Kilka pytań o separację

Refleksje, dzielenie się swoimi przeżyciami...

Moderator: Moderatorzy

renta11
Posty: 842
Rejestracja: 05 lut 2017, 19:20
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: renta11 »

Ruta pisze: 28 lut 2023, 15:18
Rzecz w tym, że ja nie udzieliłam autorowi rady, by rozmawiał z żoną w chwili agresji. Napisałam precyzyjnie, by podejmował próby rozmowy w chwilach spokoju. Nauczyłam się tego w Sycharze. W moim małżeństwie taki sposób rozmowy się sprawdził. I nadal się sprawdza. Nadal mamy kryzys. Ale rozmawiamy spokojnie.

Skończyła się też w moim małżeństwie przemoc. W dużej mierze dzięki wskazówce z forum. Zachowywaniu spokoju wobec agresji.

Nie jest to proste, gdy relacja jest trudna, jest sporo nawarstwień. Wymaga wciąż dużej pracy emocjonalnej. Ode mnie. Ale działa.

Nie poradziłabym niczego, czego nie sprawdziłam na sobie. A ja w zderzeniu z agresywnym mężem przestestowałam mnóstwo sposobów, porad, pomysłów własnych. Wniosek mam jeden. Spokój. Rozmowa. Praca nad sobą.
No właśnie, i tak powinnaś to napisać w wątku Kumena. Opierając się na swoim doświadczeniu. To byłoby proste i czytelne.
A Twój przekaz opierał się na kategorycznym wyjaśnianiu, dlaczego żona Kumena tak się zachowuje (a Ty nie możesz tego wiedzieć, możesz się tylko domyślać i to błędnie ) co ona czuje i dlaczego (tego zupełnie nie wiesz) podaniu danych na temat kobiet w połogu (6,5 miesiąca ma dziecko) dodaniu informacji na temat kobiet-bidul i podaniu rad, które z powyższego wynikają. W moim odbiorze - mocno niewiarygodny przekaz i brzmiący ex cathedra. Gdyby to napisał ktoś naukowo zajmujący się tym tematem mogłabym uwierzyć, ale Tobie w ten sposób piszącej - nie. Tym bardziej, że często w swoich wypowiedziach generalizujesz, przypisujesz innym swoje odczucia, projektujesz na innych swój sposób widzenia świata, ludzi i zdarzeń. W otoczce przeczytanych badań, danych, zmienianych przez Ciebie i wyrwanych z kontekstu cytatów.
Nie kwestionuję tutaj autorytetów jak np. ksiądz Dziewiecki, ale nie zgadzam się z nim we wszystkim.Szczególnie generalizowaniu, że kobiety to i to, a męźczyźni tamto. Prawidłowy przekaz to "większość kobiet" albo "często kobiety". Precyzja w wyrażaniu myśli jest bardzo ważna, aby przekaz był czytelny i wiarygodny.
Taki sposób dyskusji (jak Twój w wątku Kumena) jest dobry w klubie dyskusyjnym z ludźmi, którzy lubią ten rodzaj i formę wymiany myśli. Takie wolne dyskusje na wybrany temat, dzielenie się swoimi przemyśleniami na wybrany temat, a nawet spieranie się. To jest fajne i ciekawe.
Ale na forum pomocowym - raczej nie najlepszy. Dlatego na Al-Anon kładziono nacisk na dzielenie się swoim doświadczeniem, a nie na wolnych dyskusjach na wybrany temat.
Cieszę się, że nie masz problemów z komunikacją, a jedynie płynęłaś na emocjach.
św. Augustyn
"W zasadach jedność, w szczegółach wolność, we wszystkim miłosierdzie".
renta11
Posty: 842
Rejestracja: 05 lut 2017, 19:20
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: renta11 »

Ruta pisze: 02 mar 2023, 2:34
Czasem też mam potrzebę sprostowania. Napisałaś, że zastosowane przeze mnie w relacji z mężem metody komunikacji "nie okazały się efektywne". Jest dokładnie przeciwnie. Dla mnie to ma znacznie. Jest częścią mojego doświadczenia, które przekręciłaś pod tezę, że moje wskazówki "nie są wiarygodne". Między polemiką a sprostowaniem jest zasadnicza różnica. Sprostowałam to, co w twojej wypowiedzi na mój temat i na temat moich doświadczeń było nieścisłe.
Moją historię relacjonowałam do niedawna systematycznie. Są to sprawy weryfikowalne. Poprawa sposobu komunikacji i komunikacja NVC pomagają także w przypadku przemocy i relacji z osobą uzależnioną.

W moim odczuciu odpisałam ci krótko i grzecznie. Jeśli jednak czymś cię uraziłam przepraszam. Natomiast jeśli jesteśmy przy kwestii dobrej komunikacji, to może jednak łatwiej jest wprost napisać: uraziło mnie to i to, niż "Co z tobą jest nie tak?", "Jest jakiś problem?" i tak dalej.
Tutaj mam problem.
Bo swojego męża opisywałaś, jak dwie różne osoby.
Z jednej strony jako narkomana i agresora, któremu dziecka nie da się powierzyć nawet na chwilę, którego razem z synem się boicie, który nie uczestniczy w finansowym utrzymaniu dziecka, o wychowaniu nawet nie wspomnę. Którego wpływ na dziecko jest bardzo szkodliwy.
Z drugiej strony jako dobrego, ciepłego człowieka, który pomaga Ci w naprawach w domu, który przygotowuje posiłki i w konstruktywny sposób spędza czas z dzieckiem.
I oba te opisy wstawiałaś prawie w tym samym czasie, w krótkich odstępach czasu.
Więc Twoje osiągnięcia z mężem nie mogą być trwałe, skoro on jest trwale chory. Bo z chorym nie ma nic trwałego i konstruktywnego. Mogą być tylko krótkie chwile łapania względnej normalności. Ale tylko chwile, i tylko łapania.
Do tego z własnego syna zrobiłaś opiekuna jego ojca, który musiał się z nim obchodzić jak z jajkiem, aby wykrzesać z niego jakieś ludzie okruchy (mój subiektywny odbiór po odczytywaniu opisów narkomana). To jest zupełne odwrócenie ról, bo syn powinien być synem swojego ojca, a nie odwrotnie.
A potem oddałaś temu uzależnionemu ojcu dziecko na wychowanie.

Rozumiem, że mąż mógł być zły, jak brał i nie-zły jak nie brał. Ale to przecież tak nie działa. Bo uzależniony jest chory przez cały czas, zaburzenie występuję w trybie ciągłym. Mogłabym dać mu kwiatka do opieki (na początek), potem może psa (już trudniej), ale dziecko do samodzielnej opieki? To może dopiero po roku abstynencji i przynajmniej po zakończeniu wstępnej terapii, pobytach w grupach wsparcia?
Czy Ty wiesz, od kiedy on nie bierze, czy uczestniczy w jakiejś terapii, w grupie wsparcia?

To się wszystko kupy nie trzyma. To jest przynajmniej dysonans.

I do tego przestałaś pisać w swoim wątku. Myślałam, że robisz sobie przerwę na forum, ale nie. Ty się bardzo aktywnie i szeroko udzielasz w innych wątkach. Ale u siebie nie. Dlaczego?
Bo ja właśnie jestem ciekawa, jak przebiega opieka nad Twoim synem.
Czy jest sprawowana przez rodziców Twojego męża (bo chyba pisałaś, że mieszka u dziadków?), jak ojciec uczestniczy faktycznie w tej opiece. Czy ojciec wypełnia swoją rolę rodzica? Czy dziecko jest wychowywane w bezpiecznym środowisku?
Zaniepokoiło mnie bardzo to, że syn nie chciał dalej mieszkać z Tobą. Nie wiem, czy bardziej nie chciał mieszkać z Tobą, czy bardziej chciał spróbować mieszkać z ojcem. A może wolał najbardziej bezpieczne mieszkanie z dziadkami?
Bo boję się, że zaczęłaś opisywać, jak to ojciec świetnie wypełnia rodzicielską rolę, a za chwilę dowiemy się, że nadal bierze i jest do kitu. I dlatego nie piszesz.
Zaprzestanie pisania w Twoim wątku jest dla mnie podejrzane, tym bardziej, że jesteś aktywna na forum i do tej pory relacjonowałaś na bieżąco swoje życie. Tym bardziej w kontekście tego, co opisałam wyżej.

Mam problem z odbiorem Ciebie jako osoby, jako matki, jako osoby radzącej innym. I myślę, że nie ja jedna jestem zaniepokojona. Nie dziwią mnie więc jakieś zastrzeżenia co do Twojego pisania i samego odbioru Twojej osoby wyrażane przez innych ludzi.
Nie umiem do końca tego sprecyzować, ale niepokoi mnie to. I rzutuje na czytanie Twoich postów.
św. Augustyn
"W zasadach jedność, w szczegółach wolność, we wszystkim miłosierdzie".
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

renta11 pisze: 02 mar 2023, 9:03
Ruta pisze: 28 lut 2023, 15:18
Rzecz w tym, że ja nie udzieliłam autorowi rady, by rozmawiał z żoną w chwili agresji. Napisałam precyzyjnie, by podejmował próby rozmowy w chwilach spokoju. Nauczyłam się tego w Sycharze. W moim małżeństwie taki sposób rozmowy się sprawdził. I nadal się sprawdza. Nadal mamy kryzys. Ale rozmawiamy spokojnie.

Skończyła się też w moim małżeństwie przemoc. W dużej mierze dzięki wskazówce z forum. Zachowywaniu spokoju wobec agresji.

Nie jest to proste, gdy relacja jest trudna, jest sporo nawarstwień. Wymaga wciąż dużej pracy emocjonalnej. Ode mnie. Ale działa.

Nie poradziłabym niczego, czego nie sprawdziłam na sobie. A ja w zderzeniu z agresywnym mężem przestestowałam mnóstwo sposobów, porad, pomysłów własnych. Wniosek mam jeden. Spokój. Rozmowa. Praca nad sobą.
No właśnie, i tak powinnaś to napisać w wątku Kumena. Opierając się na swoim doświadczeniu. To byłoby proste i czytelne.
A Twój przekaz opierał się na kategorycznym wyjaśnianiu, dlaczego żona Kumena tak się zachowuje (a Ty nie możesz tego wiedzieć, możesz się tylko domyślać i to błędnie ) co ona czuje i dlaczego (tego zupełnie nie wiesz) podaniu danych na temat kobiet w połogu (6,5 miesiąca ma dziecko) dodaniu informacji na temat kobiet-bidul i podaniu rad, które z powyższego wynikają. W moim odbiorze - mocno niewiarygodny przekaz i brzmiący ex cathedra. Gdyby to napisał ktoś naukowo zajmujący się tym tematem mogłabym uwierzyć, ale Tobie w ten sposób piszącej - nie. Tym bardziej, że często w swoich wypowiedziach generalizujesz, przypisujesz innym swoje odczucia, projektujesz na innych swój sposób widzenia świata, ludzi i zdarzeń. W otoczce przeczytanych badań, danych, zmienianych przez Ciebie i wyrwanych z kontekstu cytatów.
Nie kwestionuję tutaj autorytetów jak np. ksiądz Dziewiecki, ale nie zgadzam się z nim we wszystkim.Szczególnie generalizowaniu, że kobiety to i to, a męźczyźni tamto. Prawidłowy przekaz to "większość kobiet" albo "często kobiety". Precyzja w wyrażaniu myśli jest bardzo ważna, aby przekaz był czytelny i wiarygodny.
Taki sposób dyskusji (jak Twój w wątku Kumena) jest dobry w klubie dyskusyjnym z ludźmi, którzy lubią ten rodzaj i formę wymiany myśli. Takie wolne dyskusje na wybrany temat, dzielenie się swoimi przemyśleniami na wybrany temat, a nawet spieranie się. To jest fajne i ciekawe.
Ale na forum pomocowym - raczej nie najlepszy. Dlatego na Al-Anon kładziono nacisk na dzielenie się swoim doświadczeniem, a nie na wolnych dyskusjach na wybrany temat.
Cieszę się, że nie masz problemów z komunikacją, a jedynie płynęłaś na emocjach.
Rento,
Pragnę zauważyć, że w wątku Kumena zanim zaczęła się rozmowa polemiczna, i bynajmniej nie od mojego wpisu, dzieliłam się swoim doświadczeniem i tym, co pomogło u mnie. Oraz swoją oceną opisanej sytuacji, przez pryzmat moich doświadczeń. Czyli robiłam to, co pozostali użytkownicy.

Nie to stało się przyczynkiem dyskusji, ale wskazówki jakich udzieliłam autorowi w oparciu o moje doświadczenie, a dokładniej:
- dostosowanie się przez męża do potrzeb żony, do jej wskazówek, uznanie jej sposobu opieki nad dzieckiem za właściwy,
- zwiększenie wsparcia poprzez osobiste zaangażowanie i zakup akcesoriów,
- spokój w obliczu wybuchów agresji,
- prowadzenie rozmów w chwilach spokoju.

Gdy rozmowa stała się offtopowa, zaczęłam odpowiadać w moim wątku. Nieco za późno. Ale lepiej niż wcale. Nie uważam za błąd rozmowy z osobą, która ma pytania. Natomiast zapewne nie ma sensu rozmowa z kimś, kogo intencją nie jest usłyszeć odpowiedź, tylko wykazać, że się mylę. I na tym etapie, wchodzenia w takie "dyskusje" decydują u mnie emocje. Mogłabym sobie postawić granicę, ale tego nie robię. Co jednak nie dyskredytuje samego meritum.

***
Co do naukowości. Jeśli odnoszę się do wiedzy, odnoszę się do wiedzy naukowej, zobiektywizowanych danych. Nieważne czy chodzi o ilość gospodarstw korzystających z węgla, czy znaczenie terminu "połóg". Nawyk zawodowy. Jeśli coś jest moją osobistą opinią, poglądem, lub gdy wkraczam w obszar w którym nie mam wiedzy, wyraźnie to zaznaczam.

Co do połogu. Termin połogu to normatyw. Tym się zajmuję. Normą. I wszystkim wokół. Badam różne normatywy. Dla zrozumienia procesów powstawania norm i normatywów potrzebna jest wiedza z różnych dziedzin. W zakresie spoza mojej dziedziny korzystam z dorobku naukowców, czytam publikacje, korzystam ze studiów podyplomowych, interdyscyplinarnych kursów naukowych.

Nie mam wiedzy o wszystkich normatywach świata, bo to niemożliwe. Ale akurat o tych związanych z połogiem mam. Regulacje prawne, normy i normatywy dotyczące kobiet, to nie jedyny, ale ważny obszar moich zainteresowań.

Połóg jest zjawiskiem złożonym. Termin 6 tygodni to termin techniczno-medyczno-prawny. Spadek po PRL. W przeszłości wyznaczał kres uprawnień macierzyńskich. Był to także termin po którym zakładano, że kobiecie nie zagraża fizycznie ponowne podjęcie współżycia. Jest więc to utylitarnie (czyli z perspektywy przydatności) ustalony termin, po którym oczekiwano od kobiety powrotu do jej "funkcji" w społeczeństwie (a za podstawową uznawano wtedy pracę) oraz w małżeństwie (przykre, bo za taką uznawano dostępność seksualną).

Połóg w znaczeniu nieutylitarnym to czas w którym psychika i ciało kobiety się rehabilituje, stabilizują się hormony, wraca stały cykl i równocześnie kobieta przystosowuje się do nowej macierzyńskiej roli oraz osiąga gotowość psychiczną i fizyczną do podjęcia satysfakcjonującej dla niej relacji intymnej.

Jest to podejście z perspektywy samej kobiety, procesów jakie zachodzą w jej ciele i psychice. Taki proces trwa średnio od 12 do 14 miesięcy. Może być krótszy. Ale nie musi. Kobieta w połogu to nie bidulka, ale osoba mająca specjalne potrzeby, związane z jej specyficznym stanem psycho-fizycznym.

Do początków wieku XX medycyna i prawo kontynentalne przyjmowały, że położnica to kobieta w okresie do 12 miesięcy po porodzie. Przepisy karne łagodziły odpowiedzialność karną kobiet-położnic. Zresztą do dziś tak jest że połóg (z obowiązującą umowną cezurą 12 miesięcy) stanowi okoliczność łagodzącą, a nawet wyłączającą bezprawność.

Normatywem tej kategori co połóg jest też na przykład wiek dojrzałości szkolnej czy stan żałoby. Tu także terminy się rozciągają lub skracają, w zależności od bieżących nurtów.
renta11
Posty: 842
Rejestracja: 05 lut 2017, 19:20
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: renta11 »

Ruto

Odpowiedź przyjęłam, pobieżnie tylko rzuciłam okiem. Odpowiadać nie będę. Pozostanę przy swoim zdaniu.
Dobrego dnia.
św. Augustyn
"W zasadach jedność, w szczegółach wolność, we wszystkim miłosierdzie".
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

Dawno nie pisałam u siebie. Niemrawo rusza nasza ta nasza sprawa rozwodowa w apelacji. Sąd jakiś czas temu, po roku z dużym okładem wysłał mężowi moją apelację. Która jest aktualna od strony prawnej, za to w kwestii sytuacji rodzinnej zdążyła się zdezaktualizować całkowicie. Mąż odpisał. Nie wiem co. Bo teraz sąd niemrawo, czyli drugi miesiąc wysyła do mnie tą jego odpowiedź. Sądowi się nie spieszy, to i mi nie. Nie ma na razie nawet zarządzenia o wysłaniu pisma. Kiedyś nie dałabym rady wytrzymać, pewnie jechałabym oglądać akta. A teraz mam spokój. Najwyżej zdenerwuję się jak przeczytam pismo męża, jeśli będzie wkurzające ;) Po co mam denerwować się teraz...? Fajnie, że umiem naprawdę się nie denerwować, zachować spokój, a nie wypierać emocje i zdenerwowanie. Różnica jest ogromna. Nawet dla tej jakże przydatnej umiejętności warto było wejść w kryzys.

Nauczyłam się też ufać Bogu. Jemu tą sprawę zawierzyłam. Więc denerwowanie się byłoby bez sensu. Teraz wydaje mi się to proste. Kiedyś było abstrakcją. Cieszę się też, że nie wygłaszam już jak w początku całej tej sprawy długich monologów wewnętrznych do sądu. I że potrafię nie wdawać się w rozmowy z osobami z rodziny i innymi, które chciałby o tej sprawie rozmawiać. Pochłaniało to mnóstwo mojej energii, sił i emocji. I zamiast jednej sprawy rozwodowej, miałam ich w dziesiątkach, albo i w setkach :)

Mąż zatrudnił nową panią prawnik, kosę od rozwodów. Podobno. Jej nazwisko pojawiło się w portalu sądowym. Sprawdziłam w sieci. Więc w sumie jestem trochę ciekawa, co kosa odpisała. Ale nie aż tak. Dowiem się w swoim czasie. Rozmawiałam jakiś czas temu z mężem, gdy jeszcze próbowałam z nim zawrzeć ugodę co do spraw rodzicielskich. Przesłał mi wtedy projekt ugody w wykonaniu pani prawnik. Absurdalny. I zupełnie inny od tego, co razem ustaliliśmy. Zapytałam, co jest w takim razie w piśmie, które w tym czasie wpłynęło. Jak to mój mąż, stwierdził, nie wie, nie zna się, tylko podpisał. Wierzę. Pozwu też nie czytał. Zresztą tego, co pani prawnik pozmieniała w naszej ugodzie też nie wiedział, nie czytał. Ja się uczę spokoju, mój mąż jak widać też.

Za to wygląda na to, że załapiemy się na trzyosobowy skład sędziowski. Co w sumie mnie cieszy. Po tym co podziało się u nas w pierwszej instancji, jest kilka złożonych zagadnień. Jak na przykład to, czy jeśli mąż wnosi o rozwód ze swojej winy, a żona o oddalenie pozwu, sądowi w ogóle wolno było rozpatrywać winę. I czy wolno było sądowi samodzielnie w zastępstwie stron, które tego nie zrobiły, sformułować zarzuty wobec małżonków i stwierdzić na podstawie swoich zarzutów winę bez materiału dowodowego, którego małżonkowie nie złożyli?

Zapewne powoli czas zacząć modlitwę za skład sędziowski, za panią kosę, za męża, za siebie i osoby zaangażowane w sprawie. W poprzedniej instancji dobrze modliło mi się zawierzając Bogu, potem także o prowadzenie Ducha Świętego. I to prowadzenie dostawałam, głównie zresztą jako wskazówki, by nic nie robić. Potem miałam czas modlitwy psalmami. Wtedy się trochę podziało. Teraz mam takie wewnętrzne natchnienie, by całą tą sprawę zawierzyć przez wstawiennictwo Matki Bożej. I tak też zrobię.

Mam też całkiem nowy czas w życiu duchowym. Trudny. Długo czułam bardzo dużą bliskość z Jezusem. Doświadczałam wielu łask. Dostawałam wiele prezentów. Teraz mam zupełną pustynię. Tęsknię. Nie rozumiem. Modlitwa jest trudem. Różaniec niemożliwością. Ale nie jest tak całkiem sama, odzywają się do mnie moi Święci, do których kiedyś ja się zwracałam. Ostatnio rozmawiałam z dziewczyną, której poleciłam poprosić o opiekę Świętego Józefa. Dzwoniła podziękować i opowiedzieć, jak dużo dla niej zrobił. Jak zawsze Święty Józef jest niesamowity. Choć ostatnio trudno mi o bliskość, także ze Świętymi. Przypomniał mi się także Święty, którego poznałam tylko trochę, ale przez jakiś czas modliłam się za jego wstawiennictwem, bo w sumie, tak można powiedzieć, że się pojawił, więc uznałam, że jest na mój czas. I o mnie nie zapomniał.

W nowym miejscu adaptujemy się powoli. Może to i dobrze. Czasem myślę, że te trudy związane ze zmianą mojej parafii na inną, które mnie wtedy wybiły z rytmu modlitwy, były mi potrzebne, by teraz lepiej radzić sobie ze znacznie większymi zmianami. Nadal jestem wybita z rutyny. I wciąż nie mam nowej. Stara budowała się latami. Moje miasto mam w neuronach, jestem w nie wrośnięta. W nowym jestem jakby bez korzeni. Czasem myślę, że to dobrze, bo może czas te korzenie zapuścić właśnie nie w rutynach, przyzwyczajeniach, ulubionych miejscach, drobnych przyjemnościach, ale w Jezusie. Tyle, że nie bardzo to potrafię i cała moja natura krzyczy, że chce swoich rutyn i przyzwyczajeń.

Nie widuję męża odkąd zatrudnił panią prawnik. Ale też i sama go unikam. Nie piszę. Nie kontaktuję się. Na dziś nie mam na to siły. Nie mam siły mierzyć się z jego zmiennymi nastrojami, z tym, że chwilę rozmawiamy miło i ciepło, jest blisko, potem mnie znienacka atakuje, dokucza mi, rani, odrzuca. Nie jest mi wcale dobrze z tym, że się nie widujemy i nie kontaktujemy, poza bardzo krótkimi smsami, dotyczącymi spraw rodzicielskich. Tęsknię. Ale i tak jest to lepsze, niż ciągła huśtawka i bycie ranioną. Cieszę się, że mogę być w zgodzie ze sobą i nie zastanawiam się już, co jest dobre dla sprawy, męża, trzeźwienia i wszystkich w koło, co moje zachowanie spowoduje, na kogo jak wpłynie. Dbam o siebie, o to co ja czuję i chronię swoje uczucia. Jaka to ulga nie nieść na plecach całego świata.

Poza tym chorujemy drugi tydzień, wyszła z tego solidna infekcja. Jak powiedział młody, zmiotło nas z planszy... No zmiotło. Brakuje mi mojej radości. Mam nadzieję, że wróci wraz z przypływem sił. Ale też dobrze mi się choruje, gdy umiem zaakceptować czas choroby. I nawet spokojnie poleżeć w łóżku, nie odebrać telefonu, napisać, że jestem chora, zamiast załatwiać sprawy z gorączką. Choć nadal mierzę się z wyrzutami sumienia jako mama. Za brak siły, niewywieszone pranie, i spanie w ciągu dnia. Z jednej strony pomyślałam, że mam ten wzorzec od mamy. Z drugiej pomyślałam, że nigdy jej nie podziękowałam za taki wysiłek. Może warto.
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

Podziękowałam mojej mamie. Zawsze, gdy choć trochę zbliżam się do Matki Bożej, gdy się do Niej zwracam, coś dobrego dzieje się w mojej relacji z moją mamą, coś nowego widzę, coś nowego się we mnie uzdrawia.

Moja mama zwykle się zamęczała. Ciężko pracowała. Nie odpoczywała. Gdy chorowała, pracowała dalej. Ja wiem, że można było inaczej. Ale moja mama wtedy tego nie wiedziała. Zwykle, gdy o tym myślałam czułam dużą złość. Bo ta praca zabierała mi mamę, jej czas, radość, czułość. Moja mama stale była zmęczona, smutna, odległa.

Wczoraj, a w zasadzie od paru dni, leżałam, chorowałam i się złościłam na ten wzorzec zamęczonej mamy, z którym sobie nie radzę. Bo mnie obciąża, bo nie mogę spokojnie odpocząć, bo zaraz dopadają mnie wyrzuty sumienia. W każdej innej materii umiem już odpuścić, a w tej jednej nie daję rady. I nagle zobaczyłam to inaczej. Przestałam być zła na moją mamę za to, że się zamęczała. Poczułam czułość, wdzięczność, troskę, było mi jej szkoda, tak z serca. Zobaczyłam w tym wszystkim jej bezradność, zagubienie, lęk, ale też poczucie obowiązku, miłość. Podziękowałam mamie za ten cały jej wysiłek, starania i pracę, gdy wieczorem rozmawiałyśmy. Opowiedziała mi trochę o tym, jak się wtedy czuła, gdy była taka przemęczona, gdy pracowała chorując. To była dobra rozmowa.

Chyba przestałam wczoraj patrzeć na moją mamę z perspektywy zranionego dziecka, spojrzałam z perspektywy kobiety. Już dorosłej. Nie moja to zasługa, tylko Mamy. Nie widziałam tego wszystkiego wcześniej.

I chyba tego właśnie potrzebowałam. Bo nie czuję już złości na mamę i równocześnie nie czuję się już winna, że jestem chora, że pranie leży w pralce, że... Trochę płaczę. Trochę z ulgi, trochę nad moją mamą, trochę nad sobą.

Zaczęłam modlitwę w intencji zbliżającej się sprawy sądowej, sądu, sędziów, pani prawnik, naszego małżeństwa, kochanki mojego męża, naszych dzieci, i wszystkich w tą sprawę sądową zaangażowanych i nią dotkniętych. Zawierzyłam całość Bogu, przez ręce Maryi. Pośpiewałam trochę Duchowi Świętemu. W duchu, bo jeszcze bardzo chrypię, ale z serca.

Trochę jakby mniej pustynnie. Jakby jakiś taki przedświt. Lepiej. Lżej.

Poczułam też, że to wcale nie jest dobre, że uciekam przed mężem i izoluję się, by nie zostać zraniona. Przyglądam się temu. Wczoraj przed południem rozmawiałam z synem. Wspomniałam, że przydałaby mi się rzecz, którą wziął tata, a na razie nie bardzo mogę sobie pozwolić na zakup. I młody powiedział, mamo, to może po prostu zapytaj taty, czy nie mógłby ci tego oddać. Czemu od razu zakładasz, że tego nie zrobi. Jak nie zapytasz, to się nie dowiesz. No właśnie: czemu? Jakoś zaczęłam się obawiać zwracania się do męża. A lęk nie jest dobry.

Uświadomiłam sobie też, czytając dawny post Avys w sąsiednim wątku, że od paru lat piszę głupotę, o tym, że mój mąż wyprowadzając się do kochanki podjął dobrą decyzję. To nie była dobra decyzja. Nawet jeśli dała mi i dzieciom chwilową ulgę. Bo przyniosła głównie mnóstwo zranień dla wszystkich. Dobrą decyzją byłoby, gdyby mąż z nami został i zakończył relację z kochanką. Tak sobie teraz myślę, że skoro ja sobie tłumaczyłam to jako "dobrą decyzję" w swoim sercu, to czemu mój mąż miałby ją sobie tłumaczyć inaczej.
Nie jest dla mnie proste patrzeć na różne rzeczy w prawdzie. Widzę, a nie widzę.
Awatar użytkownika
ozeasz
Posty: 4368
Rejestracja: 29 sty 2017, 19:41
Jestem: w separacji
Płeć: Mężczyzna

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: ozeasz »

Dzięki za podzielnie się tymi historiami, przychodzi mi taka refleksja, że warto być spójnym ze sobą, w zgodzie ze sobą i czynić (na ile rozumiem i pojmuję) dobro, nauczyć się go nie żałować mimo różnych trudnych doświadczeń, bo to przecież ja i moje wartości, nikt nie zabroni mi też kochać i dobrze się z tym poczuć w efekcie, a reszta nie należy do nas.
Miłości bez Krzyża nie znajdziecie , a Krzyża bez Miłości nie uniesiecie . Jan Paweł II
Nino
Posty: 611
Rejestracja: 14 gru 2019, 18:26
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Nino »

Ładnie napisałaś o mamie :)
Zainspirowałaś mnie.
Pozdrawiam.
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

Dziś święto wielkiego polskiego świętego i męczennika, choć przez niektórych jeszcze nie znanego, Andrzeja Boboli. Jest to taki mój Święty, z którym czuję się blisko, pojawia się w różnych momentach mojego życia i którego poznawałam powoli.

To Święty który sam prosi, byśmy modlili się za jego wstawiennictwem. Jest też patronem Polski, więc warto pomodlić się i w intencji naszej ojczyzny, bo o taką modlitwę nas prosi. Jest wiele świadectw. Za jego wstawiennictwem uproszono i uwolnienia z nałogów i pojednania dla małżonków i zdrowie dla poważnie chorych dzieci.

Historia życia Andrzeja Boboli i historia wszystkich zdarzeń po jego śmierci, trwająca do dziś, jest niesamowita. Jeśli ktoś jeszcze jej nie zna, warto się z nią zapoznać, jak i z samym Świętym Andrzejem Bobolą.

Święty Andrzeju Bobolo, módl się za nami.
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

renta11 pisze: 17 maja 2023, 9:26 Ruto
W Twoich wypowiedziach widzę ciągle wiele troski o dobre samopoczucie Twojego męża, uprawiasz wręcz taniec na linie, aby utrzymywać czy wskrzeszać relacje. Czy to nie zahacza nadal o współuzależnienie?
Nawet oddałaś swoje dziecko uzależnionemu mężowi na wychowanie. Liczyłaś na to, że czynnie uzależniony mąż stanie się w cudowny sposób zdrowym, dobrze funkcjonującym ojcem?
Jak to się skończyło?
Jaką cenę zapłaciło za to Twoje dziecko?
Czy było warto?
Rento,

Sposób w jaki opisałaś część mojej historii jest dość dramatyczny. Oddanie na wychowanie uzależnionemu mężczyźnie dziecka nie brzmi najlepiej. Przypisałaś mi też intencje, których nie mam ani teraz, ani nie miałam wtedy, kiedy mój mąż obejmował codzienną opiekę nad synem.

Wyglądało to zgoła inaczej. Gdy przyszłam na forum mój mąż nie był w stanie ani sprawować opieki, ani nawet realizować kontaktów. Nie z powodu braku kompetencji rodzicielskich, bo te ma, ale z powodu nietrzeźwości. Jednak w kolejnych latach mąż z osoby trwale nietrzeźwej stał się osobą trzeźwiejącą. Nie bez incydentów i upadków. Ale zmierzającą dość świadomie w dobrym kierunku.

To właśnie we Wspólnocie, korzystając z doświadczenia innych mam w podobnej sytuacji rodzinnej (mąż poza rodziną, z kochanką, w kryzysie, zwykle w uzależnieniach), mogłam przygotować się na dzień, w którym nasz dorastający syn zacznie rozważać przejście pod opiekę ojca. Niekoniecznie ojca przygotowanego do tej roli. Przyszedł ten dzień o wiele wcześniej, niż sądziłam. A miałam nadzieję, że nie przyjdzie wcale. Ale nie jest to jakimś niebywałym, wyjątkowym zdarzeniem.

Dzięki historiom rodzin, kobiet, małżeństw i dzieci, którzy taki etap przeszli przed nami, mogłam skorzystać z wiedzy o tym, co z różnych decyzji dla różnych osób wynikło. I wyciągnąć swoje wnioski.

Moje wnioski były następujące: im większy opór postawię w takiej sytuacji, tym więcej komplikacji. Dzieci się wtedy buntują, uważają mamę za stojąca na drodze do relacji z tatą, mąż ma używanie,
przedstawia żonę jako "alienatorkę". Zaczyna się wojna wszystkich ze wszystkimi, sądy. Po jakimś czasie dziecko jeśli się uprze i tak jest pod opieką taty, bywa, że i wbrew decyzji sądu. Jeśli pod opiekę taty w będącego kryzysie trafi dziecko starsze, po wyczerpującej walce z mamą, zranione całą sytuacją, bywa mu to na rękę. Nie ma wymagań, kontroli, jest samowola. Więź z mamą jest wtedy mocno nadszarpnięta. Wszystko ze szkodą dla dziecka.

Zgoda na taki stan rzeczy najczęściej kończy się albo wycofaniem się po jakimś czasie ojca, albo decyzją dziecka o powrocie pod opiekę mamy. Dziecko w jakiś sposób "zaszczepia się" wtedy na przyszłość przed takimi pomysłami. Nie usłyszałam o ani jednej sytuacji, w której ojciec w kryzysie ogarnął się na tyle, by stać się dobrym podstawowym opiekunem. Najpierw trzeba zapewne jednak wyjść z kryzysu. Nie miałam więc podstaw, by mieć takie oczekiwania, o jakich piszesz.

Na podstawie tych swoich wniosków zgodziłam się, by syn zamieszkał z tatą. Co nie znaczy, że syna "oddałam" mężowi. Cały czas miałam z nim kontakt, spotykaliśmy się, rozmawialiśmy. Bardzo wsparły mnie mamy, które przez to przechodziły. Uczyłam się jak nie przenosić swoich obaw na syna, jak go mądrze wspierać, jak nie obciążać go w tym czasie moją tęsknotą za nim. Nie oznacza to, że była to dla mnie prosta decyzja. Po dwóch dekadach codziennego bycia mamą i opiekunką, nie było mi łatwo przestawić się na życie w pojedynkę. Mam też silną więź z młodym i zwyczajnie mi go przez cały czas jego nieobecności brakowało. Do bólu, do płaczu. No i miałam wiele obaw.

Pytasz o epilog tych zdarzeń. Syn po czterech i pół miesiącach wrócił pod moją opiekę. Czwarty miesiąc był dla mnie najtrudniejszy, bo mąż zaczął coraz więcej zawalać. Szybciej niż przewidywałam. Wyczekałam, mimo niepokoju i chęci zabrania syna natychmiast. Syn wrócił na swoją własną prośbę.

Jeśli chodzi o efekty, jest więcej pozytywów niż negatywów. Syn ma realniejszy obraz swojego taty, mnie także. Ich więź się wzmocniła, nasza też. Mąż na nowo otworzył się jako ojciec. Ma z młodym stały kontakt, piszą do siebie, dzwonią, mąż oddzwania do syna na bieżąco, nie znika na wiele dni jak przedtem. Odwiedza młodego regularnie, choć pewnie przydałoby się częściej. Ale kiedy jest, poświęca czas młodemu, dobrze się nim zajmuje. To wzmacnia młodego, jego pewność siebie, służy mu. Syn jest w dobrej kondycji psychicznej. Owszem były i komplikacje w postaci reorganizacji nauki, zmiany miejsca zamieszkania i tego rodzaju spraw. Bilans jest jednak na plus.

Co do mojej relacji z mężem, to osobna sprawa. Na dziś kontaktuję się z mężem wyłącznie w sprawach bieżących dotyczących dzieci. Piszę smsy. Niezwykle rzadko ustalamy coś w rozmowie telefonicznej. Ta współpraca idzie nam dobrze.

Sama nie wiem, czy takie ograniczenie jest to dobrze, czy źle. Ale na dziś tak mam. Zapewne to, co płynie w mojej postawie z lęku dobre nie jest. Nie rozwikłałam jeszcze w tym siebie, swoich emocji, postawy. Ale też nie śpieszę się ze zmianą. Mam czas, nie czuję presji. Przyglądam się sobie. Na dziś mój mąż jest z kolei na etapie "przed rozprawą", co oznacza, że unika kontaktowania się ze mną. Przyzwyczaiłam się. Także do tego, że wcale to naszej więzi jakoś znacząco nie osłabia. Wbrew wszystkiemu, nałogom, kryzysom, nasza więź zawsze była silna, wiele nas łączyło. I tak zostało. Poza wszystkim co trudnego wnieśliśmy do naszego małżeństwa, wnieśliśmy też rzeczy dobre. I wiele udało się nam zbudować, przyjaźniliśmy się, podziwialiśmy, uczyliśmy siebie i od siebie nawzajem, byliśmy blisko. I to jest. Jest też niezmywalna więź sakramentalna, jak najbardziej realna, odczuwalna.

Jestem też z nas jako z małżeństwa dumna, że w kryzysie mimo wszystko nauczyliśmy się chronić dzieci, nie przenosić na nich naszych emocji, obciążeń i współpracować. Nie walczyć. Nawet w sytuacjach takich jak zmiana opieki, nowe warunki, w których wszystko trzeba układać od nowa. Nie tylko ja potrzebuję się powściągać. Mój mąż też. Bywa mi przykro, gdy czuję zniecierpliwienie w jego głosie. Ale jemu zapewne też nie jest łatwiej. Mąż zna mnie, czyta moje emocje, tak jak ja jego.

Nadal zależy mi na tym, by nasze relacja była dobra, by zdrowiała. I pracuję nad tym. Po swojej stronie. Zdrowienie mojego męża zostawiam Bogu. Choć zdarza się, że za moim mężem tęsknię. Bywa nadal, że do bólu. I do łez. Nie uciekam od tego.

Nie wiem, w czym widzisz tu taniec na linie w celu wskrzeszania czy utrzymywania relacji. Nie wiem też w czym tu widzisz współuzależnienie. Wiem, że dla części osób współuzależnienie przechodzi dopiero przez zerwanie relacji z uzależnioną osobą. Ja jednak poznałam sporo osób, m. in. w Sycharze i w Al-Anon, które poszły inną drogą, poprzez zdrowienie w relacji. Także wtedy, gdy osoba uzależniona jeszcze ze swoich trudności nie wyszła. Kocham mojego męża. Także wtedy, gdy jest trudno, gdy mąż mnie rani i gdy odrzuca. To nie to samo, co zgoda na krzywdę.

Nadal pragnę powrotu mojego męża, powrotu do Boga, do samego siebie, do naszej rodziny. Ale też potrafię żyć spokojnie i dobrze w oczekiwaniu na jego powrót. Już nie w poczuciu krzywdy. Raczej w poczuciu obdarowania łaską, która pomogła mi nie pobłądzić, poprostować wiele ścieżek, zdrowieć. Nie odbieram już życia samotnie jako kary. Ani nie uważam, że mój mąż ma dobrze, bo jest w innej relacji, bo ma mniej obowiązków. Wiem już, że to nie daje szczęścia. Wierzę też, że to samo, co Bóg uczynił dla mnie, pragnie też uczynić dla mojego męża. I w swoim czasie uczyni.

Bywa mi trudno. Ale gdyby mąż był z nami, także mielibyśmy różne trudności. To część życia. Więc i do tych trudności jakoś się nie przywiązuję. I nie obwiniam już za nie męża. Przeszło mi i to. Chyba mam taki dobry etap, gdy mogę sobie czekać nie czekając. Przy pełnej świadomości, że potem mogę mieć kryzys w kryzysie :) No i tak to właśnie wygląda.
renta11
Posty: 842
Rejestracja: 05 lut 2017, 19:20
Płeć: Kobieta

Re: W trakcie rozwodu 17 lat małżeństwa

Post autor: renta11 »

Ruta pisze: 17 maja 2023, 17:47
Natomiast odnosząc się do kwestii dobro dziecka - dobro małżonka i właściwej hierarchii dóbr. W moim odczuciu jest tu potrzeba prostowania. Po pierwsze nie Sychar, a Kościoł - Wspólnota opiera się w całości na nauczaniu Kościoła Katolickiego. Po drugie ta hierarchia wygląda inaczej, niż ją przedstawiłaś. Zgodnie z przykazaniem miłości.

Na pierwszym miejscu Bóg, na drugim ja i na równi bliźni. Jeśli chodzi o bliźnich, drabinka układa się w zgodzie z obowiązkami stanu, zobowiązaniami, w tym zobowiązaniem wynikającym z sakramentu małżeństwa: współmałżonek, dzieci, rodzice i tak dalej. To nie tyle kolejność miłości, bo kochać mamy wszystkich, co powinności, wypełniania zobowiązań. Tak więc na przykład nawet najwspanialsza posługa nie jest dobrem, jeśli z jej powodu zaniedbam obowiązki wobec dzieci, a nawet największe zaangażowanie w dzieci nie jest dobrem, jeśli godzi w moje zobowiązania wobec męża. Szkodziłabym (i szkodziłam) tak wszystkim, także tym, którym służę nadmiernie, nie tylko tym, których zaniedbuję.

Nauka ta w żaden sposób nie oznacza zgody na czyjąkolwiek krzywdę, a więc na przykład trwania przy pijącym krzywdzącym mężu, "bo jest ważniejszy od dzieci". To wypaczanie tej nauki. Taka postawa nie ma wiele wspólnego z miłością, nie tylko do dzieci, ale i do męża, i wyżej na drabince też. Zaprzecza miłości siebie, a także miłości Boga. Musiałabym wierzyć, że Bóg chce dla mnie, dla dzieci i dla mojego męża czegoś w rodzaju horroru. Zresztą w moim przypadku tak było. Błędnie tą naukę pojęłam, pomijając w tym porządku Boga. I siebie. Czyli mąż na pierwszym miejscu, dzieci na drugim. Nie przyniosło to dobrych efektów. Stąd sprostowanie.

W Sycharze za to często można usłyszeć, że jeśli Bóg jest na pierwszym miejscu, wszystko inne także znajdzie się na właściwym miejscu. Moje doświadczenie to potwierdza. Gdy na pierwszym miejscu jest u mnie Bóg, powoli ta moja hierarchia się układa.
Ruto

Moja wypowiedż polegała na skrócie myślowym (nie lubię się rozpisywać).
Oczywiście podpisuję się w ogólności pod Twoją wypowiedzią.
Ale przychodzi moment, w którym należy się opowiedzieć-wybrać jedno dobro ponad drugie.
Ja wybieram dobro dziecka ponieważ dziecko nie potrafi się obronić. Dorosły odpowiada za siebie, za swoje dobro, za swój rozwój. A także za swój brak rozwoju. A dziecko nie odpowiada. Dziecko jest na etapie, na którym dorosły-rodzic powinien to robić. I jako rodzic ja mam obowiązek dziecko chronić także przed złem/krzywdą dokonywaną także przez drugiego rodzica. Nawet w kontrze przeciwko temu rodzicowi, nawet w odseparowywaniu tego drugiego rodzica od dziecka w sytuacji kiedy taki dystans fizyczny jest nieodzowny.
W taki sposób stawiam dziecko na pierwszym miejscu. Bo odpowiedzialność rodzicielską stawiam ponad chęć pomocy współmałżonkowi.
Zresztą czy moja-Twoja pomoc współmałżonkowi jest rzeczywiście dla niego dobrem? Kto daje mi/Tobie prawo stawiać się ponad drugim dorosłym człowiekiem i dyktować mu jak ma żyć? I jeszcze pisząc brutalnie wpieprzać się w jego życie, wybory, działania. A jeśli on mnie o pomoc nie prosi, to dlaczego mam się wcinać w jego wybory? Wtedy uważam jest to współuzależnienie.
św. Augustyn
"W zasadach jedność, w szczegółach wolność, we wszystkim miłosierdzie".
renta11
Posty: 842
Rejestracja: 05 lut 2017, 19:20
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: renta11 »

Ruto

Cała Twoja powyższa wypowiedź jest dowodem na Twoje współuzależnienie.

1. Sprawdź ile w Twojej wypowiedzi jest napisane o synu, a ile o mężu? Moim zdaniem 90/10 dla męża.

2. A mnie nie tyle interesowało, ile dało to Twojemu mężowi i Tobie, ale jaki był koszt dla syna. O tym nie ma ani słowa, jest tylko o dwóch plusach (urealnieniu obrazu ojca i Ciebie i tego że więź ojca i syna się wzmocniła). Więc Ruto, jaki to był koszt dla syna?

3. Twój syn ma chyba 12 lat? I uważasz, że to jest wiek w którym należy eksperymentować z tym, aby 12-letni syn opiekował się ojcem-narkomanem? Jeszcze rok temu nie był gotowy na spotkania godzinne z ojcem alkoholikiem/narkomanem (walczyłaś ostro w sądzie), a nagle w czynnym uzależnieniu ojca (bez abstynencji i terapii) oddajesz mu syna na 4,5 miesiąca do opieki?

4. Co z tego, że syn chciał? Jeśli syn zechce pogłaskać lwa w zoo to wsadzisz go do klatki z lwem, aby syn się z lwem pobawił? Jaka matka jesteś odpowiedzialna za bezpieczeństwo Twojego dziecka. Można się tylko cieszyć że synowi nic się fizycznie nie stało, bo i tak mogło być. Choć rany psychiczne zdecydowanie pojawią się z czasem, jeśli oczywiście zdecydujesz się w to zagłębić i je zobaczyć.

5. Ty piszesz tylko o trzeźwości twojego męża, ale dla mnie groźniejszy jest jego nałóg narkotykowy/lekowy. Napisz mi proszę, jak oceniłaś gotowość Twojego męża do sprawowania opieki nad synem? Ojca - czynnego narkomana, a pewnie i czynnego alkoholika. Bo w rzeczywistości okazało się, że ojciec gotowy nie był, co było oczywiste dla każdego, ale nie dla Ciebie.

6. Więc cały ten eksperyment okazał się porażką. Ojciec oczywiście nie podołał, a syn (nawet jeśli Ci tego nie powie) zapłacił dużą cenę psychiczną.

7. Twoja wypowiedź jest pełna gloryfikacji męża i ojca. Jesteś bardzo uzależniona od męża, od tego, co on w Tobie wzbudza.

8. Zaryzykowałaś zdrowiem i życiem swojego dziecka. Ciekawy wybór.
św. Augustyn
"W zasadach jedność, w szczegółach wolność, we wszystkim miłosierdzie".
renta11
Posty: 842
Rejestracja: 05 lut 2017, 19:20
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: renta11 »

Ruto

Jeszcze chciałam coś dopisać ważnego.

Może być tak, że Ty w najlepszym przypadku, kochasz swojego męża takim jakim jest. W czynnym uzależnieniu. I to jest ok. W idealnym wariancie mogłabyś nie chcieć go zmieniać, poprawiać go.
Nawet możesz zbliżać się do niego, pochylać do niego, schodzić do jego poziomu, podawać mu rękę, uszanować go, podnosić za rękę. Jak Jezus w słynnej scenie z teściową Piotra. To wyższa szkoła jazdy. I niewątpliwie piękna. Takie widzenie drugiego człowieka z pozycji serca.
Ale widzę dwa problemy.
1. Czy masz na to męża zgodę? Czy mąż Cię do tego zaprasza? Czy opędza się od Ciebie jak od natrętnej muchy? Czy nie uważa, że naruszasz jego granice, czy on w ogóle tego chce? Czy na takie Twoje zachowanie mąż jest w ogóle otwarty i gotowy? Czy pytasz męża, w jaki sposób możesz mu pomóc?

2. Czy Ty nie wykorzystujesz swojego dziecka? Czy nie nakładasz na swojego syna ciężaru nieadekwatnego do jego wieku? Czy po prostu za dużo o tym z nim nie rozmawiasz? Czy nie wciągasz syna w świat dorosłych? Czy nie lepiej pozwolić mu być po prostu dzieckiem?


Książka Modlitwa głębi
Otwarty umysł otwarte serce
Zaproszenie do miłości
św. Augustyn
"W zasadach jedność, w szczegółach wolność, we wszystkim miłosierdzie".
Sarah
Posty: 372
Rejestracja: 01 maja 2020, 13:46
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Sarah »

Czyli gdzieś od połowy stycznia syn mieszka znowu z tobą? Mąż dalej bierze? I jednak nie "wyszedł z relacji" z kochanką, która pewnie się wkurzyła, że przez jakiś czas nie mieszkał z nią (chyba) i więcej niż zwykle poświęcał czasu dziecku? W dodatku wziął nowego prawnika rozwodowego, który ma opinię skutecznego?
"Zamiast ciągle na coś czekać, zacznij żyć, właśnie dziś. Jest o wiele później niż ci się wydaje". Ks. Jan Kaczkowski
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

Ustaliliśmy z mężem plan na czerwiec.Staram się, by ustalenia były z wyprzedzeniem. Wtedy wszyscy jesteśmy spokojniejsi. Ja mogę coś sobie zaplanować. Młody też lepiej funkcjonuje, gdy z wyprzedzeniem wie gdzie, kiedy i z kim będzie, kiedy zobaczy się z tatą.

Dziś mąż odpisał mi miło. Poczułam się tym ucieszona, odczułam to jako miłe. Bez euforii. Taki miły promyk. Równocześnie pojawiła się we mnie inna reakcja. Lęk. Że to ucieszenie się, to reakcja współuzależniona. Chyba złapałam, czego się w relacji z mężem boję: mojego powrotu do niezdrowej zależności.

Spojrzałam w te swoje reakcje. Są, na ile mogę to ocenić, zdrowe. Gdy mąż jest nieprzyjemny, a bywa, jest mi nieprzyjemnie. Wtedy unikam kontaktu. Gdy jest miły, odbieram to jako miłe. Ale nie zabiegam wtedy o więcej. Nie jestem już na głodzie.

Nie widzę, bym zabiegała o zmianę postawy męża. Szukała w sobie winy. Poddawała się emocjonalnej tresurze. Znoszę przykrość, przyjmuję to co miłe. Emocje jakie odczuwam, nie zaburzają moich planów. Gdy chcę ustalić plan na czerwiec, ustalam plan na czerwiec.

Podobny lęk zauważyłam w sobie dopiero co, gdy zachorowałam. Nie miałam siły wstać z łożka, zrobić różnych rzeczy. Nie czułam się dobrze i nie czułam radości. Ale czułam lęk. Bałam się, że to może nawrót stanu depresyjnego. Prawie już wyzdrowiałam, wracają mi siły, energia. Radość też.

Myślę, że jest mi teraz ze sobą dobrze. I boję się to stracić. Jeszcze nie wiem, czy to nie jest tylko na chwilę. Może to dziwne porównanie, ale w książce Mała Księżniczka, jest taka scena, gdy dziewczynki zasypiają głodne, w łachmanach w zimnym pokoju. Budzą się ciepło ubrane, pokój jest piękny i odmieniony, jest nakryty stolik z pysznościami. I martwią się, czy to wszystko zaraz nie zniknie. Ja chyba też.

Pamiętam, że gdy po czasie napięcia i stresu odczułam spokój, zareagowałam lękiem. Teraz mnie to bawi, ale wtedy naprawdę się przestraszyłam. Mam skłonność do lęku wobec tego, co we mnie nowe.

Teraz poza spokojem, coraz częściej czuję się dobrze, odprężona. Może potrzebuję się przyzwyczaić, doświadczyć, że to nie na chwilę, że mogę ufać Bogu cały czas.

Nie chodzi o to, że wszystko zawsze ułoży się po mojej myśli. Że nie spotka mnie nic trudnego. Bardziej o wewnętrzny pokój, równowagę. Jest w nich trudna do opisania słodycz. Lubię ją, choć jeszcze się z nią układam, jeszcze jest dla mnie "za ekskluzywna". Ale stracić jej nie chcę.
ODPOWIEDZ