Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Refleksje, dzielenie się swoimi przeżyciami...

Moderator: Moderatorzy

Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Ruta »

Caliope, zawsze jest jakiś straszak: rozwód, rozdzielność. Natomiast to, co opisujesz teraz, to w moim odczuciu przemoc ekonomiczna i psychiczna. Może już czas, by zacząć się bronić? Ale nie chaotycznie, bo to nic nie da, tylko w sposób przemyślany. Może dobrze, że masz dość.

To bardzo dobry pomysł, byś zasięgnęła porady prawnej i zorientowała się w swojej sytuacji.

Jeśli będziesz przelewać swoje pieniądze na swoje osobne konto, nie grozi ci z tego powodu rozdzielność. Nie da się ustanowić rozdzielności ot tak, bez twojej zgody. Do notariusza iść nie musisz, jak nie chcesz. Więc notarialnie bez twojej zgody rozdzielności zrobić się nie da. Natomiast w przypadku sądu, mąż może złożyć wniosek, ale aby sąd ustanowił rozdzielność bez twojej zgody, musiałyby byc ku temu istotne powody.

Swoją drogą czemu boisz się rozdzielności? To nie to samo co podział majątku.

Jako żona masz też wobec męża roszczenie o przekazywanie pensji męża na twoje konto, jeśli nie łoży na rodzinę. Sąd może taką decyzję podjąć. Prawo zobowiązuje do łożenia na potrzeby rodziny i równocześnie prawa rodziny zabezpiecza.

Czy ty wiesz, ile mąż zarabia? Czy problem jest w tym, że twój mąż wydaje na siebie ile chce, a tobie odmawia prawa do własnych protrzeb, czy też macie trudności i wszyscy oszczędzacie, nikt nic nie ma? Czybjedyna na której są oszczędności to ty?

Swoją drogą żeby zabezpieczyć finanse, majątek, alimenty nie potrzeba rozwodu, ani nawet separacji. Wszystko to się da zrobić bez takich postępowań.
Bławatek
Posty: 1625
Rejestracja: 09 maja 2020, 13:08
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Bławatek »

Caliope wiesz co ci przeszkadza i co boli, więc pora ruszyć do przodu. Może na początek wizyta u prawnika i dopytanie się o sprawy finansowe - bo nie może być tak, że Ty ciągle jesteś finansowo karana przez męża. Już ci pisałam, że nawet osoba płacąca alimenty nie płaci ich od całej kwoty tylko od tej która pozostaje po zaspokojeniu jej minimalnych opłat i potrzeb (i podobnie jest gdy ktoś ma komornika - nie można kogoś pozbawiać jego pieniędzy). Wróciłaś do pracy i masz prawo mieć swoje pieniądze. Zapewne nie masz wiedzy ile mąż zarabia - w sądzie a może i na mediacjach pewnie mąż by się musiał przyznać. Wiem, że się tego wszystkiego boisz bo może to być początkiem końca, ale na tą chwilę to twój mąż jest ciągle wygranym a Ty przegranym. Tak bardzo boisz się rozwodu i tego, że zostaniesz z niczym, ale pamiętaj, że matki opiekujące się dziećmi są pod ochroną i nikt nie zostawi Cię bez dachu nad głową. No, chyba że pokornie przyznasz mężowi rację i sama się wyprowadzisz. Ja nie miałam kochających rodziców dbających o moje potrzeby, mam wiele deficytów, ale z tego też powodu chcę dla dziecka jak najlepiej i jeśli chodzi o dziecko to walczę jak lwica - jeśli chodzi o mnie to jeszcze się tego uczę, a wynika to m.in. z tego że jako najstarsze dziecko musiałam z wielu rzeczy rezygnować aby młodsi je mieli - brat zgubił kurtkę dżinsową więc ja musiałam mu oddać swoją (w tamtych latach wszystko było jednakowe), drugi brat zniszczył trampki więc dostał moje, bo w sklepie nowych nie było. Często czułam się wykorzystywana i karana za to, że ja dbam o swoje rzeczy. Dbanie o rzeczy zostało mi do dziś. I tak samo było w małżeństwie - mój mąż przyjął rolę ofiary systemu - no, bo jemu jest gorzej, mniej zarabia, a ja więcej to ja będę o wszystko dbać a on będzie korzystał. On przed ślubem obiecywał mi dom z ogrodem i garażami dla siebie, ale nie umiał nawet wyremontować małego mieszkania dla nas - to też była wina moja i innych, bo albo nikt go nie nauczył, albo ja miałam wszystko zrobić bo przecież ja chcę mieć ładnie. I gdy jakieś prawidłowe myśli mi kazały się buntować czytaj stawiać granice to często się wycofywałam aby inni nie cierpieli - no bo ja cierpieć mogę. To nie jest dobre podejście. Mój mąż dopiero teraz jak kowalska pozwała go o alimenty chyba zauważył, że ja miałam rację, dopiero teraz do niego docierają konsekwencje jego działań. Twój mąż korzysta z życia mając pieniądze, a Ty pracując dalej zamartwiasz się skąd wziąć na bilet aby dojechać do pracy. A przecież chciałaś zrobić prawo jazdy i kupić samochód - masz plany które masz prawo mieć. Nie dawaj się ciągle terroryzować mężowi.

Polecałam Ci książkę "Sztuka mówienia nie. Jak uchronić swoje życie przed manipulacją" (Henry Cloud, John Townsend) - i w dalszym ciągu Ci ją polecam. Wg mnie tytuł jest bardzo mylący bo cała książka jest o nauce granic. Oraz bronieniu się przed złymi nawykami i czynami innych ludzi którzy często przekraczają nasze granice aby uzyskać dla siebie jak najwięcej. Książkę można upolować nawet za 20 parę złotych. Mogę Ci nawet moją wysłać na twój adres - jeśli chcesz to napisz mi na priv.

Caliope nie bój się stawiania granic i zawalczenia o swoje dobro. Bo walczysz nie tylko o siebie ale i i o matkę swojego dziecka - a silna i zdrowa matka to szczęście dziecka.
Sarah
Posty: 372
Rejestracja: 01 maja 2020, 13:46
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Sarah »

Caliope, z tego co teraz piszesz to nie tylko nie ma relacji, ale jest przemoc - taka nie pozostawiająca śladów i siniaków, ale to nie znaczy, że mniej dotkliwa i niebezpieczna. Twój syn jest w samym środku i nie ma opcji, żeby nie wyszedł z tego jako dorosłe dziecko (z rodziny dysfunkcyjnej lub emocjonalnie rozwiedzionych rodziców). Zastanów się czy odseparowanie się od męża nie byłoby w tym przypadku mimo wszystko zdrowsze. A na początek pomysł z prawnikiem bardzo dobry, absolutnie nie rezygnuj z tego.
"Zamiast ciągle na coś czekać, zacznij żyć, właśnie dziś. Jest o wiele później niż ci się wydaje". Ks. Jan Kaczkowski
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Ruta pisze: 02 paź 2022, 23:33 Caliope, zawsze jest jakiś straszak: rozwód, rozdzielność. Natomiast to, co opisujesz teraz, to w moim odczuciu przemoc ekonomiczna i psychiczna. Może już czas, by zacząć się bronić? Ale nie chaotycznie, bo to nic nie da, tylko w sposób przemyślany. Może dobrze, że masz dość.

To bardzo dobry pomysł, byś zasięgnęła porady prawnej i zorientowała się w swojej sytuacji.

Jeśli będziesz przelewać swoje pieniądze na swoje osobne konto, nie grozi ci z tego powodu rozdzielność. Nie da się ustanowić rozdzielności ot tak, bez twojej zgody. Do notariusza iść nie musisz, jak nie chcesz. Więc notarialnie bez twojej zgody rozdzielności zrobić się nie da. Natomiast w przypadku sądu, mąż może złożyć wniosek, ale aby sąd ustanowił rozdzielność bez twojej zgody, musiałyby byc ku temu istotne powody.

Swoją drogą czemu boisz się rozdzielności? To nie to samo co podział majątku.

Jako żona masz też wobec męża roszczenie o przekazywanie pensji męża na twoje konto, jeśli nie łoży na rodzinę. Sąd może taką decyzję podjąć. Prawo zobowiązuje do łożenia na potrzeby rodziny i równocześnie prawa rodziny zabezpiecza.

Czy ty wiesz, ile mąż zarabia? Czy problem jest w tym, że twój mąż wydaje na siebie ile chce, a tobie odmawia prawa do własnych protrzeb, czy też macie trudności i wszyscy oszczędzacie, nikt nic nie ma? Czybjedyna na której są oszczędności to ty?

Swoją drogą żeby zabezpieczyć finanse, majątek, alimenty nie potrzeba rozwodu, ani nawet separacji. Wszystko to się da zrobić bez takich postępowań.
Wiem ile zarabia, ale nie wiem ile pochłania stara firma i ile jest długów. Rozdzielność pozbawiłaby mnie tych długów, ale kredyt mieszkaniowy zostaje. Nie boję się podziału majątku, bo włożyłam w niego więcej pieniędzy niż mąż.
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Bławatek pisze: 03 paź 2022, 9:00 Caliope wiesz co ci przeszkadza i co boli, więc pora ruszyć do przodu. Może na początek wizyta u prawnika i dopytanie się o sprawy finansowe - bo nie może być tak, że Ty ciągle jesteś finansowo karana przez męża. Już ci pisałam, że nawet osoba płacąca alimenty nie płaci ich od całej kwoty tylko od tej która pozostaje po zaspokojeniu jej minimalnych opłat i potrzeb (i podobnie jest gdy ktoś ma komornika - nie można kogoś pozbawiać jego pieniędzy). Wróciłaś do pracy i masz prawo mieć swoje pieniądze. Zapewne nie masz wiedzy ile mąż zarabia - w sądzie a może i na mediacjach pewnie mąż by się musiał przyznać. Wiem, że się tego wszystkiego boisz bo może to być początkiem końca, ale na tą chwilę to twój mąż jest ciągle wygranym a Ty przegranym. Tak bardzo boisz się rozwodu i tego, że zostaniesz z niczym, ale pamiętaj, że matki opiekujące się dziećmi są pod ochroną i nikt nie zostawi Cię bez dachu nad głową. No, chyba że pokornie przyznasz mężowi rację i sama się wyprowadzisz. Ja nie miałam kochających rodziców dbających o moje potrzeby, mam wiele deficytów, ale z tego też powodu chcę dla dziecka jak najlepiej i jeśli chodzi o dziecko to walczę jak lwica - jeśli chodzi o mnie to jeszcze się tego uczę, a wynika to m.in. z tego że jako najstarsze dziecko musiałam z wielu rzeczy rezygnować aby młodsi je mieli - brat zgubił kurtkę dżinsową więc ja musiałam mu oddać swoją (w tamtych latach wszystko było jednakowe), drugi brat zniszczył trampki więc dostał moje, bo w sklepie nowych nie było. Często czułam się wykorzystywana i karana za to, że ja dbam o swoje rzeczy. Dbanie o rzeczy zostało mi do dziś. I tak samo było w małżeństwie - mój mąż przyjął rolę ofiary systemu - no, bo jemu jest gorzej, mniej zarabia, a ja więcej to ja będę o wszystko dbać a on będzie korzystał. On przed ślubem obiecywał mi dom z ogrodem i garażami dla siebie, ale nie umiał nawet wyremontować małego mieszkania dla nas - to też była wina moja i innych, bo albo nikt go nie nauczył, albo ja miałam wszystko zrobić bo przecież ja chcę mieć ładnie. I gdy jakieś prawidłowe myśli mi kazały się buntować czytaj stawiać granice to często się wycofywałam aby inni nie cierpieli - no bo ja cierpieć mogę. To nie jest dobre podejście. Mój mąż dopiero teraz jak kowalska pozwała go o alimenty chyba zauważył, że ja miałam rację, dopiero teraz do niego docierają konsekwencje jego działań. Twój mąż korzysta z życia mając pieniądze, a Ty pracując dalej zamartwiasz się skąd wziąć na bilet aby dojechać do pracy. A przecież chciałaś zrobić prawo jazdy i kupić samochód - masz plany które masz prawo mieć. Nie dawaj się ciągle terroryzować mężowi.

Polecałam Ci książkę "Sztuka mówienia nie. Jak uchronić swoje życie przed manipulacją" (Henry Cloud, John Townsend) - i w dalszym ciągu Ci ją polecam. Wg mnie tytuł jest bardzo mylący bo cała książka jest o nauce granic. Oraz bronieniu się przed złymi nawykami i czynami innych ludzi którzy często przekraczają nasze granice aby uzyskać dla siebie jak najwięcej. Książkę można upolować nawet za 20 parę złotych. Mogę Ci nawet moją wysłać na twój adres - jeśli chcesz to napisz mi na priv.

Caliope nie bój się stawiania granic i zawalczenia o swoje dobro. Bo walczysz nie tylko o siebie ale i i o matkę swojego dziecka - a silna i zdrowa matka to szczęście dziecka.
Na szczęście do pracy idę na piechotę, ale wyjazd gdzieś to już koszty nie do ogarnięcia. Są dalej problemy finansowe, a mi się za nieogarnięcie ich dostaje. Nie myślę już nad samochodem, bo nie mam czasu na prawo jazdy na razie, moze kiedyś jak uskładam pieniądze, ak z kilka lat. A ja uwierzyłam na początku kryzysu, ze mąż zasponsoruje mi auto w ramach rozwodu :D. Co by musiało się stać, ze mąż by poniósł konsekwencje swoich działan, nie mam pojęcia.
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Sarah pisze: 03 paź 2022, 10:04 Caliope, z tego co teraz piszesz to nie tylko nie ma relacji, ale jest przemoc - taka nie pozostawiająca śladów i siniaków, ale to nie znaczy, że mniej dotkliwa i niebezpieczna. Twój syn jest w samym środku i nie ma opcji, żeby nie wyszedł z tego jako dorosłe dziecko (z rodziny dysfunkcyjnej lub emocjonalnie rozwiedzionych rodziców). Zastanów się czy odseparowanie się od męża nie byłoby w tym przypadku mimo wszystko zdrowsze. A na początek pomysł z prawnikiem bardzo dobry, absolutnie nie rezygnuj z tego.
Pierwsza sprawa, ponad pół mieszkania jest moje,nie chcę i nie mam gdzie się wyprowadzić, bo musiałabym zrobić to sama, a wtedy nie ma powrotu, bo mąż się nie zgodzi,też to słyszałam. Mąż twierdzi, ze rozwód to nic złego, ja twierdzę, że to zło, ale nie mam wpływu na decyzje męża i dziecko będzie najwyżej chodzić na terapię do psychologa.
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Ruta »

Caliope,
Idź do tego prawnika i omów swoją sytuację, żeby podejmować racjonalne decyzje. I zacząć się chronić.

Rozdzielność nie pozbawia dlugów. Rozdzielność majątkowa powstaje od oznaczonego dnia i od tego dnia każde z małżonków pracuje na swój majątek osobisty i zaciąga długi wyłącznie na swoją odpowiedzialność.

To czy małżonkowie odpowiadają wspólnie za wcześniejsze długi i na jakich zasadach zależy od natury tych długów. Za wiele takich długów odpowiedzialność jest wspólna.

Wiesz, ile zarabia mąż, ale tak jak rozumiem co piszesz, mąż decyduje o wszystkich wydatkach, a ty nie masz żadnej wiedzy o waszej sytuacji majątkowej, ani o ciążących na was długach, wydatkach? Ani nie decydujesz o wydatkach, bo wszystkim zarządza mąż?
Wygląda na to, że macie trudną sytuację, skoro powstały długi i jest wam ciężko. Z tego co piszesz, rozumiem, że nie stać was nawet na nową kurtkę dla ciebie i to mimo, że macie teraz już dwa dochody, bo jeszcze jest twój.

Może czas, byś się w to włączyła? Bo na razie w moim odczuciu godzisz się na tą sytuację i na swoją krzywdę. Szczerze mówiąc, czuję złość, kiedy czytam jak ty nic nie możesz. Jesteś mądrą kobietą, tyle już przeszłaś, a nadal nic a nic w siebie nie wierzysz. I czemu? Bo mąż parę lat temu zafiksował się na jakiejś pani pocieszycielce i od tamtej pory cię ignoruje? Spędza sobie weekendy z kolegą? Niech spędza jak lubi. Jasne, że nie tak powinno to wyglądać w małżenstwie, tylko co z tego, skoro tak wygląda?
Mąż nie określa twojej wartości. To jego problem na kim i na czym się zafiksował, kogo widuje. Można się odwiesić od męża, żyć obok i żyć dobrze. A ty Caliope na swoim mężu w moim odczuciu wciąż wisisz. Ciągle szukasz jego uwagi, liczysz, że "się" zmieni, zainterwsuje, ocknie. Wciąż drżysz, że złoży pozew o rozwód, że wymusi rozdzielność majątkową.
Przecież wiesz, że masz wpływ tylko na siebie. Mąż nie zmieni "się", ale jak ty zaczniesz zmieniać siebie, jest szansa, że zmienią się też twoje relacje z otoczeniem. Z mężem też. Tylko trzeba zacząć te zmiany.

Łap Boga za rękę i pytaj, co ma dla ciebie. Przecież jesteś jego ukochaną córeczką, wcale nie chce dla ciebie tego co teraz, smutku, poczucia odrzucenia, niemocy. Jestem pewna, że chce tego co najlepsze. Chronił się dotąd przez tyle trudnych lat. Będzie chronił dalej. Z miłością. Znajdź może jakąś stałą codzienną praktykę duchową, która cię będzie umacniać, w której będziesz się odnajdywać? Bez Boga ani do proga, jak mawiały nasze babcie.

Mam też taką obserwację: pokornie przelewasz wynagrodzenie mężowi do dysponowania... z jednej strony jesteś wtedy ofiarą, sluchasz wymówek, że to mało, z drugiej jednak... za nic wtedy nie odpowiadasz. Łatwo jest wtedy narzekać na męża, że na to nie ma, na tamto nie ma. Ale wcale nie jest łatwo utrzymać trzy osoby, kredyt, samochód. I wymaga to dużo pracy. Nie wiem, czy doceniasz pracę męża, jego wysiłek, czy też uznajesz to za oczywistość.

Może czas zacząć funkcjonować w małżeństwie jak żona, nie córka i włączyć się w zarządzanie finansami rodziny? Że mąż się będzie sprzeciwiać? Pewnie będzie.

Jest jeszcze druga droga, pokory i posłuszeństwa: wybieram słuchanie męża i wspieranie go, bez szemrania, bez narzekania, bez wypominania mu błędów, które z pewnością popełni.

Jest jeszcze droga oddania wszystkiego Bogu i przyjęcia z pokorą tego co jest, nie walczenia z tym, dbania o Łaskę uświęcającą, codzienną Komunię Świętą i współdziałania z Nim w swoim życiu poprzez modlitwę i niewiele działania. Dla mnie na dziś to dobra droga. Ja tak narozrabiałam dotąd, że sama, bez Jego pomocy nic nie wyprostuję. A tak dostaję pomoc i wiele rzeczy zaczyna się zmieniać. Na lepsze. W tym ja. Powoli. Bo jeszcze dużo walczę po swojemu. Ale Ojciec jest cierpliwy.

Pewnie jest też wiele innych dróg. Tylko ze jak myślę nie da się iść kilkoma drogami na raz.

Odpowiedzialność, czy raczej współodpowiedzialność, to postawa żony, lepsza niż postawa zbuntowanej nastoletniej córki, która narzeka, że tata jej nie da na samochód, kurtkę i dojazdy i nie daje jej o decydować o wydatkach. To nie jest zwykle tak, że ktoś nam odda kierownicę bez naszej inicjatywy. Tak jak wygodnie jest gadać kierowcy z tylnego siedzenia, tak i wygodnie jest kierowac i o wszystkim dexydowac, nawet kosztem gadania. Najtrudniej nauczyć się współpracy. A współpracować można różnie. Jeden zawsze prowadzi, drugi zawsze wspiera albo prowadzą na zmianę.. i wiele innych opcji.
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Ruta pisze: 04 paź 2022, 10:30 Caliope,
Idź do tego prawnika i omów swoją sytuację, żeby podejmować racjonalne decyzje. I zacząć się chronić.

Rozdzielność nie pozbawia dlugów. Rozdzielność majątkowa powstaje od oznaczonego dnia i od tego dnia każde z małżonków pracuje na swój majątek osobisty i zaciąga długi wyłącznie na swoją odpowiedzialność.

To czy małżonkowie odpowiadają wspólnie za wcześniejsze długi i na jakich zasadach zależy od natury tych długów. Za wiele takich długów odpowiedzialność jest wspólna.

Wiesz, ile zarabia mąż, ale tak jak rozumiem co piszesz, mąż decyduje o wszystkich wydatkach, a ty nie masz żadnej wiedzy o waszej sytuacji majątkowej, ani o ciążących na was długach, wydatkach? Ani nie decydujesz o wydatkach, bo wszystkim zarządza mąż?
Wygląda na to, że macie trudną sytuację, skoro powstały długi i jest wam ciężko. Z tego co piszesz, rozumiem, że nie stać was nawet na nową kurtkę dla ciebie i to mimo, że macie teraz już dwa dochody, bo jeszcze jest twój.

Może czas, byś się w to włączyła? Bo na razie w moim odczuciu godzisz się na tą sytuację i na swoją krzywdę. Szczerze mówiąc, czuję złość, kiedy czytam jak ty nic nie możesz. Jesteś mądrą kobietą, tyle już przeszłaś, a nadal nic a nic w siebie nie wierzysz. I czemu? Bo mąż parę lat temu zafiksował się na jakiejś pani pocieszycielce i od tamtej pory cię ignoruje? Spędza sobie weekendy z kolegą? Niech spędza jak lubi. Jasne, że nie tak powinno to wyglądać w małżenstwie, tylko co z tego, skoro tak wygląda?
Mąż nie określa twojej wartości. To jego problem na kim i na czym się zafiksował, kogo widuje. Można się odwiesić od męża, żyć obok i żyć dobrze. A ty Caliope na swoim mężu w moim odczuciu wciąż wisisz. Ciągle szukasz jego uwagi, liczysz, że "się" zmieni, zainterwsuje, ocknie. Wciąż drżysz, że złoży pozew o rozwód, że wymusi rozdzielność majątkową.
Przecież wiesz, że masz wpływ tylko na siebie. Mąż nie zmieni "się", ale jak ty zaczniesz zmieniać siebie, jest szansa, że zmienią się też twoje relacje z otoczeniem. Z mężem też. Tylko trzeba zacząć te zmiany.

Łap Boga za rękę i pytaj, co ma dla ciebie. Przecież jesteś jego ukochaną córeczką, wcale nie chce dla ciebie tego co teraz, smutku, poczucia odrzucenia, niemocy. Jestem pewna, że chce tego co najlepsze. Chronił się dotąd przez tyle trudnych lat. Będzie chronił dalej. Z miłością. Znajdź może jakąś stałą codzienną praktykę duchową, która cię będzie umacniać, w której będziesz się odnajdywać? Bez Boga ani do proga, jak mawiały nasze babcie.

Mam też taką obserwację: pokornie przelewasz wynagrodzenie mężowi do dysponowania... z jednej strony jesteś wtedy ofiarą, sluchasz wymówek, że to mało, z drugiej jednak... za nic wtedy nie odpowiadasz. Łatwo jest wtedy narzekać na męża, że na to nie ma, na tamto nie ma. Ale wcale nie jest łatwo utrzymać trzy osoby, kredyt, samochód. I wymaga to dużo pracy. Nie wiem, czy doceniasz pracę męża, jego wysiłek, czy też uznajesz to za oczywistość.

Może czas zacząć funkcjonować w małżeństwie jak żona, nie córka i włączyć się w zarządzanie finansami rodziny? Że mąż się będzie sprzeciwiać? Pewnie będzie.

Jest jeszcze druga droga, pokory i posłuszeństwa: wybieram słuchanie męża i wspieranie go, bez szemrania, bez narzekania, bez wypominania mu błędów, które z pewnością popełni.

Jest jeszcze droga oddania wszystkiego Bogu i przyjęcia z pokorą tego co jest, nie walczenia z tym, dbania o Łaskę uświęcającą, codzienną Komunię Świętą i współdziałania z Nim w swoim życiu poprzez modlitwę i niewiele działania. Dla mnie na dziś to dobra droga. Ja tak narozrabiałam dotąd, że sama, bez Jego pomocy nic nie wyprostuję. A tak dostaję pomoc i wiele rzeczy zaczyna się zmieniać. Na lepsze. W tym ja. Powoli. Bo jeszcze dużo walczę po swojemu. Ale Ojciec jest cierpliwy.

Pewnie jest też wiele innych dróg. Tylko ze jak myślę nie da się iść kilkoma drogami na raz.

Odpowiedzialność, czy raczej współodpowiedzialność, to postawa żony, lepsza niż postawa zbuntowanej nastoletniej córki, która narzeka, że tata jej nie da na samochód, kurtkę i dojazdy i nie daje jej o decydować o wydatkach. To nie jest zwykle tak, że ktoś nam odda kierownicę bez naszej inicjatywy. Tak jak wygodnie jest gadać kierowcy z tylnego siedzenia, tak i wygodnie jest kierowac i o wszystkim dexydowac, nawet kosztem gadania. Najtrudniej nauczyć się współpracy. A współpracować można różnie. Jeden zawsze prowadzi, drugi zawsze wspiera albo prowadzą na zmianę.. i wiele innych opcji.
Ruto,męża stać, ostatnio wydał znów na siebie, tyle ile bym miała na trzy raty za to co chciałam kupić, To mnie nie stać ,cały czas pisze o sobie, nie ma my.
Nie raz pisałam o docenianiu, mówię to, mam jeszcze klękać i bić pokłony? Nie dla mnie mąż pracuje, a dla siebie. Gdyby pracował dla mnie i syna, doceniałby to co ja robie. Przez to, że więcej zarabia, a koszty są duże moze po mnie jezdzić , a w wypadku, że się zbuntuję, dziecko straci matkę, bo odejdę i jestem jedną nogą poza domem . Wczoraj wpadł w furię i na mnie krzyczał przy dziecku za to, że ludzie mają syf i przychodzą od nich stworzonka, a to przecież moja wina.
Nigdy nic nie chciałam, nie narzekałam, pokornie się zgadzałam, nie tędy droga Ruto, choć to po katolicku. Dla mnie to upokorzenie i zrobienie ze mnie podnóżka do bicia. Bo teraz wszystko jest drogie, można było to zrobić taniej, szybciej. Gdybym miała wtedy swoje zdanie byłoby inaczej.
Samochód nie jest mój, ostatnio też poszło na ubezpieczenie z domowych funduszy, żeby mąż sobie sam jeździł lub z kolegą, stąd też biorą się wydatki i długi. Ja też płacę rachunki, robię przelewy i wiem ile jest na wspólnym koncie, ale mamy też konta oddzielne.
Być może wiszę, bo z nim mieszkam i muszę wiele rzeczy jednak ustalać, rozmawiać, nie da się żyć tak obok siebie jakbym chciała.Łatwo komuś tak napisać, nie mieszkając od dawna z mężem, trudniej jest jednak poradzić coś, żeby było inaczej jak się jest w jednym mieszkaniu i ta osoba próbuje żyć swoim życiem, a drugiemu nie pozwala na to samo, tylko ogranicza. Dziecka mi szkoda, ale on na pewno czuję chłód emocjonalny, teraz też z mojej strony do męża. Inaczej bym nie chciała już żyć, zakochana.
Sarah
Posty: 372
Rejestracja: 01 maja 2020, 13:46
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Sarah »

Caliope pisze: 04 paź 2022, 11:40 Wczoraj wpadł w furię i na mnie krzyczał przy dziecku za to, że ludzie mają syf i przychodzą od nich stworzonka,
;)
Oj tam, wszystko dobrze, najwyżej dziecko będzie chodzić na terapię :?
"Zamiast ciągle na coś czekać, zacznij żyć, właśnie dziś. Jest o wiele później niż ci się wydaje". Ks. Jan Kaczkowski
Monti
Posty: 1260
Rejestracja: 21 mar 2018, 18:14
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Mężczyzna

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Monti »

Caliope, dostajesz tutaj różne spostrzeżenia i każdemu odpisujesz, że wdrożenie ich w życie jest niemożliwe z różnych powodów. Często są to powody, które sama sobie wmówiłaś lub wyinterpretowałaś z jakiejś dziwnie pojmowanej "katolickości".
Stąd moje pytanie - chcesz coś zmienić w swoim życiu czy potrzebujesz się tylko wygadać i sobie ponarzekać? Może jest Ci po prostu wygodnie w tej sytuacji - jest źle, ale stabilnie.
"Szukaj pokoju, idź za nim" (Ps 34, 15)
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Monti pisze: 04 paź 2022, 13:21 Caliope, dostajesz tutaj różne spostrzeżenia i każdemu odpisujesz, że wdrożenie ich w życie jest niemożliwe z różnych powodów. Często są to powody, które sama sobie wmówiłaś lub wyinterpretowałaś z jakiejś dziwnie pojmowanej "katolickości".
Stąd moje pytanie - chcesz coś zmienić w swoim życiu czy potrzebujesz się tylko wygadać i sobie ponarzekać? Może jest Ci po prostu wygodnie w tej sytuacji - jest źle, ale stabilnie.
No właśnie nasuwa się pytanie, co jeszcze zmienić, tego to nawet nie wie psycholog katolicki. Bo taki podpowiada, by zaspokajać potrzeby męża i syna, zapominając o swoich. Jeśli wiesz co, bez uszczerbku na synu i bez wyprowadzania się, to chętnie się dowiem. Bardzo łatwo jest zająć się sobą, swoim życiem i sprawami, nie mieszkając ze współmałżonkiem. Może ktoś coś podpowie kto żyje podobnie do mnie i jest szczęśliwy. Nie pamietam bym czytała o kimś takim, bo wszyscy prawie się wyprowadzają i separują lub próbują oboje coś naprawiać.
Monti
Posty: 1260
Rejestracja: 21 mar 2018, 18:14
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Mężczyzna

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Monti »

Caliope pisze: 04 paź 2022, 22:50
Monti pisze: 04 paź 2022, 13:21 Caliope, dostajesz tutaj różne spostrzeżenia i każdemu odpisujesz, że wdrożenie ich w życie jest niemożliwe z różnych powodów. Często są to powody, które sama sobie wmówiłaś lub wyinterpretowałaś z jakiejś dziwnie pojmowanej "katolickości".
Stąd moje pytanie - chcesz coś zmienić w swoim życiu czy potrzebujesz się tylko wygadać i sobie ponarzekać? Może jest Ci po prostu wygodnie w tej sytuacji - jest źle, ale stabilnie.
No właśnie nasuwa się pytanie, co jeszcze zmienić, tego to nawet nie wie psycholog katolicki. Bo taki podpowiada, by zaspokajać potrzeby męża i syna, zapominając o swoich. Jeśli wiesz co, bez uszczerbku na synu i bez wyprowadzania się, to chętnie się dowiem. Bardzo łatwo jest zająć się sobą, swoim życiem i sprawami, nie mieszkając ze współmałżonkiem. Może ktoś coś podpowie kto żyje podobnie do mnie i jest szczęśliwy. Nie pamietam bym czytała o kimś takim, bo wszyscy prawie się wyprowadzają i separują lub próbują oboje coś naprawiać.
Caliope, myślę, że żaden psycholog nie powie Ci, że masz zaspokajać potrzeby innych osób zapominając o swoich. To są fałszywe przekonania podtrzymujące nerwice i inne zaburzenia, które nie mają nic wspólnego z jakąkolwiek religią.
Jeśli chodzi o dziecko, to ono i tak odczuwa konsekwencje waszego emocjonalnego rozwodu, które są zasadniczo podobne do rozwodu formalnego. Więc nie wiem, czy w tym wszystkim naprawdę chodzi o dziecko czy religię, a może są to tylko takie preteksty, by nic nie zmieniać (nie wiem, czy tak jest, to pytanie do Ciebie, nie musisz odpowiadać publicznie).
Ja generalnie jestem przeciwnikiem tezy, że za wszelką cenę trzeba mieszkać razem. Swego czasu się wyprowadziłem, bo koszty emocjonalne, psychicznie i także fizyczne mega toksycznej sytuacji, w jakiej się znalazłem były zbyt wysokie. Uważam, że mam jedno życie, które jest darem od Boga i trwanie w niszczącej sytuacji jest sprzeczne z przykazaniem "nie zabijaj". Inna sprawa, że miałem się gdzie wyprowadzić.
Myślę, że oczekujesz, że ktoś (psycholog, forumowicz) powie Ci, że masz zrobić tak i tak. Tymczasem ani psycholog, ani tym bardziej laik z forum nie powinien Ci doradzać. Jak słusznie zauważasz, nikt nie był w takiej sytuacji jak Ty i też nikt nie weźmie odpowiedzialności za Twoje decyzje.
"Szukaj pokoju, idź za nim" (Ps 34, 15)
Niesakramentalny3
Posty: 237
Rejestracja: 18 mar 2022, 23:38
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Mężczyzna

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Niesakramentalny3 »

Caliope pisze: 04 paź 2022, 22:50 (...) Bardzo łatwo jest zająć się sobą, swoim życiem i sprawami, nie mieszkając ze współmałżonkiem. Może ktoś coś podpowie kto żyje podobnie do mnie i jest szczęśliwy. Nie pamietam bym czytała o kimś takim, bo wszyscy prawie się wyprowadzają i separują lub próbują oboje coś naprawiać.
Czy "bardzo łatwo" jest się zająć swoim życiem? Nie wiem, mnie to trochę kosztowało jednak sporo pracy i zmian w postrzeganiu świata :)

Nie pamiętasz abyś czytała... no może i fakt, bo ostatnio to i mało pisałem ;) Ale ja żyje od ponad 5 lat od ostrej fazy kryzysu (wiosna 2017) ... nie wyprowadziłem się ani nie separowałem. Myślę, że od jakiś 2 lat jestem już mocno szczęśliwy - mimo życia "koło siebie" z żoną (obecnie byłą żoną) ... ok 1.5 roku temu zrobiłem papierowy rozwód - ale wciąż ciągnęliśmy ten wózek we dwoje. Więc da się :) - powodzenia :) (choć u mnie nie doprowadziło to do tzw. "szczęśliwego finału, że: żyli ze sobą razem i szczęśliwie" - ale i tego nie oczekiwałem już)
Firekeeper
Posty: 802
Rejestracja: 24 maja 2021, 19:46
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Firekeeper »

Caliope ja już pisałam będę się najwyżej powtarzać. Byłam w takiej sytuacji. Też trudnej, bo u nas w grę wchodziła jeszcze przemoc psychiczna i fizyczna. Z mężem 5 lat nie spaliśmy w jednej sypialni. Przemoc ekonomiczną stosowałam ja. Oboje stosowaliśmy przemoc fizyczną i psychiczną. Dzieci były świadkami jak dwoje rodziców nie potrafi się porozumieć tylko krzyczy dzień i noc. Były świadkami niezadowolonych z życia rodziców, którzy byli sfrustrowani i tylko nerwy im puszczały.

Jeszcze rok temu ja uważałam, że główny problem to mój mąż i to on musi się leczyć. Ile osób mi pisało w moim wątku, że mam DDA, współuzależniona i to wywoływało we mnie raczej złość i zaprzeczenie.

Druga sprawa mój mąż poszedł do terapeuty jednego i drugiego i co dalej było to samo. A dlaczego dalej było to samo? Bo ja nie potrafiłam zmienić siebie i postrzegania mojego męża w inny sposób. A już tym bardziej zaakceptować siebie.

Myślę, że pierwsze co mi pomogło to zerwanie z przeszłością. Zamknęłam ten rozdział, żeby nie wpływał na teraźniejszość. Ja dużo wspominałam, wypominałam, żyłam wręcz krzywdami jakie wyrządził mi mąż. I choćby nie wiem co on zrobił albo czego nie zrobił ja lubiłam w tej przeszłości siedzieć i się dołować. Teraz czuję bardzo dużą ulgę. Zaczęłam nowy rozdział z czystą kartą. Zostawiłam wszystko co negatywne się działo w małżeństwie za nami.

Po drugie. Akceptacja. Zaakceptowałam dużo. To, że mam męża i mąż jest jaki jest. To, że mam dzieci autystyczne. Nie jesteśmy bogaci. To, że teraz jestem w domu z dziećmi i nie zarabiam. Później zaczęłam akceptować fakt, że moje zachowanie w stosunku do męża to współuzależnienie. Mam swoje deficytu, popełniam błędy. Nie ma co się wypierać i zaprzeczać temu.

To pozwoliło mi pracować nad sobą i nie skupiać się na tym, że mąż ze mną nie współżyje, że śpi w salonie, że jest niemiły, nie rozmawia ze mną, nie mamy więzi, nie jest romantyczny.

Akceptacja tego jak jest i że przyszłości nie zmienię i nie ma sensu snuć planów na przyszłość dały mi szansę na docenienie tego co mam. A okazało się, że mam dużo.

Później stwierdziłam, że czas żeby to co robię i myślę było spójne. Mój mąż dostawał komunikaty masz się zmienić inaczej się rozejdziemy. Stanęłam w prawdzie. Kocham mojego męża, zależy mi na rodzinie i na dzieciach. Odważyłam się mu to powiedzieć po 13 latach małżeństwa. Kocham Cię i chcę z Tobą być.

Dystans jaki stworzyliśmy zaczął się przełamywać kiedy odpuściłam kontrolowanie mojego męża, wpływanie na jego nastrój, poprawianie go. Tłumaczenie mu. Emocjonalne rozmowy z wyrzucaniem przeszłości, straszeniem. Zajęłam się sobą. I swoimi emocjami. Tak żeby nie czuć się sfrustrowana. Odpuściłam. Odpuściłam dużo i wrzuciłam na luz. To pozwoliło mi na obiektywne postrzeganie otoczenia.

Poprawiła się znacznie komunikacja między mną, a mężem. Wypracowaliśmy zasadę STOP. Od maja tak naprawdę podnieśliśmy tylko raz na siebie głos i to z mojej winy, bo pozwoliłam na to by nerwy znalazły ujście i wylało się na męża. Ale ćwiczenie komunikacji i przede wszystkim to, że nauczyłam się słowa ,, przepraszam " lub ,,masz rację" nie pozwoliło na obrzucanie się winą jak kiedyś.

Wszystko to co się ostatnio dzieje czyli spokój, opanowanie, kontrolowanie mnie samej. Dużo uśmiechu, optymizmu, radości ja co dzień. Sprawia, że i na męża patrzę inaczej. Nie jest dla mnie irytującym gburem, który mi zniszczył życie. Ale widzę, jego pozytywne cechy. Zaczęliśmy się nawzajem doceniać, chwalić, pomagać.

Zmieniając siebie samą, zmieniasz swoje postrzeganie otoczenia. Dla przykładu. Mąż wczoraj wpadł w nastrój podły, depresyjny aż był dla mnie nie miły, miał uczucie, że mnie nie szanuje. Zaczęłam od razu się tym nakręcać, ( działam z automatu) że to moja wina. Jestem beznadziejna. Znów pewnie ma kogoś do pocieszania. Czyli dawna ja. Wszystko wziąć do siebie, nakręcić się tym. Ale teraz panuje nad sobą. Więc podeszłam tylko do męża i zapytałam czy czegoś potrzebuje i czy jego nastrój jest chwilowy czy to grubsza sprawa. Nie odzywał się tylko coś tam odburknął. Dawna ja w tym momencie wywołałaby awanturę. Ale ja teraz wiem, że mojemu mężowi największe wsparcie dam jak odpuszczę. Dałam mu buziaka, powiedziałam dobranoc i poszłam spać. Bez nerwów, bez nakręcania się, bez cało nocnej awantury. Dziś mąż jest wesoły, a ja wyspana.

Caliope masz dwa wyjścia w sumie takie jak ja miałam. Wnieść pozew o separację ze wszystkimi tego konsekwencjami. I nie ma co się czuć w tym przegraną czy złą. Bo jeśli nie dajesz rady, to nie dajesz i tyle. Jeśli masz dość to masz dość.
Albo próbować zmienić siebie i nauczyć się bycia szczęśliwą bez względu na to jaki jest Twój mąż.

Ja też myślałam, że będę szczęśliwa jak mój mąż się zmieni. Mój mąż się nie zmienił jest dalej taki sam. Ale ja jestem szczęśliwa, bo udało mi się zmienić siebie i idę dalej do przodu. Robię rzeczy jakich ze strachu, czy z poczucia wyższości czy dumy nie zrobiłabym. Teraz się przełamuję. Małe kroki jakie podejmuję i efekty jakie widzę motywują mnie dalej do mojego rozwoju. Wiem, że mam jeszcze dużo wad i cech które mi przeszkadzają i nad którymi chcę pracować. A mój mąż jest jaki jest i jestem z nim szczęśliwa. Bo on wreszcie też może żyć jak chce i być wolnym. Nie ma nad sobą żony, która wisi nad nim i próbuje zmienić na siłę.

Nie chcę żeby to co piszę brzmiało jak rady, bo mam taki styl doradzający staram się nad tym pracować. Chcę Cię tylko zmotywować do tego, żebyś trochę chciaz odrobinę optymistycznie popatrzyła na siebie i więcej radości, więcej mogę to zrobić, a mniej to się nie uda, bo...
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Monti pisze: 05 paź 2022, 9:44
Caliope pisze: 04 paź 2022, 22:50
Monti pisze: 04 paź 2022, 13:21 Caliope, dostajesz tutaj różne spostrzeżenia i każdemu odpisujesz, że wdrożenie ich w życie jest niemożliwe z różnych powodów. Często są to powody, które sama sobie wmówiłaś lub wyinterpretowałaś z jakiejś dziwnie pojmowanej "katolickości".
Stąd moje pytanie - chcesz coś zmienić w swoim życiu czy potrzebujesz się tylko wygadać i sobie ponarzekać? Może jest Ci po prostu wygodnie w tej sytuacji - jest źle, ale stabilnie.
No właśnie nasuwa się pytanie, co jeszcze zmienić, tego to nawet nie wie psycholog katolicki. Bo taki podpowiada, by zaspokajać potrzeby męża i syna, zapominając o swoich. Jeśli wiesz co, bez uszczerbku na synu i bez wyprowadzania się, to chętnie się dowiem. Bardzo łatwo jest zająć się sobą, swoim życiem i sprawami, nie mieszkając ze współmałżonkiem. Może ktoś coś podpowie kto żyje podobnie do mnie i jest szczęśliwy. Nie pamietam bym czytała o kimś takim, bo wszyscy prawie się wyprowadzają i separują lub próbują oboje coś naprawiać.
Caliope, myślę, że żaden psycholog nie powie Ci, że masz zaspokajać potrzeby innych osób zapominając o swoich. To są fałszywe przekonania podtrzymujące nerwice i inne zaburzenia, które nie mają nic wspólnego z jakąkolwiek religią.
Jeśli chodzi o dziecko, to ono i tak odczuwa konsekwencje waszego emocjonalnego rozwodu, które są zasadniczo podobne do rozwodu formalnego. Więc nie wiem, czy w tym wszystkim naprawdę chodzi o dziecko czy religię, a może są to tylko takie preteksty, by nic nie zmieniać (nie wiem, czy tak jest, to pytanie do Ciebie, nie musisz odpowiadać publicznie).
Ja generalnie jestem przeciwnikiem tezy, że za wszelką cenę trzeba mieszkać razem. Swego czasu się wyprowadziłem, bo koszty emocjonalne, psychicznie i także fizyczne mega toksycznej sytuacji, w jakiej się znalazłem były zbyt wysokie. Uważam, że mam jedno życie, które jest darem od Boga i trwanie w niszczącej sytuacji jest sprzeczne z przykazaniem "nie zabijaj". Inna sprawa, że miałem się gdzie wyprowadzić.
Myślę, że oczekujesz, że ktoś (psycholog, forumowicz) powie Ci, że masz zrobić tak i tak. Tymczasem ani psycholog, ani tym bardziej laik z forum nie powinien Ci doradzać. Jak słusznie zauważasz, nikt nie był w takiej sytuacji jak Ty i też nikt nie weźmie odpowiedzialności za Twoje decyzje.
Zasadniczo po takim poście, mam ogromne ,a nawet z każdym dniem większe poczucie winy, że nie da się już emocjonalnie wrócić i naprawić niczego. Ogólnie jakikolwiek powrót jest niemożliwy. Nie mam gdzie się wyprowadzić, proces będzie trwał latami bym mogła odzyskać moje pieniądze, nikt mi nie pomoże, sama muszę to ogarnąć. Mam też wybór, przestać narzekać, zacisnąć zęby i zapomnieć na amen o sobie i swoim życiu, czy potrzebach, wlecieć w ramiona depresji, bo tak zrobiłam po urodzeniu dziecka i jechać na lekach na depresję. Mam też wybór, krzyczeć głośno co myślę i czego chcę i nie zważać już na konsekwencje, czy rozwód, bo już jestem rozwiedziona i to moja wina, nie dałam rady sprostać wymaganiom i nigdy nie dam. Naprawdę gdybym miała gdzie odejść, bym dziś się spakowała, odetchnęla z ulgą i zaczęła w końcu żyć. Przy pierwszym rozwodzie nie miałam nic, tylko ubrania i nie było problemu bo na chwilę zamieszkałam u matki, ale teraz ona ma jeden pokój i nie mam gdzie się zatrzymać.
Moje życie jest darem bardzo ciężkim w obsłudze, ale fakt jest taki, że najlepiej mi zawsze było samej. Zachciało mi się rodziny i wszyscy przeze mnie cierpią, bo nie potrafię być taka jakby mąż chciał. Bo jestem tylko sobą i nie potrafię się dostosować w sposób taki by nie cierpieć z braków emocjonalnych i wszystkich obsługiwać. Nie potrafię być zimna, wyrachowana i narzekająca, że tego nie ma, tamtego. Nie potrafię powiedzieć, że "czemu tyle pracujesz, ja potrzebuję twojego czasu i ciebie". Jesteś mu potrzebny mężu, ja też chcę być potrzebna tobie. Pieniądze to nie wszystko, co jest ważne w życiu...
ODPOWIEDZ