Wina czy odpowiedzialność - i w jakich proporcjach?

Refleksje, dzielenie się swoimi przeżyciami...

Moderator: Moderatorzy

lena50
Posty: 1391
Rejestracja: 17 sie 2017, 0:29
Płeć: Kobieta

Re: Wina czy odpowiedzialność - i w jakich proporcjach?

Post autor: lena50 »

Wina czy odpowiedzialność i w jakich proporcjach
Czy to ważne?
Czemu to ma służyć?
Bo jeśli to nie moja wina to co?
To nie będę się już starać,nie będę naprawiać,niech on lub ona się stara,naprawia?
Jeśli tak to po co było wchodzić na to forum.

Jeśli chcesz zmiany,a nie tylko potwierdzenia o winie,to zacznij działać. Niech "wina" Cię nie ogranicza.
Nawet jeśli nie uratujesz małżeństwa to uratujesz siebie.

Ps.
Mimo wszystko rozumię.Sama kiedyś przez to przechodziłam.
lena50....dawniej lena
jacek-sychar

Re: Wina czy odpowiedzialność - i w jakich proporcjach?

Post autor: jacek-sychar »

Ruta pisze: 27 lis 2019, 1:37 Więc nie, nie i nie. Zdrada nie jest produktem kryzysu czy braków w małżeństwie, tylko osobistego upadku zdradzającego.
Ruta
Ja odpowiem Ci krótko:
Obrazek

To zacytowanego Twojego zdania i całego postu. :D
Ukojenie
Posty: 98
Rejestracja: 17 sty 2019, 16:05
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Wina czy odpowiedzialność - i w jakich proporcjach?

Post autor: Ukojenie »

jacek-sychar pisze: 27 lis 2019, 10:07
Ruta pisze: 27 lis 2019, 1:37 Więc nie, nie i nie. Zdrada nie jest produktem kryzysu czy braków w małżeństwie, tylko osobistego upadku zdradzającego.
Ruta
Ja odpowiem Ci krótko:
Obrazek

To zacytowanego Twojego zdania i całego postu. :D
Ruta, zgadzam się z każdym Twoim słowem.
Pustelnik

Re: Wina czy odpowiedzialność - i w jakich proporcjach?

Post autor: Pustelnik »

Kwiatkowa pisze: 26 lis 2019, 8:44 Chyba wszystko zaczęło się ode mnie...
(...)
Trafiłam do księdza do poradni rodzinnej (z kilku letnim doświadczeniem w „ratowaniu małżeństw”). Powiedział mi jedną rzecz,że jak małżonek odchodzi wikła się w romanse to w małżeństwie czegoś zabrakło. No właśnie jeśli czegoś brakuje to zdradzany również to przegapił, nie wypełnił jakiejś pustki. Nie chodzi teraz o samobiczowanie skrzywdzonego, ale o taki szczery rachunek sumienia. Doszukanie się tej prawdy o nas, o tym co się popsuło i czego zabrakło (...)
Witam, hmm, nie chciałbym żebym to wybrzmiało jako wymądrzanie się czy ... atakowanie kogokolwiek ... ;)

Warto jednak widzieć rzeczy w szerszym kontekście '- czy gdzieś "jest wszystko" tzn. nie ma braków ???

A równie dobrze może do mnie przyjść wikary w kryzysie, lub siostra zakonna (naprawdę byłbym na to empatycznie otwarty tak jak potrafię ...), a ja też (chętnie) zacznę z nim lub nią rozmawiać o brakach, o tym co zabrakło na konkretnej plebanii czy w konkretnym zgromadzeniu ... .

Moją intencją jest propozycja widzenia rzeczy w szerszym kontekście. Nieraz mówicie : trzeba przyjąc , nauczyc się że ja nie jestem idealny, że druga osoba nie jest idealna. Świat (relacje tego świata) też ... nie są idealne. Mylę się ?

Ale żebym nie był "osądzony" o zmianę tematu-środowiska, stawiam pytanie:
Czy (zazwyczaj a może ... zawsze) nie ma braków małżonek/małżonka osoby będącej w ... depresji ?
No i ?

Pozdro !
renta11
Posty: 842
Rejestracja: 05 lut 2017, 19:20
Płeć: Kobieta

Re: Wina czy odpowiedzialność - i w jakich proporcjach?

Post autor: renta11 »

Ruta pisze: 27 lis 2019, 1:37
Cudowna nowomowa psychologów.

No to do dzieła. Logika. Małżonek wikła się w romans, bo w małżeństwie czegoś brakuje. Czyli gdyby w małżeństwie niczego nie brakowało, to małżonek nie wikłałby się w romans. Czyli dobre małżeństwo to takie, w którym niczego nie brakuje. Bam, bam, bam... właśnie wali się teza. Pokażcie mi małżeństwo, czy w ogóle jakąkolwiek relację między ludźmi w której niczego nie brakuje...

No to teraz przyzwoitość. Odkrywam, że w moim małżeństwie czegoś brakuje. W sumie nie muszę odkrywać, brak jest ewidentny i ogromny, bo brakuje męża. Biegnę romansować...Paaaaa...Napiszcie mężowi, że jest współwinny...

Moralność. Nie zdradzam, nie łamię danego słowa, nie oszukuję, nie ranię osób, które mnie kochają, nie obwiniam nikogo za swoje złe postępowanie. Panuję nad popędami. Dziękuję.

Jeśli umawiamy się na wierność, to jesteśmy wierni. Jeśli nie jesteśmy wierni, to jesteśmy winni niewierności. Nie sąsiadka, nie trudne dzieciństwo, nie stres w pracy, nie pies za rogiem i nie współmałżonek, ani nie domniemana dziura w małżeństwie. Nie kupujcie takich bzdur, nie biczujcie się i nie bierzcie na siebie winy za czyjeś złe postępowanie.

Jeśli ktoś nadal nie czuje się przekonany, że 100 procent winy, udziału i odpowiedzialności za zdradę ponosi zdradzający proponuję przyjrzeć się wypowiedziom zdradzających o przyczynach: samotność lub nadmierna bliskość, stres lub bezczynność, nuda lub nadmiar wrażeń, żona za gruba albo za chuda, mąż za ciapowaty albo zbyt zdecydowany, brak uwagi lub nadmiar uwagi, zbyt dominujący małżonek lub zbyt uległy. Zdradzający bierze sobie z tego bazarku to, co kupi współmałżonek - doskonale go zna i wie, za co obwinić i jak choć troszkę go w tym wszystkim unurzać.
Myślę, że szczere wypowiedzi zdradzających o motywach byłyby zupełnie inne, niż te podawane na terapiach albo w tzw. szczerych rozmowach. Mroczniejsze i przerażające. Zanim dojdzie do zdrady trzeba przejść niezłą ścieżkę i trening, czasem kręgosłup moralny jest tak silny, że trzeba go sobie złamać - znienawidzić małżonka, odwrócić znaczenie wszystkiego w co się wierzy, porzucić wiarę. Zdrada w małżeństwie to poważny upadek wewnętrzny i moralny.

Gdyby zdradzający spojrzał szczerze w siebie, w pierwszą myśl, która przywiodła go do zdrady i prześledził całą drogę jaką od tej jednej myśli przeszedł, to ruszyłby przed siebie i biegł w panice jak Iwan Bezdomny po Moskwie, ze świecą w jednym ręku i ikoną w drugiej. Wiem co mówię. Dwa razy w ciągu małżeństwa przytrafiło mi się "zakochanie" - dwa razy spokojnie w tym stanie czekałam, przyglądałam się sobie, temu co się we mnie pojawia i żadna z tych rzeczy nie miała nic wspólnego z moim mężem. A potem mijało. Gadałam też parę razy z innymi "zakochanymi' - i z tymi co się zatrzymali i z tymi co nie. Myślę, że najszczersze w tych wyznaniach jest powtarzające się wyznanie, że "pchała mnie jakaś siła". A czasem to jeszcze prostsze - dopuszczasz kogoś do siebie zbyt blisko - z głupoty, z ciekawości, nudy, z ego, gdy ten ktoś taki fajny i miły się interesuje tobą (hoho, nadal jestem atrakcyjny dla młodych kobiet) - i pojawia się zwykła ruja. To silny instynkt, ale on także nie ma nic wspólnego z postępowaniem współmałżonka. Ruja to ruja. Dojrzała osoba z przepracowaną seksualnością potrafi nad nią zapanować, wie co się dzieje i nie myli rui ze znalezieniem miłości życia. Głupi myli - a potem gdy ruja mija, budzi się na niezłych zgliszczach. Są też zdradzający kompulsywnie z nałogu - i znowu małżonek nie ma nic wspólnego z tym, bo to nie małżonek podsuwa pornografię, ulotki agencji czy witryny portali randkowych.

Więc nie, nie i nie. Zdrada nie jest produktem kryzysu czy braków w małżeństwie, tylko osobistego upadku zdradzającego.
Bardzo logiczny i jasny wywód.

A ja bym powiedziała, ze zdrada jest wynikiem braków zdradzającego kończącego się jego upadkiem.

Uważam, że na tym forum nadmiernie koncentruje się nad szukaniem w sobie braków, a w nadinterpretacji winy za kryzys/zdradę. Dlaczego?

Bo wtedy łatwiej jest przebaczyć, łatwiej podjąć działania ratujące małżeństwo.

Małżeństwo można uratować najczęściej na dwa przeciwstawne sposoby.

1. Ostre postawienie granicy, zastosowanie twardej miłości, postawienie wymagań zdradzającemu. W efekcie prawie nikt ze zdradzających tego nie spełni, bo wszak zdradzający są najczęściej słabymi ludźmi, z brakami głownie: stanowczości, odraczania przyjemności i tzw. twardym wzięciem się z życiem. To dobry sposób, bo niejako podbija dno zdradzającemu i może wymusić jego wzrost.

2. Drugi sposób: na biednego misia zakładając, że ucho się urwało temu misiu. Czyli na wyrozumiałą mamę, dobrą wspierającą w każdej sytuacji przyjaciółkę itd. No i dla słabych zdradzających jest problem, która będzie lepsza, bardziej wyrozumiała, która przetrzyma: żona czy kowalska. Ta wygra, bo ogarnie biednego misia. Tutaj wzrostu często nie ma, bo po co?
św. Augustyn
"W zasadach jedność, w szczegółach wolność, we wszystkim miłosierdzie".
A.zelia
Posty: 214
Rejestracja: 14 gru 2018, 13:04
Płeć: Kobieta

Re: Wina czy odpowiedzialność - i w jakich proporcjach?

Post autor: A.zelia »

Trafiłam do księdza do poradni rodzinnej (z kilku letnim doświadczeniem w „ratowaniu małżeństw”). Powiedział mi jedną rzecz,że jak małżonek odchodzi wikła się w romanse to w małżeństwie czegoś zabrakło. No właśnie jeśli czegoś brakuje to zdradzany również to przegapił, nie wypełnił jakiejś pustki. Nie chodzi teraz o samobiczowanie skrzywdzonego, ale o taki szczery rachunek sumienia. Doszukanie się tej prawdy o nas, o tym co się popsuło i czego zabrakło i z jednej i z drugiej strony.
Oj nie uogólniaj. bo wielu pytało współmałżonka, chciało rozmawiać, dbało, interesowało się. I słyszeli, ze w porządku.

A bywa, ze w małżeństwie na poziomie deklaracji i czynów jest super, a romans nie bo braki i pustka tylko bo obce i nowe i było za dobrze.
A.zelia
Posty: 214
Rejestracja: 14 gru 2018, 13:04
Płeć: Kobieta

Re: Wina czy odpowiedzialność - i w jakich proporcjach?

Post autor: A.zelia »

Trafiłam do księdza do poradni rodzinnej (z kilku letnim doświadczeniem w „ratowaniu małżeństw”). Powiedział mi jedną rzecz,że jak małżonek odchodzi wikła się w romanse to w małżeństwie czegoś zabrakło. No właśnie jeśli czegoś brakuje to zdradzany również to przegapił, nie wypełnił jakiejś pustki. Nie chodzi teraz o samobiczowanie skrzywdzonego, ale o taki szczery rachunek sumienia. Doszukanie się tej prawdy o nas, o tym co się popsuło i czego zabrakło i z jednej i z drugiej strony.
i jeszcze jedno - jak się odczuwa braki, jest pustka to się ROZMAWIA
Jak to nic nie da, współmałżonek rozmawiac nie chce, naprawiać nie chce, nie widzi problemu, to się ODCHODZI

A czemu ludzie idą w zdradę zamiast porozmawiac lub uczciwie zakończyć związek?

Bo nie chcą być sami. Tzw metoda małpy. Puszczę jedną lianę jak się chwycę drugiej i w ogóle to współmałżonej winny bo pchnął w ramiona trzeciego/trzeciej.

Tylko, że to jest kłamstwo. Ładnie opisywane tak jak w Twoim poście tj. brak, pustka i przegapiłeś/aś. O zgrozo popierane przez część terapeutów i księży.
Kwiatkowa
Posty: 97
Rejestracja: 20 wrz 2019, 15:01
Jestem: już po kryzysie
Płeć: Kobieta

Re: Wina czy odpowiedzialność - i w jakich proporcjach?

Post autor: Kwiatkowa »

Przeczytałam wszystko..

No i sory nie zgadzam się z Wami.
Zrobiłam rachunek sumienia, wiem co ominęłam i jak to mogło się przyczynić do zdrady.
Owszem nie ponoszę za to winy.
Ale za kryzys tak. Mam na koncie już parę lat pracy i nad sobą i nad związkiem.
Co do poradni i wymienionego księdza.. te spotkania dały mi wiele i otworzyły oczy na wiele rzeczy na mnie i moje życie. Stanowily tez ogromne wsparcie i dały nadzieje.
Z kolei terapia u psychologa świeckiego to był dopiero dramat.. szkoda czasu i pieniędzy.
To moje doświadczenia. Nie pisze tu, że u Wszystkich jest tak samo.

Ale mimo wszystko mam wrażenie po Waszych wypowiedziach, że nie jesteście obiektywni jakbyście nie mogli wyjsc z roli tych pokrzywdzonych.. daje to Wam być może takie poczucie że jesteście kimś lepszym od zdradzaczy..
Jeśli tak to faktycznie „jakieś pocieszenie”
Pustelnik

Re: Wina czy odpowiedzialność - i w jakich proporcjach?

Post autor: Pustelnik »

Ale ROZUMIEM "DYDAKTYCZNOŚĆ" STWIERDZENIA typu : kryzys (relacji) nie jest "winą" tylko i wyłącznie jednej osoby ... .

Ale ma to wg mnie potencjalne zastosowanie do osób:
- trwających w przekonaniu o swojej "idealności" , "nieomylności"
- pysznych, przepełnionych fałszywą dumą
- obawiających się utraty "fasady" własnej tudzież małżeństwa tudzież rodziny (noszące "koronę" na swojej głowie)
- ...

Jeżeli "takie odkrycie" komuś pomoże to OK.
Ale może apelowałbym do świadczenia w tym temacie w formie bardziej świadectw niż ... powtarzania (wyświechtanych ?) stereotypów ... (z pozycji "ex catedra", czyli - tak jak ... :roll: ja po części to teraz czynię :? ;) )

Pozdro !
JolantaElżbieta
Posty: 748
Rejestracja: 14 wrz 2017, 8:03
Płeć: Kobieta

Re: Wina czy odpowiedzialność - i w jakich proporcjach?

Post autor: JolantaElżbieta »

Za zdradę zawsze odpowiada egoizm - zawsze - stawianie swoich potrzeb, chęci, życia - generalnie siebie na pierwszym miejscu. A z czego to wynika, to inna sprawa - czasami z braków w dzieciństwie - generalnie nie ma znaczenia. Pycha i egoizm, to dwa ulubione grzechy szatana i zawsze prowadzą człowieka do upadku. Po drodze dostaje się innym. Ale czy czlowieka pysznego i egoistę to obchodzi?
Ewuryca

Re: Wina czy odpowiedzialność - i w jakich proporcjach?

Post autor: Ewuryca »

No to ja tez coś napisze, może w formie właśnie świadectwa czyli jak to było u mnie. Zacznę od tego ze dla mnie kłócenie się o to czy to nazwiemy wina, odpowiedzialność, czy udział nie ma znaczenia, zwał jak zwał, efekt jeden i ten sam czyli kryzys. Początkowa moja postawa z początku rozstania z mężem była taka ze całkowicie jest on winny: alkohol, zdrady, kłamstwa, koledzy, zero czasu dla mnie. No i gdzie tu szukać mojej winy? Rodzina i znajomi tez klepali mnie po ranieniu ze on winny, no bo kto by wytrzymał. W trakcie nawracania Bóg bardzo jasno pokazał mi gdzie zawinialam ja, mogę wymienić pare: po pierwsze uwikłanie w okultyzm-to ja wpuściłam Złego do naszego domu, po drugie życie bez Boga - na czym budować jak ani przykazania ani przysięga nie miały znaczenia, a potem: brak pokory - nie dziwie się już teraz czemu pycha to ulubiony grzech szatana, kłótnie przy innych - przecież to nic innego jak poniżanie drugiej osoby, zapomnienie o tym ze Oboje jesteśmy dziećmi Bożymi a nie tylko ja, brak przebaczenia a bardziej nawet wybaczę a nie zapomnę - co by było jakby Bóg nam tak przebaczał w konfesjonale? Odpowiadanie agresją na agresje, obwinianie jego rodziny ze mnie nie wspierają - a przecież każdy przeżywa coś na swój sposób, nie musi być bo ja tak mam to niech wszyscy tez tak czują, zapominanie ze potrzeby miałam ja swoje ale on tez swoje, no i przede wszystkim ze to on stracił a nie ja i ze będzie jeszcze żałował (no to się zdziwiłam). Sama mam już pozamiatane małżeństwo ale teraz często tez słyszę inne znajome które popełniają podobne błędy: śpią tylko z dzieckiem-mąż poszedł w odstawke, słyszę czasem jak mąż mówi do koleżanki ze pojedzie na lewiznę a ona to idź, inna non stop krytyka a w sobie nie widzi żadnej wady i wiele innych. Myśle, że mamy wszyscy braki prawdziwej miłości takiej o jakiej mówił św Paweł . Aha i może jeszcze faktycznie są przypadki gdzie po prostu ktoś nas oszukał (np homoseksualizm) ale wydaje mi się, że są sygnały pewnych zachowań przed ślubem a my je ignorujemy albo wmawiamy sobie, że ktoś się zmieni.
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Wina czy odpowiedzialność - i w jakich proporcjach?

Post autor: Ruta »

Pustelnik pisze: 27 lis 2019, 10:33 A równie dobrze może do mnie przyjść wikary w kryzysie, lub siostra zakonna (naprawdę byłbym na to empatycznie otwarty tak jak potrafię ...), a ja też (chętnie) zacznę z nim lub nią rozmawiać o brakach, o tym co zabrakło na konkretnej plebanii czy w konkretnym zgromadzeniu ... .
Śmieję się od paru dobrych minut :) Ale twój post traktuję poważnie - szerszy kontekst albo nawet całkiem nowy kontekst to zwykle dobra perspektywa na obejrzenie i dostrzeżenie różnych rzeczy, które z bliska umykają zupełnie.

Od dawna myślę jak absurdalne jest mówienie o brakach i o tym jak to prowadzą one do zdrady osobie, która w małżeństwie zachowuje się całkiem przyzwoicie, stara się i jeszcze przerzucanie na nią winy. Okej - jeśli ktoś by twierdził, że jest ideałem, nigdy nie zawiódł, zawsze był wspaniałą żoną/mężem i wszystko byłoby cudownie, gdyby tylko nie ten paskud i grzesznik - to rozumiem, że warto zasugerować sprawdzenie, czy się czasem nie ma belki w oku. Ale na serio, czy ktokolwiek z Was w obliczu zdrady (z inną, rodzicami, grami komputerowymi, pracą czy czymkolwiek innym) myślał o sobie jako o ideale małżonka i potrzebował informacji, że nim nie jest?
Wiem, że nie jestem ideałem, że wiele razy zawiodłam, że wniosłam w małżeństwo swoje rany, popaprania, że mój mąż nie zawsze czuł, że go kocham, a nawet, że celowo go raniłam. Nadal nie widzę związku między tym wszystkim, a tym co robi mój mąż. Bo wniosłam też do małżeństwa swoją miłość, wiarę, oddanie i wierność, bo przy moim mężu trwałam i go wspierałam, bo słuchałam go, kochałam i wzrastałam kierując się jego uwagami (nie tylko tymi wypowiedzianymi w rozmowie, ale także wykrzyczanymi :), bo wykonałam ogromną pracę dzięki niemu, aby się odpępowić od mojej rodziny i aby skupić się na najważniejszej więzi w moim życiu.I nadal jestem gotowa to wnosić i pracować nad tym, by tych mniej miłych rzeczy było coraz mniej.
Sori drodzy, ale jeśli braki i poprania drugiej strony oraz jej zaniedbania i postępowanie popychają w naturalny sposób współmałżonka do zdrady i jest to naturalna kolej rzeczy i jakaś tam obiektywna prawda o istocie człowieczeństwa i małżeństwa, to mój mąż powinien teraz odziany w jakąś włosienicę tarzać się w popiele, a ja otworzyć harem nie mniejszy niż ten który miał Król Dawid. Jedne romans na to co on wyprawiał to zdecydowanie za mało... Nic co robi mój mąż nie skłoni mnie jednak nawet do najmniejszego romansu. Może to sprawić uczucie samotności, ulegnięcie złudzeniom o szczęściu jakie romans może mi dać, kryzys wiary i szereg innych rzeczy - ale każda z tych rzeczy byłaby we mnie i żadna nie miałaby nic wspólnego z moim mężem. Choć gdybym chciała się wybielić, to pewnie uderzyłabym w starą gadkę zdradzaczy - no widzisz, tak mnie źle traktowałeś i nie doceniałeś, to teraz masz. Nic takiego jednak nie planuję, pracuję z tym, żeby radzić sobie z tęsknotą i samotnością, szukać szczęścia tam gdzie je mogę znaleźć i wzmacniać swoją wiarę.

I widzę jeszcze jeden rozdźwięk u mądrych psychologów - nie masz wpływu na męża, puść go, zrobi co zechce, jest wolny i sam decyduje - versus jesteś współwinna jego zdrady, przyczyniałaś się do jego decyzji, gdybyś postępowała inaczej, to... Zdecydujta się panowie szlachta - albo mam sprawczość i wpływam na męża, albo jej nie mam i nie wpływam.
Pustelnik

Re: Wina czy odpowiedzialność - i w jakich proporcjach?

Post autor: Pustelnik »

Ruta pisze: 27 lis 2019, 14:20 I widzę jeszcze jeden rozdźwięk u mądrych psychologów - nie masz wpływu na męża, puść go, zrobi co zechce, jest wolny i sam decyduje - versus jesteś współwinna jego zdrady, przyczyniałaś się do jego decyzji, gdybyś postępowała inaczej, to... Zdecydujta się panowie szlachta - albo mam sprawczość i wpływam na męża, albo jej nie mam i nie wpływam.
Myślę Rita, że przypadek "wpływu" na męża jest co do zasady amalogiczny jak i na innego "bliskiego" czy "obcego" bliźniego. Tzn. zasady są ... podobne.

Czyli nie chodzi (nie powinno chodzić !) o : manipulacje, pokazówki, "kazania", naciski itd itp. A o co? Wg mnie o dobry przykład dobrego życia ... .

Przykład negatywny: obrazek z kolonii na ktorych bylem w podstawowce. Przychodzi z zewnatrz lekarz z "pogadanką o szkodliwosci palenia papierosów" a ... wychodząc z sali gimnastycznej już ... sięga po papierosa. Tego samego dnia wieczorem starsi koledzy koloniści zaczynają palic papierosy w sali sypialnej (po obchodzie wychowawcy) zamiast , jak dotąd - "chować się po kątach". Przypadek czy jednak ... "wplyw" ?

Stety czy niestety mamy na innych wpływ, nawet nasze grzechy nie są "osobiste" a ... "społeczne".
- mylę się ?

Pozdro ! :)
JolantaElżbieta
Posty: 748
Rejestracja: 14 wrz 2017, 8:03
Płeć: Kobieta

Re: Wina czy odpowiedzialność - i w jakich proporcjach?

Post autor: JolantaElżbieta »

Jeśli w małżeństwie się nie układa wina jest rozlożona po połowie - 50 procent małżonek - 50 procent teściowa. Ja na swoim przykladzie widzę jak duży wpływ na zdradzającego mają osoby trzecie. Koledzy, rodzina - moja teściowa ciągle mu mówiła - jak wam sie nie układa, to rozwiedźcie się. Jego bratowa wiedząc, że jesteśmy w separacji powiedziała: M... ciężko ci bez kobiety? I podpowiedziała mu, że na portalu randkowym można znaleźć "kobietę". A potem po rozwodzie poszła do "nich" w odwiedziny, mimo że w oczy powiedziała, że jest po mojej stronie. Mojemu ojczymowi mąż poskarżył się - o czym dowiedziałam się po rozwodzie - że nasze życie zepsuło sie przez kościół - tak chodziłam do kościoła - sama od lat a mąż po powrocie robił mi jajecznice na śniadanie przez ponad 30 lat - jeszcze 4 miesiące przed rozwodem - pomimo separacji. Jego koledzy pozostawiali "niedobre żony". On podjął decyzję o rozwodzie wiele lat wczesniej i któregoś dnia oznajmił, że odchodzi, bo chce zmienić swoje życie. Ale jeszcze nie odszedł, dopiero się przygotowywal - osiem lat. Każda próba nawiązania rozmowy kończyła się wyrzucaniem mnie z pokoju i wyzwiskami. Postawiłam granice - to był dla niego znak, że może sobie odejść, że go nie chcę. Mój mąż nigdy nie mówił mi czego ode mnie oczekuje - wszystkiego uczyłam się sama - nie czepiałam się drobiazgów, akceptowałam go z jego wadami, jego chmurnością, brakiem okazywania uczuć - jedyny komplement jaki mi powiedział - ładnie dzisiaj wyglądacie - odpowiedziałam - o dziękuję wam :-) Prosiłam Pana Boga, żeby nauczył mnie jak pokochać go na nowo po tym jak mnie traktował. I udalo się - Pan Bóg nauczył mnie tego. I wtedy moj mąż odszedl z kochanką.

Nikt nie jest w stanie odwieść małżonka od zdrady czy zerwania z grzechem, czy w końcu powrotu do wypełnienia przysięgi małżeńskiej oprócz niego samego, jeśli ma sumienie, zasady, świadomość, że to co robi jest złe, poza nim samym i dobrymi przyjaciółmi. Ale wiele osób może go skłonić czy utwierdzać w decyzji zdrady albo odejścia od rodziny.
renta11
Posty: 842
Rejestracja: 05 lut 2017, 19:20
Płeć: Kobieta

Re: Wina czy odpowiedzialność - i w jakich proporcjach?

Post autor: renta11 »

A ja myślę, że to obarczanie siebie winą za zdradę zdradzającego to jednak racjonalizacja.
Taki sam mechanizm jak w przypadku zdrady.
Dostojewski napisał "on, co prawda nic złego mi nie zrobił, ale za to ja zrobiłem mu ohydne świństwo, a jak tylko zrobiłem, zaraz go za to właśnie znienawidziłem" chyba "Bracia Karamazow. To zdradzający.
A zdradzany?
Jak kochać kogoś, kto jest słaby, tu wpisz co Ci się najbardziej nie podoba itd no w sumie kiepski bardzo. Jak kochać takie NIC, ZERO?
To bardzo trudne, to wyższa szkoła jazdy.
Więc racjonalizuję, że też jestem kiepska, bo: zgubiłam obrączkę, jechałam bez biletu itp pierdoły, więc on mógł mi to zrobić. No i przecież nie można się porównywać, dokonywać gradacji grzechów itd nie wolno oceniać. Więc on (zdradzający) mimo że kiep, to przecież: ładnie patrzy, babci pomoże itd. Więc ja totalnie kiepska i on najwyżej też, więc mogę kochać takiego kiepskiego jak ja.
Taaa ten Dostojewski to mądry gość, a nie nowomodny psycholog :D
św. Augustyn
"W zasadach jedność, w szczegółach wolność, we wszystkim miłosierdzie".
ODPOWIEDZ