Kilka pytań o separację

Refleksje, dzielenie się swoimi przeżyciami...

Moderator: Moderatorzy

Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

Ewuryca pisze: 25 sie 2020, 18:08 Dla mnie komentarz Lustro nie był z czapy bo podobne mam wrażenia ja, czytając Rutę, tez zastanawia mnie skąd taka otoczka słów, i już wcześniej myślałam czy to nie zagłuszanie czegoś, albo próba postawienia siebie w dobrym świetle gdzie dookoła dzieją się kłótnie, policja, i inne.. ale nie pisałam tego bo oczywiście nie musi to być prawda. Tak czy owak nie tylko lustro tak pomyślała.
Co do twardej miłości to kiedy korzystałam z psychologa tez kazała mi zastosować twardą miłość czyli złożyć o rozwod, psycholog uważała ze mąż musi stracić wszystko aby moc odbić się od dna. Mąż ma się dobrze, a wszystko co psycholog uważała za twardą miłość mąż odebrał jako atak, i w sumie mu się nie dziwie. Ja przez to nie wierze w twardą miłość ani podbijanie dna. Ale psychologiem nie jestem, mówię to z własnego doświadczenia.
Co do dużej ilości słów, pisanie mi po prostu pomaga. Nie jestem nadal zbyt biegła w rozpoznawaniu swoich emocji, potrzeb, taka pisemna analiza tego co czuję bardzo mi pomaga, porządkuje. Czy staram się stawiać w dobrym świetle? Przyjrzę się temu, choć moja pierwsza spontaniczna odpowiedź brzmi nie. Staram się uczciwie przyznawać do swoich porażek, głupich decyzji, niepewności. To daje mi szanse na uzyskanie wsparcia, pomocy, gdy wciąż zastanawiałam się nad podjęciem terapii i o tym napisałam, dostałam tu fantastyczne wsparcie i chwilę potem byłam już na terapii. Gdy zaczęłam zastanawiać się nad zgodą na rozwód, także otrzymałam ogromną pomoc. Ale przyjrzę się sobie i swoim intencjom.
Rozwód nie jest przejawem miłości, wielu psychologów tak to pojmuje i tak ukierunkowuje swoich pacjentów, ale są w błędzie. Warto posłuchać Księdza Dziewieckiego, naprawdę jasno i sumiennie wykłada czym jest twarda miłość. Natomiast nie ma żadnej gwarancji, że nawet najtwardsza i najmadrzejsza miłość przyniesie efekt w postaci decyzji uzależnionego o podjęciu terapii....
renta11
Posty: 842
Rejestracja: 05 lut 2017, 19:20
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: renta11 »

Zawsze jestem na rozdrożu kiedy porównuję miłość w rozumieniu Gajdów i Przyjaciół Miłości Miłosiernej, w którą się chyba pięknie wpisuje nasz Papież z tzw. twardą miłością w rozumieniu ks. Dziewieckiego czy Dobsona. Chwilami mam wrażenie, że są jak na dwóch krańcach bogi, rzadko czuję spójność. Wiem, że ta spójność jest ważna.
św. Augustyn
"W zasadach jedność, w szczegółach wolność, we wszystkim miłosierdzie".
renta11
Posty: 842
Rejestracja: 05 lut 2017, 19:20
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: renta11 »

Nirwanna pisze: 25 sie 2020, 22:25 Lustro, zielonego pojęcia nie mam - do czego zmierzasz, ale odsyłam do źródeł, z najlepiej dostępnych: ks. Dziewiecki i Dobson "Miłość potrzebuje stanowczości".

Odnoszę bowiem wrażenie, że Twoim celem nie jest zdobycie wiedzy lub skomunikowanie się z kimkolwiek, tylko kontestowanie.

Nie wchodzę w to.
Nirwanno , brzmisz/grzmisz ex catedra. Zejdż z tego piedestału, bo kiedyś możesz spaść i się potłuc. :roll:
św. Augustyn
"W zasadach jedność, w szczegółach wolność, we wszystkim miłosierdzie".
renta11
Posty: 842
Rejestracja: 05 lut 2017, 19:20
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: renta11 »

Ruto

Kiedy czytam Twoje wypowiedzi, mam ambiwalentne odczucia. Podobne miałam w wątku Ukasza.
Bo niby logicznie jesteś w stanie wyjaśniać, niby masz dobre intencje, niby jest miłość, ale ... coś mi nie styka. Zachowanie nie jest spójne do końca z założeniami.
Ale widzę jednak różnicę u Ciebie w Twoich wpisach na początku i dzisiaj, więc tutaj jest rozwój. Nie zajedź jednak za daleko. Złoty środek, zatrzymanie się, przeczekanie, przemodlenie, danie miejsca Bogu na działanie .... to ugruntowanie.
św. Augustyn
"W zasadach jedność, w szczegółach wolność, we wszystkim miłosierdzie".
annes
Posty: 57
Rejestracja: 04 sie 2017, 23:04
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: annes »

Po prostu nie mogę uwierzyć własnym oczom.
Kobieta szuka w sobie siły, zaczęła chronić własne dziecko przed kontaktem z narkomanem oraz egzekwować alimenty - póki mąż może spełniać ten jedyny pozostający mu obowiązek wobec dziecka. W takiej sytuacji nie jest najważniejszy dorosły mężczyzna, który na własne życzenie idzie na dno ale bezbronne dziecko i jego matka, która musi stworzyć mu sama spokojny dom i zabezpieczyć utrzymanie.
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Caliope »

Lustro, jeśli możesz poczytaj sobie o uzależnieniu, współuzależnieniu i krzywdzie dzieciom i współmałżonkom. Przeżyłaś takie coś? nie sądzę. To co piszesz nie wiem czego tyczy się w tym wątku, bo Ruta prezentuje piękną postawę z Bogiem. Wiele żon nigdy nie czeka na uzależnionego męża, tylko odcina się i zaczyna od nowa i nie jest to egoizmem, a ochroną siebie i dzieci tym bardziej jeśli stosowana jest przemoc fizyczna i psychiczna. Miłość jest od Boga, on nas nauczył kochać jego, siebie i bliźnich. Taki jest podział, myślenie o sobie bez uszczerbku dla innych, jest zdrowym egoizmem, a myślenie tylko o innych prowadzi do destrukcji i w niej teraz jestem.
annes
Posty: 57
Rejestracja: 04 sie 2017, 23:04
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: annes »

Czy uważasz ze wystąpienie o alimenty i ucięcie możliwości zabierania dziecka przez narkomana bez nadzoru może być zemstą na nim?
To straszne, co sugerujesz.
Tylko od męża zależy, czy pójdzie na dno, obowiązkiem matki jest w takiej sytuacji dbanie o dziecko i chronienie go.
Sarah
Posty: 372
Rejestracja: 01 maja 2020, 13:46
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Sarah »

annes pisze: 26 sie 2020, 10:31 Tylko od męża zależy, czy pójdzie na dno, obowiązkiem matki jest w takiej sytuacji dbanie o dziecko i chronienie go.
Oczywiście, że tak i Ruta bardzo dobrze robi, zrobiłabym raczej w 100 procentach to samo. Nie podoba się tylko niektórym (mi w sumie też) taka wzniosła otoczka tego wszystkiego, ciągłe mówienie o miłości, nawiązywanie do księdza itp. - tak myślę.
"Zamiast ciągle na coś czekać, zacznij żyć, właśnie dziś. Jest o wiele później niż ci się wydaje". Ks. Jan Kaczkowski
tata999
Posty: 1172
Rejestracja: 29 wrz 2018, 13:43
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Mężczyzna

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: tata999 »

annes pisze: 26 sie 2020, 10:31 Czy uważasz ze wystąpienie o alimenty i ucięcie możliwości zabierania dziecka przez narkomana bez nadzoru może być zemstą na nim?
"Po owocach ich poznacie"
annes pisze: 26 sie 2020, 10:31 To straszne, co sugerujesz.
Tak, to straszne, że można mściwość ukryć pod płaszczykiem szczytnych celów i wzniosłych słówek.
annes pisze: 26 sie 2020, 10:31 Tylko od męża zależy, czy pójdzie na dno, obowiązkiem matki jest w takiej sytuacji dbanie o dziecko i chronienie go.
Zgadzam się.
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

lustro pisze: 26 sie 2020, 8:12
Nirwanna pisze: 26 sie 2020, 6:50 Na szczęście mogę wprost odwołać się do Mistrza - przypowieść o synu marnotrawnym (Łk 15,11-32).
Tak, i to jest bardzo dobry przykład na miłośc do blizniego - tu syna.
Ojciec z miłości do syna pozwolił mu na błedy, wolną wolę, konsekwencje...ale nie podkładał mu nóg, nie podbijał dna, nie zabrał części majątku naleznej synowi, żeby ochronic ten majątek, nie wygnał syna z domu nim ten roztrwonił wszystko, tylko syn sam poszedł w świat...prawda?
A kiedy wrócił i prosił o pomoc, to nie postawił mu masę wyszukanych warunków do spełnienia w ramach zabezpieczenia swoich interesów "na zaś", tylko postawił na stół cielaka i wino i zaprosił gości i zrobił radosną imprezę.
Bo kochał syna, a nie dlatego, że kochał przede wszystkim siebie.

Moją niezgode budzi we mnie postawienie siebie, miłości własnej, własnych intereseów...przed bliznimi.
Zgodnie z przykazaniami, w moim rozumieniu, to ma byc na równi. Nic ponad.
Oczywiście, że ma być na równi. Jeśli chcę od męża abstynencji, sama podjęłam abstynencję, chcę nawrócenia, to się nawracam, chcę pracy w terapii, to pracuję w terapii, chcę miłości to kocham, chcę wierności, jestem wierna.
W sumie rozumiem, że z perspektywy osoby uzależnionej, to jakieś karkołomne wymogi, jednak z drugiej strony kocham, jestem wierna, pracuję w terapii, podjęłam całkowitą abstynencję i się nawracam. Jestem szczęśliwa.
Nie chcę od męża niczego, co mogłoby go unieszczęśliwić. Chcę jego dobra. Zarówno tutaj na ziemi, jak i tego dobra, które jest ważniejsze, zbawienia. Celem małżeństwa jest zbawienie, a jeśli jeden z małżonków błądzi, gubi się, drugi nie powinien się odwracać, wypowiadać przykrych słów, upokarzać, niszczyć.
Lustro, odkąd mój mąż zaczął przyjmować twarde narkotyki żyłam z dzieckiem w bardzo trudnych warunkach, ale przeszłam niebo i ziemię, by dowiedzieć się, jak mogę mojego męża uratować. Byłam gotowa robić to kosztem swojego dziecka i siebie. I tak też postępowałam. Gdyby wsparcie, miłość, ochrona i troska mogły uratować osobę w nałogu, mój mąż byłby dziś najtrzeźwiejszym czlowiekiem na świecie. Przez takie moje myślenie i brak wiedzy mój mąż wszedł jeszcze głębiej w nałogi, a wtedy stał się dla mnie i dla dziecka krzywdzicielem. Był nim także wcześniej, ale było to i jest nieporownywalne to co zaczęło się z nim dziać, gdy narkotyki zaczęły go niszczyć totalnie. Wyobraź sobie dużego silnego mężczyznę, który nie kontroluje siebie i swoich emocji, w każdej chwili, gdy cokolwiek idzie nie po jego myśli, wybucha agresją, grozi użyciem siły, traci zupełnie kontrolę nad swoim zachowaniem, wyzywa, wrzeszczy, grozi, że cię zabije, że wywiezie dziecko i go nie zobaczę, niszczy rzeczy wokół. I nigdy nie wiesz co taki wybuch spowoduje, to może być wszystko. Zarówno ja, jak i mój syn bardzo się mojego męża boimy. Z drugiej strony są krótkie okresy gdy mąż jest trzeźwy. Wiem, że to trudne do uwierzenia, ale wtedy mąż nie zachowuje się w taki sposób. Nie jest niestety zupełnie stabilny emocjonalnie, trzeba nadal być przy nim w stanie czujności, ostrożności, by go nie urazić i nie sprowokować wybuchu. Ale w tym czasie jest człowiekiem, okazuje miłość, troskę - nie są to jakieś spektakularne pokazy, tylko zwykłe najzwyklejsze rzeczy, które ludzie robią na codzień wobec swoich bliskich. Ja z synkiem w ostatnich latach doswiadczamy tego tak rzadko, że każda taka chwila i przebłysk, w których mąż jest trzeźwy i staje się zdolny do takich zachowań, są darem. Dla mnie taką piękną chwilą była obecność mojego męża na mszy, podczas której miło na mnie spojrzał i wspólnie ze mną się śmiał, kilka rozmów, podczas których był otwarty, jeden obiad, który dla nas ugotował i który zjedliśmy razem, chwila gdy poświęcił uwagę dziecku w czasie gdy się nim zajmował. Zwykle w codzienności nie widzimy miłości naszych bliskich, choć ona tam właśnie jest przede wszystkim.
Natomiast takie chwile w ciągu ostatniego roku zdarzyły się kilka razy, wobec synka może kilkanaście. Cała reszta to jedna wielka agresja i przemoc i stałe poczucie zagrożenia, wzmagane groźbami męża.
Tu dochodzę do przypowieści. Syn odszedł od ojca, odszedł i nie utrzymywał kontaktu, nie nękał ojca, nie groził mu, nie domagał się więcej pieniędzy, nie domagał kontaktów z bratem, nie ciągał ojca po sądach. Ojciec z przypowieści nie stał wobec dylematu, jak bronić się przed synem w mądry sposób, z miłością, ale skutecznie. Ani nie miał nakazu sądu do wydawania brata (dajmy na to młodszego) parę razy w tygodniu w ręce idącego na dno syna marnotrawnego.
Sytuacja bliskich osób uzależnionych jest inna. A jednak bez problemu oddałam mężowi, co tylko chciał zabrać odchodząc (wszystko co miało jakąkolwiek wartość). Spłaciłam już większość długów, były to głównie pożyczki na potrzeby męża, samochód, komputer i trochę długów które powstały w czasie gdy mąż nie pracował zupełnie, czyli dwa lata przed jego odejściem.
Nie chodzę za mężem, nie interesuję się jego życiem. Nie mogę jednak, tak jak ojciec z przypowieści, nie kontaktować się z mężem. Sąd nie uznał za zasadne zawiesić władzy rodzicielskiej męża, nawet mimo zeznań samego męża o jego nałogu, który swoje uzależnienie potwierdził, choć oczywiście zaprzecza, że obecnie jest w fazie czynnej. Muszę więc uzyskiwać zgodę męża na każdą decyzję dotyczącą dziecka, terapię, leczenie, zmianę trybu nauki, wsparcie pedagogiczne w poradni. Gdyby sąd umożliwił mi zrobienie tego, co zrobił ojciec, czyli zawiesił władzę rodzicielską męża i wstrzymał kontakty, byłabym gotowa zrezygnować nawet z alimentów (choć specjaliści twierdzą, że to zły pomysł). I tak, nawet gdyby męża nie było kilka lub kilkanaście lat, gdyby przyszedł nawrocony jak syn z przypowieści, byłabym gotowa go przyjąć.

Nie jestem specjalistką, ale ufam, że specjaliści uzależnień, osoby z ruchu AA, i wiele innych osób, także duchownych zajmujących sie osobami uzależnionym i ich wspoluzależnionymi bliskimi, przez wiele lat praktyki, metodą prób i błędów wypracowali najlepsze z dostępnych obecnie metod okazywania twardej miłości uzależnionemu w taki sposób, by zwiększyć szanse uzależnionego na podjęcie leczenia, ale także by zatrzymać krzywdzenie. Zasady te, czy to, co nazywamy twardą miłością, chronią takze osoby uzależnione. Trzeba pamiętać, że w wielu rodzinach osoby uzależnione także doznają przemocy, wyzwisk, upokarzania, obwiniania, zabierania własności, kontroli wszystkich poczynań. Wspoluzależniona osoba, ktora wbije sobie do głowy, że uratuje uzależnionego może stać się idealnym oprawcą. Zapewne bedziesz chciała wiedzieć, czy ja takim oprawcą w moim małżeństwie byłam. Nie, ale tylko dlatego, że nie wpadło mi do głowy, że kontrolą i przemocą mogę sprawić, że mąż przestanie się odurzać, no i dlatego, że mąż jest ode mnie dużo większy. Natomiast, o czym wielokrotnie pisałam, nie rozumiejąc czym jest nałóg, dopuszczałam się przemocy psychicznej. Zdarzało się, że celowo urzadzałam awanturę mężowi, sądząc, że może to zmienić jego postępowanie. Nie winię się natomiast za te sytuacje, gdy krzyczałam z rozpaczy i bezsilności (ale pracuję nad tym, by swoje reakcje na trudne sytuacje i trudne emocje zmienić).
Dlatego tak ważne jest korzystanie z profesjonalnej pomocy.
Dużo pracy kosztowało mnie dojście do tego, by stać się zdolną do postawy zalecanej przez specjalistów. W tym ogromnej pracy by pokochać siebie i uznać np. moje prawo do bezpieczeństwa, życia bez poczucia zagrożenia.
Dorosłam do tego, by odizolować dziecko od ojca do czasu, gdy ojciec jest w czynnym nałogu, niezależnie od tego, czy czasem robi sobie przerwy w braniu czy nie. Jest to też kwestia tego, że mój mąż jest w coraz gorszym stanie. Moje próby i starania, aby mąż miał z dzieckiem kontakt, kończą się dla dziecka katastrofą. Pozwalanie by dziecko żyło w ciągłym strachu i napięciu, by doswiadczalo przemocy od taty w oczekiwaniu na okruchy jego miłości, było ostatnim z moich dużych wspoluzależnionych zachowań. Łatanie ran zadawanych dziecku terapią i miłością mamy także nie pomoże. Irracjonalnie oczekiwałam, że miłość do syna sprawi, że mąż będzie wobec synka zachowywał się inaczej.
Terapeutka dziecka, która dotąd także, mimo wszystkich trudności, była za tym, by syn mimo wszystkich trudności widywał ojca, również powiedziała dość i zleciła wstrzymanie kontaktów, by ochronić synka. Nie da się już ignorować tego co dzieje się z dzieckiem. Ani połatać tego terapią. Dziecko musi być bezpieczne, a nie żyć w stałym poczuciu zagrożenia i rozwijających się pragnień, że uda się mu zrobić coś, co uzdrowi tatę. Przewlekły stres spowodował u mojego dziecka regres w rozwoju psychicznym, mały w ciągu paru ostatnich miesięcy wrócił do zachowań wlasciwych dziecku mlodszemu o parę lat. Takich rzeczy jak uzależnienie bliskiej osoby nie dźwigają dorosłe osoby, a co dopiero dzieci.
Więc mam gdzieś, czy mój mąż uzna, że odmowa kontaktów to moja zemsta na nim, czy nie. Ani co będzie sądził na temat innych form obrony. Z tego co twierdzą specjaliści, wszystkie przejawy samoobrony, stawiania granic, czy twardej miłości uzależnieni postrzegają jako atak na siebie. Trudno. Boję się agresji męża w odpowiedzi na mocno postawione granice, ale nie jestem już w stanie żyć tak jak teraz, w strachu, poczuciu zagrożenia i w bezsilności wobec tego, co mąż wyczynia z naszym dzieckiem.

Nie do końca lustro rozumiem twoje zarzuty i wątpliwości, czy powinnam zrezygnować z ochrony siebie i dziecka po to, by mąż nie czuł się atakowany? Kocham go, ale siebie także kocham i nasze dziecko też. Mężowi w niczym nie pomoże to, ze pozwolę mu zniszczyć nasze dziecko. Ani siebie.
Nino
Posty: 611
Rejestracja: 14 gru 2019, 18:26
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Nino »

Ja, w postach Ruty - dla niektorych dlugich i wielowatkowych - widze bardzo precyzyjny wywod drogi, ktora podaza i ktora jest konsekwentna.
Dostrzegam zdolnosc do glebokiej i bardzo szczerej autorefleksji. Dla mnie narracja Ruty (Ruto, wybacz, ze nie zwracam sie teraz do Ciebie bezposrednio), jest logiczna i spojna, a przy tym wartka, pelna emocji, wzlotow i upadkow, pelna wewneteznej pasji i determinacji, oddajaca bardzo bogata i ciekawa osobowosc. Ruta rozklada sytuacje na czynniki pierwsze, przyglada sie danym aspektom z kazdej strony, dlatego zadziwia mnie tak plaski odbior niektorych osob. Ani razu nie powiedzialabym np. Ze Ruta naslala na meza policje. Tak czy siak, Ruto, jestem Tobie wdzieczna za kazda wypowiedz i Twoj post. Osobiscie wiele z Twoich wpisow czerpie. Wiele razy zainspirowalas mnie.
Lawendowa
Posty: 7663
Rejestracja: 30 sty 2017, 17:44
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Lawendowa »

W związku ze zbyt dalekim odejściem tematu od sytuacji autorki wątku część dyskusji pobocznych została wydzielona i przeniesiona tutaj: viewtopic.php?f=3&t=3470
"Ty tylko mnie poprowadź, Tobie powierzam mą drogę..."
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

Przeczytałam jeszcze raz całą dyskusję, a nawet w sumie parę razy. Widzę kilka uzasadnionych i słusznych obaw, które w zasadzie podzielam, odnośnie stosowania twardej miłości.

Czy za taką postawą może się kryć zemsta i złe intencje? Tak. Jednym z powodów, dla których tak trudno przychodziło mi przejście od postawy bierności wobec postępowania męża, do np. wezwania policji, czy odmowy kontaktu z dzieckiem była moja obawa o moje własne intencje. Moje emocje wobec męża były bardzo burzliwe i wiele było we mnie zawodu, żalu, złości, gniewu. Miałam też głębokie przekonanie, że wzywanie policji "na męża" będzie skrzywdzeniem go.
Jednym z elementów terapii jest zdobywanie wiedzy o uzależnieniu. Im więcej się dowiaduję, tym mniej obwiniam męża, za to co robi i tym więcej mam wobec niego współczucia. Nazywa się to oddzieleniem człowieka od jego nałogu. Wgląd w to, co dzieje się w osobie uzależnionej, pozwolił mi dostrzec, że mój mąż wcale się nie bawi, choć tak to może wyglądać. Jedynie się znieczula, bo nie radzi sobie z emocjami. Znieczula i te złe emocje i te dobre radosne także. Głupie, ale gdy to sobie uświadomiłam, że mój mąż z roku na rok jest coraz mniej zdolny do odczuwania radości, to się popłakałam. Jak już kiedyś pisałam, przez parę lat czułam żal do męża o to, co robił mi i dziecku, z chwilą gdy uświadomiłam sobie, że tą samą krzywdę wyrządza sobie.
W ramach terapii udało mi się uświadomić sobie i ułożyć moje uczucia do męża. Widzę siebie i swoje emocje obecnie i czuję głównie współczucie, troskę, jest mi bardzo przykro patrzeć jak dobry, zdolny do miłości, mężczyzna wyniszcza się fizycznie, psychicznie i duchowo. Niewiele osób na szczęście ma okazję osobiście przekonać się jak zniszczona jest osoba po ciągu amfetaminowym. Mój mąż był potwornie wychudzony i niezdolny w zasadzie do niczego. Przytulałam go, zasypiał przy mnie, obiecywał że już z tym koniec, płakałam. Gdy podjął terapię byłam bardzo szczęśliwa. I równie zrozpaczona gdy z niej zrezygnował.
Wiele razy pisałam o tym jak bardzo boli bezradność w takiej sytuacji, gdy osoba którą kochasz tonie tuż obok i nie możesz jej w żaden sposób pomóc. Wiem jak dziwnie to może brzmieć, ale mój mąż jest wewnętrznie pięknym i wrażliwym człowiekiem.
Moje decyzje są podyktowane nadzieją. Nic z tego co robiłam dotąd nie pomogło mężowi w żaden sposób, wiele z tego co robiłam, przyczynialo się do wspierania męża w nałogu. Mimo, że moje intencje były czyste i dyktowane chęcią wsparcia go gdy byłam lagodna lub wstrząśniecia nim, gdy byłam gniewna, surowa, oceniająca. Twarda miłość jest ostatnią rzeczą, której nie spróbowałam. Nie znalazłam żadnej innej alternatywy.

Czy twarda miłość dla osoby wobec której jest stosowana jest miłością? Nie. Każdy kto ją zaleca, mówi o tym otwarcie. Jest to odbierane jako atak. Bardzo trudno mi się z tym zmierzyć. Tym bardziej, że obawiam się, że mój mąż czując się atakowany, nasili agresję. Boję się. Ale teraz także żyję w strachu przed mężem. Nie ma sensu bać się strachu który i tak odczuwam.

Bardzo uważnie i długo rozważałam, co mogę robić, by nie przesadzić z twardą miłością. Pierwszym kryterium jakie przyjęłam jest nie postawić mężowi ani jednego warunku, którego nie postawię sobie i nie będę w stanie spełnić. Drugim kryterium jest perspektywa obcego człowieka. Czy widząc, że obcy człowiek wsiada za kierownicę odurzony zawiadomilabym policję? Tak. Czy widząc mężczyznę wyzywajacego kobietę na środku ulicy wezwalabym policję? Tak. Czy sądzę, że rodzice powinni brać udział w utrzymaniu swoich dzieci a jeśli tego nie robią, czy drugi rodzic powinien skorzystać z tych środków, które tworzy dla niego prawo? Tak.
Trzecie kryterium nazwałam sobie roboczo kryterium dobrej rady. Czy doradzilabym koleżance powierzanie dziecka mężowi w czynnym nałogu? Nie. Czy powiedzialabym jej, że jest niemoralna dochodząc alimentów? Nie. Czy doradzilabym jej by szukała pomocy, gdy ona i jej dziecko doświadczają przemocy? Tak. Czy powiedzialabym, że źle robi wzywając policję, gdy spotyka się z agresją? Nie.

Myślę też, że twarda miłość nie powinna wykraczac poza ochronę mnie i dziecka i poza korzystanie z tych uprawnień, które nam przysługują.

Tym sposobem wykluczyłam wiele różnych pomysłów, które mi do głowy przychodzily.

Wciąż obawiam się, że stosując twardą miłość skrzywdzę męża. Za każdym takim zachowaniem, np. gdy wezwałam policję, mam ochotę go przeprosić, napisać sms lub mail z wyjaśnieniem czemu to zrobiłam.

Poza tym, że wciąż bardzo chcę, aby mój mąż podjął leczenie, a zastosowanie twardej miłości to już ostatnia rzecz, jaką mogę dla niego zrobić (a jest to coś, do czego zachęcają wszyscy specjaliści zajmujący się terapią osób uzależnionych i ich bliskich) jest jeszcze jedna nowa dla mnie motywacja. Naprawdę uważam, że mam prawo bronić siebie i nasze dziecko przed destrukcją męża. Wiem, że bywa to źle postrzegane, kiedy mówię, że zaczęłam kochać siebie. Nie umiem jeszcze kochać siebie bezwarunkowo. Widzę w sobie mnóstwo pokręceń i niezbyt miłych rzeczy. To utrudnia miłość do siebie, ale jej nie wyklucza.

Są jednak rzeczy, które mi na tą miłość jednak pozwalają. Jedną z nich jest to, że wyszłam zwycięsko ze swojej wewnętrznej bitwy o dochowanie wiary, po pierwsze mojej wierze i moim własnym przekonaniom, po drugie złożonej przeze mnie przysiędze. Gdy zaczynałam czytać forum, byłam pełna podziwu dla tych osób, które taką postawę przyjęły i w niej trwają. Nie wyobrażałam sobie rozwodu, wejścia w inny związek i takie rady mnie wewnętrznie raniły. Z drugiej strony bardzo obawiałam się tej reszty życia spędzanej bez mężczyzny, bez bliskości, bez intymności. Wiedziałam także, że oznacza to dla mnie rezygnację z posiadania większej ilości dzieci. Zawsze marzyłam o tym, by mieć ich więcej. To był jeden z powodów dla których zdecydowałam się wyjść za mąż za mojego męża...
(Gdyby czytała to osoba, która rozważa wejście na taką drogę - jestem na niej szczęśliwa).

Druga moja wygrana bitwa to abstynencja. Wcale nie było łatwo, pierwsze podejście dało mi pogląd na to, jakie są społeczne i towarzyskie oraz zawodowe skutki abstynencji. Złapałam się też na bardzo niewłaściwych motywacjach, wycofałam się. Zrobiłam podejście drugie. Wiem, że już w abstynencji zostanę.

Nie dlatego, czuję się ze sobą dobrze, że wygrałam te swoje wewnętrzne bitwy i czuję się zwycięzcą, ani nie dlatego, że uważam, że mam za sobą coś w rodzaju zwycięstwa moralnego, co czyni mnie lepszą. Moim życiem kierował często strach. I dwukrotnie udało mi się ten strach pokonać i postąpić w zgodzie z tym, co czuję i co uważam za dobre i zmierzyć się z konsekwencjami mojej decyzji, przyjmując także te, które nie są przyjemne i godząc się z nimi.

Po co mi tyle słów i czy chcę się wybielić? Słowa są mi potrzebne, by sobie wszystko poskładać, przepracować, skonfrontować się z innymi spojrzeniami, i tak: chcę się wybielić i usprawiedliwić z tego, że postanowiłam stosować twardą miłość. Wewnętrznie uważam ją za dość brutalną. Jest we mnie ogromna obawa, że mąż mi nigdy takiego postępowania nie wybaczy, ani policji, ani komornika, ani separacji od dziecka (które co ważne, od dawna nie chce spotkań z tatą, bo się ich boi). Potem jednak myślę sobie, że jeśli mąż wybaczy sobie stosowanie agresji, przemocy ekonomicznej i zaniedbywanie oraz krzywdzenie dziecka, to będzie w stanie zrozumieć moje postępowanie. Jeśli sobie nie wybaczy i nadal będzie żył w bańce, w której żyje wyobrażeniami o sobie, to nie ma kompletnie znaczenia, co będzie myśleć o moim postępowaniu.

I jeszcze jedno, choć wydaje się, że twarda miłość wobec osoby uzależnionej jest brutalna, a nawet nieludzka, to wobec osoby zdrowej...wydaje się po prostu normalną i zdroworozsądkową reakcją. Ot paradoks. Pan zaczyna krzyczeć na żonę, wyzywać ją i być agresywny? Wzywamy policję. Siada po alkoholu za kierownicę? To samo. Nie płaci alimentów? Regulujemy sprawę urzędowo. Zwykłe, normalne, codzienne reakcje. Nie wiem dlaczego uzależnieni mają taryfę ulgową...

Czy kocham męża? Tak. Dlatego postanowiłam pozostać wierna. I dlatego zdecydowałam się wejść na drogę twardej miłości. To wcale nie jest tak, że jest to dla mnie łatwe i że da mi jakąkolwiek satysfakcję.

Czemu to, co piszę ma religijną otoczkę? To nie jest otoczka. Gdy byłam w centrum kryzysu, zarówno w moim małżeństwie, jak i osobistego, poczułam w sercu zaproszenie. Zdecydowałam się je przyjąć i teraz idę za Nim w zaufaniu. Staram się nadążyć.
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

acine pisze: 25 sie 2020, 9:25 Ruto, rzadko sie udzielam juz na forum niemniej Twoje ostatnie wpisy sklonily mnie do zapoznania sie z Twoim watkiem. Nie wiem skad masz ta wersje "twardej milosci", wspominasz co prawda ze tak mowi ks. Dziewiecki. Ja kiedys sluchalem go i jak on definuje on "twarda milosc" i zauwazylem ze on ma zupelnie inne jej rozumnienie niz Dobson a to od Dobsona zaczelo sie to pojecie w Polsce pojawiac w kregach naprawy relacji malzenskich. Ja zauwazylem ze ks. Dziewiecki ma zupelnie inna definicje i nawet to tutaj na forum kiedys poruszalem. Z tego co piszesz jak postepujesz w stosunku do meza i jak okreslasz te zachowania mianem twardej milosci a jednoczesnie umotywujesz to wspomnianymi kazaniami ks. Dziewieckiego zaczynam sie coraz bardziej zastanawiac czy tak rzeczywiscie ks. Dziewiecki to objasnia czy to przypadkiem nie sa Twoje wlasne odczucia co ma byc ta twarda miloscia. Polecam w kazdym razie ksiazke Twarda Milosc Dobsona bo z tego co wyczytuje w Twoich opisach jak nasylasz policje na meza czy nawet bys w imie twardej milosci zglosila do pracodawcy meza na niego jego przewinienia doprowadzajac do jego zwolnienia a jednoczesnie chcesz wszystko egzekwowac "zgodnie z prawem" wlacznie z ustawowym obowiazkiem alminentacji tesciow w razie nie moznosci splacania alimentow przez meza to ja tego ducha twardej miloci nawet u ks Dziewieckiego nie wychwycilem ale moze faktycznie musze jeszcze raz go sobie posluchac...
Acine,
Co do osób, które zalecają twardą miłość, wariant twardej miłości wobec osoby uzależnionej brzmi przerażająco: sąd, policja, izolacja. Zwłaszcza, gdy uświadamiamy sobie, że chodzi o traktowanie w ten sposób osoby bliskiej: męża, żony, syna, córki, ojca... Jednak trzeba pamiętać, że mówimy o osobach w stanie odurzenia, agresywnych, często w takim stanie, że nawet jeśli kogoś zabiją, nie będą nazajutrz o tym pamiętać, lub w takim zaprzeczeniu rzeczywistości, że gdy kogoś pobiją, będą przekonani, że to nie ich wina, bo zostali sprowokowani, tak zdesperowanych by zdobyć środki i możliwość zaspokojenia swojej potrzeby skorzystania ze swojej substancji lub zachowania od których są uzależnieni, że są gotowi do kłamstw, przestępstw, do krzywdzenia bliskich osób. Wtedy wezwanie policji nie wydaje się już takie nieadekwatne i krzywdzące, prawda?
Z bliskimi osób uzależnionych jest jeden problem, zwykle w ocenie otoczenia wzywają policję zbyt wcześnie (no przecież nic aż takiego się nie działo), lub zbyt późno (dlaczego to wszystko znosila, dawała bić dzieci i nie wyzwala policji).
Nikt przy zdrowych zmysłach nie powie jednak, że gdy w twoim domu jest pijany lub odurzony oszalały mężczyzna, nie powinieneś wzywać policji. To samo, gdy taka osoba upraw się by zabrać gdzieś twoje dziecko. Naprawdę nie rozumiem,.dlaczego gdy tym mężczyzną okazuje się mąż i ojciec, nagle widzimy te sytuacje inaczej i oczekujemy, że bliscy jakoś sobie poradzą i jakoś to zniosą.
Takie zalecenia twardej miłości wobec osób uzależnionych, w zaawansowanym stadium.choroby, gdy zaczynają krzywdzić bliskich, po wyczerpaniu innych środków formułuje nie tylko ksiądz Dziewiecki, ale wielu terapeutów uzależnień i pracujących z osobami wspoluzaleznionymi.
W ogóle myślę, że dla osób które nie są współuzależnione sięgnięcie po telefon gdy mąż w ataku szału rozbija coś w domu i grozi domownikom i wezwanie karetki lub policji jest dość naturalną reakcją. Nie wymaga teorii, nazywania i kombinacji.

Co do alimentów, mój mąż może je płacić, tylko nie chce. Zabezpieczył się przed egzekucją, pracuje w szarej strefie. Gdy traci zlecenia z powodu nałogu i nierzetelnosci, co zdarza mu się tylko przy długich ciągach i tak ma następne. Taka branża. Aczkolwiek są okresy, gdy mąż jest niezdolny do pracy. Teściowie nie są zaś biednymi staruszkami, hojnie wspierają syna. Prawdopodobne, że czasem drobnymi kwotami wspierają także wnuka, jednak mąż zapomina te kwoty przekazywać.
Nie jestem potworem, nie dążyłabym do wyduszania pieniędzy z ubogich staruszków, ani od męża, który jest ciężko chory i ma fatalne warunki życia bez żadnej możliwości ich poprawy. Pieniądze, których mąż nie chce przeznaczyć na dziecko, wydaje na narkotyki, imprezy i kupowanie sobie różnych rzeczy. Nie widzę powodu by go w takiej sytuacji jakoś specjalnie oszczędzać.
Szczerze mówiąc nie mam także nic przeciwko temu, żeby mąż poniósł odpowiedzialność karną za uchylanie się od alimentów. Niealimentacja jest jednym z bardziej obrzydliwych przestępstw. W którym bierze udział mnóstwo ludzi, pomagających ukrywać dochody. Traci na tym także państwo, koszty ponosimy wszyscy. Podwójnie, po pierwsze, bo uchylający się nie opłacają podatków, po drugie składamy się wszyscy na fundusz alimentacyjny, słusznie w przypadkach, gdy rodzice ulegają wypadkom losowym, tracą prace. W większości jednak wyręczamy zdrowych byków.

Co do funduszu alimentacyjnego, bo taki wątek też się pojawił, choć nie w twojej wypowiedzi - alimenty są wypłacane tylko gdy rodzic dziecka uprawnionego do alimentów zarabia mniej niż 800 zł na osobę. Przy dwóch osobach musiałabym zarabiać poniżej 1600 zł. Wiem, że wiele osób, szczególnie kobiet i matek ma tak niskie dochody, a część pracuje na czarno, by uzyskać świadczenia. Ja mam wyższe dochody, ale nie będę popełniać przestępstwa. Państwo ma jednak wszystko to gdzieś i spokojnie pozwala się okradać, zarówno zatrudnionym na czarno, jak i zatrudniającym.

Widocznie mamy wbudowane w tkankę chronienie przestępców, alkoholików i narkomanów.
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

Wiedźmin pisze: 25 sie 2020, 12:56
Ruta pisze: 25 sie 2020, 10:29 [...] Z tej koncepcji czasu, co do której jestem przekonana, wynika nie tylko, że niemożliwe są podróże w przeszłość, ale także, że grzebanie w przeszłości nie może uzdrowić teraźniejszości. Nie da się grzebać w niczym. [...]
Rozumiem, że jesteś do tego przekonana.

Moje doświadczenia (i nie tylko moje) wskazują - że jak najbardziej "grzebanie w przeszłości" ma szansę mi pomóc... zresztą jest to też "wałkowane" na 12 krokach... przypominanie sobie wydarzeń z przeszłości i próba przeżycia tych emocji w zdrowy sposób.. rozwojowy sposób - bez uciekania w wypracowane strategie przeżycia.

Dodatkowo, jest również wiele relacji ludzi (w tym katolików), którzy otarli się o śmierć (bądź przeżyli śmierć kliniczną), którzy opowiadali, jak życie (w tym konkretne sceny) przelatywały im przed oczami... były pokazywane. Więc ta "przeszłość" to chyba jednak nie takie znów "nic".

A na koniec, aby było jeszcze bardziej po chrześcijańsku... na czym miałby polegać sąd ostateczny... jeśli nie na "grzebaniu w przeszłości" ... i ocenieniu stosunku dobrych uczynków do złych? ;)
Nie chodzi mi o to, że grzebanie w przeszłości nie ma sensu. Ale zmieniać możemy jedynie teraźniejszość. To o czym piszesz, próba przeżycia emocji i sytuacji na nowo w konstruktywny sposób, to nauka tu i teraz. Działamy w teraźniejszości.
Miałam pecha trafić dwa razy na terapeutów grzebiących mi w przeszłości. Kropka. Cholernie bolesna terapia, która nic nie dawała. Poza informacjami typu, no tak ma pani skłonność do zastygania, bo była pani krzywdzona i bezbronna jako dziecko i tak się pani nauczyła. Słabo pani oddycha, bo ofiary często się boją oddychać. Tak to da się powiedzieć i dziewczynce, której rodzice zabraniali biegać i krzyczeli histerycznie jak pobrudzila sukienkę, jak i takiej ktora była gwalcona i bita. Jest tez w tym takie...powiemy ci co z tobą nie tak i dlaczego... A potem pobawimy się w jakieś idiotyczne wizualizacje, co by było, gdyby było inaczej. I będziemy udawać, że od tego wyobrażania nagle się uzdrowisz.

Teraz pracuję ze sobą inaczej. Jeśli postępuję źle i się na tym łapię, to poprawiam swoje postępowanie. To mnie wzmacnia. Gdy czuję się w porządku łatwiej mi zmierzyć się z moją przeszłością, bo na tu i teraz nie czuję się źle ze sobą. Natomiast nie mogę zmienić przeszłości, mogę ją zaakceptować jako część mojej historii, mogę poradzić sobie z emocjami, które wciąż mnie w przeszłość ciągną i pozwolić sobie na ich przeżycie, a co za tym idzie zmianę, mogę przyjrzeć się co mnie kształtowalo i poszukać innych doświadczeń czy inspiracji, mogę wyciągnąć wnioski z przeszłości by nie popełniać tych samych błędów. Ale przeszłości nie zmienię. By więc zamknąć bolesne doświadczenia mogę jedynie wybaczyć tym, którzy mnie skrzywdzili i sobie za to, że krzywdziłam innych (podejmując zadośćuczynienie).
ODPOWIEDZ