Caliope pisze: ↑11 maja 2021, 16:44
Ja żyję w czystości, nie mam też wyjścia, ale inaczej jest mieć męża obok. Może lepiej żeby się wyprowadził ?, bo mnie to bardzo niszczy. Było dobrze, a teraz patrzę na siebie i widzę ochydnego stwora, tylko tym razem nie ma krytyki mojego wyglądu, a to tylko moje uczucia. Nie lubię swojego ciała, mogę chudnąc jest źle, jestem grubsza jeszcze gorzej, nie ma środka, bo nic nie poradzę na to, że bym chciała być kobietą, a jestem odrzucana jak rzecz. W tym jest największy problem, nie trzeba być żoną, matką, ale kobietą tak, bo to leży w naturze.
Caliope, tak mi przykro z powodu tego co przechodzisz. Gdy mieszkałam z mężem, to przymusowy celibat narzucony przez męża, ale też brak bliskości, dotyku, przytulenia, czułości - wszystko to sprawiało, że czułam się bardzo źle ze sobą. I zajadałam to wszystko. I czułam się bardzo, ale to bardzo zraniona w mojej kobiecości. Ja mówiłam, że czuję się bardzo staro, jakby już nic niało mnie nie czekać, ale jak potwór - dobrze oddaje moje ówczesne poczucie siebie. To brało się z tego, że cały czas sądziłam, że gdybym ja była inna, moje ciało, zachowanie - mój mąz by mnie nie odrzucał. Dopiero kontakt z innymi osobami które miały podobne problemy w małżeństwie pomogła mi zrozumieć, że to ne ma nic ze mną wspólnego. Ale nie doszłam jeszcze do akceptacji swojej kobiecości, tego, by czuć się z nią dobrze i się nią cieszyć. Ale wiem już, że jest ona absolutnie niezależna od żadnego mężczyzny. I to mnie cieszy. Tworzę do nowa swój własny feminizm, bo ten który oferuje świat nie ma nic wspólnego z prawami i wartością kobiet.
Dla mnie w całej tej drodze ogromną pomocą były warsztaty z siostrą Anną Pudełko - i jej rozważania Litanii Loretańskiej "Kobieta w pełni szczęsliwa". Własnie z okazji majówki zamierzam jeszcze raz sobie z nimi popracować - ale choć odmawiam Litanię i chodzę na nabożeństwa, to jeszcze nie zaczęłam... nadal się tu bardzo blokuję, gdy mam sięgać głebiej w moją kobiecość. Uczę się akceptować ją taką jaka na razie jest - zranioną i obolałą. I być wobec siebie delikatna.
Teraz z perspektywy czasu myślę, że problemem nie było to czy mieszkałam z mężem. Choć u jego boku czułam się odrzucana każdego dnia, musiałam przełknąć ileś tam zawiedzionych nadziei, które kończyły się kolejnymi odrzuceniami, albo się izolować i zamykać w sobie. Teraz wiem, że gdybym wtedy zaczęła pracę nad sobą, nie miałoby znaczenia to, czy mieszkamy razem. Bo gdy nie mieszkaliśmy już razem, ale mieliśmy kontakt, to wszystko nadal się we mnie działo. Choćby przy okazji wizyt męża u syna - no i wszystkich świąt, uroczystości rodzinnych, które mąż nadal spędza z nami.
Ale był taki czas, który w sumie opisałabym wtedy podobnie do ciebie - takie uczucie, że pęknę. Potrzebę by coś się zmieniło zadziało. Nie wiedziałam wtedy jeszcze, że największe zmiany nastąpią, gdy zacznę pracę ze sobą.
Dopiero realne przerobienie tej sytuacji w sobie, świadoma moja decyzja, a nie narzucona przez męża, że ja w tej sytuacji podejmuję decyzję o czystości pomogły mi przestać od męża zależeć w tej sferze. I z wymuszonego celibatu przeszłam do świadomej drogi czystości. Co mi w tym pomaga - bliskość z Matką Bożą, różaniec. Zaprzyjaźniłam się też ze świętymi, które kultywowały czystość. W poniedziałki mam dla nich specjalny dzień (tak sobie ułożyłam swój plan modlitweny i rozwoju duchowego, że każdy dzień tygodnia mam przyporządkowany innym świętym, pracuję wtedy z nimi nad róznymi aspektami swojego życia, rozwoju, ale też się właśnie zaprzyjaźniam). Poznaję ich historię, odmawiam Nowenny, powierzam im swoje sprawy i rozmawiam z nimi.
Dużo się nauczyłam przebywając z nimi- szczególnie, że przez wiele lat zawsze było mi bardzo szkoda młodych dziewcząt i kobiet tracących życie w imię czystości. Miałam takie wewnętrzne poczucie, że mogły przecież żyć, piękne, mądre, młode. Poznając i rozważając ich życia, modląc się za ich wstawiennictwem, miałam okazję lepiej zrozumieć ich historie i sens ich ofiary. To pomogło mi też pogodzić się z tym, że moja sytuacja także w jakimś sensie wymaga ofiary - choć do pokory w jej znoszeniu mi nadal daleko.
Wybór świętych które żyły czystością i często też dla niej ponosiły ofiarę z życia jest duży - na pewno znajdziesz "swoje", takie z którymi naprawdę będziesz mogła się zaprzyjaźnić. To nie tylko dziewice, ale także wdowy, mężatki, kobiety w bardzo róznych sytuacjach życiowych. Rozważam też czystośc Józefa, a ponieważ jest opiekunem dziewic i osób, które wybierają czystość, naturalnie pojawił się w moim życiu. I stał się także moim opiekunem.
Zaczynam odczuwać opiekę "moich" świętych. Kolejna rozprawa sądowa dotycząca rozwodu została wyznaczona nad dzień pod patronatem Świętej Łucji, 13 grudnia. Wierzę, że nie jest to przypadek.
Pomaga mi w moim wyborze taka myśl, że mój mąż mógłby również na przykład zostać niewinnie uwięziony na wiele lat. Wtedy nie miałabym wątpliwości, że zachowanie czystości ma sens. Gdybym jej w takich warunkach nie dochowała - oznaczałoby to, że mój mąż źle wybrał żonę. A wiem, że wybrał dobrze. Natomiast patrząc od strony duchowej - mój mąż jest obecnie w znacznie gorszym więzieniu, więzieniu pokus, więzieniu grzechu. Więc w tych okolicznościach dla mnie jako dla żony czystość także jest najsłuszniejszą drogą.
Czystość to coś więcej niż tylko abstynencja seksualna. To nauka ciała - i panowania nad nim. Obserwowanie jak funkcjonuje, pożądania, myśli, sfery emocjonalnej. Paradoskalnie teraz lepiej poznaję i swój cykl i swoją seksualność. Świadomie unikam tych bodźców, które są pobudzające - a jest ich w naszym otoczeniu i kulturze dużo. Rozważniej wybieram lektury, filmy. Gdy nie byłam na siebie uważna, nie byłam takich bodźców świadoma i nie sądziłam, że one mają na mnie wpływ. Myślałam, że jestem kulturowo znieczulona. Nikt z nas nie jest, wszystko to na nas działa. Gdy stałam się uważna na moje ciało i jego reakcje, widze to doskonale. Równolegle dbam o rozwój duchowy - i mam tyle roboty, że na męża nie starcza mi czasu