Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Refleksje, dzielenie się swoimi przeżyciami...

Moderator: Moderatorzy

Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

W ten dzień Matki napisałam swojej sms i życzenia z prośbą o zrozumienie, akceptację i szacunek do mnie. Nic nie odpisała na niego, a mi wcale nie jest przykro. To mnie zawsze blokowało przed relacjami z ludźmi, bo bałam się, że zrobię coś źle, a to spowodowało też kryzys i obniżenie poczucia wartości. Mam na razie dosyć ludzi, relacji z nimi, chyba zmęczenie materiału. Samej mi dobrze i jakoś też nie mam w planach pytać męża co z nami. Najgorsze jest to, że nie odczuwam potrzeb, np. rozmowy, a te inne których tak mi brakowało zaczęły zanikać.
elena
Posty: 428
Rejestracja: 14 kwie 2020, 19:09
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: elena »

Myśle, ze trochę Cię rozumiem, bo tez nie mam potrzeb i oczekiwań w relacjach z innymi. Chyba boje się kolejnych rozczarowań.
Ja w Dzien Matki skupiłam się na wdzięczności za to, ze sama jestem mamą, jestem szczęśliwa, ze doświadczam macierzyństwa i ze mam z synem super kontakt.

Ze swoją mamą mam dobre relacje, chociaz byłam i jestem nadal pod jej wpływem, robiłam wszystko, żeby spełnić jej oczekiwania i żeby była zadowolona ze mnie, jak szłam własną droga, która jej nie pasowała to się obrażała i wciąż czułam presję. Tu muszę jeszcze popracować.
„Kocha się nie za cokolwiek, ale pomimo wszystko, kocha się za nic”. Ks. Jan Twardowski
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Ruta »

Caliope, a jak ty się czujesz z takim wycofaniem? Czasem wycofanie się jest dobre, by nabrać sił, przemyśleć, zmienić postawę z jaką wchodzimy w relacje i jest to pomocne. Ale czasem jest destrukcyjne, może prowadzić do rozwoju depresji. Czy wiesz tak dla siebie, jakie jest to twoje wycofanie?

Mierzenie się z odrzuceniem i brakiem akceptacji jest dla mnie trudne. Stale uważam na to, by nie wejść znów w myślenie, że to ze mną jest coś nie tak, że muszę zabiegac o innych. Dlatego sądzę, że dobrze, że walczysz o siebie by z takiej postawy wyjść - a tak odbieram twoje wpisy. Mi pomaga opowiadanie sobie mojej historii o moich relacjach na nowo. Bo do tej pory nie miałam swojej narracji, a to co myślałam i przyjmowałam to była narracja mojej mamy, mojej rodziny, mojego męża. I w tych narracjach to ze mną było coś zawsze nie tak. A wszyscy dookoła byli kryształowi. Moja nowa narracja obejmuje mój punkt widzenia i moje uczucia.

Trudno było mi żyć w poczuciu odrzucenia. Najpierw w mojej rodzinie: przez ojca, któremy los jego dzieci był obojętny i który nie czuł odpowiedzialności, poza jakimiś zrywami, które miały nas do niego przywiązywać i poprawiać mu samopoczucie, zdarzało się, że zbliżał się do nas tylko po to, by zbliżyć się ponownie do naszej mamy. I gdy osiągnął swój cel, znów o nas zapominał. Równolegle byłam stale odrzucana przez mamę, która wkręciła mnie jako dziecko w ciągłe staranie się o jej akceptację, której mi nigdy nie dawała. Ja dawałam z siebie maksimum, byle tylko usłyszeć pochwałę, akceptację. Wierzyłam jej też, że to naturalne, że starsza siostra za wszystko odpowiada. Myślę, że było jej trudno, bo raz po raz zostawała z nami sama i moja pomoc naprawdę była potrzebna. Ale mniej by mnie to wszystko skrzywdziło, gdybym miała w tym jej wsparcie i uznanie. A tak zostawiała mnie z obowiązkami, które mnie przerastały, i krytykowała gdy tylko sobie z czymś nie poradziłam. I jak sobie radziałam też, żebym nie poczuła się zbyt pewnie. Wymagała też ode mnie stałej rezygnacji z moich potrzeb, na rzecz potrzeb rodziny. Nie miałam też wsparcia i akceptacji od rodziny ani ze strony mamy, ani taty - dla obu rodzin byłam podobnie jak moje rodzeństwo dzieckiem z nieprawego łoża, i żadna z rodzin nie uznawała nas za "swoje". Rosłam z rodzeństwem na emocjonalnym pustkowiu.

To co mnie karmiło to incydentalne kontakty. Nie miałam z nikim stałej bezpiecznej więzi. Ale okruchy miłości i zainteresowania pozwalały mi żyć. Incydentalne kontakty z moimi dziadkami, szczególnie z moją babcią. Jak sobie myślę o rzadkich pobytach u babci, i jak się wtedy dobrze czułam, nie potrafię sobie nawet wyobrazić, jak czułabym się ze sobą, dorastając w takiej akceptacji i poczuciu zaopiekowania przez cały czas. Pomagało też wsparcie i pochwały od nauczycielki. Od mamy koleżanki. Od koleżanki. Z jednej strony pozwalały mi żyć, z drugiej strony były tak rzadkie i tak ważne - że zaczęłam ich bardzo pragnąć. I aktywnie poszukiwać akceptacji. Oraz nauczyłam zadowalać się takimi okruchami.

Myślę, że odrzucenie przez męża - pierwszej w moim życiu osoby z którą stworzyłam stałą więź w której czułam się dobrze - właśnie dlatego tak mocno mnie zabolało i tak mocno mnie rozbiło. Myślę, też z powodu tego wszystkiego czułam się dobrze w więzi z mężczyzną uzależnionym od pornografii, odrzucającym mnie raz po raz w sferze bliskości i czułości, z mężczyzną uzależnionym od alkoholu i narkotyków. Bo dostawałam te swoje okruchy. Bo czasem jednak byłam przytulana, bo czasem słyszałam dobre słowo, bo łączyły nas różne rzeczy i gdy ta wspólnota się realizowała - we wspólnej wycieczce, przygotowaniu obiadu, rozmowie - byłam najszczęśliwszą osobą na świecie. Nie widziałam nic złego w tym, że cała odpowiedzialność jest na mnie, uważałam to za naturalne. I gdy z czymś nie dawałam sobie rady, nie uważałam, że mam prawo poprosić o pomoc. Czułam się znów winna, że sobie nie radzę, beznadziejna, słaba, gorsza. Potrzeba akceptacji i otrzymania tych okruchów była we mnie bardzo silna.

Uświadomienie sobie tego, co się z moim życiu działo, jak na mnie wpływało, jak kształtowało mój sposób wchodzenia w więzi, oczekiwania w relacjach, pomaga mi je zmieniać. Przepracowanie mojej więzi z mamą pomoga mi w zmianie oczekiwań w relacji z mężem. Bo wszystkie deficyty więzi jakie mam przeniosłam na relację z mężem. A całą winę za wszystkie nasze trudności brałam na siebie. Nie wszystko kręci się na szczęście wokół mnie. Moja mama jest jaka jest z powodu jej własnych trudności, nie moich. Trudności mojego męża także nie płyną ze mnie. I żadne moje bardziej, lepiej, więcej - ich trudności nie zmieni. Ja mogę tylko stawiać granice, by ich trudności nie wpływały na mnie tak mocno. Może dzięki temu coś dostrzegą i zmienią - a może nie.

Pocieszyły mnie niedawno takie słowa, myślę, że odnoszą się do każdej kobiety odrzuconej w relacji z mężem, niezależnie od powodu, więc zacytuję: "Dziewczyno, są mężczyźni, którzy mają wredne, krzykliwe, zaniedbane żony, które ciosają im kołki na głowie i oni są przy nich, znoszą ich trudności, dbają o rodzinę, o dzieci i niosą swój krzyż. Nie jesteś najbrzydsza, najbardziej zaniedbana, najgłupsza, najbardziej wredna, na pewno starałaś się o męża, robiłaś co tylko mogłaś, by czuł się dobrze, dbałaś o relację, zabiegałaś o mężą na różne sposoby. Decyzje twojego męża nie mają nic wspólnego z tobą. To są jego problemy, jego trudności. To nie znaczy, że ty nie masz swoich. Ale to znaczy, że twoje trudności te realne, te przez męża wyolbrzymione i te wymyślone, nie są żadnym powodem do decyzji o odejściu od ciebie, odrzuceniu cię, oddaleniu. To ma więcej wspólnego z tym, jak twój mąż postrzega życie, jakie ma oczekiwania wobec życia, czym się łudzi, czym się karmi, co sądzi na temat małżeństwa i priorytetów życiowych."

Coś w tym jest - ja mimo wszystkich trudności męża, jestem wciąż gotowa do pojednania, pracy nad sobą, akceptowania męża z jego trudnościami, a jest ich nie mało. I głównym powodem nigdy nie były moje uczucia do męża, bo te miałam różne, zaleznie od sytuacji, ale właśnie moja postawa wobec małżeństwa. Myślę, że tak ja ja kochając męża, mogę być wierna przysiędze, tak mąż kochając mnie, może być jej niewierny. Ja kochając mamę mogę chcieć dobrej relacji z nią, a moja mama kochając mnie może mnie ranić. Nikt z nas nie umie dobrze kochać, a niektórzy nie potrafią wcale. Co nie znaczy, że nie kochają.
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Ruta pisze: 27 maja 2021, 12:27 Caliope, a jak ty się czujesz z takim wycofaniem? Czasem wycofanie się jest dobre, by nabrać sił, przemyśleć, zmienić postawę z jaką wchodzimy w relacje i jest to pomocne. Ale czasem jest destrukcyjne, może prowadzić do rozwoju depresji. Czy wiesz tak dla siebie, jakie jest to twoje wycofanie?

Mierzenie się z odrzuceniem i brakiem akceptacji jest dla mnie trudne. Stale uważam na to, by nie wejść znów w myślenie, że to ze mną jest coś nie tak, że muszę zabiegac o innych. Dlatego sądzę, że dobrze, że walczysz o siebie by z takiej postawy wyjść - a tak odbieram twoje wpisy. Mi pomaga opowiadanie sobie mojej historii o moich relacjach na nowo. Bo do tej pory nie miałam swojej narracji, a to co myślałam i przyjmowałam to była narracja mojej mamy, mojej rodziny, mojego męża. I w tych narracjach to ze mną było coś zawsze nie tak. A wszyscy dookoła byli kryształowi. Moja nowa narracja obejmuje mój punkt widzenia i moje uczucia.

Trudno było mi żyć w poczuciu odrzucenia. Najpierw w mojej rodzinie: przez ojca, któremy los jego dzieci był obojętny i który nie czuł odpowiedzialności, poza jakimiś zrywami, które miały nas do niego przywiązywać i poprawiać mu samopoczucie, zdarzało się, że zbliżał się do nas tylko po to, by zbliżyć się ponownie do naszej mamy. I gdy osiągnął swój cel, znów o nas zapominał. Równolegle byłam stale odrzucana przez mamę, która wkręciła mnie jako dziecko w ciągłe staranie się o jej akceptację, której mi nigdy nie dawała. Ja dawałam z siebie maksimum, byle tylko usłyszeć pochwałę, akceptację. Wierzyłam jej też, że to naturalne, że starsza siostra za wszystko odpowiada. Myślę, że było jej trudno, bo raz po raz zostawała z nami sama i moja pomoc naprawdę była potrzebna. Ale mniej by mnie to wszystko skrzywdziło, gdybym miała w tym jej wsparcie i uznanie. A tak zostawiała mnie z obowiązkami, które mnie przerastały, i krytykowała gdy tylko sobie z czymś nie poradziłam. I jak sobie radziałam też, żebym nie poczuła się zbyt pewnie. Wymagała też ode mnie stałej rezygnacji z moich potrzeb, na rzecz potrzeb rodziny. Nie miałam też wsparcia i akceptacji od rodziny ani ze strony mamy, ani taty - dla obu rodzin byłam podobnie jak moje rodzeństwo dzieckiem z nieprawego łoża, i żadna z rodzin nie uznawała nas za "swoje". Rosłam z rodzeństwem na emocjonalnym pustkowiu.

To co mnie karmiło to incydentalne kontakty. Nie miałam z nikim stałej bezpiecznej więzi. Ale okruchy miłości i zainteresowania pozwalały mi żyć. Incydentalne kontakty z moimi dziadkami, szczególnie z moją babcią. Jak sobie myślę o rzadkich pobytach u babci, i jak się wtedy dobrze czułam, nie potrafię sobie nawet wyobrazić, jak czułabym się ze sobą, dorastając w takiej akceptacji i poczuciu zaopiekowania przez cały czas. Pomagało też wsparcie i pochwały od nauczycielki. Od mamy koleżanki. Od koleżanki. Z jednej strony pozwalały mi żyć, z drugiej strony były tak rzadkie i tak ważne - że zaczęłam ich bardzo pragnąć. I aktywnie poszukiwać akceptacji. Oraz nauczyłam zadowalać się takimi okruchami.

Myślę, że odrzucenie przez męża - pierwszej w moim życiu osoby z którą stworzyłam stałą więź w której czułam się dobrze - właśnie dlatego tak mocno mnie zabolało i tak mocno mnie rozbiło. Myślę, też z powodu tego wszystkiego czułam się dobrze w więzi z mężczyzną uzależnionym od pornografii, odrzucającym mnie raz po raz w sferze bliskości i czułości, z mężczyzną uzależnionym od alkoholu i narkotyków. Bo dostawałam te swoje okruchy. Bo czasem jednak byłam przytulana, bo czasem słyszałam dobre słowo, bo łączyły nas różne rzeczy i gdy ta wspólnota się realizowała - we wspólnej wycieczce, przygotowaniu obiadu, rozmowie - byłam najszczęśliwszą osobą na świecie. Nie widziałam nic złego w tym, że cała odpowiedzialność jest na mnie, uważałam to za naturalne. I gdy z czymś nie dawałam sobie rady, nie uważałam, że mam prawo poprosić o pomoc. Czułam się znów winna, że sobie nie radzę, beznadziejna, słaba, gorsza. Potrzeba akceptacji i otrzymania tych okruchów była we mnie bardzo silna.

Uświadomienie sobie tego, co się z moim życiu działo, jak na mnie wpływało, jak kształtowało mój sposób wchodzenia w więzi, oczekiwania w relacjach, pomaga mi je zmieniać. Przepracowanie mojej więzi z mamą pomoga mi w zmianie oczekiwań w relacji z mężem. Bo wszystkie deficyty więzi jakie mam przeniosłam na relację z mężem. A całą winę za wszystkie nasze trudności brałam na siebie. Nie wszystko kręci się na szczęście wokół mnie. Moja mama jest jaka jest z powodu jej własnych trudności, nie moich. Trudności mojego męża także nie płyną ze mnie. I żadne moje bardziej, lepiej, więcej - ich trudności nie zmieni. Ja mogę tylko stawiać granice, by ich trudności nie wpływały na mnie tak mocno. Może dzięki temu coś dostrzegą i zmienią - a może nie.

Pocieszyły mnie niedawno takie słowa, myślę, że odnoszą się do każdej kobiety odrzuconej w relacji z mężem, niezależnie od powodu, więc zacytuję: "Dziewczyno, są mężczyźni, którzy mają wredne, krzykliwe, zaniedbane żony, które ciosają im kołki na głowie i oni są przy nich, znoszą ich trudności, dbają o rodzinę, o dzieci i niosą swój krzyż. Nie jesteś najbrzydsza, najbardziej zaniedbana, najgłupsza, najbardziej wredna, na pewno starałaś się o męża, robiłaś co tylko mogłaś, by czuł się dobrze, dbałaś o relację, zabiegałaś o mężą na różne sposoby. Decyzje twojego męża nie mają nic wspólnego z tobą. To są jego problemy, jego trudności. To nie znaczy, że ty nie masz swoich. Ale to znaczy, że twoje trudności te realne, te przez męża wyolbrzymione i te wymyślone, nie są żadnym powodem do decyzji o odejściu od ciebie, odrzuceniu cię, oddaleniu. To ma więcej wspólnego z tym, jak twój mąż postrzega życie, jakie ma oczekiwania wobec życia, czym się łudzi, czym się karmi, co sądzi na temat małżeństwa i priorytetów życiowych."

Coś w tym jest - ja mimo wszystkich trudności męża, jestem wciąż gotowa do pojednania, pracy nad sobą, akceptowania męża z jego trudnościami, a jest ich nie mało. I głównym powodem nigdy nie były moje uczucia do męża, bo te miałam różne, zaleznie od sytuacji, ale właśnie moja postawa wobec małżeństwa. Myślę, że tak ja ja kochając męża, mogę być wierna przysiędze, tak mąż kochając mnie, może być jej niewierny. Ja kochając mamę mogę chcieć dobrej relacji z nią, a moja mama kochając mnie może mnie ranić. Nikt z nas nie umie dobrze kochać, a niektórzy nie potrafią wcale. Co nie znaczy, że nie kochają.
Ja czuję się dobrze z takim wycofaniem. Po to właśnie jest terapia by się na sobie skupić i w razie czego wycofać bez żalu, czy chęci dalszej własnej destrukcji. Mój mąż był naprawdę jedyną osobą w życiu której ufałam, no ale życie zweryfikowało, że mogę ufać tylko sobie samej. Po tym moim sms poczułam się bardziej wolna, choć nie o to mi chodzi, tęsknię za czasem z mężem. Tylko mam problem z przypomnieniem sobie coś miłego, może mi sie tylko wydawało, że było miłe.
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Od wczoraj jestem bardzo zła na męża i jego rodzinę. Mój syn bardzo teraz chłonie wszystko co jest w przedszkolu i przynosi mi brzydkie słowa, zachowania godne krytyki. Wczoraj powiedział jedno słowo które wywołało oburzenie, zostałam oskarżona też, że uczę dziecko takich słów, mąż mi zrobił okropną awanturę. Naprawdę ja nie pasuję do nikogo, bo każdy mnie kopie i poniewiera, dlatego nie lubię ludzi i jest mi dobrze samej.
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Męczy mnie komunikacja, najchętniej bym się do nikogo nie odzywała. A muszę wyjaśniać moje sprawy i stawiać granice i jakoś to się ciągnie. Jeszcze 2 lata temu wzięłabym na siebie wszystkie winy za wszystkich ludzi i się zabiczowała, teraz próbuję wszystko wyjaśniać, ale bardzo mi się nie chce tego robić.
Bławatek
Posty: 1675
Rejestracja: 09 maja 2020, 13:08
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Bławatek »

Caliope pisze: 31 maja 2021, 9:34 Od wczoraj jestem bardzo zła na męża i jego rodzinę. Mój syn bardzo teraz chłonie wszystko co jest w przedszkolu i przynosi mi brzydkie słowa, zachowania godne krytyki. Wczoraj powiedział jedno słowo które wywołało oburzenie, zostałam oskarżona też, że uczę dziecko takich słów, mąż mi zrobił okropną awanturę. Naprawdę ja nie pasuję do nikogo, bo każdy mnie kopie i poniewiera, dlatego nie lubię ludzi i jest mi dobrze samej.
Caliope tylko ten co na codzien nie ma do czynienia z dzieckiem będzie się czepiał. A niestety zakazane czy też nieznane słowa kuszą każde dziecko. Mój przynosi ze szkoły "śmieszne" piosenki których uczą koledzy mający starsze rodzeństwo. A brzydkie słowa łatwo wyłapuje z bajek (bo często się zdarzają w pełnometrażowych kinowych) lub z filmików na YouTube. I niestety działa zasada - im więcej zwracam uwagę, że ma tak nie mówić lub zakazuję, albo się złoszczę to tym bardziej go to zachęca. A Twój syn wiele jeszcze pewnie nie rozumie i przynosi z przedszkola te słowa jako nowość, bo ich w domu nie słyszy. Aczkolwiek "zawsze winna jest matka" 😉 - jak syn coś złego zrobił lub powiedział to też słyszałam komentarz teściów, że u nich w rodzinie takich zachowań nie było. Wyrzuć złość z siebie i żyj dalej 🙂
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Bławatek pisze: 31 maja 2021, 16:41
Caliope pisze: 31 maja 2021, 9:34 Od wczoraj jestem bardzo zła na męża i jego rodzinę. Mój syn bardzo teraz chłonie wszystko co jest w przedszkolu i przynosi mi brzydkie słowa, zachowania godne krytyki. Wczoraj powiedział jedno słowo które wywołało oburzenie, zostałam oskarżona też, że uczę dziecko takich słów, mąż mi zrobił okropną awanturę. Naprawdę ja nie pasuję do nikogo, bo każdy mnie kopie i poniewiera, dlatego nie lubię ludzi i jest mi dobrze samej.
Caliope tylko ten co na codzien nie ma do czynienia z dzieckiem będzie się czepiał. A niestety zakazane czy też nieznane słowa kuszą każde dziecko. Mój przynosi ze szkoły "śmieszne" piosenki których uczą koledzy mający starsze rodzeństwo. A brzydkie słowa łatwo wyłapuje z bajek (bo często się zdarzają w pełnometrażowych kinowych) lub z filmików na YouTube. I niestety działa zasada - im więcej zwracam uwagę, że ma tak nie mówić lub zakazuję, albo się złoszczę to tym bardziej go to zachęca. A Twój syn wiele jeszcze pewnie nie rozumie i przynosi z przedszkola te słowa jako nowość, bo ich w domu nie słyszy. Aczkolwiek "zawsze winna jest matka" 😉 - jak syn coś złego zrobił lub powiedział to też słyszałam komentarz teściów, że u nich w rodzinie takich zachowań nie było. Wyrzuć złość z siebie i żyj dalej 🙂
Wyjaśniłam, jest ok. To mojemu mężowi najbardziej urosło do niebotycznych rozmiarów, dobrze, że potrafię na bieżąco studzić jego złość.
marylka
Posty: 1372
Rejestracja: 30 sty 2017, 17:01
Jestem: szczęśliwą żoną
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: marylka »

Caliope pisze: 31 maja 2021, 9:34 Naprawdę ja nie pasuję do nikogo, bo każdy mnie kopie i poniewiera, dlatego nie lubię ludzi i jest mi dobrze samej.
Caliope - zastanawiałaś się nad tymi słowami?
Dlaczego "do nikogo" i "każdy"?

Przecież wiesz że to tylko mąż i może jeszcze dwie osoby

A ty już nie lubisz świata i ludzi bo 'każdy' cie kopie
A to nieprawda.
Warto to mieć na uwadze

To było dla mnie kiedyś ważne - to że mąż mnie oszukał zdradził i zlekceważył - to tylko mąż tak zrobił.
Moi przyjaciele zostali, koledzy i koleżanki też.
Oni mnie nie zawiedli a i możemy nadal na siebie liczyć
Mąż - ważna persona ale nie jedyna.
Nie zawężaj męża do całego świata
Będzie Ci lżej :)
Pozdrawiam
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

marylka pisze: 01 cze 2021, 14:17
Caliope pisze: 31 maja 2021, 9:34 Naprawdę ja nie pasuję do nikogo, bo każdy mnie kopie i poniewiera, dlatego nie lubię ludzi i jest mi dobrze samej.
Caliope - zastanawiałaś się nad tymi słowami?
Dlaczego "do nikogo" i "każdy"?

Przecież wiesz że to tylko mąż i może jeszcze dwie osoby

A ty już nie lubisz świata i ludzi bo 'każdy' cie kopie
A to nieprawda.
Warto to mieć na uwadze

To było dla mnie kiedyś ważne - to że mąż mnie oszukał zdradził i zlekceważył - to tylko mąż tak zrobił.
Moi przyjaciele zostali, koledzy i koleżanki też.
Oni mnie nie zawiedli a i możemy nadal na siebie liczyć
Mąż - ważna persona ale nie jedyna.
Nie zawężaj męża do całego świata
Będzie Ci lżej :)
Pozdrawiam
Nawet nie pomyślałam o mężu, nasza relacja jest poza moim zasięgiem, a kłopoty rozwiązuję od razu i wychodzę do innego pokoju. Chodzi o moją rodzinę pierwotną, o relację z matką, relację z bratowymu z którymi ona ma relację jak z córkami. O braci którzy są za matką i nie wierzą, że dla mnie jest inna niż dla nich. Dlatego nie pasuję, nigdy tam nie pasowałam i nawet nie zamierzam, bo to mnie niszczy. Lepiej czuć się sobą i być samej niż próbować się porównywać z osobami do których i tak się niczym nie dorówna. Nie piję, nie mam znajomych. Przed nikim przynajmniej się nie muszę otwierać, bo nie obchodzi nikogo co czuję. Nawet już mi obojętne czy będę z mężem czy nie, przestałam walczyć o to małżeństwo.
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Czy można przechodzić kryzys? żeby tak zobojętnieć, że już się nie chce dalej walczyć, bo wyczerpało się wszystko co możliwe i jest ogromna wyrwa w sercu i pustka? Zostawiłam Bogu moje małżeństwo w 100% nie mam już siły by o tym myśleć, myślałam, że to jest mój spokój, ale to nie to. Miałam się uśmiechać być radosna, ale po takim czasie jest mi smutno i nie mam ochoty na nic.
Al la
Posty: 2739
Rejestracja: 07 lut 2017, 23:36
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Al la »

Caliope, może przyszedł czas podjęcia decyzji, co dalej z tym, co dostałaś od Boga?
Jesteś mądra, empatyczna, masz doświadczenie przeżycia kryzysu, Twoje wpisy są bardzo pomocne dla innych forumowiczów.
Może czas zaistnieć w innej przestrzeni, gdzie możesz się dzielić swoim doświadczeniem.
Wiem, na podstawie mojej własnej historii, że wystarczy się pojawić, czy to grupa wsparcia, czy wspólnota (jakakolwiek) i znajdujesz tam swoje miejsce. W wolności, nic na siłę.
Na mężu życie się nie kończy, możesz nie pasować do ludzi, którzy są Ci coś winni, ale na pewno pasujesz do Boga.
On jest dawcą życia i chce, aby Twoje życie było pełnią w obfitości!
Pogody Ducha!
Ty umiesz to, czego ja nie umiem. Ja mogę zrobić to, czego ty nie potrafisz - Razem możemy uczynić coś pięknego dla Boga.
Matka Teresa
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Ruta »

Caliope pisze: 03 cze 2021, 2:41 Czy można przechodzić kryzys? żeby tak zobojętnieć, że już się nie chce dalej walczyć, bo wyczerpało się wszystko co możliwe i jest ogromna wyrwa w sercu i pustka? Zostawiłam Bogu moje małżeństwo w 100% nie mam już siły by o tym myśleć, myślałam, że to jest mój spokój, ale to nie to. Miałam się uśmiechać być radosna, ale po takim czasie jest mi smutno i nie mam ochoty na nic.
Można przechodzić taki kryzys. I można już nie chcieć walczyć. Może to być bardzo twórczy i inspirujący punkt w życiu. Tam gdzie kończą się i wyczerpują się nasze siły, tam dla Pana Jezusa jest początek. Dlatego to dobry czas na odmawianie modlitwy-medytacji Jezu Ty się tym zajmij, ojca Dolindo. Pewnie znasz, ale wklejam link. Gdy wracam do tej modlitwy, mój spokój rośnie
https://www.youtube.com/watch?v=svKGkbVilqc

To może też być kolejny krok w odwieszeniu. Wyczerpując swoje siły poddawałam się i w końcu zostawiałam małżeństwo, męża. Jak wiesz u mnie to bardzo długi proces, ale każde wyczerpanie sił i poczucie bezsiły pchało mnie o krok do przodu, nie do tyłu, w tym procesie. I nadal mam wrażenie, że jeszcze wszystkiego nie odpuściłam, nie oddałam, że coś tam jeszcze wychynie, ale i w tym się w końcu wyczerpię.

Odpuszczając kolejno różne sprawy ciężar swoich zainteresowań przenosiłam na Boga i swoją relację z Nim. Także na relację z Maryją, z Jezusem, ze świętym Józefem. To osoby, które ten ciężar moich zainteresowań udźwigną. Mąż niekoniecznie. W tych relacjach zdrowieję.

Caliope, przytulam cię, serdecznie, mocno. To wszystko jest bardzo trudne. Piszesz, że nie masz zbyt wielu osób wokół siebie takich z którymi dobrze się czujesz, z którymi możesz spędzić czas. Gdy mój mąż odszedł, wokół mnie także zrobiła się pustka, mnóstwo znajomych się odwróciło, część dlatego, że wiedziała o romansie mojego męża, a ja nie, część dlatego, że uznała że jestem wariatką, bo nie chcę rozwodu, dla części jako samotna mama przestałam być atrakcyjna, a paru męskich znajomych sama musiałam wyeliminować z grona znajomych. Gdy przestałam pić alkohol, to zaczęła się towarzyska pustynia. I dobrze mi na niej - zakończyłam życie towarzyskie.

Warto wyjść do ludzi, poznać nowe osoby. Masz gdzieś w okolicy ognisko Sychar? Są jeszcze wyprawy do lasu, kajaki, rowery, chodzenie po górach, wyjazdy, poznawanie nowych miejsc - to wszystko też można robić wspólnie z innymi ludźmi. Wiele tych rzeczy można też robić samodzielnie, jak się je robi dla siebie, to też sprawiają przyjemność. Odkurzyłaś już rolki?
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Jakos mam na razie dość relacji międzyludzkich, dość rodziny, a tylko ją mam. Ponoszę konsekwencje dawnego życia. A zrobię to co chcę dopiero jak zdam prawo jazdy, bo głupi wyjazd bez samochodu w miejsca które lubię komunikacją trwa dwa razy tyle czasu. W tym roku na razie biegam, chodzę, jak się zrobi cieplej, to odkurzę wrotki, rower. Mam ognisko, ale na razie nic nie słychać, fajnie byłoby komuś pomóc, porozmawiać .
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Ruta »

Ja też się jeszcze nie zebrałam na rolki. Mój syn zdaje egzaminy całoroczne, w przyszłym tygodniu kończymy, więc siedzimy oboje w powtórkach i na tym się skupiam na razie i na tym, by jakoś ogarnąć dom chociaż trochę przy okazji. Ale też mam w planach. Rower też jeszcze nie przejrzany po zimie... Już się nie mogę doczekać końca tych egzaminów, chyba bardziej niż mały...

Myślę, że jak już jesteś na etapie, że masz dość walki o małżeństwo i jesteś gotowa, by zostawić to już całkiem Bogu i przestać się tym zajmować (Jezu, Ty się tym zajmij), to za jakiś czas wrócą ci siły - do tego, by sobie zacząć żyć tu i teraz. U mnie to wymagało jeszcze takiego żalu po stracie, pogodzenia się z tym, że jestem bezsilna (no i dodatkowo komplikowało to wszystko i nadal po części komplikuje współuzależnienia, ale mam go jakby mniej).
Bardzo mi pomogło wybaczenie z ruszeniem od nowa. Pierwsze przymiarki i próby robiłam w czasie Postu, udało mi się wtedy przebaczyć wielu osobom i ofiarować swoje cierpienie za te osoby. Ale nie dotyczyło to najbliższych relacji. Teraz niedawno udało mi się znów pójść do przodu. I przybyły mi całkiem nowe zasoby energii. Sporo tego dźwigałam i nawet nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo mnie to blokuje. Ile moich sił pochłania.
Najwięszy problem mam z wybaczeniem mojej mamie, aktem woli przebaczyłam, wiele puściłam, ale czuję, że coś jeszcze tam pracuje we mnie. Z mężem poszło łatwiej. Z kowalską też. Nawet z teściową. Z Panią z przedszkola i paroma nauczycielkami także, bo odkryłam, że we mnie nadal był żal z takich starych spraw. Nie pałałam chęcią zemsty, ale tkwiłam w poczuciu żalu, oburzenia. Zaczęłam też przebaczać sobie - to ogromna ulga.

Caliope, często piszesz, że ponosisz konsekwencje dawnego życia. Może już to co dawne warto zostawić? Zacząć od nowa? To mi się u Pana Boga zawsze bardzo podoba, że u Niego w każdej chwili, w każdym dniu, każdej godzinie, minucie, sekundzie możemy przyjść do Niego i zacząć od nowa. I zawsze nas przyjmie, bez względu na porę i dawne upadki, trudności.
ODPOWIEDZ