Kilka pytań o separację

Refleksje, dzielenie się swoimi przeżyciami...

Moderator: Moderatorzy

Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Caliope »

Nie szukaj sensu w oskarżeniach męża o twój alkoholizm, najlepiej spróbuj to ucinać. To jest pretekst żeby po raz kolejny wypić, to tylko to, bo on jest naprawdę bardzo chory. Nie wiesz co jest w jego głowie oprócz znanych książkowych mechanizmów, a najprawdopodobniej są tylko te mechanizmy, znam je z doświadczenia na grupie, to też moje doświadczenia. Mąż jedzie na emocjach, ale to nie są zdrowe emocje, bo on cały nie jest zdrowy.
spokojna
Posty: 162
Rejestracja: 30 cze 2018, 21:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: spokojna »

Witaj Ruto , bardzo utożsamiam się z Twoją sytuacją . Różnica w tym , że mam dorosłe dzieci i ja wyprowadziłam się od męża pół roku temu . Ale czystość , abstynencja , pustelnia jak najbardziej . I dobrze się z tym czuję. Chociaż nachodzą mnie wątpliwości , czy idę dobrą drogą . Czytając Ciebie utwierdzam się , że obrałam dobry kierunek . A nawroty współuzależnienia bombardują mnie raz po raz . Ale podnoszę się i idę dalej . Dużo czerpię z Twojego wątku , za co jestem Ci niezmiernie wdzięczna . Otulam modlitwą.
Odstąp od złego i czyń dobrze , a będziesz trwał na wieki .
Ps.37.27
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

spokojna pisze: 18 sty 2021, 19:26 Witaj Ruto , bardzo utożsamiam się z Twoją sytuacją . Różnica w tym , że mam dorosłe dzieci i ja wyprowadziłam się od męża pół roku temu . Ale czystość , abstynencja , pustelnia jak najbardziej . I dobrze się z tym czuję. Chociaż nachodzą mnie wątpliwości , czy idę dobrą drogą . Czytając Ciebie utwierdzam się , że obrałam dobry kierunek . A nawroty współuzależnienia bombardują mnie raz po raz . Ale podnoszę się i idę dalej . Dużo czerpię z Twojego wątku , za co jestem Ci niezmiernie wdzięczna . Otulam modlitwą.
Dziękuję spokojna. Podziwiam cię, że od razu znalazłaś tryb pustelnia. Ja ze swoim bałaganem wewnętrznym długo go szukałam - no i nawet jak już się odnajdę w tym i widzę, że mi służy, to mam takie momenty, że próbuję inaczej - po to by się przekonać, że wcale mi to nie pomaga. A wręcz przeciwnie. A nieraz mam w sobie nawet trochę buntu, że akurat na tej pustelni mi tak dobrze, a nie w jakiś bardziej rozrywkowych okolicznościach. Chociaż na tej mojej pustelni odnajduję i radość i szczęście. Bywam pokręcona.

Co do nawrotów uzależnienia - teraz jestem ewidentnie w okresie nawrotu. I co już się jakoś opanuję, to przechodzę z powrotem w stan galareta (to moje robocze określenie na taki hiper nawrót, gdy tak mnie wszystko zatyka, że chwilami nie funkcjonuję - to znaczy robię wszystko co trzeba i nic na zewnątrz nie widać, ale jestem w sobie tą galaretą). Wiem, że u mnie to teraz walka wewnętrzna o moją decyzję, że nie będę dłużej chronić męża kosztem siebie. I walka, by przekonać samą siebie, że nie zrobię nic złego działając by chronić siebie i dziecko - skoro inne metody zawiodły.
Bo zrobiłam duże postępy. Mąż coraz rzadziej przychodzi odurzony. Coraz rzadziej urządza pokazy agresji i zastraszania - bo już wie, że ja się teraz bronię. I boi się policji. Nawet gdy ta nie reaguje odpowiednio - to wie, że kiedyś może jednak zareaguje. Zwykle wystarcza że sięgam po telefon, by mąż się po prostu oddalił. Ale nadal i ja i dziecko funkcjonujemy wciąż w rytmie ciągów i agresji mojego męża i wciąż jesteśmy obiektami jego manipulacji. I nadal żyjemy w niepewności co się zdarzy, co mąż zrobi, gdy jest durzony, przyjdzie, nie przyjdzie, będzie spokojny, czy nie, co nowego wymysli. A jest kreatywny.

Ostatnio jak był u nas, przyszedł przed czasem wyznaczonego kontaktu - nie mam nic przeciwko, zachęcam go, by jak jest trzeźwy widywał się z synkiem jak najczęściej. Ale tym razem zachowywał się dziwnie i niepokojąco. Mały był na górce przy domu pod opieką innej mamy, ja byłam na zakupach. I mąż stał tam ponad godzinę w oddali. Nie podszedł do syna, nie przywitał się. Tylko patrzył. Mały jak wracałam ze sklepu przypadł do mnie przestraszony, mówiąc, że tam chyba tata stoi. I od tamtej pory się boi znowu taty. Wiadomości jakie mąż mu napisał też nie pomogły. Jakieś głupoty - ale to jest tylko dziesięciolatek. Dla niego to jest niezrozumiałe, co jego tata robi. Mały wczoraj mi płakał długo wieczorem z tego napięcia, bo dziś miał być kontakt. Mały szlochając napisał do taty, że odwołuje spotkanie. Tak bardzo jest mi przykro.

I ja już tego nie chcę. Nie chcę by moje i dziecka życie było życiem, w którym stale towarzyszy nam niepewność i strach. Ale nadal mam konflikt lojalności wewnętrzny. Ale moje starania, łagodność wobec męża, zgoda na jego warunki, zapraszanie go, bycie miłą - działają na krótką metę. I tak naprawdę nigdy nie jest dobrze - to co my obecnie uważamy za "dobrze", jest bardzo dalekie od normy. Wystarczy, że mąż nie krzyczy na dziecko. Albo mówi bez agresji. A potem i tak wraca przemoc, agresja - tylko, że w coraz mniej jawnych formach, trudniejszych do opisania. Jak na przykład takie stanie i patrzenie na dziecko pod moją nieobecność. Trzeba nie mieć serca, by coś takiego robić własnemu dziecku. Albo w sumie być odurzonym. Ja nawet nie potrafię sobie wyobrazić, po co mój mąz to zrobił. I co mu po tej głowie w tym czasie jak tak stał i patrzył na synka chodziło.

Ale nie chcę, by mały znów się bał sam z domu wychodzić. To już też przerabiałam. W sumie nie ja - tylko nasze dziecko. I to w nim te doświadczenia, które funduje mu obecnie jego tata zostaną. No ale jak mam zrobić jakiś kolejny krok, to zawsze jest poprzedzone silnym nawrotem. Strachem przed odwetem - który mąż czasem podejmuje, więc wcale nie nieuzasadnionym. Niepewnością co będzie właściwe, jaką granicę i jak ją postawić, by mąż zaczął ją respektować. Jak się chronić, by było to adekwatne i jak ochronić dziecko. I jak mimo wszystko nie skrzywdzić w tym męża. Ani nie rozwścieczyć, by nie zrobiło się jeszcze gorzej. Bardzo to wszystko trudne.
Bławatek
Posty: 1673
Rejestracja: 09 maja 2020, 13:08
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Bławatek »

Ruto, ja też mam ostatnio dużo rozmyślania odnośnie spotkań męża z synem, bo niestety mój mąż nie potrafi spędzać czasu z naszym dzieckiem. Latem zawsze gdzieś autem jechali - lody, park. Ale zazwyczaj w tym czasie syn łapał komórką Pokemony. Więc mało twórcze spotkanie. Jak teraz jest zimno i wszystko pozamykane to spędzają czas w domu. Niestety w tym czasie syn gra na konsoli lub czasami na kolegę a mąż siedzi obok i nic nie robi. (Można to porównać do tego stania z boku Twojego męża i obserwacji - może on wtedy nie wie co robić). Czasami zagrają w jakąś planszówke lub poczytają , ale to rzadki widok. Często jest też tak, że mąż "szuka kontaktu" ze mną i wtedy 50% jego czasu u nas próbuje że mną rozmawiać.

W maju mieliśmy trochę nieprzyjemną sytuację, bo po długim nie byciu mąż w końcu znalazł czas. W tym samym dniu sąsiedzi wybierali się z synem do parku i zaproponowali, że mogą zabrać też mojego syna. Syn chciał iść z nimi ale też chciał z tatą się później spotkać. Więc ustaliłam z nimi, że mogą iść do parku a ja poproszę męża żeby tam później syna od nich odebrał. Park jest nie daleko nas. I to co usłyszałam od męża zwaliło mnie z nóg - "to on nie bedzie im przeszkadzał bo pewnie syn z kolegą się dobrze bawią to on kiedy indziej się zjawi" - wogole mąż nie wziął pod uwagę tego, że syn bardzo czeka na to ich spotkanie. Na moją usilną prośbę w końcu pojechał do parku, ale i tak nie zabrał syna tylko stał tam z nimi - dosłownie stał, a dopiero po jakimś czasie zabrał syna na lody i odwiózł do domu.

Niestety mój mąż zazwyczaj był wycofany jeśli chodzi o zabawę z dzieckiem i to nie dlatego, że ja mu nie pozwalałam czy utrudniałam - przypuszczam, że z swojego domu rodzinnego nie wyniósł dobrych wzorców, bo mówił, że oni rzadko razem grali np. w planszówki, a wspólne spędzanie czasu to było siedzenie za stołem, oglądanie telewizji lub spacery.

Ty jesteś ostrożna, bo mąż ma problem z używkami, a mój mąż nie ma takich nałogów, bo nawet nigdy papierosów nie palił więc ja rozmawiając z dzieckiem nawet nie mam na co zwalić zachowania męża. Boli gdy nachodzą mnie myśli, że mąż zawsze taki będzie, a niestety 10latek potrzebuje ojca-przewodnika. Ja syna mogę nie umieć nauczyć jak być mężczyzną.

Z granicami też mam problem, bo jak je stawiam to mąż odbiera to jako atak i "ucieka", a ja chcę tylko chronić siebie i syna.
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

Bławatek pisze: 20 sty 2021, 11:30 Ruto, ja też mam ostatnio dużo rozmyślania odnośnie spotkań męża z synem, bo niestety mój mąż nie potrafi spędzać czasu z naszym dzieckiem. Latem zawsze gdzieś autem jechali - lody, park. Ale zazwyczaj w tym czasie syn łapał komórką Pokemony. Więc mało twórcze spotkanie.
Bławatku, rozumiem twoją chęć, by czas męża z synem był bardziej kreatywny. Ale wiesz co - liczy się czy dziecko jest zadowolone i czy z tatą czuje się bezpiecznie - i czy jest bezpieczne. Czasem sama obecność taty jest wystarczająca - albo lepsza niż nic.

U nas problemem nie jest, czy tata spędza czas kreatywnie z małym. Zwykle nie spędza. Potrafił to kiedyś, ale teraz raczej nie jest tym zainteresowany. Problemem jest to, czy jest trzeźwy. Czy nie będzie agresywny - a bywa. Czy nie stosuje wobec dziecka przemocy psychicznej - a stosuje. Czy nie naraża dziecka na przykład jeżdżąc z nim samochodem w stanie odurzenia. A jeżdzi. Czy nie przekazuje mu demoralizujących komunikatów ("upijanie się jest normą, palenie skrętów jest normą - tylko mama jest stuknięta i nie lubi dobrej zabawy i lubi się czepiać"). Czy nie zabiera dziecka w miejsce gdzie wszyscy się upijają na ostro włącznie z ojcem i nie ma ani jednej trzeźwej osoby.

Problemem jest też całkowita niedostępność emocjonalna i bardzo przedmiotowe używanie dziecka do własnych celów. Był czas, gdy mąż przychodził na tzw. zejściu i potrzebował gdzieś przebyć ten czas, odespać się trochę, potem zjeść coś. I wiesz co - wymyślił, że chce się zajmować dzieckiem częściej, najlepiej w każde popołudnie - ale nie chce żebym ja przy tym była. Ponieważ zależało mi na tym, by syn miał nadal więź z ojcem i by jak najwięcej czasu spędzali razem zgodziłam się. Po tygodniu dziecko z płaczem wyznało mi, że tata zachowuje się w porządku do mojego wyjścia (czyli 5 minut - bo mąż zapowiedział, że nie będzie tolerował mnie dłużej). Potem kładzie się spać, a jak mały o cokolwiek prosi, na przykład o jedzenie - to tata bardzo głośno i strasznie wrzeszczy. I na 5 minut przed moim przyjściem odpala konsolę i każe małemu grać i nie mówić że tata spał cały czas. Mały był zrozpaczony. I bał mi się powiedzieć co się dzieje, jak mnie nie ma. I marzył, że tata któregoś dnia zachowa się inaczej. A myślał, że jak mi powie, co się dzieje, to tata będzie zły i może już nie przyjdzie do niego.

W innym ciagu mąż wymyślił, że nie będzie się widywał z dzieckiem w domu, ani go zabierał nigdzie, tylko na podwórku będzie realizować kontakty. Zgodziłam się - no bo cóż ważniejszego niż kontakty ojca z dzieckiem. No i byłam szczęsliwa, że nie będzie nigdzie dziecka woził, bo miałam swoje podejrzenia co do jego stanu. Wszystko byłoby dobrze, gdyby mąż siedział przez ten czas na ławce z komórką w ręku. Problem w tym, że mąż nie był w stanie nad sobą panować - więc czasem mówił niby "luzackie rzeczy", zupełnie nieodpowiednie dla dzieci i mały bardzo się wstydził, albo wybuchał agresją nie tylko do syna, ale także do jego kolegów. Mały był zrozpaczony. Potem ojciec wpadł w taki ciąg, że mu całkiem agresor się włączył i musiałam parę razy grozić wzywaniem policji - aż w końcu mąż "zniknął" do odzyskania trzeźwości.

To ostatnie "stanie" też nie wynikało z tego, że mąż nie wiedział co robić. Umie podejść i się przywitać z dzieckiem. I zwykle to robi, nawet jak jest nietrzeźwy. To rekcja męża na to, że zamierzam mu wytoczyć mu sprawę dotyczącą alimentów i powiedziałam mu, że tym razem mnie nie zastraszy, bo już się nie boję. No to testuje i stosuje zastraszanie mnie i dziecka w białych rękawiczkach. Bo przecięż nic nie robi, tylko stoi. Ma prawo stać gdzie chce - to jego słowa. To nawet nie był czas jego kontaktu. Był czas, że mąż zastraszył mnie do tego stopnia, że ponad miesiąc nie mieszkałam z dzieckiem w domu. Zdarzało się, że dziecko nie szło do szkoły, tylko ze mną do pracy. Groził nam naróżniejszymi rzeczami, włącznie z tym, że porwie dziecko i już nigdy więcej nie zobaczę synka, że mi coś zrobi - wszystko to w obecności dziecka.

Sama gdy to piszę i widzę co napisałam, to widzę, że brzmi to przerażająco - i jest przerażające. Tym trudniej mi zrozumieć, że ten sam mężczyzna - mój mąż i ojciec naszego synka - potrafi wspaniale spędzić czas z dzieckiem, zadbać o niego, sprawić że mały jest przeszczęśliwy. O ile jest trzeźwy. O ile nie jest na zejściu. O ile nie kombinuje jak ukryć, że jest w ciągu. O ile nie próbuje na mnie wymóc czegoś - na przykład pieniędzy, pomocy, zgody na rozwód, na to, że sama spłacę długi, że oddam samochód, że nie będę domagać się alimentów, że będę udawać, że nie problemu narkotyków i że jest trzeźwy. Tej trzeźwości jest jednak bardzo mało. A czasu, gdy jesteśmy zastraszani, manipulowani - bardzo dużo.

Problemem jest też hustawka emocjonalna, jakiej jest poddawany synek. Bo raz na jakiś czas tata jest tatą. I mały żyje nadzieją, że następnym razem też będzie - i obawą, że nie będzie. Alternatywą jest wtedy agresja i wszystkie te złe rzeczy, o których wspomniałam. I których dziecko się boi. To jest stałe życie w lęku i nadziei. Czasem ogromnym lęku - dziś rozmawiałam z innymi osobami, które były kiedyś przez męża zastraszone w jakikolwiek sposób, Dorosłymi osobami. I one się bały - co dopiero dziecięciolatek. Dopiero wczoraj mi mały powiedział, jak bardzo się boi i jak bardzo się bał gdy tata tak stał, nie podchodził i tylko na niego dziwnie patrzył. Jak już się mały otworzył to potem bardzo długo płakał. Chociaż jest z tych dzieci, które płaczą rzadko. Do wczoraj sądziłam, że mały potraktował to jako jeszcze jeden z wielu dziwnych incydentów związanych z tatą i jego zachowaniem. Anie że się tak bardzo przestraszył. Myślę nad tym jak go teraz ochronić i siebie też. Nie wycofując się z dochodzenia alimentów.

Jeśli więc twój synek jest bezpieczny z tatą, i nie ma w nim napięcia po spotkaniach - to może niech sobie nawet łapią te Pokemony. Liczy się, że tata popatrzy, co tam jest złapane. Że dopilnuje, zadba. A jak chcesz, by spędzali więcej czasu - unikaj krytyki. Gdy mój mąż jest trzeźwy stosuję własnie te zasady, by mały jak najwięcej czasu mógł spędzić z tatą. I wiesz co - widzę, że małemu wystarczy czasem nawet, że tata jest trzeźwy nawet w miarę, nie całkiem, i nawet po prostu siedzi na ławce i rozmawia ze swoim znajomym. Ale można do niego krzyknąć jak się wyjątkowo wysoko piłkę wykopie, czy tata widział. I nawet jak powie, że nie widział - to i tak nie szkodzi. Bo to tata nie widział. A czasem nawet z tej ławki wstanie i dwa razy kopnie piłkę.
Bławatek
Posty: 1673
Rejestracja: 09 maja 2020, 13:08
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Bławatek »

Ruto, macie trudną sytuację, nawet bardzo trudna, czy rozmawiałaś z psychologiem na temat kontaktów męża z synem - bo niestety wszystko w dzieciach zostaje i może lepiej aby tych kontaktów nie było. Sama piszesz, że syn bojąc się w jakim stanie przyjdzie ojciec sam odwołuje spotkania. To też może nakręcać Twojego męża (nie wiadomo co sobie w głowie ubzdura). Twój maluch jest dzielny i stara się większość sytuacji sobie tłumaczyć po dorosłemu, jednak to jest tylko 10-latek. Ja widzę po moim synu, że po pierwsze często po kontaktach z ojcem zmienia swoje zachowanie jest albo smutny, wyciszony, albo pełen złości i drobiazgi wytrącają go z równowagi, po drugie widzę też, że jak ma kontakt z ojcami kolegów to też to przeżywa, jest nie swój, więcej czasu chce ze mną spędzać, tak jakbym miała mu wynagrodzić/zapełnić brak ojca.

I tak się zastanawiam, bo zawsze byłam za tym, żeby mąż jak najwięcej czasu spędzał z dzieckiem, ale dalej jesteśmy gdzieś na końcu u męża. Wszystko, wszyscy są ważniejsi niż dziecko. I ja już odpuszczam, nie zabiegam, a synowi tak zapełniam czas, żeby czuł się kochany i miał realizowane pojawiające się potrzeby - trudno, tylko przeze mnie.

Ciężkie są te wszystkie sprawy związane z kontaktami i opieką nad dziećmi. Dzieci potrzebują kontaktów z obojgiem rodziców, ale jak zrobić aby dla wszystkich było dobrze i z korzyścią to pewnie dopiero po latach czyli po fakcie się dowiemy.
Załamana
Posty: 240
Rejestracja: 03 kwie 2020, 12:55
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Załamana »

Ruto ale dalas mi do myślenia. Ja tez nie raz nie jestem zadowolona z jakości spedzanego czasu meza z córką ze np za duzo graja itd. Mimo wszystko po tym po przeczytaniu twojego postu otworzyly mi sie oczy... ze rzeczywiście najważniejsze ze spedzaja razem czas ze corka jest z nim bezpoeczna, ze w czasie wizyt nie musze sie o nią martwić to juź coś...
sajmon123
Posty: 887
Rejestracja: 16 lis 2020, 22:57
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Mężczyzna

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: sajmon123 »

Ruto straszna historia. Ciężko się czyta jak używki niszczą człowieka. Dzięki takim wpisom, między innymi ja, mam szansę to zobaczyć czy też przeczytać jak mogłoby potoczyć się dalsze moje życie. Wierzę, że pewnego dnia i Twój mąż to zrozumie i doceni Twoje starania. Oddałbym połowę życia za taką miłość żony do mnie.

Załamana, mam dzieci dochodzące, więc normalnym jest, że nie da się robić z nimi tego co na codzień. Też staram im się poświęcać czas na to co lubią, choć czasem to wykorzystują. Napewno to nie jest dobre patrząc z punktu widzenia wychowania, ale My po prostu staramy się im to jakoś wynagrodzić, że Nas nie ma z nimi. Mi rozłąka jeszcze bardziej uświadomiła jacy oni są dla mnie ważni i choć przeraża mnie wizja tego, że mogą być wychowani w rodzinie dysfunkcyjnej, braknie im przykładu jak powinna wyglądać prawdziwa rodzina, to chciałbym żeby o ile to możliwe mieli szczęśliwe dzieciństwo. Nie chcę być dla nich wzorem, żeby powielali moje błędy. Bardziej zależy mi by ich unikali, ale to są jeszcze za małe by tłumaczyć im takie rzeczy. Teraz skupiam się, by wykorzystać każdą jedną minutę z nimi, by były zadowolone, żeby czuły, że tata jest z nimi nie tylko ciałem, ale całym sobą. Dzieci bardzo to odczuwają, gdy bawimy się z nimi a myślami jesteśmy gdzie indziej. Też staram się być spokojny, by oni też byli spokojni. Tak to chyba trochę działa. Mam nadzieję, że czują, że ich kocham. Czyny są ważniejsze od słów.
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

Przegryzam się przez swój kolejny kryzys. Przyjrzałam się temu, co dotąd przeszłam, gdzie obecnie przebiegają granice, które stawiam i te, które respektuje mój mąż wobec dziecka i wobec mnie. Czyli które z moich granic są skuteczne. Oraz gdzie chciałabym, by te granice przebiegały. Na pewno nie chcę by syn się bał i ja też już nie chcę strachu w moim życiu. Czas na kolejne zmiany. Dojrzewam do nich, ale jeszcze się ze sobą biję i wiele rzeczy w sobie przewalczam. I nie d końca jestem pewna, jak doprowadzić do kolejnych zmian.

Na końcu mam pytania, takie procesowe.

Zaczynałam od tego, że od momentu, gdy mój mąż wszedł w ciężki kryzys, wchodząc w kolejne uzależnienia i odurzając się coraz bardziej cięzkimi substancjami, stałam się całkowicie bezwolna wobec tego, co robił mój mąż i nie stawiałam żadnych granic. Nawet po to, by chronić dziecko, nie tylko siebie. W efekcie i ja i nasz syn bardzo cierpieliśmy, żyliśmy w stałym napięciu, znosiliśmy agresję, wybuchy, zmienne nastroje - i robiliśmy wszystko, by jakoś męża łagodzić, nie prowokować. We wszystkim starałam się dostosować do męża, bałam się stawiać jakichkolwiek wymagań wobec niego. Gdy nie pracował zupełnie, ja brałam na siebie utrzymanie rodziny, gdy pracował i uznawał, że wobec tego jest zwolniony z innych obowiązków - ja pracowałam i brałam na siebie "resztę". Dziecko uczyło się tego ode mnie. Mylnie też sądziłam, że taką postawą przekonam go z czasem do powrotu na terapię. Byłam też bardziej przejęta losem męza i tym, by go ratować, niż losem swoim i dziecka.

Gdy poziom mojego i dziecka udręczenia stał się nie do zniesienia, przestałam się zgadzać na odurzanie męża w domu i jego agresję - a mąż stracił komfort brania i w zasadzie w związku z tym komfort życia. Bo innego nie chciał. Ale i tak wszystko to robiłam motywowana dobrem męża i tym, że w efekcie mąż zdecyduje się na terapię i zrezygnuje z tego, co szkodziło jemu, mi i dziecku. Aczkolwiek były to pierwsze granice, które w tym kryzysie postawiłam.

Po wyprowadzce męża nie byłam wcale skupiona na tym, by poprawić sytuację moją i dziecka - ale nadal na tym, by męża nie prowokować, bo bałam się jego reakcji. Nie domagałam się alimentów, zgodziłam się by mąż zabrał wszystko, co tylko chciał zabrać, zgodziłam się by wspólne długi, powstałe głównie na skutek nieodpowiedzialności finansowej męża obciążyły wyłącznie mnie. Długo nie umiałam przyznać, że bałam się wtedy reakcji męża i jego agresji w razie mojego sprzeciwu. A z drugiej strony łudziłam się, że taką łagodnością i wyrozumiałością zyskam sobie przychylność męża, jego szacunek - a stawiając warunki, wymagania, chroniąc siebie i dziecko - przekreślę szansę na jego powrót do rodziny. Skupiałam się także na tym, co mogłabym zrobić, by mąż do nas wrócił. Teraz zdaję sobie sprawę z tego, że akurat w tym zakresie nie mogłam zrobić nic - bo nie we mnie był problem.
Bardzo łatwo dawałam się także wmanipulowywać mężowi w poczucie winy. A czułam się winna zupełnie nie tego, czego powinnam. Czułam się winna, że postawiłam granice. Że nie byłam dostatecznie wyrozumiała. Że za mało się dostosowywałam. Takie komunikaty miałam od męża. Dzięku temu nadal się dostosowywałam, pozwalałam się zwodzić i okłamywać.

Bardzo dużo czasu zajęło mi zrozumienie, że powinnam skupić się na tym by nas chronić - mnie i dziecko przed mężem. A nie męża. A jeszcze więcej czasu zajęło mi, by zacząć swoją nowo zdobytą wiedzę stosować w praktyce. Nadal się tego uczę.

W sumie zważywszy na to ile osiągnęłam - jest tego sporo.
Od dawna nie było już sytuacji w której odurzony mąż zabiera dziecko, bez mojego sprzeciwu. Lub gdy potulnie powierzam mu dziecko, choć widzę, że nie jest w dobrym stanie i sama wychodzę z własnego domu, bo mój mąż sobie tego życzy. I ja przeżywam koszmar martwiąc się o dziecko, a dziecko przeżywa koszmar, przebywając pod opieką odurzonego i nieprzewidywalnego ojca.
Zmiana polega więc nie na tym, że mój mąż przestał coś robić, tylko na tym, że ja przestałam się zgadzać na to, co jest niewłaściwe i co dziecku szkodzi.
Lepiej też chronię siebie i dziecko w sytuacjach, gdy mąż staje się agresywny. To nie jest tak, że on z takich zachowań zrezygnował. Po prostu ja szybciej je przerywam i bardziej stanowczo i skutecznie się wtedy bronię. Nie jest już tak łatwo mnie zastraszyć, choć nadal się mężą nieprzywidywalnych zachowań w stanach odurzenia i podobnych stanach boję.

W efekcie i ja i dziecko doświadczamy o wiele mniej agresji i rzadziej jesteśmy narażeni na kontakt z odurzonym mężem. W zasadzie nie ma już sytuacji, w których dziecko pozostaje pod opieką odurzonego ojca. Tu nauczyłam się być bardzo konsekwentna - kontakty z dzieckiem mąż może mieć tylko wtedy, gdy jest trzeźwy.

Wiem już też, że zachowanie męża jest ściśle związanego zjego stanem. Gdy jest trzeźwy - takich zachowań nie przejawia.

Z kolei mąż w odpowiedzi na moje zmiany, wprowadził swoje zmiany. Wie już, że nie opłaca mu się forsować na siłę kontaktów w stanie odurzenia - bo to już nie przechodzi. Wie też, że jeśli w takiej sytuacji będzie próbował wymusić coś na mnie agresją - wezwę policję. Wobec tego znacznie więcej kombinuje. Na przykład teraz nie przychodzi na spotkania w terminach wyznaczonych przez sąd - wysyłając mi wiadomości, że "izoluję go od dziecka". Ale nie był ani sekundy u dziecka, więc nawet ni emiałam jak go izolować.

Wie też, że bezpośrednie zastraszanie mnie jemu się nie opłaci. Zapowiedziałam mężowi, że każde takie jego zachowanie będę nagrywać, wzywać policję oraz prosić o potwierdzenie zdarzenia przed policją każdą osobę, która będzie w pobliżu. Zapowiedziałm, bo bardzo mnie mierzi nagrywanie z ukrycia. Mój mąz tak robi i czuję się z tym źle, syn też tego nie lubi. Nie chciałam się do takich metod zniżać. Więc teraz mąż stosuje presję w białych rękawiczkach. Na przykład stojąc i wpatrując się przez godzinę w nasze dziecko jak bawi się na podwórku z kolegami. Mały jeszcze do tej pory się nie otrząsnął - to naprawdę było bardzo dziwne zachowanie i bardzo złowieszcze. I mały czuł się bardzo zagrożony takim zachowaniem taty. Boi się także, że tata może tak zrobić ponownie. Pytał się mnie, czy nie moglibyśmy zgłosić tego na policję, żeby ktoś z nim porozmawiał, albo nawet go ukarał, żeby tak nie robił.

W zasadzie oznacza to, że i ja i syn nadal żyjemy w ciągłej niepewności i nadal mąż stosuje wobec mnie presję i zastraszanie, tylko po prostu zmienił metody. Co oznacza, że nadal uważa, że może coś na mnie wymusić w ten sposób. To jedna z rzeczy, których się nauczyłam - że ani agresja, ani presja nie są stosowane przez sprawców "po nic". I nawet pozornie niekontrolowane wybuchy czy zachowania są celowe. Zresztą nawet zmiana modus operandi przez męża pokazuje, że jakoś teraz nagle potrafi nad sobą panować, na przykład, by nie wyzywać mnie głośno przy świadkach, gdzie może zostać usłyszany - choć wcześniej tego "nie kontrolował".

Zapewne celem męża jest to, by nie ponosić konsekwencji finansowych swoich decyzji i by unikać płacenia alimentów. I myślę, że dokąd będzie sądził, że presją zmusi mnie bym zrezygnowała z ich dochodzenia - dotąd będzie próbował. Jak nie w taki sposób, to inny. I nie jest to wcale zła strategia, bo ja się naprawdę boję, że on któregoś dnia może coś zrobić naszemu dziecku. Ale dokąd bedę kierować się strachem - dotąd mąż będzie mmnie zastraszać. A dokąd nie sięgnę po te środki prawne, które są dla mnie dostępne - dotąd mąż będzie żył w strachu, że kiedyś to zrobię - i dotąd on będzie mieć powód, by mnie zastraszać.

Nie potrafię natomiast zrozumieć prób kontaktów męża z dzieckiem w stanie odurzenia - czemu to ma służyć. Ale też nie muszę tego zrozumieć. Wystarczy, że będę w dalszym ciągu chronić dziecko przed ojcem w stanie odurzenia. Inna sprawa, że od początku stycznia, poza jednym incydentem zastraszania dziecka (i mnie w ten sposób), gdy mąż eweidentnie był odurzony - ani razu się nie pokazał na kontakcie, kombinując na różne sposoby, przekładając kontakty, nie przychodząc na nie (ale pisząc, dla pozoru, że to ja mu na nie nie pozwalam).

Gdzie są moje granice? Chciałbym, by nasz syn nie musiał się już więcej bać. I bym ja nie musiała się obawiać o bezpieczeństwo dziecka i swoje. Nie chcę też już doświadczać presji i szantażu. Ani manipulacji, takich jak ta z wysyłaniem mi informacji, że izoluję od niego dziecko.
Syn także coraz częściej mówi, że on już ma dość zupełnie i wolałby wcale nie widywać się z tatą. Bo od dawna, nawet w grudniu, gdy nie było tak źle, to wcale w jego odczuciu nie było dobrze. I często choć ja byłam w pobliżu i to on i tak nie czuł się z tatą dobrze. Mówi, że tata jest "ciężki" i dawno już nie był sobą. Może faktycznie częsciowo to ja wywieram presję na dziecko, by widywał się z tatą - był czas gdy robiłam to wprost, mały miał do mnie żal. Może teraz jakoś tam inaczej to robię, mniej świadomie. Trochę na pewno z obawy przed tym, że będę ukarana finansowo, jełśi kontakty nie będą się odbywały. A i bez tego jest mi bardzo trudno. Chociaż przecież ja naprawdę robię co mogę, by się te konatkty odbywały - to mąz sobie odwołuje, nie przychodzi, spóźnia się, przychodzi nietrzeźwy. Ja przecież na to wpływu nie mam, że wtedy kontaktu nie ma, albo że po czymś takim dziecko za nic nie chce z ojcem się widzieć. I naprawdę dużo mnie kosztuje, by potem od nowa dziecko przekonywac - i jakoś odbudowywać poczucie bezpieczństwa dziecka w stosunku do taty, choć to przecież powinien robić mąż.

Ja chyba także nie chcę już przyjmować męża w domu. Nawet jeśli będzie trzeźwy - to przez chwilę. Myślę też, że mąż może odczytywać mylnie moje przyjmowanie go w domu po tym, jak stosuje wyzwiska, agresję i zastraszanie - jako rodzaj naiwności i zgody na to co robi. Chyba te rzadkie dni, gdy mąż był zupełnie trzeźwy i we w miarę dobrej kondycji, i które dzięki temu spędziliśmy miło i przyjemnie we trójkę, nie są warte całej reszty, gdy bywa źle albo i strasznie.

Nigdy nie zgłosiłam nigdzie przemocy psychicznej jaką stosuje mąż wobec mnie i wobec dziecka. Ale chyba do tego dojrzewam. Wiem, że samo zgłoszenie będzie mnie sporo kosztować - bo gdy wstępnie rozmawiałam o Niebieskiej Karcie, gdy uciakłam przed mężem, bo bardzo mnie i dziecko wtedy zastraszał i nie mieszkałam w domu, usłyszałam, że gdy mąż z nami nie mieszka, to nie ma mowy, by ją nam założono. I będzie mnie sporo wysiłku kosztować, by się to udało. Ale są świadkowie róznych zachowań męża, syn też już jest na tyle duży, że myślę, że potrafiłby racjonalnie opowiedzieć o tym, czego doświadczał i nadal doświadcza ze strony taty. No bo większośc rzeczy to jednak dzieje się wobec mnie i syna. Bez świadków. To ja i syn jestesmy świadkami.

Myślę też, że czas by podjąć kolejną próbę przed sądem rodzinnym do tego, by zmienić formę kontaktów i uzależnić ich dalszą realizację od tego, czy mąż podejmie terapię. Dlaczego mamy nadal być dręczeni przez uzależnionego męża i ojca. A dokąd mąż nie przejdzie terapii, to przecież będzie jak dotąd - raz będzie w ciągu, a raz nie. I my stale będziemy żyć tymi jego ciągami. I strachem.

Sąd nie jest niestety przychylny, nie chce dostrzec problemu uzależnienia męża i tego jak to na nas wszystkich wpływa. Mimo zeznań świadków jak to wygląda, sąd utrzymał kontakty w mocy, bez żadnej zmiany. Ani nadal nie dopuścił dowodów, o które wystąpiłam, związanych z uzależnieniem męża - mimo, że mąż sam przyznał, że jest uzależniony (on zeznał, że "był", no ale sąd chyba zdaje sobie sprawę, że to nie jest katar, że mija, zwłaszcza, że mąż zeznał, że czasem się upija, a świadkowie także zeznawali, o róznych stanach w jakich go widywali, a jego własny świadek zeznawał, że prowadził po alkoholu).
Rozważam też złożenie skargi na sędzię, która prowadzi naszą sprawę. Trochę już się podstaw do tego, by to zrobić nazbierało. W tym różnych uchybień procesowych na moją niekorzyść, takich jak pominięcie mojego wniosku o klauzulę wykonalności, nie zaprotokołowanie, że mąż oznajmił, że chce rozwodu ze swojej winy - co niedawno odkryłam - na szczęście słychać to wyraźnie na nagraniu. Moje wnioski dowodowe są nierozpatrzone - o biegłych, o przesłuchanie dziecka, o pozyskanie dokumentacji medycznej męża związanej z diagnozą uzależnienia. Myślę, że to może jednak wskazywać na stronniczość sądu, więc skargę może mogłabym złożyć z wnioskiem o wyłączenie sędzi.

Dotąd nie miałam chyba w sobie wstarczająco siły, by stawiać opór mężowi i równocześnie na swój sposób walczyć z instytucjami, które mogą nam pomóc, czy też może nie walczyć, ale przekonać, że nasz problem jest poważny i naprawdę potrzebna jest nam pomoc. Chyba też wystąpię o pomoc adwokata z urzędu, bo sama mogę tego wszystkiego nie ogarnąć - bo robi się tego bardzo dużo. Pomyslałam też, by zadzwonić na Niebieską Linię, dopytać o możliwości.

Dotąd myślałam, że u nas nie jest tak źle, w końcu nie jesteśmy bici, ani ja ani syn. I mąż od dawna nic już w domu nie rozbija. Ale coraz bardziej widzę, że przemoc psychiczna też jest niszcząca dla nas i strach, w którym żyjemy, też jest niszczący. I to, że czasem na krótką chwilę jest dobrze, tego nie rekompensuje, wręcz przeciwnie, często prowadzi do jeszcze większej dezorientacji i pogubienia emocjonalnego. To chyba jest też kwestia przełamania dumy, by tak po prostu powiedzieć: doświadczam przemocy psychicznej i zastraszania ze strony męża, nasz syn także - i jestem wobec tego bezradna i potrzebuję pomocy. Trochę się też martwię, że nikt nam nie uwierzy, albo, że nawet jak nam i świadkom uwierzą, to wszyscy uznają, że to przesada, że może ja za bardzo przesadzam, za bardzo wyolbrzymiam, w końcu dotąd mąż nie wyrządził nam żadnej krzywdy. Z drugiej strony już same regularnie powracające groźby, publiczne wyzywanie mnie, także w obecności dziecka, zastraszanie, celowe wzbudzanie lęku, podejmowanie prób kontaktów z dzieckiem w stanie odurzenia, nagrywanie nas, są bardzo ciężkim i trudnym doświadczeniem i też nas krzywdzą. I chyba także są karalne i są formą dręczenia.

Trochę się też martwię, że mąż po to wysyła teraz te wiadomości, że ja izoluję od niego dziecko, by przekonywać, że tak jest. On mi pisze, że to ja w ten sposób stosuję przemoc wobec niego i dziecka. Ale ja przecież nigdy nie mówię synowi źle o ojcu i bardzo pilnuję, by nikt tego nie robił. Zgadzam się na kontakty, jak tylko mąż chce, w dowolnych terminach, gdzie mąż chce, ze mną, beze mnie, w domu, poza domem - byle był trzeźwy. Przekonuję syna, opłacam terapię, proponowałam mężowi wielokrotnie wspólną terapię lub opłacenie jego sesji z dzieckiem. Zdarza się, że syn nie chce widzieć taty, ale to zawsze jest po tym, jak mąż bardzo źle go traktuje, albo jest w coraz gorszym stanie, jest agresywny. To nie ja przecież wtedy nastawiam dziecko, tylko mały naprawdę się wtedy taty boi. I jak tyko mąż jest w lepszym stanie, to zawsze staram się, by ten zerwany kontakt został na nowo podjęty. Syn przecież też chyba będzie mógł zeznawać, co się dzieje i dlaczego czasem się taty boi.

Postanowiłam też na trochę zrezygnować z modlitwy za męża. Bo gdy się za niego modlę, to wchodzę jednak w tryb ochrony męża, tego, żeby się nawrócił, żeby doznał łaski uzdrowienia, budzi się we mnie ogromne współczucie dla niego. W sumie to nie jest tak, że on na to współczucie nie zasługuje, bo zasługuje. Ale ja i nasz syn też mamy prawo do współczucia i bycia wolnymi od lęku przed mężem i ojcem. Przecież to wszystko co teraz się dzieje w dziecku zostanie - i wtedy może mimo tego jak kochany jest i mądry teraz - stanie się kolejnym poranionym mężczyzną, który będzie szukał ulgi w używakach, aż do popadnięcia w uzależnienie. Skoro mi tak trudno to znosić wszystko, to chociaż bardzo się staram sama, pilnuję by mały miał terapię, by nie był sam z tym wszystkim - to mały ma znacznie mniej możliwości, doświadczenia życiowego, by sobie z tym wszystkim tak w sobie radzić.

A odkąd tata tak go przestraszył jest na powrót nerwowy, spięty, na zmianę z tym, że chodzi, przytula się i zachowuje jak dużo młodsze dziecko. Płacze też - ale to już wiem, że to bardzo dobrze, że te emocje z siebie wypuszcza. Ale gdyby mąż dostał jasny sygnał, że nie może tak dziecka dręczyć, może miałoby szansę się to zakończyć. Ja nawet nie wiem, czy mąż tak naprawdę zdaje sobie sprawę co robi dziecku, czy też w tych swoich uzależnionych iluzjach to sobie wszystko tłumaczy i racjonalizuje. I nawet nie wie co jego syn przeżywa.

No to się wypisałam... trochę mi się ułożyło, a trochę czuję się jeszcze bardziej przytłoczona i niepewna. Na pewno mam co przemodlić. Chyba najbliższe dni postaram się jak najwięcej czasu spędzać na adoracji, i postaram się przystępować codzienie do Komunii i będę prosić o pomoc w rozeznaniu tego wszystkiego. Moje pytania:

1. Czy ktoś z was poradził sobie ze zgłaszaniem przemocy psychicznej i udało mu się w ten sposób uzyskać pomoc i zmienić sytuację, powstrzymać przemoc? Czy to wogóle ma sens, jeśli nie ma takiej ciężkiej przemocy, bicia?

2. Czy ktoś z was uzyskał pomoc adwokata z urzędu i czy to było pomocne, czy raczej taki adwokat po łebkach załatwiał sprawę i nie był pomocny (martwię się, że trafi się taki namawiający do rozwodu, nie żebym miała się złamać, nie ten etap dla mnie, ale szkoda mi trochę czasu i boję się też, że wtedy adwokat mógłby działać trochę jakby bez mojej zgody - poza mną, skoro będzie miec pełnomocnictwo, to nawet pisma nie będą trafiac do mnie przecież).

3. Czy ktoś słyszał o przypadku, gdy uzależniony czynnie rodzic miał choćby zawieszone na jakiś czas kontakty, albo ograniczone lub pod nadzorem - czy cokolwiek, co by chroniło dziecko?

4. Chętnie przyjmę sugestie, krytykę, inne punkty widzenia - bo moja perspektywa jest moja, wielu rzeczy mogę nie widzieć, źle je oceniać. To co napisałam, to raczej moje refleksje, bardzo niepewne, niż zdecydowany punkt widzenia, do którego jestem przekonana.
Awatar użytkownika
Nirwanna
Posty: 13361
Rejestracja: 11 gru 2016, 22:54
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Nirwanna »

Ruto, mam dwie refleksje do Twojego posta.
Pierwsza dotyczy tego:
Ruta pisze: 24 sty 2021, 4:30 Na pewno nie chcę by syn się bał i ja też już nie chcę strachu w moim życiu.
Wiem, że to cytat trochę wyrwany z kontekstu, ale w świetle ciągu dalszego - więcej nie trzeba.

Postawą mądrą, postawą miłości do siebie jest zadbanie o siebie tak, aby nie wchodzić w przedłużające się stany lękowe, czy długotrwały strach.
Jednak warto pilnować się, by nie wylać dziecka z kąpielą, tzn. zgodzić się, że strach i lęk to uczucia tak samo ważne, jak inne, dane mi przez Pana Boga po coś, a ja mam się po prostu nauczyć ich obsługi. Mam nie iść w kierunku amputowania sobie części emocjonalności, mam za to iść w kierunku mądrego zintegrowania własnej emocjonalności i używania jej zgodnie z wolą Bożą.
Moja/Twoja/każdego emocjonalność to dar Boży, warto nie zakopywać tego daru, nawet jakiegoś jego kawałka, by kiedyś nie usłyszeć "sługo zły i gnuśny" ;-)
Strach i czasem lęk (jako uczucie, a nie jako stan emocjonalny) - jest potrzebny i będzie potrzebny do końca życia.

I teraz to drugie:
Ruta pisze: 24 sty 2021, 4:30 Więc teraz mąż stosuje presję w białych rękawiczkach. Na przykład stojąc i wpatrując się przez godzinę w nasze dziecko jak bawi się na podwórku z kolegami. Mały jeszcze do tej pory się nie otrząsnął - to naprawdę było bardzo dziwne zachowanie i bardzo złowieszcze. I mały czuł się bardzo zagrożony takim zachowaniem taty. Boi się także, że tata może tak zrobić ponownie. Pytał się mnie, czy nie moglibyśmy zgłosić tego na policję, żeby ktoś z nim porozmawiał, albo nawet go ukarał, żeby tak nie robił.
Jeśli coś jest dla mnie złowieszcze, budzi strach i lęk, wtedy warto zaufać sobie i coś z tym zrobić. I to dość szybko, trwanie przez godzinę w złowieszczości pochodzącej od bliskiej osoby to bardzo długo, zwłaszcza dla dziecka.
Jeśli jestem w takiej sytuacji i czuję się zagrożona/y - reaguję! Jeśli wmówiłam/em sobie, że nie chcę się bać, wtedy może zaistnieć taki stupor, gdy rozumem sobie gadam "nie chcę się bać", a cała reszta mnie krzyczy "ale jest czego się bać!" - i w efekcie tego rozdwojenia nie robię nic, by się obronić.
Tutaj już wydarzenie się zadziało, ale warto wykorzystać je do przegadania na przyszłość.
Czyli jeśli coś podobnego się wydarzy, to co synku możesz z tym zrobić? Danie znać na policję to ostateczność, mama też będzie to miała w zanadrzu, ale co Ty możesz zrobić aby się ochronić, od razu?:
- przerwać zabawę i pójść do domu
- przerwać zabawę i pójść do kolegi
- zadzwonić do mamy (nie wiem czy ma komórkę, przećwiczyć możliwość poproszenia kogoś o to)
- podejść do taty ze stadem namolnych kolegów i hasłem dartym przez tuzin młodych gardeł "tato, pobaw się z nami"
- pewnie inne można byłoby jeszcze wymyślić.
To przykładowe.

Możliwości trochę jest, ważne abym zdjęta/y strachem miał/a świadomość własnej sprawczości, żeby dać sobie samemu prawo do reakcji tu i teraz, gdy strach mi sygnalizuje, że halooooo! zagrożenieeeee! reaguj!
Oczywiście ważne jest aby na bieżąco weryfikować, czy zagrożenie faktycznie istnieje, czy moje reakcje są adekwatne do zagrożenia, jakie są owoce moich reakcji, itp. To właśnie to nauczenie się obsługi własnej emocjonalności.

Wyłączenie strachu pod hasłem "nie chcę się bać" - nienienie.
Mądre reagowanie na informacje płynące od uczucia strachu - tak, w oparciu o Bożą moc i mądrość oraz własną pracę nad sobą.
Przy mądrym reagowaniu na własny strach, ów strach trwa krótko, bo spełnia swoje zadanie natychmiast. A i cała emocjonalność staje się coraz zdrowszą :-)
Nie żyje się, nie kocha się, nie umiera się - na próbę
Jan Paweł II
Monti
Posty: 1261
Rejestracja: 21 mar 2018, 18:14
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Mężczyzna

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Monti »

Ruto, odnosząc się do Twoich pytań:
1. Przemoc psychiczna może być formą znęcania, która jest penalizowana w Kodeksie karnym. Można na tej podstawie zapewnić sobie skuteczną ochronę (w sensie – złożyć zawiadomienie o przestępstwie i dążyć do skazania), jeśli ma się odpowiednie dowody. Co do niebieskiej karty, to dotyczy ona głównie osób wspólnie zamieszkujących, ale też oczywiście można próbować, to jest środek mniej radykalny niż zawiadomienie o przestępstwie.
2. Co do pełnomocnika z urzędu, to zależy, na kogo trafisz. Niektórzy się przykładają do swojej pracy, inni nie – jak w życiu.
3. Uzależnienie może prowadzić do pozbawienia władzy rodzicielskiej. Natomiast co do kontaktów, to nawet rodzic uzależniony co do zasady ma prawo do kontaktów, z tym, że mogą one zostać poddane np. nadzorowi kuratora. Może to by było dla Was dobre rozwiązanie, by mąż kontaktował się z dzieckiem w obecności kuratora, wówczas zawsze byłaby osoba trzecia, neutralna, która wiedziałaby, jak zareagować. Myślę, że to by Cię też psychicznie odciążyło i dało pewne poczucie bezpieczeństwa. Poza tym, mąż by już nie mógł twierdzić, że to tylko Ty jesteś ta „zła”.
"Szukaj pokoju, idź za nim" (Ps 34, 15)
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

Nirwanna pisze: 24 sty 2021, 9:32 Wyłączenie strachu pod hasłem "nie chcę się bać" - nienienie.
Mądre reagowanie na informacje płynące od uczucia strachu - tak, w oparciu o Bożą moc i mądrość oraz własną pracę nad sobą.
Przy mądrym reagowaniu na własny strach, ów strach trwa krótko, bo spełnia swoje zadanie natychmiast. A i cała emocjonalność staje się coraz zdrowszą :-)
Nirwanno,
bardzo ci dziękuję. Bardzo mi pomógł twój wpis. Podziwiam jak prosto potrafisz wyłożyć skomplikowane sprawy - i bardzo dużo z twoich przemyśleń czerpię. Lepiej rozumiem to co się teraz we mnie dzieje - i co mogę z tym uczuciem strachu zrobić. Będzie mi teraz także łatwiej konstruktywnie porozmawiać z synem i znaleźć rozwiązania na sytuacje, gdy mały poczuje się ponownie w jakiś sposób zagrożony przez tatę. I ze sobą, by ze sobą porozmawiać o tym, co ja mogę robić, gdy to ja się czuję zagrożona.

Na razie mały się wypłakał, parę dni wciąż odreagowywał to zdarzenie, wraca też do niego w rozmowach, ale tak urywkami. Dziś przy śniadaniu otworzył się bardziej. Powiedział, że czuł się zaniepokojony i nie wiedział co może zrobić, stał się czujny, na wszelki wypadek nie zbliżał się do taty, mówił sobie też w duchu, że może to nie jest tata, bo przecież tata by się tak nie zachowywał. Zdecydował, że do mojego przyjścia nie będzie się do tej osoby taty-nietaty zbliżał i będzie się trzymał na wszelki wypadek blisko mamy kolegi, która tam była i miała nadzór nad dziećmi do czasu mojego powrotu ze sklepu. Że postanowił jak to wyraził "swój strach olać". Mówi też, że czuł, że głupio mu było zgłosić to cioci, bo się takich sytuacji wstydzi i go paraliżują i także dlatego czekał, aż ja wrócę.

Mały dość dobrze nazywa swoje emocje, zwykle też otwarcie o nich mówi. Bardzo dużą pomocą w tym jest terapia. Często odważnie się sprzeciwia, gdy czuje się niekomfortowo, zgłasza, gdy coś mu nie odpowiada. W zadzie on się z taką zdolnością urodził. Także wobec kolegów potrafi być asertywny. Są trzy wyjątki, gdy boi się być otwarty i sam o tym mówi - tata, któremu boi się cokolwiek mówić, mama mojego męża i moja mama. Mówi, że im się nie da nic powiedzieć, bo potem oni wszystko wykręcają i i tak nie słuchają i na koniec jeszcze robią tak, że on czuje się winny. Więc ignoruje jak najwięcej. Mówi, że nie ma szczęścia do babć, choć obie bardzo kocha to mówi, że czasem wywierają różne presje i sprawiają, że po rozmowie z nimi czuje się źle. I niestety to prawda - obie babcie są "manipulacyjne".

Nie miał ze sobą telefonu - telefon ma, obsługuje od dawna, ale gdy jest osoba dorosła do nadzoru na podwórku nie zabiera go ze sobą - i tak się umawia z kolegami. Bo jak mają telefony, to często szybko kończy się zabawa i każdy chłopiec jest ze swoim telefonem w ręku. Pomijając, że dochodzi do "małych tragedii" - potłuczonych szybek i innych "katastrof", i z tego powodu na szaleństwa typu zabawy na śniegu też telefonów ze sobą dzieci nie zabierają.
Myślę po raz kolejny o zakupie takiego zegarka - telefonu. Może w naszej sytuacji to jakieś rozwiązanie. Choć z drugiej strony nadal mam duże opory przed takimi narzędziami - to jakby zakładanie dziecku takiej smyczy elektronicznej, jaką mają więźniowie. I w jakimś sensie sądzę, że oducza to dzieci odpowiedzialności i polegania na sobie. Widzę w tym pewne ułatwienia - ale obawiam się, że chyba jednak lepsza jest ta trudniejsza droga - wzmacniania dziecka. Owszem w wieku dziesięciu lat żadne dziecko nie powinno mierzyć się z lękiem wzbudzanym przez ojca - ale z drugiej strony z tego powodu raczej nie ma co zamykać oczu na to, że akurat mój syn właśnie się z tym mierzy i w tym potrzebuje pomocy.

A mąż koniec końców zadzwonił właśnie i powiedział dziecku, że jest chory i dlatego go nie ma na tych ostatnich kontaktach. I że to nie do końca był jego weeknd (chociaż to on sam zmieniał termin i się z dzieckiem umawiał). Słyszałam częściowo rozmowę - mały dzielnie powiedział tacie, że się bał i przestraszył, jak on tak się zachowywał i stał - i że powinien odwoływać spotkania. Na koniec się za to syn wystraszył, bo tata powiedział mu, że przyjedzie go w środę zabrać do siebie. Mały od razu się zblokował i powiedział, że nie chce. Na razie u syna jest kolega, poszedł mały się z nim z powrotem bawić - a ja mam czas by przemyśleć tą sytuację. Chyba poza modlitwą i wsparciem dla dziecka to za wiele zrobić nie mogę. W sumie to nie moja odpowiedzialność, by syn chciał się z męzem widywać i by czuł się z mężem bezpiecznie - i nie mam obowiązku go do tego przekonywać wbrew uczuciom dziecka - za które odpowiada mój mąż, nie ja. Ja naprawdę ze swojej strony robię wszystko, by dziecko miało dobry stosunek do taty i było do kontaktów przygotowane. To nie ja zachowuję się przy dziecku tak, że czuje się źle, nie ja odwołuję kontakty trzeci tydzień, nie ja piszę dziecku niepokojące go wiadomości i nie ja zachowuję się tak, by dziecko się bało.

Mi mąż pisał, że go nie ma, bo ja go "izoluję". Wkurza mnie to - jeszcze trzy tygodnie temu w ramach "izolacji" spędzał z nami - na swoją prośbę przecież - święta. Nigdy nie odmówiłam mu wizyty u dziecka, zabrania dziecka, czy jak tam chciał by ten kontakt wyglądał - niezależnie od tego, czy był to dzień kontaktu czy nie, za wyjątkiem sytuacji, gdy jest ewidentnie odurzony lub agresywny. Pomijam, że długo trwało że kontaktował się z dzieckiem także odurzony - zanim nauczyłam się na to nie zgadzać. Mąż ma nawet nadal klucze od mieszkania.Odwołałam tylko jeden kontakt po tym zdarzeniu, gdy mały sie przestraszył taty - bo był bardzo rozbity, płakał i mnie o to prosił. Ale wprost napisałam męzowi, czemu to robię i co się dzieje.

Gdy myślę jak mąż to przedstawia i jak się usprawiedliwia, aż cała chodzę wewnętrznie z gniewu i poczucia jak bardzo jest to maniupulacyjne. I czuję się wobec tej jego manipulacji bezradna. Zwłaszcza, że wielu naszych kiedyś wspólnych znajomych wysłuchało tylko jego i zwróciło się "przeciwko mnie" i otacza mojego męża wsparciem przeciwko tej "niedobrej żonie", która go "izoluje". Te osoby nigdy nie zadzowoniły do mnie, nie zapytały co u nas, u mnie, u dziecka. Opierają się tylko na tym co mówi mąż. Odbiło mi, nie piję, udaję, że chcę zostać zakonnicą lub w innej wersji męża - złośliwie ukrywam, że chodze na randki i piję - do tego niszczę dziecko i się na mężu "mszczę". Znów czuję się, jakbym żyła w jakiejś bańce reżyserowanej przez męża.
Z drugiej strony nie bardzo mam ochotę na kontakt z tymi osobami, wyjaśnianie, tłumaczenie się. To ich sprawa w co chcą wierzyć. Trochę się martwię, że mąż w taki sposób szykuje sobie na wszelki wypadek świadków. Z drugiej strony co to za świadek, który nie widział mnie i dziecka od ponad trzech lat - i co może tak naprawdę w sądzie powiedzieć. Że mąż coś takiej osobie mówił?

Inna sprawa, że może i jest w tym wszystkim postęp - bo to pierwszy ciąg męża, w którym mąż po prostu od samego początku całkowicie przestał przychodzić, gdy nie jest trzeźwy i nie kombinuje, jak mnie oszukać i jak wmówić mi i dziecku, że jest trzeźwy. Za wyjątkiem tej jednej sytuacji, gdy jak to mały nazwał "tata stał i się gapił". Teraz za to dla odmiany mąż kombinuje jak usprawiedliwić swoją nieobecność na kontaktach moją "winą". Może stąd też u mnie poczucie niepewności - bo to nowa sytuacja - i ja nie wiem, czy mąż w końcu nie eskaluje, nie wybuchnie, nie przyjdzie z awanturą, agresywny, jak kiedyś. I chyba tego właśnie się boję. Chyba muszę synka zapytać, czego dokładnie on się obawia, jakie scenariusze ten strach, który on czuje i o którym mówi mu podpowiada...

A z drugiej strony - ja przecież umiem już w takich sytuacjach agresji męża się bronić, więc w sumie może aż tak bać się nie muszę.
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

Monti pisze: 24 sty 2021, 11:38 Ruto, odnosząc się do Twoich pytań:
1. Przemoc psychiczna może być formą znęcania, która jest penalizowana w Kodeksie karnym. Można na tej podstawie zapewnić sobie skuteczną ochronę (w sensie – złożyć zawiadomienie o przestępstwie i dążyć do skazania), jeśli ma się odpowiednie dowody. Co do niebieskiej karty, to dotyczy ona głównie osób wspólnie zamieszkujących, ale też oczywiście można próbować, to jest środek mniej radykalny niż zawiadomienie o przestępstwie.
2. Co do pełnomocnika z urzędu, to zależy, na kogo trafisz. Niektórzy się przykładają do swojej pracy, inni nie – jak w życiu.
3. Uzależnienie może prowadzić do pozbawienia władzy rodzicielskiej. Natomiast co do kontaktów, to nawet rodzic uzależniony co do zasady ma prawo do kontaktów, z tym, że mogą one zostać poddane np. nadzorowi kuratora. Może to by było dla Was dobre rozwiązanie, by mąż kontaktował się z dzieckiem w obecności kuratora, wówczas zawsze byłaby osoba trzecia, neutralna, która wiedziałaby, jak zareagować. Myślę, że to by Cię też psychicznie odciążyło i dało pewne poczucie bezpieczeństwa. Poza tym, mąż by już nie mógł twierdzić, że to tylko Ty jesteś ta „zła”.
Monti, bardzo dziękuję za wskazówki.
Kurator przy konataktach bardzo by mnie odciązył - przede wszystkim zeszła by ze mnie odpowiedzialność za kontrolowanie w jakim stanie mąż przychodzi na kontakty. Gdy jest odurzony naraża mnie to na agresję z jego strony - no i zawsze przecież mąz może przyjść trzeźwy a odurzyć się potem - i według relacji dziecka tak się czasem dzieje, gdy kontakty odbywają się poza domem bez mojej obecności. Więc kurator bardzo by pomógł. Niestety jedyną osobą, która wie o tym co robi mąż n akontaktach bez mojej obecności jest dziecko. Mąż gdy odwozi dziecko i jest odurzony - po prostu wysyła z samochodu syna samego z plecakiem - i ja męża nie widzę. Tylko od dziecka się dowiaduję, co się działo. Zresztą to jest przyczyna, że syn takiej formy kontaktów odmawia. Bo nie zawsze tak jest, ale syn nigdy nie wie, kiedy tak będzie.
Spróbuję jeszcze raz napisać wniosek z prośbą o wprowadzenie nadzoru kuratora i wystepienie o dokumentację medyczną męża. Bo na razie w sprawie nie ma poza zeznaniami męża i świadków i moimi - żadnego dowodu na to, że mąż jest osobą uzależnioną.

Czy wiesz może, czy sąd może wysłuchać w takiej sprawie o uregulowanie kontaktów dziesięcioletnie dziecko - czy to musi być koniecznie przesłuchanie przez biegłego psychologa? Bo to trwa, terminy są bardzo długie - i dlatego sąd się nie zgodził na to. Mały jest rozsądny, może dałby radę sam opowiedzieć co czuje, czego się obawia - i co się dzieje przede wszystkim na tych kontaktach. Moim świadkom, ani nawet świadkowi męża, który potwierdził, że mąz się czasem upija i prowadzi samochód po alkoholu - już po zakończeniu terapii, sąd nie uwierzył, skoro nie zmienił decyzji. Nawet agresję męża i zastraszanie świadków na korytarzu podczas przerwy sad zignorował, mimo zgłoszenia że taka sytuacja miała miejsce i chociaż musiałam potem ze świadkami wychodzić z sądu tylnym wyjściem ze wsparciem ochrony - by uniknąć dalszych wyzwisk i gróżb.
A może kurator mógłby porozmawiać z dzieckiem w ramach wywiadu przeprowadzanego w rodzinie na zlecenie sądu? Bo ja o taki wywiad także występowałam.
Monti
Posty: 1261
Rejestracja: 21 mar 2018, 18:14
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Mężczyzna

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Monti »

Powinnaś we wniosku opisać, dlaczego Twoim zdaniem kontakty powinny odbywać się przy kuratorze. Fakt uzależnienia męża można wykazać na wiele sposobów. Z pewnością wiele osób o tym wie, nie tylko Ty i syn. Można też wnioskować o powołanie biegłego.
Co do przesłuchania dziecka, to przepis mówi, że sąd w sprawach dotyczących osoby małoletniego dziecka wysłucha je, jeżeli jego rozwój umysłowy, stan zdrowia i stopień dojrzałości na to pozwala. Wysłuchanie odbywa się poza salą posiedzeń sądowych. Sąd stosownie do okoliczności, rozwoju umysłowego, stanu zdrowia i stopnia dojrzałości dziecka uwzględni jego zdanie i rozsądne życzenia.
Jest tu zatem duża uznaniowość sądu. Myślę, że warto wnioskować o przesłuchanie syna, jeśli uważasz, że nie będzie to dla niego zbyt stresujące doświadczenie.
Co do wywiadu kuratorskiego, to pewnie kurator porozmawia z synem, jeśli będzie taka możliwość. Z pewnością będzie to pomocne, jeśli syn potwierdzi te okoliczności, które Ty opiszesz we wniosku. Ale jednak wywiad kuratorski ma inny cel niż przesłuchanie przez sąd, więc to może być raczej tylko dodatkowe uprawdopodobnienie tego faktu.
"Szukaj pokoju, idź za nim" (Ps 34, 15)
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

Monti pisze: 24 sty 2021, 22:46 Powinnaś we wniosku opisać, dlaczego Twoim zdaniem kontakty powinny odbywać się przy kuratorze. Fakt uzależnienia męża można wykazać na wiele sposobów. Z pewnością wiele osób o tym wie, nie tylko Ty i syn. Można też wnioskować o powołanie biegłego.
Co do przesłuchania dziecka, to przepis mówi, że sąd w sprawach dotyczących osoby małoletniego dziecka wysłucha je, jeżeli jego rozwój umysłowy, stan zdrowia i stopień dojrzałości na to pozwala. Wysłuchanie odbywa się poza salą posiedzeń sądowych. Sąd stosownie do okoliczności, rozwoju umysłowego, stanu zdrowia i stopnia dojrzałości dziecka uwzględni jego zdanie i rozsądne życzenia.
Jest tu zatem duża uznaniowość sądu. Myślę, że warto wnioskować o przesłuchanie syna, jeśli uważasz, że nie będzie to dla niego zbyt stresujące doświadczenie.
Co do wywiadu kuratorskiego, to pewnie kurator porozmawia z synem, jeśli będzie taka możliwość. Z pewnością będzie to pomocne, jeśli syn potwierdzi te okoliczności, które Ty opiszesz we wniosku. Ale jednak wywiad kuratorski ma inny cel niż przesłuchanie przez sąd, więc to może być raczej tylko dodatkowe uprawdopodobnienie tego faktu.
Monti, bardzo dziękuję za wskazówki.
ODPOWIEDZ