Nie dociekam. Ale równie prawdopodobne jest, że mój mąż współpracuje ze mną ze szlachetnych pobudek, jak choćby po prostu ludzkie współczucie dla mojego przemęczenia, jak i to, że łata tak jakieś wyrzuty sumienia, na przykład z powodu tego, co planuje zrobić i co nie będzie wobec mnie w porządku. Równie dobrze może też zabezpieczać sobie tyły, jeśli coś tam z kowalską nie gra, traktując mnie jako ostateczne zło, jak i czuć sentyment, albo i coś na kształt kiełkującej chęci powrotu. Może też po prostu czerpac satysfakcję z tego, że jest potrzebny i lubić to uczucie, gdy można komuś pomóc. Nawet jeśli tym kimś jest akurat niezbyt lubiana żona. Albo coś zupełnie innego. Znając mojego męża najbardziej prawdopodobne jest to właśnie "coś innego" Nie zgadnę.Nino pisze: ↑28 wrz 2021, 9:18 A ja myślę, że mąż, który ma na żonę całkowicie wyrąbane: nie tacha jej zakupów do domu, nie robi napraw w chałupie i nie wydaje pieniędzy ponad potrzebę na dziecko.
Nie doradza w ważnej kwestii, nie przysyła buźki.
Kto tam wie, na jakim on etapie z kowalską...
Na szczęście Ruta nie docieka i cieszy się ciepełkiem zakochania, dzieląc nadmiar z Jezusem.
Rozumiem, Ruta, Twoją "strategię" i ją popieram. Serce, które kocha, zawsze naraża się na zranienie. Im bardziej chce kochać, tym mocnie może zostać poranione. Nie da się tego oddzielić. Dlatego miłość potrzebuje odwagi. Nie boi się ryzyka. Daje z siebie wszystko.
Poza tym, Ruta przechodzi przez cały proces z Bogiem. Nie sądzę, aby dostała więcej, niż może unieść. Zdecydowała się wypełniać przysięgę w całej rozciągłąści.
W narracji Ruty jest radość i pogoda ducha.
Pięknie przeżywane małżeństwo, pomimo obiektywnie trudnej sytuacji.
Natomiast do czasu, aż nie będę pewna intencji męża, mogę siebie chronić poprzez dystans. Taki dystans, który jest odpowiedni dla mnie. Zwłaszcza, że ogólnie mąż, choć przytachał zakupy, naprawia różne rzeczy i jest gotowy mnie czasem wysłuchać i pomyśleć i rozsądnie mi doradzić (brakowało mi tego bardzo), nie zachowuje się wobec mnie motylkowo, raczej ma humory, coś tam gada, przygaduje, kręci nosem. Ale pomóc pomaga. Po prostu mnie już takie zachowanie męża nie dotykają, nie odbieram już ich tak osobiście. A mój spokój najczęsciej powoduje, że mąż się reflektuje, słyszę nawet coraz częsciej przepraszam, po takim "pokazie". Ta moja zwiększona pojemność na takie rzeczy mnie cieszy. W jakimś sensie odbieram takie sytuacje tak, że mąż czuje się przy mnie nieco bezpieczniej, skoro gdzieś tam się odblokowuje. Czasem coś tam tez powie w kontekście przesżłości, jakiegoś żalu do mnie - i ja to tez przyjmuję nie jako wypominanie, ale powiedzenie mi o tym, otworzenie się. Często pokrywa się to z tym, co już sama sobie uświadomiłam. I co staram się zmienić. A że forma przekazu od męża nie nalezy do najmilszych...Bywa i tak...
W tym wszystkim tak po ludzku i tak cieszy mnie pomoc męża. Każda pomoc mnie cieszy. Ale męża wyjątkowo. Z tym wydawaniem pieniędzy ponad potrzebę - aż tak dobrze nie jest. Dobijamy połowy zasądzonej kwoty alimentów, plus mąż coś tam coraz częściej dodatkowo wydaje na syna. Zaczęło się nie najlepiej - od takiego kupowania najtańszych rzeczy, najtańszej piłki, najtańszych okularów na basen. Jedno i drugie nie przetrwało miesiąca, mimo, że młody bardzo szanuje wszystkie swoje rzeczy. Jest też nauczony, że rzeczy naprawiamy, no więc zażądał od męża zaszycia piłki i naprawienia okularków. A nie bardzo się dało. Myślę, że mąż przy którejś takiej wpadce zrozumie, że czasem warto kupić coś w średniej cenie, nie najtańszej, ale za to takie, by posłużyło dłużej niż przez miesiąc. Bo kupowanie co miesiąc najtańszej piłki wychodzi drożej niż kupienie raz na dwa lata takiej w średniej cenie. Dlatego nic nie mówię. Nie muszę.
A co tam jest na końcu tej historii? Zobaczymy. Jak nie mam już takich silnych lęków, to przyszłość raczej mnie zaciekawia, niż przeraża. I lubię myśl, że może być miło, oraz, że jak nie będzie, to także będę w stanie sobie z tym poradzic No a jak kocham to już jest miło. A jak jestem sobie do tego zakochana, to jeszcze milej. To w sumie fajne uczucie, chociaż głupie.
Ewuryco, wiem, wiem. Nawet najmilsze zachowanie wcale nie musi oznaczać chęci powrotu i dobudowy relacji. Mój mąz zachowuje się za to dość... chropawo? To dziwne w sumie słowo, ale pasuje. Raczej nie mam co liczyć na wspólną modlitwę przez telefon, czy wspólną kolację.Ewuryca pisze: ↑28 wrz 2021, 12:52 No chyba, ze pojawia sie taki maz jak moj, ktory wyjezdzal ze zmna na weekend, chodzil do restauracji, dzwonil rano i wieczorem, MODLIL sie ze mna przez telefon a i tak jak sie okazalo to tutaj na forum ludzie mieli racje, po prostu korzystal z okazji i gral na dwa fronty zeby nie zostac na lodzie wiedzialam czym ryzykuje wiec nie moge miec pretensji do meza ale roznie to z tymi mezami i kowalskimi bywa. Po takiej nauczce do zadnej relacji w trojkacie bym nie wrocila, ale rozumiem kazdego kto chce probowac i samemu sie przekonac czym ta relacja jest, bo ja tez wole sie sparzyc probujac niz zalowac ze czegos nie zrobilam. Mi paradokslanie to pomoglo.
Natomiast trójkąta bym nie zniosła. Za bardzo jeszcze jestem poraniona, by móc coś takiego udźwignąć. Mogę sobie być zakochana w mężu, tak dla siebie, ale do czasu aż nie będę mieć pewności, że mąz nie ma żadnej innej relacji, potrzebuję sobie postawic mocne granice. Także w okazywaniu męzowi tego rodzaju uczuć. Mogę być spokojna, mogę być cierpliwa, ale zakochanie to trochę taka moja tajemnica serca. Ono jest dla mnie. Pomaga mi byc trochę ogłupiałą i własnie dzięki temu być spokojną, jak mąż marudzi, albo coś tam dogaduje. Patrzę sobie wtedy, tak oczami duszy, żeby się nie wgapiać w realu, że jest przystojny, a jak tak gada przez telefon, to skupiam się na miłym tonie jego głosu. No i jakoś tak te sytuacje się rozchodzą, nie dochodzi do żadnych scyzji, albo trwają krótko i się wycofujemy. Ewentualnie pokopiemy do siebie piłkę, niby nic, ale bardzo konfrontacyjnie będziemy ją kopać.