie kryzysu- wtedy często wbrew uczuciom mąż czy żona podejmują wręcz heroiczną decyzję kochania małżonka. Uważam, że Ty ją podejmujesz...a Twój Mąż nie.
Masz rację Avys. Mąż nie okazuje mi miłości, nie podejmuje jej. Ani wobec mnie, ani wobec dziecka. Natomiast wiem, czuję, że ta miłość w nim jest. Nie potrafię tego dobrze wyjaśnić, gdybym miała narysowac serce męża, to byłby w nim taki maleńki płomyczek. I czasem ten płomyczek się przejawia w takich krótkich momentach. To bardzo zaskakujące. Nie tylko dla mnie - znam mojego męża, jego również to zaskakuje. Natomiast świadomą decyją męża jest to nikłe wątłe światełko zasłaniać, przysypywać - skoro nie udaje się go zgasić. Tak to odczuwam.

Dobrego Bożego tygodnia i Tobie kochana, pamiętam w modlitwie :)
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Caliope »

Miłość jest, ale nie tak jak tu byś chciała. Jest bardzo mocno ukryta w mózgu i nie wyjdzie dopóki mąż nie będzie na leczeniu. Nie bój się sądu, zabezpiecz dziecko. Jeśli syn nie chcę spotykać ojca zrób mu badania u psychologa, z tym dopiero idź po pomoc. Mój przykład, sąd kazał mi i bratu spędzać u ojca co drugi weekend, zdarzyło się że ojciec sobie poszedł pić, nie bylo go caly dzień, byliśmy głodni.A ja ośmiolatka z małym 6 letnim bratem uciekłam mu do innego miasta do dziadka. Po takim czymś mama załatwiła, że już nie jeździliśmy. A więc się da wszystko, tylko trzeba to ruszyć. Dla dobra dziecka, by nie musiał potem chodzić latami na terapię.
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

tomko pisze: 07 lut 2021, 12:10 Takie mam pytanie do Was. Kiedy jest ok a A kiedy przesada. Bo wszyscy chyba tutaj wierzymy że najważniejszy w naszym życiu jest Bóg w Trójcy Święta. Skoro On jest najważniejszy to nikt inny i nic się nie liczy. Czyli np. Najlepsze jest codzienna Eucharystia, adoracja Najświętszego Sakramentu i modlitwa cały czas. Nic nie robienie po swojemu tylko wg woli Bożej. Co mam na myśli. Teraz zamiast spędzać czas z żoną wolę iść np na Mszę św czy na dłuższą adorację w ciszy. Tylko czy przez to nie zaniedbuję swoich obowiązków. Tylko że dzieci nie mamy to nie wiem jakie obowiązki obecnie miałbym zaniedbywać? Małżeńskie? No ale do takich potrzeba chyba żony która wolny czas woli spędzać smsujac z kowalskim albo oglądając filmy na YouTube. Czy to już fanatyzm religijny z mojej strony? Jak to rozpoznać? Czy lepiej np dla mnie by było spędzać czas na np. Czytaniu książek, spotkanich ze znajomymi, graniu w gry, oglądaniu tv? Chciałbym zapytać też czy można oddzielić życie religijne od życia codziennego. Czy to że jestem katolikiem wpływa na każdą sekundę mojego życia. Bo takie stawianie Boga na pierwszym miejscu(np. wolę przyjąć Eucharystię i umrzeć niż nie zrobić tego I żyć - przykład trochę drastyczny może nierealny ) to taki chyba trochę fanatyzm religijny patrząc z boku. Chyba że się mylę. Proszę o odpowiedzi jeżeli można.
A wiesz Tomko, że o tobie myślałam? A dokładnie o pytaniu, jakie zadałeś w innym wątku - bo znalazłam na nie odpowiedź, a w zasadzie ona na mnie wpadła. Toteż od tej opdowiedzi zacznę. Przypominając - pytałeś z grubsza o to, czy kwestię moralności i wazności małżeństwa lub związków pozamałżeńskich można rozstrzygać we własnym sumieniu i co jak to sumienie jest sprzeczne z nauczaniem?

KONGREGACJA NAUKI WIARY, List do biskupów Kościoła katolickiego na temat przyjmowania Komunii św. przez wiernych rozwiedzionych żyjących w nowych związkach:

"Błędne przekonanie o możliwości przystępowania do Komunii św. przez rozwiedzionego żyjącego w nowym związku rodzi się zazwyczaj z przyznania swojemu sumieniu ostatecznej władzy podjęcia decyzji na podstawie własnego przekonania(15) o istnieniu bądź nieistnieniu poprzedniego małżeństwa i o ważności nowego związku. Przyznanie sobie takiej władzy jest jednak niedopuszczalne(16). Małżeństwo bowiem, jako obraz oblubieńczej jedności między Chrystusem i Kościołem oraz jako podstawowa komórka i ważny czynnik w życiu społeczności świeckiej, jest ze swej istoty rzeczywistością publiczną."

Całość listu znajdziesz tutaj:
https://www.vatican.va/roman_curia/cong ... ed_pl.html

A co do bieżącego pytania - Kiedy jest okej, a kiedy jest "przesada" z modlitwą i życiem religijnym, i pozostałych twoich pytań i wątpliwości, to mogę dać ci tylko osobistą odpowiedź, opartą o moje doświadczenia i mam nadzieję, zgodną z nauczaniem Kościoła, bo staram się wszystko z nauczaniem uzgadniać, doczytywać katechizm, komentarze, wskazówki dla wiernych.

1. Kiedy jest przesada?
Co do zasady jest takie sfromułowanie, jak obowiązki stanu. Bardzo je lubię, bo jest pomocne przy rozeznawaniu, czy nie przesadzam z tym, co jest częścią życia duchowego, religijnego, czyli modlitwą, uczestnictwem w życiu Kościoła, uczestnictwem w Mszach Świętych. Jeśli z tego powodu zaniedbuję obowiązki stanu, czyli na przykład obowiązki żony czy matki - no to przesadzam.

Jeśli więc mam potrzebę codzinnej Eucharystii i organizuję swój czas tak, by dzieci były zadbane, to wszystko jest dobrze. Podobnie z potrzebą częstej modlitwy. Jeśli jednak idę do Kościoła, czy na Adorację, albo nawet klękam w domu do różańca - ale nie ma w domu obiadu, albo dziecko jest zaniedbane w nauce lub w czym innym - no to przesadzam i nie postępuję właściwie.

2. Czy nikt i nic poza Bogiem się nie liczy?
Piszesz, że wszyscy się zgodzą, że "skoro Bóg jest najważniejszy, to nikt inny i nic się nie liczy". No więc z tym ja się nie zgadzam. Jest przykazanie Miłości, które wyraźnie mówi że i my jesteśmy ważni i inni ludzie także są ważni - i godni miłości.

3. Czy lepiej spędzać czas w Kościele, czy na zajęciach świeckich?
Myślę, że to zależy od okresu w życiu. Jeden z księży, których słuchałam powiedział, że nie podejmuje pokuty w jakiejkolwiek formie, jeśli nie czuje osobistego wezwania. A całkowite lub częściowe wycofanie się z życia może być formą pokuty. Myślę, że pokuta jest w porządku, gdy podejmujemy ją świadomie, w sposób nie godzący w obowiązki stanu, i nie w sposób wyniszczający siebie. I w określonych ramach czasowych.

Myślę też że takie wycofanie się z życia może mieć inny aspekt i inne powody. Na przykład, gdy jestesmy głęboko zranieni, świat chwilowo nas nie cieszy, filmy wydają się głupie, znajomi nudni, każda niemal aktywność nie jest wcale atrakcyjna. Wtedy wycofanie się do Boga, może być formą leczenia, wyciszenia się, powierzenia się w tym swoim trudnym i bolesnym stanie Bogu. To tez jest w porządku. Jeśli ten stan powoduje jednak, że zaniedujemy obowiązki stanu, a modlitwa i inne praktyki religijne ni eprzynosza poprawy - to warto poszukać dla siebie profesjonalnej pomocy, skonsultowac się z pychologiem, psychiatrą, księdzem także - by życie religijne nie przerodziło się w kompulsję i nie stało się formą ucieczki od życia.

Modlitwa, adoracja, Eucharystia powinny nam dawać siły by żyć, by kochac bliskich, rozwijać się. Oczywiście są osoby powołane do życia mniszego, kontemplacyjnego, w odosobnieniu - ale ich obowiązki stanu są inne. I są to bardzo wyjątkowe powołania.

4. Czy można oddzielić życie religijne od życia codziennego?
Nie sądzę. To by chyba był faryzeizm. Pozornie mnóstwo religijności, ale całkowity brak życia Słowem i Bożą Miłością do Boga, do siebie i do bliźnich. Myślę, że istotą wiary jest życie nią na codzień, uwielbianie Boga, rozwijanie się, dorastanie do bycia dzieckiem Bożym.

Miałam już niejeden taki okres w życiu, gdy próbowałam oddzielić życie od wiary. Mówiłam wtedy Bogu: kocham Cię, ale o moim życiu chcę decydować sama i nie do końca się z gadzam z tym co Ty proponujesz. Bóg mi nie przeszkadzał. Za każdym razem okazywało się, że moje pomysły mi szkodziły i kończyłam mocno poobijana.

Tak żartobliwie: zamiast być dzieckiem Bożym, to byłam dzieckiem głupim. Ruta, nie wsadzaj palców do konatktu. Tato, ale ja chcę - łup. Ała. No nie wsadzaj paluszków do kontaktu, widziesz, że to boli. Ale tato, tylko zobaczę, czy drugi raz nie będzie inaczej - bo może nic się nie stanie - łup. Ała. Tato, po co ty montowałeś kontakty! Chciałeś mnie zabić?! Nie zależy ci na mnie?!

Ale to nie oznacza, że nie mamy żadnej samodzielności. O tym mówił m.in. Ksiądz Grzywocz. Na kanale Sycharu znajdziesz jego konferencję: https://www.youtube.com/watch?v=AXTvGy8QXqI&t=25s
Nie pamiętam, czy w pierwszej czy w drugiej części (obie są świetne i warto je obejrzeć), Ksiądz mówił, że Bóg chce byśmy byli samodzielni i sami podejmowali decyzje.

Ja teraz mówię Bogu tak: kocham ci i dziękuję, że i Ty mnie kochasz, dziękuję, że mam wolną wolę, dziękuję za twoje przykazania i wskazówki, co mam robić, by korzystając z niej nie zrobić sobie krzywdy, kocham cię, więc chcę z tej miłości wypełniać Twoją wolę, pomóż mi ją rozpoznawać.

Ksiądz Dziewiecki w książce "Nie ma sytuacji bez wyjścia" mówi tak: gdyby któreś z 10 przykazań nie było potrzebne do naszego szczęścia, byłoby mniej ważne - to Bóg by go nie dawał. Jeśli Bóg mówi o trzech przykazaniach miłości - to albo trwamy w tej potrójnej miłości albo się od miłości oddalamy.

5. Czy stawianie Boga na pierwszym miejscu to fanatyzm religijny?
Nie. Pod warunkiem, że jest to zdrowe. Każdego dnia na świecie wiele osob ginie za wiarę, często ponosząc męczeństwo. Czy to fanatyzm? Wolę zginąć, niż zaprzeczyć Bogu, jego Miłości. To heroizm. Niewielu jest do takiego wezwanych. Czasem ludzie giną za wiarę nie z powodu heroizmu - po prostu są za nią zabijani. Nie wybierają takiego losu - i nie Bóg go na nich sprowadza, tylko inni ludzie. Ci którzy ich zabijają nie pytają przecież Boga o zgodę. Bóg mówi jasno "Nie zabijaj".

Jak się domyślam twoje pytanie, czy fanatyzmem jest postawa "wolę przyjąć Eucharystię i zginąć" nie odnosi się jednak do męczeństwa, gdy wyznaje się wiarę i praktykuje ją tam, gdzie może grozić za to śmierć, ale raczej do problemu wiernych co do sposobu przyjmowania Komunii Świętej, uczestnictwa w Mszach - a epidemii.
Myślę, że tu nikt za nikogo odpowiedzi nie udzieli, nikt nie oceni ryzyka. Natomiast Kościół daje wskazówki, wiele diecezji ma dyspensy od takich form życia religijnego, które mogą tworzyć rzyzko.
Z kolei dla części wiernych niewyobrażalna jest rezygnacja z tych form życia religijnego, gdy równocześnie nie rezygnują z chodzenia do sklepu, pracy, jeżdżenia transportem publicznym. Więc uznają, że skoro da się ograniczyć ryzyko w innych sferach życia i przyjąć na siebie to, że nie da się go całkiem wyeliminować, to mogą tak samo postąpić w sferze życia religijnego. Nie widzę tu fanatyzmu.

Jest też kwestia sposobu przyjmowania Komunii Świętej. Czy skoro Kościoł dopuszcza przyjmowanie Komunii Świętej na rękę - to ma sens przyjmowanie Komunii Świętej w sposób tradycyjny - do ust, czy to już fanatyzm? Myślę, że liczy się intencja. Osoby, które tak mocno kochają Boga i rozpoznają Go w sakramencie i z tej miłości i czci nie śmią przyjmować Go do rąk - nie są fanatykami. Pamiętam jak z mężem było nam trudno przestawić się na Komunię na stojąco.

Sądzę, też że nie ma sensu ocenianie innych. Po co? I co mi po tym, że jeden jest fanatykiem a inny wpada w faryzeizm, a inny jest obłudnikiem? Ma znaczenie ocenianie siebie - kim ja jestem i jaka jest moja relacja z Bogiem? Czy wpadam w fanatyzm, faryzeizm, obłudę? Czym jest dla mnie wiara? Czy umiem żyć nią na codzień?

Wielu wierzących wstydzi się swojej wiary albo nie ma odwagi by nią żyć lub jej bronić. Także miałam takie okresy w życiu, gdy nie potrafiłabym stanąć w obronie wiary i gdy wolałam praktykować swoją wiarę w ukryciu. Co czasem jest uzasadnione, a czasem jest przejawem niedojrzałości i braku odwagi. Mi brakowało odwagi. Choćby w małżeństwie - by przeciwstawić się temu, co było niezgodne z wiarą i czułam to całą sobą. Łamałam też przykazanie miłości - kochałam męża bardziej niż Boga.

Taki prosty test - czy umiem uczynić znak Krzyża na ulicy, mijając kapliczkę, Krzyż, Kościoł? Mały gest. Nie jest to wymagane, nic nam za to nie grozi, wcale nie musi to być stałą praktyką, ostentacja wcale nie jest w wierze wskazana - ale raz warto z ciekawości spróbować. Przyglądając się swoim myślom i lękom, jakie się pojawiają - gdzie przebiega linia oporu wewnętrznego?


Pytasz też Tomko pośrednio - jakie obowiązki ma się w małżeństwie w którym jest kryzys i mąż, czy żona odeszli lub nie są zianteresowani współmałżonkiem, małżeństwem. No jest miłość, wierność i uczcuiwośc - to oczywiste. I modlitwa. Ale też czasem się zastanawiam, jak to się powinno przejawiać na codzień?
ODPOWIEDZ