Rento,
dziękuję ci za twój post. Czuję, że choć pewne rzeczy widzę inaczej, to udało ci się złapać, znaleźć coś co jest prawdziwe, co jest pomocne i czego ja nie dostrzegam. A czego przecież uparcie szukam, bo zależy mi na tym, by wyjść z tej sytuacji i wyprowadzić z niej także mojego syna - i męża także. Mąż potrzebuje zdrowych granic - więc tylko w tym sensie męża wyprowadzić, nie w żadnym innym, bo każdy inny pomysł na postępowanie wobec męża w tej chwili będzie ze szkodą dla niego i dla nas również.
Co do wściekłości - to jest wciąż obszar do pracy dla mnie. Kiedyś nie czułam jej wcale. Teraz czuję ją częściej i uczę się, by nie przechodziła w gniew i destrukcję, ale by była tak jak piszesz, siłą do konstruktywnego działania. Ale mechanizm hamowania złości na męża, ale na inne bliskie mi osoby także wciąż jest silny. Ja go mam od dzieciństwa. Mam w sobie także całe pokłady złości nie wyrażonej, tłumionej latami. Wypuszczam ją małymi porcjami, bo się jej boję. Nie wiem, co by się stało, gdybym na raz, w jednej chwili dopuściła do siebie całą złość na męża i na wszystko co robił.
Inna sprawa, że hamowanie złości to bardzo złożony mechanizm - staram się go poznać. Każdy podobno robi to na swój sposób, tworzy sobie sam swój własny niepowtarzalny mechanizm. U mnie jest to jak właśnie zobaczyłam częściowo oparte na manipulacji sobą i moim postrzeganiem. Tak jak piszesz - na usprawiedliwianiu innych, na szukaniu w nich dobra. Wpadłam na to właśnie czytając twój post - bo w ramach terapii, pracy nad sobą pracuję właśnie nad tym oglądaniem swojego mechanizmu, rozbrajaniem go. I jak dotąd widziałam tylko zewnętrzną obudowę. Bardzo ci dziękuję.
Wiem już, że hamowanie złości często sprawia, że osoby które ją hamują wydają się spokojne, kochające, wyjątkowo cierpliwe i zdolne do poświęceń. Wydają się jest tutaj słowem kluczem. Wydawałoby się, że jest to niemal ideał osoby religijnej. Ale jest to po porostu obraz osoby chorej, współuzależnionej, kalekiej duchowo, która nie umie się bronić, stawiać zdrowych granic. Która nie kocha innych, ale się ich boi. Która nie jest gotowa poświęcać się dla innych, ale poświęca się, bo nie umie postępować inaczej. Więc nic tu nie płynie z wolnej woli, z wyboru - ale ze strachu, z braku kompetencji, z fałszywych przekonań.
Ja wiem, że takiej postawy nie wymaga ode mnie Bóg. I nie chcę się zasłaniać religią w tym, czego nie potrafię, co jest we mnie do poprawy. Tu ciągle staram się mieć w pamięci ostre ale mądre słowa siostry Anny Bałchan, skierowane do współuzaleznionej żony "Ty sobie Panem Bogiem gęby nie wycieraj". Dla mnie te słowa są ważne.
Ważne jest by nie wpaść w drugą skrajność - bo docelowa, zdrowa postawa jest w zasadzie tym samym, czym jest postawa wyjściowa osoby współuzaleznionej. Ale zarazem czymś zupełnie innym. Z postawy współuzaleznionej nikt niczego się nie uczy, nie czerpie, prowadzi to jedynie do destrukcji, z postawy prawdziwie miłosiernej, opartej na miłości drugiego i siebie - i Boga nade wszystko, a nie na lęku, płynie mnóstwo dobra. Myślę, że to dlatego współuzależnienie bywa określane chorującą miłością. Można i ostrzej - imitacją miłości. To boli, gdy to ja jestem tą, co kocham w sposób współuzależniony - ale dopóki nie kocham mądrze, to imituję miłość i nikt nie ma szansy poczuć się przeze mnie kochany.
Wolno mi to wszystko idzie, ale idzie.
1. Od dawna sprawa jest u komornika, mąż jednak się skutecznie przed komornikiem ukrywa. Nowy samochód kupił na podstawioną osobę. Nie w ma nawet konta w banku. I tu się wkurzyłam, zdrowo. Poinformowałam męża, że wobec jego postawy założę sprawę w prokuraturze. W efekcie otrzymałam w zeszłym miesiącu połowę zasądzonej kwoty alimentów. Mąż uznał, że to wystarczy, bym się na taki krok nie zdecydowała. Gdy podtrzymałam swój zamiar - zaczęło się zastraszanie dziecka i presja na mnie ze strony męża. Nie tylko kijem, ale i budzeniem listości: pisanie, jestem biedny, nic nie mam i pójdę przez ciebie do więzienia. Oraz oskarżaniem mnie - że ja także mam obowiązek alimentacyjny, że ja powinnam więcej zarabiać, bo się dokształcałam.
Cokolwiek zrobi mąż, nie zmieni to mojej decyzji, że sprawę założę. Bo prawda jest taka, że próbuje mną manipulować na bardzo różne sposoby. Ale mąż nie ma zasądzonych alimentów ponad miarę, aczkolwiek na pewno opłacanie alimentów wiąże się wyrzeczeniami. Albo raczej wiązałoby się, gdyby je rzetelnie opłacał. Ale ja także aby utrzymać syna ograniczam swoje potrzeby. Tak robi większość rodziców, niewielu rodziców ma przecież taki komfort, że stać ich na zaspokajanie wszystkich potrzeb, zwykle jednak rodzicielstwo wiąże się ze zgodą na poświęcenie w tym zakresie i uzasadnione potrzeby dzieci mają priorytet.
2. Do tej pory miałam pełne przekonanie, że nagrywanie kogoś, dokumentowanie jego postępowania jest z gruntu niemoralne. To jeszcze jedna ze składowych mojego mechanizmu zatrzaskującego złość, który nagle widzę bardzo wyraźnie. Rento - bardzo ale to bardzo ci dziękuję.
Już jakiś czas temu zaczęłam patrzeć na to, bo wiele osób pytało mnie - czemu nie nagrasz męża. I odpowiedzią było to, że uważam, że nagrywanie z ukrycia kogokolwiek jest złe. Nadal tak uważam. Jednak znalazłam rozwiązanie. Po prostu poinformowałam męża na piśmie, że będę nagrywać i w każdy możliwy sposób dokumentować i zgłaszać każdy akt przemocy z jego strony. I będę to robić.
Wiem, że uprzedzanie męża może być postrzegane jako naiwność. Dużo nad tym myślałam. I to była moja świadoma decyzja, podjęta po gruntownym rozważeniu - że jednak będę męża uprzedzać. Po to by granice stawiać z miłością. Uznałam, że skoro latami postępowałam w określony sposób i mój mąż go doskonale zna, to szacunek do niego wymaga poinformowania, że reguły ulegają zmianie. Oraz, że stworzenie mężowi szansy do poprawy także ma znaczenie. Przecież jeśli na wiadomość, że będzie nagrywany i zgłaszany wycofa się z takich zachowań i ja nie będę miała czego zgłaszać - to będzie bardzo dobre rozwiązanie dla nas wszystkich. Znacznie lepsze niż gdybym nagrała z ukrycia jego groźby i wyzwiska, nie dając mężowi szansy na zmianę.
I tu jest jedyny punkt w którym się nie zgadzam, że mojego małżeństwa nie ma i ono nie funkcjonuje. I że w swoich działaniach powinnam brac pod uwagę tylko siebie i dziecka, a męża nie. Własnie dlatego, że obecnie jest chory, a jego choroba się pogłębia, i dlatego, że jest moim mężem, powinnam brac go pod uwagę we wszystkim co robię - tylko mądrze.
Mądrość oznacza także wiedzę o tym, że mąż widząc świat w krzywym lustrze nałogu, wcale się nie wycofa i tam gdzie postawię skuteczny opór, tam będzie szukał innych dróg dojścia i krzywdzenia nas. I żadne sprawy sądowe czy karne go nie zatrzymają - o tym powiedzieli mi policjanci. Nie mówili, by mnie powstrzymać - ale by mi uświadomić realia. Żadna prokuratura nie osłoni mnie przed przemocą ze strony męża, ani dziecka także. Dlatego muszę wzmacniać i siebie i dziecko, bysmy oboje uczyli się stawiac mądry opór. Mąż może nigdy nie wyjść z nałogu. I my musimy umieć z tym żyć i umieć się chronić.
Co do synka - dotąd był za mały by uczestniczyć w al-teen. Próg to 10 lat i zdaniem terapeutki nadal jeszcze trochę potrzebuje dorosnąć, by korzystać z takiej terapii grupowej. Ale gdy tylko uzna, że jest gotowy - to z takiej formy pomocy na pewno będzie korzystać.
Natomiast kiedyś zalecało się, by zdrowy rodzic chronił dziecko i kontrolował maksymalnie kontakty z rodzicem uzależnionym. Albo je po prostu redukował lub wręcz izolował dziecko, nawet kosztem braku relacji. Teraz to rochę wygląda inaczej - zadaniem trzeźwego rodzica jest pilnowanie bezpieczeństwa dziecka - fizycznego przede wszystkim i towarzyszenie dziecku we wszystkim co się dzieje.
Stąd tyle czasu i wysiłku poświęciłam na doprowadzenie do sytuacji, w której dziecko nigdy nie znajduje się w samochodzie prowadzonym przez ojca, który jest odurzony narkotykami. To był ogromny wysiłek z mojej strony. Bo mąż obecnie nie jest osobą, której mogę powiedzieć - Wiesz, to źle wozić dziecko, będąc pod wpływem narkotyków, bo tworzysz ryzyko dla niego - i mąż wtedy powie - Nie wiedziałem, dziękuję, nie będę tak robić. Musiałam sprawić, by to dla niego przestało byc opłacalne. I przestało. Ale to nie znaczy, że przy najbliższej okazji mąz i tak nie spróbuje. Więc także i syna musze uczyć, że się z tatą nie wsiada do samochodu, dopóki nie ma całkowitej pewności, że jest trzeźwy - a ocena tego należy do mnie. Czyli wsiada tylko, gdy ja się zgodzę. A bez mojej zgody - nigdy.
Zaleca się też, by podążać za dzieckiem, towarzyszyć mu we wszystkich emocjach, pomagać stawiać własne granice rodzicowi i tworzyć cały czas poduszkę bezpieczeństwa. Więc gdy mały chce się widzieć z tatą - ale nie mam pewności w jakim mąż jest stanie, to ja wychodzę z domu, mąż zostaje z małym, a ja jestem tuż obok, chodzę wokół osiedla, by w razie czego wrócić w minutę. I czasem tak jest, a czasem nie. Mały wtedy wie, że mama jest blisko. Ale jestem też po to, by wesprzeć małego, gdy mówi, że tego nie dźwiga i z tatą nie chce się widzieć. I tu go nie zawieść. I po to, by przekazywać mężowi, to czego syn mu się boi powiedzieć. Bo mały bardzo wielu rzeczy mężowi boi się mówić - bo wtedy mój mąż staje się bardzo nieprzyjemny, stosuje różne naciski psychiczne, z którymi mały sobie nie radzi. I ważne, żeby wiedział, że ma prawo sobie z tym nie radzić - a tata nie powinien tak robić. I że wtedy jest mama, by przekazać to, co mały chce przekazać.
W uzależnieniach są też trzeźwe okresy - dłuższe krótsze lub krótsze i dla dziecka jedną z największych trudności jest zmierzenie się, że po tym, gdy jest dobrze, przychodzi czas gdy jest znów źle. Że po czasie, gdy z tatą jest miło, można z nim rozmawiać, póśc gdzieś, w naszym przypadku nawet do taty pojechać, czy pojechac z nim do dziadków - jest znów źle. Oraz, że czasem wydawało się, że będzie dobrze - a okazało się, że nie jest. Tak też już bywało - gdy mąż podczas wizyty u dziadków był wobec małego krzywdzący, a dziadkowie nie reagowali. A mały bał się po mnie zadzownić, bo obawiał się, że tata i dziadkowie go zakrzyczą i się na niego obrażą "na zawsze", gdy ja po niego przyjadę. I w strachu wracał z odurzonym tatą samochodem od dziadków, mi pisząc, że wszystko jest w porządku.
To trudna droga, trudniejsza niż izolacja dziecka od uzależnionego ojca. Ale docelowo podobno zdrowsza dla dziecka - bo pozwala mu na poznanie ojca, na zbudowanie sobie własnego stosunku do niego, na zbudowanie w sobie zdolności do obrony. Podobno też lepiej chroni to dziecko, gdy potrafi się przed ojcem w razie potrzeby obronić. Bo im starsze dziecko, tym większe ryzyko, że dojdzie do sytuacji, gdy ojciec się pojawi, a mamy nie będzie. Ostatnio taka sytuacja się zdarzyła, po raz pierwszy w naszym życiu, na szczęście była inna dorosła osoba. Ale przecież z czasem mały będzie wychodził sam na podwórko na przykład i nie będzie żadnej dorosłej osoby, którą zna. A mąż jeśli będzie chciał przyjść - przyjdzie. I niekoniecznie musi być wtedy trzeźwy, ani w stanie w którym świadomie kontroluje swoje zachowanie. MOże byc realnie groźny. I nie ma znaczenia, że trzeźwy nigdy by nic złego nie zrobił.
Inna sprawa, że na razie ponad miesiąc mąż nie był u syna ani razu. To nagła zmiana, bo ostatnie dwa miesiące kontakty odbywały się regularnie i na ogół w miarę spokojnie - na ile tylko jest to możliwe z uzależnionym człowiekiem. Od stycznia mąż nie przyszedł na ani jeden konakt. Za to z nim pisał - w obrzydliwy sposób i rozmawiał - także w posób przemocowy. Syn jedną taką rozmowę nagrał, pokazał mi nagranie. Rozmawiałam z nim o tym, powiedział, że nagrał, bo tata się potem ze wszystkiego wykręca. I że nikt by mu nie uwierzył co tata mówi. Powiedziałam, że ma prawo się bronić, także w taki sposób.
(Miałam najpierw powiedzieć mu, że nagrywanie bez powiadamiania nie jest w porządku, ale się powstrzymałam - i po przemyśleniu uznałam, że dla dziecka bywa to jedyną dostępną metodą obrony - i nie jest wtedy nieetyczne, tak jak byłoby w przypadku dorosłej osoby. Wyjaśniłam jednak, że dotyczy to wyjątkowych okoliczności i że nadal obowiązują wszystkie zasady - nie nagrywamy nikogo bez jego zgody, nie upubliczniamy niczyich wypowiedzi, prywatnych filmów, nie ośmieszamy nkogo, nie zastraszamy. Czym innym jest obrona siebie lub innej bezbronnej osoby, gdy nie ma innych możliwości).
Mąż przyszedł też raz poza kontaktem i zastraszał dziecko, i raz stał pod blokiem w czasie, gdy kontak miał się odbyć, ale po dziecko do domu nie przyszedł, pisał tylko małemu smsy, by zszedł do niego "na 5 minut". Mały już nie schodzi w takich razach, bo zwykle okazywało się, że gdy mąż nie odbiera syna z domu ode mnie - to jest pod silnym i widocznym wpływem narkotyków. Mały schodził, a potem żałował. Zgodnie z zapowiedzią wezwałam policję, informując co się dzieje. Przyjechali policjanci, mąz zdążył pójść. Wyjasnili, że owszem taki sposób "realizacji kontaktu" jest przemocą, i że w takich razach będą przyjeżdżać, zrobili notatkę, którą w razie czego będę mogła zgłosić w sądzie - bo tylko na prośbę sądu zostanie wydana. Sama natomiast treści notatki nie znam - bo jest ujawniana tylko na prośbę sądu.
Po tym razie z policją mąż na razie się nie pojawił. Ponieważ to co się dzieje od początku roku to nagła zmiana w tym co do tej pory się działo i co znaliśmy, to zapewne nie tylko ja i dziecko czujemy napięcie i niepokój, mąż także. Jedyna różnica polega na tym, że ani ja ani syn nie wiemy co mąz robi i po co. Mąż wie. Stąd wzrost napięcia we mnie i w dziecku - bo nie wiemy czego się spodziewać. I nie wiemy przed czym się bronić. I czy jest przed czym. Dziecko wyciszam. Moje alarmy wyją.
I znów stoję przed dylematem - co jest teraz właściwe. Spróbuję rento zrobic jak piszesz - pozwolę sobie poczuć złość na męża i na tą sytuację. I zobaczyć, co wtedy do mnie przyjdzie i jakie rozwiązania i działania mi to podsunie.
Będę się modlić także o dobre rozeznanie, jak mądrze w tej sytuacji postępować. Bo ja tkwię w błędnym kole - jestem w tej sytuacji, bo nie umiem sobie z nią poradzić, ale dopóki się nie nauczę, to z niej nie wyjdę
Rento raz jeszcze ci dziękuję. Twój post i twoje obserwacje bardzo mi pomogły wyjść z pozycji, w której nie widziałam żadnych rozsądnych ruchów w odpowiedzi na to co się dzieje obecnie. Nadal ich nie widzę, ale mam już jakiś kierunek
Ukaszu - jak czytasz - przyłączam się do prośby Renty, wróć. Wiem, że jestem jedną z tych osób, które cię zraniły. Nie miałam takiej intencji. Moja intencja nie ma znaczenia, skoro w efekcie poczułeś się dotkliwie zraniony. Jest mi z tego powodu przykro i moje przeprosiny były - i nadal są - szczere i z serca.
renta11 pisze: ↑07 lut 2021, 7:21
Ruto
Czytam twoje wypowiedzi wnikliwie. I chciałabym zwrócić Ci uwagę na jedną rzecz. Na manipulowanie sobą.
Jesteś dobrym człowiekiem, głęboko wierzącym i ładnie przeżywającym swoją wiarę. I myślę że z Twojej nadgorliwości religijnej bierze się dużo problemów.
Twoje wypowiedzi kojarzą mi się z Ukaszem (także z jego jego Echem Słowa). U niego często z tego nadprogramu emocji religijnych (wręcz egzaltacji) wpadał w drugą stronę nadprogramu emocji (w ataki na żonę) i robiło się wahadło z dużą amplitudą wahań (wręcz chorobliwą). Ukaszu, jeśli to czytasz, to wróć proszę na forum, bo bardzo mnie Ciebie brakuje i Twojego aktywnego, i dużo wnoszącego dobrego bycia tutaj.
U Ciebie Ruto jest trochę inaczej. U Ciebie widzę (mogę się mylić
) nadprogram dobroci, ubezwłasnowolnienia, współuzależnienia jakby wiążący Ci ręce w kontaktach z głęboko chorym mężem. Tworzysz w swojej głowie jakby równoległą rzeczywistość Twojego chciejstwa, Twoich dobrych intencji, Twojego wpływu na myślenie, zachowanie męża. A z drugiej strony nie ma w Tobie gotowości na realizowanie w sumie prostych, acz bolesnych konkretnych działań w obronie siebie i dziecka. Na pierwszym miejscu stawiasz męża w roli bożka, a to jest głęboko chory człowiek i to ze swojej winy chory (tak ze swojej winy chory). I pozwalasz, aby ten jego wybór niszczył życie Tobie, a co gorsze, niszczył życie Twojemu dziecku. Wiem, że ostro napisane, ale mam nadzieję, że teraz znajdziesz w sobie gotowość do prawdziwie skutecznych działań. To nie Twój syn ma stawiać granice ojcu, co widzę zaczyna w końcu czynić wobec braku tych działań u Ciebie. To jest Twój obowiązek jako matki. Dziecko postaw na pierwszym miejscu. Nie kłóci to się z małżeństwem, bo wobec tak głębokiej choroby Twojego męża, to małżeństwo i tak nie funkcjonuje. Nie myl tego z sakramentem. Sakrament jest, ale związku, małżeństwa nie ma, bo Twój mąż jest tylko/aż głęboko uzależniony i niezdolny do tworzenia małżeństwa. A Ty cały czas szukasz tutaj drugiego dna (że w głębi serca dobry, jak trzeźwy to dobry itd.) Zostaw to, oddaj Bogu Twojego męża.
Dzisiaj nie ma związku z mężem, a jest DZIECKO i jesteś TY. I dla dobra dziecka i siebie postaw bardzo ostre i wyraźne granice choremu/uzależnionemu/niezdolnemu do przeżywania człowieczeństwa mężowi.
Uzgodnij z Bogiem/terapeutą/przewodnikiem duchowym kilka prostych i jasnych sposobów postępowania. Rzucam tak na szybko do przemyślenia:
1. Natychmiast do Komornika po alimenty
2. Zbieranie aktywne dowodów dla sądu w celu ograniczenia/pozbawienia praw rodzicielskich męża. I nie uciekaj od swojego aktywnego działania, nie przerzucaj tego na instytucje, urzędy, abyś Ty miała niby "czyste ręce". Konkretnie to: sms, maile, dyktafon i odpowiednie wnioski do odpowiednich władz i instytucji. Działania systematyczne, nieuchronne, nawet bezwzględne.
3. Zapisanie/oddelegowanie dziecka na Al-Ateen, jako uzupełnienie terapii z psychologiem
To nie Twoje dziecko ma bronić rodziny, to Ty masz chronić swoją rodzinę (dziecko i siebie). W tym stanie uzależnienia Twój mąż jest wrogiem Twojej rodziny, więc nie traktuj go jak przyjaciela i jako kolejnego swojego dziecka i to ważniejszego.
W sumie mniej rozkminiania, więcej działania.
A energię do działania może dać złość, więc dopuść w końcu do siebie morze złości do swojego męża, że zamiast być mężem i ojcem, jest hubą żywiącą się rodziną. Skoro Ty nie wymagasz tego od męża, dlaczego on ma wymagać czegokolwiek od siebie?