Kilka pytań o separację

Refleksje, dzielenie się swoimi przeżyciami...

Moderator: Moderatorzy

Monti
Posty: 1261
Rejestracja: 21 mar 2018, 18:14
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Mężczyzna

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Monti »

Czy takie rozważanie to nie jest dzielenie skóry na niedźwiedziu, uciekanie od tego, co jest tu i teraz? Ja zauważyłem u siebie taką tendencję i staram się unikać tego typu abstrakcyjnych rozmyślań, które nic nie wnoszą do mojej aktualnej sytuacji.
Nawiasem mówiąc, w przypadku uzależnienia i współuzależnienia można moim zdaniem zasadnie rozważać, czy przyjęcie męża bez odbycia przez niego solidnej terapii byłoby oznaką dojrzałości, czy raczej powrotem do starego schematu, który wprawdzie jest toksyczny, ale daje jakieś poczucie bezpieczeństwa.
I oczywiście przyłączam się do kerygmatu, który Ci ogłosiła Zwykłaosoba :)
"Szukaj pokoju, idź za nim" (Ps 34, 15)
Sarah
Posty: 372
Rejestracja: 01 maja 2020, 13:46
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Sarah »

Ruta pisze: 16 gru 2022, 23:08 Gdyby mój mąż podszedł do mnie, powiedziałabym: Dobrze, że jesteś, chodźmy do domu. Zeszły ze mnie wszystkie potrzeby wylewania żali, wyjaśniania, rozmów o tym co było
.
Przecież pisałaś, że raz już tak było i nic dobrego z tego nie wynikło, a wręcz przeciwnie?
Ruta pisze: 16 gru 2022, 23:08 Więc tak. Jestem gotowa. Z pełną świadomością, że mąż może nie mieć najmniejszej ochoty
Z dużym prawdopodobieństwem może mieć ochotę. Rozumiem, że tobie mąż chwilami jawi się jako bożek, ale z boku wygląda to nie za dobrze: wieloletni narkoman, obecnie bezrobotny, mieszkający z rodzicami i dzieckiem, bez żadnego majątku. Tak przynajmniej zrozumiałam.
Monti pisze: 17 gru 2022, 12:29 Nawiasem mówiąc, w przypadku uzależnienia i współuzależnienia można moim zdaniem zasadnie rozważać, czy przyjęcie męża bez odbycia przez niego solidnej terapii byłoby oznaką dojrzałości, czy raczej powrotem do starego schematu, który wprawdzie jest toksyczny, ale daje jakieś poczucie bezpieczeństwa.
No właśnie.
"Zamiast ciągle na coś czekać, zacznij żyć, właśnie dziś. Jest o wiele później niż ci się wydaje". Ks. Jan Kaczkowski
renta11
Posty: 846
Rejestracja: 05 lut 2017, 19:20
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: renta11 »

A ja na ten moment widzę, że Pan Bóg ma poczucie humoru.
I pracuje nad Twoim mężem.
Bo jak inaczej rozmieć całkowity odwrót sytuacji.
Ty przez kilka lat praktycznie sama utrzymywałaś dziecko. Bo Twój mąż nawet nie płacił Ci tej symbolicznej kwoty zasądzonej przez sąd. I dałaś radę.
Więc teraz kolej na naukę dla Twojego męża.
Pisałaś, że umówiliście się z mężem, że Ty będziesz płacić tyle ile mężowi zasądził sąd. I więcej płacić nie powinnaś. I tak będziesz dawać o wiele więcej niż twój mąż.
Oczywiście nastolatkowi możesz dodatkowo dawać pieniądze na jego potrzeby, to rozsądne dziecko przecież. Ale mężowi NIE.
Dlaczego?
Bo możesz zepsuć pracę Bogu. Nie pchaj palca między szprychy.
Teraz Twój mąż musi przepracować swoją lekcję. Bez Twojego psucia.
I tak samo z tą gotowością do przyjęcia męża. Ośmielam się stwierdzić, że skoro o tym piszesz w taki sposób, to zupełnie nie jesteś gotowa. Chyba, że chcesz zepsuć robotę Bogu.
Chyba, że tak bardzo się boisz, że jakaś kolejna współuzależniona zaraz zaopiekuje się tą uzależnioną bidulą?
Więc chcesz szybko wskoczyć w tą przerwę?
Jeśli tak się stanie, że mąż-bidula szybko wskoczy pod opiekę jakiejś panienki - to Ty szybciutko na kolanach do kościoła z podziękowaniem, że to nie Ty.
Nie psuj Bogu roboty.
św. Augustyn
"W zasadach jedność, w szczegółach wolność, we wszystkim miłosierdzie".
elena
Posty: 428
Rejestracja: 14 kwie 2020, 19:09
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: elena »

Sarah pisze: 17 gru 2022, 14:12
Z dużym prawdopodobieństwem może mieć ochotę. Rozumiem, że tobie mąż chwilami jawi się jako bożek, ale z boku wygląda to nie za dobrze: wieloletni narkoman, obecnie bezrobotny, mieszkający z rodzicami i dzieckiem, bez żadnego majątku. Tak przynajmniej zrozumiałam.
Tez widzę to podobnie, no i solidna terapia męża, o której pisze Sarah. Czy przyjęłabyś męża tak bez stawiania warunków (np. bez odbycia terapii, leczenia)?
Kiedyś czytałam świadectwo powrotu małżonków do siebie, którzy zanim zdecydowali się ponownie zamieszkać razem chyba przez rok mieli taki okres przejściowy- uczestniczyli w rekolekcjach, naukach, spotykali się, spędzali czas wspólnie, ale mieszkali osobno, co myśle było rozsądną decyzją.
„Kocha się nie za cokolwiek, ale pomimo wszystko, kocha się za nic”. Ks. Jan Twardowski
twardy
Posty: 1894
Rejestracja: 11 gru 2016, 17:36
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Mężczyzna

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: twardy »

elena pisze: 17 gru 2022, 19:18 Kiedyś czytałam świadectwo powrotu małżonków do siebie, którzy zanim zdecydowali się ponownie zamieszkać razem chyba przez rok mieli taki okres przejściowy- uczestniczyli w rekolekcjach, naukach, spotykali się, spędzali czas wspólnie, ale mieszkali osobno, co myśle było rozsądną decyzją.
Znam osobiście takie małżeństwo. Zdradzona żona zdecydowała się przyjąć męża, ale właśnie zdecydowała o takim "okresie przejściowym". Nazywała to wtedy, że na nowo chodzą ze sobą. Tak jak to w okresie "chodzenia ze sobą", mąż miał możliwość okazania swej prawdziwej miłości. Trwało to ponad pół roku, ale myślę, że między innymi dzięki temu od lat, i do dzisiaj są razem.
Takie podejście do powrotów podpowiada również ks. Marek Dziewiecki.
Jego słowa to "Najpierw dobra rzeczywistość".
renta11
Posty: 846
Rejestracja: 05 lut 2017, 19:20
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: renta11 »

Ruto

Wątek ma 110 stron (wiele).
A ja cały czas mam wrażenie, że miotasz się pomiędzy dwoma skrajnościami.
Z jednej strony piszesz o osobie, która jest narkomanem, której nie można zostawić z dzieckiem na chwilę itd. I walczysz, aby mu dziecka nie dawać...
Z drugiej strony o cudownym człowieku, na którego można liczyć , jest dobrym ojcem itd. I któremu dziecko oddajesz na wychowanie.
A pomiędzy tymi skrajnościami nie ma nic.
To mi bardzo kojarzy się z wpisami Ukasza. Też miał takie czarno-białe widzenie rzeczywistości, swojej żony. I co gorsze, takie skrajne czarno-białe działania. A pomiędzy ustami a brzegiem pucharu jest ogromny obszar, o który warto zadbać.
Zaniepokoiło mnie również to, że dziecko postanowiło wyprowadzić się od Ciebie i zamieszkać z ojcem. To dziwne dla mnie. Bardzo dziwne w świetle tego, co wcześniej pisałaś o swoim synu. Coś jest nie tak.
św. Augustyn
"W zasadach jedność, w szczegółach wolność, we wszystkim miłosierdzie".
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

Ojej...sporo wpisów...myślę sobie, odpowiadam na różne pytania. Na część postaram się odpowiedzieć tutaj.
Monti pisze: 17 gru 2022, 12:29 Czy takie rozważanie to nie jest dzielenie skóry na niedźwiedziu, uciekanie od tego, co jest tu i teraz? Ja zauważyłem u siebie taką tendencję i staram się unikać tego typu abstrakcyjnych rozmyślań, które nic nie wnoszą do mojej aktualnej sytuacji.
Znam takie ucieczkowe rozważania, zdarzają mi się i także uczę się w nie nie wchodzić. Tym razem jest jednak inaczej, to nie jest pytanie o moją relację z mężem, ale o moją wewnętrzną dyspozycję, pytanie, które pada w relacji między mną a Bogiem. Bardzo podobne pytanie, o moją wewnętrzną dyspozycję, o to, co jest w moim sercu otrzymałam przed wyprowadzką męża. Byłam zaskoczona moją odpowiedzią wtedy, jestem zaskoczona moją odpowiedzią dzisiaj.
Ruta pisze: 16 gru 2022, 23:08 Więc tak. Jestem gotowa. Z pełną świadomością, że mąż może nie mieć najmniejszej ochoty
Sarah pisze: 17 gru 2022, 14:12 Z dużym prawdopodobieństwem może mieć ochotę. Rozumiem, że tobie mąż chwilami jawi się jako bożek, ale z boku wygląda to nie za dobrze: wieloletni narkoman, obecnie bezrobotny, mieszkający z rodzicami i dzieckiem, bez żadnego majątku. Tak przynajmniej zrozumiałam.
Mąż od dawna nie jawi mi się Sarah jako bożek. Mam Boga. Który kocha i mnie i męża. Piszesz "wieloletni narkoman" w taki sposób, który w moim odczuciu przekreśla człowieka, odbiera mu godność. Znam wielu wartościowych ludzi, mierzących się w życiu z uzależnieniami. Niektórzy z nich trzasnęli o glebę bardzo mocno. Mój mąż jest wartościowym człowiekiem. Tak jak piszesz, zaczyna od zera. Nałóg zabrał mojemu mężowi bardzo wiele, ale nie odebrał mu najważniejszych rzeczy. Jestem z mojego męża dumna. Trzeźwieje. Troszczy się o syna i nawet mnie zaskakuje, jak dobrze sobie radzi, wywiązuje się z odpowiedzialności do której zdecydował się wrócić. Widzę ile wkłada w to serca, miłości, troski. Piszę to z radością ale i z bólem. Im lepiej radzi sobie mąż, tym mniejsza szansa, że syn wróci pod moją opiekę. A ja bardzo za codzienną obecnością syna w moim życiu tęsknię. Nie da się podzielić dziecka na pół. Wolę, by syn był na co dzień z odpowiedzialnym kochającym tatą, niż żeby wrócił pod moją opiekę, bo tata nie dał rady. Cieszę się, że mąż ma kochających rodziców, którzy go wspierają. Dla mnie cztery lata bez wsparcia i pomocy, w czasie gdy trzeźwiałam ze współuzależnienia były bardzo trudne. Wyczerpały mnie. Od dwóch miesięcy mam przestrzeń, by do siebie dojść. I nadal jeszcze do siebie nie doszłam. Dopiero dociera do mnie skala mojego zmęczenia.

Przeszłam swój podstawowy proces do zdrowienia. To nie jest sielanka. Przed moim mężem dużo pracy, wiele bolesnych odkryć. Przez długi czas, także już trzeźwiejąc obwiniałam swojego męża za to, co działo się w naszym życiu. Mój mąż wciąż jeszcze czyni mnie główną winną swoich i naszych problemów. To mnie boli. Ale też sama robiłam podobnie. Potrzebowałam czasu, by stanąć w prawdzie o sobie. I mój mąż także go potrzebuje. Zapewne nawet mniej niż ja. Ja z nas dwojga głowę mam bardziej zakutą.

W czasie gdy mój mąż był w fazie czynnej nałogu, także podczas okresów abstynencji, w podobnej sytuacji próbowałby do mnie wrócić. Na stare. Tyle, że ja swoje współuzależnienie przepracowałam. I takiego powrotu na stare już nie ma. Gdzieś tam z poziomów nietrzeźwości mój mąż jest na mnie o to wściekły, bo musi teraz wykonywać całą tą pracę nad sobą. Z tego poziomu płyną wszystkie te oskarżenia wobec mnie o feminizm, porzucenie. Ratuje mnie poczucie humoru. Jest to w pewien sposób zabawne. Historia lubi się powtarzać. Długo chciałam powrotu do starego.

Mamy za sobą nasze Morze Czerwone. Teraz czas błąkania się po pustyni. Jest nawet ciekawiej niż w przypadku narodu wybranego, bo w każdej chwili zarówno ja jak i mąż możemy dostać ataku lemingozy i zacząć biec z powrotem w stronę Morza. Jednak to, że mój mąż nie podejmuje prób powrotu na stare, upewnia mnie, że starego mąż też już teraz nie chce. Wiem też, że nie mąż widzi tak jak ja nadziei na nowe. Liczę się z tym, że może zdecydować się na odbudowywanie swojego życia beze mnie. Albo z inną kobietą. Wiem, że nie będzie to wtedy odbudowa w prawdzie, a kolejna ucieczka. Ja także odbudować się do zdrowia, trzeźwego życia, życia dobrego, mogę tylko jako żona. Bo jestem żoną. Niezależnie od tego, czy żyjemy z mężem razem, czy osobno. Jestem głęboko przekonana, że bez uznania tej prawdy nie zaczęłabym zdrowieć.

Jest na tej pustyni mnóstwo pułapek, pokus, niebezpieczeństw. Ufam Bogu, że skoro przeprowadził nas przez Morze, do trzeźwienia,to poprowadzi nas i przez pustynię. A ile się po niej będziemy błąkać, ile tam cielców po drodze uczynimy, ile głupich buntów podejmiemy? Nie wiem. Modlę się o takie łaski dla nas, by było ich jak najmniej.

renta11 pisze: 17 gru 2022, 14:44 Chyba, że tak bardzo się boisz, że jakaś kolejna współuzależniona zaraz zaopiekuje się tą uzależnioną bidulą?
Więc chcesz szybko wskoczyć w tą przerwę?
Nie mam takich lęków. Pytanie o moją postawę wobec męża, o to czy go kocham i co to dla mnie znaczy dostałam w szczycie kryzysu. Mąż bardzo mnie ranił, wszyscy doradzali mi rozwód i sama się ku temu skłaniałam, co powodowało we mnie pęknięcie. Teraz wiem, że mąż miał wtedy romans i szykował się do wyprowadzki. Odczytałam wtedy swoją wewnętrzną prawdę, która była po ludzku wariacka. Odważyłam się za nią pójść. Tyle, że dointerpretowałam sobie powrót męża, a potem byłam rozczarowana. Pomogło mi to zrozumieć, że nie mam nic interpretować,tworzyć planów, a jedynie dać się prowadzić. Po jednym kroku.

Dziś jest nowe pytanie. I moja odpowiedź na dziś jest znów po ludzku wariacka. I mam zamiar za tą swoją prawdą iść. Ale planów nie mam. Nie mam też obaw. Nie spodziewam się rychłego powrotu męża, ani się go nie nie spodziewam. Zaufałam Bogu, zawierzyłam nas Jemu i wiem, że On nas prowadzi. Nie wiem, co to wszystko oznacza, ale już wiem, że nie muszę wiedzieć.
elena pisze: 17 gru 2022, 19:18 Czy przyjęłabyś męża tak bez stawiania warunków (np. bez odbycia terapii, leczenia)?
Nie zastanawiam się nad tym. Nie ma takiej potrzeby. Mój mąż jest męskim mężczyzną. Nie będzie rozważał powrotu, ani dawał mi sygnałów. Jeśli zdecyduje się wrócić będąc już trzeźwym, po prostu wróci. Na dziś mój mąż jest zdecydowany nie wracać. Stąd pytanie o moją gotowość do powrotu męża i rozważanie tej gotowości są nieco szalone. Nie mniej niż ta moja gotowość.

Natomiast wchodząc w rozważania hipotetyczne. Jestem po terapiach. Dały mi pewność, że nie mam i nie będę mieć nigdy pewności co do siebie, że nie upadnę, nie wejdę w stare buty współuzależnienia. Paradoksalnie ta wiedza zwiększa moje szanse, że tego nie zrobię, bo wiem, że potrzebuję nad sobą czuwać, potrzebuję stałej relacji z Bogiem.
Miałam kiedyś taką wizję powrotu męża, że ja wyzdrowieję, mąż wyzdrowieje i będziemy sobie żyli razem już zdrowo. Dziś już wiem, że to wizja nierealna. Myślałam "filmowo", scenariusz zaczerpnięty z amerykańskich produkcji familijnych. Gdy podejmiemy wspólne życie nie zniknie ani problem współuzależnienia, ani uzależnienia męża. Na naszym polu są chwasty. Możliwe, że zdarzą się nam upadki. Mi, mężowi. Daj Boże, aby nie nam obojgu na raz. Co nie wyklucza, że możemy żyć razem dobrze i trzeźwo, mierząc się na co dzień z tym, co mamy. I czego nie mamy. Nie sami. Z Bogiem.

Myślę, że ta świadomość, że może się to nigdy nie zdarzyć, jak i świadomość z czym będziemy się mierzyć jeśli się zdarzy, jest częścią tej mojej wewnętrznej gotowości do powrotu do życia z mężem, która we mnie dojrzała. Bardziej gotowa nie będę. Pozostaje mi teraz po sycharowsku czekać nie czekając. I dalej zajmować się sobą.

Nie zamierzam iść za radami dawania mężowi sygnałów, ani deklarowania mu mojej gotowości. Gdy wróci, wróci z Bożego natchnienia, z tego co zbuduje w swojej relacji z Bogiem, nie z mojej woli, ani zachęty. Natomiast zamierzam robić to co dotąd, być jak najbardziej szczera i autentyczna wobec męża. Stawiać granice, nie wchodzić w manipulacje, nie dopuszczać pokręceń ani swoich, ani męża. Zajmować się swoim zdrowieniem. Cieszyć się tym, co między nami dobre. Nawet jeśli jest na razie tego dobra malutko. Ja wierzę, że dobro może wzrastać, także między tymi naszymi małżeńskimi chwastami. Mąż wysiał kiedyś łąkę kwietną. Na kolejny rok przetrwały z niej tylko chabry i maki, największe chwasty. Łąka była przepiękna.
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

twardy pisze: 17 gru 2022, 20:38
elena pisze: 17 gru 2022, 19:18 Kiedyś czytałam świadectwo powrotu małżonków do siebie, którzy zanim zdecydowali się ponownie zamieszkać razem chyba przez rok mieli taki okres przejściowy- uczestniczyli w rekolekcjach, naukach, spotykali się, spędzali czas wspólnie, ale mieszkali osobno, co myśle było rozsądną decyzją.
Znam osobiście takie małżeństwo. Zdradzona żona zdecydowała się przyjąć męża, ale właśnie zdecydowała o takim "okresie przejściowym". Nazywała to wtedy, że na nowo chodzą ze sobą. Tak jak to w okresie "chodzenia ze sobą", mąż miał możliwość okazania swej prawdziwej miłości. Trwało to ponad pół roku, ale myślę, że między innymi dzięki temu od lat, i do dzisiaj są razem.
Takie podejście do powrotów podpowiada również ks. Marek Dziewiecki.
Jego słowa to "Najpierw dobra rzeczywistość".
Większość odnowionych małżeństw, które poznałam przeszło jakiś czas nowego narzeczeństwa. Ale nie wszystkie. Znam też takie, gdy mąż po prostu przyszedł do domu. Znam dwa małżeństwa w których żona przyjęła męża, który wrócił, bo wyrzucony przez kochankę nie miał gdzie się podziać. I jeden i drugi mąż leżał potem na kanapie z depresją w roli domowego mebla. Jeden z nich nie pił tylko dlatego, że nie miał za co. Wyleciał od kochanki już w ciężkim stadium nałogu. A "nowa" stara żona już nie sponsorowała. Znam też historie powrotów nieudanych, które skończyły się z czasem powrotem starego i ponownym rozłączeniem. Długo szukałam jakiegoś know-how. Dociekałam, pytałam, rozmawiałam. Wyszło mi z tego jedno. Nie warto pisać scenariuszy. Każde małżeństwo zdrowieje na swój sposób, ale tylko wtedy, gdy małżonkowie zdrowieją z Bogiem.
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

renta11 pisze: 17 gru 2022, 21:43 Ruto

Wątek ma 110 stron (wiele).
A ja cały czas mam wrażenie, że miotasz się pomiędzy dwoma skrajnościami.
Z jednej strony piszesz o osobie, która jest narkomanem, której nie można zostawić z dzieckiem na chwilę itd. I walczysz, aby mu dziecka nie dawać...
Z drugiej strony o cudownym człowieku, na którego można liczyć , jest dobrym ojcem itd. I któremu dziecko oddajesz na wychowanie.
A pomiędzy tymi skrajnościami nie ma nic.
To mi bardzo kojarzy się z wpisami Ukasza. Też miał takie czarno-białe widzenie rzeczywistości, swojej żony. I co gorsze, takie skrajne czarno-białe działania. A pomiędzy ustami a brzegiem pucharu jest ogromny obszar, o który warto zadbać.
Zaniepokoiło mnie również to, że dziecko postanowiło wyprowadzić się od Ciebie i zamieszkać z ojcem. To dziwne dla mnie. Bardzo dziwne w świetle tego, co wcześniej pisałaś o swoim synu. Coś jest nie tak.
Przez te 110 stron i trzy lata wydarzyło się bardzo dużo. Zaczęłam zdrowieć ze współuzależnienia, ale też ze swoich uwikłań, nałogów. Pogłębiłam moją relację z Bogiem. Odkryłam dla siebie Jezusa, nawiązałam relacje ze świętymi. Gdy odpuściłam współuzależnione ganianie za mężem i zawierzyłam go Bogu, mąż także zaczął trzeźwieć. Zrozumiałam też, że nie mąż zawalał małżeństwo i rodzinę, tylko, że robiliśmy to oboje. Trzy lata temu mąż był osobą w szczycie kryzysu, w krytycznej fazie, w której nie mogłam powierzać mu syna, choćby i na godzinę. Dziś jest mężczyzną, który jest zdolny podjąć nad synem opiekę, który ją podjął i dobrze się z niej wywiązuje. Żyje trzeźwo. Wszyscy dużo przeszliśmy.

Syn nie wyprowadził się ode mnie. Cała nasza rodzina została rozdmuchana na nowe miejsca. Ja także się wyprowadziłam od siebie. Syn miał do wyboru zamieszkać z mężem w jego nowym miejscu zamieszkania lub ze mną w moim nowym miejscu zamieszkania. Na dziś zdecydowanie stabilniejsze warunki syn ma z tatą, ma tam też dziadków i miejsce, które zna od dziecka. I tatę, który ma wsparcie od bliskich, zdrowieje i jest teraz skoncentrowany na synu. Byłoby z mojej strony egoizmem nie wyrazić zgody, by syn zamieszkał z tatą. Mój mąż zasługuje na szansę odbudowy relacji z młodym, zrobił dużo, by mnie upewnić, bym czuła się spokojna i by dać mi podstawę do obdarzenia go zaufaniem. Po wszystkim co mąż w ostatnich latach jako ojciec zawalał, obaj potrzebują wspólnego czasu, przestrzeni, by ich więź mogła się odbudować. Mąż stracił cztery lata życia syna. Moja relacja z synem nie jest zagrożona, mamy dobrą więź, wiele trudności przepracowaliśmy w terapii rodzinnej. Mi osobiście ta sytuacja niesie wiele bólu, każdego dnia tęsknię, ale nie jestem najważniejszą osobą w rodzinie. Każde z nas jest ważne. I wszystkie więzi mają znaczenie. Wiem, że na dziś mój mąż nie widzi mojego poświęcenia, raczej uważa, że uwolniłam się od obowiązków. Jest mu ciężko. Nie jest prosto być samodzielnym rodzicem. Wiem o tym bardzo dobrze. Doświadczyłam tego w o wiele trudniejszych warunkach niż mąż. Cieszę się, że mąż ma łatwiej. Przyjmuję ze spokojem, że dzisiaj nie jestem na jego top liście.

Za to po czterech bardzo ciężkich latach jestem skrajnie zmęczona. Nie wiem jak ja to wszystko udźwignęłam, logistycznie, finansowo, emocjonalnie, cały czas będąc w terapii, pracując nad sobą, otwierając wiele swoich starych ran, radząc sobie z długami jakie zostały, ciągłymi chorobami syna, jednocześnie będąc jedynym żywicielem rodziny, potem godząc pracę z nauczaniem domowym, potem tracąc stałą pracę i przechodząc na doraźne umowy. To znaczy wiem jak. Opierając się na Bogu. Dostawałam cały ten czas ogromne wsparcie i coraz bardziej uczyłam się Bogu ufać. Przez ani jeden dzień nie zabrakło nam niczego, co było niezbędne. Dostawaliśmy zawsze więcej. Czasem także niezwykłych prezentów, radości. Jednak pod koniec wakacji poprosiłam Boga o zmianę, bo czułam, że nie udźwignę już kolejnego takiego roku. Mimo wsparcia, był to dla mnie ogromny wysiłek. Bardzo dużo potrzebowałam dawać z siebie i dawałam. Modliłam się więc w ogromnej desperacji. I zostałam w tej modlitwie wysłuchana. Nikt z nas nie planował zmiany zamieszkania, wszystko miało iść starym torem, a w ciągu tygodnia każde z nas zmieniło miejsce pobytu i wylądowało w nowym miejscu. Mi zajęło to najdłużej. Ale i ja otrzymałam wsparcie. Znalazłam swoje miejsce. Odpoczywam. Przede mną dużo pracy. Nie tylko mój mąż zaczyna od zera. Ja także. Nie mam na razie nic. Swojego mieszkania. Stałej pracy. Wynajmuję mieszkanie i pracuję jak dotąd. Ufam. I zbieram siły na odbudowę. Rozmawiam z Bogiem i staram się usłyszeć Jego głos pomiędzy wszystkim tym, czego chcę ja, co wydaje mi się słuszne. Wiem, że On jest ze mną i będzie mnie dalej prowadził. Nie tylko mnie, także moich chłopców. Mamy dobrego kochającego Ojca. Który może wszystko.
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Caliope »

Praktycznie rzecz biorąc Ruto, dalej jesteś ogromnie współuzależniona. Mąż dalej w swoich czynnych nałogach, a w tym jeszcze syn. Nie pozwoliłabym na takie coś dopóki mąż by nie odbył półtorarocznej terapii w ośrodku. Dość często żony, czy mężowie po takiej terapii chcą wrócić do domu, ale sami decydują o tym czy chcą czy nie. Dalej jest tu problem z nazywaniem rzeczy po imieniu, czynny narkoman i alkoholik,gdzieś w głębi dobry, ale nie na ten czas. On ma szansę na trzeźwienie, ale to co piszesz nim nie jest. Trzeźwienie to bardzo ciężka praca nad sobą, długo i intensywnie i nie można pozwolić sobie na popłyniecie w żadnym kierunku niż prosto.
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

Caliope pisze: 18 gru 2022, 13:53 Praktycznie rzecz biorąc Ruto, dalej jesteś ogromnie współuzależniona. Mąż dalej w swoich czynnych nałogach, a w tym jeszcze syn. Nie pozwoliłabym na takie coś dopóki mąż by nie odbył półtorarocznej terapii w ośrodku. Dość często żony, czy mężowie po takiej terapii chcą wrócić do domu, ale sami decydują o tym czy chcą czy nie. Dalej jest tu problem z nazywaniem rzeczy po imieniu, czynny narkoman i alkoholik,gdzieś w głębi dobry, ale nie na ten czas. On ma szansę na trzeźwienie, ale to co piszesz nim nie jest. Trzeźwienie to bardzo ciężka praca nad sobą, długo i intensywnie i nie można pozwolić sobie na popłyniecie w żadnym kierunku niż prosto.
Mąż jest w terapii. Nie zamierzam polemizować z terapeutą, który prowadzi męża co do formy. Widzę dobre efekty tej pracy. Kontynuuję swoją terapię. Zanim zdecydowałam się zgodzić, by mąż podjął opiekę nad synem, konsultowałam się z wieloma osobami. Zwróciłam się też o ogląd sytuacji do osób, do których mam zaufanie, znających trudności związane z problemami rodzin mierzących się z uzależnieniami. Była to jedna z najtrudniejszych podjętych przeze mnie w życiu decyzji. I jedna z najbardziej przemodlonych i przeanalizowanych.

Na dziś widzę jak mąż trzeźwieje. Zawsze się zastanawiałam po czym odróżnić bycie na sucho, czasową abstynencję z oszukiwaniem siebie że problem minął, od prawdziwego procesu trzeźwienia. Mój pierwszy terapeuta, od edukacji, od którego bardzo dużo się nauczyłam, zawsze nam mówił, że nie da się tego pomylić, że będziemy to wiedzieć, bo gdy człowiek trzeźwieje zmienia się jego funkcjonowanie, poszerza się spektrum jego aktywności, wraca do zaniedbanych ról, staje się odpowiedzialny. I to się dzieje. Dzieją się też inne rzeczy. Mąż ma własne zdanie, chce o różnych rzeczach współdecydować, mówi nie. Nie mam już naprzeciwko siebie słabego zawodnika, którego nagnę pod siebie. I to mnie cieszy. Choć jest trudne.
Natomiast nie oczekuję, że mąż z dnia na dzień stanie się osobą w pełni zdrową i dobrze funkcjonującą we wszystkich aspektach. Wystarczy mi, że sprawdza się jako ojciec. Zakończył pracę, szuka nowej w nowym miejscu zamieszkania. Zorganizował od nowa swoje życie, wykorzystując te zasoby i środki, które miał. I zrobił to dobrze. Ma sensowne plany co dalej. Ma też jeszcze mnóstwo pijanego myślenia, które dobrze znam sama od siebie. Też tak miałam. Natomiast komunikuje to w całkiem przyzwoity sposób.

Co do mojego współuzależnienia, mam stałą terapeutkę. Nie widzi u mnie nawrotu. Poza ewidentną trudnością po mojej stronie z zaakceptowaniem decyzji męża, że nie spędzi w tym roku świąt ze mną i z dziećmi. Samą trudność uznała za zrozumiałą, natomiast pracujemy nad tym, jak mogę się w tym obszarze komunikować z mężem, nie wpadając w stare współuzależnione mechanizmy, nacisku, manipulacji, presji.
I jeszcze jedna rzecz, też od mojej terapeutki. Jej zdaniem, na podstawie doświadczeń jakie ma w pracy z rodzinami takimi jak nasza twierdzi, że ojcowie w procesie trzeźwienia sprawdzają się z nastoletnimi dziećmi lepiej niż wychodzące ze współuzależnienia matki. Najlepiej sprawdzają się pełne rodziny. Ale my żyjemy osobno. I syn może być tylko z jednym z nas.

Również sądy obecnie często głównym opiekunem w takich rodzinach z problemem uzależniony/współuzależniona czynią nie mamę ale tatę. Jeśli tylko tata o podstawową opiekę występuje. Nie wiem jaki wyrok zapadłby w sądzie. Porozumieliśmy się w tym bez walki. Ale gdyby doszło do rozstrzygnięć sądowych mąż miałby duża szanse na wygraną. Czynny, potwierdzony przez biegłych nałóg nie był przeszkodą do orzekania szerokich kontaktów bez mojego nadzoru. Terapia i abstynencja są argumentami za tym, by syn był z mężem. Znam sporo przypadków gdy sądy bagatelizują nałogi i jeśli ojciec pracuje i funkcjonuje społecznie, dzieci dostaje pod opiekę ojciec, nie mama. Uważam to za błąd, ale taka jest rzeczywistość.

Zdaję tez sobie sprawę, że mąż może nie udźwignąć sytuacji. Terapia może się nie powieść. Wszystko może powrócić w jednej chwili. I wtedy syn wraca do mnie. Jest to oczywiste. Zresztą syn wtedy sam będzie chciał, rozmawiamy i o takich sytuacjach. Nie tylko ja mam wobec męża ograniczone zaufanie. Syn także.

Zdaję też sobie sprawę z odium dla matek, które przekazują dzieci mężom pod opiekę. Tym bardziej w takiej sytuacji jak nasza. Mierzę się z tym każdego dnia. Po to mam wsparcie doświadczonej terapeutki. Mierzyłam się już z odium matki odcinającej syna od ojca i ojca od syna, gdy mąż był w czynnym nałogu i nie nadawał się do opieki. Mierzyłam się z odium, gdy nie wyrażałam zgody na kontakty męża z synem w obecności kochanki męża. Radzę sobie i tym razem, choć łatwiej było mi mierzyć się z opinią wrednej i mściwej żony, co nie miało nic wspólnego z rzeczywistością, niż z odium złej i nieodpowiedzialnej matki, co także nic wspólnego z rzeczywistością nie ma. Nie porzuciłam syna. Mam udział w jego wychowaniu, stały kontakt z nim, regularnie się widujemy. Jest trudno. Ale na dziś na naszą sytuacje=ę rodzinną wpływu nie mam. Przyjmuję taką jaka jest.
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Caliope »

Ty nie możesz mieć nawrotów, nie jesteś uzależniona od substancji. Nawrót, to ból bebechów i chęć wypicia lub brania, stan ogólnej depresji. Najgorsze jest picie, branie na sucho, rozwalanie innym psychiki swoim nałogiem, wieczna irytacja, złość, szukanie winnych. A ty piszesz, ze nadal mąż ciebie obwinia. To nie jest trzeźwienie.Dobrze będzie jak mąż da radę przeżyć ostatni etap, najcięższy. Fajnie, że jest w terapii, ale ile czasu? chyba za krotko by mówić o trzeźwieniu. Jak zaczniesz pisać, że on ciebie irytuje, ma inne zdanie niż wcześniej, zaczął naprawdę inaczej żyć, odczuwa emocje, uczucia,ma znów hobby, zainteresowania, to to będzie trzeźwienie. Nie można myśleć w taki sposób, że już będzie ok, bo wyjdzie rozczarowanie.
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

Caliope pisze: 18 gru 2022, 20:52 Ty nie możesz mieć nawrotów, nie jesteś uzależniona od substancji. Nawrót, to ból bebechów i chęć wypicia lub brania, stan ogólnej depresji. Najgorsze jest picie, branie na sucho, rozwalanie innym psychiki swoim nałogiem, wieczna irytacja, złość, szukanie winnych. A ty piszesz, ze nadal mąż ciebie obwinia. To nie jest trzeźwienie.Dobrze będzie jak mąż da radę przeżyć ostatni etap, najcięższy. Fajnie, że jest w terapii, ale ile czasu? chyba za krotko by mówić o trzeźwieniu. Jak zaczniesz pisać, że on ciebie irytuje, ma inne zdanie niż wcześniej, zaczął naprawdę inaczej żyć, odczuwa emocje, uczucia,ma znów hobby, zainteresowania, to to będzie trzeźwienie. Nie można myśleć w taki sposób, że już będzie ok, bo wyjdzie rozczarowanie.
Współuzależnienie też ma swoje nawroty. Niestety. Tego nauczyłam się w terapii. Że tak jak alkoholik czy hazardzista może wrócić do starego życia, tak i u mnie może się wszystko sypnąć. Oraz, że potrzebuję znać swoje wyzwalacze, które na pewno mam.

Jest też problem w tym, że tam gdzie nie mam nowych mechanizmów działania, reagowania, tam wchodzą stare mechanizmy. I widzę jak to się czasem we mnie dzieje. Poznaję po swoich emocjach. Nie zawsze więc chodzi o pijane myślenie. Choc u męza jeszcze zdecydowanie w mojej oczywiscie ocenie często jeszcze tak. Nie wiem kiedy przejdzie mu obwinianie mnie. Może nigdy. Zresztą znam masę nieuzaleznionych rozwodników, którzy potrafia godzinami z ogromnym zapalem rozprawiac o swoich okropnych żonach winnych zła wszelkiego.

Obesesję w sensie przymusu nałogowych zachowań mąż ma za sobą. Przechodził ten etap z dala od nas. Co nie znaczy, że obesja nie wróci. Może się zdarzyc, tak jak suche kace i inne przyjemności.
W terapii jest już całkiem długo. Na tyle, że widzę efekty na wielu różnych płaszczyznach. Tych, które opisujesz również. Co wcale nie znaczy, że będzie okej. Znam osoby, które wpadły w nawroty. Takie, które z nich wyszły. Ale znałam i takie, które w krótkim czasie w nawrocie, po wielu latach trzeźwego życia, doprowadziły się do szybkiej śmierci.

Nie ma sensu zastanawiać się co będzie. Wolę skupic się na teraz. A na teraz jest mi trudno. Mój mąż trzeźwieje. A nasza relacja jest na nowo trudna. Zdaje się, że potrzebuję wskazówek praktycznych od kobiet, które przeszły etap trzeźwienia męża. Czas znaleźć sobie nowe Alanonki. Na terapii mówiono nam tylko, że jest wtedy bardzo trudno i wiele małżenstw, które trwały w czasie czynnego nałogu, w czasie trzeźwienia relacyjnie się kompletnie rozpada.

Na pewno wszystko od nowa się wywala. No i tak. Mąż ma własne zdanie. I jest bardzo asertywny. Nie ma pola do dyskusji. Wyraża swoje zdanie. I koniec. Miło też i grzecznie odmawia. Za to stanowczo.
Przestał tez do mnie ze wszystkim dzwonić. Kiedys gdy wracał z synem od lekarza albo ja wracalam, miałam po tysiac telefonów od męża, jak podac lek, jak go przyrządzić, co ile godzin. Wkurzało mnie to. Ale czułam się potrzebna. Teraz mąż pyta o wszystko lekarza, zapisuje sobie i do mnie w takich sprawach nie dzwoni. Mój osobisty mąż obsluguje nawet elektroniczny dziennik. I posze do nauczycieli. Pamięta o terminowym usprawiedliwianiu nieobecności. Takich zmian jest sporo. Ja na razie nie umiem się w tym odnaleźć. Pracuję w swojej terapii, by te zmiany nie spowodowały, bym za bardzo nie skupiła się od nowa na mężu. I bym spokojnie przetrwała czas zwiększonej asertywnosci męza, poradzę sobie i nie potrzebuję ciebie.

Nie jest łatwo. Bo u mnie z automatu wchodzi lęk przed odrzuceniem. Ja mam silny mechanizm zasługiwania na miłość. Mogę byc kochana, gdy jestem potrzebna. Wiem, że tak nie jest. I ze to, że maz do mnie przez całe lata dzwonił jak podac synowi probiotyk, nie oznaczalo że mnie kochał. A jak przestał, też nijak się to ma do milosci. Ale ja tak mam. Do uzdrowienia. Zdecydowanie. Czuję się niekochana, niekochana, niekochana.
Firekeeper
Posty: 807
Rejestracja: 24 maja 2021, 19:46
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Firekeeper »

Ja Ruta mam podobne obawy jak Caliope. Jeszcze w kwietniu pisałaś, że jest w czynnym nałogu.

Nie wiem może ta terapeutka faktycznie cudotwórczyni, a mąż ma nadludzkie zdolności.

Ja po moim mężu, który jest tylko i aż uzależniony od flirtowania i czatów juz tyle lat próbuje temat ogarnąć i średnio to wychodzi, a co dopiero z narkotyków?

Podobnie z alkoholizmem. Mój tata w życiu przy pomocy jednego terapeuty i sam z siebie nie poradziłby sobie z alkoholem. W ogóle to, że w tym ośrodku zamkniętym postawili go do pionu to jest i tak cud. Mojego męża kuzynka już 4 ośrodek zamknięty odwiedziła i dalej jest mega ciężko z jej alkoholizmem.

Dlatego mi ciężko jest uwierzyć w to, że Twój mąż przy pomocy terapeutki i swojego samozaparcia ,, trzeźwieje" ale jeśli tak jest to ogromne szczęście.

Mój mąż po terapii przestał mnie obwiniać. Uznał swój błąd. Skończyły się wymówki. Podobnie mój tata. Kiedy pił wszyscy byli winni. Kiedy przestał przeprosił nas wszystkich. Pamiętam jak z ośrodka zadzwonił do mnie i prosił, żebym napisała na kartce wszystko to co zle robił, kiedy pił. Dlatego mi oskarżanie innych w trakcie trzeźwienia to nie trzeźwienie, a dalsze szukanie powodów do bycia w uzależnieniu.
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Caliope »

Tylko uzależniony ma nawroty, współuzależniony tak nie działa. Naprawdę to co innego niż po prostu gorsze dni na wychodzenie ze współuzależnienia, interpretujesz to jakbyś była w nałogach tak samo jak mąż, a nie jesteś. Terapeutka też tak twierdzi? Jak zdrowy może mieć nawroty? No tak nie ma. Typowy nawrót choroby alkoholowej lub narkotykowy, to zaczynanie pić i brać od nowa.
Kochasz siebie? chyba nie jeśli czujesz się niekochana. Ja jestem na etapie bycia sobą, kochania siebie samej. Nic nie potrzebuję, nie czekam, nie będę rozczarowana jak mąż odejdzie też ciałem. Trzeba żyć dalej, przestać szukać, mieć oczekiwania, nadzieję też można zostawić Bogu.
ODPOWIEDZ