Lustro to pozostaje jeszcze tylko przeprosić zdradzajacego, życzyć szczęścia i błogosławic na nowej drodze życiaCzasem, a moze nawet całkiem nie czasem, winnym rozpadu małżeństwa jest zdradzony-porzucony.
Jego niedojrzałośc, egoizm, brak miłości...doprowadziły małżeństwo w martwy punkt. I druga strone chce juz tylko uciekać, bo wyczerpała wszelkie siły i dostepne jej środki na naprawę. I zwyczajnie ma dość.
Wina czy odpowiedzialność - i w jakich proporcjach?
Moderator: Moderatorzy
Re: Wina czy odpowiedzialność - i w jakich proporcjach?
Re: Wina czy odpowiedzialność - i w jakich proporcjach?
Droga A.zelioA.zelia pisze: ↑05 gru 2019, 20:26 Lustro, a wpadłaś na pomysł, że jak komuś jest źle w związku to może y tak że współmałżonkiem porozmawiać, a nie bez słowa iść w tango?
Powiedzieć jak się widzi związek, co przeszkadza, zaproponować terapię?
Zdaje się, że sama zdradziłaś. Zrobiłaś to od razu bez próby rozmowy i naprawy?
Czy przeczytalas uwaznie moj post?
Gdybys wtedy zapytala mojego meza, czy probowalam rozmow, prosb, gróźb, proponowalam jakies rozwiazania, mowilam, ze jest miedzy nami źle... To powiedział by Ci, ze NIE.lustro pisze: ↑04 gru 2019, 13:08
Czasem, a moze nawet całkiem nie czasem, winnym rozpadu małżeństwa jest zdradzony-porzucony.
Jego niedojrzałośc, egoizm, brak miłości...doprowadziły małżeństwo w martwy punkt. I druga strone chce juz tylko uciekać, bo wyczerpała wszelkie siły i dostepne jej środki na naprawę. I zwyczajnie ma dość.
I nic nie zmienia tu to, że zdradzony-porzucony ocknał sie dopiero po fakcie.
Ilu jest takich, którzy nie chcieli widzieć, słyszec, rozumieć...uważali, że jest ok, bo jemu jest ok ?
Sporo czasu i dobrej woli, zajelo mu przypomniemie sobie jak bylo.
A ja wyczerpalam juz wszelkie znane mi i dostepne środki. I mialam dość walenia glowa w mur.
Wiec pytanie, czy wspolmalzonek naprawdę nic nie mowil, nie próbował... Czy może sie tego nie widzialo?
Re: Wina czy odpowiedzialność - i w jakich proporcjach?
A wiesz, że warto przeprosic, jak sie juz zrozumie za co.Jozka pisze: ↑05 gru 2019, 20:41Lustro to pozostaje jeszcze tylko przeprosić zdradzajacego, życzyć szczęścia i błogosławic na nowej drodze życiaCzasem, a moze nawet całkiem nie czasem, winnym rozpadu małżeństwa jest zdradzony-porzucony.
Jego niedojrzałośc, egoizm, brak miłości...doprowadziły małżeństwo w martwy punkt. I druga strone chce juz tylko uciekać, bo wyczerpała wszelkie siły i dostepne jej środki na naprawę. I zwyczajnie ma dość.
Warto życzyć dobrze...wiec szczęścia jak najbardziej
Blogoslawic wspolmalzonka takze nalezy.
Ale rozumiem, ze na razie dla Ciebie to absurd.
Jezeli coś kochasz - puść to wolno.
Jezeli jest twoje - wroci.
Jeżeli nie wroci, nigdy twoje nie bylo
Nie zmusisz meza do miłości i bycia z Toba.
A juz na pewno nie przekonasz go do siebie zloscią, niechęcią, agresją...
Re: Wina czy odpowiedzialność - i w jakich proporcjach?
Lustro, mądre słowa...
Jeśli kochasz, puść to wolno.
Coś w tym jest.
Ale faktycznie na początku kryzysu, na początku tej drogi i całej transformacji ciężko to zrozumieć...
Żal zdradzonego może słabnąć na sile, ale też i rosnąć do niewyobrażalnych rozmiarów. Proszenie o wybaczenie to trudne, ale jak nauczyć się przebaczać.. chyba trzeba przejść te wszystkie etapy żałoby po związku, a raczej iluzji stworzonej we własnej głowie.. No i pojąć, zrozumieć akceptować że wszyscy jesteśmy tylko ludźmi, grzesznikami...
Pozdrawiam ciepło
Te słowa dają mi do myślenia...
Jeśli kochasz, puść to wolno.
Coś w tym jest.
Ale faktycznie na początku kryzysu, na początku tej drogi i całej transformacji ciężko to zrozumieć...
Żal zdradzonego może słabnąć na sile, ale też i rosnąć do niewyobrażalnych rozmiarów. Proszenie o wybaczenie to trudne, ale jak nauczyć się przebaczać.. chyba trzeba przejść te wszystkie etapy żałoby po związku, a raczej iluzji stworzonej we własnej głowie.. No i pojąć, zrozumieć akceptować że wszyscy jesteśmy tylko ludźmi, grzesznikami...
Pozdrawiam ciepło
Te słowa dają mi do myślenia...
Re: Wina czy odpowiedzialność - i w jakich proporcjach?
Czy Ty Lustro zostalas zdradzona?
Przepraszam nie doczytałam.
Moj mąz NIC nie mówił i nic nie komunikował. Obojętnie od mojego zachowania robił swoje.
Gdy bylam zbyt zla szukal tej dobrej. Gdy bylam za dobra szukal tej niedostępnej zołzy.
Zawsze młodszej.
Plus inne zboczone zachowania calkowicie niezależne ode mnie i od mojego zachowania.
Przepraszam nie doczytałam.
Moj mąz NIC nie mówił i nic nie komunikował. Obojętnie od mojego zachowania robił swoje.
Gdy bylam zbyt zla szukal tej dobrej. Gdy bylam za dobra szukal tej niedostępnej zołzy.
Zawsze młodszej.
Plus inne zboczone zachowania calkowicie niezależne ode mnie i od mojego zachowania.
Re: Wina czy odpowiedzialność - i w jakich proporcjach?
Stany opisane przez Lustro wcale nie są tak rzadkie.Ja bym nie nazwał tego pewnie „winą” bo trzeba mieć świadomość „winy” a „udziałem” bo jakże często w postach na forum można przeczytać: „nie byłem/byłam bez zarzutu”
Re: Wina czy odpowiedzialność - i w jakich proporcjach?
Tak. Również się zgodzę - nie chodzi o winę... ale właśnie o udział... czy jak to definiowałem wcześniej - o WPŁYW.
Np. jestem głodny, to ów głód wpływa na mnie... i jak jest lato... i jestem na działce... to zerwę jabłko z jabłoni i zjem ze smakiem.
I głód oczywiście sam w sobie - nie jest niczemu winny - ale wpłynął na dalsze kroki, jakie ja podjąłem.
Re: Wina czy odpowiedzialność - i w jakich proporcjach?
To trzymając się ogrodowych terminologii, tutaj się zaczyna istotna różnica - zerwę jabłko we własnym ogrodzie, pójdę do sklepu kupić czy pójdę ukraść do ogródka sąsiada?
Czy to zależy tylko od tego czy głodny/a jestem, czy jednak od mojej wolnej woli jak ten brak zechcę wypełnić?
Dla mnie właśnie tutaj zaczyna się wyłącznie moja własna odpowiedzialność za to co z tym moim głodem zrobię.
"Ty tylko mnie poprowadź, Tobie powierzam mą drogę..."
Re: Wina czy odpowiedzialność - i w jakich proporcjach?
Byles glodny bo...?Wiedźmin pisze: ↑05 gru 2019, 22:19Tak. Również się zgodzę - nie chodzi o winę... ale właśnie o udział... czy jak to definiowałem wcześniej - o WPŁYW.
Np. jestem głodny, to ów głód wpływa na mnie... i jak jest lato... i jestem na działce... to zerwę jabłko z jabłoni i zjem ze smakiem.
I głód oczywiście sam w sobie - nie jest niczemu winny - ale wpłynął na dalsze kroki, jakie ja podjąłem.
Bo ktos zamknal przed Toba dostep do jedzenia. Ktos, kto powinien byl dbać , zebys nie byl glodny.
I to nie jego wina, ze poszedles zjeść poza domem, tylko wplyw...
No coz, mozna oczywiscie tak uważac.
Mogłeś przecież zdychac z głodu przed drzwiami kuchni prosząc o jedzenie...moze jakis ochlap bys czasem dostał.
I to nazywasz wpływem... Hmmm
Re: Wina czy odpowiedzialność - i w jakich proporcjach?
Lawendowa pisze: ↑05 gru 2019, 22:42To trzymając się ogrodowych terminologii, tutaj się zaczyna istotna różnica - zerwę jabłko we własnym ogrodzie, pójdę do sklepu kupić czy pójdę ukraść do ogródka sąsiada?
Czy to zależy tylko od tego czy głodny/a jestem, czy jednak od mojej wolnej woli jak ten brak zechcę wypełnić?
Dla mnie właśnie tutaj zaczyna się wyłącznie moja własna odpowiedzialność za to co z tym moim głodem zrobię.
Lawendowa
Uwazasz, ze wspolmalzonek ma prawo speawdzac granice odporności drugiego malzonka?
Zamyka kuchnie, lodówkę, spizarnie, zabierajac pieniadze, pomimo prosb i grozb... i mowi swoim zachowaniem - rob co chcesz, bo ja nie slysze i nie widzę i nie rozumiem...bo mnie jest dobrze
??
Czy wogole ludzie maja prawo tak traktiqac innych i speawdzac ich wytrzymałość?
I mowic, ze to nie dojrzałość i problem drugiego czlowieka, bo sie zlamal?
Naprawdę uwazasz, ze ktos taki jest bez winy?
Ze to nie jest wina?
Re: Wina czy odpowiedzialność - i w jakich proporcjach?
Z powyższym chyba trudno byłoby się nie zgodzić, z zastrzeżeniem, że nie jest jedynym winnym, a równiez winnym (nie ma co zrzucać odpowiedzialności ze zdrajczyni lub zdrajcy). Uważam przy tym, że to oczywiste i banalne stwierdzenia.lustro pisze: ↑04 gru 2019, 13:08 Temat wałkowany na tym forum n-ty raz. Kto jest winien i dlaczego tylko współmałżonek, który odszedł...
Tak, jak to zaraz na początku tego wątku napisał Jacek-sychar ( z przekąsem - tak twierdzi), winny jest każdy, kto wybrał sobie takiego współmałzonka.
Czy to takie głupie stwierdzenie?
Jeżeli nie widzielismy, bo nie mielismy mozliwości zobaczyć, wad narzeczonego/narzeczonej, takich, które nam mocno przeszkadzają lub są wręcz zagrozeniem dla związku, to trudno. Tak wyszło.
Ale, jeżeli widzielismy, jak np. Ruta, że narzeczony pije i ćpa, a mimo to udawalismy ślepca, no to juz nasza wina. I być moze jest to pierwsza i podstawowa wina leżaca u korzeni rozpadu małżeństwa po latach.
I nie jest to wina wobec siebie, tylko wobec obojga współmałzonków, wobec małżeństwa.
Bierze sie małzonka takiego jakim jest, jakim sie go widzi i zna. Jeżeli taki w naszej wiedzy juz był przed slubem , a mimo to zgodzilismy sie na to, to zrobilismy krzywdę takze małżonkowi...a dalej - rodzinie, dzieciom, przyjaciołom...
Czy to nie jest oszustwo przed ołtarzem, mówić, że biore sobie ciebie za męza czy zonę...ale twojej choroby, ułomności itp, o których wiem - juz nie biore ?
Jezeli wiem, że ten ktos jest chory, a mimo to sie z nim wiąże, to jego choroba nie moze byc podstawą do moich roszczeń wobec niego.
Albo mnie bierzesz w całości, albo nie bierzesz.
Jak sie ozeni, to sie odmieni?
A dlaczego tego oczekiwac ?
Moze lepiej było by zostawic tego kogoś komuś innemu, moze spotkał by na swojej drodze kobiete, której to nie bedzie przeszkadzało, albo która za wczasu zrobi skutecznie coś, by takiego narzeczonego zmienic przed slubem ?
Czasem, a moze nawet całkiem nie czasem, winnym rozpadu małżeństwa jest zdradzony-porzucony.
Do czyjego przypadku to się odnosi i na jakiej podstawie taka ocena?
To źle, że grzeszy niezależnie z jakiego powodu. Ponadto "Albo mnie bierzesz w całości, albo nie bierzesz", jak napisałaś.
Niespójne. Nie można jednocześnie widzieć, słyszeć, rozumieć, że jest nie ok i uważać, że "jest ok, bo jemu [temu komuś] jest ok". Albo jest komuś ok albo przymyka oko na to, że nie jest ok.
Skrajna ocena - "uniemożliwia jakiekolwiek działanie ku dobremu". Myślę, że nie może się zdarzyć taka sytuacja, a poza tym chrześcijanie żywią nadzieję.
Re: Wina czy odpowiedzialność - i w jakich proporcjach?
Bo? Bo jak się nie je, to zwykle po jakimś czasie przychodzi głód.
Tak to już jest - nie ja wymyśliłem te reguły.
Głód fizyczny... albo i inny... głód uczucia, czułości, uwagi... czegokolwiek...
To i wszystko inne.
Uważam, że generalnie "wszystko wpływa na wszystko".
Słońce i deszcz, na to ... jak roślinki rosną...
Albo moje wkurzenie... i moja "zła energia" - na otoczenie...
Albo owa zimna woda... w której stoję, ma wpływ na mnie... i jak za długo postoję, w niej, to umrę - bo na na mnie wpływ.
Nie będzie winą zimnej wody, że mnie zabiła... ale wpływ na temperaturę morsującego człowieka ma ewidentny.
O to mi chodzi.
Może przykład z jabłkiem nie był faktycznie trafiony, bo kojarzyć się może z Adamem i Ewą czy innymi historiami... ok - chodziło mi tylko o to, że "wszystko na wszystko" ma wpływ... to że zgaśnie światło (brak prądu) prawdopodobnie wpłynie na to, że zapalimy świeczkę ... itd itp. Leżący mąż na kanapie popijający piwko, oglądający TV... również wywiera jakiś wpływ na żonę itp.
Re: Wina czy odpowiedzialność - i w jakich proporcjach?
Takie nieustajace rozgrzeszanie siebie - nie wina, tylko udzial...
Niesmiertelny temat na tym forum - kto jest winny i dlaczego tylko ten, co odszedl.
A skoro ktos mowi "nie byłem bez zarzutu", to chyba jednak mial tego świadomość? Czyli zgodnie z tym co napisales - ponosi wine.
Re: Wina czy odpowiedzialność - i w jakich proporcjach?
Każdy może napisać, że inny powinien go nakarmić lub cokolwiek innego zrobić, ale to nie znaczy, że faktycznie powinien.lustro pisze: ↑05 gru 2019, 22:43
Byles glodny bo...?
Bo ktos zamknal przed Toba dostep do jedzenia. Ktos, kto powinien byl dbać , zebys nie byl glodny.
I to nie jego wina, ze poszedles zjeść poza domem, tylko wplyw...
No coz, mozna oczywiscie tak uważac.
Mogłeś przecież zdychac z głodu przed drzwiami kuchni prosząc o jedzenie...moze jakis ochlap bys czasem dostał.
I to nazywasz wpływem... Hmmm
Przy okazji podzielę się myślą, że małżeństwo jest nie tylko dla siebie, ale też (przede wszystkim wg katolików) dla Boga (wypełnienie sakramentu) i również dla rodziny (dzieci). To, że Bóg "powinien", a nie daje, to nie znaczy, że można odwrócić się od Boga. Podobnie z dziećmi. Podobnie z małżonkiem.
Re: Wina czy odpowiedzialność - i w jakich proporcjach?
Lustro, Wiedźminie
Chyba Wam też chodziło o to, że zdradzony może popaść w taką „specyficzną świętość” i zbyt wysokie mniemanie o sobie pt. „ o ja biedny zdradzony przecież ja to byłem idealny mąż (żona)”... i wykorzystywanie tej pozycji skrzywdzonego..
Dobrze odczytałam?
Ja może ze swojego doświadczenia..
Zostałam zdradzona. I tez pierwsze myśli (po przyznaniu się do zdrady przez mojego męża) o sobie.. No przecież ja tak wiele dawałam, zadbany dom, dopilnowane dziecko, obiadki, kolacyjki... a tu bum!
Ale po czasie zaczęłam szukać siebie.. tak jak tu piszecie „skupiać się na sobie”, dokopałam się do swojego dzieciństwa.. jestem niedokochanym dzieckiem, poniżanym przez rodziców, wytresowanym a nie wychowanym..
Ogromną pustkę i brak miłości starałam się odszukać w mężu i tak owijałam się wokół niego chciałam stworzyć idealny świat, rodzinę... wszystko pod linijkę
Zawiódł też brak komunikacji o swoich potrzebach.
Jeszcze do niedawna nie umiałam ich określić i zdefiniować. Ja nie wiedziałam kim jestem i czego chce. Bo idealne życie to mąż. Rezygnowałam powoli ze wszystkiego co mnie cieszyło, z pasji.. bo ja jestem nieważna, on jest ważniejszy.
Zostałam sama na dłuższy czas i krok po kroku.. zaczęłam otwierać oczy, jaka jestem, że jestem odrębną jednostką. Umiem żyć sama. Umiem kochać siebie. On odszedł, zniknął a ja Mam cały czas siebie.
To bardzo długa droga do poznania tego.
Mysle że to był mój udział, wina czymkolwiek to się da nazwać.
Nie tłumaczę męża bo miał wybór, jak każdy z nas.
Mógł przyjsc powiedzieć:” słuchaj zmień coś bo ja z Tobą nie daje rady”.
Ale to wlasnie dar „woli” jaką dał nam Bóg. Dobre ale i bolesne.
Przeprosiłam za swoje. Uczę się zaakceptować i wybaczyć. Mam nadzieje że kiedyś się uda.
Ktoś mi powiedział, że przebaczyć to wznieść się ponad własną krzywdę.
Chyba Wam też chodziło o to, że zdradzony może popaść w taką „specyficzną świętość” i zbyt wysokie mniemanie o sobie pt. „ o ja biedny zdradzony przecież ja to byłem idealny mąż (żona)”... i wykorzystywanie tej pozycji skrzywdzonego..
Dobrze odczytałam?
Ja może ze swojego doświadczenia..
Zostałam zdradzona. I tez pierwsze myśli (po przyznaniu się do zdrady przez mojego męża) o sobie.. No przecież ja tak wiele dawałam, zadbany dom, dopilnowane dziecko, obiadki, kolacyjki... a tu bum!
Ale po czasie zaczęłam szukać siebie.. tak jak tu piszecie „skupiać się na sobie”, dokopałam się do swojego dzieciństwa.. jestem niedokochanym dzieckiem, poniżanym przez rodziców, wytresowanym a nie wychowanym..
Ogromną pustkę i brak miłości starałam się odszukać w mężu i tak owijałam się wokół niego chciałam stworzyć idealny świat, rodzinę... wszystko pod linijkę
Zawiódł też brak komunikacji o swoich potrzebach.
Jeszcze do niedawna nie umiałam ich określić i zdefiniować. Ja nie wiedziałam kim jestem i czego chce. Bo idealne życie to mąż. Rezygnowałam powoli ze wszystkiego co mnie cieszyło, z pasji.. bo ja jestem nieważna, on jest ważniejszy.
Zostałam sama na dłuższy czas i krok po kroku.. zaczęłam otwierać oczy, jaka jestem, że jestem odrębną jednostką. Umiem żyć sama. Umiem kochać siebie. On odszedł, zniknął a ja Mam cały czas siebie.
To bardzo długa droga do poznania tego.
Mysle że to był mój udział, wina czymkolwiek to się da nazwać.
Nie tłumaczę męża bo miał wybór, jak każdy z nas.
Mógł przyjsc powiedzieć:” słuchaj zmień coś bo ja z Tobą nie daje rady”.
Ale to wlasnie dar „woli” jaką dał nam Bóg. Dobre ale i bolesne.
Przeprosiłam za swoje. Uczę się zaakceptować i wybaczyć. Mam nadzieje że kiedyś się uda.
Ktoś mi powiedział, że przebaczyć to wznieść się ponad własną krzywdę.