Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Refleksje, dzielenie się swoimi przeżyciami...

Moderator: Moderatorzy

Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Niesakramentalny3 pisze: 05 paź 2022, 10:26
Caliope pisze: 04 paź 2022, 22:50 (...) Bardzo łatwo jest zająć się sobą, swoim życiem i sprawami, nie mieszkając ze współmałżonkiem. Może ktoś coś podpowie kto żyje podobnie do mnie i jest szczęśliwy. Nie pamietam bym czytała o kimś takim, bo wszyscy prawie się wyprowadzają i separują lub próbują oboje coś naprawiać.
Czy "bardzo łatwo" jest się zająć swoim życiem? Nie wiem, mnie to trochę kosztowało jednak sporo pracy i zmian w postrzeganiu świata :)

Nie pamiętasz abyś czytała... no może i fakt, bo ostatnio to i mało pisałem ;) Ale ja żyje od ponad 5 lat od ostrej fazy kryzysu (wiosna 2017) ... nie wyprowadziłem się ani nie separowałem. Myślę, że od jakiś 2 lat jestem już mocno szczęśliwy - mimo życia "koło siebie" z żoną (obecnie byłą żoną) ... ok 1.5 roku temu zrobiłem papierowy rozwód - ale wciąż ciągnęliśmy ten wózek we dwoje. Więc da się :) - powodzenia :) (choć u mnie nie doprowadziło to do tzw. "szczęśliwego finału, że: żyli ze sobą razem i szczęśliwie" - ale i tego nie oczekiwałem już)
Łatwiej jest nie mieć sakramentu. Ja nie myślałam, że to będzie taki problem, bo mi się wydawało, że chwyciłam szczęście i mam z kim żyć do końca, ale to tak nie zadziałało. Bez niego jest się wolnym na tyle, by sobie myśleć o tym, że spotka się odpowiednią osobę. Ja o tym nie myślę, ja wchodzę tylko w destrukcję, bo albo będę żyć w cudzołóstwie, albo zostanę całkiem sama do końca swoich dni. Nawet nie mogę pomyśleć, że będę z kimś jeszcze szczęśliwa, bo to się nie da. Nawet jestem za stara na to by sprawdzić ważność małżeństwa, bo to trwa i jeszcze bym musiała brać kolejny kredyt i mogą mi nie dać. Czarna rozpacz mnie ogarnia ostatnio. Rozwód cywilny jest niczym, sakrament jest do grobowej deski i trudno mi się z tym pogodzić.
Firekeeper
Posty: 802
Rejestracja: 24 maja 2021, 19:46
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Firekeeper »

Caliope ten fragment jest taki szczery.
Nie potrafię powiedzieć, że "czemu tyle pracujesz, ja potrzebuję twojego czasu i ciebie". Jesteś mu potrzebny mężu, ja też chcę być potrzebna tobie. Pieniądze to nie wszystko, co jest ważne w życiu...
Zastanów się dlaczego nie możesz tego powiedzieć mężowi. Ja miałam ogromną ale to ogromną blokadę. Dalej mam. Dla mnie to mieszanka wstydu i dumy na raz. Jak zaczęłam przełamywać tą blokadę łatwiej jest mi i mężowi się zrozumieć. Bo to są proste i szczere komunikaty. Pozwalają lepiej się zrozumieć drugą stronę. Ja byłam w sprzeczna w tym czego chciałam z tym jak to okazywałam. Mężowi mówiłam nienawidzę Cię, nie chcę z Tobą być jednocześnie chcąc z nim być. Pokręcone.
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Firekeeper pisze: 05 paź 2022, 10:53 Caliope ja już pisałam będę się najwyżej powtarzać. Byłam w takiej sytuacji. Też trudnej, bo u nas w grę wchodziła jeszcze przemoc psychiczna i fizyczna. Z mężem 5 lat nie spaliśmy w jednej sypialni. Przemoc ekonomiczną stosowałam ja. Oboje stosowaliśmy przemoc fizyczną i psychiczną. Dzieci były świadkami jak dwoje rodziców nie potrafi się porozumieć tylko krzyczy dzień i noc. Były świadkami niezadowolonych z życia rodziców, którzy byli sfrustrowani i tylko nerwy im puszczały.

Jeszcze rok temu ja uważałam, że główny problem to mój mąż i to on musi się leczyć. Ile osób mi pisało w moim wątku, że mam DDA, współuzależniona i to wywoływało we mnie raczej złość i zaprzeczenie.

Druga sprawa mój mąż poszedł do terapeuty jednego i drugiego i co dalej było to samo. A dlaczego dalej było to samo? Bo ja nie potrafiłam zmienić siebie i postrzegania mojego męża w inny sposób. A już tym bardziej zaakceptować siebie.

Myślę, że pierwsze co mi pomogło to zerwanie z przeszłością. Zamknęłam ten rozdział, żeby nie wpływał na teraźniejszość. Ja dużo wspominałam, wypominałam, żyłam wręcz krzywdami jakie wyrządził mi mąż. I choćby nie wiem co on zrobił albo czego nie zrobił ja lubiłam w tej przeszłości siedzieć i się dołować. Teraz czuję bardzo dużą ulgę. Zaczęłam nowy rozdział z czystą kartą. Zostawiłam wszystko co negatywne się działo w małżeństwie za nami.

Po drugie. Akceptacja. Zaakceptowałam dużo. To, że mam męża i mąż jest jaki jest. To, że mam dzieci autystyczne. Nie jesteśmy bogaci. To, że teraz jestem w domu z dziećmi i nie zarabiam. Później zaczęłam akceptować fakt, że moje zachowanie w stosunku do męża to współuzależnienie. Mam swoje deficytu, popełniam błędy. Nie ma co się wypierać i zaprzeczać temu.

To pozwoliło mi pracować nad sobą i nie skupiać się na tym, że mąż ze mną nie współżyje, że śpi w salonie, że jest niemiły, nie rozmawia ze mną, nie mamy więzi, nie jest romantyczny.

Akceptacja tego jak jest i że przyszłości nie zmienię i nie ma sensu snuć planów na przyszłość dały mi szansę na docenienie tego co mam. A okazało się, że mam dużo.

Później stwierdziłam, że czas żeby to co robię i myślę było spójne. Mój mąż dostawał komunikaty masz się zmienić inaczej się rozejdziemy. Stanęłam w prawdzie. Kocham mojego męża, zależy mi na rodzinie i na dzieciach. Odważyłam się mu to powiedzieć po 13 latach małżeństwa. Kocham Cię i chcę z Tobą być.

Dystans jaki stworzyliśmy zaczął się przełamywać kiedy odpuściłam kontrolowanie mojego męża, wpływanie na jego nastrój, poprawianie go. Tłumaczenie mu. Emocjonalne rozmowy z wyrzucaniem przeszłości, straszeniem. Zajęłam się sobą. I swoimi emocjami. Tak żeby nie czuć się sfrustrowana. Odpuściłam. Odpuściłam dużo i wrzuciłam na luz. To pozwoliło mi na obiektywne postrzeganie otoczenia.

Poprawiła się znacznie komunikacja między mną, a mężem. Wypracowaliśmy zasadę STOP. Od maja tak naprawdę podnieśliśmy tylko raz na siebie głos i to z mojej winy, bo pozwoliłam na to by nerwy znalazły ujście i wylało się na męża. Ale ćwiczenie komunikacji i przede wszystkim to, że nauczyłam się słowa ,, przepraszam " lub ,,masz rację" nie pozwoliło na obrzucanie się winą jak kiedyś.

Wszystko to co się ostatnio dzieje czyli spokój, opanowanie, kontrolowanie mnie samej. Dużo uśmiechu, optymizmu, radości ja co dzień. Sprawia, że i na męża patrzę inaczej. Nie jest dla mnie irytującym gburem, który mi zniszczył życie. Ale widzę, jego pozytywne cechy. Zaczęliśmy się nawzajem doceniać, chwalić, pomagać.

Zmieniając siebie samą, zmieniasz swoje postrzeganie otoczenia. Dla przykładu. Mąż wczoraj wpadł w nastrój podły, depresyjny aż był dla mnie nie miły, miał uczucie, że mnie nie szanuje. Zaczęłam od razu się tym nakręcać, ( działam z automatu) że to moja wina. Jestem beznadziejna. Znów pewnie ma kogoś do pocieszania. Czyli dawna ja. Wszystko wziąć do siebie, nakręcić się tym. Ale teraz panuje nad sobą. Więc podeszłam tylko do męża i zapytałam czy czegoś potrzebuje i czy jego nastrój jest chwilowy czy to grubsza sprawa. Nie odzywał się tylko coś tam odburknął. Dawna ja w tym momencie wywołałaby awanturę. Ale ja teraz wiem, że mojemu mężowi największe wsparcie dam jak odpuszczę. Dałam mu buziaka, powiedziałam dobranoc i poszłam spać. Bez nerwów, bez nakręcania się, bez cało nocnej awantury. Dziś mąż jest wesoły, a ja wyspana.

Caliope masz dwa wyjścia w sumie takie jak ja miałam. Wnieść pozew o separację ze wszystkimi tego konsekwencjami. I nie ma co się czuć w tym przegraną czy złą. Bo jeśli nie dajesz rady, to nie dajesz i tyle. Jeśli masz dość to masz dość.
Albo próbować zmienić siebie i nauczyć się bycia szczęśliwą bez względu na to jaki jest Twój mąż.

Ja też myślałam, że będę szczęśliwa jak mój mąż się zmieni. Mój mąż się nie zmienił jest dalej taki sam. Ale ja jestem szczęśliwa, bo udało mi się zmienić siebie i idę dalej do przodu. Robię rzeczy jakich ze strachu, czy z poczucia wyższości czy dumy nie zrobiłabym. Teraz się przełamuję. Małe kroki jakie podejmuję i efekty jakie widzę motywują mnie dalej do mojego rozwoju. Wiem, że mam jeszcze dużo wad i cech które mi przeszkadzają i nad którymi chcę pracować. A mój mąż jest jaki jest i jestem z nim szczęśliwa. Bo on wreszcie też może żyć jak chce i być wolnym. Nie ma nad sobą żony, która wisi nad nim i próbuje zmienić na siłę.

Nie chcę żeby to co piszę brzmiało jak rady, bo mam taki styl doradzający staram się nad tym pracować. Chcę Cię tylko zmotywować do tego, żebyś trochę chciaz odrobinę optymistycznie popatrzyła na siebie i więcej radości, więcej mogę to zrobić, a mniej to się nie uda, bo...
Bardzo bym chciała jednego co napisałaś: , że akceptujesz męża jakim jest i nie próbujesz go zmieniać i nie oczekujesz, że dla ciebie będzie stawał na rzęsach i nie da rady tego zrobić jak byś chciała. Akceptacja, to jest to czego u mnie brakuje, nie wiem co jest we mnie takiego, że ludzie mnie nie akceptują takiej jaką jestem, nawet rodzina ma z tym problem. Jeszcze jak się dostosowywałam jakoś to bylo, ale już nie mam na to ochoty. Mam wrażenie, że mąż się mnie wstydzi, bo pracuje tam gdzie kiedyś, ale na innym dziale. Nawet nie chce wiedzieć co tam robię,..
Nie wiem co bym miała zrobić by zostać zaakceptowaną jaką jestem, mam mówić? Może to jest sposób "zaakceptuj mnie".
Niesakramentalny3
Posty: 237
Rejestracja: 18 mar 2022, 23:38
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Mężczyzna

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Niesakramentalny3 »

Caliope pisze: 05 paź 2022, 12:03
Łatwiej jest nie mieć sakramentu. (...)

Nawet nie mogę pomyśleć, że będę z kimś jeszcze szczęśliwa, bo to się nie da. (...)

Czarna rozpacz mnie ogarnia ostatnio. (...)
Próbowałem Ci Caliope przekazać, że ja byłem szczęśliwy BEZ "bycia z kimś".

Nikt z zewnątrz szczęścia w Ciebie nie wleje.

Może być przez moment jakaś fascynacja... jakieś zauroczenie - ale koniec końców jak myśli przestanie zaprzątać "świat zewnętrzny" i tak WRACAMY DO SIEBIE. I dlatego tak ważne jest, aby dobrze się ze sobą czuć... najpierw siebie polubić, a potem pokochać :)
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Niesakramentalny3 pisze: 05 paź 2022, 17:57
Caliope pisze: 05 paź 2022, 12:03
Łatwiej jest nie mieć sakramentu. (...)

Nawet nie mogę pomyśleć, że będę z kimś jeszcze szczęśliwa, bo to się nie da. (...)

Czarna rozpacz mnie ogarnia ostatnio. (...)
Próbowałem Ci Caliope przekazać, że ja byłem szczęśliwy BEZ "bycia z kimś".

Nikt z zewnątrz szczęścia w Ciebie nie wleje.

Może być przez moment jakaś fascynacja... jakieś zauroczenie - ale koniec końców jak myśli przestanie zaprzątać "świat zewnętrzny" i tak WRACAMY DO SIEBIE. I dlatego tak ważne jest, aby dobrze się ze sobą czuć... najpierw siebie polubić, a potem pokochać :)
Ja też nie potrzebuje być z kimś, nawet być obok kogoś. To jest niesamowita wolność. Tylko związanie sakramentem, uniemożliwia bycie osobno. Wymiary duchowy rządzi się innymi prawami. W moim odczuciu, jestem bardzo nieszczęśliwa i samotna, ale nie sama. Wolałabym to drugie.
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Firekeeper pisze: 05 paź 2022, 16:46 Caliope ten fragment jest taki szczery.
Nie potrafię powiedzieć, że "czemu tyle pracujesz, ja potrzebuję twojego czasu i ciebie". Jesteś mu potrzebny mężu, ja też chcę być potrzebna tobie. Pieniądze to nie wszystko, co jest ważne w życiu...
Zastanów się dlaczego nie możesz tego powiedzieć mężowi. Ja miałam ogromną ale to ogromną blokadę. Dalej mam. Dla mnie to mieszanka wstydu i dumy na raz. Jak zaczęłam przełamywać tą blokadę łatwiej jest mi i mężowi się zrozumieć. Bo to są proste i szczere komunikaty. Pozwalają lepiej się zrozumieć drugą stronę. Ja byłam w sprzeczna w tym czego chciałam z tym jak to okazywałam. Mężowi mówiłam nienawidzę Cię, nie chcę z Tobą być jednocześnie chcąc z nim być. Pokręcone.
Jak słyszysz, po raz enty "ja musze pracować" choć wcale nie trzeba tyle, bo kolega ma kilkoro dzieci i tyle nie pracuje i ma czas dla rodziny, to w pewnym momencie przestajesz mówić. Praca i zarabianie pieniędzy są przed tobą i tego nie da się zmienić, a ponadto zaczynasz się przyzwyczajać, że nie zasługujesz na uwagę, uczucia i ogólnie to możesz siebie wsadzić do paczki i wysłać na Antarktydę i nikt nawet nie zauważy, że cię nie ma.
Lawendowa
Posty: 7663
Rejestracja: 30 sty 2017, 17:44
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Lawendowa »

Caliope pisze: 04 paź 2022, 22:50 No właśnie nasuwa się pytanie, co jeszcze zmienić, tego to nawet nie wie psycholog katolicki. ....
Może ktoś coś podpowie kto żyje podobnie do mnie i jest szczęśliwy. Nie pamietam bym czytała o kimś takim, bo wszyscy prawie się wyprowadzają i separują lub próbują oboje coś naprawiać.
A mnie po raz kolejny nasuwa się pytanie - czy Ty chcesz coś zmienić?

I drugie - jesteś na Forum prawie trzy lata i wielokrotnie pisało Ci to samo sporo osób, czyli, że warto na spotkanie Ogniska się wybrać. Byłaś chociaż raz? Tam mogłabyś usłyszeć niewiarygodne historie powrotów.
S_zona ostatnio pisała Ci o Rekolekcjach - zapisałaś się na któreś?
"Ty tylko mnie poprowadź, Tobie powierzam mą drogę..."
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Lawendowa pisze: 05 paź 2022, 21:28
Caliope pisze: 04 paź 2022, 22:50 No właśnie nasuwa się pytanie, co jeszcze zmienić, tego to nawet nie wie psycholog katolicki. ....
Może ktoś coś podpowie kto żyje podobnie do mnie i jest szczęśliwy. Nie pamietam bym czytała o kimś takim, bo wszyscy prawie się wyprowadzają i separują lub próbują oboje coś naprawiać.
A mnie po raz kolejny nasuwa się pytanie - czy Ty chcesz coś zmienić?

I drugie - jesteś na Forum prawie trzy lata i wielokrotnie pisało Ci to samo sporo osób, czyli, że warto na spotkanie Ogniska się wybrać. Byłaś chociaż raz? Tam mogłabyś usłyszeć niewiarygodne historie powrotów.
S_zona ostatnio pisała Ci o Rekolekcjach - zapisałaś się na któreś?
Nie, bo nie mam jak, jedynie on-line. Pracuję, więc nie nam wolnych weekendów i pracuję na popołudnia. Poszukam sobie coś takiego i najlepiej by było do obejrzenia po pracy i żeby mąż nie widział.
Lawendowa
Posty: 7663
Rejestracja: 30 sty 2017, 17:44
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Lawendowa »

Caliope pisze: 05 paź 2022, 22:55 Nie, bo nie mam jak, jedynie on-line. Pracuję, więc nie nam wolnych weekendów i pracuję na popołudnia. Poszukam sobie coś takiego i najlepiej by było do obejrzenia po pracy i żeby mąż nie widział.
Pracujesz 7 dni w tygodniu?
"Ty tylko mnie poprowadź, Tobie powierzam mą drogę..."
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Lawendowa pisze: 05 paź 2022, 23:15
Caliope pisze: 05 paź 2022, 22:55 Nie, bo nie mam jak, jedynie on-line. Pracuję, więc nie nam wolnych weekendów i pracuję na popołudnia. Poszukam sobie coś takiego i najlepiej by było do obejrzenia po pracy i żeby mąż nie widział.
Pracujesz 7 dni w tygodniu?
6 dni, u nas jest w piątki na 19, a wtedy jestem w pracy. Zostaje on-line.
Lawendowa
Posty: 7663
Rejestracja: 30 sty 2017, 17:44
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Lawendowa »

Caliope pisze: 05 paź 2022, 22:55
Nie, bo nie mam jak,...
A chcesz ?
"Ty tylko mnie poprowadź, Tobie powierzam mą drogę..."
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Lawendowa pisze: 06 paź 2022, 9:29
Caliope pisze: 05 paź 2022, 22:55
Nie, bo nie mam jak,...
A chcesz ?
Chcę, tak żebym miała komfort i spokój. Zamykam się w pokoju i nikt mi nie przeszkadza, to jest dobre.
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Ruta »

Caliope, staram się zrozumieć co cię ostatnio trapi. I czy szukasz rozwiązań dla swojej sytuacji, czy po prostu potrzebujesz się wygadać, zostać przyjęta, utulona? Zupełnie nie umiem się w tym połapać. Pomożesz? Podpowiesz?

Na początek to ja cię jednak utulam. Bo cię lubię, lubię twoje komentarze, czasem na granicy zgryźliwości, ale zwykle w punkt. I twój upór lubię. I lubię jak masz lepsze dni i się nimi dzielisz. Lubię też twoją wytrwałość. Stoczyłaś już dużo dobrych walk w dobrych zawodach. Wygranych walk. Nie wiem, czy wiesz, że jesteś interesującą kobietą i masz niepowtarzalną i wyjątkową osobowość?

Ja ci napiszę, co ja czytam w twoich postach ostatnio. Mogę się mylic ze wszystkim, bo to mój odbiór. Czytam, że bardzo tęsknisz za bliskością z mężem, nie tylko fizyczną, ale i emocjonalną. Za współpracą, za wspólnym czasem. I wieloma innymi sprawami. Czytam, że czujesz się bardzo zraniona postępowaniem męża. I że miałaś ogromną nadzieję, że jak pójdziesz do pracy, coś się w waszej relacji zmieni. Mi takie uczucia są bliskie, sama takie przeżywam. Nadzieje, rozczarowania, tęsknoty.

Czytam też, że w twoim odczuciu te zmiany nie nastąpiły. Czytam też, że zwierzaki nie do końca okazały się receptą na potrzebę bliskości. Że jesteś zmęczona, rozczarowana, nie masz pomysłu co dalej. I że masz ochotę się poddać, dać sobie spokój, wyprowadzić się. I może byś to zrobiła, ale trzyma cię z jednej strony poczucie odpowiedzialności, z drugiej finanse. To też znam.

Czasem też ze smutkiem czytam, że masz poczucie, że z tobą jest cos nie tak, nie nadajesz się, niepotrzebnie próbowałas zakładać rodzinę. Czasem czuję troskę, bo wiele zachowań twojego męża, które opisujesz, odbieram jako przemocowe. Czuję też, choć w sumie o tym nie piszesz za dużo, raczej tak między wierszami duże pokłady złości. Tłumionej złosci, rozżalenia. To znam doskonale. Ja byłam kiedyś jak kocioł pod solidną pokrywą.

Poczucie bezsilności jest okej, jeśli je oddajemy Bogu. Wścieklość i żal też. Ksiądz Pawlukiewicz mówił, by nie bać się wykrzyczeć Bogu, co mamy Mu do wykrzyczenia. On nas kocha. Tam gdzie nam się kończą pomysły, dla Boga jest początek. Jak ja bardzo Boga za to lubię, że dla niego nie ma nic niemożliwego :D

Myślę też, że martwisz się, że skoro się nie udało dotąd wrócić wam do dobrej relacji, to będziesz do konca życia sama. No bo sakrament. No i się tej samotności boisz. Gdyby nie bylo sakramentu mialabys przynajmniej perspektywę na nową relację. Zwyczajne, ludzkie obawy. Też się balam. Tęsknię za mężem, ale moje życie jest interesujące. Z Bogiem nie mam nudy.

Mam dla ciebie kilka propozycji, takich dla zapracowanej mamy, i zmęczonej żony, może któraś ci się spodoba. Może niektóre kulą w płot, a może któraś nie. Może któraś da ci uśmiech. Albo chwilę radochy 8-)

Przeczytaj Dzienniczek siostry Faustyny. Nie caly na raz :shock: Po kawałku każdego dnia. Zastanawiałam się czasem w początkach Dzienniczka jakim cudem Siostra Faustyna została świętą. Wydawała mi się nawet czasem mało sympatyczna. Malkotencka i narzekająca. Wkurzajaco naiwna. Potem zaczęłam rozumieć, jak ta świętośc przychodziła: przez cierpienie, które siostra przyjmowała w jakis taki niesamowity sposób, z ufnością. Dużo się z Dzienniczka nauczyłam.

Podejmij praktykę dziękowania Bogu, rano po obudzeniu, trzy rzeczy za które dziś dziękujesz. Codziennie. W miarę możliwości każdego dnia za co innego. Odkrylam na przyklad, że dziękuję Bogu za zapach bzów. Gdyby go nie stworzył, czegoś by na swiecie brakowało.

Spędź może na przyklad niedzielę skoro masz wolną inaczej niz dotąd.

Nie masz jak podjechac na ognisko do sycharków? To nie problem, ognisko, albo jakaś jego część może przyjechać do ciebie. I nie musisz się martwić wyglądem, ani ciuchami. Ani niczym takim. Sama mam parę kilo nadwagi. Czasem więcej niz parę. Zwykle ubieram się w używankach. Daleko mi do miss. Nie obrażając wszystkich pięknych sycharków i sycharek, reszta też konkursu mister uniwersum (raczej) nie wygra... Do tego się nie maluję i często mam połamane panokcie. Kiedyś myslalam, że sychar tworzą same uduchowione anioły. Czyli i piękne. A tu normalni ludzie i jeszcze niektórzy zmarszki mają :lol: Kasą też się nie martw, przeciez sychary to mniej więcej w połowie osoby, które nie dostają alimentów, albo je sami płacą. Weźmiemy kanapki i herabtę w termosie. Może blachę ciasta. Bo ja lubię slodycze. Umówimy się na mieście, pójdziemy na spacer. Nie wiem, czy ty w ogóle wiesz, że jesteś lubiana? I ja na przyklad mogę przejechac i pół Polski, gdybyś chciała się spotkac... Albo miała dołka. Albo właśnie dobry dzień. Nawet jak nie skorzystasz, to pamiętaj, ze jest taka opcja. I masz takich ludzi. Swoich ludzi.

Potańcz sobie.

Albo zaśpiewaj.

Pokoloruj kolorowankę.

Weź urlop na żądanie na jeden dzień. Tak bez sensu.

Bez żadnego planu posnuj się po mieście. Polecam czerczing (chodzenie po kościolach i świętych miejscach).

Zrób listę ulubionych rzeczy: ksiązka, film, zapach, danie, kolor, zwierzę, ptak, roslina, kwiat, owoc, warzywo, dzwięk, instrument, smak, pora roku, pora dnia, dzien tygodnia, miesiąc, piosenka, miejsce, wspomnienie.

Zrób listę rzeczy, które masz ochotę rozwalić albo wyrzucić.

Spakuj męża w paczkę i rzuć Panu Bogu w okno, może być przez szybę :roll:

Zanurz stopy w zimnej wodzie na minutę.

Ponoś welniany sweter bez podkoszulki.

Zapytaj syna jakie ma najglupsze wspomnienie o tobie, a jakie najsłodsze.

Jak mąż gada ci glupoty, wyobraź sobie, że jest goły. To bardzo pomaga, tylko trzeba uważać, bo zwykle konczy się atakiem głośnego śmiechu. Naprawdę trudno się opanować. Właśnie "mam bekę" w metrze. Glupio chyba, bo się chicham jak nie wiem. A jeszcze nawet nie zaczęłam sobie wyobrażać.

Przypomnij sobie co chciałaś zawsze zrobic jako mała dziewczynka i to zrób. Cały tydzień jadłam w te lato lody. I nic więcej prawie - bo mogłam. I kupiłam sobie płyn do piany do kąpieli i lalam sobie tyle go, że piana była do polowy łazienki. Skakałam w kałuzy. Hustalam się na hustawce, az mi ręce zdrętwiały. Zjadłam całą czekoladę na raz.

Daj się wyszaleć nie tylko swojej małej dziewczynce, ale też swojej nastolatce, mlodej kobiecie, mlodej mamie, sobie teraz - mlodej, fajnej, wartościowej kobiecie.

Szkoda życia na nadmierną powagę. A glupoty tego rodzaju i nawet szalenstwa większego kalibru możemy robić nawet gdy mamy bardzo mało czasu.

I taka moja obserwacja. Sporo tych rzeczy o
których pisałas radosnie, dobrze, z radosną energią, zyciem bylo o przyrodzie. Już ci kiedys pisalam o tym chyba. Slońce, wiatr, zapach powietrza, to są twoje radosci. Korzystaj, tego dobra nigdy nie brakuje :)

Dzisiaj korzystaj, nie czekaj na jutro. Ani nie oglądaj się na męża.
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Ruta pisze: 06 paź 2022, 16:29 Caliope, staram się zrozumieć co cię ostatnio trapi. I czy szukasz rozwiązań dla swojej sytuacji, czy po prostu potrzebujesz się wygadać, zostać przyjęta, utulona? Zupełnie nie umiem się w tym połapać. Pomożesz? Podpowiesz?

Na początek to ja cię jednak utulam. Bo cię lubię, lubię twoje komentarze, czasem na granicy zgryźliwości, ale zwykle w punkt. I twój upór lubię. I lubię jak masz lepsze dni i się nimi dzielisz. Lubię też twoją wytrwałość. Stoczyłaś już dużo dobrych walk w dobrych zawodach. Wygranych walk. Nie wiem, czy wiesz, że jesteś interesującą kobietą i masz niepowtarzalną i wyjątkową osobowość?

Ja ci napiszę, co ja czytam w twoich postach ostatnio. Mogę się mylic ze wszystkim, bo to mój odbiór. Czytam, że bardzo tęsknisz za bliskością z mężem, nie tylko fizyczną, ale i emocjonalną. Za współpracą, za wspólnym czasem. I wieloma innymi sprawami. Czytam, że czujesz się bardzo zraniona postępowaniem męża. I że miałaś ogromną nadzieję, że jak pójdziesz do pracy, coś się w waszej relacji zmieni. Mi takie uczucia są bliskie, sama takie przeżywam. Nadzieje, rozczarowania, tęsknoty.

Czytam też, że w twoim odczuciu te zmiany nie nastąpiły. Czytam też, że zwierzaki nie do końca okazały się receptą na potrzebę bliskości. Że jesteś zmęczona, rozczarowana, nie masz pomysłu co dalej. I że masz ochotę się poddać, dać sobie spokój, wyprowadzić się. I może byś to zrobiła, ale trzyma cię z jednej strony poczucie odpowiedzialności, z drugiej finanse. To też znam.

Czasem też ze smutkiem czytam, że masz poczucie, że z tobą jest cos nie tak, nie nadajesz się, niepotrzebnie próbowałas zakładać rodzinę. Czasem czuję troskę, bo wiele zachowań twojego męża, które opisujesz, odbieram jako przemocowe. Czuję też, choć w sumie o tym nie piszesz za dużo, raczej tak między wierszami duże pokłady złości. Tłumionej złosci, rozżalenia. To znam doskonale. Ja byłam kiedyś jak kocioł pod solidną pokrywą.

Poczucie bezsilności jest okej, jeśli je oddajemy Bogu. Wścieklość i żal też. Ksiądz Pawlukiewicz mówił, by nie bać się wykrzyczeć Bogu, co mamy Mu do wykrzyczenia. On nas kocha. Tam gdzie nam się kończą pomysły, dla Boga jest początek. Jak ja bardzo Boga za to lubię, że dla niego nie ma nic niemożliwego :D

Myślę też, że martwisz się, że skoro się nie udało dotąd wrócić wam do dobrej relacji, to będziesz do konca życia sama. No bo sakrament. No i się tej samotności boisz. Gdyby nie bylo sakramentu mialabys przynajmniej perspektywę na nową relację. Zwyczajne, ludzkie obawy. Też się balam. Tęsknię za mężem, ale moje życie jest interesujące. Z Bogiem nie mam nudy.

Mam dla ciebie kilka propozycji, takich dla zapracowanej mamy, i zmęczonej żony, może któraś ci się spodoba. Może niektóre kulą w płot, a może któraś nie. Może któraś da ci uśmiech. Albo chwilę radochy 8-)

Przeczytaj Dzienniczek siostry Faustyny. Nie caly na raz :shock: Po kawałku każdego dnia. Zastanawiałam się czasem w początkach Dzienniczka jakim cudem Siostra Faustyna została świętą. Wydawała mi się nawet czasem mało sympatyczna. Malkotencka i narzekająca. Wkurzajaco naiwna. Potem zaczęłam rozumieć, jak ta świętośc przychodziła: przez cierpienie, które siostra przyjmowała w jakis taki niesamowity sposób, z ufnością. Dużo się z Dzienniczka nauczyłam.

Podejmij praktykę dziękowania Bogu, rano po obudzeniu, trzy rzeczy za które dziś dziękujesz. Codziennie. W miarę możliwości każdego dnia za co innego. Odkrylam na przyklad, że dziękuję Bogu za zapach bzów. Gdyby go nie stworzył, czegoś by na swiecie brakowało.

Spędź może na przyklad niedzielę skoro masz wolną inaczej niz dotąd.

Nie masz jak podjechac na ognisko do sycharków? To nie problem, ognisko, albo jakaś jego część może przyjechać do ciebie. I nie musisz się martwić wyglądem, ani ciuchami. Ani niczym takim. Sama mam parę kilo nadwagi. Czasem więcej niz parę. Zwykle ubieram się w używankach. Daleko mi do miss. Nie obrażając wszystkich pięknych sycharków i sycharek, reszta też konkursu mister uniwersum (raczej) nie wygra... Do tego się nie maluję i często mam połamane panokcie. Kiedyś myslalam, że sychar tworzą same uduchowione anioły. Czyli i piękne. A tu normalni ludzie i jeszcze niektórzy zmarszki mają :lol: Kasą też się nie martw, przeciez sychary to mniej więcej w połowie osoby, które nie dostają alimentów, albo je sami płacą. Weźmiemy kanapki i herabtę w termosie. Może blachę ciasta. Bo ja lubię slodycze. Umówimy się na mieście, pójdziemy na spacer. Nie wiem, czy ty w ogóle wiesz, że jesteś lubiana? I ja na przyklad mogę przejechac i pół Polski, gdybyś chciała się spotkac... Albo miała dołka. Albo właśnie dobry dzień. Nawet jak nie skorzystasz, to pamiętaj, ze jest taka opcja. I masz takich ludzi. Swoich ludzi.

Potańcz sobie.

Albo zaśpiewaj.

Pokoloruj kolorowankę.

Weź urlop na żądanie na jeden dzień. Tak bez sensu.

Bez żadnego planu posnuj się po mieście. Polecam czerczing (chodzenie po kościolach i świętych miejscach).

Zrób listę ulubionych rzeczy: ksiązka, film, zapach, danie, kolor, zwierzę, ptak, roslina, kwiat, owoc, warzywo, dzwięk, instrument, smak, pora roku, pora dnia, dzien tygodnia, miesiąc, piosenka, miejsce, wspomnienie.

Zrób listę rzeczy, które masz ochotę rozwalić albo wyrzucić.

Spakuj męża w paczkę i rzuć Panu Bogu w okno, może być przez szybę :roll:

Zanurz stopy w zimnej wodzie na minutę.

Ponoś welniany sweter bez podkoszulki.

Zapytaj syna jakie ma najglupsze wspomnienie o tobie, a jakie najsłodsze.

Jak mąż gada ci glupoty, wyobraź sobie, że jest goły. To bardzo pomaga, tylko trzeba uważać, bo zwykle konczy się atakiem głośnego śmiechu. Naprawdę trudno się opanować. Właśnie "mam bekę" w metrze. Glupio chyba, bo się chicham jak nie wiem. A jeszcze nawet nie zaczęłam sobie wyobrażać.

Przypomnij sobie co chciałaś zawsze zrobic jako mała dziewczynka i to zrób. Cały tydzień jadłam w te lato lody. I nic więcej prawie - bo mogłam. I kupiłam sobie płyn do piany do kąpieli i lalam sobie tyle go, że piana była do polowy łazienki. Skakałam w kałuzy. Hustalam się na hustawce, az mi ręce zdrętwiały. Zjadłam całą czekoladę na raz.

Daj się wyszaleć nie tylko swojej małej dziewczynce, ale też swojej nastolatce, mlodej kobiecie, mlodej mamie, sobie teraz - mlodej, fajnej, wartościowej kobiecie.

Szkoda życia na nadmierną powagę. A glupoty tego rodzaju i nawet szalenstwa większego kalibru możemy robić nawet gdy mamy bardzo mało czasu.

I taka moja obserwacja. Sporo tych rzeczy o
których pisałas radosnie, dobrze, z radosną energią, zyciem bylo o przyrodzie. Już ci kiedys pisalam o tym chyba. Slońce, wiatr, zapach powietrza, to są twoje radosci. Korzystaj, tego dobra nigdy nie brakuje :)

Dzisiaj korzystaj, nie czekaj na jutro. Ani nie oglądaj się na męża.
Właśnie marzę sobie o tej rzeczy którą bardzo chciałam zawsze mieć i drugiej do mojego rozwoju. O tym co mi się podoba i co bardzo chciałam zawsze robić . To coś, chciałam wziąć na raty i je spłacać.
Całe lato pracowałam, bo nie przysługuje mi jeszcze urlop i jakoś to zawsze było. Niestety da mnie najwiekszą wartością w życiu jest miłość. Miłość od Boga I ludzi kochających na jego podobieństwo. Nie potrafię, żyć w inny sposób, nie potrafię być zimnym lodem. Syn jest największym moim szczęściem, dzięki niemu zawsze tli się iskierka
Często staram się robić coś szalonego, tylko dla mnie
Monti
Posty: 1260
Rejestracja: 21 mar 2018, 18:14
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Mężczyzna

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Monti »

Caliope, pozwól, że zacytuję Ci do przemyślenia fragment świetnego poradnika, który właśnie czytam:
"Pamiętajcie, żeby nie bawić się z życiem w "tak, ale". "Mogę czuć się lepiej, ale to nie zależy ode mnie". "Będę szczęśliwy, ale teraz to niemożliwe" i tak dalej. To zwodnicza wymówka, która stwarza pozory, że coś jest niemożliwe do zrobienia. Pod słowem "ale" kryje się albo lęk, albo wygoda. W jednym i drugim przypadku mówiąc "ale" usprawiedliwiacie się, żeby pozostać w waszej strefie komfortu - i oddajecie odpowiedzialność za to losowi" (M. Matych, Jak żyć z lękiem. Poradnik, s. 241).
"Szukaj pokoju, idź za nim" (Ps 34, 15)
ODPOWIEDZ