Kilka pytań o separację

Refleksje, dzielenie się swoimi przeżyciami...

Moderator: Moderatorzy

Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Caliope »

Ruta pisze: 31 maja 2021, 9:22
Caliope pisze: 27 maja 2021, 18:19 Gratuluję, zdecydowałaś się na prawko :) będziemy się wspierać, ja jakoś nie mogę zdać, ale się nie poddaję. Pomyśl jakby twój umysł odpoczął gdybyś odpuściła wszystko o czym piszesz w ostatnim poście. Jak ja analizowałam wszystko, to nawet nie mogłam skupić się na przeczytaniu książki. Warto naprawdę przestać, bo można się zajechać psychicznie.
Razem damy radę :) Jeszcze rajd objazdowy urządzimy - po Polsce to na pewno, a może i po Europie :) Bo kto nam zabroni :)

Odpuszczam powoli, ale ja bez tych analiz nie umiem nigdy pójść dalej, najpierw muszę mieć wszystko przeanalizowane, przemyślane. Ale mi to tak w życiu nie przeszkadza bardzo. Chyba, że zamiast myśleć i analizować wpadam w takie błędne myślenie, które do niczego nie prowadzi, jest tylko zadręczaniem siebie. Ale od dawna mi się nie przytrafiło z jakimś dużym stopniem nasilenia wejść w taką pętlę.

Myślę, że jak się trochę jeszcze bardziej naprawię i poczuję lepiej ze sobą, lepiej siebie poznam, to i analizy nie będa mi potrzebne, będę mogła sobie wtedy analizować dla przyjemności zupełnie inne rzeczy :)
Przez myślenie i analizowanie tracisz najlepsze chwilę, nie ma w tym wszystkim spontaniczności. Nie trzeba mieć nad wszystkim cały czas kontroli, wiem coś o tym.
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

Myślałam trochę o tym swoim analizowaniu. Analizować analizowanie to jakiś taki kwadrat analizy :) Nie czuję, by mi to przeszkadzało w życiu. Myślę, że ogólnie ja po prostu tak postrzegam świat, jedni postrzegają obrazami, inni przez emocje, ja przez analizę.
Z drugiej strony analiza jest dla mnie rodzajem protezy w wielu obszarach. Czasem nie wiem co czuję - wtedy analiza pomaga mi do tego dojść. Na pewno gdy poprawię swoją zdolność rozumienia moich emocji, identyfikowania ich na bieżąco, czucia ich w pełni - będzie mi łatwiej i będę potrzebować mniej analiz.

Ale mój umysł, gdy tylko napotyka coś czego nie rozumie, zaczyna analizę, szuka danych, myśli, analizuje właśnie. Tam gdzie osoba będąca estetą widzi piękny liść, ja widzę zagadkę istnienia liścia, jego budowy, spadania z drzewa, złożoności jego budowy. Jeśli coś jest piękne i sprawia mi przyjemność, zastanawiam się, co jest w tym czymś, że widzę to jako piękne. Niebo, gwiazdy, kosmos - są cudowne, także dlatego że są zagadkowe. Dlatego tak kocham fizykę i astronomię, one sięgają w głąb tych tajemnic. Nie niszczy to mojej spontaniczności, zachwytu światem. Cała jego złożoność jest tak niesamowita, że mogę tylko trwać w zachwycie.

Analiza to także mój sposób na modlitwę. Część mojej modlitwy polega na analizie Boga, prawd wiary, Biblii. Tu mam dużo pokory, nie obejmę Boga umysłem, ale po przeczytaniu książki Księdza Marka Dziewieckiego "Karykatury chrześcijaństwa" wiem już, że tak mogę i Bóg nie obraża się gdy zadaję pytania, myślę, konfrontuję. To duża ulga, że nie muszę czuć strachu i poczucia winy pytając, nie biorąc nic na wiarę, nawet swojej wiary. Inna sprawa, że najwięcej rozumiem, gdy modlę się sercem, gdy Boga kocham. Podobnie jest z ludźmi, gdy ich kocham, jakoś tak obejmuję ich jako całości.

Analizuję też innych, bo ich czasem nie rozumiem. Ale się staram zrozumieć. Uczę się w ten sposób. Na przykład w odniesieniu do męża zakładałam, że podziela moje wartości. Nie mieściło mi się w głowie, że on naprawdę może w życiu zdecydować się na relację z kowalską. Analizy mnie, męża i całej tej sytuacji pozwoliły mi zobaczyć w sobie mechanizmy wypierania, mechanizmy w których współpracuję z mężem w jego kłamstwach, a także dostrzec moje życzeniowe myślenie - myślenie według moich założeń, często także oczekiwań, a nie według tego co się dzieje. Nie zawsze daję rady coś dostrzec z tą moją analizą - modlę się także o Światło Ducha Świętego, pewnie powinnam częściej.

Nie używam raczej analizy do kontroli. Raczej właśnie do rozumienia, także do odróżniania tego na co mam wpływ, na co go nie mam. Miałam kiedyś w zwyczaju oddawać różne rzeczy Bogu, gdy to robiłam, efekty zawsze były cudowne, wiele spraw rozwiązywało się "samo". Ale oddawałam niewiele, w większości przypadków próbowałam sobie radzić sama, iść swoim torem, swoimi ścieżkami, walczyć z przeciwnościami, realizować swoje zamierzenia.Teraz w kryzysie uczę się coraz mniej liczyć na siły własne, mieć w sobie więcej zgody na swoje życie, na to co się w nim dzieje i na wszystkie rzeczy, których w życiu doświadczam, także te trudne. Uczę się oddawać kontrolę, i przyjmować to co jest. To przyjemne. Duży ciężar ze mnie schodzi, nagle nic nie muszę.

***

Podjęłam nową Nowennę do Świętego Józefa. Poczułam, że mogę, że czas. Sporo spraw w tej Nowennie zawierzam, aż tłumaczyłam się z tego Świętemu Józefowi, ale też powiedziałam, że dużo chcę, ale też dużo jestem gotowa dać. Że chcę także zrobić to, co będzie miłe Świętemu Józefowi. Wczoraj spędziłam miły wieczór ze Świętym Józefem, dużo rozmowy, chociaż w sumie tylko ja mówiłam. Poprosiłam też Świętego Józefa za dzisiejszym dniem, bo dziś mąż postanowił zorganizować dzień dziecka. Modliłam się z prośbą, by dobrze i radośnie spędzili ten czas. Nasz mój i syna dzień dziecka był radosny, i mały zasnął zadowolony i ja też :)

Znalazałam ładne opracowanie wprowadzające do Nowenny, które pomaga uczynić czas Nowenny czasem specjalnym, w którym chwalimy i błogosławimy Trójcę Świętą, i dziękujemy Bogu za dar stworzenia, Synowi za dar odkupienia i Duchowi Świętemu za dar uświęcenia. Wybaczamy. Angażujemy się w modlitwę osobistą, rodzinną i wspólnotową. Spełniamy dzieła miłosierdzia. Poddajemy się woli Bożej. Podoba mi się to, bo tworzy czas Nowenny taką specjalną radosną i wyjątkową przestrzenią bliskości z Bogiem.
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Caliope »

No właśnie możesz jedynie analizować siebie, nie innych. Nie możesz zakładać, że mąż ma te same wartości, bo ludzie się zmieniają i nie tak jak byśmy tego chcieli. Ja zauważyłam, że nie znam mojego męża, przestał wierzyć, rodzina i żona nie ma wartości, interesuje się innymi rzeczami niż było do tej pory, ubiera jak nastolatek, żyje jak kawaler.
Avys
Posty: 220
Rejestracja: 21 cze 2020, 8:31
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Avys »

Ja uważam, że analizy Ruty są bardzo cenne. Bardzo mi się to podoba- czasami wręcz czuję się jakbym czytała Wyznania św. Augustyna. To jedna z moich ulubionych pozycji - bardzo podobny styl analizowania zdarzeń, Boga, ludzi, przyrody, fizyki czasu etc. Augustyn miał właśnie taki umysł stworzony do analizowania. Myślę, że to piękny dar.
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

Caliope pisze: 02 cze 2021, 10:42 No właśnie możesz jedynie analizować siebie, nie innych. Nie możesz zakładać, że mąż ma te same wartości, bo ludzie się zmieniają i nie tak jak byśmy tego chcieli. Ja zauważyłam, że nie znam mojego męża, przestał wierzyć, rodzina i żona nie ma wartości, interesuje się innymi rzeczami niż było do tej pory, ubiera jak nastolatek, żyje jak kawaler.
Analizuję wszystko... ale między innymi dzięki tej analizie doszłam właśnie do takiego samego wniosku jak ty: że nie mogę robić założeń o innych ludziach, o ich motywacjach wewnętrznych. Ale mogę za to obserwować ich samych, relację ze mną, sposób w jaki funkcjonują. Nie chodzi o ty by oceniać kogoś, potępiać. Ale kiedyś w zasadzie nie robiłam żadnej różnicy między ludźmi, przyjmowałam wszystkich, pomagałam wszystkim. Gdyby głupia panna poprosiła mnie o olej do swojej lampy, a ja bym miała, podzieliłabym się z nią. Nawet gdyby mogło mi nie starczyć. Nie miałam żadnych granic. To była naiwność. Oparta na fałszywych przekonaniach wpojonych mi w dzieciństwie.

Kiedyś analizowanie przeznaczałam głównie na takie zagadnienia jak struktury językowe, nieskończoność, fizyka kwantowa i mnóstwo podobnych zagadnień. Wolałam nie analizować siebie i bliskich, bo wtedy gmach iluzji dotyczący mnie i mojego życia, moich przekonań co to znaczy być dobrym, jaka jest moja historia, co mogę w relacjach z innymi, co mogą inni w relacji ze mną, cały ten gmach się chwiał, a ja nie byłam gotowa, by zmierzyć się z rzeczywistością. Ani z tym, ze to wszystko runie. Potrzebowałam dojrzeć, wzmocnić się, bo prawda bywa trudno do udźwignięcia. Moja jest. Tak naprawdę potrzebowałam mieć przy sobie Jezusa, bo sama nigdy nie dałabym rady przeżyć zawalenia się tego gmachu, ani nie poradziłabym sobie na gruzach, z gołą prawdą.

W moim przypadku nie analizowanie było destrukcyjne, bo niby wiele rzeczy, jak na przykład kryzys męża, przyjmowałam, ale ja tak naprawdę wypierałam prawdę. I przez to stałam w miejscu, pozwalałam się wykorzystywać, trudno mi było zrobić cokolwiek, by wprowadzić zmiany. Byłam zdana wyłącznie na decyzje męża. Najpierw na życie z nim w jego czynnych nałogach, potem na życie z nim, gdy się ode mnie oddalał, potem na jego agresję, potem na jego wyprowadzkę i zostawienie mnie ze wszystkimi długami, sprawami, wychowaniem dziecka. Z żadnej z tych rzeczy nie byłam zadowolona. Ale dalej nic nie analizowałam, nie zastanawiałam się, a mojemu mężowi było to na rękę, łatwiej mu było mną manipulować. Z tym koniec.

Czy ty stawiasz jakieś granice w relacji z mężem? Czy tak po prostu przyjmujesz ten jego kawalerski i młodzieżowy styl życia i wszystko bierzesz na siebie?
Avys pisze: 02 cze 2021, 22:33 Ja uważam, że analizy Ruty są bardzo cenne. Bardzo mi się to podoba- czasami wręcz czuję się jakbym czytała Wyznania św. Augustyna. To jedna z moich ulubionych pozycji - bardzo podobny styl analizowania zdarzeń, Boga, ludzi, przyrody, fizyki czasu etc. Augustyn miał właśnie taki umysł stworzony do analizowania. Myślę, że to piękny dar.
Avys, czuję się trochę zakłopotana porównaniem, w sensie skali. Ale analityczna umysłowość i duchowość agustiańska jest mi bliska. Niestety taki pęd wewnętrzny do stałej analizy napędza czasem kłopotów: Augustyn w młodości raz po raz popadał w herezję, włącznie z herezją manichejską. Mi też nie udało się podobnych w młodości uniknąć. Ale Augustyn po tym etapie dojrzał wspaniale, do świętości. Może i ja kiedyś dojrzeję :) Dziękuję ci za miłe słowo.
Avys
Posty: 220
Rejestracja: 21 cze 2020, 8:31
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Avys »

Ruta, zapomniałaś dodać, że był jeszcze ekstremalnym łajdakiem...To wszystko pozwala poczuć się blisko Niego i dlatego ośmieliłam się na takie porównanie, ale zastanawiałam się czy się nie obrazisz ;-)
Tak czy siak poprzecza jaką sobie postawił po nawróceniu jest dość wysoko, ale co tam- „Kochaj i czyń co chcesz” -na jakim „poziomie” na koniec to nam wyjdzie to chyba nie ma znaczenia. A skoro najmniejszy tu na ziemi będzie największy w Królestwie Bożym to naprawdę nie ma potrzeby czuć się zakłopotanym, no chyba że współczujesz Augustynowi wielkości i analiz na tak wysokim poziomie ;-)
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Caliope »

Ruta pisze: 03 cze 2021, 11:42
Caliope pisze: 02 cze 2021, 10:42 No właśnie możesz jedynie analizować siebie, nie innych. Nie możesz zakładać, że mąż ma te same wartości, bo ludzie się zmieniają i nie tak jak byśmy tego chcieli. Ja zauważyłam, że nie znam mojego męża, przestał wierzyć, rodzina i żona nie ma wartości, interesuje się innymi rzeczami niż było do tej pory, ubiera jak nastolatek, żyje jak kawaler.
Analizuję wszystko... ale między innymi dzięki tej analizie doszłam właśnie do takiego samego wniosku jak ty: że nie mogę robić założeń o innych ludziach, o ich motywacjach wewnętrznych. Ale mogę za to obserwować ich samych, relację ze mną, sposób w jaki funkcjonują. Nie chodzi o ty by oceniać kogoś, potępiać. Ale kiedyś w zasadzie nie robiłam żadnej różnicy między ludźmi, przyjmowałam wszystkich, pomagałam wszystkim. Gdyby głupia panna poprosiła mnie o olej do swojej lampy, a ja bym miała, podzieliłabym się z nią. Nawet gdyby mogło mi nie starczyć. Nie miałam żadnych granic. To była naiwność. Oparta na fałszywych przekonaniach wpojonych mi w dzieciństwie.

Kiedyś analizowanie przeznaczałam głównie na takie zagadnienia jak struktury językowe, nieskończoność, fizyka kwantowa i mnóstwo podobnych zagadnień. Wolałam nie analizować siebie i bliskich, bo wtedy gmach iluzji dotyczący mnie i mojego życia, moich przekonań co to znaczy być dobrym, jaka jest moja historia, co mogę w relacjach z innymi, co mogą inni w relacji ze mną, cały ten gmach się chwiał, a ja nie byłam gotowa, by zmierzyć się z rzeczywistością. Ani z tym, ze to wszystko runie. Potrzebowałam dojrzeć, wzmocnić się, bo prawda bywa trudno do udźwignięcia. Moja jest. Tak naprawdę potrzebowałam mieć przy sobie Jezusa, bo sama nigdy nie dałabym rady przeżyć zawalenia się tego gmachu, ani nie poradziłabym sobie na gruzach, z gołą prawdą.

W moim przypadku nie analizowanie było destrukcyjne, bo niby wiele rzeczy, jak na przykład kryzys męża, przyjmowałam, ale ja tak naprawdę wypierałam prawdę. I przez to stałam w miejscu, pozwalałam się wykorzystywać, trudno mi było zrobić cokolwiek, by wprowadzić zmiany. Byłam zdana wyłącznie na decyzje męża. Najpierw na życie z nim w jego czynnych nałogach, potem na życie z nim, gdy się ode mnie oddalał, potem na jego agresję, potem na jego wyprowadzkę i zostawienie mnie ze wszystkimi długami, sprawami, wychowaniem dziecka. Z żadnej z tych rzeczy nie byłam zadowolona. Ale dalej nic nie analizowałam, nie zastanawiałam się, a mojemu mężowi było to na rękę, łatwiej mu było mną manipulować. Z tym koniec.

Czy ty stawiasz jakieś granice w relacji z mężem? Czy tak po prostu przyjmujesz ten jego kawalerski i młodzieżowy styl życia i wszystko bierzesz na siebie?
Nie tylko stawiam granice, a sama zaczęłam tak samo funkcjonować, jak mam możliwość robię to co chcę i się niczym nie przejmuję. Nie gotuję, sprzątam jak widać koty pod stołem, piorę jak muszę. Odpoczywam kiedy chcę, nie mam oporów by sobie w coś pograć na kompie czy poczytać książkę, to wolność. Tylko uczuciowo jest pusto, to jest to kawalerskie życie, osobno.
Ja analizowałam nawet to, że mój syn za 100 m się przewròci i obetrze kolana. Codziennie w napięciu, strachu, przewidując wszystko od A do Z.
Avys, mąż Ruty nie jest ekstremalnym łajdakiem, on jest chory na kilka chorób.
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

Avys pisze: 03 cze 2021, 14:23 Ruta, zapomniałaś dodać, że był jeszcze ekstremalnym łajdakiem...To wszystko pozwala poczuć się blisko Niego i dlatego ośmieliłam się na takie porównanie, ale zastanawiałam się czy się nie obrazisz ;-)
Tak czy siak poprzecza jaką sobie postawił po nawróceniu jest dość wysoko, ale co tam- „Kochaj i czyń co chcesz” -na jakim „poziomie” na koniec to nam wyjdzie to chyba nie ma znaczenia. A skoro najmniejszy tu na ziemi będzie największy w Królestwie Bożym to naprawdę nie ma potrzeby czuć się zakłopotanym, no chyba że współczujesz Augustynowi wielkości i analiz na tak wysokim poziomie ;-)
No był łajdakiem, wielu świętych miało nieświęte początki. Lubię ich, bo pokazują swoim życiem, że można się nawrócić z najcięższych grzechów, odmienić swoje życie, wrócić do Boga, lub odnaleźć Go w swoim życiu. To daje nadzieję pozostałym... Mi z pewnością.

Z drugiej strony był też człowiekiem uparcie poszukującym, nawet w czasie, gdy grzeszył, gdy żył zupełnie nie po Bożemu. Szukał. Szukajcie, a znajdziecie. To także pociesza. Nigdy nie przeczytałam całych Wyznań, właśnie podsunęłaś mi inspirującą lekturę. Nadal ci jestem wdzięczna za ojca Badeniego :) Czasem sobie w myślach wracam do jego niezachwianej pewności co do sakramentu małżeństwa i jego potęgi, szczególnie, gdy wiara we mnie upada :)
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

Wypoczywam. Za mną trudny czas egzaminów syna. Do listy rzeczy "Nie róbcie tego sami w domu" mam ochotę dopisać... nauczanie domowe. Ale to tylko z powodu zmęczenia ostatnim etapem: egzaminami, powtórzeniami, wspieraniem syna, dla którego egazminy z całego roku były dużym wyzwaniem i obciążeniem emocjonalnym. Tak naprawdę nauczanie domowe polecam, fantastyczna sprawa.

Syn przez ten rok zrobił bardzo duże postępy. Z powodu wcześniactwa i wylewów okołoporodowych ma wiele trudności rozwojowych, które powodują także trudności w nauce. Stała praca, zupełnie inny tryb nauki, odciążenie od trybu szkolnego, pomogły nam z wieloma problemami sobie poradzić, znaleźć inne metody i techniki, na przykład zapamiętywania dużych ilości danych, co zawsze było ogromną trudnością małego. Mały nauczył się też pracy samodzielnej, szukania informacji, samodzielnego zdobywania nowych umiejętności. Nie wszystkie przedmioty zdał z dobrymi ocenami, dwa napisał poniżej swoich możliwości, co przy jego ambicji było trudno mu zaakceptować. Z początku mały chciał się zapisywac na poprawki w sierpniu. Ale po rozmowach uznał, że liczy się wiedza, i nie zawsze ocena odzwierciedla wiedzę, ale też, że nie trzeba być do niej przywiązanym, jeśli nie jest to na przykład ocena końcowa, która wpłynie na przyjęcie do szkoły. To także ważna nauka. Ważne, że nauka sprawiała nam przyjemność. W życiu nie przeprowadziałam tylu eksperymentów. Uczyliśmy się nie tylko tego co w programie, ale jak coś nas zainteresowało, to szukaliśmy dalej. Przeprowadziliśmy tyle eksperymentów związanych z falami i interakcją fal oraz wzmacnianiem fali, że sama jestem pełna podziwu, dla naszej wspólnej inwencji. Fale są fascynujące :) Historia także.

Na mnie nauczanie domowe wymusiła sytuacja zdrowotna syna, no i pozamykanie wszystkich poradni z których dotąd korzystaliśmy. Ale teraz dobrze rozumiem teraz mamy, które decydują się edukować swoje dzieci w domu. Jednak jest to praca na pełny etat, na dłuższą metę niemożliwa do realizacji przez samotną mamę. Z drugiej strony mały jest dobrze przygotowany do dalszej nauki i chętnie wróci do szkoły. Lubi i szkołę i klasę.

W sumie jestem z siebie zadowolona. Pogodziłam rzeczy nie do pogodzenia, byłam przez rok pełnoetatową mamą, nauczycielką, masażystką, rehabilitantką i reedukatorką syna. I godziłam to najpierw z pracą etatową, a potem dorywczą. Niby nic nowego, tak jest od zawsze, ale teraz nie było poradni, szkoły, zajęć dodatkowych, basenu, wsparcia męża, nic. Mimo, że mam poczucie, że czasem zawalałam jedne rzeczy kosztem drugich, i nie wszystko dawałam radę robić na 5, to mogę wyłączyć tego wewnętrznego krytyka i powiedzieć - dziewczyno, dobra robota. To chyba jeden z moich większych osobistych postępów na drodze miłości siebie - że umiem siebie ocenić realistycznie, nie stawiać sobie nadmiernych wymagań, ale i dostrzec, gdzie mogłam coś robić lepiej, i akceptować siebie w tym - i docenić. I ta moja akceptacja mi wystarczy, nie muszę już mieć zachwytów od mamy, od męża - i nie czuję się rozczarowana, że nie widzą mojej ciężkiej pracy, że nie mają dobrego słowa. Chyba przestałam być tak zależna od nich, od ich ocen.
Choć było mi bardzo przyjemnie, gdy jedna z nuczycielek po egzaminie pogratulowała synowi, a potem także mi, i znalazła także dla mnie słowa uznania.

Męża porzuciłam. Odkąd oddałam Bogu cały kłąb emocji związany z mężem i Bóg go przeciął, nie mam potrzeby nawet męża widywać. Niech sobie sam radzi ze wszystkim co bałagani. Nie chcę w tym mieć nawet najmniejszego udziału. Nie mam już też paniki, że mąż może umrzeć. Każdy może umrzeć. A ja nie mam na to wpływu. Nadal się za męża modlę i na tym zamierzam poprzestać, redukując kontakty do minimum. Mam dosyć swojego męża po całości. Ma swoje obowiązki ojcowskie, niech je wypełnia. Paradoksalnie mój mąż ostatnio przychodzi do syna trzeźwy. Syn mówi, że tata jest w fazie "utrudnionego działania", gdy ma mało inwencji i robi minimum, do większych wysiłków trudno mu się motywować, ale ogólnie jak na tatę nie jest źle.

Oznacza to wiele zmian w naszym dotychczasowym życiu, które zamierzam wprowadzić. Ale na razie nie na tym chcę się skoncentrować. Mam mnóstwo innych zajęć, będę się zajmować sobą i swoim życiem. Czekałam z paroma sprawami do zakończenia egzaminów, a teraz mogę więcej czasu poświęcić sobie. A zmiany wprowadzę przy okazji. Nadal mam na uwadze, że mam wciąż ograniczone siły, regeneruję się powoli i nie chcę znów wylądować wyczerpana. Zamierzam więc zająć się przede wszystkim swoją regeneracją.

Dostałam też dopiero co bardzo ładny prezent, jak mrugnięcie okiem z góry. Byłam na Mszy świętej w innej parafii. I były tam odprawiane Nieszpory Eucharystyczne, które bardzo mi się spodobały. Nigdy wcześniej nie miałam okazji w nich uczestniczyć. I pomysłałam sobie, że może poproszę w mojej drugiej Parafii, żeby i u nas takie odprawić. W mojej macierzystej oceniłam, że szanse będą mniejsze. I wczoraj poszłam sobie na Mszę Świętą i Nabożeństwo Czerwcowe właśnie do mojej drugiej parafii. I co odprawił Ksiądz między Mszą Świętą a Nabożeństwem Czerwcowym? "Moje" Nieszpory Eucharystyczne - mało nie spadłam z ławki z wrażenia. I tak mi się radośnie zrobiło i miło.

Szukam też stałej pracy, takiej, która będę mogła pogodzić z opieką nad małym, więc zapewne zdalnej lub mieszanej. Będę wdzięczna za wstawiennictwo za mną w tej sprawie u Świętego Józefa.
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

Napisałam wczoraj, że męża porzuciłam i nie mam nawet potrzeby go widywać. Uwierają mnie te słowa, bo to nie tak. To słowa podyktowane złością - ale też lękiem, bólem i zranieniem.

Kocham męża. Pragnę naprawy naszej relacji. Nawet przy pełnej świadomości, że być może mój mąż obecnie wobec mnie nie ma dobrych uczuć, że jest w nim wobec mnie tylko żal, złość, zawód. Nawet przy świadomości, że mąż nie bierze obecnie pod uwagę takiej możliwości jak odbudowa naszego małżeństwa nawet w najcichszych, najbardziej skrytych myślach. Także przy świadomości, że mój mąż może uważać, że ja mu nigdy nie przebaczę, że nie ma dla nas szans, że nic już nie da się odbudować. Że być może mój mąż obecnie nie chce mi przebaczyć. Także przy świadomości, że mój mąż jest obecnie zafascynowany innym życiem, inną kobietą i wcale nie chce z nich obecnie rezygnować. Miłość to miłość. Nie ma ograniczeń i nie ma warunków. Kiedyś czułam się taką miłością do męża zniewolona, zależna z jej powodu - czułam się zła na siebie, że kocham mimo wszystko. Teraz rozumiem i czuję, że właśnie taka miłość daje wolność. Nie umiem jeszcze ująć co się zmieniło: sposób w jaki postrzegam siebie, mniej pychy, więcej pokory. Na pewno. Jest w tym więcej, ale na razie mi się to wymyka.

Całkiem jeszcze niedawno czułam ogromny kłąb emocji - bardzo różnych emocji i to dawało mi poczucie więzi z mężem. Bałam się to stracić, sądziłam, że gdy tego nie będzie, to nie będzie już nic, co by nas łączyło. A jednak w miejsce tego kłębu pojawia się zupełnie inne poczucie więzi, znacznie bardziej subtelne, delikatne. Też jeszcze nie umiem tego ująć.

Trudno mi mierzyć się z odrzuceniem. To boli. Budzi złość. To co próbuję zrobić, to nie porzucenie męża, ale takie wewnętrzne danie mu wolności - do każdej decyzji. Także do takich decyzji, które mnie ranią. To trudne, bo jestem wtedy bezbronna. Bo jestem podatna na zranienia. To nie jest porzucenie - to stanięcie w prawdzie. Mój mąż jest wolnym niezależnym człowiekiem. Nie czuję się już jak kiedyś uprawniona do tego, by na niego wpływać. To nie chodzi o to, że ja daję mężowi wolność, tylko o to, że wewnętrznie akceptuję jego wolność. A miałam z tym problem.

Jednak łatwiej stanąć za zasłoną złości i powiedzieć w pysze - porzucam cię, nie mam potrzeby cię widywać. Takie słowa są jak pancerz ochronny. Wyrażenie tego co czuję - miłości, wybaczenia, akceptacji jest trudniejsze i wymaga zdjęcia pancerza, całkowitego rozbrojenia. Bardzo trudny krok, właśnie próbuję go uczynić.

To nie jest jednak powrót do współuzależnionych zachowań, do akceptacji dla krzywdzenia, ani do krzywdzenia, do wylewania żalu, złości, że nie postępujesz jak ja chcę i jak uważam za słuszne. Choć jest to zgoda, zgoda na to mój mężu, że będziesz postępować jak chcesz, nawet w taki sposób, który jest dla mnie krzywdzący, raniący, trudny. Nie wycofam miłości. Nie potrafię. I nie chcę. Ja swoją przysięgę małżeńską składałam z serca, szczerze i wiem, bo tam byłam, że taka też była twoja przysięga, szczera i z prosto z twojego serca, była wyrazem twojej woli. Noszę otrzymaną od ciebie obrączkę, nie dla prowokacji, nie dla demonstracji, ale z miłością. I każdego dnia na nowo ofiarowuję ci twoją obrączkę - jako symbol mojej miłości. Wierzę, że kiedyś zechcesz ją ponownie przyjąć i wypełniać swoją wolę i swoją przysięgę, w wolności, z radością. Nie byłam i nie będę idealna. Zapewne wiele razy zawiodę, zranię, zaniedbam. Jestem człowiekiem i nie jestem doskonała. I przyjmuję ciebie - tego, który zapewne także zawiedzie, zrani i zaniedba. Bo kocham ciebie, więc twoją niedoskonałość także kocham.

Teraz kiedy lepiej umiem kochać siebie i kiedy kocham całym sercem Boga, mogę tak zrobić - bo teraz umiem się ochronić. Choć wciąż jeszcze nie do końca w tym sobie ufam, skoro wciąż próbuję kryć tą wrażliwą siebie za parawanem słów takich jak "nie chcę cię widzieć". Nawet gdy nie mówię tych słów bezpośrednio tobie. Chcę cię widywać, lubię spędzać z tobą czas, lubię nasze rozmowy, nawet gdy są o niczym, albo o skarbach z wysypiska elektrośmieci. Tęsknię za tobą. Za tym co nas łączyło. Nie chcę tylko byś mnie krzywdził, byś mi okazywał pogardę. Tego już nie chcę. Jestem wobec takich słów, spojrzeń i czynów bezbronna. Trudno mi to przyjąć, ja nie lubię czuć się bezbronna. Bo wtedy się boję. Czuję się nieważna. Niekochana. Bo mnie to boli. Bo mam poczucie, i wiem, że zrobiłam wiele rzeczy, które cię zraniły, i zapewne z wielu z nich nawet nie zdaję sobie sprawy. Może nosisz w sobie jakies moje słowa, których ja nawet nie pamiętam. Może zawiodłam - zapewne wiele razy. Jestem gotowa przyjąć twoją złość, twój żal, twój ból, tak jak przyjmuję te uczucia w sobie - moją złość, mój żal, mój ból. Ale nie zasługuję ani na pogardę, ani na krzywdzenie. Może na razie tylko tak umiesz wyrazić swoje trudne uczucia, może tak maskujesz wyrzuty sumienia, może nawet po prostu czujesz pogardę i chęć skrzywdzenia mnie - tego nie wiem. Wiem, że czasem jedyny sposób w jaki mogę się przed tym ochronić, to wyjście. Ale gdy wychodzę, to po to, by nie powstawały kolejne rany, nie dlatego, że ciebie odrzucam. Modlę się wtedy za ciebie, wyciszam to co boli. Staram się wtedy zostawiać to wszystko, oddawać Bogu, nie nosić tego w sobie. By nie rosła we mnie pogarda, ani chęc zemsty czy skrzywdzenia ciebie. Rozstaję się z gniewem, nawet jeśli jest słuszny, nie chcę by zachodziło nad nim słońce. Może i ty któregoś dnia zostawisz swój gniew, nawet ten słuszny, by słońce już więcej nad nim nie zachodziło.
Melisa
Posty: 70
Rejestracja: 12 sty 2021, 21:54
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Melisa »

Ruta pisze: 11 cze 2021, 13:04 Trudno mi mierzyć się z odrzuceniem. To boli. Budzi złość. To co próbuję zrobić, to nie porzucenie męża, ale takie wewnętrzne danie mu wolności - do każdej decyzji. Także do takich decyzji, które mnie ranią. To trudne, bo jestem wtedy bezbronna. Bo jestem podatna na zranienia. To nie jest porzucenie - to stanięcie w prawdzie. Mój mąż jest wolnym niezależnym człowiekiem. Nie czuję się już jak kiedyś uprawniona do tego, by na niego wpływać. To nie chodzi o to, że ja daję mężowi wolność, tylko o to, że wewnętrznie akceptuję jego wolność. A miałam z tym problem.
Z tym wciąż się mierzę. Zaakceptować fakt, że mąż jest wolny i może zrobić co zechce. A jednocześnie poradzić sobie z żalem, który czuję bo on nie odwzajemnia mojej miłości. A przecież jako żona mam święte prawo oczekiwać wzajemności.
Aniołom swoim każe cię pilnować, Gdziekolwiek stąpisz, którzy cię piastować Na ręku będą, abyś idąc drogą Na ostry krzemień nie ugodził nogą.
J.Kochanowski, Psałterz Dawidów
Avys
Posty: 220
Rejestracja: 21 cze 2020, 8:31
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Avys »

Ruta, mnie też te Twoje słowa „porzuciłam męża” bardzo zdziwiły i nie uwierzyłam w to. Uznałam to, za jakąś emocję chwili, a nie rzeczywisty wybór. Pisząc, że Cię to uwierało- doskonale Cię rozumiem i też na Twoim miejscu pewnie chciałabym to sprostować tym bardziej, że to mąż porzucił Ciebie i to jest jego rzeczywisty wybór pomimo jego przysięgi sakramentalnej, że Cię nie opuści aż do śmierci. Ten Twój ostatni post odbieram jako list miłosny do męża. Tak jak piszesz w nim jesteś cały czas w procesie uczenia się dawania całkowitej wolności mężowi, uczenia się miłości na odległość. Ten list jest piękny. Jest też bardzo bolesny, bo jest w nim też dużo nadziei i mam wrażenie też „czekania czekając”. Mam wrażenie, że pomimo tego, że mężowi tego nie pokazujesz to Twoje drzwi są cały czas uchylone...uchylone drzwi powodują przeciąg (też w sercu). A jeśli nigdy nie wróci??

Jeśli to moje wrażenie jest błędne to przepraszam ale myśląc tak strategicznie to lepiej i dla Ciebie i dla męża żeby te drzwi zaryglować -Ty się będziesz mniej męczyć a mąż jakby chciał wrócić to się będzie musiał trochę postarać co też zweryfikuje jego motywacje na powrót- gdyby chciał wracać nie po to by Ciebie kochać, ale tylko dlatego, że mu źle to lepiej i dla niego i Ciebie żeby nie wracał.
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

Avys pisze: 12 cze 2021, 11:16 Ruta, mnie też te Twoje słowa „porzuciłam męża” bardzo zdziwiły i nie uwierzyłam w to. Uznałam to, za jakąś emocję chwili, a nie rzeczywisty wybór. Pisząc, że Cię to uwierało- doskonale Cię rozumiem i też na Twoim miejscu pewnie chciałabym to sprostować tym bardziej, że to mąż porzucił Ciebie i to jest jego rzeczywisty wybór pomimo jego przysięgi sakramentalnej, że Cię nie opuści aż do śmierci. Ten Twój ostatni post odbieram jako list miłosny do męża. Tak jak piszesz w nim jesteś cały czas w procesie uczenia się dawania całkowitej wolności mężowi, uczenia się miłości na odległość. Ten list jest piękny. Jest też bardzo bolesny, bo jest w nim też dużo nadziei i mam wrażenie też „czekania czekając”. Mam wrażenie, że pomimo tego, że mężowi tego nie pokazujesz to Twoje drzwi są cały czas uchylone...uchylone drzwi powodują przeciąg (też w sercu). A jeśli nigdy nie wróci??

Jeśli to moje wrażenie jest błędne to przepraszam ale myśląc tak strategicznie to lepiej i dla Ciebie i dla męża żeby te drzwi zaryglować -Ty się będziesz mniej męczyć a mąż jakby chciał wrócić to się będzie musiał trochę postarać co też zweryfikuje jego motywacje na powrót- gdyby chciał wracać nie po to by Ciebie kochać, ale tylko dlatego, że mu źle to lepiej i dla niego i Ciebie żeby nie wracał.
W jakimś sensie ten mój mąż jest obecnie "porzucony" przeze mnie. Bo wcześniej to jego wyborem było życie beze mnie, odejście z naszej rodziny. Teraz ja dorosłam i dokonałam swojego wyboru - życia w pojedynkę, w zgodzie na jego wybór. Zgoda nie oznacza akceptacji - w sensie uznania, że jest to postępowanie w porządku, że taki wybór jest dobry. Nie jest. Po prostu. Ale zgoda ozancza przyjęcie, że mój mąz na dziś własnie tak postępuje. Żle. Raniąco.
Mój wybór jest wyborem życia w zgodzie z Bogiem, niezależnie do tego co tam sobie postanowi mój mąż i co on będzie wyrabiał. Całe lata na pierwszym miejscu w moim życiu był mój mąż. Więc nie tyle odchodzę - co wracam. Do Boga.

Pozostaje oczywiście kwestia - a co gdyby... Gdyby mąż wrócił... W zasadzie nie wiem. Nie ma takiej sytuacji, więc tak bardzo nie musze o tym myśleć. Oczywiście wiem, że zgodnie z wiara powinnam pozstać otwarta na powrót męża. Pisząc, że mam nadzieję, że mąż któregoś dnia porzuci swój gniew, nie mam jednak na myśli, że do mnie wróci. Raczej, że porzuci swój gniew. Skoro mi udało się wybaczyć wewnętrznie wszystko to co mąz robił, to jest szansa, że on też wyciszy swoje emocje wobec mnie i przepracuje swoje żale i gniew. Ja wiem znacznie więcej, niż mój mąz myśli że wiem, o tym jakim był mężem i ojcem, ile razy na rózne sposoby łamał przysięgę małżeńską, nie tylko wierności, ale też uczciwości, lojalności, miłości. Jak łatwo mnie i rodzinnę oddawał goniąc za różnymi głupotami, ile razy mi kłamał, ile razy zdradzał, jaki obraz mnie sobie wewnętrznie budował, ile razy był nielojalny, ile razy stawiał na siebie, korzystał ze mnie, z moich sił, ile razy mówił nieprawdę na mój temat i dla usprawiedliwienia siebie przedstawiał mnie w złym świetle. Puściłam to wszystko. Naprawdę wybaczyłam. Niewybaczenie, gniew mnie trzymały.

A gdyby chciał wrócić? Ja już nie chcę powrotu do tego co było. Nie chcę już widywać pijanego męża, nie chcę widzieć go po narkotykach, nie chcę być zdradzana, ani poprzez relacje męża z innymi kobietami, okazywanie im przy mnie względów i ignorowanie mnie, co mąż czasem robił, gdy nie był trzeźwy (i możliwe, że nawet tego nie pamięta), ale też nie chcę pornografii w moim życiu, rywalizowania z jakimiś wyimaginowanymi kobietami, odrzucania mnie jako kobiety. Nie chcę się mierzyć z tym, że mój mąż korzysta z kobiet, eksploatuje je, nieważne czy w bezpośredniej relacji, czy oglądając "filmy". To jest dokładnie tak obrzydliwy proceder jak zawsze uważałam, choć przez jakiś czas dałam sobie wmówić, że jest inaczej.
Kocham męża - bo człowiek nigdy nie jest tym w co jest uwikłany. Mój mąż jest poranionym i trudnym mężczyzną, ale wartościowym. Ma w sobie duży potencjał, choć sam w niego nie wierzy. Lubię go. Lubię być w jego towarzystwie. Umie mnie rozśmieszyć, pocieszyć, rozbawić, sprawić, że czuję się bezpiecznie. Mieliśmy wiele wspólnych spraw. Lubiliśmy razem spędzać czas. Gdy robiliśmy coś razem, naprawdę działało błogosławieństwo i wszysto zawsze nam wychodziło. Mur jaki powstawał między nami w dużej mierze był oparty na kłamstwach męża, którymi maskował swoje uwikłania - i moich niepokojach, których nie potrafiłam niczemu przypisać. I które mnie zjadały. Kręciliśmy się wokół wiru w którym były i narkotyki i alkohol i nieuporządkowanie seksualne. Mnóstwo rzeczy porozrywała siła odśrodkowa, nas też, i jak małżeństwo i jako każde z osobna. A już zanim się poznaliśmy każdy miało swoje mocno poranione obszary.

Ja się zbieram. Nie wiem, czy mój mąz się pozbiera. Życzę mu tego całym sercem, żeby wszystkie jego poranienia sie powoli goiły, leczyły. Nie umiem życzyć mu źle. Nie mam już w sobie gniewu i wcale nie chcę by doświadczył Bożej pomsty, raczej miłosierdzia. A bywało różnie. Czasem pytałam Boga, czemu nie trzaśnie w mojego męża piorunem i pytałam całkiem serio. Do dziś uważam, że się mu należało. TYlko teraz już nawet solidna procja napięcia elektrycznego przechodząca przez mojego męża nie da mi już nawet cienia staysfakcji. Byłoby mi przykro. Prawda jest jednak też taka, że już od dawna nie ma we mnie gotowości by przyjąć męża - bo nie chcę już takiego życia. Nie jestem przytułkiem dla narkomanów, trzeźwijących alkoholików, ani wogóle nie jestem przytułkiem. Jeśli mąż będzie w trudnej sytaucji - nie zostanie nigdy bez mojej pomocy. Ale ja do tego nie muszę żyć razem z nim, by pomóc, tak jak pomagam wielu innym osobom, nie zamieszkując z nimi.

Kocham męża - ale wolę żyć od niego w oddali, dokąd w jego życiu wir dalej się kręci. Gdy mąż wyjdzie poza ten wir i dopiero wtedy, mogłabym zacząć się zastanawiać. Teraz takie rozważania nie mają teraz sensu - bo mój mąż nadal kręci się wokół alkoholu, narkotyków i nieuporządkowania seksualnego. Przykro mi, że to robi, ale to jego decyzja. Moja jest taka, by trzymać się z daleka, bo jak zbliżę się za bardzo, znów mnie wciągnie siła tego wiru. Mogę sobie żyć w oddali, a jeśli mąż zdecyduje kiedyś stoczyć swoją walkę i wyjść z tej orbity i przyłączyć się do mnie, tam, gdzie ja będę - pewnie go przyjmę. Z miłością. Ale to są jego decyzje, nie moje. Mój mąz mnie zna, zna moje serce, będzie wiedział co zrobić, co do tego nie mam żadnych wątpliwości.

Nie chcę więc całkiem ryglować drzwi. Może i jest przeciąg - ale może i dobrze, wywiewa wszystkie zastałe sprawy. Ja wiem, że taka postawa łączy się z bólem. Ja po prostu nauczyałam się mieć w sobie zgodę na ten ból. Nie wyklucza to wcale radości, satysfakcji - ja lubię to swoje życie, które teraz sobie buduję. I mam dużo radości.
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Caliope »

Znów wchodzisz w wspòłuzależnienie, twój mąż nie przepracuje niczego, bo musiałby najpierw trzeźwieć. Gniew wynika z nadużywania alkoholu i innych substancji, przecież wiesz jak mąż reguluje emocje. Nie możesz porównywać czynnego narkomana i alkoholika do trzeźwego alkoholika. Trochę wbiłaś mi szpilkę, bo jak my się ogarniamy, to nie lądujemy w przytułku, to czynni tam lądują by się podnieść z dna. Zaczynając i będąc w terapii trzezwiejący jeśli upadł i nie ma domu, to go szuka, szuka pracy lub też szuka kontaktu z rodziną gdzie był jego dom.
Avys
Posty: 220
Rejestracja: 21 cze 2020, 8:31
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Avys »

Ruta, w Twojej odpowiedzi mocno podkreślasz, że jednak na męża „czekasz NIE CZEKAJĄC”, że nie wyobrażasz sobie jego powrotu do domu takim jakim go zostawił ale musiałby się zmienić żebyś przyjęła go z powrotem jako męża bo nie chcesz takiego życia w małżeństwie jakie było zaraz przed jego odejściem. Piszesz, że masz już inną perspektywę i wymagania. Bóg jest na 1 miejscu a nie mąż. Ten Twój wpis jest tak dojrzały, ułożony, wymagający od męża gdyby chciał wrócić i Ciebie samej zmian mających na celu zapewnić miłość i szczęście a gdyby to się nie udało i tak z Bogiem będziesz szczęśliwa i jesteś przygotowana, że mąż mógłby nie wrócić. Nawet te niezaryglowane drzwi wydają się z Twojego wpisu być lepszą opcją niż zaryglowane bo wywiewa wszystkie zastałe sprawy a Ty nauczyłaś żyć się z tym bólem. Z tego co napisałaś wydaje się, że wiesz gdzie zmierzasz, czego się nauczyłaś a czego jeszcze uczysz. Ogólnie przynajmniej ja nie mam nic do dodania i w zasadzie wydaje się, że mogłabyś też innym pomagać w osiągnięciu takiej postawy która z tego co piszesz wymagała bardzo Twojej pracy i bez pomocy Boga byłoby to niemożliwe. Gratuluję Ci takiego poukładania spraw choć zdaję sobie sprawę, bo o tym napisałaś, że pracujesz jeszcze nad wieloma rzeczami nie tylko w dziedzinie związanej z małżeństwiem ale też z Twoją mamą etc.
ODPOWIEDZ