Kilka pytań o separację

Refleksje, dzielenie się swoimi przeżyciami...

Moderator: Moderatorzy

elena
Posty: 427
Rejestracja: 14 kwie 2020, 19:09
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: elena » 08 kwie 2021, 18:21

Ruta pisze:
06 kwie 2021, 13:29
Alleluja! Nasz Pan Zmartwychwstał!

Po raz pierwszy zaangażowałam się w post tak mocno jak w tym roku. Bardzo mocne doświadczenie. Czuję się wewnętrznie jak las po przejściu wichury, ale tak pozytywnie. Wywalone zostało dużo z tego, co już dawno powinno zostać wywalone. Zostało sporo sprzątania. No ale jasno widać, co trzeba posprzątać. I taki nowy ładny dzień się zaczyna, słoneczny.

Trochę trudno mi wrócić. Wygląda na to, że już nie mam powrotu do tego co było, choć nawykowo właśnie to próbuję robić, bo nie bardzo wiem, jak inaczej funkcjonować, w sensie po nowemu. Żeby tak bardziej obrazowo wyjaśnić - na czas postu zrezygnowałam z wielu rzeczy, aby trochę się wyciszyć, odsunąć. Z innych rzeczy zrezygnowałam dla umartwienia - z takich, które sprawiały mi przyjemność. I teraz - po 40 dniach postu - ze zdumieniem odkrywam, że wiele z tych rzeczy nie daje mi już takiej satysfakcji, jaką dawały mi przecież jeszcze tak niedawno. Stare nawyki nie działają, nowych ram działania jeszcze nie mam.

Dość trudny to dla mnie moment, bo jest w nim mnóstwo niepewności. Czyli tego, z czym jak dotąd nie potrafiłam sobie radzić. Trochę jest tak, jakbym zrzuciła z siebie całą tą warstwę nawyków, takich mini rytuałów codzienności, pod którymi się ukrywałam, ale które dawały mi poczucie bezpieczeństwa i komfortu. Był las, przeszła wichura, zdmuchnęła las, no i sobie teraz stoję i patrzę. Starych ścieżek już nie ma. Nowych jeszcze nie ma. Jest w tej sytuacji coś takiego wyzwalającego. Byle się odważyć na to nieznane.

W każdym razie post jako praktykę duchową polecam. Dobre dla świadomych i odważnych, ale i dla takich nieświadomych straceńców jak ja też :) Zaczynałam kompletnie nie wiedząc, co mi ta praktyka przyniesie, aczkolwiek ze zgodą na wszystko, co przynieść może. Cóż, jestem do głębi zdziwiona, że to wcale nie okazało się taką wycieczką, z której się wraca do siebie, w swoje bezpieczne pielesze. Może gdzieś małą gwiazdką napisane było, a ja nie doczytałam :)

Mój mąż jest nadal trzeźwy. Zaangażowany jako tata. Zdystansowany jako mąż. Ponaprawiał w ostatnich tygodniach różne rzeczy w domu, drzwi, kontakty. Spędziliśmy wspólnie jeden dzień świąt. Czas który spędziliśmy razem był miły i dobry. Część tego dnia spędziłam poza domem - bo nadal czuję, że jest tak dla mnie lepiej. Ale też nie jest tak, że na siłę uciekam z domu. Po prostu zajmuję się swoimi sprawami w czasie, który mąż spędza z dzieckiem. Mam czas dla siebie. I z tym czuję się dobrze. Choć tęsknię za mężem i za naszą dawną bliskością - gdy widzę jak wraca bliskość męża z synem. To taki deliktany obszar we mnie, który potrzebuję chronić. Boli.

Z początku tej trzeźwości, pisałam już o tym, mąż bywał wobec mnie bardzo krytyczny, nawet może złośliwy. Starałam się spokojnie to przyjmować, albo nie reagując, albo reagując z humorem. Pomogło, choć nie było wcale łatwe. Nie z moją skłonnością do odpowiadania na każdą zaczepkę, dyskutowania, obrony przez atak. No i ze skłonnością do brania wszystkiego bardzo serio i do siebie. Ale wytrzymałam dzielnie. Warto było, bo ustały wszelkie przytyki i złośliwości mojego męża wobec mnie. Doczekałam się nawet czegoś w rodzaju ostrożnego, zachowawczego i nie wyrażonego wprost, ale jednak uznania.

Za to mąż nadal mówi otwarcie, gdy coś mu się nie podoba, gdy coś mu nie odpowiada - i robi to na bieżąco. To naprawdę ogromna zmiana. Jakby pojawiło się więcej przestrzeni między nami, takiej dobrej, w której mogą się dziać takie rzeczy jak komunikacja, wyrażanie siebie. Mój mąż jest mężczyzną z tych męskich mężczyzn. Nie mówi dużo o sobie. Swoje sprawy, przeżycia wewnętrzne trzyma dla siebie. Potrafi żartować, pogadać - ale i w tym ma umiar. Potrafi się czymś podzielić, opowiedzieć - ale zawsze mówi tylko o tym na czym się zna, co przeżył, co przemyślał. Jego słowo ma swoją wagę. Nie słyszałam nigdy, ani razu, żeby mój mąż plótł coś bez sensu. I teraz też mąż nie mówi długo. Dwa słowa. Które potrafią być dla mnie skuteczną granicą. I to jest naprawdę dobre.

Nie chcę zgadywać, ale tak myślę, że być może do tej pory mój mąż zakładał, że ja sama będę jego granice zauważać i respektować. Jeśli tak było, to zapewne wiele razy go zraniłam je przekraczając. Sama nie znałam swoich granic, siebie, więc kompletnie nie potrafiłam zobaczyć ich w innych osobach, nawet tych mi bardzo bliskich. Zdarzało się też, że postawienie granicy odbierałam jako odrzucenie. I sama też nie stawiałam granic, by nikt nie poczuł się odrzucony. W jakimś sensie byłam więc częścią problemu - bo bardzo trudno było postawić wobec mnie jakąś granicę. Sukces i zmiana jest w moim mężu, zapewne dokonał on przede wszystkim w sobie przełomu, zmiany - a jednak jesteśmy jako małżeństwo tak splątani jak ta para kwantów, że mam i ja w tym swój udział.

Ja też mam sukces - choć nie wiem, czy jest on dla męża tak widoczny, jak dla mnie ta zmiana w nim. Tak w sobie bardzo chcę, żeby mąż to zobaczył, dostrzegł i docenił, bo sporo mnie to kosztowało - i dużo kosztuje, by w tym pozostać, utrwalić w sobie taką zmianę. Pewnie z czasem zobaczy :)

A było to tak... Z mojej wewnętrznej niepewności i lęku miałam w sobie potrzebę, by kontrolować różne rzeczy i osoby w moim otoczeniu. Nie wszystko i nie całkowicie. Bo miałam też w sobie potrzebę podnoszenia sobie adrenaliny, a do tego potrzebna jest nieprzewidywalność. Myślę sobie, że byłam dość trudną osobą do życia - bo tylko ja wiedziałam, co chcę mieć pod kontrolą, a gdzie potrzebuję żywiołu i nieprzewidywalności. Wobec tego ja sama byłam bardzo mało przewidywalna. Do tego tam, gdzie miałam potrzebę kontroli - miałam ją bardzo silną. A tam gdzie miałam potrzebę żywiołu, byłam gotowa nawet do bardzo nieodpowiedzialnych zachowań, byle się działo. Nie oznacza to, że funkcjonowałam tak skrajnie, zwykle byłam wyważona, ale zdarzały się mi trudne do przewidzenia wahnięcia - to w jedną to w drugą stronę. No i takie działania i reakcje, które logicznie były kompletnie nieuzasadnione i kompletnie dla nikogo niezrozumiałe. Dla mnie samej nawet.

Sfera wzmożonej potrzeby kontroli u mnie to były głównie sprawy rodziny i organizacji życia codziennego. Lęk o bliskich - stały, wewnętrzny, bolący lęk, który od lat nosiłam w sobie, każdej minuty mojego życia. Lęk przed utratą bliskich osób, przed tym, że spotka ich coś złego, jeśli ja coś zaniedbam, albo, że nie będzie mnie przy nich na czas, by ich ochronić. Z powodu tego lęku zawsze dążyłam na przykład do tego, by na bieżąco wiedzieć, gdzie kto jest w danej chwili. Bardzo źle znosiłam spóźnienia, bo nawet niewielkie spóźnienie powodowało u mnie panikę, na granicy rozpaczy. Chciałam, by codzienne życie było w miarę przewidywalne i zaplanowane. Planowałam wiele rzeczy i narzucałam swoje plany "by było bezpiecznie". Stale się obawiałam, że komuś coś się stanie. Przy tym kompletnie nie zdawałam sobie sprawy z tego jak bardzo mój lęk jest irracjonalny i jak wiele moich działań płynie z tego lęku. I jak bardzo się z tym męczyłam - bo całą ta lękliwa kontrola paradoksalnie jest wbrew mojej naturze. A wszystkie te lęki nie są wcale moje. To lęki moich rodziców i dziadków, różnych ich doświadczeń, strat, z którymi się nie potrafili uporać, śmierci bliskich im osób, całego zbioru różnych dramatycznych historii. To od nich nauczyłam się panikować, gdy ktoś się spóźnia, przeżywać lęk, gdy ktoś "zbyt długo" pozostaje poza domem. Te moje lęki były tak silne, choć stłumione i zracjonalizowane, że dla odmiany w obliczu realnych zagrożeń często stawałam się jakby niewidząca i głucha i nie reagowałam tam gdzie trzeba, wszystkie siły i zasoby marnotrawiąc na walkę z zagrożeniami nieistniejącymi. Ot paradoks. Bliskie mi osoby, o które drżałam w każdej chwili mojego życia, mogły czuć się opuszczone, gdy byłam im potrzebna naprawdę.

W czasie postu dużo czasu poświęciłam na przeżywanie Męki Pańskiej, ale i na to by towarzyszyć Maryi na drodze Krzyżowej i być przy Niej w Jej boleściach. Jej hart ducha, miłość i pokora były dla mnie przez wiele lat niepojęte. Zawsze myśląc o Matce Boskiej Bolesnej czułam tylko przeszywający ból i lęk. Nie byłam w stanie zrozumieć, jak można udźwignąć taki bezmiar cierpienia i nie upaść pod jego ciężarem. Każdy wizerunek Piety bolał mnie wewnętrznie, ranił. W moje życie wpisała się też historia błogosławionego Księdza Popiełuszki. Historia, wobec której także czułam lęk i bunt, właśnie ze względu na mamę Księdza. Często o niej myślałam przy tajemnicach bolesnych różańca i cierpiałam za nią. Gdy żyła, modliłam się za nią. Gdy ktoś był na spotkaniu w którym uczestniczyła, zawsze prosiłam, by mi opowiedział. Słyszałam zawsze to samo, że była skromna, cicha. Gdy w końcu przeczytałam wywiad z nią, trafiłam na niego już po jej smierci, byłam bardzo zdziwiona. Była taka spokojna, pogodna, mądra i pogodzona we wszystkim. Nie było w niej buntu. Jakiś czas temu po raz pierwszy odważyłam się pobyć przy Matce pod Krzyżem, choć trafiłam tam, w to miejsce w mojej duszy, przez, można to nazwać, przypadek - choć bardziej odebrałam go jako zaproszenie. Wtedy było to dla mnie bardzo uzdrawiające. I pewnie przygotowało mnie choć trochę na to co przeżyłam w ostatnich tygodniach.

Bo zderzyłam się z każdym z moich lęków. Każdy dokładnie obejrzałam. Nie mogę powiedzieć, że sobie z nimi poradziłam. Ale widzę je. Potrafię rozpoznać, gdy się we mnie odzywają. Potrafię je oddać w modlitwie, a czasem nawet wyciszyć, ukoić, rozpuścić. Już na tyle potrafię sobie z nimi radzić, by się nimi nie kierować, by wyłapać ten moment, gdy zaczynają przejmować kontrolę, gdy stają się motywacją dla tego co planuję. Realnie w moich relacjach przekłada się to na brak potrzeby wpływania na innych, kontrolowania ich. Jest we mnie teraz więcej zgody na Krzyż i więcej pokory.
Ogromny ciężar spadł ze mnie - bo przez tyle lat czułam się odpowiedzialna za sprawy, na które zupełnie nie miałam wpływu. To jest po części także historia o pysze - bo trzeba mieć w sobie dużo pychy, by sądzić, że własnymi działaniami, starannym planowaniem, kontrolą, da się kontrolować zdarzenia, wiele zdarzeń, wszystko przewidywać, pchać na dobre tory. W swojej rodzinie chciałam być Bogiem, który wszystkich ochroni. Nie dając miejsca Jedynemu Bogu, nie ufając Mu, obawiając się, że ma złe zamiary wobec osób, które kocham. Jest to więc także historia o podejrzliwości wobec Boga, zapewne też o obrazie Boga, jaki otrzymałam jako przekaz pokoleniowy. Czuję, że w tym przekazie jest też sporo poczucia winy za śmierć i cierpienie bliskich osób, winy nie do udźwignięcia, przekładanej wobec tego na Boga. Czas postu pomógł mi uwolnić się od tych obrazów, przekonań, które nie były moje.

Uwalnianie się od lęku, który jest lękiem odziedziczonym pokoleniowo wcale nie jest proste. Jest bardzo wbudowany we mnie. Pewnie w każdą osobę, która wewnętrznie takie lęki w sobie ma i jest nimi powodowana, nawet o tym nie wiedząc. Zapewne po ludzku, bez odwoływania się do Bożej Łaski i pomocy to praca na lata terapii. Ja się poczułam kompletnie bezradna, gdy sobie to co tam jest we mnie uświadomiłam. Zaczęłam się więcej modlić za moich przodków. Korzystając ze stanu łaski w poście zdecydowałam się pozyskać odpusty dla tych, którzy byli mi bliscy. Modliłam się także o tych, których już nie ma, których utrata mnie zabolała, wobec których czułam się w jakiś sposób winna. Gdy wszystko to, z modlitwą za przodków stało się takie bardziej osobiste, ukierunkowane - zaczęło być leczące też dla mnie. Nie pomogło zupełnie wygasić lęków, ale znacznie je zmniejszyło.

Jest jeszcze jeden zysk z tej sytuacji. Gdy wychodzę z obsesji kontroli - automatycznie zmniejsza się moja potrzeba doświadczania sytuacji ekstremalnych. Nigdy nie rozumiałam z czego to we mnie płynie i do czego mi ta destrukcyjna adrenalinka. A wygląda na to, że to druga strona medalu: gdy jedne obszary życia wbrew swojej naturze, powodowana lękiem, nadmiernie kontrolowałam, dla równowagi w innych szukałam przypadkowości i chaosu. I tak oto ten mój powalony las z grubsza wygląda.

Naczytałam się sporo mądrych książek przez post. W wielu z nich autorzy sięgają do źródłosłowów. I tak z ciekawości zastanowiłam się czy jest jakieś jedno słowo, które nazywa powalony las. Znalazłam. Po staropolsku to łom. Trochę poczułam się rozczarowana - aż do chwili, gdy nie doczytałam, że to samo słowo oznacza również "ułamany kawałek (chleba)". To daje nadzieję :)

Długi ten mój post, ale co tam. Nie mam pojęcia, jak dalej będzie się toczyć historia małżeństwa mojego i męża. Wiem za to i mam całkowitą pewność, że mimo kryzysu i oddalenia nadal pozostajemy małżeństwem. Daje mi to dużo spokoju wewnętrznego i siły. I radości. Rodzi się też we mnie i dojrzewa zupełnie nowe uczucie - a jest nim ufność. Bardzo, ale to bardzo chcę, i jest to moim pragnieniem, żeby udało się nam powrócić do wspólnego życia, do jedności. Ale już się przy tym nie upieram. Wiem, że będzie dobrze, cokolwiek by się nie działo. I zaczynam czuć w sobie siły by sobie z tym poradzić. Uczę się kochać mojego męża w nowy sposób: nie jako gwaranta bezpieczeństwa emocjonalnego dla mnie, kogoś na kim potrzebuję się opierać - choć jestem mu bardzo wdzięczna, że był dla mnie w naszym małżeństwie taką ostoją, choć sam pewnie tak siebie nigdy nie postrzegał. Uczę się też nie rywalizować, nie żądać, nie oczekiwać. Przyjmować i dawać - bez ukrytych intencji i celów.

Nie wiem również, co tak naprawdę dzieje się z moim mężem. Mogę tylko napisać, co widzę - mój mąż jest od dłuższego czasu trzeźwy. I to nie wszystko. Nie mam pojęcia jak wygląda obecnie życie mojego męża. Nie wiem z kim żyje, z kim się spotyka. Nie wiem nic i wcale do tej wiedzy nie dążę i jej wręcz nie chcę. Wiem, za to, że chwilowe abstynencje nigdy nie były rozwiązaniem, nie zmieniały zaburzonego funkcjonowania, ani męża, ani mojego. A mój mąż trzeźwieje teraz z dnia na dzień, także w sensie szerszym - trzeźwości do życia. Czasem myślę sobie nawet, że może mąż jest na terapii. Ale nie słyszałam jeszcze o terapii, która daje takie zmiany w tak krótkim czasie. Trochę słucham też relacji na grupie od żon, których mężowi są na terapiach - i często szczególnie w początkach są oni tak naprawdę gorsi niż byli. I żony oraz całe rodziny marzą wtedy po cichu, by już w końcu się napił, czy co tam robi. U nas tak to nie wygląda. Więc tak w cichości serca mam delikatną nadzieję, której boję się nawet wypowiadać, że mój mąż dostał się na taką samą terapię jak ja. Terapię, w której oddaje się całą tą swoją beznadzieję Bogu i doświadcza Jego prowadzenia, Jego Mocy Zbawczej i Jego Uzdrowienia.

Mam nową prowadzącą na grupie w terapii. Gdy z tygodnia na tydzień relacjonuję naszą sytuację, widzę, że jest zdziwiona, nie dowierza. Wiedząc to, co już wiem o uzależnieniach, w sumie nawet to rozumiem. Prościej uznać, że widzę męża w zaburzony sposób i nie dostrzegam problemu, wyolbrzymiam pozytywne zmiany, a pomijam destrukcyjne sprawy. Kiwa głową jedynie, gdy mówię o lęku, że to może zniknąć w jednej chwili, gdy skończy się abstynencja. Twardo wyjaśnia, że małżonek to ktoś z kim nie jesteśmy związani do końca życia i kogo możemy wymienić, całkowicie się odciąć. Że inaczej jest, gdy problem uzależnienia dotyczy rodzica lub dziecka, bo to są "więzi trwałe". Poprzedni prowadzący był bardziej otwarty na inne sposoby widzenia relacji małżeńskiej. Tu mam wrażenie, że każde inne spojrzenie jest postrzegane jako przejaw współuzależnienia i wypaczonego nim postrzegania. I tak sobie czasem myślę: Panie Boże uzdrów nas oboje i nasze małżeństwo, żeby Pani prowadzącej, skąd inąd sympatycznej i pełnej dobrych chęci, trochę pomóc w zmianie postrzegania istoty małżeństwa :) Tak na świadectwo i na Twoją chwałę :)
Ruto, chciałabym mieć w sobie tyle pogody ducha i zaufania do Boga, co Ty. Ja niby codziennie mówię Jezu ufam Tobie i codziennie zawierzam Bogu męża, nasze małżeństwo i rodzinę, ale łapię się czasem, ze u mnie jest ten lęk, czuję się jak w ciemnicy, jakbym chodziła w nocy po ciemnym lesie, nie wiem co będzie i się boję. Im więcej czasu mija, tym bardziej czuję, że więzi między mną a małżonkiem zanikają. A mąż napisał ostatnio, ze przecież łączy nas tylko Sakrament Małżeństwa i Dziecko (sakrament i dziecko napisał wielką literą, w takiej kolejności najpierw Sakrament a potem Dziecko).

Bardzo mi się spodobał Twój wpis, będę z niego czerpać. Alleluja!
„Kocha się nie za cokolwiek, ale pomimo wszystko, kocha się za nic”. Ks. Jan Twardowski

Załamana
Posty: 240
Rejestracja: 03 kwie 2020, 12:55
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Załamana » 08 kwie 2021, 18:54

Ruto, bardzo mądry, wyczerpujący post. Jesteś człowiekiem wielkiej wiary, bardzo się cieszę z małych kroków do przodu u Ciebie . I podobnie jak Elena podziwiam. Eleno Ty tak trochę podobnie do mnie w jednym dniu mam mnóstwo mysli, modlę się z rana optymizm... za jakieś 2 godziny optymizm znika....Walczę z tym i wiesz co wtedy mowie jedno zdanie Jezu Ty się tym zajmij. Gdy mam wątpliwości dotyczące wiary , nadziei w nasze małżeństwo powtarzam jedno zdanie ale jakie znaczące...

elena
Posty: 427
Rejestracja: 14 kwie 2020, 19:09
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: elena » 08 kwie 2021, 23:21

Załamana pisze:
08 kwie 2021, 18:54
Ruto, bardzo mądry, wyczerpujący post. Jesteś człowiekiem wielkiej wiary, bardzo się cieszę z małych kroków do przodu u Ciebie . I podobnie jak Elena podziwiam. Eleno Ty tak trochę podobnie do mnie w jednym dniu mam mnóstwo mysli, modlę się z rana optymizm... za jakieś 2 godziny optymizm znika....Walczę z tym i wiesz co wtedy mowie jedno zdanie Jezu Ty się tym zajmij. Gdy mam wątpliwości dotyczące wiary , nadziei w nasze małżeństwo powtarzam jedno zdanie ale jakie znaczące...
Tak jak mówisz, w czasie modlitwy czuję spokój. U mnie akurat najgorszy nastrój jest rano, później w ciągu dnia się poprawia, najwięcej czasu na modlitwę poświęcam wieczorem i dlatego często zasypiam w dobrym nastroju, ze spokojem i uśmiechem. Jezu Ty się tym zajmij oraz Jezu ufam Tobie- gdy się pojawiają wątpliwości to również powtarzam w myślach te krótkie zdania.
„Kocha się nie za cokolwiek, ale pomimo wszystko, kocha się za nic”. Ks. Jan Twardowski

Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta » 10 kwie 2021, 3:04

elena pisze:
08 kwie 2021, 18:21
Ruto, chciałabym mieć w sobie tyle pogody ducha i zaufania do Boga, co Ty. Ja niby codziennie mówię Jezu ufam Tobie i codziennie zawierzam Bogu męża, nasze małżeństwo i rodzinę, ale łapię się czasem, ze u mnie jest ten lęk, czuję się jak w ciemnicy, jakbym chodziła w nocy po ciemnym lesie, nie wiem co będzie i się boję. Im więcej czasu mija, tym bardziej czuję, że więzi między mną a małżonkiem zanikają. A mąż napisał ostatnio, ze przecież łączy nas tylko Sakrament Małżeństwa i Dziecko (sakrament i dziecko napisał wielką literą, w takiej kolejności najpierw Sakrament a potem Dziecko).

Bardzo mi się spodobał Twój wpis, będę z niego czerpać. Alleluja!
Elenko, dziękuję za miłe słowa. Wiesz, mam też dni, gdy jest mi smutno, gdy tęsknię za mężem, a nawet takie, gdy czuję, że trudno mi wstać. Swoje lęki rozpracowuję, rozbrajam, oglądam i uczę się tego zaufania do Boga. Ale lęki też wracają. Także te z gatunku - a co jak nigdy się nasza relacja nie naprawi? Coraz częściej udaje mi się to przyjąć jako jeden ze scenariuszy, w którym wcale nie będzie tak źle. A gdy jest mi smutno, mówię o tym w modlitwie. Przestałam się na ten smutek buntować - przyjmuję, że jest on i może pozostać częścią mojego życia. Dość naturalną, gdy tęksnię za męzem, gdy czasem rani mnie jego postępowanie, gdy jednak wolałabym mieć udane małżeństwo i pełną rodzinę. W sumie jakbyśmy się nie smuciły albo nie niepokoiły w takich sytuacjach chociaż czasami - to byłby raczej niedobry sygnał :)

Najładniejsze jednak są te momenty, gdy udaje mi sie pozostawac w tym stanie ufności. Co ciekawe - wtedy mam absulutną pewność, że Bóg zrobi wszystko, by nas do siebie przyprowadzić, pomóc nam. Tyle ile tylko zdoła, bez łamania naszej woli oczywiście. Bardzo wtedy Boga kocham :) Jak dziecko tatę, który przyniosł wymarzony prezent. Gdyby udało mi się w tym być tak stale chyba byłabym taka ładna, promienista. Ale do tego jeszcze daleko.

A Sakrament i Dziecko to w sumie "aż" :) Zwłaszcza Wielką Literą :)

Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta » 10 kwie 2021, 3:33

Załamana pisze:
08 kwie 2021, 18:54
Ruto, bardzo mądry, wyczerpujący post. Jesteś człowiekiem wielkiej wiary, bardzo się cieszę z małych kroków do przodu u Ciebie . I podobnie jak Elena podziwiam. Eleno Ty tak trochę podobnie do mnie w jednym dniu mam mnóstwo mysli, modlę się z rana optymizm... za jakieś 2 godziny optymizm znika....Walczę z tym i wiesz co wtedy mowie jedno zdanie Jezu Ty się tym zajmij. Gdy mam wątpliwości dotyczące wiary , nadziei w nasze małżeństwo powtarzam jedno zdanie ale jakie znaczące...
Załamana doskonale znam to o czym piszesz. Ja to sobie nazwałam górki-dołki. Na terapii uczyliśmy się między innymi sposobów stabilizowania nastroju. I takiej jakby samoregulacji nastroju. Nigdy nie sądziłam, że mogę miec wpływ na swój natrój :) Byłam przekonana, że to coś zupełnie zależnego od okoliczności zewnętrznych.

Mój nieoceniony prowadzący dał nam taką ciekawą myśl. Że uczucia i nastroje owszem są reakcjami na sytuacje. Ale że z drugiej strony często mamy wpływ na te reakcje - poprzez to jak myślimy. Na przykład o sytuacji. Albo o sobie w tej sytuacji. Albo o tym jakie z niej konsekwencje przewidujemy. O tym jak ktoś nam bliski zareaguje na sytuację. I o wielu innych aspketach wokół. I takimi myślami możemy wprowadzać się w miły nastrój, lub - to głównie w przypadku współuzależnionych - do granic paniki i histerii. To moja dawna specjalizacja z zakresu nastrojów: Jak wpaść w panikę poniżej minuty z absurdalnego powodu. Schodziłam nawet do kilku seksund. Teraz się uczę jak zrobić, by poczuć się miło poniżej godziny. Czy dwóch :)

Zaczęłam szukać w sobie tych myśli, które mogą wpływac na mój nastrój - optymizmu, radości, smutki, braku nadziei, zaufania, lęku. Czasami nie są to myśli, takie oceny, wnioski, tylko takie jakby ugruntowane przekonania (mama zawsze..., mąz nigdy nie..., nie mogę liczyć, że..., muszę zawsze...) Zaczęłam je dostrzegać. I delikatnie zmieniać. Okazało się że działa. Fajne :) Można to sobie ćwiczyć też na wyobrażonych sytuacjach. Szczególnie takich schematycznych, albo wziętych z dzieciństwa, gdzie często powstawały nasze schematy myslenia - i co za tym idzie schematy wywoływania określonych nastrojów. I uczuć.

Przykład: Mam 5 lat. Tłukę wazon.
Myśl: mama będzie zła (ocena reakcji innej osoby na sytuację, reakcji wyobrażonej). Uczucie: lęk, niezadowolenie.
Myśl: o jak ładnie wyglądają potłuczone kawałki szkła (pozostanie tu i teraz). Uczucie: zachwyt.
Myśl: mogę się poważnie skaleczyć i zobaczę krew (nawiązanie do zakorzenionego lęku). Uczucie: panika.
Myśl: posprzątam to szybko i zakryję w koszu gazetami (planowanie motywowne lękiem). Uczucie: poczucie kontroli, brak otwartości, skrytość.
Myśl: powiem mamie co się stało i ją przeproszę, lubi jak jej coś rysuję, więc dam jej rysunek i poproszę, żeby nie krzyczała, bo sama się przestraszyłam i mi przykro, nie chciałam (planowanie nastawione na utrzymanie relacji). Uczucie: zaufanie, sprawczość, otwartość.

Wiem, że brzmi trochę nawinie, ale to można cwiczyć na powazniejszych, dorosłych przykładach i obserwować w swoich codziennych reakcjach. Trening pomaga nie tylko nie dostawac paniki, ale też reagować konstruktywniejszymi myślami, przywołującymi te milsze uczcia i nastroje.

renta11
Posty: 842
Rejestracja: 05 lut 2017, 19:20
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: renta11 » 10 kwie 2021, 8:18

Ruto
Bardzo masz piękne przemyślenia w stosunku do siebie. Fajnie obserwować, jaki wpływ na człowieka może mieć 40-dniowy post. Piękne świadectwo.
Ale Twoje rozważania na temat Twojego męża są mocno jednak odrealnione. I charakterystyczne dla współuzależnionych w sytuacji tzw. miodowego miesiąca. Utkwiło mi w pamięci, jak pisałaś, że mąż chwali się, jakim przyjechał samochodem, jak żyje w komfortowym mieszkaniu z podziemnym garażem. I refleksje te snuł w bardzo skromnym domu swojej żony i przy braku alimentacji na dziecko z jego strony. To są konkrety pokazujące, że Twojemu mężowi zupełnie nie przeszkadza, w jaki sposób żyje jego dziecko i zupełnie się nie troszczy o zaspokajanie jego podstawowych potrzeb. A że stara się być miły w Twoim domu i przy swoim dziecku? Oczywiście miłe to jest, ale to nie powinno zmieniać i wpływać na Twoje zachowanie i działania w słusznym interesie Twojego dziecka.
Więc Ruto, czy złożyłaś wniosek do Komornika w sprawie uregulowania bieżących i zaległych alimentów przez męża?
To działanie zupełnie nie wyklucza miłego kontaktu i obcowania z Twoim mężem, ani nie jest skierowane przeciwko niemu. Jest tylko wyrazem Twojego dbania o dobro Twojego dziecka, szczególnie w sytuacji komfortowego życia Twojego męża.
Czy miły (dzisiaj) kontakt z Twoim mężem postawiłaś ponad dobro dziecka? Czy złożysz taki wniosek dopiero, kiedy skończy się "miodowy miesiąc"?
Przepraszam za zimny prysznic, ale warto widzieć nie uczucia, a konkretne fakty. Bo miłość to nie uczucia, a akt skierowany ku dobru człowieka.
św. Augustyn
"W zasadach jedność, w szczegółach wolność, we wszystkim miłosierdzie".

Astro
Posty: 1193
Rejestracja: 17 mar 2018, 15:41
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Mężczyzna

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Astro » 10 kwie 2021, 20:03

Ruto napiszę do ciebie kilka slow . Zazwyczaj czytałem twoje wypowiedzi bardzo tak powierzchownie , głównie ze względu na długość. Skupiałem się na tym co mnie zainteresowało. Natomiast ostatnio przeczytałem szczególnie te ostatnie bardziej dokładnie. I nie to nie moja zasługa ,że pochyliłem się nad ich lektura w inny sposób. Postepowalas zgodnie z tym jak ty uwazalas co masz w danym momencie zrobić.
Mówiąc w prost być może , powtórzę być może jesteś teraz kobieta tu na forum , która jest najbliżej uratowania swojego malzenstwa . Może znalazłaś sobie wiadomym sposobem " klucz" do męża. Do jego męskości . Nie wiem jak długo będzie trwał ten stan u twojego męża , nie wiem czy się nie cofnie i nie upadnie. Jedno co widzę to to ,że on czuje się POTRZEBNY DZIECKU I SZANOWANY PRZEZ CIEBIE . Może jeszcze nie potrzebny tobie. Tak czy inaczej uważam ,że to sukces twój bezapelacyjnie.
" Każdy z was , młodzi przyjaciele , znajduje też w życiu jakieś swoje Westerplatte.Jakis wymiar zadań , które musi podjąć i wypełnić ... Jakiś obowiązek, powinność, od której nie można zdezerterować. " Ojciec Święty Jan Paweł II

renta11
Posty: 842
Rejestracja: 05 lut 2017, 19:20
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: renta11 » 11 kwie 2021, 7:31

Ruto

To co napisał Astro jest bardzo ważne. Kiedyś usłyszałam "Mężczyzna pije, bo kobieta go nie szanuje?". Ja do tego natychmiast dodawałam "Kiedy mężczyzna pije to kobieta go nie szanuje". To jest sprzężenie zwrotne. Wydaje mi się to bardzo prawdopodobne. Okazywany przez Ciebie mężowi szacunek może (ale nie musi) być kluczowy dla jego wyleczenia (nawrócenia). Trudno po wielu sytuacjach powrócić do szacunku. Ale to bardzo dobra droga. Cieszę się, że na niej jesteś.
św. Augustyn
"W zasadach jedność, w szczegółach wolność, we wszystkim miłosierdzie".

Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta » 11 kwie 2021, 11:33

Astro pisze:
10 kwie 2021, 20:03
Ruto napiszę do ciebie kilka slow . Zazwyczaj czytałem twoje wypowiedzi bardzo tak powierzchownie , głównie ze względu na długość. Skupiałem się na tym co mnie zainteresowało. Natomiast ostatnio przeczytałem szczególnie te ostatnie bardziej dokładnie. I nie to nie moja zasługa ,że pochyliłem się nad ich lektura w inny sposób. Postepowalas zgodnie z tym jak ty uwazalas co masz w danym momencie zrobić.
Mówiąc w prost być może , powtórzę być może jesteś teraz kobieta tu na forum , która jest najbliżej uratowania swojego malzenstwa . Może znalazłaś sobie wiadomym sposobem " klucz" do męża. Do jego męskości . Nie wiem jak długo będzie trwał ten stan u twojego męża , nie wiem czy się nie cofnie i nie upadnie. Jedno co widzę to to ,że on czuje się POTRZEBNY DZIECKU I SZANOWANY PRZEZ CIEBIE . Może jeszcze nie potrzebny tobie. Tak czy inaczej uważam ,że to sukces twój bezapelacyjnie.
Astro, dziękuję ci bardzo za słowa wsparcia. Są mi potrzebne. Często mierzę się z krytyką, czasem jest jej tyle, że mimo poprawy relacji w naszej rodzinie i w małżeństwie także, czuję się przytłoczona.

Ostatnio potrzebowałam zaświadczenia z parafii i przy okazji miałam dłuższą rozmowę z księdzem. Początkowo, gdy wyjaśniałam swoją sytuację małżeńską i swoją postawę wobec męża, czułam, że ksiądz jest sceptyczny. I że nasz charyzmat sycharowski nie budzi w księdzu zaufania. Ale czułam też, jak zmienia zdanie w miarę rozmowy. I na koniec usłyszałam, że to, co na dziś osiągnęłam swoją postawą, jest wartością :) Tu ksiądz dodał ,że nawet gdyby nie udało się mi osiągnąć już nic więcej (...każde małżeństwo, mój kochany księże), to i tak jest już bardzo dużo. Mam też wobec tego zgodę na zostawianie na parafii materiałów sycharowskich.

Gdy szukałam sposobu na to, jak mogę okazywać mężowi twardą miłość, dużo słuchałam księdza Pawlukiewicza. Głównie dlatego, że w tym, co mówił o relacjach małżeńskich i o męskości było mnóstwo rzeczy, które mnie wręcz oburzały i budziły mój ogromny sprzeciw. Wiem już, że taka moja reakcja zwykle oznacza, że coś tam w tym obszarze mam do przepracowania. Mnie te kazania czasem bolą, bo ten męski świat, jaki ksiądz czasem odsłania, wydaje mi się taki brutalny. Ale zaczęłam powoli widzieć w tym wartość. W tej męskości brutalnej i nawet nieokrzesanej. I to te kazania nasunęły mi myśl, że dla mężczyzny, a więc i dla mojego męża, ważny jest szacunek. I to uczyniłam kluczem do mojej postawy. Nie z wyrachowania, ale z miłości do męża. I z szacunku do niego. Bo ja wewnętrznie mam dla męża bardzo dużo i uznania i szacunku - mój mąż jest mężczyzną, który ma w sobie wiele wspaniałych cech, które na szacunek i uznanie zasługują. Nie wiedziałam tylko wcześniej, jak ważne jest by umieć to okazać. Zdziwiło mnie też odkrycie, jak wrażliwi są mężczyźni na to, gdy szacunku w postawie swoich bliskich, w tym żon, nie otrzymują. Załuję, że przez tyle lat tego nie wiedziałam.

Nowiutka

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Nowiutka » 11 kwie 2021, 13:11

Ruta pisze:
11 kwie 2021, 11:33
Astro pisze:
10 kwie 2021, 20:03
Ruto napiszę do ciebie kilka slow . Zazwyczaj czytałem twoje wypowiedzi bardzo tak powierzchownie , głównie ze względu na długość. Skupiałem się na tym co mnie zainteresowało. Natomiast ostatnio przeczytałem szczególnie te ostatnie bardziej dokładnie. I nie to nie moja zasługa ,że pochyliłem się nad ich lektura w inny sposób. Postepowalas zgodnie z tym jak ty uwazalas co masz w danym momencie zrobić.
Mówiąc w prost być może , powtórzę być może jesteś teraz kobieta tu na forum , która jest najbliżej uratowania swojego malzenstwa . Może znalazłaś sobie wiadomym sposobem " klucz" do męża. Do jego męskości . Nie wiem jak długo będzie trwał ten stan u twojego męża , nie wiem czy się nie cofnie i nie upadnie. Jedno co widzę to to ,że on czuje się POTRZEBNY DZIECKU I SZANOWANY PRZEZ CIEBIE . Może jeszcze nie potrzebny tobie. Tak czy inaczej uważam ,że to sukces twój bezapelacyjnie.
Astro, dziękuję ci bardzo za słowa wsparcia. Są mi potrzebne. Często mierzę się z krytyką, czasem jest jej tyle, że mimo poprawy relacji w naszej rodzinie i w małżeństwie także, czuję się przytłoczona.

Ostatnio potrzebowałam zaświadczenia z parafii i przy okazji miałam dłuższą rozmowę z księdzem. Początkowo, gdy wyjaśniałam swoją sytuację małżeńską i swoją postawę wobec męża, czułam, że ksiądz jest sceptyczny. I że nasz charyzmat sycharowski nie budzi w księdzu zaufania. Ale czułam też, jak zmienia zdanie w miarę rozmowy. I na koniec usłyszałam, że to, co na dziś osiągnęłam swoją postawą, jest wartością :) Tu ksiądz dodał ,że nawet gdyby nie udało się mi osiągnąć już nic więcej (...każde małżeństwo, mój kochany księże), to i tak jest już bardzo dużo. Mam też wobec tego zgodę na zostawianie na parafii materiałów sycharowskich.

Gdy szukałam sposobu na to, jak mogę okazywać mężowi twardą miłość, dużo słuchałam księdza Pawlukiewicza. Głównie dlatego, że w tym, co mówił o relacjach małżeńskich i o męskości było mnóstwo rzeczy, które mnie wręcz oburzały i budziły mój ogromny sprzeciw. Wiem już, że taka moja reakcja zwykle oznacza, że coś tam w tym obszarze mam do przepracowania. Mnie te kazania czasem bolą, bo ten męski świat, jaki ksiądz czasem odsłania, wydaje mi się taki brutalny. Ale zaczęłam powoli widzieć w tym wartość. W tej męskości brutalnej i nawet nieokrzesanej. I to te kazania nasunęły mi myśl, że dla mężczyzny, a więc i dla mojego męża, ważny jest szacunek. I to uczyniłam kluczem do mojej postawy. Nie z wyrachowania, ale z miłości do męża. I z szacunku do niego. Bo ja wewnętrznie mam dla męża bardzo dużo i uznania i szacunku - mój mąż jest mężczyzną, który ma w sobie wiele wspaniałych cech, które na szacunek i uznanie zasługują. Nie wiedziałam tylko wcześniej, jak ważne jest by umieć to okazać. Zdziwiło mnie też odkrycie, jak wrażliwi są mężczyźni na to, gdy szacunku w postawie swoich bliskich, w tym żon, nie otrzymują. Załuję, że przez tyle lat tego nie wiedziałam.
Mam takie wrażenie, że jest takie przyzwolenie na rozstania. Mój ksiądz mi powiedział, że szanuje Sychar, ale że są to postawy bardzo dojrzałe - nie jestem w stanie tych słów już powtórzyć, ale odczułam to jako kwestię większej świadomości już w trakcie ślubu a najczęściej jednak ludzie są mocno niedojrzali i może dlatego bardziej skłaniają się ku weryfikacji ważności. Ja co prawda przyszłam skonsultować się w sprawie weryfikacji ważności ale miałam mieszane uczucia przez to, że ksiądz podszedł do tego zadaniowo - z naszej rozmowy wyłapywał rzeczy, które można byłoby wypisać jako dowód na nieważność małżeństwa. Niby proponował by pojawić się z mężem (on nie chciał stanowczo) ale jednak szedł raczej w tą stronę pocieszania, że jeszcze ktoś mnie z dzieckiem pokocha.

Podpowiedzcie mi proszę - jak dobrze widzę Ruto, jesteś również w separacji. Ja chyba przez moje osobiste doświadczenia nie umiem okazywać szacunku. Wręcz mam zaczepny tryb wypowiedzi jak moja matka - nad tym chcę pracować ale często jest to nieświadome po prostu. Jak w obecnej sytuacji tak na codzień mogę okazywać szacunek mężowi? Nie mieszkamy razem, przyjeżdża do dziecka czasem go zabiera. Rozmawiamy w tedy smalltalkiem ale nie chcę mieć tylko dobrej relacji jako matka jego dziecka, chcę czegoś więcej. On ma już inną. Ile mogę zrobić w tej sytuacji? Czy mogę coś zrobić by nie czuł przyzwolenia na to, że robi dobrze (będąc z inną) bo jest dobrze?

Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta » 11 kwie 2021, 17:55

Nowiutka pisze:
11 kwie 2021, 13:11
Mam takie wrażenie, że jest takie przyzwolenie na rozstania. Mój ksiądz mi powiedział, że szanuje Sychar, ale że są to postawy bardzo dojrzałe - nie jestem w stanie tych słów już powtórzyć, ale odczułam to jako kwestię większej świadomości już w trakcie ślubu a najczęściej jednak ludzie są mocno niedojrzali i może dlatego bardziej skłaniają się ku weryfikacji ważności. Ja co prawda przyszłam skonsultować się w sprawie weryfikacji ważności ale miałam mieszane uczucia przez to, że ksiądz podszedł do tego zadaniowo - z naszej rozmowy wyłapywał rzeczy, które można byłoby wypisać jako dowód na nieważność małżeństwa. Niby proponował by pojawić się z mężem (on nie chciał stanowczo) ale jednak szedł raczej w tą stronę pocieszania, że jeszcze ktoś mnie z dzieckiem pokocha.

Podpowiedzcie mi proszę - jak dobrze widzę Ruto, jesteś również w separacji. Ja chyba przez moje osobiste doświadczenia nie umiem okazywać szacunku. Wręcz mam zaczepny tryb wypowiedzi jak moja matka - nad tym chcę pracować ale często jest to nieświadome po prostu. Jak w obecnej sytuacji tak na codzień mogę okazywać szacunek mężowi? Nie mieszkamy razem, przyjeżdża do dziecka czasem go zabiera. Rozmawiamy w tedy smalltalkiem ale nie chcę mieć tylko dobrej relacji jako matka jego dziecka, chcę czegoś więcej. On ma już inną. Ile mogę zrobić w tej sytuacji? Czy mogę coś zrobić by nie czuł przyzwolenia na to, że robi dobrze (będąc z inną) bo jest dobrze?
Nowiutka,

mi w nauce wyrażania szacunku bardzo pomogła książka Porozumienie bez przemocy Marshalla Rosenberga. Zarówno w nauce wyrażania siebie z szacunkiem do drugiej osoby, jak i słuchania z szacunkiem. Obie te rzeczy są ważne. Nauczyłam się też przyjmowac te komunikaty od innych, wtym od męza, które nie zawsze są wyrażone prawidłowo i z szacunkiem - z empatią i bez rokręcania konfliktu - i swoich emocji.

Ważna jest też dla mnie zmiana mojej postawy. Często zastanawiałam się i szukałam recept z gatunku: "Jak mam postępować, by mój mąż..." tu można wstawić różne rzeczy: nie czuł, czuł, poczuł, pomyślał, zrobił, nie zrobił, zaprzestał, zaczął. Nie zdawałam sobie sprawy, że już sam pomysł wpływania swoim zachowaniem na drugą osobę jest przejawem braku szacunku do niej, stawianiem siebie nad nią, przyznawaniem sobie prawa do oceny. Długo to do mnie docierało i z początku tego nie rozumiałam.

Szacunek do drugiej osoby to jak sądzę także brak zgody na przemoc w relacji. Po obu stronach.

Postanowiłam też mimo wszystkich trudnych uczuć nie wykluczać męża z naszej rodziny, informować go zawsze o ważnych zmianach, sprawach. Także o tym, gdy potrzebna jest nam pomoc. Ale w wolności - czyli z gotowością przyjęcia odmowy, czy złości, którą informacja ode mnie wzbudzi, i wszelkich innych możliwych reakcji, tych pozytywnych też oczywiście :) Mój mąż ma klucze do naszego domu i może w nim przebywać jak u siebie i czuć się swobodnie.

Myślę, że szacunek da się wyrażać wtedy, gdy się go czuje. Szanuję mojego męża za całe mnóstwo rzeczy, za to kim jest, co potrafi wnosić do relacji, jaki jest. Szanuję mojego męża za jego sposób bycia, za to, że nigdy nie mówi za dużo, że jest oszczędny w słowach, że nigdy nie plecie nic bez sensu. Za to, że umie zachować wiele rzeczy dla siebie. Szanuję go za to, jak przyjmuje inne osoby - otwarcie, z ciekawością, z takim właściwym tylko mojemu mężowi rozbawieniem, nigdy z ostrą krytyką. Szanuję go za to, jak potrafi wygaszać spory, nie rozkręcać konfliktów, nawet w bardzo zaostrzonej sytaucji - z ogromnym poczuciem humoru. Szanuję męża, za to, że jest prawdomówny i nie ucieka się do kłamstw i manipulacji. Szanuję mojego męża za jego zainteresowania, przemyślenia, za całe bogactwo jego wewnętrznego świata i uwielbiam, gdy mnie do niego wpuszcza. Szanuję mojego męza za radość, bo mój mąż potrafi się wspaniale cieszyć. Szanuję męża za sposób w jaki patrzy na świat. Szanuję męża za jego siłę, która potrafi przeradzać się w czułość. Szanuję męza za jego wyjątkowe umiejętności, za to, że jest rzetelny w pracy, że nie lubi nic zawalać. Szanuję go też za to, że potrafi przyjąć na siebie to, że zawalił i otwarcie o tym powiedzieć. Szanuję mojego męża za to ile pracy włożył w bycie ojcem i swój rozwój
jako ojca. Jest dobrym tatą i wiem, że sam najbardziej cierpi, gdy zawala jako tata. Szanuję też bardzo mojego męża za to, że walczy o siebie i nie poddaje się nawet, gdy raz po raz upada. Niejeden w podobnej sytuacji już dawno by się poddał. Ale ni emój mąż. Mogłabym tą listę ciągnąć bardzo długo...
Tak napisałam... i widzę, że naprawdę dobrego męża sobie wybrałam, mimo, że jest trudnym mężem. Bardzo chciałabym dostać kiedyś szansę na to, by mój mąż to wszystko ode mnie usłyszał. Bo ja bardzo rzadko to mojemu męzowi mówiłam i okazywałam, za to byłam skłonna do krytyki. Oczywiście działało to w obie strony - mój mąż ma podobne schematy bycia w relacji jak ja i jemu tez łatwiej przychodzi ranic słowami, niż otwarcie wyrażac te dobre głębokie uczucia. My chyba naprawdę te pierwsze lata naszego małżeństwa mieliśmy takie dobre i radosne tylko dzięki temu, że jechaliśmy na Łasce Bożej :) Bóg musi nas bardzo kochać. No ale podobno trudne dzieci kocha się podwójnie.

Prawdą jest oczywiście, że w kryzysie mąż nie zawsze z tego wszystkiego korzysta. Szanuję w nim jednak też to, że jest człowiekiem i nie oczekuję, że będzie ideałem. Sama też nim nie jestem. Też mam dużo dobrych cech, tylko po prostu miewam takie dni, albo i tygodnie, że wcale ich u mnie nie widać ;)

Nowiutka

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Nowiutka » 11 kwie 2021, 20:20

To piękne. Jesteś moją inspiracją. Porozumienie przeczytałam ale nie miałam okazji się tego uczyć. Wdzięczność u mnie kuleje strasznie. Dziś zdobyłam się na podziękowanie mężowi za to, że jest dobrym ojcem. Naprawdę tak uważam, chociaż to boli bo nie ma szans by był nim na codzien, raczej się obawiam czy przez moje założenia (nie zgadzam się na patchwork) nie wybierze również nowej zamiast syna. Zdobyłam się na podziękowanie i miałam wrażenie, ze uśmiechnął się przez maskę, a ja czułam się spięta i zawstydzona. Nie nauczono mnie chwalenia, docenienia.
Jak czytam twoją rozpiskę Ruto ja ze swojej strony uzylabym słowa uwielbiam - uwielbiam męża za to, kocham to, podoba mi się to. Nie wiem może nikt mnie nie nauczył prawdziwego szacunku bo nie wiem czy dobrze pojmuję różnicę. Tym bardziej że chyba nie umiem jeszcze bezinteresownie - jak jest przyjaźnie boli mnie bo wiem że to nic nie znaczy bo jest w związku z inną a mnie ta miła atmosfera karmi złudzeniami.

Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta » 12 kwie 2021, 1:58

Nowiutka pisze:
11 kwie 2021, 20:20
To piękne. Jesteś moją inspiracją. Porozumienie przeczytałam ale nie miałam okazji się tego uczyć. Wdzięczność u mnie kuleje strasznie. Dziś zdobyłam się na podziękowanie mężowi za to, że jest dobrym ojcem. Naprawdę tak uważam, chociaż to boli bo nie ma szans by był nim na codzien, raczej się obawiam czy przez moje założenia (nie zgadzam się na patchwork) nie wybierze również nowej zamiast syna. Zdobyłam się na podziękowanie i miałam wrażenie, ze uśmiechnął się przez maskę, a ja czułam się spięta i zawstydzona. Nie nauczono mnie chwalenia, docenienia.
Jak czytam twoją rozpiskę Ruto ja ze swojej strony uzylabym słowa uwielbiam - uwielbiam męża za to, kocham to, podoba mi się to. Nie wiem może nikt mnie nie nauczył prawdziwego szacunku bo nie wiem czy dobrze pojmuję różnicę. Tym bardziej że chyba nie umiem jeszcze bezinteresownie - jak jest przyjaźnie boli mnie bo wiem że to nic nie znaczy bo jest w związku z inną a mnie ta miła atmosfera karmi złudzeniami.
Ja staram się praktykować to co jest w tym Porozumieniu i często do tej książki wracam, by wytwarzać w sobie nowe nawyki. Jedna z nielicznych książek, których nikomu nie wypożyczam. Fajnie, że się przełamałaś, by okazać mężowi akceptację dla tego co w nim dobre i co doceniasz :)

Ja miałam do mojego męża bałwochwalczy stosunek, więc słowo uwielbiam byłoby kiedyś jak najbardziej na miejscu. Uwielbiałam mojego męża całą sobą. I sądziłam że to właściwe.

Ja to czuję tak, że gdy wielbię męża na przykład za powściągliwośc w słowach, to pozwala mi to się tym chwalić. Z drugiej strony nie przeszkada mi krytykować męża, gdy jego oszczędnośc w słowach jest mi nie na rękę. Jeśli męża za to szanuję - to szanuję zawsze, także w sytuacjach, gdy okazuje się to dla mnie niewygodne. Jeśli szanuję męża - to nie robię z niego obiektu uwielbienia i nie chwalę się nim wszem i wobec jak trofeum. Kompletnie nie rozumiałam dlaczego mój mąż się wścieka, że go chwalę wobec innych osób. A ja czasem naruszałam w ten sposób jego prywatność, sama za niego decydując, o czym opowiem, a o czym nie. Trochę jakby był moją własnością. Gdybym potrafiła okazywać rzeczywisty szacunek i wsłuchiwać się w męża z szacunkiem - to zaprzestałabym chwalenia męża, najdalej po trzeciej takiej sytuacji, gdy mi powiedział, że tego nie lubi.

Wiem o czym piszesz, że ta miła atmosfera boli. Natomiast czy karmi złudzeniami? Niekoniecznie. Zależy jakie sobie złudzenia opowiem. Mogę sobie ich nie opowiadać, nie szukac znaczeń. Nie pytać - czy to oznacza, że w moim męzu coś się zmienia? Jak się zmieni to zapewne się o tym dowiem. Wytłumaczyłam to sobie tak, że nawet jak przegapię pierwsze sygnały, a potem te kolejne, to jednak zorientuję się na pewno, że coś się zmieniło, najpóżniej wtedy gdy po to, by położyć się w łóżku od ściany będę musiała się przetoczyć przez męża. Są takie sygnały, które trudno przegapić :) A subtelnymi nie trzeba się przejmować. Mężczyźni na ogól nie nadają subtelnych sygnałów... chyba.... pewnie to krzywdzące uogólnienie... Jak widzę subtelny sygnał od męża, to wiem, że muszę powściągnąc fantazję :)

W lany poniedziałek przez chwilę ganialiśmy się po domu z mężem polewając wodą jak dzieciaki. To było zabawne. Śmieszne. Smialiśmy się i dobrze bawilismy. Potem przyszedł ten ból w sercu. Wtedy się wycofuję, bo nie umiem jeszcze nic innego z tym zrobić. Na razie jestem wobec tego uczucia w takich sytuacjach bezradna.

A nadzieja, pewnie, że jest nadzieja. We mnie budzi się ona nawet wtedy, gdy uda mi się tak uczciwie z serca za męża pomodlić. Bywam zdziwiona po powrocie do domu, że mojego męża jeszcze w nim nie ma :)

Nowiutka

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Nowiutka » 12 kwie 2021, 7:10

Ruta pisze:
12 kwie 2021, 1:58


Wiem o czym piszesz, że ta miła atmosfera boli. Natomiast czy karmi złudzeniami? Niekoniecznie. Zależy jakie sobie złudzenia opowiem. Mogę sobie ich nie opowiadać, nie szukac znaczeń. Nie pytać - czy to oznacza, że w moim męzu coś się zmienia? Jak się zmieni to zapewne się o tym dowiem. Wytłumaczyłam to sobie tak, że nawet jak przegapię pierwsze sygnały, a potem te kolejne, to jednak zorientuję się na pewno, że coś się zmieniło, najpóżniej wtedy gdy po to, by położyć się w łóżku od ściany będę musiała się przetoczyć przez męża. Są takie sygnały, które trudno przegapić :) A subtelnymi nie trzeba się przejmować. Mężczyźni na ogól nie nadają subtelnych sygnałów... chyba.... pewnie to krzywdzące uogólnienie... Jak widzę subtelny sygnał od męża, to wiem, że muszę powściągnąc fantazję :)
Ja wcześniej też ucinałam domysły, kiedyś miałam już próbę przyjaźni z byłym, działało jakiś czas ale długo do tego dochodziłam bo łapałam każdy sygnał. Dlatego teraz od razu sobie tłumaczyłam, że to moje wymysły. Ale mąż czepial się że dawał mi sygnały a ja nie ratowałam (to byla gadka-szmatka nie tylko o dziecku). Potem sam nie wiedział czego chce bo po seksie i miłych słowach się wycofał. Teraz ma inną a kiedy mówił że ją ma mówił też że chce ze mną dobrej relacji bo jestem matką jego dziecka. Powiedziałam że nie będziemy udawać przyjaźni tam gdzie jej nie ma. A teraz znowu mamy [ jakiś obcojęzyczny typ rozmowy]. I mnie to gubi. Czy znów daje znaki czy to brak moich granic i pozwalam mu się karmić dwoma relacjami ze mną i z nią? Muszę przestać być obok gdy do dziecka przyjeżdża on dostaje rozgrzeszenie a mnie tylko to rani.
Ostatnio zmieniony 12 kwie 2021, 10:11 przez Lawendowa, łącznie zmieniany 1 raz.
Powód: Wycięto określenie obcojęzyczne.

Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta » 12 kwie 2021, 10:55

Wchodzimy z powrotem w trudny czas dla naszej rodziny. Mój mąż pod koniec ubiegłego tygodnia przerwał okres abstynencji. Z początku sądziłam, że tylko ja się zorientowałam, ale syn rano w sobotę przyszedł do mnie i powiedział mi, że na ostatnim spotkaniu tata nie był już w porządku. Mały ma na to skalę kolorystyczną, zielony tata jest dobry, czerwony to ten najgorzej funkcjonujący. Według oceny syna tata był pomarańczowy.

Widzę jak cała praca wykonana dotąd jest teraz dla nas pomocna i jak wiele się w naszej rodzinie zmieniło. Nie ma we mnie paniki. Nie ma też we mnie tego gorączkowego zastanawiania się, potrzeby potwierdzania stanu męża, szukania dowodów. Wiem co robić, więc nie zastanawiam się też panicznie, co teraz będzie, co mam robić, jak reagować. Mamy też przestrzeń do otwartej rozmowy, nazwania tego co się dzieje. Jest we mnie dużo spokoju. Zawierzam tą sytuację Bogu.

Syn mi ufa i czuje się bezpiecznie, więc nie ukrywa swoich obserwacji i doświadczeń z tatą. Ufa też sobie. Powiedział mi, że gdy tata jest w złym stanie, woli się z nim nie widywać. I wie już też, że to wcale nie oznacza, że tata już nigdy nie przyjdzie.

Mamy też coś zupełnie nowego - przestrzeń dla emocji, także tych trudnych. Wczorajszy dzień syn spędził sam w pokoju, nie wychodził do kolegów, potrzebował być sam. Raz na jakiś czas przychodził się do mnie przytulić, ale nie chciał jeszcze byśmy razem coś robili. Wiem, że warto mu dać przestrzeń i być obok. Martwiłam się trochę, ale widzę, że taki dzień mu pomógł, dziś jest już otwarty, drzwi w jego pokoju też są otwarte, rozmawiamy.

Ja z kolei potrzebowałam od tej sytuacji odejść, nie myśleć o niej przez chwilę, zebrać siły psychiczne, psychicznie pobyć chwilę poza tym. I też już ze swojego 'pokoju' wychodzę. Nie jestem w panice. Nie tworzę też scenariuszy, a to zawsze mnie bardzo obciążało emocjonalnie i wyczerpywało. Czuję się pewnie ze sobą i wiem, że będę w stanie dobrze reagować na to, co będzie się rzeczywiście działo. Zaczynam mieć zaufanie do samej siebie - myślę, że ta nowa siła we mnie płynie z tego, że nie opieram się już jak kiedyś na sobie, ale na Bogu. Wiem, że mogę, chcę i potrafię już reagować tak, że nie skrzywdzę ani siebie, ani syna ani męża.

Jestem przy moim mężu modlitwą. Wiem, że to także dla niego trudny moment. To czego nauczyłam się na terapii pozwala mi nieco lepiej rozumieć z czym mój mąż teraz się mierzy. Wiem, że mąż jeszcze ma szansę się wycofać i wiem co robić, by nie spychać go w stronę ciągu, nie dokładać mu. Ale wiem też, że poza tym, by nie wejść w różne gry z mężem, które toczą się między uzależnionymi osobami a osobami współuzależnionymi i nie dokładać mu jeszcze od siebie, nie mam żadnego wpływu na sytuację męża i nie jestem odpowiedzialna ani za decyzje, jakie w najbliższych dniach podejmie, ani za jego bezpieczeństwo. Całym sercem jestem przy moim mężu modlitwą, po raz pierwszy w takiej sytuacji nie czuję wobec niego gniewu, ale miłość i współczucie. Niezależnie od tego jaki będzie wynik tej bitwy, którą teraz w sobie musi stoczyć. Na jednej bitwie walka się nie kończy. Po raz pierwszy mam też poczucie, że mimo, że jest oczywiste, że odizoluję się z synem od męża do czasu aż będzie zupełnie trzeźwy, to tym razem stoję całą sobą po stronie męża, nie przeciwko niemu.

ODPOWIEDZ

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 28 gości