Re: Kilka pytań o separację
: 12 lut 2021, 11:33
Dziękuję Avys,
Podobnie jak ty pracuję nad swoją relacją z mamą. Sądziłam, że kto jak kto, ale moja mama nigdy się nie zmieni, ale ja się zmieniam - i ona także. Pracuję też nad swoją relacją z ojcem, i tu także jest inaczej. Dla mnie to bylo jedno z największych zaskoczeń, gdy poczułam w sercu, że uporządkowanie swojej relacji w małżeństwie mam zacząć od uporządkowania siebie, a siebie od uporządkowania relacji w mojej rodzinie pochodzenia. Zwłaszcza, że wydawało mi się to niemożliwe. Prędzej bym uwierzyła w naprawę relacji z moim mężem - choć to działo się w szczycie naszego kryzysu. Nawet wydawało mi się to bardzo głupie. Ale już wiem, że nie było. Rozumiałam czwarte przykazanie, ale uważałam, że w moim przypadku mam pełne prawo uważać, że nie będzie ono mnie obowiązywać - albo, że mogę je sobie zmodyfikować okazując rodzicom cześć na odległość.
Miałam dokładnie taki sam pomysł jak ty na wyjaśnienie mojej mamie obrączki Ale zapytałam się siebie w sercu, co mi daje obrączka - przypomina mi, jest znakiem podjętej przeze mnie decyzji w zasadzie dwóch decyzji - decyzji zawarcia małżeństwa z moim mężem i decyzji trwania w tej decyzji, gdy nadszedł bardzo trudny czas i zostałam przez męża odrzucona. I chyba jak się temat pojawi to własnie to powiem - nawiązując do tego co wyjaśniałam jej mówiąc o postawie wierności. Ja mamę trochę przy okazji nawracam, delikatnie przypominam jej dawną postawę, wiarę, którą lata temu porzuciła. Przypominam jej Ulubionego świętego o którym mi opowiadała, gdy byłam mała, błogosławieństwo z Kościoła kolędowe przynoszę - siostra Bałchan ładnie to nazwała tworzeniem przestrzeni.
Z moim tatą także mam coraz lepszą relację, poznaję go po raz pierwszy w życiu jako człowieka. Poznaję jego rany, jego trudności, kim jest. Nawiązuję też kontakt z częścią jego rodziny - a w zasadzie z kobietami, które przeszły podobną drogę jak ja - zostały bardzo poranione w rodzinie i z tego wyszły i nadal wychodzą zwracając się całą sobą do Boga. Historia rodziny mojego taty jest bardzo ale to bardzo trudna, pochodzą z niej niesamowicie, nieprzeciętnie uzdolnieni ludzie, ale od trzech pokoleń niemal nie ma małżeństw sakramentalnych, wszystkie rodziny się rozpadają, mnóstwo dzieci rodzi się i jest porzucanych zarówno przez matki jak i ojców pochodzących z rodziny mojego ojca. Wszystkie osoby wciągnięte w oś tej rodziny wychodzą dotkliwie poranione. Modlimy się więc za przodków, za uzdrowienia ran, za oczyszczenie z grzechów - i to powoli przynosi efekty. Super, że nie jestem w tym sama Choć każda z nas podjęła wyzwanie zupełnie sama, jesteśmy z różnych pokoleń, mieszkamy daleko od siebie i nie miałyśmy czasem ze sobą kontaktu od lat - to niezależnie od siebie podjęłyśmy tą samą pracę, i w dodatku jeszcze nawiązałyśmy kontakt. Jeśli jest coś dziwnego i wyjątkowo trudnego do uwierzenia w mojej historii odkąd zdecydowałam się zawierzyć prowadzeniu Maryi - to ta część historii taka jest na pewno. Skoro Bóg uzdrawia relacje w mojej rodzinie pochodzenia, to nie ma takiej relacji, której nie mógłby uzdrowić.
Choć oczywiście łatwo tak mówić - do czasu, gdy nie dostanie się wewnętrznej propozycji do pojedniania z teściami. A jednak... Moje kontakty z nimi są takie jak niegdyś z moimi rodzicami, formalna poprawność po mojej stronie, przy dużym przekraczaniu granic i działań dla mnie szkodliwych z ich strony, krzywdzących słów - bez żadnej rakcji z mojej strony (ja nie umiem wtedy nijak reagować wprost, po prostu jest mi wtedy przykro i trudno mi zrozumieć, że ktoś naprawdę tak robi), wiele pojednawczych gestów po mojej stronie (ale wynikających z potrzeby bycia w porządku, a z nie potrzeby pojednania, bo jednak poczucie żalu po mojej stronie jest zbyt duże, by się szczerze pojednać), przechodzenie nad tym co było krzywdzące do porządku, tak jakby tego nie było (nie z powodu wybaczenia, ale z nieumiejętności rozwiązania tego i omówienia), poczucie skrzywdzenia po mojej stronie i poczucie, że jeśłi ktokolwiek miałby wyciągną rękę - to nie ja, bo nie ja to wszystko zaczęłam...
Będzie więc się działo... O tyle będzie łatwiej, że przeszłam tą drogę ze swoimi rodzicami, tam tych pętli i trudnych spraw było więcej. No i wiem już od czego zacząć - od modlitwy.
A co do męża - no nie wiem jak będzie. Zrozumiałam przy lekturze, że gesty miłości, wykonywane po to, by uzależniony ozdrowiał, poszedł się leczyć, nie mają żadnego znaczenia. I że miłość człowieka, nawet najszczersza, największa, najbardziej bezinteresowna naprawdę nie jest w stanie pomóc uzależnionej osobie w niczym. I gdy czytałam, jak ksiądz opisał swoje własne doświadczenie działania wbrew tej wiedzy wobec bliskiej osoby - zrozumiałam, gdzie jest we mnie to miejsce, które sprawia, że i ja tak robię.
Możliwe, że było to ostatnie miejsce we mnie nastawione na to, że ja zrobię dla mojego męża coś co mu pomoże. Może już w końcu przestanę się pałętać Panu Bogu jak dziecko mamie pod nogami...
Ja w końcu z powrotem w mojej relacji z mężem jestem także dla siebie, nie tylko dla niego. A co to zmieni i dokąd nas zaprowadzi - nie wiem. Ale to jest tak, jakby mnie, współuzależnionej, w moim małżeństwie przez ostatnie lata nie było. A teraz jestem. I czuję, że chcę tak pobyć. Zdaję sobie sprawę z ewentualnych kosztów i ryzka.
Natomiast mam głębokie wewnętrzne poczucie, że mąż niezależnie od tego, czy chce czy nie chce być moim mężem, to nim jest. To motyw obecny w historii Abrahama i Sary, zanim jeszcze dostali nowe imiona. Mąż dwukrotnie wyrzekał się żony i udawał, że nie jest jej mężem i za każdym razem w końcu otrzymywał przypomnienie, że jest mężem. Można powiedzieć, że to stara dawna historia zupełnie innego małżeństwa, ale dla mnie tak nie jest. Małżeństwo jest obiektywnym bytem, niezależnie od tego, jak inni je postrzegają. To dla mnie był jeden z przełomowych momentów, gdy uświadmiłam sobie, że nie muszę walczyć o małżeństwo, o jego utrzymanie - bo ono jest. Problemem nie jest więc, czy jesteśmy i czy będziemy małżeństwem, tylko jak będzie wyglądać nasza relacja. A że oboje jesteśmy w relacjach słabi, każde ze swoich powodów, no to tu jest pole do działania. I pole dla łaski.
Po długim czasie zmagania się z używkami w moim życiu, złożyłam parę dni temu roczny ślub całkowitej abstynencji od alkoholu i nikotyny oraz ślub czystości w intencji uzdrowienia mojego męża z jego nałogów. Pracowałam nad tym od dawna - ale dopiero teraz doszłam do momentu, gdy wiem, że mam szansę takiego ślubu dotrzymać. Czasem wydaje mi się, że moje postępy są szybkie, a czasem widzę jak długo zajmuje mi przepracowywanie różnych rzeczy. Swoje zmagania i te wcześniejsze o czystość i te o wewnętrzną wolność od alkoholu i nikotyny, i koszty jakie poniołam w związku z tym i wszystkie wyrzeczenia jakich dokonałam i jakich w związku z tym dokonam, także ofiarowuję dla męża. To jest dla mnie dość oczywiste, że jeśli chcę męża czystego, sama powinnam być czysta, wolnego od nałogów - ja także powinnam być od nich wolna. Nie próbuję tak "kupić" Pana Boga, szczerze to w intencji męża ofiarowuję, przyjmując, że to dar. Jak to z darem - obdarowany ma pełną wolność, co z darem zrobi. Natomiast mężowi nie zamierzam o tym mówić, to sprawa między mną a Świętą Rodziną. W końcu mam przed mężem swoją własną tajemnicę, a to podobno dobrze być tajemniczą w małżeństwie
Podobnie jak ty pracuję nad swoją relacją z mamą. Sądziłam, że kto jak kto, ale moja mama nigdy się nie zmieni, ale ja się zmieniam - i ona także. Pracuję też nad swoją relacją z ojcem, i tu także jest inaczej. Dla mnie to bylo jedno z największych zaskoczeń, gdy poczułam w sercu, że uporządkowanie swojej relacji w małżeństwie mam zacząć od uporządkowania siebie, a siebie od uporządkowania relacji w mojej rodzinie pochodzenia. Zwłaszcza, że wydawało mi się to niemożliwe. Prędzej bym uwierzyła w naprawę relacji z moim mężem - choć to działo się w szczycie naszego kryzysu. Nawet wydawało mi się to bardzo głupie. Ale już wiem, że nie było. Rozumiałam czwarte przykazanie, ale uważałam, że w moim przypadku mam pełne prawo uważać, że nie będzie ono mnie obowiązywać - albo, że mogę je sobie zmodyfikować okazując rodzicom cześć na odległość.
Miałam dokładnie taki sam pomysł jak ty na wyjaśnienie mojej mamie obrączki Ale zapytałam się siebie w sercu, co mi daje obrączka - przypomina mi, jest znakiem podjętej przeze mnie decyzji w zasadzie dwóch decyzji - decyzji zawarcia małżeństwa z moim mężem i decyzji trwania w tej decyzji, gdy nadszedł bardzo trudny czas i zostałam przez męża odrzucona. I chyba jak się temat pojawi to własnie to powiem - nawiązując do tego co wyjaśniałam jej mówiąc o postawie wierności. Ja mamę trochę przy okazji nawracam, delikatnie przypominam jej dawną postawę, wiarę, którą lata temu porzuciła. Przypominam jej Ulubionego świętego o którym mi opowiadała, gdy byłam mała, błogosławieństwo z Kościoła kolędowe przynoszę - siostra Bałchan ładnie to nazwała tworzeniem przestrzeni.
Z moim tatą także mam coraz lepszą relację, poznaję go po raz pierwszy w życiu jako człowieka. Poznaję jego rany, jego trudności, kim jest. Nawiązuję też kontakt z częścią jego rodziny - a w zasadzie z kobietami, które przeszły podobną drogę jak ja - zostały bardzo poranione w rodzinie i z tego wyszły i nadal wychodzą zwracając się całą sobą do Boga. Historia rodziny mojego taty jest bardzo ale to bardzo trudna, pochodzą z niej niesamowicie, nieprzeciętnie uzdolnieni ludzie, ale od trzech pokoleń niemal nie ma małżeństw sakramentalnych, wszystkie rodziny się rozpadają, mnóstwo dzieci rodzi się i jest porzucanych zarówno przez matki jak i ojców pochodzących z rodziny mojego ojca. Wszystkie osoby wciągnięte w oś tej rodziny wychodzą dotkliwie poranione. Modlimy się więc za przodków, za uzdrowienia ran, za oczyszczenie z grzechów - i to powoli przynosi efekty. Super, że nie jestem w tym sama Choć każda z nas podjęła wyzwanie zupełnie sama, jesteśmy z różnych pokoleń, mieszkamy daleko od siebie i nie miałyśmy czasem ze sobą kontaktu od lat - to niezależnie od siebie podjęłyśmy tą samą pracę, i w dodatku jeszcze nawiązałyśmy kontakt. Jeśli jest coś dziwnego i wyjątkowo trudnego do uwierzenia w mojej historii odkąd zdecydowałam się zawierzyć prowadzeniu Maryi - to ta część historii taka jest na pewno. Skoro Bóg uzdrawia relacje w mojej rodzinie pochodzenia, to nie ma takiej relacji, której nie mógłby uzdrowić.
Choć oczywiście łatwo tak mówić - do czasu, gdy nie dostanie się wewnętrznej propozycji do pojedniania z teściami. A jednak... Moje kontakty z nimi są takie jak niegdyś z moimi rodzicami, formalna poprawność po mojej stronie, przy dużym przekraczaniu granic i działań dla mnie szkodliwych z ich strony, krzywdzących słów - bez żadnej rakcji z mojej strony (ja nie umiem wtedy nijak reagować wprost, po prostu jest mi wtedy przykro i trudno mi zrozumieć, że ktoś naprawdę tak robi), wiele pojednawczych gestów po mojej stronie (ale wynikających z potrzeby bycia w porządku, a z nie potrzeby pojednania, bo jednak poczucie żalu po mojej stronie jest zbyt duże, by się szczerze pojednać), przechodzenie nad tym co było krzywdzące do porządku, tak jakby tego nie było (nie z powodu wybaczenia, ale z nieumiejętności rozwiązania tego i omówienia), poczucie skrzywdzenia po mojej stronie i poczucie, że jeśłi ktokolwiek miałby wyciągną rękę - to nie ja, bo nie ja to wszystko zaczęłam...
Będzie więc się działo... O tyle będzie łatwiej, że przeszłam tą drogę ze swoimi rodzicami, tam tych pętli i trudnych spraw było więcej. No i wiem już od czego zacząć - od modlitwy.
A co do męża - no nie wiem jak będzie. Zrozumiałam przy lekturze, że gesty miłości, wykonywane po to, by uzależniony ozdrowiał, poszedł się leczyć, nie mają żadnego znaczenia. I że miłość człowieka, nawet najszczersza, największa, najbardziej bezinteresowna naprawdę nie jest w stanie pomóc uzależnionej osobie w niczym. I gdy czytałam, jak ksiądz opisał swoje własne doświadczenie działania wbrew tej wiedzy wobec bliskiej osoby - zrozumiałam, gdzie jest we mnie to miejsce, które sprawia, że i ja tak robię.
Możliwe, że było to ostatnie miejsce we mnie nastawione na to, że ja zrobię dla mojego męża coś co mu pomoże. Może już w końcu przestanę się pałętać Panu Bogu jak dziecko mamie pod nogami...
Ja w końcu z powrotem w mojej relacji z mężem jestem także dla siebie, nie tylko dla niego. A co to zmieni i dokąd nas zaprowadzi - nie wiem. Ale to jest tak, jakby mnie, współuzależnionej, w moim małżeństwie przez ostatnie lata nie było. A teraz jestem. I czuję, że chcę tak pobyć. Zdaję sobie sprawę z ewentualnych kosztów i ryzka.
Natomiast mam głębokie wewnętrzne poczucie, że mąż niezależnie od tego, czy chce czy nie chce być moim mężem, to nim jest. To motyw obecny w historii Abrahama i Sary, zanim jeszcze dostali nowe imiona. Mąż dwukrotnie wyrzekał się żony i udawał, że nie jest jej mężem i za każdym razem w końcu otrzymywał przypomnienie, że jest mężem. Można powiedzieć, że to stara dawna historia zupełnie innego małżeństwa, ale dla mnie tak nie jest. Małżeństwo jest obiektywnym bytem, niezależnie od tego, jak inni je postrzegają. To dla mnie był jeden z przełomowych momentów, gdy uświadmiłam sobie, że nie muszę walczyć o małżeństwo, o jego utrzymanie - bo ono jest. Problemem nie jest więc, czy jesteśmy i czy będziemy małżeństwem, tylko jak będzie wyglądać nasza relacja. A że oboje jesteśmy w relacjach słabi, każde ze swoich powodów, no to tu jest pole do działania. I pole dla łaski.
Po długim czasie zmagania się z używkami w moim życiu, złożyłam parę dni temu roczny ślub całkowitej abstynencji od alkoholu i nikotyny oraz ślub czystości w intencji uzdrowienia mojego męża z jego nałogów. Pracowałam nad tym od dawna - ale dopiero teraz doszłam do momentu, gdy wiem, że mam szansę takiego ślubu dotrzymać. Czasem wydaje mi się, że moje postępy są szybkie, a czasem widzę jak długo zajmuje mi przepracowywanie różnych rzeczy. Swoje zmagania i te wcześniejsze o czystość i te o wewnętrzną wolność od alkoholu i nikotyny, i koszty jakie poniołam w związku z tym i wszystkie wyrzeczenia jakich dokonałam i jakich w związku z tym dokonam, także ofiarowuję dla męża. To jest dla mnie dość oczywiste, że jeśli chcę męża czystego, sama powinnam być czysta, wolnego od nałogów - ja także powinnam być od nich wolna. Nie próbuję tak "kupić" Pana Boga, szczerze to w intencji męża ofiarowuję, przyjmując, że to dar. Jak to z darem - obdarowany ma pełną wolność, co z darem zrobi. Natomiast mężowi nie zamierzam o tym mówić, to sprawa między mną a Świętą Rodziną. W końcu mam przed mężem swoją własną tajemnicę, a to podobno dobrze być tajemniczą w małżeństwie