Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Refleksje, dzielenie się swoimi przeżyciami...

Moderator: Moderatorzy

Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Ewuryca pisze: 05 sie 2022, 19:37
Ruta pisze: 05 sie 2022, 16:21 Nie jestem antagonistką postu Helenast. Jestem antagonistką komunikacji opartej na przemocy i zbawczych diagnoz zbiorowych.

Niespecjalnie też lubię edukacyjne kartki. Szczególnie takie pisane przez kobiety w imieniu mężczyzn. Są naiwne. W moim odbiorze.

Niespecjalnie też jestem zwolenniczką zmieniania świadomości męża. Konsekwentnie zajmuję się sobą. Roboty mam aż nadto. Próby wpływania na innych nie kończą się dobrze. A granice też nauczyłam się stawiać sobie. Nie mężowi.

To, że uważam, że wręczenie mojemu mężowi akurat tej kartki wywoła jego określone reakcje, nie oznacza natomiast, że automatycznie uważam, że nie należy stawiać granic, czy zmieniać narzędzi, jeśli te stosowane dotąd nie działają.

Post Pavla przeczytałam. Zgadzam się z przesłaniem. Tylko, że Pavel odczytuje serię postów Helenast jako wskazówki, by nie leżeć na przysłowiowym gwoździu. Ja odczutuję je jako diagnozowanie problemów małżeńskich użytkowniczek forum, które zdaniem Helenast polegają na braku świadomości równościowej kobiet i mężczyzn. Oraz na podawaniu recepty w formie przedstawienia mężowi kartki. Oraz jako wczesne sygnały alarmowe wypieranego kryzysu u Helenast.

***
Dla pewności i spokoju ducha kartkę mężowi wręczę osobiście. Jeśli wyślę ją e-mailem eksperyment może wymknąć się spod kontroli, bo nie będzie wiadomo czy szanowny mój mąż kartkę przeczyta. Jak zacznie nagle dzielić ze mną na powrót wszystkie obowiązki nie będzie wiadomo, czy to z powodu przeczytania kartki. A tego byśmy nie chcieli.
Jeśli edukacja z kartki zadziała, zobowiązuję się sumiennie każdego jednego dnia produkować i rozpowszechniać jedną odezwę edukacyjną w formie przygód idealnego męża jego i kolegi.

Obiecuję też wręczać kartkę ukochanemu z całą należną jej powagą, bez strojenia min, prychania lub innych sygnałów, że nie traktuję sprawy poważnie. Jednak z drugiej strony cieszę się, ze nie jestem już na etapie, gdy takie rady i recepty traktowałam śmiertelnie poważnie i łykałam wszystko.
Ruto z całym szacunkiem ale według mnie to ty stosujesz teraz wobec Helenast agresywną komunikacje i myśle ze robisz to świadomie i to jest jeszcze gorsze. Stosujesz sarkazm i ironię żeby ośmieszyć jej punkt widzenia. Jak na osobę która tyle pisze o adoracji i wstawiennictwie swietych trochę to słabe. Można się nie zgadzać z jej punktem widzenia ale nie odbiera to należnego jej szacunku i prawa do jej własnego zdania. Raczej wiadomo ze ów kartka nie wyleczy twojego męża z alkoholizmu, seksoholizmu, narkomanii i związku cudzoloznego wiec wiadomo ze ta sugestia nie tyczy się twojej sytuacji. Natomiast prawdą jest ze osoby wspoluzaleznioe często mają syndrom ofiary i wcale z tej roli nie umieją bądź nie chcą wyjść. I na mojej terapii ten punkt był omawiany jako jedno z cech wspóluzależnienia.
Ewuryco, mojej sytuacji też nie dotyczy, taką kartkę można pokazać mężowi który ma ochotę ją przeczytać, bo zależy mu by jego żonie było miło i mu na tej żonie zależy. Ja tego nie doświadczam, więc nie będę się ośmieszać.
Firekeeper
Posty: 802
Rejestracja: 24 maja 2021, 19:46
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Firekeeper »

Caliope myślę, że to nie chodzi o tą kartkę i przeczytanie jej przez męża. Tylko o świadomość Twojego męża, że jest tak samo odpowiedzialny za dom, dziecko i małżeństwo jak Ty. Wziął na siebie rolę osoby utrzymującej rodzinę i na tym się jego rola niestety skończyła. Ale wykonałaś i tak duży krok. Pamiętam jak nie chciałaś wrócić do pracy i miałaś dużo argumentów na nie. Ale ruszyłaś do przodu. Zrobiłaś krok. Masz też prawo wymagać od swojego męża zaangażowania w dom i wychowanie dziecka. Nie jesteś ani służącą ani nianią jesteś żoną i matką i należy Ci się szacunek, a nie kłótnie, bo coś jest nie zrobione. Buduj swoją wartość, bo jesteś super silną kobietą, która dużo przeszła, nie poddała się, tak trzymaj.
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Ruta »

Ewuryca pisze: 05 sie 2022, 19:37
Ruta pisze: 05 sie 2022, 16:21 Nie jestem antagonistką postu Helenast. Jestem antagonistką komunikacji opartej na przemocy i zbawczych diagnoz zbiorowych.

Niespecjalnie też lubię edukacyjne kartki. Szczególnie takie pisane przez kobiety w imieniu mężczyzn. Są naiwne. W moim odbiorze.

(...)
Ruto z całym szacunkiem ale według mnie to ty stosujesz teraz wobec Helenast agresywną komunikacje i myśle ze robisz to świadomie i to jest jeszcze gorsze. Stosujesz sarkazm i ironię żeby ośmieszyć jej punkt widzenia. Jak na osobę która tyle pisze o adoracji i wstawiennictwie swietych trochę to słabe. Można się nie zgadzać z jej punktem widzenia ale nie odbiera to należnego jej szacunku i prawa do jej własnego zdania. Raczej wiadomo ze ów kartka nie wyleczy twojego męża z alkoholizmu, seksoholizmu, narkomanii i związku cudzoloznego wiec wiadomo ze ta sugestia nie tyczy się twojej sytuacji. Natomiast prawdą jest ze osoby wspoluzaleznioe często mają syndrom ofiary i wcale z tej roli nie umieją bądź nie chcą wyjść. I na mojej terapii ten punkt był omawiany jako jedno z cech wspóluzależnienia.
Ewuryco,
Mój post odniosłam do wypowiedzi nałoga, nie jest skierowany do Helenast. W poście do Helenast wyjaśniłam na tyle na ile potrafię, jakie uczucia we mnie i z jakiego powodu wzbudziły we mnie jej posty i jak ja je ze swojej subiektywnej perspektywy odebrałam. Mam nadzieję, że w żaden sposób nie uraziłam Helenast. Nie było to i nie jest moją intencją i jestem gotowa przeprosić, jeśli stało się inaczej. Szczerze.

Jestem przekonana, że Helenast jest dobrą osobą i że ma dobre intencje. Starałam się podkreślić, że to tylko mój odbiór i moja osobista perspektywa. Oraz mój własny pogląd na zaproponowane przez Helenast rozwiązanie.

W poście do nałoga także wyraziłam swoją osobistą perspektywę. Nie miałam intencji by mój post brzmiał sarkastycznie, ani ironicznie. Ja jestem szczerze przekonana, że tą kartkę napisała kobieta. I że jest to forma manipulacji. Jestem też szczerze przekonana, że w kryzysie nie ma sensu podejmować działań skierowanych na zmiany we współmałżonku. Próbowałam przez wiele lat zmieniać mężowi świadomość, także w obszarze równościowym. Mój mąż dostawał i kartki do czytania i podejmowaliśmy rozmowy podziale obowiązków i podejściu do rodziny i wiele innych rzeczy. Choć wtedy tego nie wiedziałam, problem był gdzie indziej. Nie w braku świadomości równościowej, mojej czy męża. Odnoszę się więc do złożonej przez Helenast propozycji z perspektywy mojego osobistego doświadczenia.

Otwarcie też piszę, że nie mam przekonania do złotych recept w stylu pokaż mężowi kartkę, tudzież cokolwiek innego. Ani do diagnozowania, że 90 procent problemów jest winą kobiet, które latami stoją w kuchni utwierdzając mężów, że tam ich miejsce.

Natomiast całkiem szczerze zamierzam mężowi kartkę pokazać. Choć całe przedsięwzięcie uważam za raczej śmieszne - no i nie traktuję go poważnie. Ale się postaram.

Rozumiem natomiast, że z kolei twój osobisty odbiór mojego postu może być inny niż zamierzony przeze mnie. I możesz dostrzegać zamierzony sarkazm, ironię i wiele innych rzeczy, tam gdzie ich nie wkładałam. To, że mnie coś bawi, a bawi, nie znaczy że jestem ironiczna. Ja naprawdę uważam tą propozycję za naiwną i nie mającą szans powodzenia. Natomiast pozostaję otwarta na próbowanie rzeczy, które z mojej perspektywy są niekoniecznie sensowne. Nie widzę powodu by się tak zamykać.

Co do syndromu ofiary, pisanie kobietom, że są wyłącznie winne swojej sytuacji, bo stały latami w garach uważam za mało pomocne w wychodzeniu z roli ofiary. Wyjście z postawy jestem ofiarą problemów męża przepracowałam - innymi metodami. Między innymi zaproponowanymi na terapii. Nie było wśród nich obwiniania. Były propozycje konstruktywnych działań - skierowanych na zmianę świadomości mojej, nie męża. Pokazywanie mężowi kartek na mojej terapii było kwalifikowane raczej po stronie zachowań współuzależnionych, nastawionych na zmiany w drugim.

Chcę też odnieść się jeszcze do dwóch rzeczy, które napisałaś.

"Jak na osobę, która tyle pisze o adoracji i wstawiennictwie świętych...". Nie wiem, jaki obraz mojej osoby sobie tworzysz, ale nie jestem ideałem. Bliskie są mi słowa Świętego Augustyna "Codziennie jestem chory i codziennie potrzebuję lekarza". Adoracja jest moją drogą do zdrowia, a Święci moimi towarzyszami na tej drodze. Szczerze mówić jakiś czas temu, pomyslałam sobie, że chcę dążyć do świętości i tak pojmuje pełnię zdrowia i tego się nie wstydzę. Ale nie jest tak, że ja jestem już i teraz święta, bo często uczestniczę w Adoracji. Ale nie jest też tak, że to "nic nie daje".
Mogę się mylić, ale mam też wrażenie, że w twoim odbiorze w miarę takich praktyk duchowych człowiek powinien stawać się mdły, z wytonowanymi emocjami. U mnie to tak nie działa, Wręcz przeciwnie, widzę u siebie większą ekspresyjność, znacznie większą paletę emocji, ale też reaktywności. Wcześniej byłam jak zamrożona. A staję się żywa.

Także wyliczenie przez ciebie uwikłań mojego męża w tym kontekście odebrałam jako dość przykre i niepotrzebne. Owszem mój mąż jest w kryzysie i jest uwikłany w wiele trudności. Jednak takie trudności nie świadczą o człowieku, ale o tym jakiego cierpienia doświadcza. Już w pierwszym poście na tym forum pisałam o tym, że choć mój mąż ma wszystkie te uwikłania, nie jest to prawda o nim. Mój mąż jest wartościowym człowiekiem, z ogromnym potencjałem. I swojego zdania nie zmieniłam. W zeszłym roku miałam okazję uczestniczyć w Drodze Krzyżowej z alkoholikami, zrozumiałam wtedy znacznie więcej. Polecam.

Niemniej jednak, chodzi mi między innymi o to, że w wielu przypadkach gdy kobieta ma na głowie obowiązki domowe, rodzinne, finanse, wcale sednem problemu nie jest brak świadomości równościowej męża. I nie tylko mojego męża, ale wielu innych mężów również.

Myślę też, że argumenty ad personam, wskazujące na to, że jestem taka czy inna, oraz, że taki czy inny jest mój mąż są zupełnie w rozmowie na forum niepotrzebne.
helenast
Posty: 2966
Rejestracja: 30 sty 2017, 11:36
Jestem: szczęśliwą żoną
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: helenast »

Bławatek pisze: 05 sie 2022, 22:01
Kiedyś robiliśmy grilla i męża zaprosiłam i było jak zawsze, a przynieś to, a tamto też, podaj to , podaj tamto.
I powiedz Bałwanku mając świadomość wykorzystywania przez męża co robiłaś na tym grillu ? ... czy przynosiłaś , podawałaś to i tamto ? ....
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Ruta »

helenast pisze: 07 sie 2022, 7:35
Bławatek pisze: 05 sie 2022, 22:01
Kiedyś robiliśmy grilla i męża zaprosiłam i było jak zawsze, a przynieś to, a tamto też, podaj to , podaj tamto.
I powiedz Bałwanku mając świadomość wykorzystywania przez męża co robiłaś na tym grillu ? ... czy przynosiłaś , podawałaś to i tamto ? ....
Nie zawsze przynieś, podaj jest przejawem wykorzystywania. Jeśli doświadczyło się wykorzystywania w relacji i nadużywania, braku wzajemności, bardzo łatwo potem interpretować każde takie zachowanie według tego klucza.

Zauważyłam, że czasem mężczyźni proszą o nazwijmy to obsługę, gdy są zwyczajnie zmęczeni. Wielu mężczyzn pracuje bardzo intensywnie, fizycznie lub w sposób wyczerpujący psychicznie, wypalający. I wtedy odmowę pomocy odbierają jako niedocenienie ich wysiłku, obojętność i niewrażliwość na ich potrzeby. Zauważyłam też, że uciekają się do "bycia obsługiwanym" gdy mają potrzeby emocjonalne. Nie wiem, zgaduję, może łatwiej poprosić o ketchup, niż powiedzieć "słuchaj, czuję się jakoś tak nieswojo, nawet nie wiem czego potrzebuję, ale tak mi smutno".

Zauważyłam też, że takie drobne przysługi, przyniesienie, podanie to język w którym wielu mężczyzn przyjmuje miłość. Ogólnie jak obserwuję pojemność na miłość u mężczyzn nie jest za duża, a ten język, nawet jeśli nie jest ich naturalny, to często jest językiem wyuczonym w domu rodzinnym. Mama jak kochała to przynosiła. To u nas jak sądzę kulturowe. A przez programowe równościowe podejście mężczyźni są często są tego uczucia bycia kochanym pozbawiani. No bo to już nie takie czasy, by męża obsługiwać. Zaczyna wiać wtedy w relacji chłodem. Może i obowiązki są podzielone równo, nikt nikogo nie obsługuje, tylko że i relacji praktycznie też nie ma.

Myślę, że nie warto rezygnować z takich drobnych przysług. Ani nie stawiać ich w środku walki o równość. Partnerstwo jest ważne. Gdy patrzę na moją historię małżeńską, to najwięcej partnerstwa mieliśmy, gdy było najwięcej miłości, zaufania, dobrej woli.

Tak jeszcze z mojego domowego podwórka, gdy tak bez dodatkowych intencji, serdecznie oddaję mężowi takie drobne przysługi, podam mu posiłek, wysłucham, zainteresuję się poprawia to naszą relację. Mąż czuje się ze mną lepiej. I jest w nim większa otwartość w moim kierunku. To nie jest z moje strony manipulacja. Kocham męża. I sprawia mi przyjemność, gdy mąż się ze mną poczuje dobrze. Uczę się też od męża zgłaszać mu moje potrzeby. I nie na zasadzie "równości", niech mąż mi teraz przynosi. Tylko moje własne potrzeby. Mnie akurat nie nasyci emocjonalnie przyniesienie mi tego czy tamtego. Ale znalazłam takie rzeczy, które mnie sycą. I coraz lepiej umiem o nie prosić. Dla mnie ważne jest wsparcie rozmową w trudnych momentach, gdy czuję się pogubiona lub przestraszona. I kilka razy dostałam od męża takie wsparcie, gdy się o nie zwróciłam, nawet gdy nasza relacja nie była wcale w tym czasie dobra. ale ja kilka razy także wsparłam męża - w taki sposób jakiego on potrzebował, czasem również w trudnym dla mnie i naszej relacji czasie.

U nas powrót do takiej relacji wzajemności, która nas kiedyś łączyła trwa wolno. Mamy mało okazji do praktyki. Nawet gdy widujemy się systematycznie, to raczej na krótko. Ale ten wspólny czas zaczyna byc coraz lepszy. Ale nawet drobne zmiany i otwartość przynoszą kolejne zmiany. I one dają dobre owoce. Popołudnie w dniu gdy sąd orzekł między nami rozwód było jednym z najlepszych w naszym kryzysie, właśnie poprzez to, że spędziliśmy ten czas razem i pozostając otwarci na wzajemne potrzeby i uważni wobec siebie, delikatni. W takiej wzajemne świadomości, że każde z nas jest teraz bardzo ale to bardzo wrażliwe i zranione. Nie sądziłam, że dzień rozwodu będę wspominać jako jeden z piękniejszych dni w moim życiu...a tak to popołudnie wspominam.
Do dziś pamiętam także, gdy mój mąż mnie szczerze przytulił w święta i było to dobre i ciepłe. Jestem pewna, że nie dostalibyśmy takich miłych chwil, gdybym była skupiona na równości, wzajemności, nie pracowała nad otwieraniem się wobec męża, tylko patrzyła cały czas przez perspektywę przeszłości.

Nie wiem, czy moja droga ma sens, ale kilka lat temu nie mogłam nawet pomarzyć o szczerej rozmowie z mężem, czy wspólnie spędzonym czasie. Mój mąż w najlepszym razie otwarcie mnie nienawidził i starannie omijał wzrokiem, a bywało znacznie gorzej.
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

helenast pisze: 07 sie 2022, 7:35
Bławatek pisze: 05 sie 2022, 22:01
Kiedyś robiliśmy grilla i męża zaprosiłam i było jak zawsze, a przynieś to, a tamto też, podaj to , podaj tamto.
I powiedz Bałwanku mając świadomość wykorzystywania przez męża co robiłaś na tym grillu ? ... czy przynosiłaś , podawałaś to i tamto ? ....
Starczyłoby by mąż poprosił, formą "podaj mi proszę", to i tamto. Bławatek nie Bałwanek 😁
Firekeeper
Posty: 802
Rejestracja: 24 maja 2021, 19:46
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Firekeeper »

Ruta pisze: 07 sie 2022, 10:50
helenast pisze: 07 sie 2022, 7:35
Bławatek pisze: 05 sie 2022, 22:01
Kiedyś robiliśmy grilla i męża zaprosiłam i było jak zawsze, a przynieś to, a tamto też, podaj to , podaj tamto.
I powiedz Bałwanku mając świadomość wykorzystywania przez męża co robiłaś na tym grillu ? ... czy przynosiłaś , podawałaś to i tamto ? ....
Nie zawsze przynieś, podaj jest przejawem wykorzystywania. Jeśli doświadczyło się wykorzystywania w relacji i nadużywania, braku wzajemności, bardzo łatwo potem interpretować każde takie zachowanie według tego klucza.

Zauważyłam, że czasem mężczyźni proszą o nazwijmy to obsługę, gdy są zwyczajnie zmęczeni. Wielu mężczyzn pracuje bardzo intensywnie, fizycznie lub w sposób wyczerpujący psychicznie, wypalający. I wtedy odmowę pomocy odbierają jako niedocenienie ich wysiłku, obojętność i niewrażliwość na ich potrzeby. Zauważyłam też, że uciekają się do "bycia obsługiwanym" gdy mają potrzeby emocjonalne. Nie wiem, zgaduję, może łatwiej poprosić o ketchup, niż powiedzieć "słuchaj, czuję się jakoś tak nieswojo, nawet nie wiem czego potrzebuję, ale tak mi smutno".

Zauważyłam też, że takie drobne przysługi, przyniesienie, podanie to język w którym wielu mężczyzn przyjmuje miłość. Ogólnie jak obserwuję pojemność na miłość u mężczyzn nie jest za duża, a ten język, nawet jeśli nie jest ich naturalny, to często jest językiem wyuczonym w domu rodzinnym. Mama jak kochała to przynosiła. To u nas jak sądzę kulturowe. A przez programowe równościowe podejście mężczyźni są często są tego uczucia bycia kochanym pozbawiani. No bo to już nie takie czasy, by męża obsługiwać. Zaczyna wiać wtedy w relacji chłodem. Może i obowiązki są podzielone równo, nikt nikogo nie obsługuje, tylko że i relacji praktycznie też nie ma.

Myślę, że nie warto rezygnować z takich drobnych przysług. Ani nie stawiać ich w środku walki o równość. Partnerstwo jest ważne. Gdy patrzę na moją historię małżeńską, to najwięcej partnerstwa mieliśmy, gdy było najwięcej miłości, zaufania, dobrej woli.

Tak jeszcze z mojego domowego podwórka, gdy tak bez dodatkowych intencji, serdecznie oddaję mężowi takie drobne przysługi, podam mu posiłek, wysłucham, zainteresuję się poprawia to naszą relację. Mąż czuje się ze mną lepiej. I jest w nim większa otwartość w moim kierunku. To nie jest z moje strony manipulacja. Kocham męża. I sprawia mi przyjemność, gdy mąż się ze mną poczuje dobrze. Uczę się też od męża zgłaszać mu moje potrzeby. I nie na zasadzie "równości", niech mąż mi teraz przynosi. Tylko moje własne potrzeby. Mnie akurat nie nasyci emocjonalnie przyniesienie mi tego czy tamtego. Ale znalazłam takie rzeczy, które mnie sycą. I coraz lepiej umiem o nie prosić. Dla mnie ważne jest wsparcie rozmową w trudnych momentach, gdy czuję się pogubiona lub przestraszona. I kilka razy dostałam od męża takie wsparcie, gdy się o nie zwróciłam, nawet gdy nasza relacja nie była wcale w tym czasie dobra. ale ja kilka razy także wsparłam męża - w taki sposób jakiego on potrzebował, czasem również w trudnym dla mnie i naszej relacji czasie.

U nas powrót do takiej relacji wzajemności, która nas kiedyś łączyła trwa wolno. Mamy mało okazji do praktyki. Nawet gdy widujemy się systematycznie, to raczej na krótko. Ale ten wspólny czas zaczyna byc coraz lepszy. Ale nawet drobne zmiany i otwartość przynoszą kolejne zmiany. I one dają dobre owoce. Popołudnie w dniu gdy sąd orzekł między nami rozwód było jednym z najlepszych w naszym kryzysie, właśnie poprzez to, że spędziliśmy ten czas razem i pozostając otwarci na wzajemne potrzeby i uważni wobec siebie, delikatni. W takiej wzajemne świadomości, że każde z nas jest teraz bardzo ale to bardzo wrażliwe i zranione. Nie sądziłam, że dzień rozwodu będę wspominać jako jeden z piękniejszych dni w moim życiu...a tak to popołudnie wspominam.
Do dziś pamiętam także, gdy mój mąż mnie szczerze przytulił w święta i było to dobre i ciepłe. Jestem pewna, że nie dostalibyśmy takich miłych chwil, gdybym była skupiona na równości, wzajemności, nie pracowała nad otwieraniem się wobec męża, tylko patrzyła cały czas przez perspektywę przeszłości.

Nie wiem, czy moja droga ma sens, ale kilka lat temu nie mogłam nawet pomarzyć o szczerej rozmowie z mężem, czy wspólnie spędzonym czasie. Mój mąż w najlepszym razie otwarcie mnie nienawidził i starannie omijał wzrokiem, a bywało znacznie gorzej.
Ruta mam podobne odczucia jak Ty. Ja od początku małżeństwa nie chciałam się wrobić w usługiwanie mężowi. Bardzo się na tym skupiałam, żeby była równość. Nie chciałam być kobietą, która robi w domu wszystko. Fakt faktem mój mąż dzięki temu ogarnia praktycznie wszystko i mogę na niego liczyć. Ale z perspektywy czasu widzę jak mocno go wyeksploatowałam. Mój mąż jest typem który mówi kocham Cię, robiąc coś dla drugiej osoby. I on tak robił wszystko co mu kazałam. Nawet nie prosiłam kazałam. Zrób to, zrób tamto, nie siedź, nie śpij. Ale dla mnie to nie była miłość. Dla mnie stał się człowiekiem do którego nie miałam szacunku. Był na każde moje posyłki. Przeginałam bardzo mocno. Było mi mało i mało. Potrzebowałam miłości ale nie widziałam miłości w tym co robi. On uciekał ode mnie. Ja nad nim wisiałam chcąc więcej i frustrujące się niesamowicie. Od maja przeorganizowałam całe nasze życie rodzinne. Teraz ja wstaję pierwsza i ogarniam syna. Nie on. Gotuję obiad taki jak lubi i mu podaję nawet czasem ładnie przystroję i zaczął jeść w końcu to co zrobię. Jak wraca z pracy nie wychodzę zostawiając go z dziećmi tylko podaję obiad, pytam jak minął dzień i daję mu czas na drzemkę na kanapie. Kiedyś nie mogłam tego znieść. Tak mnie ten widok drażnił. Od maja nie kłócimy się. Okazuję mu miłość w taki sposób jak on mi. Czyli de facto zamieniłam się w kurę domową 😂 Ale jestem z tego powodu szczerze zadowolona. Nie czuję się służącą mimo, że robię dużo więcej. A wcześniej robiłam dużo mniej, a miałam wrażenie, że tylko ja ogarniam dom i dzieci. Więc zaczęłam od wzajemności ja. Teraz mąż kontynuuje, co prawda współżycie dalej jest odległe ale rozmawiamy, śmiejemy się. Jesteśmy po wyjeździe na wakacje i pierwszy nasz wyjazd bez żadnej sprzeczki.
Bławatek
Posty: 1625
Rejestracja: 09 maja 2020, 13:08
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Bławatek »

helenast pisze: 07 sie 2022, 7:35
Bławatek pisze: 05 sie 2022, 22:01
Kiedyś robiliśmy grilla i męża zaprosiłam i było jak zawsze, a przynieś to, a tamto też, podaj to , podaj tamto.
I powiedz Bałwanku mając świadomość wykorzystywania przez męża co robiłaś na tym grillu ? ... czy przynosiłaś , podawałaś to i tamto ? ....
Helenast mój mąż się zawsze mną wysługiwał, jak teraz do nas przychodzi to chce mojego usługiwania - ale już mi na forum panowie wyjaśniali, że mężczyźni tak mają. Na wspomnianym grillu owszem poprzynosilam mężowi różne rzeczy jednakże poprosiłam o upieczenie w tym czasie kiełbasek (rozpalanie grilla i pilnowanie produktów też zawsze było moim zadaniem). Na koniec dodałam swoje 3 grosze 😉 i powiedziałam do męża "fajnie tak razem posiedzieć i wspólnie robić grilla a nie tylko jedna osoba" - wszystko w duchu przyjaźni. No musiałam 😉

Bliskie mi jest to co napisała Ruta. Zawsze chciałam być gospodynią domową i "usługiwać, pracować" w domu, jednakże gdy na moich barkach było utrzymanie rodziny i wszystkie obowiązki domowe a mąż w tym czasie relaksował się w garażu, oglądając telewizję czy też drzemiąc to mnie do szału doprowadzał, bo ja nie miałam nawet chwilki dla siebie.

Tam gdzie jest równowaga tam jest harmonia i dobre relacje.
helenast
Posty: 2966
Rejestracja: 30 sty 2017, 11:36
Jestem: szczęśliwą żoną
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: helenast »

Ruta pisze: 07 sie 2022, 10:50
helenast pisze: 07 sie 2022, 7:35
Bławatek pisze: 05 sie 2022, 22:01
Kiedyś robiliśmy grilla i męża zaprosiłam i było jak zawsze, a przynieś to, a tamto też, podaj to , podaj tamto.
I powiedz Bałwanku mając świadomość wykorzystywania przez męża co robiłaś na tym grillu ? ... czy przynosiłaś , podawałaś to i tamto ? ....
Nie zawsze przynieś, podaj jest przejawem wykorzystywania. Jeśli doświadczyło się wykorzystywania w relacji i nadużywania, braku wzajemności, bardzo łatwo potem interpretować każde takie zachowanie według tego klucza.

Zauważyłam, że czasem mężczyźni proszą o nazwijmy to obsługę, gdy są zwyczajnie zmęczeni. Wielu mężczyzn pracuje bardzo intensywnie, fizycznie lub w sposób wyczerpujący psychicznie, wypalający. I wtedy odmowę pomocy odbierają jako niedocenienie ich wysiłku, obojętność i niewrażliwość na ich potrzeby. Zauważyłam też, że uciekają się do "bycia obsługiwanym" gdy mają potrzeby emocjonalne. Nie wiem, zgaduję, może łatwiej poprosić o ketchup, niż powiedzieć "słuchaj, czuję się jakoś tak nieswojo, nawet nie wiem czego potrzebuję, ale tak mi smutno".

Zauważyłam też, że takie drobne przysługi, przyniesienie, podanie to język w którym wielu mężczyzn przyjmuje miłość. Ogólnie jak obserwuję pojemność na miłość u mężczyzn nie jest za duża, a ten język, nawet jeśli nie jest ich naturalny, to często jest językiem wyuczonym w domu rodzinnym. Mama jak kochała to przynosiła. To u nas jak sądzę kulturowe. A przez programowe równościowe podejście mężczyźni są często są tego uczucia bycia kochanym pozbawiani. No bo to już nie takie czasy, by męża obsługiwać. Zaczyna wiać wtedy w relacji chłodem. Może i obowiązki są podzielone równo, nikt nikogo nie obsługuje, tylko że i relacji praktycznie też nie ma.

Myślę, że nie warto rezygnować z takich drobnych przysług. Ani nie stawiać ich w środku walki o równość. Partnerstwo jest ważne. Gdy patrzę na moją historię małżeńską, to najwięcej partnerstwa mieliśmy, gdy było najwięcej miłości, zaufania, dobrej woli.

Tak jeszcze z mojego domowego podwórka, gdy tak bez dodatkowych intencji, serdecznie oddaję mężowi takie drobne przysługi, podam mu posiłek, wysłucham, zainteresuję się poprawia to naszą relację. Mąż czuje się ze mną lepiej. I jest w nim większa otwartość w moim kierunku. To nie jest z moje strony manipulacja. Kocham męża. I sprawia mi przyjemność, gdy mąż się ze mną poczuje dobrze. Uczę się też od męża zgłaszać mu moje potrzeby. I nie na zasadzie "równości", niech mąż mi teraz przynosi. Tylko moje własne potrzeby. Mnie akurat nie nasyci emocjonalnie przyniesienie mi tego czy tamtego. Ale znalazłam takie rzeczy, które mnie sycą. I coraz lepiej umiem o nie prosić. Dla mnie ważne jest wsparcie rozmową w trudnych momentach, gdy czuję się pogubiona lub przestraszona. I kilka razy dostałam od męża takie wsparcie, gdy się o nie zwróciłam, nawet gdy nasza relacja nie była wcale w tym czasie dobra. ale ja kilka razy także wsparłam męża - w taki sposób jakiego on potrzebował, czasem również w trudnym dla mnie i naszej relacji czasie.

U nas powrót do takiej relacji wzajemności, która nas kiedyś łączyła trwa wolno. Mamy mało okazji do praktyki. Nawet gdy widujemy się systematycznie, to raczej na krótko. Ale ten wspólny czas zaczyna byc coraz lepszy. Ale nawet drobne zmiany i otwartość przynoszą kolejne zmiany. I one dają dobre owoce. Popołudnie w dniu gdy sąd orzekł między nami rozwód było jednym z najlepszych w naszym kryzysie, właśnie poprzez to, że spędziliśmy ten czas razem i pozostając otwarci na wzajemne potrzeby i uważni wobec siebie, delikatni. W takiej wzajemne świadomości, że każde z nas jest teraz bardzo ale to bardzo wrażliwe i zranione. Nie sądziłam, że dzień rozwodu będę wspominać jako jeden z piękniejszych dni w moim życiu...a tak to popołudnie wspominam.
Do dziś pamiętam także, gdy mój mąż mnie szczerze przytulił w święta i było to dobre i ciepłe. Jestem pewna, że nie dostalibyśmy takich miłych chwil, gdybym była skupiona na równości, wzajemności, nie pracowała nad otwieraniem się wobec męża, tylko patrzyła cały czas przez perspektywę przeszłości.

Nie wiem, czy moja droga ma sens, ale kilka lat temu nie mogłam nawet pomarzyć o szczerej rozmowie z mężem, czy wspólnie spędzonym czasie. Mój mąż w najlepszym razie otwarcie mnie nienawidził i starannie omijał wzrokiem, a bywało znacznie gorzej.
Nie rozumiem Twojego całego odniesienia do mojego konkretnego pytania skierowanego do konkretnej osoby wobec konkretnej sytuacji ???
helenast
Posty: 2966
Rejestracja: 30 sty 2017, 11:36
Jestem: szczęśliwą żoną
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: helenast »

Moi Kochani


Jeden tekst , a wywołał tyle zamieszania - ciekawe dlaczego , przecież  mówi o normalności , o tym jak powinno być ...


,,hodujemy,, od początku małżeństw / narzeczeństwa tzw. panów mężów lub panie żony , którzy uznają ,że ich obowiązki i prawdziwa praca kończy się wychodząc z firm, zakładów pracy itp....  
godzimy się na to , ale z biegiem czasu zaczyna nas to gnieść , zaczynamy dostrzegać niesprawiedliwość takich podziałów , wściekamy się, narzekamy , zrzędzimy  i na kim się odbija nasz stan ? rykoszetem dostają wszyscy domownicy , ale czy coś zmieniamy w tym postępowaniu ? ... nie , bo wmawiamy sobie,że to i tak nic nie da... obejmuje nas strach co będzie, jak będzie ... czy pan mąż i pani żona się nie pogniewa, nie wyprowadzi , nie obrazi itd itd ... więc tkwimy w tym stanie coraz bardziej  wchodząc w rozżalenie , w frustracje  głębiej i głębiej ...


oczywiście są osoby, które przyjmują takie zachowania służenia drugiej osobie jako życiową  postawę , jako swój dar i to jest ich wybór , ich wola - piękna postawa, ale skoro wybrali taki model swojego życia to czy ich ew. niezadowolenie ma słuszne podstawy ?...


jeżeli widzicie zły podział w waszych małżeństwach , niesprawiedliwość , poniżenie lub zaszufladkowanie to działajcie - działajcie czynem, a nie gadaniem , bo słowa są wzniosłe i piękne , ale tracą swą moc gdy nie idą za nimi czyny ... piszecie mąż mnie wyśmieje, ośmieszę się pokazując tą kartkę, u mnie nie zadziała itd itd ... jeżeli widzicie prawdę i słuszność pokazania jej mężowi / żonie to  obrońcie to co tam jest napisane - obrońcie to w co wierzycie ... zapytajcie męża / żony co u nich wywołało ten śmiech po przeczytaniu tego , co spowodowało ,że próbujesz mnie ośmieszyć itd itd ... obrońcie argumentami ich odpowiedzi - jeżeli takowe padną , bo często taki ich wymuszony i sztuczny  śmiech jest obroną przed prawdą ... 
wiele kobiet i pewnie mężczyzn też się kilku znajdzie nazywa służalczość darem miłości - hm.... jeżeli wychodzi z własnej woli i przemyślanej postawy - ok .... ale jeżeli jest w takiej formie jak czytam tu w tym wątku to nie ma to nic wspólnego z miłością ... prawdziwa miłość nie pozwala na upokorzenia, poniżenia, wykorzystywanie  czy wyśmianie... prawdziwa miłość ma nie tylko ,, obowiązki,, ale i prawa swoje jak np. stawianie granic , które są obroną , a nie walką ... te granice choć bardzo trudne  potrzebne są dla uzdrowienia nie tylko danej sytuacji, ale i nas oraz współmałżonka ...


nie znam Was i nie wiem czy osoby piszące w tym wątku są aktywne tylko na forum , czy uczestniczycie w rekolekcjach sycharowskich , spotkaniach ognisk , czy słuchacie konferencji , które są wklejane na forum ( oraz są w sieci )  , czy braliście udział w programie 12 kroków itd itd ... te wszystkie dodatkowe pomoce w naszej wspólnocie otwierają naszą świadomość ,że naprawdę można coś z tym problemem nierówności w małżeństwach zrobić , że należy nawet zrobić dla swojego i np. dzieci dobra - dla dzieci , by żyły w prawidłowym , a nie wypatrzonym modelu małżeństwa i rodziny ... prawidłowym = partnerskim ...


niektórzy piszą - nie da się nic zrobić , nie mogę nic zrobić itp... zawsze się da i zawsze można , tylko trzeba naprawdę tego chcieć i nie wyszukiwać setki argumentów udowadniając sobie i innym ,że nie uda się, że nie warto , że za późno ... wszystko wymaga czasu , pracy i postawienia granic , które bolą i są niewygodne jak każde zmiany ... bolą nie tylko nasze domowe ,, księżniczki i książątka ,, ale również nas samych , bo musimy się przygotować na ataki z ich strony , które mogą być niestety aktem niezadowolenia zmiany ich statusu w rodzinie ... zmiany z pana męża / pani żony na równego sobie we wszystkim partnera... 


jedna kartka tego może nie zmienić, ale może być początkiem tego co chcemy osiągnąć ... nie da się naprawić tego co było nieprawidłowe i złe latami jedną chwilą ... wymaga to czasu , cierpliwości , odwagi i chęci ... do was należy wybór - macie wolną wolę ....
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Ruta »

helenast pisze: 07 sie 2022, 17:18 Nie rozumiem Twojego całego odniesienia do mojego konkretnego pytania skierowanego do konkretnej osoby wobec konkretnej sytuacji ???
Ja z kolei nie do końca rozumiem twoje pytanie? Czy chodzi ci o to, że nie powinnam była wypowiadać się, ponieważ twoje pytanie nie było skierowane do mnie?

Odniosłam się do twojego pytania, ponieważ moje doświadczenie w kryzysie pokazuje, że nie zawsze w sytuacji "przynieś, podaj" chodzi mężowi o to, by naruszyć zasady równościowe i upokarzać żonę. Czasem to nieudolna, niedojrzała, ale jednak próba nawiązania więzi.
Reakcja z perspektywy równościowej raczej skłania do powiedzenia: sam sobie przynieś, choćby i w grzeczniejszej formie. Równość zachowana, więzi brak.
Jest jeszcze perspektywa więzi, gdzie traktuję to przynieś, podaj jako właśnie próbę nawiązania relacji, zaproszenie. I odpowiadam na nie pozytywnie, sama także wyrażając swoją potrzebę. Swoją osobistą, a nie równosciowe: to ty mi teraz przynieś. Nie musi być zawsze równo. Mamy zwykle inne potrzeby.
O tym tez pisza mężczyźni na forum. Że milo jest czasem jak zona usluży. I ze daje to chęć wzajemnosci, usluzenia żonie.

Ładnie napisała o reakcji w duchu budowania więzi Bławatek, odpowiadajac na twoje pytanie.

Czytając odpowiedzi dziewczyn, szczególnie Firekeeper, uświadomiłam sobie, że dlugi czas gdy byłam w rytmie reakcji równościowych wprowadzałam w sobie i w domu niepokój. I przyczyniałam się do pogłębienia kryzysu w moim małżenstwie. W czasie gdy mój mąż się wycofywał, był to jedyny sposób reakcji jaki znałam. I ze wcale jeszcze od takiego sposobu reagowania nie jestem wolna.
helenast
Posty: 2966
Rejestracja: 30 sty 2017, 11:36
Jestem: szczęśliwą żoną
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: helenast »

Bławatek pisze: 07 sie 2022, 16:20
helenast pisze: 07 sie 2022, 7:35
Bławatek pisze: 05 sie 2022, 22:01
Kiedyś robiliśmy grilla i męża zaprosiłam i było jak zawsze, a przynieś to, a tamto też, podaj to , podaj tamto.
I powiedz Bałwanku mając świadomość wykorzystywania przez męża co robiłaś na tym grillu ? ... czy przynosiłaś , podawałaś to i tamto ? ....
Helenast mój mąż się zawsze mną wysługiwał, jak teraz do nas przychodzi to chce mojego usługiwania - ale już mi na forum panowie wyjaśniali, że mężczyźni tak mają. Na wspomnianym grillu owszem poprzynosilam mężowi różne rzeczy jednakże poprosiłam o upieczenie w tym czasie kiełbasek (rozpalanie grilla i pilnowanie produktów też zawsze było moim zadaniem). Na koniec dodałam swoje 3 grosze 😉 i powiedziałam do męża "fajnie tak razem posiedzieć i wspólnie robić grilla a nie tylko jedna osoba" - wszystko w duchu przyjaźni. No musiałam 😉

Bliskie mi jest to co napisała Ruta. Zawsze chciałam być gospodynią domową i "usługiwać, pracować" w domu, jednakże gdy na moich barkach było utrzymanie rodziny i wszystkie obowiązki domowe a mąż w tym czasie relaksował się w garażu, oglądając telewizję czy też drzemiąc to mnie do szału doprowadzał, bo ja nie miałam nawet chwilki dla siebie.

Tam gdzie jest równowaga tam jest harmonia i dobre relacje.
Ale popatrz Bałwanku - jak zmienia się punkt odniesienia ... w 1 poście napisałaś tylko że nów było przynieś , podaj, zanieś itd ... nie napisałaś wszystkiego = że mąż też miał swoją rolę - pieczenia kiełbasek, rozpalanie grilla = pomagał ... i popatrz sama jak zakrzywiona staje się prawda , gdy jest w bardzo wąskim spektrum przekazana ?...
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

helenast pisze: 08 sie 2022, 9:05 Moi Kochani
Jeden tekst , a wywołał tyle zamieszania - ciekawe dlaczego , przecież  mówi o normalności , o tym jak powinno być ...
Helenast,ale z kim jest to normalnie?, nic nie jest normalne i już nie będzie jeśli wiem, że mąż już mnie nie kocha, bo to powiedział mi w twarz i wyszło to też w czynach na codzień. Powiedzial i zrobił wiele przykrych rzeczy i to się nie zmieniło i się nie zmieni. Nic nie będzie takie jak było, zmienić się mogę tylko ja, nie moje otoczenie. Może kiedyś zrozumiesz, że do miłości nie można zmusić, tym bardziej kogoś kto już zdecydował. Ja nie potrzebuję żadnej łaski od nikogo, nie potrzebuję nikomu dawać kartek, czy komuś sie pchać do życia jeśli mnie nie chce. Męczy mnie to już, bo już trzy lata się z tym ciągam i bym stawała na rzęsach nic nie zyskam, a wisi nade mną rozwód. Mi starczy przerobione 12 kroków i terapia, wiele lat już jestem w ciągłej terapii I bardzo pomaga.
helenast
Posty: 2966
Rejestracja: 30 sty 2017, 11:36
Jestem: szczęśliwą żoną
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: helenast »

Caliope pisze: 08 sie 2022, 16:58
Może kiedyś zrozumiesz, że do miłości nie można zmusić, tym bardziej kogoś kto już zdecydował.
Zacytuj mi , gdzie ja napisałam ,żeby zmuszać do miłości ... ???
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

helenast pisze: 08 sie 2022, 18:33
Caliope pisze: 08 sie 2022, 16:58
Może kiedyś zrozumiesz, że do miłości nie można zmusić, tym bardziej kogoś kto już zdecydował.
Zacytuj mi , gdzie ja napisałam ,żeby zmuszać do miłości ... ???
Piszesz, że można wszystko, czyli dla mnie też kogoś do czegoś zmusić. Tak odbieram twój przekaz, nie godzę się na moje życie, to zmuszę męża by mnie kochał i będę mu suszyć głowę kartką z internetu. Dlatego ja ciągle piszę, że się nie da i koniec.
ODPOWIEDZ