Post
autor: Ruta » 16 wrz 2020, 10:23
Wczorajszy wieczór poświęciłam na ponowne przeczytanie swojego wątku. Robię tak raz na jakiś czas, głównie, gdy wchodzę w kryzys. Tym razem chciałam zobaczyć, co w ostatnim roku czułam i jak się te moje emocje rozwijały, wróciłam więc do swojego wątku jak do pamiętnika.
Zawsze gdy wracam, także tym razem, jestem bardzo poruszona i wdzięczna ogromem wsparcia, otuchy, podpowiedzi i wskazówek jakie tu na forum otrzymuję. Bardzo dziękuję Wam za to, każdemu i każdej z Was. Jesteście obecni w mojej modlitwie.
Przyjrzałam się tym swoim emocjom. Widzę, że mam już za sobą kilka podejść, gdy na chwilę wpuszczałam emocje do swojego życia. Widzę też jak duży lęk czuję przed silnymi emocjami i jak dużo pracy wkładam, by ich nie czuć i by je blokować. Jeszcze nie wiem, co tak naprawdę w sobie robię, że mi się udaje. Wiem tylko i widzę, że emocje się we mnie pojawiają, więc cokolwiek robię, by ich nie czuć, dzieje się to później.
Widzę także, że źródłem tego lęku jest moje przekonanie, że gdy dopuszczę emocje do siebie, stracę bliskie mi osoby, bo nie będę w stanie ich kochać. Moich rodziców. Że tylko dopóki jestem krzywdzona, ale tego nie czuję, jestem w stanie kochać dalej. Oraz, że aby poczuć się kochana, muszę się poświęcić, czasem zrobić coś dramatycznego, lub próbować obudzić współczucie dla siebie. Ogromna cena płacona, by kochać i by czuć się kochaną. Mogę tylko przytulić tą małą, bardzo mocno skrzywdzoną i poranioną dziewczynkę, która robiła wszystko, by uratować w sobie miłość, doznając ogromnej krzywdy. To wtedy nauczyłam się dbać o wszystko, zajmować dziećmi, podtrzymywać rodzinę i udawać, że nie dzieje się nic złego, wspierać, pomagać, troszczyć się o każdą osobę, także tą co krzywdzi, dbać o relacje i udawać. Wtedy też stłumiłam nienawiść do tego co krzywdzi, bo w swojej bezradności zaczęłam nienawidzić i szły za tym emocje takie jak chęć zniszczenia sprawcy, marzenia o tym, że znika, ginie, że udaje się go otruć. To było trudne, bo równocześnie go kochałam, chciałam chronić siebie i innych, także przez wyeliminowanie go, chciałam czuć się przez niego kochana. To wszystko się wzajemnie wykluczało. To jeszcze jeden powód blokowania emocji, lęk przed destrukcją jaka się za nimi kryje, oraz to jak bardzo emocje potrafią być sprzeczne i jak różne wykluczające się rozwiązania podpowiadać. Jako dziecko nie byłam w stanie tego sobą ogarnąć i zrozumieć.
Z czasem doszłam do przekonania, że jeśli puszczę moje emocje, dojdzie do katastrofy. Nie dziwię się, gdy byłam mała moje coraz rzadsze kontakty w własnymi emocjami objawialy się atakami gniewu, paniki lub histerii. Czasem poczuciem głębokiej rozpaczy. Oczywiście nie pomagało, że byłam wtedy karana w najokrutniejszy sposób, zamknięciem mnie i odizolowaniem, aż się uspokoję. Wolałabym bicie, wyzwiska, cokolwiek, co mówiłoby mi, że budzę jakiekolwiek emocje, że jestem widziana. W końcu tak sama od siebie się odcięłam, że ja także przestałam widzieć związek między tym, co się mi dzieje, a moją złością, gniewem i rozpaczą. Moje wybuchy emocji stały się dla mnie kompletnie niezrozumiałe, widziałam siebie jako kogoś, kto może nagle i "bez powodu" wybuchnąć, i tym pilniej wszystkie emocje tłumiłam.
Cieszę się, że modląc się odnalazłam właściwe słowa i dla mojej mamy i mojego ojca. W ostatnich latach nauczyłam się widzieć w nich nie oprawców i krzywdzicieli, ale ofiary ich własnych trudnych historii i zranień. Mam dla nich współczucie. Przebaczyłam. Ale dopiero w ostatnim roku udało mi się z nimi porozmawiać. Bez obwiniania, poszukiwania zadośćuczynienia, bez oczekiwań. I jest dobrze.
Rozumiem też dlaczego mój mąż był dla mnie najlepszym wyborem. Wybierając mojego męża, wybrałam mężczyznę, przy którym mogę się z tym wszystkim co jest we mnie zmierzyć. Nauczyć się kochać, bez potrzeby wypierania krzywdy, uciekania od niej, zmierzyć się z tym co czuję, ale też nauczyć się wyrażania siebie, moich emocji i moich potrzeb wprost. Nie uciekam. Nie wiem z czym ma zmierzyć się przy mnie mój mąż, bo ja także jestem dla niego trudną lekcją, ale wierzę, że znajdzie w sobie potrzebną mu do tego odwagę.
A im więcej o emocjach wiem i im bardziej je w sobie dopuszczam, tym mniej się ich boję i tym bardziej je lubię i cenię. Tym bardziej umiem przywitać się z moją złością, agresją, smutkiem, rozpaczą i innymi trudnymi emocjami i zapytać tak ładnie jak ksiądz: Witaj kochanie, po co przyszłaś? Myślę, że z czasem uda mi się wypuścić wszystkie nagromadzone emocje i będę mogła zacząć czuć na bieżąco.