Kilka pytań o separację

Refleksje, dzielenie się swoimi przeżyciami...

Moderator: Moderatorzy

Firekeeper
Posty: 802
Rejestracja: 24 maja 2021, 19:46
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Firekeeper »

A ja sobie też zwyczajnie nie wyobrażam i nawet nie chcę, że mi się jakiś obcy facet po domu kręci kiedy mam dzieci. I zaczynać wszystko od nowa. Docieranie i inne. Za dużo zachodu za mało korzyści. Nie wiem, może jak będę miała 50 lat i dzieci pójdą w siną dal to mi się za chce, na razie mam uraz do mężczyzn, a zwłaszcza mojego męża więc sorry. Bardziej wolałabym zagrać z kimś w coopie w grę niż spędzić z kimś romantyczną randkę.
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

Firekeeper pisze: 22 kwie 2022, 12:29
Przez jakiś czas funkcjonowałam bez grupy, choroba, kwarantanny, izolacje. Ale po moich świątecznych wyczynach jestem w Al-Anon. Nawet nie zdążyłam pomyśleć, że potrzebuję i już byłam na mitingu, dzięki koleżance. To jest właśnie siła grupy. Bez takiego wsparcia pewnie jeszcze z miesiąc albo i dwa miałabym zbyt mało czasu, ważniejsze rzeczy, byłabym za słaba i takie tam.
Ruta czyli wydarzenia z świąt to chwilowa twoja wpadka. Bo ja zrozumiałam, że chcesz się zbliżać do męża i z nim przebywać i dbać o relacje małżeńskie mimo, że mąż jest uzależniony dlatego mi to chodziło tak po głowie.
Chcę się zbliżać do męża i z nim przebywać i mieć z nim tak dobrą relację jak tylko się da. Jest i będzie to relacja małżeńska, bo jesteśmy małżeństwem. Natomiast chcę tą relację budować w zdrowy sposób. Zdrowy to dla mnie teraz oparty na Bogu.

Na dziś mój mąż nie okazuje wobec mnie zainteresowania wspólnym życiem ze mną. Ja tak naprawdę dopiero się uczę, co to znaczy dla mnie, jako kobiety, żony, matki, wypełniać moją przysięgę małżeńską. Zważywszy, że mierzymy się z głębokim kryzysem w relacji, naszymi osobistymi kryzysami i problemem uzależnienia i współuzależnienia tak naprawdę bez Bożej pomocy i interwencji nie mamy żadnych szans. Ale z Bogiem możemy wszystko.

Uczę się ufać Bogu i rozwijać relację z Nim. To pierwsza przyczyna naszego kryzysu małżeńskiego, odejście od Boga. Mam porównanie, bo startowaliśmy jako małżonkowie będąc blisko Boga, i nasze deficyty łatane były Łaską, dokąd tylko byliśmy na nią otwarci. Potem zaczęła się katastrofa. Uczę się twardej miłości do siebie i do męża, bo to w naszej sytuacji jest zdrowe. Uczę się komunikować z mężem, bo jestem w komunikacji z mężem fatalna. Mąż ma do mnie dużą cierpliwość... Doceniam.

Święta to była moja ogromna wpadka na tle budowy relacji w zdrowy sposób. Poczułam się zagrożona, gdy mąż powiedział, że nie będzie go na święta. Zawisłam na mężu natychmiast. Wjechała zazdrość, niepokój, lęk przed odrzuceniem, potrzeba kontroli, chęć zmiany sytuacji przez manipulację, gniew. Pełny pakiet. Kompletnie nie potrafiłam tego wyrazić, więc doszły kompulsywne reakcje. Zanim rozbroiłam tą bombę, trochę czasu minęło. Ale umiem już też przepraszać i brać odpowiedzialność za siebie, swoje zachowania i emocje. Choć potrzebuję jeszcze na to czasu. No i pracy dalszej nad sobą także potrzebuję.

Jeśli chodzi o wspólny czas razem, to dobrze nam dobrze wychodzi. Uczę się oddzielać męża od jego nałogu. Myślę, że każde małżeństwo, także to w którym jest uzależnienie i współuzależnienie ma jakąś swoją mocną stronę. Z mojej perspektywy to jest właśnie wspólny czas, wspólne robienie czegoś razem i wspólna modlitwa. Choć nie wiem, co jako nasze mocne strony wskazałby mój mąż. Raczej nie komunikację :roll: Budować da się jak myślę na tym co łączy, nie na tym co dzieli. I warto tego szukać.
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

burza pisze: 21 kwie 2022, 23:59 Witajcie,tak czytam to napiszę , też coś od siebie w tym temacie.Ja bym nie chciała i nie mogła drugi raz z kimś innym niż tylko mój mąż, budować od nowa życia,chociażby po to że przysięgałam przed Bogiem. A po drugie na 100% dałam z siebie w nasze małżeństwo z miłości i też dlatego że łączy nas córka w jakiś sposób na pewno z mojej strony.Wiem też, że będę czekać nie czekając ale jednocześnie żyć swoim życiem . Nie liczę że mąż się kiedyś ocknie bo to po ludzku z jego strony niemożliwe ma taki charakter choć byłoby źle idzie drogą obraną wcześniej i nie zawróci z niej i nie przyzna się do błędu. Nie wiem co u niego czy spotyka się z kimś, nie interesuje się tym ,choć razem mieszkamy ale, też nie wkręcam się w to tak jak było kiedyś.Jest takim człowiekiem ,że może nikogo nie mieć na tą chwilę , (to takie moje tylko przemyślenia ale tak naprawdę nie wiem jak jest)ale ma taką złość na mnie i po to jest ten rozwód potrzebny żeby mi pokazać i udowodnić że już w jego myśleniu nie będzie moim mężem ani go tak nie będę mogła tak nazwać bo by mnie wyśmiał.A ja tak jak pisałam wcześniej ,już się zgodzę na rozwód choć usłyszałam od niego ostatnio że sąd mu sam da bo to długo trwa. A ja już mam dość sądów on to wie ,ciągania po nich tyle lat. Szkoda zdrowia , życia i na siłę nie można zatrzymywać bo to nie ma sensu.A jednocześnie oddaje to wszystko woli Boga.
Burzo, rozumiem cię. Tak po ludzku także byłam zmęczona sądami. I miałam nawet moment, gdy zastanawiałam się, czy się nie zgodzić, żeby już po prostu odpocząć od sądu. Skoro i tak będzie orzeczony rozwód...
Z perspektywy czasu cieszę się, że nie odeszłam od tego, co naprawdę uważam,co czuję i co jest dla mnie ważne. Owszem sąd orzekł rozwód (na razie nieprawomocnie). Jednak bez mojego w tym udziału. Swoją spokojną postawą zyskałam też szacunek mojego męża. I swój. To sporo.

Tak żartobliwie - zdecydowałam się nawet na powtórkę, bo odwołałam się od wyroku. Poważniej: wyrok w mojej ocenie był na tyle nieadekwatny, że poczułam potrzebę, by jednak głośno to powiedzieć. Przestałam też bać się sądu, gdy doszło do mnie, że nie chodzi o wynik sprawy, bo ja na wynik nie mam wpływu. Chodzi o moją postawę - skoro ślubowałam miłość, wierność i uczciwość małżeńską dożywotnio, nie godzę się na rozwód. I tylko tyle jest moją odpowiedzialnością. Nie ma więc co fiksować się na wyniku. Odkąd zaczęłam do tego podchodzić w ten sposób, także i mój mąż przestał na mnie naciskać. Moje rozterki i wahania były dla niego naturalną zachętą do różnych form nacisków, w sumie jest to zrozumiałe.

Przemawia do mnie przykład z kawiarnią. Ile czasu przed pójściem na kawę rozważam co tam będzie się działo, co kto powie i wszystkie takie rzeczy? Ile czasu po wizycie w kawiarni spędzam na analizie co tam się działo? Do sądu można podejść tak samo. A gdy rozprawa jest nieprzyjemna, no to jak do wizyty u dentysty. Której też raczej nie rozpatrujemy potem dniami i nocami. I nie zamartwiamy się na miesiące wprzód, jak już to raczej na parę dni. Więc sąd stał się dla mnie trochę taką kawiarnią, do której zapraszano mnie raz na jakiś czas, bym dała świadectwo temu, że kocham męża i wierzę, że małżeństwo sakramentalne jest nierozerwalne. No i że chcę wypełniać przysięgę małżeńską. Fajnie.

Bardzo duże wsparcie dostawałam w modlitwie, także w czasie swoich zmagań. No i ogromną pomocą byli Święci Patroni. Gdy była data rozprawy sprawdzałam patronów wyznaczonego dnia i się z nimi zaprzyjaźniałam, prosząc by patronowali i naszej rozprawie.

Niezgoda na rozwód nie jest zatrzymywaniem na siłę. To jeden z rozpowszechnionych mitów rozwodowych. Pomoc w rozprawieniu się z takimi mitami-pokusami, bo tak je postrzegam i sama się z nimi ostro mierzyłam, znajdziesz tutaj, od strony 7 opracowania:
http://www.sychar.org/rozwod/katolik-wobec-rozwodu.pdf
Firekeeper
Posty: 802
Rejestracja: 24 maja 2021, 19:46
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Firekeeper »

Ruta pisze: 22 kwie 2022, 15:07
Święta to była moja ogromna wpadka na tle budowy relacji w zdrowy sposób. Poczułam się zagrożona, gdy mąż powiedział, że nie będzie go na święta. Zawisłam na mężu natychmiast. Wjechała zazdrość, niepokój, lęk przed odrzuceniem, potrzeba kontroli, chęć zmiany sytuacji przez manipulację, gniew. Pełny pakiet. Kompletnie nie potrafiłam tego wyrazić, więc doszły kompulsywne reakcje. Zanim rozbroiłam tą bombę, trochę czasu minęło. Ale umiem już też przepraszać i brać odpowiedzialność za siebie, swoje zachowania i emocje. Choć potrzebuję jeszcze na to czasu. No i pracy dalszej nad sobą także potrzebuję.
Też mam takie sytuacje. Wydaje mi się, że jest to związane z tym, że po pewnym czasie dobrej ,,atmosfery" nabiera się jakieś nadziei, cienia szansy. Po prostu jest lepiej i chciałoby się to ciągnąć dalej. A potem się okazuje, że współmałżonek jednak dalej jest mile od nas i naszych oczekiwań. Ja to mam wrażenie, że dałam się kolejny raz nabrać i stąd później złość.
Jeśli chodzi o wspólny czas razem, to dobrze nam dobrze wychodzi. Uczę się oddzielać męża od jego nałogu. Myślę, że każde małżeństwo, także to w którym jest uzależnienie i współuzależnienie ma jakąś swoją mocną stronę. Z mojej perspektywy to jest właśnie wspólny czas, wspólne robienie czegoś razem i wspólna modlitwa. Choć nie wiem, co jako nasze mocne strony wskazałby mój mąż. Raczej nie komunikację :roll: Budować da się jak myślę na tym co łączy, nie na tym co dzieli. I warto tego szukać.
Ruta ja też tak myślałam, że oddzielę męża od nałogu i niestety stwierdzam z przykrością nie da się. Przynajmniej u mnie. Na takim myśleniu przejechałam kilka lat. Jak jest dobrze, to jest dobrze, budzą się nadzieje, lepiej się żyje, a potem nastaje kolejny kryzys i od nowa to samo. Ja odczuwam ulgę. Stoję z boku i przyglądam się sytuacji i widzę, że jak ja nie rozmawiam z mężem to od się do mnie sam nie odezwie. Jest skupiony na telefonie, na swoich sprawach. Jest daleko. Co raz bardziej dla mnie obcy. Nie potrzebny. Nie zauważalny.

PS. Gratuluję setnej strony ! 😊
burza
Posty: 497
Rejestracja: 29 maja 2018, 22:23
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: burza »

Ruto,ja dużo się naczytałam i też osłuchałam wiele świadectw małżeństw , ale odpuszczam bo już szkoda mojego czasu 7 lat walki nie chcę walczyć już ,aczkolwiek nie jestem za rozwodem i nigdy nie będę, to walka z wiatrakami(mąż).Ja naprawdę wiele zrobiłam i bym zrobiła żebym miała gwarancję że coś przyniesie dobrego.Ja mam, też honor i godność. Zostawiam już to mężowi ,jeśli będzie kiedyś chciał naprawić tą naszą relację bo teraz już jej nie ma ,został tylko popiół z 18 lat małżeństwa, to będzie wiedział jak to zrobić. On wie, że nie będę z nikim innym bo jestem wierna przysiędze małżeńskiej bo go kocham i będę czekać na niego wiele razy mu to mówiłam.Mąż zna mnie lepiej , niż ja samą siebie.Podjęłam też taką decyzję ,że już po się wyprowadzę gdy mąż mnie spłaci z naszego wspólnego domu. Gdzieś w Polskę ,gdzie jest oddział mojej pracy by móc dalej pracować i mieć środki do życia.Tu razem mieszkamy ale to nie jak rodzina ,on nawet obcego lepiej traktuje niż mnie i już tak nie chcę .Chcę odciąć się i normalnie sobie żyć.Wiadomo że bym nie chciała rozwodu by wszystko się odwróciło ale to tylko moje życzenie a to tak nie działa a wiadomo mąż ma inny plan. Zostawiam to Bogu bo on będzie dla nas miał najlepszy scenariusz:)
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

Firekeeper pisze: 22 kwie 2022, 16:44
Ruta pisze: 22 kwie 2022, 15:07
Święta to była moja ogromna wpadka na tle budowy relacji w zdrowy sposób. Poczułam się zagrożona, gdy mąż powiedział, że nie będzie go na święta. Zawisłam na mężu natychmiast. Wjechała zazdrość, niepokój, lęk przed odrzuceniem, potrzeba kontroli, chęć zmiany sytuacji przez manipulację, gniew. Pełny pakiet. Kompletnie nie potrafiłam tego wyrazić, więc doszły kompulsywne reakcje. Zanim rozbroiłam tą bombę, trochę czasu minęło. Ale umiem już też przepraszać i brać odpowiedzialność za siebie, swoje zachowania i emocje. Choć potrzebuję jeszcze na to czasu. No i pracy dalszej nad sobą także potrzebuję.
Też mam takie sytuacje. Wydaje mi się, że jest to związane z tym, że po pewnym czasie dobrej ,,atmosfery" nabiera się jakieś nadziei, cienia szansy. Po prostu jest lepiej i chciałoby się to ciągnąć dalej. A potem się okazuje, że współmałżonek jednak dalej jest mile od nas i naszych oczekiwań. Ja to mam wrażenie, że dałam się kolejny raz nabrać i stąd później złość.
Jeśli chodzi o wspólny czas razem, to dobrze nam dobrze wychodzi. Uczę się oddzielać męża od jego nałogu. Myślę, że każde małżeństwo, także to w którym jest uzależnienie i współuzależnienie ma jakąś swoją mocną stronę. Z mojej perspektywy to jest właśnie wspólny czas, wspólne robienie czegoś razem i wspólna modlitwa. Choć nie wiem, co jako nasze mocne strony wskazałby mój mąż. Raczej nie komunikację :roll: Budować da się jak myślę na tym co łączy, nie na tym co dzieli. I warto tego szukać.
Ruta ja też tak myślałam, że oddzielę męża od nałogu i niestety stwierdzam z przykrością nie da się. Przynajmniej u mnie. Na takim myśleniu przejechałam kilka lat. Jak jest dobrze, to jest dobrze, budzą się nadzieje, lepiej się żyje, a potem nastaje kolejny kryzys i od nowa to samo. Ja odczuwam ulgę. Stoję z boku i przyglądam się sytuacji i widzę, że jak ja nie rozmawiam z mężem to od się do mnie sam nie odezwie. Jest skupiony na telefonie, na swoich sprawach. Jest daleko. Co raz bardziej dla mnie obcy. Nie potrzebny. Nie zauważalny.

PS. Gratuluję setnej strony ! 😊
Firekeeper, takie nadzieje jak piszesz, że jest lepiej, że mąż wytrzeźwieje, że jakoś tam spełni moje oczekiwania, potrzeby, oszukiwanie się, że idzie ku lepszemu i późniejsze dołki rozczarowania i złości, gdy się okazywało, że znów jest to samo - mam za sobą. To były właśnie te moje góry i doliny. "Moje" to dobre słowo. To nie mąż mnie oszukiwał i rozczarowywał. Wszystko od początku do końca działo się w mojej współuzależnionej głowie. Co nie znaczy, że mąż mnie nie oszukiwał. Uzależnieni oszukują i manipulują biegle. Pewnie do dziś nie mam pojęcia jak bardzo byłam oszukiwana, a to czego się domyślałam to czubek góry lodowej. Kocham męża mimo to i mu współczuję. Musi być ogromnym trudem nosić taki ciężar i lęk przed odrzuceniem, przed tym że bliscy dowiedzą się "prawdy". A to żadna prawda o człowieku przecież. To prawda o nałogu i tym co robi z człowiekiem.

Teraz rozumiem lepiej funkcjonowanie męża i moje. Nie będzie lepiej. Skończyłam z oszukiwaniem się. Mój mąż jest osobą zmagająca się z problemem uzależnienia, nie dlatego, że to lubi, nie dlatego, że go to bawi i nie dlatego, że sprawia mu to przyjemność. To choroba, która go wyniszcza. I która jest chorobą rodzinną. Żeby zacząć zdrowieć trzeba zacząć leczenie.

Ja nie wściekłam się na tą sytuację, bo mi się rozwiały nadzieje. Nie mam złudnych nadziei. Mam pewność, że do czasu, aż mąż postanowi żyć trzeźwo i wypełniać przysięgę małżeńską najlepszym rozwiązaniem dla nas jest życie osobno. Natomiast wiele mechanizmów mam jeszcze nieprzepracowanych. Jak na przykład skłonność do budowania sobie fałszywego poczucia bezpieczeństwa. Na przykład opartego o to, że mąż "zawsze" spędza z nami święta. Skłonność do manipulowania sytuacją i mężem, gdy moje poczucie bezpieczeństwa jest zagrożone. Skłonność do kompulsji, gdy wkracza obawa. Nieumiejętność powiedzenia mężowi o tym co przeżywam, gdy emocje są silne i burzliwe wprost. Wylazły moje deficyty, no i dobrze.
Mąż tu nie za wiele zawinił, miał prawo postanowić spędzić święta osobno. Wspólne święta to moje fikcje i moje potrzeby. Natomiast mógłby lepiej zadbać o emocje moje i rodziny, poprzez choćby sposób w jaki przekazał nam tą trudną dla nas i dla mnie informację. Mógłby... gdyby akurat nie był uzależniony, radził sobie ze swoimi własnymi emocjami i do tego ogarniał jeszcze cudze. Na takie oczekiwania dobrze uważać. Czy on by nie mógł....Ano nie...

Oddzielenie człowieka od nałogu, tak jak ja je rozumiem, polega na tym, że mówię stanowcze nie wszystkiemu co jest pokręceniem wypływającym z nałogu. Nietrzeźwości i terroryzowaniu otoczenia na głodzie, kacu na początek. Nie usprawiedliwiam niewłaściwych lub raniących mnie zachowań męża, nie uciekam w oszukiwanie się, nie zgadzam się na nietrzeźwość w domu, nie wspieram niczego co służy nałogowi. Ale też oddzielam człowieka oznacza, że nie utożsamiam mojego męża z jego chorobą. Odrzucam nałóg, ale nie męża. Nie karam też już męża, nie krytykuję go i nie obwiniam za to, co płynie z jego nałogu. Nie krzyczę, nie urządzam awantur. Ale też nie unikam mówienia o tym, co czuję, co mi nie odpowiada. Choć z tym wciąż mam problem, na przykład gdy chodzi o zaburzenie mi poczucie bezpieczeństwa.

To oddzielenie męża od jego nałogu pozwala też zmienić perspektywę czasową. Nie muszę już na nic czekać, co się stanie lub nie stanie. Mogę żyć z mężem tu i teraz i reagować na to co się dzieje tu i teraz. Nie muszę czekać na spełnienie moich oczekiwań, bo ich nie mam. Mogę za to cieszyć się tym co jest dobre. I izolować się od tego co destrukcyjne.

Natomiast w fikcje lepiej nie wpadać. Na przykład w umawianie się z osobą czynnie uzależnioną, bo akurat funkcjonuje lepiej. Bardzo łatwo może zawieść i nie dlatego, że tak chce. Osoba czynnie uzależniona funkcjonuje jak osoba czynnie uzależniona i nie funkcjonuje jak osoba trzeźwa.
EL.
Posty: 6922
Rejestracja: 29 sty 2017, 21:46
Jestem: już po kryzysie
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: EL. »

Firekeeper pisze: 22 kwie 2022, 14:26 A ja sobie też zwyczajnie nie wyobrażam i nawet nie chcę, że mi się jakiś obcy facet po domu kręci kiedy mam dzieci. I zaczynać wszystko od nowa. Docieranie i inne. Za dużo zachodu za mało korzyści. Nie wiem, może jak będę miała 50 lat i dzieci pójdą w siną dal to mi się za chce, na razie mam uraz do mężczyzn, a zwłaszcza mojego męża więc sorry. Bardziej wolałabym zagrać z kimś w coopie w grę niż spędzić z kimś romantyczną randkę.
Cześć.
Wiesz….teraz tak masz .
Ale my przechodzimy przez różne fazy i naszej rozpaczy i naszego rozwoju .
Przyjdą pewnie i takie momenty, kiedy będzie się chciało z kimś wino wieczorem wypić ….kiedy dzieci pójdą spać albo zaczną odchodzić z domu .
I właśnie warto być gotowym na te wszystkie fazy i umieć je przeżywać.
Potrafimy już pewnie bol przeżywać, cierpienie…..może jesteśmy już wyuczeni i przygotowani, jakby co….
No ale właśnie….przyjdzie i tęsknota na drugą , bliska osobą obok , w deszczowy dzień….
I jak wtedy myśleć, jak się ustawić ze swoimi myślami i emocjami ? Co dla nas dobre i ważne ?
No właśnie….co z naszą przysięga i postawą Miłości ? Jak się zachować, żeby nie zwariować ….prawda ? El.
"Nasza miłość do ludzi jest miarą naszej miłości do Boga " - Edyta Stein

"Miłości bez krzyża nie znajdziecie, a krzyża bez miłości nie uniesiecie " - Jan Paweł II
EL.
Posty: 6922
Rejestracja: 29 sty 2017, 21:46
Jestem: już po kryzysie
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: EL. »

Święta to była moja ogromna wpadka na tle budowy relacji w zdrowy sposób. Poczułam się zagrożona, gdy mąż powiedział, że nie będzie go na święta. Zawisłam na mężu natychmiast. Wjechała zazdrość, niepokój, lęk przed odrzuceniem, potrzeba kontroli, chęć zmiany sytuacji przez manipulację, gniew. Pełny pakiet. Kompletnie nie potrafiłam tego wyrazić, więc doszły kompulsywne reakcje. Zanim rozbroiłam tą bombę, trochę czasu minęło. Ale umiem już też przepraszać i brać odpowiedzialność za siebie, swoje zachowania i emocje. Choć potrzebuję jeszcze na to czasu. No i pracy dalszej nad sobą także potrzebuję.
Może po to to było, żebyś zobaczyła ….co jeszcze do pracy na sobą , relacją, komunikacja itp.

Wiesz Ruta ….to nasze oczekiwania podkładają nam nogę. ..ja chcę , oczekuję …….a kiedy nie dostaje tego …to przychodzi złość, rozczarowanie i to tak boli.
Trudno tez w relacji małżeńskiej nie oczekiwać.
Ale i można się tego uczyć. Go tak naprawdę radość nam daje dawanie …a jednak mniej - branie . Zgodzisz się ?

A spróbujesz dać i nie oczekiwać ….jak się wtedy poczujesz ? El.
"Nasza miłość do ludzi jest miarą naszej miłości do Boga " - Edyta Stein

"Miłości bez krzyża nie znajdziecie, a krzyża bez miłości nie uniesiecie " - Jan Paweł II
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

EL. pisze: 23 kwie 2022, 7:29
Święta to była moja ogromna wpadka na tle budowy relacji w zdrowy sposób. Poczułam się zagrożona, gdy mąż powiedział, że nie będzie go na święta. Zawisłam na mężu natychmiast. Wjechała zazdrość, niepokój, lęk przed odrzuceniem, potrzeba kontroli, chęć zmiany sytuacji przez manipulację, gniew. Pełny pakiet. Kompletnie nie potrafiłam tego wyrazić, więc doszły kompulsywne reakcje. Zanim rozbroiłam tą bombę, trochę czasu minęło. Ale umiem już też przepraszać i brać odpowiedzialność za siebie, swoje zachowania i emocje. Choć potrzebuję jeszcze na to czasu. No i pracy dalszej nad sobą także potrzebuję.
Może po to to było, żebyś zobaczyła ….co jeszcze do pracy na sobą , relacją, komunikacja itp.

Wiesz Ruta ….to nasze oczekiwania podkładają nam nogę. ..ja chcę , oczekuję …….a kiedy nie dostaje tego …to przychodzi złość, rozczarowanie i to tak boli.
Trudno tez w relacji małżeńskiej nie oczekiwać.
Ale i można się tego uczyć. Go tak naprawdę radość nam daje dawanie …a jednak mniej - branie . Zgodzisz się ?

A spróbujesz dać i nie oczekiwać ….jak się wtedy poczujesz ? El.
Masz rację. Zdecydowanie było mi to potrzebne. Takie moje wpadki z początku przyprawiały mnie o ponure myśli, że nie robię postępów, że wracam na stare tory. Ale one bardzo mi pomagają w robieniu postępów.

Przyglądam się całej tej sytuacji, swoim emocjom, reakcjom. Widzę kilka rzeczy. Brak poczucia bezpieczeństwa, który łatam sobie namiastkami. Moja nieadekwatna reakcja obronna i nieadekwatne poczucie zagrożenia. I tu załączają się znane mi destrukcyjne mechanizmy. Następny poziom przede mną.

Czas przyjrzeć się mojemu poczuciu bezpieczeństwa. Mam potrzebę bezpieczeństwa. Łatam ją czym popadnie... To dla mnie ważne odkrycie. To znów jest o zaufaniu Bogu. Znalazłam nowy nieoddany obszar, w którym buduję coś sama. Słabo mi ta budowa idzie :lol:

Czy jest to także historia o moich oczekiwaniach wobec męża? Nie wiem, ale dziękuję EL. za trop, przyjrzę się sobie i sytuacji także pod tym kątem. Na razie widzę, że bardzo chciałam żeby było po mojemu, racjonalizując, że tak jest słusznie, więc i moja chęć jest słuszna. A pod tą racjonalizacją był cały ten mój kłębek i lęk. Także przed odrzuceniem. Komunikat "nie przyjdę na święta" tak właśnie odebrałam. Jako odrzucenie. Lęk jest na tyle silny, że potrzebuję dużo wysiłku, by przyjąć odmowę i uszanować granicę męża. Nie wymuszać, nie manipulować. Z trudem takie zapędy opanowałam. Mój lęk nie usprawiedliwia przemocy.

Widzę, że przede mną kolejny etap odwieszania się od męża. Przegapiłam w poprzedniej rundzie kilka niedużych haczyków. A taka się sobie wydawałam odwieszona.

Mało przyjemnie zareagowałam. Do męża doszło z tego niewiele. Zbudowałam sobie hamulce, ćwiczyłam "pauzę" - i wypracowane odruchy zadziałały. Jeszcze nie tak, jakby mogły, ale są, i coś tam już z nimi umiem zrobić. Ale sama dla siebie też nie chcę takich reakcji, bo jeśli nie wylewam ich nikomu na głowę, to ja z nimi zostaję :shock:

Uświadomiło mi to z jakimi moimi reakcjami mierzy(ł) się mój mąż. Nie na co dzień, ale jednak. Uświadomiłam też sobie, że mój mąż tym moim poczuciem zagrożenia nauczył się manipulować. Nie rozumiałam dotąd jak to się działo, jakby mąż znał jakąś moją klawiaturę, dla mnie niewidoczną. Zaczynam widzieć te swoje przyciski. Może czas na demontaż...?

Co do dawania i brania, sądzę, że mam inny problem. Daję i daję i daję. Czy trzeba czy nie. Powoli uczę się mówić nie. I zwracać uwagę także na swoje potrzeby. Uczę się dawać mądrze.

Nie umiem za to brać, ani nawet przyjmować. Nie oczekuję wzajemności, a nawet się jej boję. Nie wiedziałam że to ważne, pozwolić na wzajemność. Nie wiedziałam, że można kogoś zranić nie biorąc. Że to może byc odebrane jako odrzucenie.

Poproszenie o pomoc, czy okazanie potrzeby jest dla mnie jeszcze bardziej trudne, wiąże się z paniką, lękiem. Większą część życia dążyłam do samowystarczalności, by ten lęk stłumić. Zależność oznacza dla mnie w tej nagłębszej warstwie zagrożenie.

Aczkolwiek choroba i bezradność co nieco mnie nauczyły, takie przymusowe lekcje, ale skuteczne. Parę razy nawet poprosiłam o pomoc ostatnio. I parę razy czegoś odmówilam.

Calkiem fajne uczucie, spokojnie odmówić, nie trzymać na barkach całego świata. I jeszcze przyjemniejsze powiedzieć innej osobie o moim braku, potrzebie i doświadczyć troski, obdarowania, pomocy, wsparcia.

Jedna nieduża rozróba świąteczna, a tyle z niej roboty :) A mogłam siedzieć cicho :lol:
Monti
Posty: 1260
Rejestracja: 21 mar 2018, 18:14
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Mężczyzna

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Monti »

Ruta pisze: 23 kwie 2022, 14:46 Jedna nieduża rozróba świąteczna, a tyle z niej roboty :) A mogłam siedzieć cicho :lol:
Może to taka błogosławiona wina, dzięki której możesz się rozwijać i dojrzewać.

Lęk przed odrzuceniem i potrzeba bezpieczeństwa są bardzo naturalne. Czy relacja z Bogiem może w 100% zastąpić wyrwę, jaką powoduje odejście najbliższej osoby? Tego nie wiem, być może trzeba pogodzić się z ranami, które w nas zostają pewnie już na zawsze. Jezus przychodzący do Apostołów też ma rany i są to rany chwalebne.
"Szukaj pokoju, idź za nim" (Ps 34, 15)
EL.
Posty: 6922
Rejestracja: 29 sty 2017, 21:46
Jestem: już po kryzysie
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: EL. »

Przyglądam się całej tej sytuacji, swoim emocjom, reakcjom. Widzę kilka rzeczy. Brak poczucia bezpieczeństwa, który łatam sobie namiastkami. Moja nieadekwatna reakcja obronna i nieadekwatne poczucie zagrożenia. I tu załączają się znane mi destrukcyjne mechanizmy. Następny poziom przede mną.

Czas przyjrzeć się mojemu poczuciu bezpieczeństwa. Mam potrzebę bezpieczeństwa. Łatam ją czym popadnie... To dla mnie ważne odkrycie. To znów jest o zaufaniu Bogu. Znalazłam nowy nieoddany obszar, w którym buduję coś sama. Słabo mi ta budowa idzie
Brak poczucia bezpieczeństwa Ruta , szukaj w swoim dzieciństwie i rodzinie pierwotnej.
Bo gdzieś tam się wydarzyło , wydarzyło coś , co nie zaspokajało tej Twojej potrzeby.

A teraz, kiedy jesteś dorosła Ruta….potrafisz sama o siebie zadbać i w ten sposób budować w sobie poczucie bezpieczeństwa ?

A pod tą racjonalizacją był cały ten mój kłębek i lęk. Także przed odrzuceniem. Komunikat "nie przyjdę na święta" tak właśnie odebrałam. Jako odrzucenie. Lęk jest na tyle silny, że potrzebuję dużo wysiłku, by przyjąć odmowę i uszanować granicę męża. Nie wymuszać, nie manipulować. Z trudem takie zapędy opanowałam. Mój lęk nie usprawiedliwia przemocy.
Ruta ….czego teraz się boisz ?
Potrafisz rozbroić swój lęk ?


Co do dawania i brania, sądzę, że mam inny problem. Daję i daję i daję. Czy trzeba czy nie. Powoli uczę się mówić nie. I zwracać uwagę także na swoje potrzeby. Uczę się dawać mądrze.

Nie umiem za to brać, ani nawet przyjmować. Nie oczekuję wzajemności, a nawet się jej boję. Nie wiedziałam że to ważne, pozwolić na wzajemność. Nie wiedziałam, że można kogoś zranić nie biorąc. Że to może byc odebrane jako odrzucenie

Czekaj czekaj …
Ruta….takie ciagle dawanie może być przemocowe .
Bo jak to….ja nie proszę, a Ty mi dajesz …
Ja nie chcę, a Ty mi wciskasz .
Rozumiesz ?
Równowaga !!
Dajesz, kiedy ja poproszę.
Co Ty na to ?


Poproszenie o pomoc, czy okazanie potrzeby jest dla mnie jeszcze bardziej trudne, wiąże się z paniką, lękiem. Większą część życia dążyłam do samowystarczalności, by ten lęk stłumić. Zależność oznacza dla mnie w tej nagłębszej warstwie zagrożenie.
Czego się lękasz ?? Zależności ? Ruta…..a jak działają relacje ?

Jedna nieduża rozróba świąteczna, a tyle z niej roboty
Ale Ruta …..widzisz już ! pięknie !!
A rozwój i przemiana siebie….to takie ciekawe ! Prawda ? El.
"Nasza miłość do ludzi jest miarą naszej miłości do Boga " - Edyta Stein

"Miłości bez krzyża nie znajdziecie, a krzyża bez miłości nie uniesiecie " - Jan Paweł II
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

Monti pisze: 25 kwie 2022, 10:44
Ruta pisze: 23 kwie 2022, 14:46 Jedna nieduża rozróba świąteczna, a tyle z niej roboty :) A mogłam siedzieć cicho :lol:
Może to taka błogosławiona wina, dzięki której możesz się rozwijać i dojrzewać.

Lęk przed odrzuceniem i potrzeba bezpieczeństwa są bardzo naturalne. Czy relacja z Bogiem może w 100% zastąpić wyrwę, jaką powoduje odejście najbliższej osoby? Tego nie wiem, być może trzeba pogodzić się z ranami, które w nas zostają pewnie już na zawsze. Jezus przychodzący do Apostołów też ma rany i są to rany chwalebne.
Mam dwie ścierające się koncepcje: pierwsza to, że zostajemy z dziurą i tyle. Tylko ta koncepcja mi się nie podoba, no bo tu już nic nie można... Ale jest dla mnie prawdziwa w sensie odczuwanych przeze mnie emocji. Czuję brak w miejscu na relację małżeńską i myślę, że pasuje tu tylko jeden element - relacja małżeńska. I to jest wtedy taka samoodnawiająca się rana.

Druga koncepcja jest trudniejsza. Moje małżeństwo i każde sakramentalne istnieje w sposób najpewniejszy w jaki może istnieć, przed Bogiem. Więc dziury być po małżeństwie nie może. Więc moje zranienie mówi wtedy o czymś innym. Może o tym, że w tej relacji zdarzyło się wiele trudnych rzeczy? A dziura? Może jest dziurą po moich niespełnionych oczekiwaniach - wspólne życie, rodzina, poranna kawa, rozmowy, bliskość, dzielenie się, wspieranie, rodzicielstwo, bezpieczeństwo. Te oczekiwania okazały się niemożliwe do spełnienia dla nas, na takim etapie jakim byliśmy. Za to możliwe, że oczekiwania mojego męża znacząco różniły się od moich. I to też jest może część problemu.

Pierwsza koncepcja to roztrzaskana misa. No po niej. Kropka. Amen. Druga kojarzy mi się z kintsugi...ktoś kiedyś o tym na forum pisał. Stąd się dowiedziałam, że coś takiego istnieje. Mozolnie brać kawałek po kawałku, starannie dopasowywać brzegi, kolejne odłamki i sklejać, starannie, pieczołowicie... pokrywając łączenia szczerym złotem. Efekty są zadziwiające. I wtedy te rany są chwalebne, wcale nie skrywane, one się stają atutem...
mare1966
Posty: 1579
Rejestracja: 04 lut 2017, 14:58
Płeć: Mężczyzna

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: mare1966 »

Mam takie wrażenie Ruta, że ty za bardzo chcesz, nie dajesz od siebie odpocząć mężowi.
Zarzucasz lasso oczekiwań.
Może gdyby poczuł twoje "zniknięcie" ?

Chyba też za dużo myślisz, analizujesz.
Nadmiar bodźców, informacji może nie pozwala wyłowić tych kilku czy jednej rzeczy ?

Mam też wrażenie , że oczekujesz od drugiej osoby niemożliwego.
Bo my chyba błędnie oczekujemy ściśle określonych zachowań , słów czy gestów.
Mężczyźni chyba zdecydowanie mniej.

Czy relacja ma być wyzwoleniem od samotności ?
W gruncie rzeczy chyba jesteśmy samotni całe życie.
To obserwuję wokół i powszechnie.
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

EL. pisze: 25 kwie 2022, 19:18 Brak poczucia bezpieczeństwa Ruta , szukaj w swoim dzieciństwie i rodzinie pierwotnej.
Bo gdzieś tam się wydarzyło , wydarzyło coś , co nie zaspokajało tej Twojej potrzeby.
W sumie tym co się wydarzyło było moje dzieciństwo,całe pozbawione stabilności i poczucia bezpieczeństwa.
EL. pisze: 25 kwie 2022, 19:18 A teraz, kiedy jesteś dorosła Ruta….potrafisz sama o siebie zadbać i w ten sposób budować w sobie poczucie bezpieczeństwa ?
Potrafię, tylko był czas, że mocno z tym przesadziłam. Oparłam całe swoje poczucie bezpieczeństwa na sobie. Przez długi czas szło mi dobrze, byłam niezależna jak tylko się dało. Tylko wewnętrznie bardzo samotna. Potem próbowałam oprzeć poczucie bezpieczeństwa na małżeństwie, na mężu. Każda taka "bezpieczna" konstrukcja się prędzej czy później waliła.
Teraz myślę, że jedynym gwarantem bezpieczeństwa jest Bóg. Uczę się budować swoje bezpieczeństwo w oparciu o Niego. Uczę się powoli i często powtarzam klasy. Nawet po dwa razy.

W sumie jak się przyjrzałam twoim pytaniom, to widzę, że czuję się dość bezpiecznie w świecie, i z ludźmi też się czuję bezpiecznie i nawet ze sobą. Problem mam z poczuciem bezpieczeństwa w najbliższych relacjach. Długo nie czułam się też bezpiecznie w relacji z Bogiem, ale to się od paru lat zmienia.
EL. pisze: 25 kwie 2022, 19:18 Ruta ….czego teraz się boisz ?
Potrafisz rozbroić swój lęk ?
Boję się opuszczenia, odtrącenia, zdeprecjonowania mojej wartości. Może już powinnam przestać się bać, skoro już się to zdarzyło i przeżyłam. No ale nie przestałam. Z tego powodu zabiegam wciąż o uwagę bliskich osób, by szukać u nich uznania, akceptacji, poczucia, że jestem dla nich ważna. Boję się też z tego powodu otwarcie wyrażać uczucia, szczególnie takie jak złość, niezadowolenie, ale też swoje potrzeby - w obawie, że spowoduje to odrzucenie, atak, oskarżanie mnie, wbijanie w winę.

Mój kod bliskich relacji mówi, że taka relacja jest możliwa tylko wtedy, jeśli ja zabiegam i godzę się na to co dostaję i jestem jak najmniej bezproblemowa, a ewentualne krzywdy znoszę w ciszy i nigdy ale to nigdy o nich nie mówię. Krzywdzić dziecko to jedno. Zabronić mu o tym mówić, myśleć o tym i płakać to drugie. Okazywanie emocji potrzeb smutku niezgody bólu niewygody wiązało się w moim domu z ogromną presją na to, by takie zgłoszenie jak najprędzej odwołać. Dostałam kiedyś buty. Musiałam mieć około 8 lat. I te buty bardzo mnie uwierały. Nie były niewygodne, tylko nawet po krótkiej chwili ich noszenia czułam ból. Zgłosiłam to. Usłyszałam, że jestem niewdzięczna, innych nie ma, te są dobre, ja marudzę, nie doceniam i wiele przykrych słów o mnie i o tym jaka jestem. Nie wiem jak to zrobiłam, ale po prostu przestałam czuć swoje stopy. Na stopie w miejscu ucisku w następnych tygodniach czy może dniach zrobił mi się ogromny ropień. Bałam się o tym powiedzieć. I słusznie. Nie mówiłam. Ale któregoś poranka nie mogłam już włożyć nogi do buta. Musiałam to zgłosić mamie. Dostałam kolejną porcję informacji o sobie.

Byłam też winna, gdy zachorowałam, gdy ktoś mnie uderzył, gdy coś mi zginęło. To była oznaka, że coś zaniedbałam i przez to narobiłam wszystkim problemów.

Wiele razy znosiłam potem już w dorosłym życiu różne rzeczy, których nie musiałam znosić, tylko dlatego, że bałam się coś powiedzieć, zmienić. Miałam tak nawet wobec życzliwych mi osób, nawet w nic nie znaczących drobnych sprawach, które nikomu nie przysporzyłyby problemu i nikogo nie uraziły. Tym bardziej bałam się zaprotestować, gdy działa mi się krzywda.
EL. pisze: 25 kwie 2022, 19:18 Czekaj czekaj …
Ruta….takie ciagle dawanie może być przemocowe .
Bo jak to….ja nie proszę, a Ty mi dajesz …
Ja nie chcę, a Ty mi wciskasz .
Rozumiesz ?
U mnie to jeszcze inaczej działało. Nie wciskałam nikomu nic na siłę, bo bałam się i nadal boję się kogoś urazić. Za to często wychodziłam przed szereg, oferowałam pomoc, gdy tylko ktoś powiedział, że ma problem, że sobie nie radzi, rozwiązywałam problemy innych. Gdy ktoś miał problem, ja czułam się temu winna i uważałam, że muszę temu zaradzić. W moim otoczeniu było sporo osób, które tego nadużywały. Pomoc ma sens i ja tego nie neguję, ale wyręczanie innych już niekoniecznie. Ja nie pomagałam, tylko wyręczałam. A gdy ktoś przyszedł i zapytał wprost, to już całkiem nie umiałam odmówić, choćbym podpierała się nosem. Brak wzajemności na nic mnie nie naprowadzał. Nie znałam czegoś takiego, nie miałam takiego doświadczenia. Robiłam nieraz bardzo głupie i niepotrzebne rzeczy, często też ciężko pracowałam zupełnie za darmo.

Znajomy kiedyś podjął pracę powyżej swoich kompetencji. Zadzwonił zapytać o parę rzeczy, nie kumał. Zrobiłam mu wzór. Potem całość, bo ze wzoru też nie umiał skorzystać. Przez dobre trzy miesiące godziłam swoją pracę z jego pracą. W końcu zaczęłam zawalać swoje obowiązki i więcej czasu poświęcałam na jego pracę niż na swoją. Znajomy w swojej pracy zarabiał jakieś trzy razy tyle co ja wtedy, ale nie robił nic by się jej nauczyć, za to dzwonił i pisał o każdą głupotę, od wczesnego rana, do później nocy. Nie umiałam się z tego wywinąć. Ale w końcu nawet ja nie dałam rady ciągnąc dwóch etatów. Stracił pracę jakieś dwa czy trzy tygodnie później. Z mojej winy :lol:
EL. pisze: 25 kwie 2022, 19:18 Równowaga !!
Dajesz, kiedy ja poproszę.
Co Ty na to ?
Nauczyłam się, że daję wtedy kiedy mam na to czas, środki, ochotę. Że mam prawo do odmowy i nie muszę zbawiać całego świata. To, że ktoś ma problem nie oznacza, że akurat ja muszę go rozwiązać. I nie jestem winna, jeśli nie mam na to ochoty, siły, czasu. Pomoc należy się tym, którzy potrzebują pomocy, za to wyręczanie innych i wybawianie ich z kłopotów jest szkodliwe. Dla mnie i dla innych. I nikomu się nic nie stanie, jak czasem poniesie konsekwencje.
EL. pisze: 25 kwie 2022, 19:18 Czego się lękasz ?? Zależności ? Ruta…..a jak działają relacje ?
Teraz zależności już się nie boję. Tak bardzo jak kiedyś. Kiedyś zależność oznaczała dla mnie tylko jedno - zagrożenie. Za to nadal boję się odrzucenia. Choć już mniej niż kiedyś. Im bardziej mi na kimś zależy, tym mój lęk większy.
EL. pisze: 25 kwie 2022, 19:18 Ale Ruta …..widzisz już ! pięknie !!
A rozwój i przemiana siebie….to takie ciekawe ! Prawda ? El.
U mnie rozwój na niektórych etapach kosztuje ogrom bólu i łez. Bywam jak ciężko pobita, wewnętrznie oczywiście. Ale i tak się nie zatrzymam. Za bardzo się cieszę efektami. Ale są i takie etapy, gdy jest to po prostu fantastyczna przygoda.
EL.
Posty: 6922
Rejestracja: 29 sty 2017, 21:46
Jestem: już po kryzysie
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: EL. »

Ruta , myślisz, ze chodzi tylko o potrzebę bezpieczeństwa ?
…..ze być może , tę potrzebę masz niezaspokojoną …..
A co myślisz o potrzebach akceptacji, miłości ?…co czujesz ? El.
"Nasza miłość do ludzi jest miarą naszej miłości do Boga " - Edyta Stein

"Miłości bez krzyża nie znajdziecie, a krzyża bez miłości nie uniesiecie " - Jan Paweł II
ODPOWIEDZ