Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Refleksje, dzielenie się swoimi przeżyciami...

Moderator: Moderatorzy

Nietaka
Posty: 3077
Rejestracja: 21 kwie 2019, 18:10
Jestem: szczęśliwą żoną
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Nietaka »

Swoje przeszłam i przechodzę (z jakiegoś powodu tu jestem, prawda?); są tu moje wpisy, także u Kumena, którego czytasz... Nie chcę podawać konkretnych przykładów, bo forum jest ogólnodostępne. ,,Najwięcej do powiedzenia mają szczęśliwe żony" brzmi lekceważąco... I co to za zarzut? Mówię do Ciebie filtrując wszystko właśnie poprzez 25 lat małżeństwa, w którym bywa różnie...
Ale skoro odbierasz to jako ocenianie, a nie jako chęć pomocy, tylko dlatego, że Ci nie w smak (tak mi to wygląda ), trudno. Nie dziwię się, że lubisz odpowiedzi Ruty, która przesyła Ci same "pozytywy" - wg. mnie właśnie ,,klepie po główce " - to mój odbiór i mogę go chyba wyrazić.
Konkretnych wyjść z analogicznych do Twojej sytuacji (którą uważasz za odosobnioną i niespotykaną, nie wiem dlaczego, bo wiele osób jest tu w sytuacji podobnej) na przestrzeni tych lat miałaś mnóstwo.
Nie chcesz zobaczyć, to nie. Ale nie jest sprawiedliwe twierdzenie, że jesteś zarzucana ogólnikami i ocenami. Ale przecież możesz tak twierdzić. Robienie zarzutu z mojego opisu profilu, i umniejszanie moich wpisów tylko dlatego, że mnie ,,nie znasz" też nie jest wg. mnie w porzadku. Ale możesz to robić.
Nikt tu nie zna nikogo. Mówimy o swoim odbiorze. To może w czymś pomóc. Albo i nie.
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Nietaka pisze: 08 maja 2023, 21:07
Nirwanna pisze: 08 maja 2023, 20:39
A.zelia pisze: 07 maja 2023, 17:54 Ruta, a co jak hormonami zacznie się tłumaczyć przemocowiec? Nie ma problemu i nic się nie stało bo to hormony?
Moderacja przypomina, że dyskusja w tym temacie już była: viewtopic.php?f=19&t=5233 - można się zapoznać.
Zajrzałam, przypomniałam sobie, ale zwróciłam uwagę na koniec tamtej dyskusji, w pewnym sensie, w podobnym klimacie, do panującego w wątku Caliope. Kilkoro ludzi zwraca uwagę na to, co ich niepokoi, nie podoba im się, w sposobie przedstawiania własnego zdania... Adresatka nie przyjmuje do wiadomości (choć deklaruje, że przyjmuje). Dyskusja zamiera.
Pierwsza sprawa, mężczyźni mają do badania głównie tylko testosteron i tarczycę i z tego co wiem i z moich doświadczeń, nie występuje agresja przy spadku testosteronu czy problemow z tarczycą, a stany depresyjne np przy Hashimoto. Kobiety mają inny układ hormonalny i inaczej funkcjonują, poza tym nikt nie bada poziomu hormonów kobiecych oprócz estadiolu i tarczycy, a o resztę trzeba samemu prosić jak się coś wie, lub podejrzewa.Nieczęsto też bada się prolaktynę która wydzielana w za dużych ilościach właśnie powoduje agresję, bo choruje przysadka, często od sytuacji stresowych, za kalorycznej diety i otyłości.Badania były na szczurach. Nawet trafiłam na takie kobiety na kilku grupach internetowych. Jeszcze dużo takich problemów jest w powijakach, a wyniki badań są na stronach zagranicznych, bo w Polsce popularne są psychotropy.
Na dobrą sprawę czy wy chociaż wiecie cokolwiek o problemach z kobiecymi hormonami? myślę, że nie, bo mało kogo to interesuje ,stąd moja 7letnia męka, więc logicznie rzecz biorąc, NIE przemocowiec nie pomyśli o hormonach, a pomyśli o swoich emocjach z pod wpływu, alkoholu, narkotyków, chorób psychicznych i swoich doświadczeń z domu rodzinnego.
Temat upadł, nie ma już argumentów.
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Nietaka pisze: 11 maja 2023, 12:19 Swoje przeszłam i przechodzę (z jakiegoś powodu tu jestem, prawda?); są tu moje wpisy, także u Kumena, którego czytasz... Nie chcę podawać konkretnych przykładów, bo forum jest ogólnodostępne. ,,Najwięcej do powiedzenia mają szczęśliwe żony" brzmi lekceważąco... I co to za zarzut? Mówię do Ciebie filtrując wszystko właśnie poprzez 25 lat małżeństwa, w którym bywa różnie...
Ale skoro odbierasz to jako ocenianie, a nie jako chęć pomocy, tylko dlatego, że Ci nie w smak (tak mi to wygląda ), trudno. Nie dziwię się, że lubisz odpowiedzi Ruty, która przesyła Ci same "pozytywy" - wg. mnie właśnie ,,klepie po główce " - to mój odbiór i mogę go chyba wyrazić.
Konkretnych wyjść z analogicznych do Twojej sytuacji (którą uważasz za odosobnioną i niespotykaną, nie wiem dlaczego, bo wiele osób jest tu w sytuacji podobnej) na przestrzeni tych lat miałaś mnóstwo.
Nie chcesz zobaczyć, to nie. Ale nie jest sprawiedliwe twierdzenie, że jesteś zarzucana ogólnikami i ocenami. Ale przecież możesz tak twierdzić. Robienie zarzutu z mojego opisu profilu, i umniejszanie moich wpisów tylko dlatego, że mnie ,,nie znasz" też nie jest wg. mnie w porzadku. Ale możesz to robić.
Nikt tu nie zna nikogo. Mówimy o swoim odbiorze. To może w czymś pomóc. Albo i nie.
W moim temacie tak, mają wiecej do powiedzenia jak widać wyżej z twojej wypowiedzi, Ruta przede wszystkim jest mi bliska z innego powodu niż ci się wydaje. Właśnie dużo rzeczy ci się wydaje i jakoś ja podawałam swoje przykłady, ale już nie będę tak się wczuwać tu w rolę. Można mnie bardziej przez to pooceniać jako ofiarę, wioskowego głupka który nie wstaję z gwoździa, bo jak można nie widzieć co zrobić. Nie rozumieć przekazu, tylko pies mógł wstać, bo nie miał zobowiązań, dzieci, kredytu i nie kochał współmałżonka. Mam problem, bo nadal kocham, ale nie jestem zakochana.Ja ciebie też nie znam, a uważasz, że jesteś bardzo mądra, nic nie napisząc o sobie samej. To może ja ciebie teraz pooceniam po twoich wpisach.
Co do sytuacji, czytałam wszystkie fora od deski do deski, czerpałam z nich, ale dokładnie o takim dziwnym przypadku nie przeczytałam. Nie było podobnej sytuacji, takiej jakiej oczekiwałam z problemami finansowymi, chorobami i niepełnosprawnościami i jeszcze bez fizycznej zdrady.Gdyby tak było, dawno bym zawinęła wrotki i nie byłoby niepotrzebnych nikomu ponad 100 stron.
Awatar użytkownika
ozeasz
Posty: 4368
Rejestracja: 29 sty 2017, 19:41
Jestem: w separacji
Płeć: Mężczyzna

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: ozeasz »

Caliope pisze: 11 maja 2023, 13:51 Mam problem, bo nadal kocham, ale nie jestem zakochana
Jeśli mówisz o miłości do męża to wybacz, ale z Twoich postów trudno mi wyciągnąć taki wniosek, za to m.in. niespełnione pragnienie bycia kochaną, ważną, szanowaną, pożądaną, docenianą już tak, ważne jest też co pod tymi pojęciami widzisz, i czy tak samo widzi je np. mąż?
Miłości bez Krzyża nie znajdziecie , a Krzyża bez Miłości nie uniesiecie . Jan Paweł II
renta11
Posty: 842
Rejestracja: 05 lut 2017, 19:20
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: renta11 »

Caliope

Znam Cię 3,5 roku, bo od stycznia 2020 r piszesz na forum. I znam Cię dobrze, przynajmniej w tych obszarach, o których piszesz, w których masz problem. Na podstawie Twoich wpisów i Twoich reakcji na wpisy innych poznałam Cię dobrze.
Nie będę pisać o przyczynach problemów, bo sama o nich piszesz. Rzeczywiście trudne miałaś dzieciństwo i dom rodzinny. To fakt niezaprzeczalny. I wyjaśnia Twoje problemy w życiu dorosłym.
Jasno napiszę, że to nie była Twoja wina. Nie Ty wybrałaś tę rodzinę i tych ludzi. Te przeżycia Ciebie ukształtowały, wykształciły w Tobie reakcje obronne. Nie miałaś na to wpływu. Ale matryca, jaka w Tobie tkwi, nie jest prawidłowa i powoduje wiele Twoich problemów. I nie musi tak dalej być. Można zmienić matrycę, zmienić swoje życie.
Ale żeby zmienić matrycę trzeba zauważyć swoje wzorce: swoje zachowanie, swój sposób myślenia, swoje emocje i uczucia.
Więc napiszę, jakie ja widzę problemy u Ciebie. Uprzedzam, że siłą rzeczy będzie to ocenne, ale inaczej się nie da. Trzeba to zrobić wprost.
A więc:
Jesteś bardzo zamkniętą osobą. Nie bez powodu piszę to w takiej kolejności.
1. Począwszy od zamknięcia fizycznego, bo dystansujesz się fizycznie od ludzi (siedzisz sama w domu, nie przyjmujesz gości, nigdzie także nie chodzisz, w zasadzie siedzisz nawet w sypialni), nie masz przyjaciół, ani nawet bliskich koleżanek. Obecnie nie dopuszczasz do siebie nikogo z wyjątkiem dziecka.

2. Zamknięcie fizyczne wynika z zamknięcia mentalnego (błędnej matrycy) związanego z właściwościami umysłu i sposobem myślenia. Głównym Twoim torem myślenia jest to, że świat jest wrogi, wszyscy ludzie są źli i Ciebie nienawidzą. Ale najbardziej dyskredytujesz i nienawidzisz siebie sama. Efektem takiego myślenia jest Twój problem z odrzuceniem. Zanim ktoś Ciebie odrzuci profilaktycznie Ty pierwsza odrzucisz innego człowieka. Tutaj na forum odrzucasz każdego, kto napisze Ci, że problem jest w Tobie, a nie w innych ludziach, a szczególnie w Twoim mężu. Przypominasz w tym dzikie zwierzątko, które gryzie przy każdej próbie zbliżenia, czy zamieszania w Twojej strefie komfortu.

3. Warto pamiętać, że to myśl pojawia się przed emocją w postaci zamknięcia emocjonalnego i uczuciowego.
Czujesz się niekochana, zaniedbana i pokrzywdzona. Bliscy (szczególnie mąż) nie doceniają Cię tak, jak na to zasługujesz. Rozmyślasz o tym, czego dla Ciebie nie zrobili, o czym zapomnieli. Wydaje Ci się, że gdyby się zmienili, wykazali więcej wsparcia, miłości i troski wszystko wyglądałoby inaczej. To budzi Twoją złość. Osądzasz. Obwiniasz. Płaczesz. Nie możesz znieść krytyki. Jesteś niezwykle wrażliwa Popadasz w melancholię, czujesz, że Twoje życie zmierza donikąd. Uważasz, że nic Ci nie wychodzi, do niczego się nie nadajesz, kompletnie nie widzisz przed sobą perspektyw. Żalisz się na forum. Na każdą sugestię z proponowanym rozwiązaniem odpowiadasz „Tak, ale to nie będzie skuteczne bo…”.
Całą swoją osobą i postawą przyjmujesz rolę ofiary.
Myślę, że Ty nie chcesz się do roli ofiary przed sobą przyznać. Ale pod spodem kryje się ogromny wstyd, a nawet pogarda dla siebie, dla swojej zależności i bezsilności.

Dlaczego w taki sposób do Ciebie piszę?

Często w życiu ofiary przychodzi moment, gdy bardzo chce coś zmienić. Jesteś na forum pomocowym, więc tej pomocy szukasz. Chcesz zmienić męża, ale wszyscy zgodnie Ci piszemy, że zmienić możesz tylko siebie.
Pierwszym krokiem do tego jest zauważenie swoich wzorców i nawyków.
(to trochę jak przyznanie się przed sobą: nazywam się …… i wchodzę w rolę ofiary;).
św. Augustyn
"W zasadach jedność, w szczegółach wolność, we wszystkim miłosierdzie".
Nietaka
Posty: 3077
Rejestracja: 21 kwie 2019, 18:10
Jestem: szczęśliwą żoną
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Nietaka »

Przeczytałam.
Sarah
Posty: 372
Rejestracja: 01 maja 2020, 13:46
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Sarah »

Caliope pisze: 11 maja 2023, 13:51 czytałam wszystkie fora od deski do deski, czerpałam z nich, ale dokładnie o takim dziwnym przypadku nie przeczytałam. Nie było podobnej sytuacji, takiej jakiej oczekiwałam z problemami finansowymi, chorobami i niepełnosprawnościami i jeszcze bez fizycznej zdrady.Gdyby tak było, dawno bym zawinęła wrotki i nie byłoby niepotrzebnych nikomu ponad 100 stron.
Co w tym dziwnego? Jesteście parą rozwiedzioną emocjonalnie jak wiele innych. Problemy finansowe i zdrowotne też występują powszechnie. Brak zdrady fizycznej? Z tego co piszesz to niewiele wiesz tak naprawdę o swoim mężu i nie chcesz wiedzieć.
"Zamiast ciągle na coś czekać, zacznij żyć, właśnie dziś. Jest o wiele później niż ci się wydaje". Ks. Jan Kaczkowski
Betif
Posty: 65
Rejestracja: 01 maja 2022, 11:05
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Betif »

Caliope, a ja będę z tych trochę głaskających. W życiu nie miałaś łatwo ,i tak na prawdę dalej nie masz ,powiem Ci, że ja to rozumiem chociaż w części, bo sama doświadczałam samotności w związku przez kilka lat(zanim dowiedziałam się ,że mąż ma Kowalską),Mąż nie interesował się moim zdrowiem ,nie był wsparciem ,pomocą po ciężkiej operacji, nie pamiętał o moich urodzianch, nie interesował się mną w ogóle-tak bym to podsumowała .I ja wtedy zajmowałam się sobą ,( wychodziłam ze znajomymi, na spacer, na rower, do kina ,na spektakl)był czas ,że nie rozmawialiśmy w ogóle bo po co ....ale na dłuższą metę nie da się ,ja się coraz gorzej psychicznie czułam ,żyliśmy nie razem tylko obok a chyba o to nie chodzi w małżeństwie .Ja mam nadzieję ,że dzięki Twojej wytrwałości ,stawianiu granic i pracy nad sobą uratujesz to małżeństwo .
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

ozeasz pisze: 11 maja 2023, 17:03
Caliope pisze: 11 maja 2023, 13:51 Mam problem, bo nadal kocham, ale nie jestem zakochana
Jeśli mówisz o miłości do męża to wybacz, ale z Twoich postów trudno mi wyciągnąć taki wniosek, za to m.in. niespełnione pragnienie bycia kochaną, ważną, szanowaną, pożądaną, docenianą już tak, ważne jest też co pod tymi pojęciami widzisz, i czy tak samo widzi je np. mąż?
Od dwóch tygodni, nie jestem zainteresowana jak widzi mąż. Ja kocham postawą miłości, nie uczuciami czy emocjami. Tak jak tu pracowałam, nie jestem uwieszona emocjonalnie. Przede wszystkim mam braki miłości przez relacje w rodzinie pierwotnej, ale to nie moja wina, że tak było i nie będę brała tego na klatę.
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

renta11 pisze: 11 maja 2023, 20:53 Caliope

Znam Cię 3,5 roku, bo od stycznia 2020 r piszesz na forum. I znam Cię dobrze, przynajmniej w tych obszarach, o których piszesz, w których masz problem. Na podstawie Twoich wpisów i Twoich reakcji na wpisy innych poznałam Cię dobrze.
Nie będę pisać o przyczynach problemów, bo sama o nich piszesz. Rzeczywiście trudne miałaś dzieciństwo i dom rodzinny. To fakt niezaprzeczalny. I wyjaśnia Twoje problemy w życiu dorosłym.
Jasno napiszę, że to nie była Twoja wina. Nie Ty wybrałaś tę rodzinę i tych ludzi. Te przeżycia Ciebie ukształtowały, wykształciły w Tobie reakcje obronne. Nie miałaś na to wpływu. Ale matryca, jaka w Tobie tkwi, nie jest prawidłowa i powoduje wiele Twoich problemów. I nie musi tak dalej być. Można zmienić matrycę, zmienić swoje życie.
Ale żeby zmienić matrycę trzeba zauważyć swoje wzorce: swoje zachowanie, swój sposób myślenia, swoje emocje i uczucia.
Więc napiszę, jakie ja widzę problemy u Ciebie. Uprzedzam, że siłą rzeczy będzie to ocenne, ale inaczej się nie da. Trzeba to zrobić wprost.
A więc:
Jesteś bardzo zamkniętą osobą. Nie bez powodu piszę to w takiej kolejności.
1. Począwszy od zamknięcia fizycznego, bo dystansujesz się fizycznie od ludzi (siedzisz sama w domu, nie przyjmujesz gości, nigdzie także nie chodzisz, w zasadzie siedzisz nawet w sypialni), nie masz przyjaciół, ani nawet bliskich koleżanek. Obecnie nie dopuszczasz do siebie nikogo z wyjątkiem dziecka.

2. Zamknięcie fizyczne wynika z zamknięcia mentalnego (błędnej matrycy) związanego z właściwościami umysłu i sposobem myślenia. Głównym Twoim torem myślenia jest to, że świat jest wrogi, wszyscy ludzie są źli i Ciebie nienawidzą. Ale najbardziej dyskredytujesz i nienawidzisz siebie sama. Efektem takiego myślenia jest Twój problem z odrzuceniem. Zanim ktoś Ciebie odrzuci profilaktycznie Ty pierwsza odrzucisz innego człowieka. Tutaj na forum odrzucasz każdego, kto napisze Ci, że problem jest w Tobie, a nie w innych ludziach, a szczególnie w Twoim mężu. Przypominasz w tym dzikie zwierzątko, które gryzie przy każdej próbie zbliżenia, czy zamieszania w Twojej strefie komfortu.

3. Warto pamiętać, że to myśl pojawia się przed emocją w postaci zamknięcia emocjonalnego i uczuciowego.
Czujesz się niekochana, zaniedbana i pokrzywdzona. Bliscy (szczególnie mąż) nie doceniają Cię tak, jak na to zasługujesz. Rozmyślasz o tym, czego dla Ciebie nie zrobili, o czym zapomnieli. Wydaje Ci się, że gdyby się zmienili, wykazali więcej wsparcia, miłości i troski wszystko wyglądałoby inaczej. To budzi Twoją złość. Osądzasz. Obwiniasz. Płaczesz. Nie możesz znieść krytyki. Jesteś niezwykle wrażliwa Popadasz w melancholię, czujesz, że Twoje życie zmierza donikąd. Uważasz, że nic Ci nie wychodzi, do niczego się nie nadajesz, kompletnie nie widzisz przed sobą perspektyw. Żalisz się na forum. Na każdą sugestię z proponowanym rozwiązaniem odpowiadasz „Tak, ale to nie będzie skuteczne bo…”.
Całą swoją osobą i postawą przyjmujesz rolę ofiary.
Myślę, że Ty nie chcesz się do roli ofiary przed sobą przyznać. Ale pod spodem kryje się ogromny wstyd, a nawet pogarda dla siebie, dla swojej zależności i bezsilności.

Dlaczego w taki sposób do Ciebie piszę?

Często w życiu ofiary przychodzi moment, gdy bardzo chce coś zmienić. Jesteś na forum pomocowym, więc tej pomocy szukasz. Chcesz zmienić męża, ale wszyscy zgodnie Ci piszemy, że zmienić możesz tylko siebie.
Pierwszym krokiem do tego jest zauważenie swoich wzorców i nawyków.
(to trochę jak przyznanie się przed sobą: nazywam się …… i wchodzę w rolę ofiary;).
Rento znów ci się wydaje, że ja się zamykam na ludzi, a tak nie jest. Mam w pracy koleżanki, poza pracą, mam codziennie kontakt z ludźmi i mnie akceptują i lubią, lubię też pobyć sama ze sobą. Nigdy nie miałam za bardzo kontaktów z ludźmi, bo byłam brzydka i dzieci nie chciały się ze mną bawić, a później dorosli przyjaźnić. Ja bardzo lubię sobie posiedzieć sama ,pograć i poznawać ludzi przez internet.
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Sarah pisze: 12 maja 2023, 0:34
Caliope pisze: 11 maja 2023, 13:51 czytałam wszystkie fora od deski do deski, czerpałam z nich, ale dokładnie o takim dziwnym przypadku nie przeczytałam. Nie było podobnej sytuacji, takiej jakiej oczekiwałam z problemami finansowymi, chorobami i niepełnosprawnościami i jeszcze bez fizycznej zdrady.Gdyby tak było, dawno bym zawinęła wrotki i nie byłoby niepotrzebnych nikomu ponad 100 stron.
Co w tym dziwnego? Jesteście parą rozwiedzioną emocjonalnie jak wiele innych. Problemy finansowe i zdrowotne też występują powszechnie. Brak zdrady fizycznej? Z tego co piszesz to niewiele wiesz tak naprawdę o swoim mężu i nie chcesz wiedzieć.
Przeczytaj jeszcze raz ten wyimek, napisałam, że nie znalazłam tego czego oczekiwałam.Ja oczekiwałam, ze ktoś będzie miał bardzo podobnie i cis z tego poczerpię. A po co mam wiedzieć jak mam z niego zejść, zdecydujcie się na jakąś wersję. Albo myślę o mężu, żyję i się bardzo interesuje, albo odwieszam i zostawiam oraz nic nie chce wiedzieć. Logiczne.
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Betif pisze: 12 maja 2023, 8:08 Caliope, a ja będę z tych trochę głaskających. W życiu nie miałaś łatwo ,i tak na prawdę dalej nie masz ,powiem Ci, że ja to rozumiem chociaż w części, bo sama doświadczałam samotności w związku przez kilka lat(zanim dowiedziałam się ,że mąż ma Kowalską),Mąż nie interesował się moim zdrowiem ,nie był wsparciem ,pomocą po ciężkiej operacji, nie pamiętał o moich urodzianch, nie interesował się mną w ogóle-tak bym to podsumowała .I ja wtedy zajmowałam się sobą ,( wychodziłam ze znajomymi, na spacer, na rower, do kina ,na spektakl)był czas ,że nie rozmawialiśmy w ogóle bo po co ....ale na dłuższą metę nie da się ,ja się coraz gorzej psychicznie czułam ,żyliśmy nie razem tylko obok a chyba o to nie chodzi w małżeństwie .Ja mam nadzieję ,że dzięki Twojej wytrwałości ,stawianiu granic i pracy nad sobą uratujesz to małżeństwo .
Zobaczę jak będzie, na pewno zmieniłam myślenie i przestałam się obwiniać i szukać wiecznie w sobie złego, bo to do niczego dobrego nie prowadzi. Kryzys nie jest tylko i wyłącznie mój, zdołałam oddać w końcu mężowi jego połowę. Dziękuję za twój krzepiący wpis , wspomnę w modlitwie.
Awatar użytkownika
ozeasz
Posty: 4368
Rejestracja: 29 sty 2017, 19:41
Jestem: w separacji
Płeć: Mężczyzna

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: ozeasz »

Caliope pisze: 12 maja 2023, 21:17 Od dwóch tygodni, nie jestem zainteresowana jak widzi mąż. Ja kocham postawą miłości, nie uczuciami czy emocjami. Tak jak tu pracowałam, nie jestem uwieszona emocjonalnie. Przede wszystkim mam braki miłości przez relacje w rodzinie pierwotnej, ale to nie moja wina, że tak było i nie będę brała tego na klatę.
Caliope zobacz co napisałaś kiedy tu weszłaś, 3 lata wstecz:
Caliope pisze: 05 sty 2020, 20:32 Boję się wyśmiania przez męża, że dopiero teraz coś zrozumiałam i chcę zmienić. Wyrażenia afirmatywne są jego językiem miłości, chciałam powiedzieć że go doceniam i za co. 6 lat nie mogłam tego zrobić, teraz doceniam siebie jako kobietę, żonę i matkę, by móc docenić jego. Jestem skłonna kochać go takim jakim jest i wybaczyć wszystko. Boli mnie aż głowa z nerwów.
Miesiąc później:
Caliope pisze: 27 lut 2020, 18:22 Witam. To mój drugi ostatni post. Za namową Ruty zajmowalam się sobą odkąd mąż stwierdził że mnie nie kocha. Moje próby rozmowy by naprawić nie skutkowały. Zbuntowałam się wczoraj że jak nie jestem żoną to nie będę wypelniala obowiązków jak służącąa. Okazało się że mąż dwa miesiące zwodził mnie bym mu prała skarpety, i siedział sobie przy komputerze Zarządził całkowity rozpad tego małżeństwa, bo się nie dopasowalismy, nie mieliśmy wspólnych zainteresowań i jak ja śmialam mieć depresję po porodzie wczesniaczym. Dużo sobie powiedzieliśmy i mi cała miłość i nadzieja przeszły ,tli się tylko to że już nigdy to nie będzie pełna rodzina. Szkoda mi syna,pozdrawiam i życzę szczęścia parom które wróciły do siebie.
A tu, znów po miesiącu napisałaś tak:
Caliope pisze: 20 mar 2020, 16:00 Dzisiaj przepełniona Bożą miłością mogę stwierdzić, że nie tylko dam radę wszystko przetrwać, ale dam radę w razie nawrócenia męża na dobrą drogę, pokierować moim życiem by było dobre i wartościowe. Moje poczucie wartości jest teraz na odpowiednim poziomie, modlę się, zawierzam wszystko Bogu i jestem szczęśliwa z nim.
Dwa dni później:
Caliope pisze: 22 mar 2020, 12:43 Mam dziś gorszy dzień, wczoraj mój mąż zrobił zakupy, wyszedł z synem na spacer po trzech miesiącach i był cały dzień w domu z nami. Dziś już go nie ma, pojechał pewnie do kolegi na jacht, a ja siedzę z synem i czuję się znów oszukana i wykorzystana. Jestem zła że tak dałam się nabrać, chciałabym zniknąć i zacząć od nowa, ale nie wiem czy tego właśnie dokladnie chcę.
Dzisiaj piszesz że:
Caliope pisze: 12 maja 2023, 21:17 Od dwóch tygodni, nie jestem zainteresowana jak widzi mąż. Ja kocham postawą miłości
A mija trzeci rok od Twojej tu obecności, huśtawka trwa nadal, widzisz to, jak wahadło, raz wychylone w jedną innym razem w drugą...?

No i nie jestem winna, hmm, a kto tu pisze o winie? Za to znamienne dla mnie jest myślenie: winny-niewinny, nie mogę dostrzec w takim myśleniu postawy jestem odpowiedzialny za swoje decyzje ewentualnie nie jestem, tylko tu już nie jest tak słodko, bo mówiąc :to nie moja wina sprowadza się rozmowę do tego poziomu zawężając możliwości percepcji do tego że: albo ktoś zawinił albo nie i jest domyślnie "czysty" a to zwykle, najczęściej nieprawda, bo zawsze, celowo używam wielkiego kwantyfikatora, jesteśmy odpowiedzialni za swoje zachowanie-kropka, więc na dzień dzisiejszy jeśli jako dojrzałe osoby nie potrafimy wziąć" na klatę " rzeczy które się ciągną z dzieciństwa, bo sobie z nimi np. nie radzimy, to komunikat: jestem za to odpowiedzialny jest jak najbardziej na miejscu, lub: robię wszystko co tylko możliwe by ten wpływ(negatywny) osłabić, zniwelować ale tak czy tak jestem odpowiedzialny za to co i jak robię.

Dopuszczasz taką możliwość o której tu napisałem?
Miłości bez Krzyża nie znajdziecie , a Krzyża bez Miłości nie uniesiecie . Jan Paweł II
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Ruta »

Caliope pisze: 12 maja 2023, 21:37 Zobaczę jak będzie, na pewno zmieniłam myślenie i przestałam się obwiniać i szukać wiecznie w sobie złego, bo to do niczego dobrego nie prowadzi. Kryzys nie jest tylko i wyłącznie mój, zdołałam oddać w końcu mężowi jego połowę.
Caliope, podoba mi się to co napisałaś. To był dla mnie ważny moment, gdy przestałam brać na siebie wszystko, co złożyło się na kryzys w moim małżeństwie i uświadomiłam sobie, że mój mąż też ma do swój realny wkład. Jak to z grubsza posegregowałam, łatwiej mi było zająć się tym, co moje, mężowi zostawiając co mężowskie.

Wyżej napisałaś o brakach w miłości. Byłam kiedyś na warsztatach z siostrą Anną Pudełko. Powiedziała coś, co w pierwszej chwili wydało mi się brutalne. Że jeśli nie dostaniemy w dzieciństwie zapasu miłości w relacjach z rodzicami, to nie jest to do odrobienia w relacjach w życiu dorosłym. Nie nakarmimy tego głodu w małżeństwie, w relacjach z dziećmi, z nikim. Poczułam się jak uderzona, dotknęło mnie to i pomyślałam - no to co, mam do końca życia żyć z taką dziurą? Na szczęście siostra wyjaśniła więcej.

Po pierwsze powiedziała, że nikt nie wchodzi w życie zupełnie pusty, nie dostawszy miłości. W czasie, gdy byliśmy mali, bezradni, ktoś nas karmił, ubierał, ktoś nauczył nie wychodzić na jezdnię, ktoś do nas mówił, skoro nauczyliśmy się mówić, gdy dorastaliśmy może ktoś podzielił się czymś co dało nam siłę, jakąś refleksją, pomocną radą. Że warto to zobaczyć.Tą miłość, dzięki której żyjemy i której jednak doświadczyliśmy. Mówiła też, że nawet najbardziej zranieni, niezdolni do okazywania miłości rodzice dali nam jedną rzecz, za którą możemy poczuć wdzięczność - życie. Zdecydowali o naszym urodzeniu, że się pojawimy. I że to już dużo. Gdy zobaczyłam to w taki sposób, poczułam jakby te mojego dzbanki stały się pełniejsze, niż to odczuwałam.

Drugie co zapamiętałam, to że ganiając za ludźmi, by napełnić ten głód z dzieciństwa, ciągle będzie nam za mało. Że ten głód możemy leczyć w relacji z Bogiem. I On nam będzie powoli napełniał te nasze braki. To dla mnie też było trudne do zrozumienia, bo w tamtym czasie Bóg był dla mnie odległy. Sądziłam, że do poczucia miłości potrzebuję człowieka. W bliższej relacji z Bogiem, którą z czasem nawiązałam, naprawdę zaczęłam doświadczać bycia kochaną, tak po ojcowsku i po macierzyńsku. Ale też Bóg wie, że potrzebuję i innych ludzi, i tą miłość zaczął mi okazywać także przez inne osoby, ich troskę, czułość, wsparcie, dobre słowo, pomoc.

Z czasem zaakceptowałam, że nie dostałam tyle miłości w dzieciństwie, ile potrzebowałam. Że byłam dzieckiem krzywdzonym. I że nie ponoszę za to odpowiedzialności. Pomogło. Nie wiem, czy dobrze odebrałam twój wpis, że i ty się do takiej akceptacji zbliżasz.
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

ozeasz pisze: 13 maja 2023, 7:29
Caliope pisze: 12 maja 2023, 21:17 Od dwóch tygodni, nie jestem zainteresowana jak widzi mąż. Ja kocham postawą miłości, nie uczuciami czy emocjami. Tak jak tu pracowałam, nie jestem uwieszona emocjonalnie. Przede wszystkim mam braki miłości przez relacje w rodzinie pierwotnej, ale to nie moja wina, że tak było i nie będę brała tego na klatę.
Caliope zobacz co napisałaś kiedy tu weszłaś, 3 lata wstecz:
Caliope pisze: 05 sty 2020, 20:32 Boję się wyśmiania przez męża, że dopiero teraz coś zrozumiałam i chcę zmienić. Wyrażenia afirmatywne są jego językiem miłości, chciałam powiedzieć że go doceniam i za co. 6 lat nie mogłam tego zrobić, teraz doceniam siebie jako kobietę, żonę i matkę, by móc docenić jego. Jestem skłonna kochać go takim jakim jest i wybaczyć wszystko. Boli mnie aż głowa z nerwów.
Miesiąc później:
Caliope pisze: 27 lut 2020, 18:22 Witam. To mój drugi ostatni post. Za namową Ruty zajmowalam się sobą odkąd mąż stwierdził że mnie nie kocha. Moje próby rozmowy by naprawić nie skutkowały. Zbuntowałam się wczoraj że jak nie jestem żoną to nie będę wypelniala obowiązków jak służącąa. Okazało się że mąż dwa miesiące zwodził mnie bym mu prała skarpety, i siedział sobie przy komputerze Zarządził całkowity rozpad tego małżeństwa, bo się nie dopasowalismy, nie mieliśmy wspólnych zainteresowań i jak ja śmialam mieć depresję po porodzie wczesniaczym. Dużo sobie powiedzieliśmy i mi cała miłość i nadzieja przeszły ,tli się tylko to że już nigdy to nie będzie pełna rodzina. Szkoda mi syna,pozdrawiam i życzę szczęścia parom które wróciły do siebie.
A tu, znów po miesiącu napisałaś tak:
Caliope pisze: 20 mar 2020, 16:00 Dzisiaj przepełniona Bożą miłością mogę stwierdzić, że nie tylko dam radę wszystko przetrwać, ale dam radę w razie nawrócenia męża na dobrą drogę, pokierować moim życiem by było dobre i wartościowe. Moje poczucie wartości jest teraz na odpowiednim poziomie, modlę się, zawierzam wszystko Bogu i jestem szczęśliwa z nim.
Dwa dni później:
Caliope pisze: 22 mar 2020, 12:43 Mam dziś gorszy dzień, wczoraj mój mąż zrobił zakupy, wyszedł z synem na spacer po trzech miesiącach i był cały dzień w domu z nami. Dziś już go nie ma, pojechał pewnie do kolegi na jacht, a ja siedzę z synem i czuję się znów oszukana i wykorzystana. Jestem zła że tak dałam się nabrać, chciałabym zniknąć i zacząć od nowa, ale nie wiem czy tego właśnie dokladnie chcę.
Dzisiaj piszesz że:
Caliope pisze: 12 maja 2023, 21:17 Od dwóch tygodni, nie jestem zainteresowana jak widzi mąż. Ja kocham postawą miłości
A mija trzeci rok od Twojej tu obecności, huśtawka trwa nadal, widzisz to, jak wahadło, raz wychylone w jedną innym razem w drugą...?

No i nie jestem winna, hmm, a kto tu pisze o winie? Za to znamienne dla mnie jest myślenie: winny-niewinny, nie mogę dostrzec w takim myśleniu postawy jestem odpowiedzialny za swoje decyzje ewentualnie nie jestem, tylko tu już nie jest tak słodko, bo mówiąc :to nie moja wina sprowadza się rozmowę do tego poziomu zawężając możliwości percepcji do tego że: albo ktoś zawinił albo nie i jest domyślnie "czysty" a to zwykle, najczęściej nieprawda, bo zawsze, celowo używam wielkiego kwantyfikatora, jesteśmy odpowiedzialni za swoje zachowanie-kropka, więc na dzień dzisiejszy jeśli jako dojrzałe osoby nie potrafimy wziąć" na klatę " rzeczy które się ciągną z dzieciństwa, bo sobie z nimi np. nie radzimy, to komunikat: jestem za to odpowiedzialny jest jak najbardziej na miejscu, lub: robię wszystko co tylko możliwe by ten wpływ(negatywny) osłabić, zniwelować ale tak czy tak jestem odpowiedzialny za to co i jak robię.

Dopuszczasz taką możliwość o której tu napisałem?
Ale ja mam dosyć brania tego na klatę, życia w poczuciu wiecznej krzywdy i poczucia winy. No ile można tak żyć, mam dosyć. Huśtawki zawsze będą, jeśli uważasz, że życie jest linią prostą, to tak nigdy nie będzie, zawsze będzie jakiś upadek. Oboje jesteśmy winni za ten kryzys, czemu mam nie oddać mężowi połowy, tylko dalej sama to ciągnąć. Nic i nikt mi nie zastąpi braków z dzieciństwa, ja musze z tym żyć i nie chcę brać na klatę myślenia, że moja wina, że mama nie potrafiła mnie kochać. No normalnie już starczy. Wolę sobie myśleć, że kocham siebie samą i dawać miłość innym jeśli zechcą ją przyjąć. Nie chcę być odpowiedzialna za innych I ich błędy.
ODPOWIEDZ