Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Refleksje, dzielenie się swoimi przeżyciami...

Moderator: Moderatorzy

helenast
Posty: 3087
Rejestracja: 30 sty 2017, 11:36
Jestem: szczęśliwą żoną
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: helenast »

Wyborów można dokonywać zawsze i wszędzie ... zależy tylko od tego czy chcecie ?....

Powyższe argumenty - że to strzelenie sobie w kolano - to się nie uda - mąż mnie wyśmieje - tekst do sfrustrowanych kobiet - napisała go kobieta - po co mąż ma tak robić jak nie szanuje itd itd itd są stereotypem tkwienia w postawie wiecznej ofiary .... po co cokolwiek robić jak i tak się nie uda , nic to nie da - więc tkwijcie w rolach , które same sobie przypisałyście - to Wasz wybór ...

Tekst , który wkleiłam nie jest skierowany tylko do świadomości mężczyzn , ale i kobiet , by pokazać im i uświadomić , gdzie popełniają błąd .... te wszystkie wpisy ukazujące obraz mężów tyranów, którzy nie pomagają i pracach domowych, przy dzieciach tak naprawdę nie ukazują ich winy tylko Waszą - kobiet, które się na to wszystko godzą ... same sobie przybrałyście rolę kopciuszka , a nie żony , która tez ma prawo odpocząć , wyjść gdzieś , poczytać książkę itp...

Latami utwierdzałyście Waszych mężów,że kobiety miejsce jest przy garach i w kuchni i teraz macie o to pretensje ?... powiedziałyście kiedyś STOP ! ... byłyście w tym swoim STOP konsekwentne ? ... co Was tak naprawdę zatrzymuje przed zmianami ? ... bo nie robi się tego w kryzysie ??? ... bo pan mąż się obrazi i wszystko się do końca rozsypie ??? ... to tak naprawdę na jakich fundamentach jest zbudowane Wasze małżeństwo ? ... na strachu i bojaźni ?....

To nie wina męża jest ,że taką rolę macie w Waszych związkach - Wy jesteście winne - Wy się na to godzicie - Wy powielacie te złe dla Was działania ...

Nie wiem skąd założenie,że wkładam wszystkich mężów do jednego worka ???... Mój mąż też wyszedł z domu , gdzie mamusia wbijała synusiowi do głowy ,że jest stworzony do innych / wyższych celów niż roboty domowe ,praca w kuchni itd ... i ja też przyjęłam tą rolę weź , przynieś , pozamiataj .... i właśnie kryzys uświadomił mi ,że tą rolę sama sobie z własnej woli przypisałam ,że sama z własnej woli godziłam się na to wszystko ... nie bałam się powiedzieć STOP i zawalczyłam o swoje miejsce w małżeństwie jako żony i partnera, a nie jako służącej , kucharki i pokojówki ... postawiłam granice , które bolały - bolały obie strony , ale dały rezultat zmian ... zmian nie na lepsze, ale na to co ma być normalne w związkach ...

Wybór należy do Was - albo zaczniecie coś zmieniać, albo zostaniecie w fazie wiecznego użalania się , zwalania winy na męża jak to źle Was traktuje, nie szanuje , nie kocha itd itd ...
Bławatek
Posty: 1681
Rejestracja: 09 maja 2020, 13:08
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Bławatek »

Helenast ja w małżeństwie wiele razy próbowałam zmienić postawę mojego męża, który nie chciał się angażować w domowe prace i opiekę nad synem - np. nie wynosiłam śmieci przez parę dni czego efektem był nieprzyjemny zapach i śmieci wysypujące się ze śmietnika (w końcu i tak musiałam te śmieci wynieść ☹️), albo mąż miał za zadanie przecierać z kurzu zabawki syna, szczególnie auta, które sam mu namiętnie kupował - i co? Alba zamykałam oczy by nie widzieć pół centymetrowej warstwy kurzu, albo w końcu sama ten kurz scieralam. Moja "walka" ze zmianą postawy męża trwała 8 lat!!! Aż w końcu głośno powiedziałam moje największe marzenie - dotrwać do 18ki syna i mieć wszystkie obowiązki gdzieś - tzn. nie musieć sprzątać za syna (i męża też), bo już będzie dorosły, z tego samego powodu też gotować codziennie, bo ja się zadowole sałatką na obiad, prasować, prać itd. i dopowiedziałam jeszcze, że za mojego męża też tych wszystkich rzeczy nie będę musiała robić, bo przecież wszyscy będziemy dorośli, a ja wolny czas zamierzam spożytkować na kursy dokształcające, wypady w góry, ogródek, rower, książki... Mężem nie wstrząsnęło, tzn. wstrząsnęło - zaczął kombinować jak się wymiksowac z małżeństwa i zacząć spokojne życie u boku bardziej wyrozumiałej kobiety, bo przecież ja zamach na jego wygodne życie zamierzałam przeprowadzić.

Czasami nie da się innych zmienić, ale można nowe pokolenie inaczej, lepiej wychować co mam nadzieję uda mi się z synem, choć widzę ile ma wspólnych negatywnych cech męża już teraz, ale mam nadzieję, że dobre postawy wezmą u niego górę. Mam możliwość obserwowania innych mężczyzn w rodzinie męża i swojej i np. w rodzinie męża jeden 30-latek jest dla mnie "bohaterem", bo jest taki jak w opisie który zamieściłas. Ale on od małego był przez matkę tak kształtowany (bo dobrego przykładu od ojca swojego też za bardzo nie miał).
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

helenast pisze: 03 sie 2022, 6:20 Wyborów można dokonywać zawsze i wszędzie ... zależy tylko od tego czy chcecie ?....

Powyższe argumenty - że to strzelenie sobie w kolano - to się nie uda - mąż mnie wyśmieje - tekst do sfrustrowanych kobiet - napisała go kobieta - po co mąż ma tak robić jak nie szanuje itd itd itd są stereotypem tkwienia w postawie wiecznej ofiary .... po co cokolwiek robić jak i tak się nie uda , nic to nie da - więc tkwijcie w rolach , które same sobie przypisałyście - to Wasz wybór ...

Tekst , który wkleiłam nie jest skierowany tylko do świadomości mężczyzn , ale i kobiet , by pokazać im i uświadomić , gdzie popełniają błąd .... te wszystkie wpisy ukazujące obraz mężów tyranów, którzy nie pomagają i pracach domowych, przy dzieciach tak naprawdę nie ukazują ich winy tylko Waszą - kobiet, które się na to wszystko godzą ... same sobie przybrałyście rolę kopciuszka , a nie żony , która tez ma prawo odpocząć , wyjść gdzieś , poczytać książkę itp...

Latami utwierdzałyście Waszych mężów,że kobiety miejsce jest przy garach i w kuchni i teraz macie o to pretensje ?... powiedziałyście kiedyś STOP ! ... byłyście w tym swoim STOP konsekwentne ? ... co Was tak naprawdę zatrzymuje przed zmianami ? ... bo nie robi się tego w kryzysie ??? ... bo pan mąż się obrazi i wszystko się do końca rozsypie ??? ... to tak naprawdę na jakich fundamentach jest zbudowane Wasze małżeństwo ? ... na strachu i bojaźni ?....

To nie wina męża jest ,że taką rolę macie w Waszych związkach - Wy jesteście winne - Wy się na to godzicie - Wy powielacie te złe dla Was działania ...

Nie wiem skąd założenie,że wkładam wszystkich mężów do jednego worka ???... Mój mąż też wyszedł z domu , gdzie mamusia wbijała synusiowi do głowy ,że jest stworzony do innych / wyższych celów niż roboty domowe ,praca w kuchni itd ... i ja też przyjęłam tą rolę weź , przynieś , pozamiataj .... i właśnie kryzys uświadomił mi ,że tą rolę sama sobie z własnej woli przypisałam ,że sama z własnej woli godziłam się na to wszystko ... nie bałam się powiedzieć STOP i zawalczyłam o swoje miejsce w małżeństwie jako żony i partnera, a nie jako służącej , kucharki i pokojówki ... postawiłam granice , które bolały - bolały obie strony , ale dały rezultat zmian ... zmian nie na lepsze, ale na to co ma być normalne w związkach ...

Wybór należy do Was - albo zaczniecie coś zmieniać, albo zostaniecie w fazie wiecznego użalania się , zwalania winy na męża jak to źle Was traktuje, nie szanuje , nie kocha itd itd ...
Czy ty czujesz,ze mąż cię kocha helenast? czujesz się kobietą? współżyjesz z mężem?
Myślisz po co mi była woeloletnia praca na terapii w ośrodku, do użalania się? życie w rodzinie z pijącym ojcem i wzorce służącej, to nie mój wybor, tylko siebie można zmienić, nie męża. Będzie chciał, to wszystko zrobi, może odejść ,zdradzić używać przemocy, bo ma wolną wolę. Miałaś depresję kiedyś? umierało Ci dziecko? Nie sądzę, nawet nie wiem jaki miałaś kryzys, bo nie masz swojego wątku. W tym momencie czuję się obrażana jak reszta kobiet, które są po różnych przejściach. Gdybym wiedziała jakie wzorce ma mój mąż nie wyszłabym za niego, a ma katolickie i wręcz ortodoksyjne, a to wyszło w kryzysie. Przez miłość miałam różowe okulary, uchylilabym nieba dla człowieka którego kochałam, ale to już przeszłość i nie wróci. Dopiero teraz kiedy moje uczucia nie mają nic wspólnego z dawnymi, mogę zawalczyć o siebie, tylko o siebie, bo mąż mnie dawno nie kocha, nie ma bliskości od 3 lat i tak naprawdę już mam to w 4 literach, czy będzie łaskawie pomagał w mieszkaniu, czy nie. Mąż nie raz czytał ten tekst w internecie i miał i ma go też w czterech literach. Nie potrzebuję łaski od ludzi, sama ogarnę lub zostawię na środku niech sobie leży. Żyje teraz tylko w postawie miłości, twardo stojąc na nogach.
helenast
Posty: 3087
Rejestracja: 30 sty 2017, 11:36
Jestem: szczęśliwą żoną
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: helenast »

... poddajesz w wątpliwość wszystkie moje przeżycia tylko dlatego ,że nie mam tu na forum wątku ??? ... przeszłam więcej niż Ty wymieniłaś przykładów w swoim powyższym wpisie , ale wyszłam dawno z ulubionej roli wiecznej ofiary, którą to rolę większość kobiet przyjmuje , by usprawiedliwić swoje winy i złe zachowania ... najłatwiej i najprościej jest zrzucić wszystko co złe na męża , na jego pochodzenie, rodzinę, złe wzorce itd itd ... najtrudniej zobaczyć siebie w lustrze tego co Ty sama włożyłaś w kryzys małżeństwa ...

... jak czytam te wieczne narzekania jak to kobieta poświęca się , jak jest krzywdzona , upokarzana , zniewolona itp to mam jasną odpowiedź - sama na to wszystko pozwala ... jest tylko jedno pytanie - dlaczego nie robi nic , by z tego wyjść, by to zmienić, by postawić granice , by powalczyć o siebie ??? ...


,,... Przez miłość miałam różowe okulary, uchylilabym nieba dla człowieka którego kochałam, ale to już przeszłość i nie wróci...,,

Prawdziwa miłość nie nosi różowych okularów - nosi je zauroczenie i inne czynniki, dla których jesteś z i dla partnera....


,,... W tym momencie czuję się obrażana jak reszta kobiet, które są po różnych przejściach. ...,,

Masz prawo się tak czuć , ale nie masz prawa wypowiadać się za inne kobiety - zamiast się unosić pomyśl dlaczego tak naprawdę ten mój wpis wywołał u Ciebie takie emocje ??? .... bo jak one są to znaczy ,ze coś jest na rzeczy w Tobie .... prawda boli i za ten ból prawdy nie będę przepraszać ...


,,... Żyje teraz tylko w postawie miłości, twardo stojąc na nogach....,,

Czy to nazywasz postawą miłości ?

,,....Dziś mam swój kryzys i marzenia żeby odejść, kupić maleńką kawalerkę i żyć pełną piersią...,,
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

helenast pisze: 03 sie 2022, 13:02 ... poddajesz w wątpliwość wszystkie moje przeżycia tylko dlatego ,że nie mam tu na forum wątku ??? ... przeszłam więcej niż Ty wymieniłaś przykładów w swoim powyższym wpisie , ale wyszłam dawno z ulubionej roli wiecznej ofiary, którą to rolę większość kobiet przyjmuje , by usprawiedliwić swoje winy i złe zachowania ... najłatwiej i najprościej jest zrzucić wszystko co złe na męża , na jego pochodzenie, rodzinę, złe wzorce itd itd ... najtrudniej zobaczyć siebie w lustrze tego co Ty sama włożyłaś w kryzys małżeństwa ...

... jak czytam te wieczne narzekania jak to kobieta poświęca się , jak jest krzywdzona , upokarzana , zniewolona itp to mam jasną odpowiedź - sama na to wszystko pozwala ... jest tylko jedno pytanie - dlaczego nie robi nic , by z tego wyjść, by to zmienić, by postawić granice , by powalczyć o siebie ??? ...


,,... Przez miłość miałam różowe okulary, uchylilabym nieba dla człowieka którego kochałam, ale to już przeszłość i nie wróci...,,

Prawdziwa miłość nie nosi różowych okularów - nosi je zauroczenie i inne czynniki, dla których jesteś z i dla partnera....


,,... W tym momencie czuję się obrażana jak reszta kobiet, które są po różnych przejściach. ...,,

Masz prawo się tak czuć , ale nie masz prawa wypowiadać się za inne kobiety - zamiast się unosić pomyśl dlaczego tak naprawdę ten mój wpis wywołał u Ciebie takie emocje ??? .... bo jak one są to znaczy ,ze coś jest na rzeczy w Tobie .... prawda boli i za ten ból prawdy nie będę przepraszać ...


,,... Żyje teraz tylko w postawie miłości, twardo stojąc na nogach....,,

Czy to nazywasz postawą miłości ?

,,....Dziś mam swój kryzys i marzenia żeby odejść, kupić maleńką kawalerkę i żyć pełną piersią...,,
Helenast, ja tu nie muszę tak jak ty wypisywać wszystkiego i całego mojego życia. Ponawiam pytanie, czy czujesz się kobietą,współżyjesz z mężem i czy czujesz, że cię kocha?
helenast
Posty: 3087
Rejestracja: 30 sty 2017, 11:36
Jestem: szczęśliwą żoną
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: helenast »

Caliope pisze: 03 sie 2022, 14:00 Helenast, ja tu nie muszę tak jak ty wypisywać wszystkiego i całego mojego życia. Ponawiam pytanie, czy czujesz się kobietą,współżyjesz z mężem i czy czujesz, że cię kocha?
Ja wypisuję wszystko ???? ...a podobno nawet nie mam swojego wątku :lol:
,,...Ponawiam pytanie, czy czujesz się kobietą,współżyjesz z mężem i czy czujesz, że cię kocha?...,,
Oczywiście,że TAK , TAK, TAK ... też nie przyszło łatwo , też byłam w bardzo mocnym kryzysie , ale pracowałam i nadal pracuję , by z niego wyjść i utrzymać to , co ciężką pracą mi się udało ...
Ostatnio zmieniony 03 sie 2022, 14:26 przez Lawendowa, łącznie zmieniany 1 raz.
Powód: Poprawiono cytowanie
nałóg
Posty: 3364
Rejestracja: 30 sty 2017, 10:30
Jestem: szczęśliwym mężem
Płeć: Mężczyzna

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: nałóg »

Bławatek pisze: 03 sie 2022, 7:21 Czasami nie da się innych zmienić
Bławatku, jest taka prawda że zmiany należy zacząć od siebie .... zmieniaj siebie (a nie otoczenie) a pod wpływem Twoich zmian ma szansę zmienić się też i Twoje otoczenie, a już na pewno zmieni się Twoje postrzeganie tego otoczenia
taka postawa pozwala uniknąć wielu bolesnych i przykrych własnych rozczarowań tym drugim czyli współmałżonkiem.
helenast pisze: 03 sie 2022, 13:02 ... jak czytam te wieczne narzekania jak to kobieta poświęca się , jak jest krzywdzona , upokarzana , zniewolona itp to mam jasną odpowiedź - sama na to wszystko pozwala ... jest tylko jedno pytanie - dlaczego nie robi nic , by z tego wyjść, by to zmienić, by postawić granice , by powalczyć o siebie ??? ...
utożsamiam się z taka postawą Helenast. Warto rozważyć czy to co robię to robię bo chcę? czy robię bo uważam że muszę?
helenast pisze: 03 sie 2022, 13:02 ale wyszłam dawno z ulubionej roli wiecznej ofiary, którą to rolę większość kobiet przyjmuje
Helenast, pozwolisz ,że lekko skoryguję :"spora część kobiet" bo nie wiemy czy większość..
helenast pisze: 03 sie 2022, 13:02 by usprawiedliwić swoje winy i złe zachowania ... najłatwiej i najprościej jest zrzucić wszystko co złe na męża , na jego pochodzenie, rodzinę, złe wzorce itd itd ... najtrudniej zobaczyć siebie w lustrze tego co Ty sama włożyłaś w kryzys małżeństwa ...
trzeba dojrzeć do tego aby zobaczyć, odkryć, nazywać swój UDZIAŁ(nie winę) w kryzysie.

Jeszcze jedna myśl wypływająca z własnego(też) doświadczenia: najbardziej dotyka mnie w przekazie od drugiego człowieka to z czym mam swój problem. Często mocno skrywany czy zepchnięty do podświadomości.
PD
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Ruta »

helenast pisze: 03 sie 2022, 6:20 Wyborów można dokonywać zawsze i wszędzie ... zależy tylko od tego czy chcecie ?....

Powyższe argumenty - że to strzelenie sobie w kolano - to się nie uda - mąż mnie wyśmieje - tekst do sfrustrowanych kobiet - napisała go kobieta - po co mąż ma tak robić jak nie szanuje itd itd itd są stereotypem tkwienia w postawie wiecznej ofiary .... po co cokolwiek robić jak i tak się nie uda , nic to nie da - więc tkwijcie w rolach , które same sobie przypisałyście - to Wasz wybór ...

Tekst , który wkleiłam nie jest skierowany tylko do świadomości mężczyzn , ale i kobiet , by pokazać im i uświadomić , gdzie popełniają błąd .... te wszystkie wpisy ukazujące obraz mężów tyranów, którzy nie pomagają i pracach domowych, przy dzieciach tak naprawdę nie ukazują ich winy tylko Waszą - kobiet, które się na to wszystko godzą ... same sobie przybrałyście rolę kopciuszka , a nie żony , która tez ma prawo odpocząć , wyjść gdzieś , poczytać książkę itp...

Latami utwierdzałyście Waszych mężów,że kobiety miejsce jest przy garach i w kuchni i teraz macie o to pretensje ?... powiedziałyście kiedyś STOP ! ... byłyście w tym swoim STOP konsekwentne ? ... co Was tak naprawdę zatrzymuje przed zmianami ? ... bo nie robi się tego w kryzysie ??? ... bo pan mąż się obrazi i wszystko się do końca rozsypie ??? ... to tak naprawdę na jakich fundamentach jest zbudowane Wasze małżeństwo ? ... na strachu i bojaźni ?....

To nie wina męża jest ,że taką rolę macie w Waszych związkach - Wy jesteście winne - Wy się na to godzicie - Wy powielacie te złe dla Was działania ...

Nie wiem skąd założenie,że wkładam wszystkich mężów do jednego worka ???... Mój mąż też wyszedł z domu , gdzie mamusia wbijała synusiowi do głowy ,że jest stworzony do innych / wyższych celów niż roboty domowe ,praca w kuchni itd ... i ja też przyjęłam tą rolę weź , przynieś , pozamiataj .... i właśnie kryzys uświadomił mi ,że tą rolę sama sobie z własnej woli przypisałam ,że sama z własnej woli godziłam się na to wszystko ... nie bałam się powiedzieć STOP i zawalczyłam o swoje miejsce w małżeństwie jako żony i partnera, a nie jako służącej , kucharki i pokojówki ... postawiłam granice , które bolały - bolały obie strony , ale dały rezultat zmian ... zmian nie na lepsze, ale na to co ma być normalne w związkach ...

Wybór należy do Was - albo zaczniecie coś zmieniać, albo zostaniecie w fazie wiecznego użalania się , zwalania winy na męża jak to źle Was traktuje, nie szanuje , nie kocha itd itd ...
Helenast,
Gdyby kryzys małżeński dało się rozwiązać przez pokazanie mężowi wydrukowanej kartki, nie byłoby nas wszystkich tutaj.

W moim małżenstwie gary myły się same, mąż był zaangażowanym ojcem, nie było problemu z podziałem obowiązków. Aż do czasu, gdy mąż sam siebie raz po raz czynił niezdolnym do wywiązywania się z obowiązków. I żebym mu wtedy pokazała nawet tysiąc zadrukowanych kartek, nie zmieniłoby to tego, że i tak nie dałby rady zmyć nawet jednego gara. Albo miał kaca, albo był pod wpływem marihuany, albo to i to. To co powinnam była wtedy pokazać mężowi, ma inną nazwę: nazywa się drzwi. No ale wtedy miałam fałszywe wyobrażenie o tym, co oznacza moja przysięga małżeńska i sądziłam, że jeśli kocham męża nie mogę tego zrobić. Mogłam. I nie mogłam, a dlaczego - o tym poniżej.

Problem nie zawsze jest w równości, świadomości i podobnych rzeczach. Żyjemy w świecie, gdzie wielu mężczyzn jest uzależnionych, od internetu, gier, pracy, pornografii, mediów społecznościowych, sportu, seksu, najróżniejszych substancji. W małżeństwach z takim problem zastępczym tematem często jest właśnie wojna o równość. Pomaga przykryć prawdziwy problem. U mnie tak było. Nie ten front.

Nie wykluczam wcale, że są przypadki, że mąż nie wie, że gary się zmywa. Ale raczej nie są za częste. Pewnie są i takie, że mężczyzna nie myje garów, bo myje je żona... Pytanie, czemu żona czuje, ze to jej rola. I co jej grozi jak przestanie.

Problem też raczej nie jest w tym, że kobiety są głupie i same sobie winne jak sugerujesz. Kiedy pojawiają się dzieci, siła przebicia kobiety w wielu małżeństwach spada, bo traci ona swoje dochody. Przekonanie, że jeśli kobieta nie pracuje zawodowo, albo pracuje z domu, albo w mniejszym wymiarze, to "ma robic w domu wszystko" jest mocne. A wszelkie próby protestów bywają przez mężów radykalnie tłumione. Na przykład groźbą odcięcia kasy. Gdyby kobieta była sama, poradziłaby sobie. Gdy ma małe dziecko, często wymagające szczególnej opieki - to bardzo szczególna sytuacja, woli się ukorzyć i przetrwać aż dziecko podrośnie i ona odzyska samodzielność ekonomiczną. Może ją odzyskać wczesniej, ma wybór. Ale wtedy kosztem dziecka, jego rehabilitacji, wsparcia. Widzisz, niektórzy mężczyźni nie żartują. A niektóre dzieci wymagają szczególnej opieki.

Niedawno zdałam sobie sprawę, że wiek dzieci i ich potrzeby, były ważnym czynnikiem stawiania/niestawiania granic. Do pewnego czasu priorytetem była rehabilitacja i terapie dzieci i to, żeby najmłodszy stanął na nogi. Dosłownie. Sama bym tego nie ogarnęła. I w takiej sytuacji dysfunkcyjny mąż był lepszy niż żaden. Może i skacowany i odurzony raz po raz, ale przynosił pensję i umożliwiał mi godzenie pracy z opieką nad dziećmi. Czy mogłam juz wtedy postawic granice? Moglam. Ale wiedzialam co się wtedy stanie.

Widzisz, jak je w koncu postawiłam, mój mąż zrobił dokładnie to, co przewidywałam, zmył się do innej pani, gotowej mu usługiwac, zostawiając mnie z całą odpowiedzialnością.
Nie dlatego, ze nie kocha mnie czy dzieci. Po prostu na razie bardziej kocha używki, a do tego także panią przy której nie ma obowiązków, za to ma komfort brania i upijania się oraz innych równie ciekawych aktywności. Nie żeby mój mąż je lubił. To nałogi. Zniewolenia. Które póki co dominują jego życie.

Zdalam sobie sprawę, że postawiłamm granice wtedy, kiedy już mogłam je postawic. Gdybym miała rodzinę, wsparcie, zabezpieczenie finansowe, cokolwiek, pewnie postawiłabym granice wcześniej. Nie miałam.

Jakieś złote recepty dla mnie i wykład co robię nie tak?

Ja mimo wszystko wstrzymałabym się z winieniem ofiar, że są ofiarami i zakładaniem z góry, ze nie robiły i nie robią nic, by swoją sytuację zmienić. I że nie mają świadomości o tym, ze nie jest ich rolą bycie służbą domową. A ja jedna oświecona wiem, jak powinien wyglądać podział obowiązków... I nie widzę ani w sobie, ani w Caliope tkwienia w pozycji ofiary. Raczej mozolną pracę by wyjść z bardzo ciężkiej sytuacji życiowej.

Jakoś tak się składa, ze na pozycji służby często lądują mamy gromadki dzieci w podobnym wieku, lub mamy dzieci z różnymi niepełnosprawnościami. Takie własnie bez zaplecza rodzinno-finansowego. Trzeba to przejść, żeby zrozumieć. Widac ten mechanizm i tu na forum, wątek po wątku.

I jeszcze jedno - większość mężów i ojców dopóki kobieta nie osłabła ekonomicznie, nie przejawiało tendencji "nierównosciowych" i nie mieli rąk przyrośniętych do wiadomej części ciała. I nie oddawała się nałogom. Robią tak, bo mogą. A mogą. Przykre
Ale prawdziwe.

Nie wiedziałam tylko jednej rzeczy potrzebnej mi do pokazania drzwi mężowi, gdy zaczął łamać przysięgę małżeńską. Że mogę zaufać Bogu i że On nie zostawi mnie samej. Ani dzieci. I, że nie ma znaczenia, czego nie mam.

Nie winię ani siebie, ani nie widzę winy w Caliope, ani w Bławatku. Może i kazda z nas przeszła trudne lata, moze i wylądowała na pozycji kuchty, ale to co poświęcając się i podporządkowując zrobilyśmy dla dzieci, dla ich rozwoju jest ważniejsze. I nie, nie czuję się winna. To mój mąż w tym obszarze zawalił, nie ja. Mam swój wkład w kryzys, ale nie tu.
helenast
Posty: 3087
Rejestracja: 30 sty 2017, 11:36
Jestem: szczęśliwą żoną
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: helenast »

Ok.... Każdy ma wybór .... może kiedyś zrozumiecie i same doświadczycie o czym pisałam ...
Nowiutka

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Nowiutka »

Nieśmiało dodam swoje 3grosze, bo czasem brak współpracy w domu jest po prostu manipulacją. U mnie tak było. Jest po jego myśli, idę na rękę, to jak poproszę wyniesie śmieci. Jak jestem przeszkodą do szczęścia to nawet śmieci nie segreguje bo po co, muszę grzebać w śmieciach potem i rozdzielać papier plastik i mieszane (segregacja wpływa na koszty i jest bardzo pilnowana, teraz nie jest to takie okropne jak kiedy były jeszcze pieluchy w koszu....).

Masz to na co się godzisz.
I kwestia daru z siebie.
Myślę że myśli Helenyst wokół tych 2 krążyły.
Lawendowa
Posty: 7702
Rejestracja: 30 sty 2017, 17:44
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Lawendowa »

Caliope pisze: 08 lip 2022, 15:44 Ja się prosiłam przed kryzysem o przytulanie, teraz syn przytulam i zwierzaki.
Wróciłam do tego postu, bo widzę tutaj bardzo istotną kwestię i niebezpieczeństwo zarazem. Trzeba być bardzo uważnym, by potrzeba zaspokojenia własnych potrzeb emocjonalnych nie spowodowała przedmiotowego traktowania dziecka, jako coś/ktoś, kto zaspokoi moją potrzebę przytulania (rozmowy, zwierzeń, partnerstwa). To duża pokusa, przelać wszystkie uczucia na dziecko. Bardzo obciążające jednak dla dziecka jest, gdy rodzic przerzuca na nie swoje niezaspokojone gdzie indziej potrzeby. Efektem tego bywają sytuacje, że dziecko w dorosłym życiu nie potrafi, albo wręcz nie może ułożyć sobie życia, bo zbytnie uwieszenie, albo swoista symbioza z rodzicem to uniemożliwia.
"Ty tylko mnie poprowadź, Tobie powierzam mą drogę..."
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Ruta »

helenast pisze: 03 sie 2022, 20:47 Ok.... Każdy ma wybór .... może kiedyś zrozumiecie i same doświadczycie o czym pisałam ...
Póki co, to co napisałaś rozumiem tak: należy pokazać mężowi kartkę. Nie żółtą i nie czerwoną, ale polecaną przez ciebie. Oraz, że same mamy co chcemy. I jeszcze, że nie próbujemy zmienić swojej sytuacji. Oraz, że nieodpowiedzialność mężów jest naszą winą.
Oraz, że masz idealną sytuację w małżeństwie.

O ile dobrze rozumiem, pokonałaś ciężki małżeński kryzys, pokazując mężowi kartkę i teraz wszystko już idzie dobrze. I jesteś na forum, by podzielić się tą złotą receptą na kryzys. Oraz zdiagnozować, że kobiety same są sobie winne swojej sytuacji. A tu same niewdzięczne osoby, które nie chcą przyjąć twojego punktu widzenia i nie mają przekonania do twojej recepty i mają inny ogląd przyczyny swoich małżeńskich kryzysów. Znów - same są sobie winne. Mogły skorzystać w twoich zlotych rad. A tak będą siedzieć w kryzysie...

Szczerze mówiąc, nie uważam, by to, co dotąd napisałaś było specjalnie pomocne. Forma też mało przyjazna. Ale oczywiście chętnie przeczytam bardziej szczegółowe świadectwo o tym, jak wydrukowanie kartki uratowało twoje małżeństwo. Może wtedy dotrze do mnie więcej. I bardziej pojmę swoją winę. Póki co radośnie nie czuję się winna, mało tego nawet męża nie uważam za winnego.

Szczerze mówiąc, twoje posty odbieram tak: mam kryzys, ale udaję, że w moim małżenstwie jest idealnie, a reszta kobiet jest głupia. I tylko te głupie mają kryzysy, a ja panuję nad sytuacją. Choć oczywiscie mogę się mylić. Z dużym prawdopodobieństwem się mylę.

Mój mąż ma poczucie humoru, więc wydrukuję polecaną przez ciebie kartkę i mu pokażę. Jak tylko się pojawi, bo póki co zniknął i kontakt jest z nim sporadyczny. Zapewne i to zniknięcie jest z winy mojej wiejsko-średniowieczno-katolickiej niskiej świadomości feministycznej ;)

Mniej więcej jestem w stanie przewidzieć męża reakcję i komentarz. Będzie coś o głupich kobietach, które udają mężczyzn i wpędzają w kompleksy inne kobiety wypisując głupoty i udając, że mają idealnie chodzących mężów. O francuskich pieskach raczej nie. Chyba, że powiem, ze taki męzczyzna jest wzorcowy. Będzie też pytanie, czy chcę mężowi dołożyć czy coś wytknąć. Przewiduję też, że jak wyjaśnię, że to eksperyment, który miał sprawić że mój ukochany mąż będzie się dzielił ze mną po równo obowiązkami, to oboje się uśmiejemy.

Ale oczywiście nie wykluczam, że mój mąż padnie na kolana i wyszlocha, że nie zdawał sobie pd paru lat sprawy, że dzieci są nasze wspólne, ani że jest ojcem i teraz właśnie sobie z tego zdał sprawę i sobie przypomniał. Po czym radośnie pobiegnie wstawiać pranie, myć podłogę i gary, oraz gotować obiad, tak wszystko na raz :) Sie gra, sie ma - jak mawiają fani totolotka.
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Lawendowa pisze: 03 sie 2022, 22:25
Caliope pisze: 08 lip 2022, 15:44 Ja się prosiłam przed kryzysem o przytulanie, teraz syn przytulam i zwierzaki.
Wróciłam do tego postu, bo widzę tutaj bardzo istotną kwestię i niebezpieczeństwo zarazem. Trzeba być bardzo uważnym, by potrzeba zaspokojenia własnych potrzeb emocjonalnych nie spowodowała przedmiotowego traktowania dziecka, jako coś/ktoś, kto zaspokoi moją potrzebę przytulania (rozmowy, zwierzeń, partnerstwa). To duża pokusa, przelać wszystkie uczucia na dziecko. Bardzo obciążające jednak dla dziecka jest, gdy rodzic przerzuca na nie swoje niezaspokojone gdzie indziej potrzeby. Efektem tego bywają sytuacje, że dziecko w dorosłym życiu nie potrafi, albo wręcz nie może ułożyć sobie życia, bo zbytnie uwieszenie, albo swoista symbioza z rodzicem to uniemożliwia.
Lawendowa, nigdy w życiu nie przytulałam syna wtedy kiedy nie miał na to ochoty. Nie dałabym rady mieć symbiozy z synem, bo nawet nie potrafię, po to jest terapia by nie zrobić sobie i dziecku krzywdy. Teraz go z mężem nie ma w domu i nawet nie dzwonię. Syn nie może spełnić moich potrzeb partnerskich i małżeńskich, to logiczne.
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

helenast pisze: 03 sie 2022, 14:24
Caliope pisze: 03 sie 2022, 14:00 Helenast, ja tu nie muszę tak jak ty wypisywać wszystkiego i całego mojego życia. Ponawiam pytanie, czy czujesz się kobietą,współżyjesz z mężem i czy czujesz, że cię kocha?
Ja wypisuję wszystko ???? ...a podobno nawet nie mam swojego wątku :lol:
,,...Ponawiam pytanie, czy czujesz się kobietą,współżyjesz z mężem i czy czujesz, że cię kocha?...,,
Oczywiście,że TAK , TAK, TAK ... też nie przyszło łatwo , też byłam w bardzo mocnym kryzysie , ale pracowałam i nadal pracuję , by z niego wyjść i utrzymać to , co ciężką pracą mi się udało ...
Napisałam, że ja tez nie piszę wszystkiego, bo nie muszę .
Mój kryzys zaczął się zaraz po urodzeniu dziecka, które urodziło się chore, uważasz, że to moja wina, że, urodził się wcześniakiem i był reanimowany? lekarze zdecydowali za mnie, że nie będę mieć cesarki i go niedotlenili. Że nie miałam wyjścia jak zostać w domu by miał rehabilitacje, ćwiczenia i ciągle wizyty u specjalistów? miałam go zostawić? wiesz jak to jest mieć dziecko niepełnosprawne? Jak to sobie wyobrażasz jak mąż przed ślubem korzystał z tej twojej kartki, ale po ślubie i pierwszym zobaczeniu syna zmienił się o 180 stopni? To moja wina? jaki miałam wkład w ten kryzys? Bo śmiałam zachorować na depresję po porodzie, jak widziałam jak mój syn umiera mi na rękach? że z własnej woli dla syna zostałam w domu i znosiłam wszystko by wyszedł na prostą?
A jaki mam wkład w kryzys teraźniejszy jeśli chodzi w nim tylko o kłopoty finansowe firmy męża, nie mojej? Co ja mam z tym wspólnego? co wspólnego z tym ma małżeństwo i przysięga? Co dało mi pójście do pracy? tylko tyle, że mam swoje pieniądze, jestem wśród ludzi, ale nie odbuduje to emocjonalnej więzi, nie poczuje się kobietą, nie będę współżyć i nie będę ważna. Więc proszę wytłumaczyć mi gdzie jest mój wkład w kryzys i na co mam się godzić, czy nie godzić. Kompletnie nie rozumiem twojego podejścia. Gdzie jest moja wina ?
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Ruta »

Myślę, że urodzenie dziecka, które z jakichkolwiek powodów wymaga szczególnej opieki samo w sobie jest kryzysogenne. I nie trzeba już nic więcej.
Sam stres związany z ciężkim przebiegiem porodu, a nawet wcześniej - ciąży, obawy o życie dziecka. Na tym etapie występuje często rozdźwięk między emocjami mamy - która już ma więź z dzieckiem i taty - który aż tak silnej więzi często w tym czasie jeszcze nie ma. I często z tego powodu nie rozumie rozpaczy żony, jej stresu, emocji.
Po tak trudnym czasie i osamotnieniu u wielu kobiet rozwija się depresja poporodowa lub inne trudności. Bardzo brakuje wsparcia. No i zaczyna się walka o zdrowie dziecka. I tu znowu wielu ojców odpada, nie tworzy więzi z dzieckiem które jest chore, czy wymaga specjalnego wsparcia. A jesli tworzą, to i tak po jakimś czasie często odchodzą do świata, nawet jeśli fizycznie są w domu. I często mają pretensje do żony, że nie pracuje, inne mamy juz pracują, ze ta rehabilitacja nie taka ważna, że przesadzają... różnie bywa. Do tego jeśli dziecko nie jest niepełnosprawne w widoczny sposób także otoczenie czepia się coraz bardziej, siedzi kobita w domu, a nie robi wszystkiego. A tymczasem rehabilitacja, masaże i wszystko co stanowi wsparcie rozwoju to ciężka praca na kilka godzin dziennie. Codziennie. I stale trzeba się uczyć. W rok wyspecjalizowalam się w kilku technikach rehabilitacji, w masażach i jeszcze paru innych dyscyplinach. I stale się uczę. Nikt nie widzi niepełnosprawnosci syna, ale on dalej ma niedowład, trudnosci edukacyjne, nadal wymaga wielostronnego wsparcia, ćwiczeń, rehabilitacji fizycznej, wsparcia w edukacji. To nadal ciężka praca. Dla mnie.
Na koniec jak się dobrze wykona całą pracę i dziecko rozwija się dobrze, słyszy się zwykle - no i zobacz, przesadzałaś, rozwija się dobrze.
Kiedyś nasza nowa pediatra zobaczyła kartę urodzinową mojego syna. Zapytała mnie czy to ten chlopiec, który jest ze mną na wizycie. Powiedziałam, ze tak. Była pierwszą i ostatnią jak dotąd osobą, która powiedziała: wykonała pani bardzo dużą pracę, gratuluję.
Doceniam sama siebie, widzę postępy syna, to mi teraz wystarczy.

Jest to przykrym faktem, ale mamy dzieci z niepelnosprawnosciami to zwykle samotne mamy. Nie dlatego, ze robia cos źle. Robią co trzeba. Tylko nikt ich nie wspiera. Za to łatwo po nich jeździc.
ODPOWIEDZ